Me

Me

sobota, 25 stycznia 2014

Żywioły: Powietrze 25 - Poszukiwanie

E.

Jadę powoli, choć nie do końca wiem gdzie. Tadi śpi na fotelu pasażera z głową oparta o słupek. Lekko porusza się przy każdym wyboju. Często łapię się na tym, że patrzę na nią a nie na drogę. I w końcu dochodze do wniosku, że to musiało się tak skończyć. Wpadam w dziurę. Łomot jest straszny. Tadi uderza głową o szybę i zalewa się krwią, silnik gaśnie i auto staje w miejscu. Wypadam z samochodu, próbuję otworzyć jej drzwi. Zacinają się. Szarpię raz, drugi, trzeci... w końcu zamek puszcza, wyciągam ją ostrożnie z samochodu i przenoszę na trawę kilkaset metrów dalej, z daleka od zamochodu. Nie wierzę inzynierskiemu dziełu nie moich rąk. Nie powierzę więcej jej życia czemuś, czego sam nie sprawdziłem na wszystkie możliwe sposoby... Klękam przy niej i delikatnie gładzę jej twarz, oglądam obrażenia, oceniam. Ma rozciętą skórę na skroni, ale tętno jest normalne, a oddech miarowy. Wygląda na to, że nic poważnego jej się nie stało. Oddycham z ulgą. Moja dłoń delikatnie przesuwa się po jej policzku bez udziału świadomości. Pochylam się powoli, żeby ją pocałować. Nie mogę się powstrzymać, choć może powinienem, bo w końcu ona mi nic nie powiedziała wprost. Delikatnie tylko muskam wargami jej usta. Słodki smak wypełnia moje usta. A moje ciało ogarnia błogość i zalewa mnie fala szczęścia. Serce przyspiesza na chwilę. Z tyło glowy dzwoni jednak niepewność. Przecież ona mi jeszcze na nic nie pozwoliła, na nic się nie zgodziła... Z trudem powstrzymuję ogromną chęć wycałowania każdego skrawka jej ciała i odsuwam się od niej. Biorę głęboki wdech.
Wyciągam tomik z jej uścisku. Cały czas miała go w rękach. Niesamowite. Znaczy dla niej więcej niż cokolwiek na świecie. Jestem prawie pewien co mial oznaczać ten Yeats. Jej marzenia.
„Gdybym miał niebios wyszywana szatę
Z nici złotego i srebrnego światła,
Ciemną i bladą, i błękitną szatę
Ze światła, mroku, półmroku, półświatła,
Rozpostarłbym ci tę szatę pod stopy,
Lecz biedny jestem: me skarby - w marzeniach;
Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy;
Stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach.”
Nie znam się na wierszach. Nigdy się nie znałem. I możliwe, że moja percepcja jest zaburzona, bo za bardzo pragnę zobaczyć to, co chcę widzieć. Nie przeszkadza mi męska narracja wiersza. Widzę ją. Delikatną, zwiewną. Bez bogactwa materialnego, ale z ogromnym bogactwem wewnętrznym. Ją. Piękną i czystą. Jest niesamowita...
Zapędziłem się w rozmyślaniach.
Otóż widzę ją jak... jak oddaje mi wszystko, co ma najcenniejszego. Siebie. Swoją duszę i swoje serce.
Otrząsam się. Nie. Nie mogę zakładać, że o to chodziło. Nie powiedziała nic takiego. Zazwyczaj mnie nie zauważa, choć, kiedy dostała ten napój wyciszający wizje... była jakby bliżej i czułem, że jest moja, przez tę krótką chwilę...
Nie wiem, Nie potrafię teraz ogarnąć swoich emocji. Huśtam się z euforii po dobijające przekonanie, że nic z tego, że ona jednak mnie nie chce, że nie ja jestem jej marzeniem... Cały czas pozostaje tylko w tle świadomosc tego, że kocham ją jak nikogo na świecie. Że zawsze będę ją kochał.
Wzdycham, głośno. Ostatni raz dotykam ustami jej czoła. Podnoszę się z ziemi. Muszę pójść poszukać czegoś, żeby opatrzyć jej ranę, bo ciągle krwawi. Nie mam apteczki w samochodzie. Nie wiem co się z nią stało. Powinna tam być, ale nie ma. Muszę więc skorzystać z wiedzy, którą kiedyś przekazała mi Omala, albo z tego co u niej podpatrzyłem. Wiem, że musze szukać odpowiedniego gatunku mchu, takiego lekko niebieskawego z białymi kwiatkami. Żuć go, a potem przyłozyć do rany. Potrzebne mi też będa liście żeby ranę opatrzyć i ta długa trawa, ale nie ta ostra... żeby to wszystko jakoś przymocować do jej głowy, żeby rana się przypadkiem nie odsłoniła.
Heh.
Z trudem odwracam się do niej plecami, bo nie chcę jej zostawiać. Odchodze kilka kroków i żal ściska mojej serce.
„to głupie!”- myślę. - „przecież idę, żeby jej pomóc. Nic jej nie będzie” – przekonuję się, ale w środku czuję, że coś jest nie tak. Rozglądam się, ale nie widzę nic niepokojącego… Auto rozwalone stoi na środku drogi, Tadi leży w trawie kilka kroków ode mnie. Źdźbła są tak wysokie, że nie widać jej praktycznie  już z kilku metrów. Las, do którego musze się dostać jaest jakis kilometr stąd. Jeśli pobiegnę cała operacja zajmie mi mniej niż pół godziny. Głęboki wdech. Jeszcze raz odsuwał kłujące poczucie, że coś jest nie tak. Przekonuję sam siebie, że nic się nie może stać i ruszam pędem w stronę lasu.
 Coś, jakieś dziwne przeczucie, każe mi wracać, ale ignoruję je. Nie mogę zawracać za każdym razem kiedy się boję o nią. Boję się non stop, więc kompletnie nic bym nie osiągnął. Zwalniam tylko kroku, biorę głęboki wdech, zeby uspokoić szalejące po biegu serce. Drugi wdech – bije wolniej. Trzeci wdech – włosy na karku stają mi dęba. Nic nie rozumiem. Nie tego oczekiwałem. Zimno. Zaczynam się trząść. Nie pojmuję, o co chodzi właściwie?
Jaki jest powód takiego zachowania mojego ciała? Serce znowu zaczyna bić szybciej. Zatrzymuję się, niebo ciemnieje. Zaciskam powieki. Niepokój wypełnia mnie całego. Powoli odwracam się na pięcie. Jeszcze kilka wdechów. Domyślam się co zobaczę. Nie jestem głupi.
- AAAAAAAAAA! – rozdzierający krzyk Tadi mrozi mi krew w żyłach. Otwieram oczy i spoglądam w jej stronę. Nie jest zagrożona. Nie wiem o co jej chodzi co się właściwie dzieje?
Nagle zauważam, że wzrok ma wlepiony w coś na prawo ode mnie. Spoglądam w tamtą stronę. Nie zdążam zareagować. Widzę tylko demona ciemności i kulę ognia pędzącą w stronę samochodu. Nie jestem głupi. Wiem, że celował w bak. Wiem, że się nie schowam, wiem, że siła wybuchu mnie dosięgnie. Moge tylko patrzeć, obserwować.
Leci, za chwilę uderzy. Uderzyła. Iskra, zapłon, opary benzyny w baku. BUM!
Widzę po uginającej się trawie gdzie sięga już fala uderzeniowa. Liczę. Trzy-dwa-jeden. Pędzące powietrze odrzuca mnie do tyłu, słyszę głuchy łomot, kiedy moje ciało uderza o ziemię. Kądem oka widzę Tadi, jak wstaje i powoli próbuje iść w moją stronę. Po swojemu, po omacku, jakby czuła, ale nie widziała. Błądzi w świecie do którego nie do końca należy, mimo, że to on jest realny. Widzę obłęd i przerażenie w jej oczach. Niemal czuję przyspieszony ze strachu oddech...
Po chwili zasnuwa mnie czarny dym palącego się auta. I tracę ją z oczu... Po chwili dociera do mnie Rozsadzający ból głowy. Przed oczami robi mi się ciemno, czerwono, a potem ciemno. 

Jeszcze przez chwilę czuję swąd palonej gumy i metalu. Słyszę krzyk Tadi i odpływam w krainę ciszy i szarości. W nicość.



jakiś pomysł na tytuł rozdziału? 

A.H.