Me

Me

niedziela, 27 października 2013

Żywioły: Powietrze 24 - Moja?

A.
Wracam na polanę, ile sił w nogach, bo mam wrażenie, że słyszę niejasne wezwania Nalani. Dziwne trochę to, ze są jakby przygaszone, przyciszone, jakby nie kierowała ich do mnie. Przez chwilę się nad tym zastanawiam, a potem już nie mam czasu na rozmyślania, bo wpadam do obozu. Moje serce staje na chwilę. Nalani leży nieprzytomna na ziemi, a on się do niej dobiera. Znowu. W tym momencie rozumiem, ze jej wołanie skierowane było do niego, a nie do mnie. Nie wierzyła w to, że ja mogę jej pomóc, albo nie chciała wierzyć… Może to kwestia tego, że ostatnio to on ją ocalił, kiedy ja odszedłem, mimo, że prosiła, żebym został. Postawiłem cel naszego istnienia ponad nią. A przecież wcale tak nie myślę. Nic nie jest ważniejsze od niej. Nic nigdy nie będzie.
Valien pochyla się nad nią i próbuje ją pocałować, a jej pierś na chwilę przestaje się unosić. Traci oddech, bicie serca ustaje. Słyszę to, mimo, że stoję parę ładnych metrów od niej. Każde uderzenie jej serca rezonuje w mojej głowie, a potem nagle nastaje cisza. Chcę na niego krzyknąć, ale sam odsuwa się przerażony. Wtedy opuszcza mnie nagły paraliż, który ogarnął moje ciało, kiedy zobaczyłem to wszystko… pogorzelisko, coś, co kiedyś było naszym obozem.
Podbiegam do niej i klękam. Biorę na ręce jej bezwładne ciało, sadzam ją sobie na kolanach. Czuję na karku urywany oddech, czuję, jak serce tłucze się w jej piesi, nierównym rytmem uderzając o klatkę piersiową. Przyciągam ją mocniej do siebie. Jest rozgrzana, muszę ją ochłodzić. Całuję ją lekko, bo nie mogę się powstrzymać. Raz, drugi, trzeci… Potem już wcale nie jest lekko. Pochłaniam ją sobą.
„Kocham cię” – myślę, gdzieś wewnątrz, ale nie mówię tego. Po co, skoro ona i tak jest nieprzytomna?
W końcu, po czasie, który mi wydaje się wiecznością, Nalani otwiera oczy, spogląda na mnie, a ja zatapiam się w jej spojrzeniu, jak zawsze. Wtula się we mnie. Moje serce przyspiesza, a moje dłonie zaczynają wędrować po jej włosach, po jej twarzy, po jej ciele. Delikatnie, nie chcąc jej urazić, pokazuję jej w ten sposób siebie. Muskam jej usta, jej policzek, jej ramię, żebra, udo…  Mruczy cicho i unosi kącik ust.
- Cześć kochanie – szepczę, kiedy tylko odzyskuję władzę nad samym sobą.
Zarzuca mi ręce na szyję, opiera głowę na moim ramieniu i przyciska wciąż jeszcze ciepłe usta do mojego policzka. Rozkoszuję się uczuciem bliskości i powracającą nadzieją na to, że ona jednak może być moja…   
Słyszę prychnięcie. Jestem pewien, że wiem komu się nie podoba to, co się teraz dzieje. Nawet nie podnoszę wzroku, nie zaszczycam go spojrzeniem, ale widzę, że jej wzrok wędruje w jego kierunku, więc nakierowuję jej twarz na siebie. Delikatnie, bez przymusu, sprawiam, że spogląda mi w oczy. Uśmiecham się lekko i z zadowoleniem obserwuję, jak kąciki jej ust unoszą się ku górze, jak uśmiech nie zatrzymuje się w połowie twarzy, tylko wędruje do samej góry. Uwielbiam to.
Val zbliża się do nas, widząc jej reakcję, nie patrzę. Czuję jego wzrok na swoich plecach i ciepło, rozchodzące się po moim ciele od prawego boku. Ściągam brwi, bo już mnie zaczyna wkurzać, już mam wstać i powiedzieć mu, żeby się odczepił, ale Nalani rozluźnia się w moich ramionach, traci przytomność.
Przygarniam ją mocniej do siebie, przyciskam do swojej piersi i wstaję powoli.
- Odejdź – mówię do niego, ale na niego nie patrzę. Wiem, że wie o kogo mi chodzi.
Nie rusza się. Słyszałbym jego buciory walące o podłogę.
- Odejdź! – powtarzam z naciskiem.
- Odpierdol się!
No tak, standardowa odpowiedź Ognia. Czy on nie może normalnie? Bez przekleństw, bez wyzywania? Nie widzi co się dzieje?
- Ona będzie moja, tak ma być! – Podchodzi bliżej, czuję jego oddech na karku i jednocześnie słyszę coraz bardziej urywany oddech Nalani.
- Zwariowałeś? – pytam. – Ty ogień, ona lód… Jak możecie być razem?
Dotyka mojego ramienia. Czuję jego palce zaciskające się na moim ciele. Złapał za mocno. Boli, ale nie dam tego po sobie poznać.  
- Wiesz to tak samo dobrze jak ja… - syczy mi do ucha przez zaciśnięte zęby. Cedzi oddzielnie każde słowo, jakby się chciał upewnić, że zrozumiałem. – Czujesz to, że ona ci się wymyka. Wiem, że czujesz!
Czuję, pewnie, że czuję. Ale nie mam zamiaru się poddać! Nigdy!
-Nie! – odpowiadam i odwracam się do niego.
- Tak… - szepcze, ale jest w tym jakaś groźba
- Osłabiasz ją! – warczę.
Ściaga brwi, spogląda na nią. Wyciąga rękę i głaszcze ją po włosach. Przez chwilę, jej serce przestaje bić. Cofam się o krok, jego ręka przez chwilę pozostaje w powietrzu. 
Przytulam ją mocniej do siebie, oddalam się jeszcze o kilka kroków. Nalani budzi się po krótkiej chwili. Podnosi na mnie wzrok, uśmiecha się.
- Assan – szepcze. Moje imię w jej ustach brzmi inaczej, lepiej, pełniej… Całuję ją delikatnie, ale krótko, bo nie oddaje pocałunku.
- Lani! – Val krzyczy wyzywająco.
Czuję, jak drży na dźwięk jego głosu. Przenosi wzrok na niego, a on zbliża się.
- Nie. – jej głos jest cichy. – Nie Valien. To niewłaściwe… Nie możemy… - głos jej się łamie, ale on jakby tego nie słyszał. Jest wściekły. Podchodzi do niej w dwóch krokach, wyrywa ją z moich objęć i stawia na ziemi, całuje, mocno, brutalnie, a ona o dziwo nie słabnie w pierwszej chwili, tylko oplata go ramionami i przyciąga mocniej do siebie.
- Nie?! – odsuwa się od niej.
- Nie. – szepcze moja parterka. – Nie… odejdź…
Puszcza ją. Patrzy jeszcze przez chwilę na jej bladą twarz, jakby się upewniał, ale ona zaciska usta, zagryza wargi. Walczy ze szlochem. Ja to widzę, on nie. On jej nie zna.
- Tego chcesz?! – krzyczy.
Nie odpowiada, tylko kiwa głową. Blond włosy obsypują jej twarz.
Ogień zaciska pięści i odwraca się na pięcie. Po chwili znika w ciemnym lesie. Nie odwraca się, nie pyta o nic więcej.
Nalani przytula się do mnie. Czuję, że jest osłabiona. Obejmuję ją i przyciągam mocno do siebie. Przez chwilę stoimy tak. Ona się nie rusza, ani ja.
- Tak powinno być, prawda? – szepcze w końcu. – Ty mój, a ja twoja… - błękitne oczy świecą bólem, kiedy na mnie spogląda, ale ja nie umiem się tym przejmować… Nie przy takich słowach.

- Tak.