Me

Me

piątek, 30 sierpnia 2013

Żywioły: Powietrze 11 - Wyjaśnić


V.
- „To jest jednak przegięcie! Coś takiego się nie może dziać, nie mnie, nie teraz! A już na pewno nie z nią!” – myślę, kiedy po raz kolejny siedzę na rozstaju dróg i zastanawiam się czy wsiadać na motocykl i wracać do niej i wszystko jej wyjaśnić, powiedzieć, czy zostać tutaj, czy jechać na północ czy na południe. Nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Kilka razy wracałem, zatrzymywałem się przed wrotami zamku i ponownie uciekałem od tego, co mogłem tam spotkać, od własnych uczuć, od czegoś, czego nie umiałem powstrzymać. Od pragnienia…
Teraz znowu siedzę i mimo, ze staram się zaprzątnąć sobie głowę czymkolwiek innym, to wciąż myślę o niej! Od ostatniego powrotu minęło kilka dni, jestem juz daleko od lodowego zamku, czuje się silniejszy niż tam, ale nie czuję się wolny. Motocykl nie daje mi tej satysfakcji, którą dawał mi kiedyś.
Przez chwilę przyglądam się znakowi na swojej piersi. Zaczął rosnąć w stronę ramienia, pojawiły się kolejne płomienie, ale pojawiło się też coś, co każe mi przypuszczać… W sumie nie wiem co każe mi to przypuszczać, ale wydaje mi się, że gdzieś pod jednym z płomieni kryje się nadtopiony płatek śniegu.
Nie! Znowu próbuję sobie coś wmówić. Przyglądam się jeszcze raz temu fragmentowi tatuażu. Śnieżynka zniknęła, tym razem jej nie widzę. Masakra! Mam jakieś cholerne złudzenia. Nie mogę, no…
Wstaję, jestem wściekły i z każdym kilometrem ta wściekłość narasta. Muszę się wyżyć.
Siadam na motor i odpalam go. Tym razem startuje od dotyku i dobrze, bo nie mam teraz cierpliwości, żeby się z nim pieścić. Odkręcam manetkę i odjeżdżam w kierunku najbliższego miasta. Potrzebuje kobiety! Natychmiast! Już! Teraz!
 Drzewa migają koło mnie z taką prędkością, że prawie zlewają się w jedno. Rzut oka na prędkościomierz i już wiem dlaczego. Szybko. Fajnie… Nie! Do cholery, powinno być super fajnie, a nie jest! Co się ze mną dzieje, kurwa?!
Miasto… Odpuszczam, motocykl zwalnia. Z daleka widzę motel. Czekam na dziewczyny. Jedną, dwie, jakiekolwiek, gdziekolwiek. Nic mnie nie obchodzi, byle było jakieś młode ciało. Jest jedna. Stoi oparta o płot własnego domu i udaje, że mnie nie widzi. Zatrzymuję się koło niej i kiwam głową, a ona powoli podchodzi do mnie.
- Tak? – pyta trzepocząc rzęsami.
Prycham.
Jest żałosna w  swoich próbach zaimponowania mi. Wdzięczy się i pokazuje co ma, a raczej czego nie ma. Zauważam kilka rzeczy. Blond włosy mają zbyt ciepły odcień. Oczy są zielone, a ja wolałbym niebieskie, błękitne, jasnobłękitne, chłodne. Jej nogi są za krótkie, a ubranie odsłania za dużo ciała. Powinna mieć długą suknię, stać przede mną boso i delikatnie przesuwać zimną dłonią po moim przedramieniu powodując dreszcze.
Cholera! Ona nie jest nią! O to mi chodzi! Jasny gwint, tak nie może być.
Patrzę na nią jeszcze raz. Obiektywnie jest ładna, seksowna. Duże piersi, zgrabny tyłek. No, po prostu, oględnie mówiąc, ładna z niej dupa, ale… no właśnie! To cholerne ALE! Jeszcze niedawno nie byłoby żadnego ale, a teraz jest, a właściwie są! Jedno za drugim ,w rządku idą gęsiego, maszerują gdzieś w mojej podświadomości i rozpierzchają się na boki, nie pozwalając się złapać za każdym razem, kiedy próbuję je wygonić. Zupełnie jakby mówiły, że zostaną tam na zawsze, że już do końca życia będę miał jakieś ALE, chyba, że to ona będzie koło mnie! Nie podoba mi się to!!!
Ehhh…
Nie pociąga mnie. W ogóle mnie nie pociąga, ale jak patrzę na tendencję, która mi teraz towarzyszy, to chyba, żadna mnie nie będzie pociągała. Chyba, że będzie lodowata.
Patrzę jej w oczy i klepię siodło pasażera. Przekrzywia głowę i uśmiecha się lekko, a potem podchodzi bliżej, łapie moją brodę i całuje mnie mocno.
- Z tobą pojadę wszędzie – szepcze głosem, który miał być chyba zmysłowy, ale tylko mnie irytuje.
- Siadaj – mówię i klepię ją w pośladki.
Kiedyś ten dźwięk dawał mi satysfakcję. Teraz wydaje mi się to śmieszne.
Nic. Musze się jakoś wyleczyć z tego. A jak się wyleczyć z dziewczyny, jak nie inną dziewczyną?
Zatrzymuję się przed motelem. Wyłączam silnik. Zsiadamy. Dziewczyna prowadzi mnie do recepcji. Wykupuję pokój na godzinę, bo więcej mi nie potrzeba. Potem pojadę do innego miasta, innego motelu i znajdę inną dziewczynę. I tak w nieskończoność, dopóki nie wyleczę się z myślenia o zimnie i tym jak niesamowicie mnie ono podnieca! Potrząsam głową. Znowu! Znowu o niej myślę!
- Jestem Maggie. – mówi moja towarzyszka, kiedy wchodzimy do pokoju. Wzruszam ramionami, bo nie bardzo mnie to interesuje, ale ona nie odpuszcza – A ty?
- Valien, Val… - odpowiadam i zrzucam kurtkę.
Siadam na łóżku i ściągam glany. Ona siada koło mnie.
- Podobam ci się? – pyta łapiąc moją dłoń i kładąc ją na swojej piersi.
Powinno mi się to podobać, powinno! Zawsze mi się podobało, zawsze chciałem poznać dziewczynę, która nie będzie udawała nieśmiałej, która będzie znała zalety swojego ciała, teraz mam ją, praktycznie w garści, wystarczy, że ścisnę, ale… Nie chcę!
Nie chcę, bo jej ciało jest ciepłe. Nie chcę, bo jej dotyk nie wywołuje dreszczu. Nie chcę, bo jej głos nie powoduje, że włoski mi się jeżą na ciele. Nie chcę, bo…
Cholera! To nie będzie takie proste. Wyleczenie się, znaczy. Oj, nie będzie proste. Wszystko jest nie takie. Nawet cycki ma za duże! Cofam rękę, a ona przygląda mi się badawczo przez chwilę, po czym klęka przede mną i zaczyna rozpinać moje spodnie. Przymykam oczy. Jej dłonie przesuwają się po moich udach, wbija w nie paznokcie.
Czuję usta na swoim brzuchu…. Za ciepłe. Czuję palce muskające mój tatuaż, który nie pali. Jej dłonie wędrują w kierunku moich bokserek, próbuję się tym cieszyć, powinno mi być dobrze. Obiektywnie, ona jest niezła…
Chłodne, mokrawe usta przyciska do mojego brzucha. Chłodne dłonie błądzą po moim ciele, podnosi się, nasze usta się spotykają, jej są gładkie, znacznie zimniejsze niż moje. Mruczę z zadowoleniem i odchylam głowę do tyłu. Siada na mnie okrakiem, wplata palce w moje włosy i napiera na mnie. Opadam plecami na łóżko.
- Lani… - szepczę jej cicho do ucha, kiedy mnie całuje.
Dziewczyna nieruchomieje, jej gorący oddech pali moją szyję. Coś jest nie tak. Wszystko!
- Maggie – sapie – Jestem Maggie…
Łapię jej nadgarstki i zrzucam ją z siebie. Ona chyba coś wrzeszczy, ale nie obchodzi mnie to. Zapinam rozporek i wsuwam nogi w glany.
- Val, gdzie ty się wybierasz? Co się dzieje? - łapie mnie za ramię i ciągnie do siebie. Odtrącam jej rękę, chwytam kurtkę i wybiegam przed motel.
Cholera! Śniłem na jawie! O niej! Ratunku!!!
 Wsiadam na motocykl i odjeżdżam w kierunku lodowego pałacu. Muszę to wyjaśnić raz na zawsze…

Żywioły: Powietrze 10 - Dom


E.
Wyszliśmy i zostawiliśmy ich samych. Mam trochę wyrzutów sumienia, bo wiem, że powinniśmy się trzymać razem, że tylko razem mamy szansę spełnienia misji, ale ona… Ja wiem, że to niezgodne z Prawami, ale ona jest dla mnie ważniejsza od każdej misji i każdą z nich poświęcę i skażę na niepowodzenie, jeśli to miałoby pomóc jej. Jeśli tylko mogłoby ją uszczęśliwić. Gdybym mógł, przychyliłbym jej nieba, gdybym mógł, sprawiłbym, żeby się nie bała wszystkiego, co istnieje na tym świecie. Tadi jest niesamowicie delikatna i bardzo łatwo ją zranić, a rani ją niemal każdy, nawet jeśli tego nie chce. Oni wszyscy nie rozumieją, że ona widzi więcej od nas, tylko nie umie nam tego powiedzieć. Oni wszyscy nie pojmują, że Tadi żyje w przyszłości, w przeszłości i tutaj, jednocześnie. Dlatego często jej ciemnoniebieskie spojrzenie jest nieobecne, dlatego często patrzy jakby poza ciebie, przez ciebie, ponad wszystkim…
Idziemy powoli, opuszczamy lodową krainę na piechotę. Zajmuje to dużo czasu, ale nie poganiam jej. Wiem, że jeśli będzie chciała przyspieszyć, powie mi, da mi jakiś znak. Wiem, bo zawsze tak robi. Spoglądam na nią z niepokojem, bo znowu się trzęsie. Jest przemarznięta, widzę to. Zdejmuję kurtkę i otulam jej ramiona pocierając je nieco. Zwiewna jedwabna suknia to nie jest najlepszy strój na tę krainę, podobnie jak delikatne skórzane pantofelki.
Wzdycha. Zatrzymuję się, łapię ją za ramiona i przyciskam do swojej piersi, żeby ogrzać ją swoim ciepłem. Wtula się we mnie. Robi to podświadomie, jak zawsze. Jestem prawie pewien, że mnie nie zauważa, że nie wie kim jestem, że nie kojarzy mnie. Raczej nie nazywa mnie po imieniu, tylko mówi, co widzi. Nie tu, tam – wcześniej lub później. Mimo to, nie zrażam się, bo najzwyczajniej w świecie ją kocham. Jest niesamowita i taka dzielna… Boi się, ale idzie tam, gdzie ją prowadzę. Ufa mi całkowicie i pozwala mi na całą bliskość, której potrzebuję, kiedy tylko potrzebuję.
- Szukam… - szepcze cicho i znów wtula się we mnie.
Nie rozumiem czego chce szukać, ale nie naciskam. Sama mi w końcu powie. Obejmuję są i pocieram jej ramiona i plecy, żeby jeszcze choć trochę ją ogrzać. W końcu ona wyswabadza się z mojego uścisku. I rusza dalej w drogę. Przyspiesza kroku.
- Chcesz pojechać? – pytam widząc, że jesteśmy przy jednym z obozowisk armii Lodu.
Kiwa głową, więc skręcamy w stronę obozowiska.
- Wracamy od waszej przywódczyni – oznajmiam strażnikowi  - potrzebujemy transportu.
Chłopak patrzy na mnie podejrzliwie jasnobłękitnymi oczyma, wyciąga rękę i odsłania mój znak na piersi.
- Imię! – warczy niezbyt przyjemnym tonem.
Tadi kuli się w moich ramionach.
 - Jestem Erion, a to moja partnerka.
- Rwący potok w górach, potem dolina, potem do morza, wolność… - szepcze swoim zwyczajem opisując imiona niemal wierszem.
- River, zgadza się? – chłopak nieco zaskoczony kiwa głową i uśmiecha się.
- Tadi, tak? – jego głos łagodnieje, kiedy zwraca się do niej i wyciąga rękę.
Już mam mu powiedzieć, ze Tadi boi się obcego dotyku, ale ona wyciąga przed siebie rękę odsłaniając nadgarstek, żeby pokazać mu znak. Jestem w szoku, bo nawet się nie wzdryga na skutek jego dotyku. Chyba chwilowo jest z nami, w naszym czasie. Wykorzystuję ten moment, łapię ją za podbródek i zmuszam do spojrzenia na siebie. Jej wzrok chyba po raz pierwszy skupia się na mojej twarzy, kąciki jej ust unoszą się lekko, a ja nie umiem się powstrzymać, pochylam się i całuję ją. Przez chwilę mam wrażenie, że jej się to podoba, ale potem odpycha mnie od siebie i odbiera kluczyki do samochodu od chłopaka, o którego istnieniu ja zapomniałem.
- Nie – mówi tylko, sprowadzając mnie tym jednym słowem na ziemię. Nie chciała tego, nie chce tego… Wzdycham i odbieram od niej kluczyki.
- Gdzie jedziemy? – pytam, a ona uśmiecha się lekko.
- Dom.
Wsiadamy do samochodu i zamykamy drzwi. Odpalam silnik i od razu włączam ogrzewanie, bo widzę, że ona aż drży znowu.
- Przepraszam… - zaczynam. – Nie powinienem.
- Dom – odpowiada, jakby w ogóle mnie nie słyszała. Zaciskam powieki, żeby powstrzymać łzy. Czas świadomości minął. Nie ma jej ze mną. Ruszam powoli, a kiedy docieramy do rozjazdu, skręcam w prawo, na zachód, ale Tadi krzyczy, łapie za kierownicę i szarpie mocno, wprowadzając auto w poślizg. Jestem przerażony, bo samochód tańczy o włos mijając drzewa, a ona szarpie kierownicą raz w jedną raz w drugą stronę. Kilka razy mam śmierć w oczach i bynajmniej nie martwię się o siebie. Przytomnieję po dłuższym czasie i naciskam na hamulec.
- Co ty robisz?! – krzyczę, pierwszy raz w życiu na nią krzyczę.
- Dom – powtarza i wskazuje wschód.
Kręcę głową. Jestem naprawdę dobry w orientacji w terenie, co, jak co, ale to akurat mam w małym palcu i wiem, że nasz zamek jest na zachodzie. Wiem i już.
- To nie tam, Tadi.
- Wiersze. – odpowiada i ponownie wskazuje na wschód.
Nic nie rozumiem, ale nie pozostaje mi nic innego, jak jej posłuchać. Wrzucam jedynkę i wciskam pedał gazu w podłogę. Ruszam we wskazanym przez nią kierunku. Jedziemy długo.  Tadi się nie odzywa prawie. Tylko na niektórych rozjazdach wskazuje mi drogę. Jadę za jej wskazówkami nie bardzo wiedząc gdzie jestem. Kiedy powracam do świata żywych, zauważam, że dotarliśmy do Japonii. Patrzę na nią skonsternowany.
- Już – odpowiada pokazując niewielki domek tuż przy drodze. 
Skręcam na podjazd i gaszę silnik. Tadi bez słowa wstaje i wychodzi z auta. Jestem tak zszokowany, że sam się nie ruszam, a ona podchodzi do drzwi, wspina się na palce i po chwili ma w rękach klucz. Wyskakuję z samochodu i pędzę do niej.
- Tadi, tak nie wolno! – krzyczę, kiedy przy pomocy klucza otwiera drzwi. – To jest włamanie!
- Dom. – pokazuje na siebie, a potem na drzwi.
Wszystko jej się pomieszało, łapię ją za ramiona i obracam w swoją stronę.
- Nie, Tadi, nie… - szepczę, a ona energicznie kręci głową.
- Widzę – gestem pokazuje za siebie, a potem spogląda na mnie. Znowu jest tutaj, w tym czasie. Mogę z nią porozmawiać, w miarę normalnie.
- Przeszłość? Widzisz przeszłość?
Kiwa głową.
- Mieszkałaś tu?
Znowu kiwa.
- Byłaś człowiekiem?
Jeszcze jedno kiwnięcie. Cofam się o krok, bo to, co mi mówi przeczy wszystkiemu, co o niej i o sobie, o nas wszystkich wiem. Chcę jej zadać jeszcze kilka pytań, ale jej już nie ma. Zniknęła w domu. Waham się, dopiero jej krzyk sprawia, że bez zastanowienia wbiegam do środka.
-Tadi! – wołam ją i wbiegam po schodach na piętro. Znajduję ją na podłodze w pokoju pełnym książek. Kilka z nich leży koło niej na podłodze. Tadi podnosi na mnie wzrok i wyciąga rękę. Pomagam jej wstać. Cała się trzęsie, ale ściska jakiś tomik poezji w rekach. Wyjmuję go z jej dłoni i kładę na łóżku. Wyprowadzam ją z domu, choć nie wiem co się stało. Bezpieczniej czuję się w samochodzie. Sadzam ją na siedzeniu i przypinam pasami, bo zaczyna się szarpać i znowu krzyczy.
- Co się dzieje? – pytam trzymając jej twarz w dłoniach, żeby nie mogła kręcić głową w odpowiedzi.
- Lód upadł… - sapie ciężko.
Marszczę czoło. I próbuję skojarzyć o czym ona mówi.
- Lodowy zamek?
Kiwa głową.
- Wracamy?
Znowu kiwa.
- Jesteś pewna? Nie musisz tu czegoś zrobić?
- Później…
Kiwam głową, odpalam silnik i wciskam gaz w podłogę. Wracam, choć nie mam pojęcia dlaczego. Tak jest zazwyczaj. Już się przyzwyczaiłem. Ona widzi, ja nie musze wiedzieć. Ona, jej pojedyncze słowa są dla mnie wystarczające…  

Żywioły: Powietrze 9 - Tak, jak było...


O.
Od dłuższego czasu łazimy, jeździmy po całym świecie w poszukiwaniu oznak zniszczenia. Są miejsca, gdzie ludzka interwencja niszczy planetę, to prawda, ale mimo wszystko natura jakoś sobie radzi. Drzewa rosną wszędzie, gdzie tylko znajdą kawałek niewybetonowanej ziemi, a ptaki budują gniazda na dachach wieżowców, jeśli zachodzi taka potrzeba. Wkurza mnie to, ze zwierzęta i rośliny mają co raz mniej przestrzeni do życia, ale jedyne rozwiązanie, jakie widzę, na obecną chwilę, to wybicie ludzi. Wszystkich, do nogi. Inaczej dalej będą robić to, co robią, dalej będą niszczyć planetę, dalej będą powiększać swoją przestrzeń życiową, zabierając ją wszystkim innym stworzeniom. Taka ich natura i niewiele możemy z tym zrobić poza próbami powstrzymania ich przed niszczeniem.
Idziemy, spacerujemy powoli przez las na obrzeżach jakiegoś dużego miasta, koło strefy przemysłowej chyba. Mech ugina się pod naszymi nogami. Śmieję się z Phoenix, która męczy się w swoich szpilkach  na niestabilnym gruncie. Ja oddycham spokojnie. W końcu! Bo wreszcie po tylu dniach wyszliśmy z betonu na łono natury. Jestem u siebie. Chłonę zapach mokrej ziemi i rozkładających się liści. Mój ulubiony aromat tak charakterystyczny dla okolic naszego zamku. Wyciągam rękę do Keba, ale on zdaje się tego nie zauważać. Podchodzę do niego, chcę się przytulić, ale trzyma jak zawsze trzyma mnie na dystans, nie pozwala mi na bliskość. Zaczynam podejrzewać, że go irytuję, że nie lubi mojego gadulstwa i tej ciągłej potrzeby bliskości, że po prostu go wkurzam, ale toleruje mnie, bo musi, nie ma wyboru. Denerwuję się tym i, jak zawsze, zaczynam gadać.
- Nie wiem co my tu robimy. Wszystko jest takie, jak powinno. Mech się ugina pod naszymi stopami, tak jak to robił zawsze. Ptaki śpiewają, jeden przez drugiego tak, jak powinny,. – rozglądam się po koronach drzew i jak na zawołanie, odzywa się kukułka - Zwierzęta uciekają przed ludźmi, przed nami, chowają się głębiej w lesie. Chmury płyną po niebie, a czasem pojawia się słońce, jak zwykle. Jest tak, jak było, kiedy ten świat powstawał, mogę się założyć... – spoglądam na Keba, ale on się nie odzywa. Chyba w ogóle mnie nie słucha. Ma zamknięte oczy i idzie przed siebie po omacku. Cudem powstrzymuję się, żeby go nie objąć i nie prowadzić między drzewami, żeby się nie potknął. Podejrzewam jednak, że on by tego nie chciał, więc zaciskam zęby i gadam dalej, jak to ja… -  Wszystko jest tak, jak być powinno. Więc jaki jest sens naszej misji?  Jak myślicie, o co im właściwie chodzi? – pytam odsuwając się od partnera. Odprowadza mnie jego spojrzenie. Przez chwilę mam wrażenie, że próbuje mnie za coś przeprosić, ale nie wiem za co, a jego twarz zmienia się w ciągu sekundy i uznaję, że to tylko moje przywidzenie.
Patrzę po wszystkich twarzach, ale nikt nie odpowiada na moje pytanie, nikt nie chce ze mną rozmawiać. Muszę chyba bardziej personalnie wciągnąć ich w rozmowę.
- Phoenix, jak myślisz, po co nas wezwali?
- Nie wiem – wzrusza ramionami. – Ja tu nie widzę nic, co moglibyśmy zrobić. Nie widzę jak nasza moc ma w tym pomóc… - rozgląda się bezradnie dookoła – W ogóle nie wiem czego my tutaj konkretnie szukamy. Przecież tu nie ma czego chronić…   
Zatrzymuję się nagle, bo nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.
- Tu niczego nie ma?! – warczę, a ona opada z wysiłkiem na kamień i po raz kolejny ściąga mech i liście z obcasów i rozmasowuje obolałe stopy. Uśmiecham siew duchu i spoglądam na swoje trapery. Tak, one są wygodniejsze.  Nawet klapki Assana znacznie lepiej nadają się na taką wycieczkę.
Podchodzę do niej i czekam na odpowiedź, ale ona nie ma zamiaru mi nic powiedzieć. Jest zajęta sobą. Kucam koło niej i wbijam wzrok w jej twarz. Czekam aż na mnie spojrzy i jednocześnie się jej przyglądam. Jest ładna, czerwono rude włosy nadają jej charakteru, ciemne oczy patrzą z nieoczekiwanym spokojem. Jest zgrabna, zabójco zgrabna i doskonale wie jak się ubrać. Nie to, co ja. Porusza się szybko, ale przemyślanie. Jej ruchy są precyzyjne, nie to, co moje. Podnoszę wzrok na Keba i zauważam, że się nam przygląda, a właściwie nie nam, tylko jej, chyba z zachwytem. No tak, ona jest ideałem, a ja… spuszczam wzrok, oglądam swoje brudne od ziemi ręce, którymi przed chwila pocierałam twarz. Wiem, że mam na niej ślady palców. Nie czeszę włosów, bo i tak za chwilę skręcają się w sprężynki i wplatają mi się w nie jakieś liście czy patyczki. Przestałam się tym przejmować już dawno, a teraz myślę, że może nie powinnam i jeśli chcę, żeby on kiedyś spojrzał na mnie tak, jak na nią, to powinnam zacząć się sobą zajmować, dbać o siebie.
Keb przenosi na chwilę wzrok na mnie, nasze spojrzenia się krzyżują, ale tylko na chwilę, bo Phoenix zrywa się z kamienia, a Keb znów wpatruje się w nią.
- Niedobrze – krzyczy dziewczyna wpatrując się w horyzont. – Jeśli uważasz, że jest tu co ratować – łapie mnie za ramię – to zaraz będziesz miała okazję to udowodnić!
Marszczę czoło i patrzę na nią, bo nic nie rozumiem, ale ona wskazuje przed siebie, wbijam wzrok w mrok lasu i nagle zauważam coś dziwnego, jaśniejąca łuna, prześwitująca gdzieś przez najgęstszy mrok między drzewami.
- Ogień! – krzyczę.
- Brawo, Sherlocku – ironizuje Phoenix. – Jakiś człowiek go podłożył, czuję jego źródło.
- Czemu? – pytam zrozpaczona – Czemu ktoś chciałby coś takiego zrobić? – pytam zanosząc się płaczem, bo już słyszę przerażone piski zwierząt i lament roślin, już czuję ich ból, kiedy płomienie liżą ich ciała. Wiem ile już jest ofiar. Nie wiem ile jeszcze będzie.
Ktoś opiera dłonie na moich ramionach, odwracam się i wtulam się w niego. Pachnie jak las, jego silne dłonie gładzą uspokajająco moje plecy, pochyla się.
- Zobacz – szepcze i odwraca mnie od siebie. Rozglądam się zdezorientowana, bo nie wiem czego mam szukać. Nagle zauważam, jak Phoenix biegnie przez las, w stronę ognia wlokąc za sobą Assana. Prawie zapomniałam ,że szedł z nami. Podejrzewam, że martwi się o Nalani, o to, że została z Valienem, ale jakoś mam przeczucie, że Valien jej nic nie zrobi, że wszystko będzie w porządku. Nie wiem dlaczego, ale polubiłam Ogień. Jest gburowaty i niemiły, ale jakimś cudem czuję do niego sympatię, której nie umiem uzasadnić. Nie chodzi o jego wygląd, na pewno nie. Podobają mi się zupełnie inni faceci - niezbyt wysocy, ale barczyści, opaleni, ale o bardzo jasnej karnacji, z blond włosami, związanymi niedbale w kucyk. Pewni siebie, ale nie wynoszący się ponad innych, silni, ale nie gwałtowni i porywczy. No tak, pięknie. Właśnie opisałam Keba, ale prawda jest taka, że to właśnie Keb jest tym facetem, z którym chciałabym być, z którym mogłabym spędzić całe życie.
Keb ściska moje ramiona i powracam z sennych marzeń do rzeczywistości. Puszczam się biegiem za nimi, słyszę, że on biegnie koło mnie, choć mógłby szybciej. Dopadam do Ognia i Wody, ona zatrzymuje mnie.
- Wy zostajecie – mówi. Kiwam głową, choć mam ogromną ochotę wskoczyć w ogień, żeby ratować te wszystkie niewinne istoty, które mają jeszcze chociaż cień szansy na przeżycie. Poruszam się niespokojnie, ale Keb łapie mnie mocno w pasie i przyciąga do siebie.
- Zostaw.
Jak zwykle, pojedyncze słowa. Jego dłonie zaciskają się na moich biodrach, moje plecy przylegają płasko do jego brzucha, czuję jego oddech na swoich plecach i barkach, czuję jego gorąco, jego zapach robi się coraz intensywniejszy. Serce mi przyspiesza i na ułamek sekundy zapominam o tym, co się właśnie dzieje, ale potem znów dopadają mnie krzyki mordowanych istot i zaczynam się szarpać. Keb oplata ramionami moje ciało i siłą powstrzymuje mnie przed ruszeniem naprzód. Phoenix przygląda mi się badawczo, ale w końcu uznaje, że może się zająć czymś innym. Wyciąga sprzed siebie rękę, płomienie zmniejszają się. Wtedy do akcji wkracza Assan, niebo zasnuwają ciężkie chmury i po chwili pada ulewny deszcz. Mokniemy, ale ja się tym nie przejmuję, bo widzę jak ich wspólne działanie pomaga. Ogień przygasa, żeby w końcu całkowicie zaniknąć. Widać jeszcze tylko pojedyncze strużki dymu unoszące się z niektórych miejsc. Wyrywam się z uścisku Keba i idę szukać ocalałych. Nie znajduję wielu, tylko jednego poparzonego lisa. Biorę go na ręce i wynoszę na polanę.
- Zioła – zwracam się do Keba krótko, jego systemem. Wiem, że zrozumie. Widział już wiele razy, jak leczę zwierzęta, wie co jest potrzebne.
Ja wstaję, żeby zebrać trochę liści. Keb przynosi odpowiednie składniki, a ja rozkładam je na płaskim kamieniu i miażdżę innym kamieniem na papkę. Assan przygląda mi się w milczeniu. Phoenix chodzi po lesie i gasi to, co jeszcze dymi.
- Woda, potrzebuję wody – zaczynam rozglądać się w panice, bo widzę, ze papka jest za gęsta.
Assan uśmiecha się i wyciąga przed siebie rękę. Kilka kropli spada na kamień.
- Jeszcze! – proszę, a kiedy widzę, że mam już wystarczająco dużo, odsuwam jego dłoń. – Dziękuję – szepczę, a on kiwa głową.
Podchodzę do lisa i smaruję go maścią zdziwiona tym, jak spokojnie poddaje się moim zabiegom. Zauważam, że patrzy się w stronę zgliszczy. Na koniec owijam jego rany zebranymi liśćmi.
- Musimy go zabrać… - mówię trochę do siebie, trochę do Keba, a trochę do nikogo.
Ocieram ręką czoło i dopiero teraz zauważam, że jestem cała mokra. Phoenix też. Właśnie wchodzi na polanę, miotając wściekłe spojrzenia w kierunku Assana.
- Mogłeś ograniczyć zasięg tego cholernego deszczu! – warczy – Nie musisz się popisywać, Valiena tu nie ma!
Oczyma wyobraźni widzę, jak las staje się polem bitwy między rozjuszonym Ogniem, a broniącą się wodą. Ona już podnosi rękę i wtedy dzieje się na raz tyle rzeczy, że ledwo to ogarniam. Assan unosi dłonie w obronnym geście, lis wstaje i podchodzi do Phoenix, ocierając się o jej stopy, jej dłoń opada wzdłuż ciała, a kula ognia uderza tuż obok nóg Assana, który jednak nie odskakuje, tylko opada na kolana ukrywając twarz w dłoniach i krzycząc coś.
Podbiegam do niego i butem gaszę ognisko które powstało tuż koło jego stóp.
- Wiedziałem! – wrzeszczy  - powinienem zostać.
Phoenix z wtulonym w nią lisem podchodzą do nas.
- Coś z Valienem? – pyta przyglądając się badawczo Wodzie, a ten kręci głową.
- Ten palant mnie nie obchodzi. – warczy – I lepiej, żeby go tam nie było, jak ja przyjdę, bo… - urywa i zaciska pięści w bezsilnej złości.
Patrzę pytająco na Keba bo nic nie rozumiem.
- Wyczuł niebezpieczeństwo? – pytam, a Keb kiwa głową – Jak?  
- Miłość… - szepcze w odpowiedzi patrząc na mnie w jakiś dziwny sposób, którego jeszcze do tej pory nie znałam i którego nie umiem rozszyfrować. Wygląda, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie wiem, dlaczego nie robi tego normalnie, dlaczego po prostu tego nie powie, dlaczego mi tego wszystkiego nie wyjaśni. Najpierw mnie odpycha, potem przyciąga do siebie, a ja czuję, że jego serce szaleje, teraz patrzy na mnie tak, jakby to słowo, które przed chwilą wypowiedział nie było tylko o Assanie, że może mówił o nas, o mnie i o sobie. Wzdycham, bo za dużo sobie wyobrażam, znowu… 
- Nalani! - Krzyk Assana wyrywa mnie z sennych marzeń. - Gdzie on jest? Miał cię chronić… - głos mu się załamuje.
- Idziemy – zarządza Phoenix, a Keb odrywa ode mnie wzrok i pomaga Assanowi wstać.
Kiedy wracamy co jakiś czas towarzyszy nam krzyk rozpaczy Wody. Przeciągłe „Nieeeee!” odbija się kilka razy od ściany lasu, żeby w końcu zniknąć w jego nieprzeniknionej ciemności.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Żywioły: Powietrze 8 - Ona i on




N.

Wszyscy poszli. Jestem sama w swojej komnacie. Nagle drzwi się otwierają i wchodzi on. Jego oczy nie mówią nic dobrego. Zaczynam sie bać. Jesteśmy zupełnie sami i wiem, że nikt mi nie pomoże i boję się tej samotności mimo, że to ja jestem u siebie, mimo, że wiem skądś, że magia tego miejsca osłabia jego moce, a wzmacnia moje. Boję się jego wzroku, tego, co w nim widzę, choć nie jestem pewna co to jest...
Nie odzywa się, tylko robi krok w moja stronę, a ja odruchowo się cofam. Drugi krok. Ściąga brwi i wpatruje się we mnie. Znowu się cofam. Czuję, że nie powinniśmy być zbyt blisko, nie pasujemy do siebie, nie możemy łamać magii naszych żywiołów, nie powinniśmy się bratać z innymi ponad to, na ile jest to konieczne do wypełnienia misji. On jednak zdaje się tego nie widzieć. Ciemne oczy utkwił w moich i widzę, że nie odpuści, dopóki nie dostanie dokładnie tego, po co tu przyszedł. Kolejny krok i jeszcze jeden i jeszcze...
Cofam się, aż już nie mam gdzie uciec. Moje plecy opierają się o lodową ścianę, kiedy on podchodzi tak blisko, że jego ciężkie buty ocierają się o moje bose stopy. Pochyla się w moją stronę tak, jak to niedawno zrobił Assan, ale w jego wzroku jest coś innego, to niepohamowane pragnienie, jakaś żądza, ale nie wiem czego. Wyciąga rękę.
Teraz jestem pewna, że będzie chciał mnie skrzywdzić, że zapragnął mocy więcej niż jednego żywiołu. Nie wiem czy może ją uzyskać, ale wiem, ze tylko on, on albo inny Żywioł może mnie zabić. Boję się, ale nie mogę się ruszyć. Wiem, że nie mam gdzie uciec, że jeśli wezwę Assana, to on i tak nie zdąży tu przybyć zanim on zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Wiem, że jeśli tego chce, to i tak mnie dopadnie.
Od początku mu nie ufałam, od początku  czułam, że oni będą chcieli przejąć władzę nad wszystkimi żywiołami. Dlatego trochę bałam się na początku naszego wspólnego spotkania. Dlatego wahałam się. Nie liczyłam się z tym, że będę musiała tu zostać sama z jednym z nich.
Spoglądam mu w oczy. Pragnienie. Zachłanny ogień... Wydaje im się, że wszystko jest tylko dla nich, że mogą to niszczyć jak chcą...
 Prosiłam Assana, żeby mnie z nim nie zostawiał, ale on musiał, a teraz... Moje serce tłucze się w piersi. Zaciskam dłonie na sukience, żeby on nie widział, że się boję. 
Patrzę mu w oczy, jego ręka jest coraz bliżej. Jego oczy wciąż utkwione w moich, usta ściągnięte, brwi niemal złączone, każdy mięsień napięty do granic. Już zaraz mnie dotknie, zaraz mnie zabije... 
Czekam na jakieś uderzenie, na atak, na przejaw agresji, ale on tylko opiera dłoń o ścianę. Wzdryga sie z zimna, ale nie cofa jej. Czuję, jak lód topi się pod jego dotykiem, a ciepłe krople spływają po moim ramieniu. Przenosi na chwilę wzrok moja szyję, a potem niżej, na pierś w okolice serca. Jestem pewna, że zaraz mnie zabije, że szuka odpowiedniego momentu żeby zadać cios.
- Widzisz, Lani… - chrypi.
Zamieram, kiedy odpycha się od ściany, a jego dłoń wędruje w kierunku mojej szyi. 
- Boisz się. - jego szorstki głos jest nieprzyjemny, drga w nim dziwna nuta. 
Nie pyta. Mówi mi to, widzi, musi to widzieć...
Czeka chwilę na odpowiedź, ale ja tylko patrzę mu w oczy. 
- Dobrze, że się boisz, powinnaś. 
Jego oczy robią sie jeszcze ciemniejsze, kiedy zbliża sie do mnie, kiedy jego palce dotykają mojej szyi, zbyt delikatnie jak na to, co chce mi zrobić. Widzę jak przymyka oczy, jakby mu to sprawiało przyjemność.
- Znam to… - szepcze – I wiem, że ty też to znasz, wiem, że to pamiętasz….
Przez chwilę czuję gorąco ognia na własnej skórze. To niesamowite uczucie da kogoś, kto na co dzień ma do czynienia z lodem. Rozchylam lekko usta, żeby zaczerpnąć więcej powietrza, a wtedy on wydaje z siebie gardłowy pomruk.
- Wiem, że ty też tego pragniesz. – jego głos drażni moje ciało prawie tak samo, jak dotyk.
Kręcę głową, a on łapie mnie mocno za ramiona i przyciska do ściany.
- Przyznaj się. Przyznaj się sama przed sobą! – warczy – Pragniesz mnie, chcesz tego tak, jak ja… - przesuwa wierzchem dłoni po moim policzku, szyi, dekolcie i w dół aż do talii.
Drżę, ale nie jestem pewna czy ze strachu czy pod wpływem jego dotyku. Nie umiem racjonalnie myśleć, nie w tej chwili. Jestem przerażona, a jednocześnie jego słowa wywołują we mnie jakieś dziwne, niezrozumiałe dla mnie uczucia…
Nagle krzyczę z bólu i łapię się za nadgarstek. Moj tatuaż pali, a w głowie pojawia mi się fragment jednego z praw. Słyszę fragment prawa, jak zawsze, kiedy robię coś nie tak, ale tym razem nie rozumiem , tym razem to nie ma sensu....
" Cztery żywioły, każdy inny. Cztery żywioły jednością silne. Cztery żywioły podzielone, żeby nikt nie mieszał tego, czego mieszać nie wolno… Ogień i lód, powietrze i woda mogą trwać obok siebie, nie mogą trwać razem… "
Razem? Jakie razem? Nie ma żadnego razem!
Dalej już nie słyszę, bo patrzę przerażona na niego. Siedzi wściekły na podłodze i trzyma się za pierś. Dyszy ciężko. Patrzy na mnie, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale wybiera milczenie... I dobrze.
Przyglądam mu się przez jakiś czas. On nie odrywa wzroku od mojej twarzy. Milczymy, jesteśmy jakby zaklęci w tej chwili. Nie ruszamy się, nie odzywamy, tylko badamy, sprawdzamy samych siebie i siebie nawzajem. W końcu on wali pięścią w podłogę tak, że lód pęka i muszę natychmiast użyć swoich mocy żebyśmy nie spadli na dół. Kiedy kucam kolo niego i dotykam podłogi, przygląda mi się uważnie, śledzi linie lodu, które posyłam, żeby wzmocnić strop. Potem znowu patrzy mi w oczy, a ja nie wiem czy mam uciekać czy mu pomagać, nie wiem co go tak rozzłościło, nie mam pojęcia. Wyciągam rękę w jego kierunku, ale on podrywa sie z ziemi i biegnie do drzwi. 
- Zostaw mnie! - wrzeszczy, a ja słucham jego prośby choć czuję, że powinnam zrobić coś dokładnie przeciwnego.
Słyszę tylko jak wybiega z zamku i odpala ten okropny motocykl i odjeżdża. Opadam na podłogę i wsuwam dłoń w ciepła kałużę stopionego lodu, cieplej wody, która została w miejscu gdzie siedział, w miejscu gdzie ogień spotkał lód. Zamrażam go z powrotem, a kiedy to robie czuję znów pieczenie w tatuażu na nadgarstku. Spoglądam na niego i z przerażeniem stwierdzam, że się zmienił....

Żywioły: Powietrze 7 - Narada


A.
Nalani wierci się niespokojnie na krześle i wiem, że chce już zacząć naradę, ale większość nie skończyła jeszcze jeść. Tylko ona siedzi nad talerzem i dłubie w nim bezmyślnie udając, że wcale jej się do niczego nie spieszy. A, nie, przepraszam, nie tylko ona. Pan „spójrzcie na mnie” też nie je. Gapi się na nią takim wzrokiem, że mam mu ochotę powiedzieć, żeby wstał i wyszedł stąd, bo uważam, że nie wolno mu tak na nią patrzeć. Nalani jest moja, od zawsze, a ja od zawsze ją kocham i zawsze byłem przy niej.
Keb odchrząkuje, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Nie odzywa się, ale wszyscy patrzą na niego. Nawet Valien, o przepraszam, Val, nie może się powstrzymać. Keb coś w sobie ma. Lubię go.
- Musimy się zorientować na czym stoimy. – Omala odzywa się zamiast niego - Jakie mamy problemy i gdzie. Musimy zebrać informacje.
Kiwam głową, widzę, że Nalani aż nosi.
- Mamy jakiś pomysł? – pytam patrząc wyłącznie na nią, bo wiem, że ona pierwsza coś wymyśli.
- Myślę, że powinniśmy się podzielić, wyruszyć w świat i zebrać informacje. Ktoś musi zostać tutaj, jako kontakt, żeby te informacje zbierać.
- Ciekawe jak? Mamy z każdym raportem wracać tu? Bez sensu… - warczy lekceważąco Ogień.
Nalani uśmiecha się lekko. Nie dała się wyprowadzić z równowagi. Jestem z niej dumny, zwłaszcza, że widzę jak alergicznie pozostali faceci i dziewczyny na niego reagują. Wygląda na to ,ze tylko my, tylko Żywioły Wody nie reagują na jego zaczepki. To pewnie efekt naszego wrodzonego spokoju i opanowania i ogólnej tendencji do nie wkurzania się na to, na co i tak nie mamy wpływu. Nie liczę oczywiście Phoenix, która musi tolerować Valiena, bo z nim mieszka.
- To jak? – dopytuje z przekąsem Val. – Mamy latać tu z każdym raportem?
Z zadowoleniem zauważam, że jego partnerka też traci powoli cierpliwość bo kopie go pod stołem w kostkę. Uśmiecham się mimowolnie i ściskam dłoń Nalani, bo widzę jak on się w nią wpatruje. Znowu ściąga gniewnie brwi.
- To jak będzie, Lani?
- Nazywam się Nalani – zaczyna spokojnie, a ja obejmuję ją mocno i przyciągam do siebie. Opiera głowę na moim ramieniu. Z satysfakcją obserwuję, jak oczy mu się zwężają, gdy widzi nas razem. Widzę, że zaczyna się gotować, że jest o krok od wybuchu, ale powstrzymuje się.
- Nie musimy tu, jak to mówisz, latać z każdym raportem. – wyjaśnia moja ukochana – Mamy możliwość komunikowania się w inny sposób. – Odsłania nadgarstek, przyciska palce do znaku i przymyka oczy. – Valien, słyszysz mnie? – pyta cicho, tak cicho, że tylko ja mogę to słyszeć, ale on porusza się niespokojnie i patrzy na nią przerażony.
- Jaja sobie robisz?! – Zrywa się z krzesła.
Tadi wybucha śmiechem.
- Prawda. – szepcze swoim zwyczajem coś, co kompletnie nie ma związku. Wszyscy patrzymy na Eriona, ale on wzrusza ramionami, jakby nic nie rozumiał, pochyla się w stronę pani Powietrza i wpatruje się w nią badawczo – Znaleźć. Złączyć. Połączyć. Razem.
Erion kręci z niedowierzaniem głową.
- Tadi uważa, że musimy odnaleźć samych siebie.
Zapada cisza. Keb kręci głową z niedowierzaniem. Nalani wpatruje się w nią badawczo, a ja zaczynam się zastanawiać na ile ona może mieć rację. Staram się zrozumieć to, co Tadi ukryła miedzy wierszami, albo to, czego nie może bezpośrednio przekazać Erionowi. Zastanawiam się skąd moje przeczucie, że Ogień będzie moim rywalem, skąd było we mnie to przeczucie, że Nalani coś grozi, że coś grozi nam, naszemu byciu razem, choć w tej okrojonej, dotychczasowej formie.
Zatracam się w rozmyślaniach, a Nalani ściska moją dłoń, bo wyczuła, jak zwykle, że odpłynąłem. Podnoszę wzrok i patrzę w jej błękitne, chłodne oczy i prawie zapominam o wszystkim dookoła, bo w jej spojrzeniu jest zrozumienie, którego mi teraz potrzeba widzę, że ona też niepokoi się, że zaczęła się obawiać Valiena i jego wybuchowości.
Nie umiem się powstrzymać. Wiem ile tu teraz jest osób. Wiem, że jest tu on i to jeden z powodów, dla których chcę to zrobić. To będzie tak, jakbym mu powiedział wprost „Odczep się, ona jest moja!”.Pochylam się w jej stronę i rozchylam lekko usta. Tak, kurczę, chcę ją pocałować! Przymykam oczy, kiedy widzę, jak jej broda wędruje w górę, jak jej ciało układa się tak, żeby się dopasować do mojego...  
- Co?! – wybucha Val i uderza pięściami w stół.
Phoenix łapie go za ramiona i próbuje uspokoić szepcząc coś, prosto do jego ucha, ale chyba niewiele to daje.
– Nigdy nie słyszałem większej bzdury! – wyrywa się z jej uścisku - Ja wiem kim jestem, jeśli ona chce szukać siebie, to proszę bardzo, niech szuka. Może w końcu przestanie się zachowywać jak wariatka.
Przeholował. Erion podrywa się z miejsca. Keb też wstaje, ale znacznie spokojniej. Tadi zaczyna się trząść i płakać.
- Powrót. Do siebie. Prawda. Wnętrze. Przeszłość. Znaleźć. To… to… TO… – wypowiada te słowa w kółko, opada z krzesła na podłogę i oplata rękoma kolana. Nalani wyrywa się z mojego  uścisku i podbiega do niej. Siada na podłodze i obejmuje ją mocno, zaczyna coś szeptać. Potem przyciska dłonie do tatuażu.
- „Assan” – słyszę jej głos w mojej głowie – „Uspokój go, proszę. Uspokój ich wszystkich. Nie chcę bijatyki.”
Rozglądam się, bo zagapiłem się na dziewczyny. Keb trzyma Eriona za ramię, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch, jednocześnie piorunuje Valiena takim spojrzeniem, że ja już dawno bym się schował. On jednak stoi wyprostowany. Widzę, że jest wściekły. Jego dłonie zapadają się coraz głębiej w lodowy stół, który topi się pod jego dotykiem. Nie myślę długo. Podchodzę do Valiena i kładę mu dłonie na ramionach. Wzdryga się, ale chyba mój dotyk na niego podziałał, osłabiłem go. Ogień i lód, antagonistyczne Żywioły. Tak będziemy na siebie działać. Val opada na krzesło. Keb sadza Eriona, który natychmiast podnosi Tadi z podłogi i sadza sobie na kolanach kołysząc lekko.
Wracam na swoje miejsce, po drodze pomagając Nalani wstać. Widzę, jak ona patrzy na Valiena, przerażona jego gwałtownością.
- Nie życzę sobie takiego zachowania u mnie w domu! – mówi. Jej głos jest spokojny, ale widać, że nie żartuje.  Patrzy tylko na niego. – Masz dwa wyjścia, Valienie, albo się uspokoisz, albo wyjdź stąd i nigdy nie wracaj.
Ogień porusza się niespokojnie.
- Wiesz, że migdalenie się przy ludziach jest niekulturalne? – odwarkuje.
- A ty, wiesz, że jesteś u mnie w domu? – Nalani podchodzi do niego – I że w związku z tym to ty musisz się dostosować do panujących tu reguł, a nie ja?
Val marszczy brwi i milknie, a ja uśmiecham się szeroko i wyciągam rękę do Nalani. Nie łapie jej. Ściska swój nadgarstek.
- „Nie powiem mu tego, Assan, ale on ma rację. Nie rób tego więcej.” – szepcze prosto do moich myśli, a potem siada obok mnie bez słowa.
- Co ustaliliśmy? – pyta Omala. Jej pogodny głos rozładowuje trochę napiętą atmosferę.
- Ja uważam, że powinniśmy rozeznać siew sytuacji. Myślę, że sześcioro z nas powinno ruszyć, ja mogę zostać i zbierać informacje. Przydałby my się ktoś do pomocy. – wyjaśnia moja partnerka.
- Ja idę z Tadi – oznajmia spokojnie Erion – Uważam, ze ona ma rację. Ona widzi znacznie więcej niż my, zarówno do przodu i do tyłu, jakby widziała czas…
- To czemu nam o tym nie opowie? – burczy znowu Valien.
- Val, zamknij się w końcu! – Phoenix nie wytrzymuje – Schowaj swoje ego do kieszeni, bo przestaje się mieścić w tej komnacie, a to chyba największe pomieszczenie w lodowym zamku.
 Wybucham śmiechem na widok miny Valiena. Ruda doskonale wiedziała jak go usadzić. Zamilkł i wpatruje się we własne buty tak, jak wtedy, kiedy tu przyszedł.  
- Tadi widzi dużo, ale nie potrafi tego opowiadać. Ja jej jednak wierzę i pójdę tam, gdzie ona mnie pokieruje. – oznajmia spokojnie Wiatr – Zostaje wam więc czworo zwiadowców.
Keb wstaje.
- Kto zostaje? – pyta.
- Ja! – Nalani podnosi się z krzesła.
- Ja uważam, że powinien zostać jakiś facet, żeby w razie czego mógł pomóc Nalani w cięższych pracach, jeśli takie będą – odzywa się Omala. – Jest więc trzech kandydatów, a ja dodatkowo uważam, że Assan powinien iść z nami.
Napinam się.
- Dlaczego? – pytam. – Dlaczego mam iść z Wami, wolałbym nie zostawiać Nalani. Ona zna tylko mnie.
- Dlatego, że jeden Żywioł już straciliśmy. – wtrąca się rudowłosa patrząc jak Wiatr opuszcza komnatę. – Najlepiej byłoby wziąć wszystkich, ale niektórzy już sobie poszli, wiec musimy się zadowolić przedstawicielami pozostałej trójki. – spogląda na nas, ale chyba żadne z nas nie rozumie o co jej chodzi, a ja najbardziej, bo ja wcale nie chcę rozumieć. – Kurczę, przecież każde z nas czuje jeśli jego Żywioł jest w jakiś sposób zagrożony lub przeciwnie. Jeśli mamy cos ustalić, to Woda będzie musiała przeżyć rozłąkę z ukochaną. – unosi brew i spogląda na mnie.
Nie mogę odmówić jej logiki. Niedobrze. Keb kiwa głową, ja w końcu też.
- No to zostało was dwóch. – oznajmiam – Który zostaje?
Nikt się nie zgłasza, obaj chcą iść na objazd, ale ja podskórnie czuję, że wiem, kto postanowi zostać. Nie patrzę na niego. Czekam tylko, aż się odezwie.
Powoli wstajemy od stołu. Nalani łapie mnie za rękaw i pociąga delikatnie.
- Zostań… - prosi – Nie chcę być sama z…. – urywa i wtedy dzieje się to, czego się spodziewałem. Jego wzrok skupia się na nas, minę ma taką, jakby chciał mnie zabić. Nalani drży i wtula się we mnie.
- Ja zostanę! – warczy w końcu, jakby wcale tego nie chciał, a mnie zazdrość ściska za gardło. Sam na sam z Nalani. Marzenie każdego faceta przy zdrowych zmysłach.
Valien wstaje. Ciężkie buty uderzają o podłogę przy każdym kroku, idzie do nas. Wyciąga dłoń do Nalani i wpatruje się w nią tak intensywnie, że ja to czuję. Nalani przestaje drżeć, ale pochyla się w moją stronę i szepcze mi prosto do ucha:
- Boję się… - Kłamie, w jej głosie czuję coś innego. Mogę się założyć, że on dostanie wszystko, czego chce, albo po prostu to weźmie.
- Odkleisz się w końcu od niego? – warczy i wskazuje drzwi – Powinni już iść.
Marszczę czoło i patrzę na niego wyzywająco, ale on tylko prycha i odchodzi. Nalani odpycha mnie.
- Faktycznie, powinieneś już iść. Wszyscy czekają… - jej wzrok co chwilę ucieka w jego stronę.
- Tak – chrypię. – Jeśli coś by się działo, pamiętaj… - muskam kciukiem tatuaż na jej nadgarstku, a ona kiwa głową.
- Wezwę cię, jeśli będzie taka potrzeba.

Żywioły: Powietrze 6 - Ona


V.
Siedzę. W końcu dotarłem. Zimno tu jak cholera i wcale mi się to nie podoba. Phoenix pod stołem kopie mnie kostkę, żebym się zachowywał, wzruszam ramionami i prycham. Jeśli oni nie szanują mnie, to ja nie będę szanował ich. Przyjechałem na wezwanie. Przy bramie nie było nikogo, więc wpuściłem się sam. Lód nie przepada za kontaktem z ogniem, wiec brama nie była dla mnie przeszkodą… Uśmiecham się w duchu na to wspomnienie. Jak to zobaczyli, zbledli i natychmiast zajęli się naprawą.
W drzwiach zamku powinni czekać gospodarze. Nie było ich, więc przyszedłem tu. Sam. Orientacja w terenie to moja specjalność. A tak naprawdę, to wszystkie nasze zamki mają ten sam układ, więc wiedziałem, gdzie jest jadalnia, tak po prostu. Wszedłem tu i poczułem się jeszcze bardziej olany. Są wszyscy, poza gospodynią. Co ona sobie, do cholery, myśli, że kim ona jest? ! Przychodzą goście, to się ich wita, a nie ucieka gdzieś, niewiadomo gdzie.
Rozwalam się na krześle i wpatruję się w czubki butów. Kątem oka widzę, że wnoszą jedzenie, ale nie mam zamiaru się ruszyć dopóki ona nie przyjdzie, dopóki nie będzie tak, jak powinno być.
Żarcie pachnie obłędnie i już wiem, że za to lubię zimnych. Generalnie są mało przyjemni. Moje ciepłe ciało źle się czuje w otoczeniu lodu. Marznę…
Krzesło naprzeciwko mnie odsuwa się i ktoś tam siada, Powoli podnoszę wzrok. Jest. Unoszę głowę, żeby się jej lepiej przyjrzeć i nagle zaczyna się dziać coś, co nie ma prawa się dziać, coś, co nie może się zdarzyć. Czuję się tak, jakbym spotkał kogoś, kogo znałem od dawna, kogoś, kogo znam na wylot, jak własną kieszeń. Kogoś, kto jest mi tak bliski, jak to tylko możliwe…
Moje serce przyspiesza, moje oczy napotykają jej, jasnobłękitne, lodowe, patrzy prosto na mnie i kiwa lekko głową, witając mnie. Wstaje na chwilę i podchodzi do mnie. Poprawiam się nerwowo na krześle. Czuję na sobie przenikliwy wzrok Phoenix. Ona jedna widzi, że coś ze mną nie tak.
- Witaj Valienie, cieszę się, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością – ma piękny, delikatny głos. – Wybacz, że nikt nie przywitał cię przy drzwiach. – Wyciąga do mnie rękę, a ja łapię jej lodowatą dłoń i choć zetknięcie z nią powinno być nieprzyjemnie, choć spodziewam się, że za chwile zamarznę, nic takiego się nie dzieje. Przeszywa mnie chłodny, ale przyjemny dreszcz, moje oczy rozszerzają się, moje serce bije dokładnie w gardle, mój oddech się spłyca, a mój tatuaż zaczyna nagle piec, kiedy przykładam usta do grzbietu jej dłoni.
Przez chwilę nie wiem o co chodzi, nie wiem dlaczego piecze, ale ona wyszarpuje rękę z mojego uścisku i pociera nadgarstek. Więc ona też to poczuła… Patrzę na nią i nie mogę się nadziwić jaka jest piękna. Długie, jasne włosy opadają kaskadami na plecy, błękitna, zwiewna suknia odsłania ramiona powodując, że coś we mnie zaczyna się gotować i zasycha mi w gardle. Jasna cholera!
Pierwszy raz, przysięgam, pierwszy raz czuję coś takiego i od razu wiem co to jest. Kiedyś przysięgałem, kląłem się przed wszystkimi, że dziewczyna to nie dla mnie, że nie mam na nią czasu, że na chwilę, to owszem, ale nie chcę, żeby ktoś właził z butami w moje życie… Spoglądam w dół, na jej stopy. Jest bosa. Nie wlezie z butami w moje życie, o nie. Ona tam wejdzie bez nich.
Kiedyś nie chciałem, żeby mnie ktokolwiek ograniczał, żebym bał się o czyjeś życie bardziej niż o swoje. Kląłem się, że nigdy, NIGDY się nie zakocham. A teraz… teraz pojawiła się ona, a ja chcę się tylko do niej zbliżyć, chcę ją mieć dla siebie… Tylko dla siebie i na każdy dzień i każdą noc, na zawsze.
Jak to się mogło stać?! Jak to może tak być, że nagle ja, JA mam tylko jedno pragnienie, że nagle ONA stałą się centrum mojego świata. NAGLE. W ciągu sekundy, po jednym dotknięciu wiem, że mogę znieść dla niej wszystko. Czuję, że to pieczenie tatuażu to nic w porównaniu z tym, co jeszcze mnie czeka, ale wiem też, że zrobię dokładnie WSZYSTKO, żeby ją zdobyć, żeby była moja już na wieki, mimo, że to przeczy naszej naturze. Ogień i Lód, to nie ma praw się udać! Nie może się udać! Nie powinno, a jednak właśnie się dzieje.
Zwariowałem, do cholery! Normalnie zwariowałem. Nie.
Tatuaż piecze jeszcze przez chwilę, a w głowie pojawiają mi się słowa „ogień i lód nie mogą trwać razem”. Ściągam brwi i zaczyna się we mnie gotować. Nie? Jesteście pewni, że nie?!  Po moim trupie, jeśli cokolwiek zdoła mnie powstrzymać przed zdobyciem tego, czego pragnę!
Te same słowa pojawiają się jeszcze raz z jakimś komentarzem, że spotkanie wody i ognia zawsze kończy się unicestwieniem jednego z nich. Unoszę w uśmiechu jeden kącik ust. Jeszcze zobaczymy!
Jej dotyk wyrywa mnie z zamyślenia.
- Valien, czy cos się stało? – pyta miękko, przesuwając ostrożnie dłonią po mojej dłoni.
– Nic się nie stało. Głodny jestem. Możemy już jeść?! – warczę. Muszę zmienić temat, żeby nie myśleć o niej, choć wiem, czuję, że od dziś to właśnie ona stanie się moja obsesją.
- Siadaj zatem, Valienie i jedz. – uśmiecha się, ale widzę, że to wymuszony uśmiech. Odwraca się ode mnie i idzie do swojego krzesła.
 - Lani! – wołam do jej pleców skracając jej imię. Takie pasuje do niej bardziej -  Wolę, jak nazywa się mnie Val i byłbym wdzięczny, gdybyś się do tego ustosunkowała. -  odpowiadam.
Odwraca się szybko. Chyba jest zła, ale nie widać tego na jej twarzy.
- Mam na imię Nalani. – mówi spokojnie, spokojnie jak zawsze. No tak, Lód.
- Jasne, Lani… - opadam na krzesło, próbując uspokoić szalejące serce.
Po cholerę ja się z nią droczę? To mi raczej nie pomoże…

Żywioły: Powietrze 5 - Pierwsze spotkanie


K.
Jesteśmy już wszyscy. Prawie. Wiatr w drodze, za chwilę tu będą, więc ich nie liczę. Nie ma jednego, tego, kogo się spodziewałem. Nie znam ich, ale podejrzewałem, że to on będzie sprawiał problemy. Próbowałem to wyjaśnić Omali, ale niestety, nie zrozumiała. Próbowałem jej powiedzieć, że czuję, że Ogień to będą problemy, że on ma to wszystko gdzieś, głęboko, że będzie się martwił tylko o siebie, o swoje interesy, że może nas wszystkich zgubić. Wszystkich. Spojrzałem w czarne oczy rudowłosej dziewczyny i już wiedziałem, że ona chce, bardzo chce pomóc, ale nie potrafi, nie nadaje się do podejmowania decyzji. Będzie pomocnikiem, nie decydentem.
Na przywódców mam na razie dwóch kandydatów. Jednym jestem ja, z oczywistych dla mnie względów, o których inni wiedzieć nie muszą. Drugim jest kobieta, dziewczyna lód, rozsądna, inteligentna, choć nieco roztrzepana, ale o niesamowitych zdolnościach planistycznych. Potrafi ogarnąć ten bajzel, który teraz, nagle zwalił się do nich do zamku. Przewiduje wszystko i o wszystkim myśli. Może nie działa w sposób zorganizowany, może nie robi wszystkiego w należytej kolejności, ale to, czego się dotknie, zamienia w złoto. Zauważyłem, że doskonale się uzupełniają z Assanem. On porządkuje po niej wszystko, co trzeba, ona jest kreatywna, ma milion pomysłów na minutę. Jest po prostu nieziemska!
Siedzimy we czwórkę przy lodowym stole, na zimnych krzesłach. Nalani gdzieś zniknęła, bo znowu przypomniała sobie o czymś co jeszcze musi zrobić. Znika tak co chwilę. Assan siedzi przy nas i dba o to, żeby na stole było jedzenie i picie. Najpierw uczta, potem zabierzemy się do planowania. Zastanawiam się przez chwilę gdzie partner ognistej dziewczyny, dlaczego nie przyjechali razem. W jej myślach widzę jego, jak naprawia motor. Jest niedaleko, więc pewnie zaraz przyjedzie. Nie mam czasu więcej się nad tym zastanawiać, bo coś odciąga moją uwagę. Omala wierci się niespokojnie. Łapię jej dłoń i ściskam, spoglądam jej w oczy.
- Zimno mi – mówi od razu, nie muszę zadawać pytania, ona zawsze wie o co chodzi, zawsze prowadzi nasze dialogi sama. Jestem jej za to wdzięczny, bo ja nie umiem przemawiać, nie lubię składać słów. – W sumie to mógłbyś mi pomóc… - szepcze – Jesteś lepszy z roślinami. Zrób jakąś wyściółkę z mchu, proszę.
Uśmiecham się, ona wstaje na chwilę. Materiałowe pokrycie, które dostarczyła Nalani najwyraźniej jej nie wystarcza, więc dotykam jej krzesła tworząc na nim miękkie, ciepłe posłanie z mchu i liści.
- Dziękuję, jesteś niesamowity, uwielbiam cię! – zarzuca mi ręce na szyję i całuje mnie mocno.
Sztywnieję automatycznie. Uwielbiam, kiedy to robi, ale nie powinna tu, nie w gościach, nie przy innych Żywiołach. To są nasze osobiste sprawy, nasze osobiste odczucia i chcę, żeby pozostały między nami, bo tylko wtedy będą wyjątkowe i niepowtarzalne. Łapię jej przedramiona i odsuwam od siebie. Patrzę jej w oczy i widzę w nich zawód i chcę jej o tym wszystkim powiedzieć, o tym, o czym przed chwilą pomyślałem. Otwieram usta, ale nic się z nich nie wydostaje, kompletnie nic. Omala spuszcza wzrok i zaczyna wykręcać sobie palce. Łapię jej dłonie, żeby ją pocieszyć, żeby jej pokazać, że chcę tego, co ona, że uwielbiam jej dotyk i pocałunki, ale że nie powinniśmy, bo nie taka jest nasza misja, nie po to tu przyjechaliśmy, chcę jej powiedzieć, że chętnie wrócą do tego w naszym zamku, ale nie tu.
- Zrób posłanie i dla siebie… - mówi cicho – też marzniesz, widzę to. – wciąż na mnie nie patrzy. Łapię jej podbródek i zmuszam do spojrzenia na siebie.
- „Chcę, żebyś taka była, uwielbiam wszystko, co dotyczy ciebie, jesteś… niesamowita” – to wszystko chcę jej powiedzieć, ale nic z tego nie opuszcza moich ust. Tak jest zawsze, zawsze, kiedy chcę się przyznać do swoich uczuć, coś mnie blokuje.
- Powiedz. – proszę cicho.
- Co mam powiedzieć? – jej oczy są smutne, ciemna, brązowa skóra szarzeje, widzę, że powoli gaśnie jej podekscytowanie związane z wyprawą do innego zamku, z naradą, z tym, że w końcu coś zaczniemy robić. Patrzy na mnie, a ja ściskam jej dłoń i kiwam lekko głową.
– Przyjechaliśmy tu, jest fajnie, jest inaczej, podoba mi się – zaczyna słowotok, a ja przymykam oczy, bo lubię jej po prostu słuchać. – Dobrze, że wreszcie coś zrobimy, bo świadomość tego jak długo nic się nie działo, trochę mnie irytuje… - urywa, bo otwierają sie drzwi komnaty.
Wchodzi Nalani, a zaraz za nią Tadi i Erion. Tadi jest nieobecna, to jedyna osoba, której nie mogę rozszyfrować. Wiem, co myśli, ale nic mi to nie mówi. Nie mam pojęcia w jakim języku porozumiewają się ona z Erionem, ale on rozumie ją doskonale.
- Cichy wieczorny szept  liści… - Tadi patrzy na mnie niewidzącym wzrokiem, a potem spogląda na Omalę. – Świergot porannych ptaków na drzewach…
- Witajcie, Żywioły ziemi – Erion podchodzi do nas obejmując ją w pasie i podając nam rękę. Marszczę czoło. Chyba tłumaczył to, co ona mówiła.
Erion przygląda mi się uważnie, jakby mnie badał. Ja przez chwilę odwzajemniam to spojrzenie, ale widzę, że Tadi zaczyna się trząść, więc staram się uśmiechnąć zachęcająco i kiwam jej głową. Chcę jej podać rękę, chcę pocałować wierzch jej dłoni, ale ona cofa się, kuli się przerażona w ramionach Eriona.
 - Wybaczcie Tadi, jest nieśmiała.
- Raczej nieufna, - odzywa się Omala – Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz, że od żadnego z nas nic ci nie grozi. – szepcze cicho do niej. Nie wyciąga ręki, nie próbuje jej dotknąć, tylko patrzy tymi swoimi ciepłymi oczyma prosto na nią. Tadi uśmiecha się nieco i rozluźnia.
Erion z wdzięcznością kiwa do Omali, odwraca się i prowadzi Tadi dalej.
- Przyjemne ciepło kominka…
Phoenix uśmiecha się szeroko.
- Miło, że nie kojarzysz mnie z poparzeniami.  – śmieje się, a Tadi na chwilę się rozjaśnia. Widzę, że nawet Erion jest zdziwiony. Rozglądam się, Nalani znowu gdzieś zniknęła. Wzdycham.
- Woda, która spada z wysoka… - szepcze znowu Tadi.
Erion uśmiecha się szeroko.
- Tak, Tadi, to Assan, wodospad.
Assan kiwa do nich i pokazuje im, żeby usiedli. Prawie to robią, kiedy Tadi spogląda na drzwi wejściowe do komnaty.
- Wulkan... – szepcze – Ogień wybuchnie, kiedy spotka lód… - Tadi opada na krzesło.
Ściągam brwi i spoglądam na Eriona, ale on też chyba niewiele zrozumiał, bo tylko wzrusza ramionami.
- Ogień przyszedł – mówi i siada dokładnie w momencie, kiedy drzwi otwierają się z hukiem, a w drzwiach staje on.
Ma dokładnie tę samą postawę, jaką sobie wyobrażałem. Myśli tylko o sobie, o nikim innym. Jest cały umazany jakimś smarem. Nie uśmiecha się, spogląda na nas po kolei, jakby nas oceniał, a potem robi krok do przodu i staje.
- Jestem Val. – oznajmia.
Przedstawiamy się po kolei. Phoenix odsuwa krzesło obok siebie gestem zapraszając go, żeby usiadł. Waha się chwilę, ale potem to robi. Rozkłada na krześle jakąś dziwną płachtę. Phoenix zrobiła to samo. Wyczytałem w jej myślach, że to zapobiega stopieniu krzeseł przez ich ciało. Faktycznie, kiedy ściskałem jej dłoń, była wyjątkowo gorąca. Erioa prawie nie czułem, był jak powietrze, Assan, chłodny i wilgotny. Omala ma szorstkie dłonie, jak kora drzewa. Ja też. Taka nasza uroda.
Ogień siada na krześle, a właściwie rozpiera się na nim, zakłada nogę na nogę i wyciąga je do przodu, ręce krzyżuje na piersi i wbija wzrok w czubki czarnych butów.
Drzwi otwierają się po raz kolejny, Żywioły wody i lodu wnoszą jedzenie, zaczyna się właściwa uczta. Przepyszne, pachnące jedzenie, aż nam wszystkim ślinka cieknie… 
Na końcu wchodzi Nalani. Wszyscy patrzą na to z zachwytem. Wszyscy oprócz niego. 

Żywioły: Powietrze 4 - Podróż


P.

Jedziemy długo, bo oczywiście musiał nas wezwać lód, którego zamek jest kompletnie na drugim końcu świata.  Bo nie możemy się przecież spotkać w jakimś sensownym miejscu, gdzieś po drodze, na środku między czterema zamczyskami, o nie! Musimy, kurka, jechać na koniec świata…
Nawet przy naszej częściowej zdolności przyspieszania tego, co się dzieje, nie możemy się tam znaleźć od razu. Nie wolno nam zmieniać tego, jak działa świat, nie wolno nam wpływać na to, jak ludzie go widzą, więc dopóki jedziemy przez miasta, tam, gdzie możemy spotykać te pseudorozumne istoty, wykorzystujemy wyłącznie moc silników. Valienowi jest to na rękę. Ma wygodniejszy motocykl i, choć nigdy mu tego nie powiem, wolałabym teraz jechać z nim, na plecaku.
Poza tym Valien jest próżny, lubi kiedy coś mile łechta jego ego, lubi piski dziewczyn, kiedy przejeżdża obok nich na tylnym kole. O właśnie, tak jak teraz.
- Dzieciak! – wrzeszczę za nim i odkręcam manetkę, żeby go dogonić.
Tak szczerze, to nic do niego nie mam, to dla mnie kumpel, nie kandydat na faceta, ale nie mogę powiedzieć, że nie rozumiem zachwytów panienek ustawionych w rządku przy drodze. Guzzi słychać z daleka, więc wszystkie te, które mają ochotę na przystojnego motocyklistę przyklejają nosy do szyb pokojów albo wybiegają na ulicę, żeby popatrzeć, pomachać i może dostać w zamian jedno krótkie, oceniające spojrzenie.
Val spełnia ich oczekiwania w każdym calu. A to machnie ręką, żeby pokazać, ze zauważył ładne oczy, a to uśmiechnie się półgębkiem w odpowiedzi na uśmiech.
W sumie, jakby tak spojrzeć obiektywnie, to jest na co popatrzeć. Nieodłączna czarna, skórzana kurtka, za którą nawet ja byłabym gotowa zabić - niesamowicie miękka, a jednocześnie odporna, wygodna i lekka. No, marzenie normalnie. Na plecach ma wyhaftowane, jak sam twierdzi, „jedyne słuszne” logo producenta motocykli. Jasny orzeł na bordowym tle i złoty napis Moto Guzzi. Na tym właśnie jeździ. Czarny mat i chromy, mi się nie podoba, ale do niego pasuje. Idealnie komponuje się z glanami i obszarpanymi, zniszczonymi jeansami, no i z tą genialną, czarną kurtką. Niski, gardłowy dźwięk silnika, zachrypnięty krzyk, kiedy odkręca manetkę, a rozpięta kurtka zaczyna powiewać na wietrze. Valien garbi się nieco, a jego włosy rozwiewa wiatr, wtedy zakłada na oczy przyciemniane okulary…
Patrzę na zegary. Miga kontrolka rezerwy. Chyba pięćsetny raz dzisiaj dodaję gazu i wyprzedzam go, zjeżdżam na prawy pas i włączam kierunkowskaz. Widzę w lusterku, jak unosi lekko jeden kącik ust i prawie niezauważalnie kiwa głową, żeby dać znak, że zrozumiał. Jedziemy na stację, nabrać paliwa. Wzdycham, bo wiem, co mnie za chwilę czeka. Zjeżdżamy i zatrzymujemy się. Ściągam kask. Ufff, trochę swobody.  Przeczesuję palcami włosy i przyglądam się sobie w szybce kasku. Idealnie, jak zawsze. Uśmiecham się.
Jeszcze nie zdążyłam rozłożyć podnóżka, a już pojawiły się fanki mojego kompana. Pożądliwie przyglądają się grze mięśni na jego brzuchu. Muszę przyznać, że sama czasem tak robię. Val ma na prawdę niezłe ciało. Praca, jaką wykonał, żeby wyglądać tak, jak wygląda, jest imponująca, nawet dla mnie. Stawiam motor na stopce i wyłączam silnik. Otwieram wlew i zaczynam tankować. Nie muszę patrzyć na swojego partnera, żeby wiedzieć dokładnie, co robi. Dziewczyny mi to mówią.
Wzdychają – rozłożył nóżkę.
Otwierają szeroko usta – ciężkie buty walnęły o ziemię.
Piszczą – Val zdjął okulary.
Odwracam się w jego stronę i przewracam oczami, a on wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć, że wcale nie robi tego specjalnie. Wydaje się nie zwracać uwagi na dziewczyny, ale ja wiem, że każdy pisk, każde westchnienie z ich strony mile łechta jego próżność i sprawia, że ma ochotę na jeszcze więcej.
Bak pełen. Podchodzę do niego i słyszę jęk zawodu u dziewczyn. Dopiero teraz zauważam, że są tylko dwie. Byłam przekonana, że więcej. Kręcę głową. Niechże one się opanują. Zaraz któraś dostanie przelotnego buziaka, albo klapsa w tyłek, standard… Na więcej za zwyczaj go nie stać. Nie ma czasu.
Kończy tankować i kiwa na mnie. Wzdycham ciężko, ale wchodzę do budki, żeby wynegocjować zapłatę. Uśmiecham się, za kasą stoi facet.  Moje obcasy stukają o podłogę. Rozpinam lekko kombinezon, podchodzę do niego. Opieram się łokciami o ladę i patrzę mu w oczy.
- Za motory? – pyta przełykając nerwowo ślinę.
Uśmiecham się i cieszę się, że patrzy na mnie, bo kątem oka widzę, że Valien właśnie usiłuje puścić wszystko z dymem, popisuje się przed dziewczynami. Stoi koło nich i wznieca ogień jednym pstryknięciem palców.
- Tak, motocykle – potwierdzam – Oba.
Dziewczyny piszczą. Val właśnie sprzedał jednej buziaka. Czy on kiedyś dorośnie?
Sprzedawca powoli odwraca głowę w stronę stacji, ale łapię go za podbródek i zmuszam do spojrzenia w oczy. Wiem, że jest mój.
- Widzisz, mam problem. – Mrugam rzęsami – Zapomniałam portfela… - szepczę cicho, wiercąc się na ladzie. – Pomożesz mi jakoś?
Chłopak otwiera usta i przygląda mi się badawczo. Przesuwam palcem po jego ustach i a potem przykładam go do swoich warg. Uśmiecham się lekko i rzucam mu przelotne spojrzenie spod półprzymkniętych powiek.
- Jasne, załatwię to… - chrypi – Nie martw się.
Kiwam głową, podnoszę się i odwracam do wyjścia.
- Dziękuję. – mówi na odchodne, posyłając mu w locie buziaka.
Czerwienieje na twarzy i uśmiecha się głupkowato. Ach ci mężczyźni, żeby oni widzieli cokolwiek poza wyglądem, żeby wiedzieli jaka jestem, a nie jak wyglądam… Ehhh.
- Szerokości! – słyszę za plecami i dziękuję mu gestem.
Podchodzę do motocykla i zakładam kask, po drodze kiwam do Valiena, żeby wiedział, że opłata paliwowa została załatwiona, jak zawsze. Nie zwraca na mnie uwagi. Jest „zajęty”, jak zwykle.
- Val! – wrzeszczę do partnera, bo znowu zabawia dziewczyny, pozwala się obmacywać i obcałowywać. Przyglądam mu się przez chwilę. Jest w nim coś pociągającego. Śniada cera, kaloryfer na brzuchu, wiecznie rozpięta skórzana kurtka, obrzępolone tuż za kolanem dżinsy i ciężkie buty. Tatuaż na piersi  z płomieniami ognia i napisem. Podciągam rękaw - ja mam dokładnie taki sam, tylko trochę mniejszy.
- Val, do cholery, jedziemy! – wrzeszczę po raz kolejny, a on odsuwa się od dziewczyn. Minę ma taką jak zwykle, wyraźnie mówi „jestem od was wszystkich lepszy i mam was centralnie gdzieś”, nigdy się do nich nie uśmiecha. Do mnie też nigdy się nie uśmiechnął, tylko parę razy, może ze dwa, widziałam jak unosi kącik ust i jego oczy się rozjaśniają. To najwyższy przejaw radości, jaki u niego widziałam.
Bez słowa odchodzi od dziewczyn, siada na motocyklu. Kasku nie ma, bo po co, przecież jest nieśmiertelny. Wzdycham i odpalam ścigacza. W lusterku widzę, jak Valien kilkukrotnie wali w rozrusznik swojego motocykla, po czym zsiada z niego, kuca obok i zaczyna coś regulować. Znowu.
Odwracam głowę.
- Teraz już wiesz dlaczego wolę nudne japończyki od tych twoich włoskich motocykli z tak zwaną duszą? – ironizuję.
Valien wzrusza ramionami i dalej grzebie w motocyklu.
- Spotkamy się na miejscu! – mówię, kopię w skrzynię biegów i odjeżdżam na tylnym kole.

środa, 28 sierpnia 2013

Żywioły: Powietrze 3 - Pamiętam


T.

Tego dnia budzę się i wiem, ż jest inaczej niż było. Wiem, że nic już nie będzie takie samo, bo niby jak ma być, skoro poprzedniej nocy przeszliśmy transformację i z ludzi staliśmy się Żywiołami? Pamietam dużo. Przede wszystkim pamiętam dokładnie kim byłam i kim jestem. Pamiętam, że byłam gdzieś wysoko, że było jasno, że prawie mnie ta jasność oślepiła. Pamiętam naszego Stwórcę, choć bardziej jako głos niż jako postać. Pamiętam też, że byli tam inni stwórcy. Wiem, że rzucili na nas coś w rodzaju klątwy i że jeśli chcemy się z tego wszystkiego wyplątać, to musimy, a właściwie oni muszą, pozostali, bo ja pamiętam… musimy sobie przypomnieć kim byliśmy, musimy sobie uświadomić, że jesteśmy ludźmi, przypomnieć sobie siebie, swoje pragnienia dawno, dawno temu. Ja pamiętam. Oni nie, mogę się założyć, że jakoś zablokowano mi możliwość mówienia im o tym wprost. TO by było zbyt oczywiste…
Pamiętam też nas, władców Żywiołów, królów i królowe armii, która ma niby ratować tę planetę przed zagładą. Wiem, że było nas ośmioro, widzieliśmy się wtedy po raz pierwszy i choć mieliśmy zapamiętać tylko naszych partnerów, ja pamiętam wszystkich, całą ósemkę. Pamiętam ognistą parę, pamiętam, że nie zapałałam jakąś szczególną sympatią do nich, szczególnie chłopak wydał mi się podejrzany, ale mam nadzieję, że to wszystko kiedyś się wyjaśni i że okaże się, że to tylko moje wyobrażenie. Wydawało mi się, że on i kłopoty to jedność. Pozostałych pamiętam jak przez mgłę, ale jestem pewna, że gdybym ich spotkała, wiedziałabym kim są.
Jestem w stanie przywołać moje uczucia, jak zawsze. Zaimponował mi wtedy spokój dziewczyny spod znaku lodu i charyzma chłopaka ziemi. Najbardziej jednak polubiłam tego, który był mi przeznaczony, Eriona - duszę towarzystwa, niesamowitego gawędziarza, wiecznie uśmiechniętego i z pozytywnym nastawieniem do życia. To niebywale jak szybko poczułam, że mu ufam, jak szybko uznałam, że mogłabym powierzyć mu własne życie, jak szybko zapomniałam o moich doświadczeniach, jako człowieka, jak szybko... Uśmiecham sie do siebie. To przyciąganie, które czuję do niego, to znak, że idealnie do siebie pasujemy, ze możemy razem osiągnąć cokolwiek, że możemy osiągnąć wszystko...
Nawet nie muszę otwierać oczu, żeby wiedzieć, że nie jestem już tym, kim byłam, że zmieniło się od głębokości mojego oddechu, przez sposób, w jaki się poruszam, po to jak odbieram świat, jak działają moje zmysły, jakby były wyostrzone, lepsze, niż wcześniej. Zastanawiam się, czy oni wszyscy tak mają... 
Powoli podnoszę się z powietrznego łoża. Wiem, że zaraz zobaczę coś, w co jeszcze niedawno bym nie uwierzyła, zobaczę zamek z powietrza, ściany z wiatru i podłogi z chmur... Kiedy otwieram oczy poraża mnie wszechobecna jasność, jestem zafascynowana tym, co widzę, bo nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie takiego piękna. Powietrzne ściany wciąż się poruszają i przepuszczają mnóstwo światła słonecznego, ale jednocześnie nie pozwalają zobaczyć co jest po drugiej stronie. Opuszczam stopy na podłogę, z początku nie czuję oporu, kiedy moje stopy znikają w półprzezroczystej chmurze, ale w końcu na czymś się opierają i zbieram się na odwagę, żeby przenieść na nie cały ciężar ciała.
- „Jak tu pięknie….”- myślę i podchodzę do okna
Wyglądam na zewnątrz  widzę, że nasz zamek położony jest wysoko w górach, w miejscu, które Erion na pewno doceni. Zamyślam się, przypominam sobie kiedy pierwszy z go zobaczyłam i trochę się go bałam, a potem, kiedy dowiedziałam się kim jest, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się, kiedy zobaczyłam ciepło w jego oczach, moje nastawienie do niego zmieniło się diametralnie. 
Nagle ogarnia mnie ogromny ból, który koncentruje sie w okolicach nadgarstka. Łapię się za niego odruchowo i zwijam się na podłodze z bólu. Nie mogę nawet krzyknąć, bo coś ściska moje gardło. Czuję, jakby na mojej dłoni szalało tornado, które szarpie i ciągnie moja skore. To boli, bardzo boli, a ja tak strasznie nie lubię bólu.
W końcu odzyskuję głos i krzyczę. Jednocześnie do mojej komnaty wpada on, mój wybawca. Podchodzi do mnie szybko i pomaga mi wstać, co chwila krzywi się, więc widzę, że jego też boli znamię. Łapie się za pierś, ale po chwili patrzy znowu na mnie. Kładzie mi dłoń na policzku i pociera go lekko kciukiem. 
- Nie bój się. - mówi cicho, jego glos jest kojący i moje szalejące serce zwalnia, jakby automatycznie słuchało tego, co on ma do powiedzenia. - Tadi, wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę cię skrzywdzić… - Uśmiecha się. Ja też chcę się uśmiechnąć, chcę mu powiedzieć, jak wspaniale działa na mnie jego obecność, jego glos, on sam, ale nie mogę, moje ciało mnie nie słucha. Jedyne, co umiem powiedzieć teraz to to, co widzę w głowie, obrazy jakie podsyła mi moje znamię, moja nowa świadomość. Lodowa para...
- Lód. Woda. - pauza - Wodospad. Spokój.      
Och, jak mnie irytuje to, że nie mogę mu nic powiedzieć wprost!
Za oknem przelatuje klucz kaczek kwękając głośno. Nie wiem czemu zwracam na to uwagę.
Erion ściąga brwi i przyciąga mnie do siebie. Ciepło jego ciała cudownie mnie ogrzewa i znowu chce mu to powiedzieć, ale moje usta mnie nie słuchają. Widzę, jak władcy ognia ruszają w drogę.
To wszystko trochę się łączy, więc jakoś godzę się na to, co wydostaje się z moich ust.
- Ogień. 
Erion pociera moje ramiona. 
- Tak Tadi, juz idziemy - słyszę smutek w jego glosie – Lód nas wezwał, a ogień już jedzie. Nie bój się, zdążymy.
Patrzę mu w oczy mając nadzieję, że zrozumie, że nie to chciałam mu powiedzieć. Nie obchodzi mnie co robią Żywioły Ognia czy Wody. Interesuje mnie tylko on! Próbuję mu to powiedzieć jakoś. Gestem, spojrzeniem, słowami, prosto do jego myśli…
- „Ogień - to czuję, kiedy mnie dotykasz, znamy się kilka godzin, a ja już wiem, że każda minuta z dala od ciebie będzie koszmarem...” - Marszczę czoło i zmuszam się do nadludzkiego wysiłku. Kładę mu dłoń na policzku. Muszę walczyć ze sobą, bo moje ciało się temu opiera, nie chce mi pozwolić pokazać jak bardzo pragnę jego towarzystwa, jak bardzo jest mi bliski, jak bardzo go…
Teraz zaczynam rozumieć, że to właśnie jest moja klątwa.
Pocieram szorstką od zarostu skórę kciukiem, unoszę jeden kącik ust. Na tyle starcza mi sil. Czuje, że za chwilę stracę przytomność, ale nie obchodzi mnie to. Chcę mu dać choć tę chwilę.
Czuję, ze nadwyrężam się w ten sposób, czuję…
- Erion... - ostatkiem sil szepczę jego imię, ale tak cicho, że boję się, że nie usłyszał. Nogi się pode mną uginają i tylko jego ramiona chronią mnie przed upadkiem.

Żywioły: Powietrze 2 - Inaczej


V.

Obudziłem sie nagle, bo było mi gorąco. W głowie kołatała mi niejasna myśl, że od dziś wszystko jest inaczej. Otworzyłem oczy i usiadłem. Byłem dokładnie tam, gdzie zasnąłem, byłem tym, kim pamiętałem. Wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętałem, ale ciągle miałem wrażenie, że coś jest nie tak...
Rozejrzałem się. Otoczenie się nie zmieniło. Ściągnąłem brwi. Czarne ściany, wszędzie kominki i trzaskający ogień. Dokładnie tak, jak zapamiętałem. Spojrzałem w dół. Dotknąłem piersi, bo czułem tam lekkie pieczenie. Podniosłem się i podszedłem do lustra. Czarny tusz układał się w płomienie, otoczone jakimś napisem, którego nie umiałem odczytać w lustrzanym odbiciu. Wiedziałem tylko jedno, wiedziałem ,że to znak przynależności do Żywiołów, znak mojej władzy nad ogniem.
- „Nie ważne” -  pomyślałem i pstryknąłem palcami, wzniecając ogień na środku pokoju, a potem z łatwością gasząc go gestem. 
Tak, zawsze to lubiłem. Odrobina rozluźnienia przy trzaskających płomieniach na zawołanie. To jest cos! Super!  Fajnie mieć władzę i to nad najfajniejszym, najlepszym i najważniejszym żywiołem. 
Nagle mój znak zaczął piec, boleć, palić. Miałem wrażenie, że zaraz mnie rozerwie. Przed oczami stanął mi lodowy pałac i droga do niego. Wściekłem się, bo nie podobało mi się to ograniczenie. Nigdy nie lubiłem tych cholernych praw, tego ,ze mieliśmy jakby kaganiec, że nie mogliśmy nigdy nic zrobić z własnej woli. My, ja i Phoenix – moja partnerka, przywódczyni Żywiołów Ognia. Te cholerne ograniczenia doprowadzały mnie do szału! Czasem miałem ochotę zrobić coś dla siebie – podłubać przy motocyklu albo pobawić się z jakąś dziewczyną, niezobowiązująco, bo byłem pewien, że nigdy się nie zakocham. Po prostu wiedziałem, że nie ma tak zwanej „tej jedynej”, skoro nawet Phoenix nie była dla mnie odpowiednia, mimo, że dzieliliśmy ze sobą pasję motoryzacyjną, to kto mógł być? Kto, pytam się?!
Znowu pieczenie. Aż wykręcało mnie z bólu. Wiedziałem, że to wezwanie, którego nie mogę olać. Wiedziałem, że lodówki chcą koniecznie widzieć nas natychmiast u siebie, żeby ustalić co robimy. Żałosne! A co mamy niby robić? Udawać, jak zwykle, że staramy się wypełnić misję, której wypełnić się nie da. Cholera, muszę tam pojechać, bo inaczej to wszystko się nie uspokoi. Będzie paliło i piekło dopóki nie wsiądę na motor i nie pojadę do tych zimnych idiotów i nie wytłumaczę im gdzie ich miejsce i gdzie konkretnie mam tę ich cholerną misję!
Założyłem podarte jeansy, wsunąłem nogi w glany, po raz kolejny uświadamiając sobie, że cały czas chodzę po rozżarzonych węglach. Uwielbiałem tę podłogę. Była klimatyczna. Całe zamczysko było w dechę! Totalny odjazd! Serio!
Nie sznurowałem butów. Złapałem skórzaną kurtkę motocyklowa i zszedłem do warsztatu. Doskonale znalem rozkład zamczyska, znałem wszystkie tajemne i mniej tajemne przejścia. Poruszałem się po nim szybciej niż ktokolwiek inny. Nawet Phoenix nie znała tylu przesmyków, co ja. 
W garażu zobaczyłem ją. Elegancka, szczupła, wysoka. Jej czerwone włosy opadały falami na plecy. Dłubała coś przy swoim motorze, szykując go do jazdy. Kiedy wszedłem wstała, wytarła dłonie ze smaru i zapięła kombinezon pod szyję. 
- Cześć Phoenix. – mruknąłem udając, że w ogóle nie wkurza mnie jej lśniący, wypucowany motocykl.   
Uśmiechnęła sie i skinęła głową zakładając ostentacyjnie kask i siadając na swojego ścigacza. 
- Widzę, że też masz znak – powiedziała, wskazując na moją pierś i podciągając odrobinę rękaw kombinezonu, żeby pokazać mi swój, na nadgarstku. – Jak myślisz, co to oznacza? – zapytała.
Wzruszyłem ramionami i niespiesznie podszedłem do mojego czarnego, matowego (jak trzeba!) Bellagio.  Założyłem po drodze kurtkę i okulary przeciwsłoneczne. Dotknąłem rozrusznika i z dumą obserwowałem minę Phoenix, kiedy silnik mojego motocykla ryknął i całkowicie zagłuszył żałosne gwizdanie jej czterocylindrowca. Pokręciła głową. 
- Val, jesteś niemożliwy...
Uśmiechnąłem sie szeroko. Uwielbiałem ją! To była jedyna dziewczyna na świecie, którą tolerowałem na dłużej niż szybki numerek.  To mój typ. Dziewczyna na motorze, która nie boi sie smaru. Byliśmy zgraną parą!
Kiedy ruszyliśmy, kiedy wiatr rozwiał moje włosy cala złość wyparowała. Nie ważne gdzie, ważne, że mogę sie cieszyć wolnością, jaką daje mi tylko motocykl. Dodałem gazu śmiejąc sie na cale gardło, a Phoenix śmignęła obok mnie na tylnym kole. Odkręciłem mocno manetkę. Nie dam sie wyprzedzić, o nie!

Żywioły: Powietrze 1 - Ten dzień


Zmienia mi się koncepcja tytułu, kochani... 
Zobaczymy jak to będzie z Żywiołami. 
A.H.

N.
Pamiętam dobrze ten dzień, poranek, kiedy poczułam, jakby moje życie sie zmieniło, moment, kiedy otworzyłam oczy i wszystko wydawało się dziwne inne, mimo, że było znajome. 
Tego dnia prawie namacalnie poczułam obecność swojego Stwórcy, który postawił przede mną nowe wyzwanie, dal mi misję do spełnienia. Wiedziałam, że mam środki niezbędne do zapewnienia jej sukcesu. Wiedziałam, że mogą to zrobić! Podskórnie czułam, że to jest dla mnie najważniejsze w tej chwili, zadowolenie Stwórcy, spełnienie jego prośby, doprowadzenie misji do końca. Coś kazało mi o niej pamiętać i skądś wiedziałam, że nawet jeśli kiedyś przestanę wierzyć w jej powodzenie, nawet jeśli kiedyś uznam, że to juz nie ma sensu, to wszczepione mi poczucie obowiązku nie pozwoli mi odejść.
Powoli otworzyłam oczy, rozglądając sie i chłonąc piękno półprzezroczystych, niebieskich ścian mojego zamku, mojego ukochanego lokum. Mimo spędzonego tu czasu, wciąż fascynowały mnie rozbłyski światła na kryształach, z których stworzone były mury. Lubiłam chłód i zimno, które biło od ścian, kochałam wszechobecny. Wszystko było niezwykłe i piękne, niemal bajkowe. 
Miałam wrażenie, jakby coś się we mnie zmieniło, ale nie potrafiłam powiedzieć co… Podniosłam dłonie do góry i zaczęłam się sobie przyglądać. Moja blada skóra była jeszcze jaśniejsza, jakby delikatniejsza niż kiedyś. Moje dłonie były smukłe, a włosy jasne. W odbiciu swojej twarzy w lodowej ścianie widziałam spokojne, bladobłękitne oczy, takie same jak jeszcze pamiętałam od zawsze. Dokładnie oglądałam swoje ciało, ale nie zauważyłam żadnych zmian poza małym tatuażem po wewnętrznej stronie lewego nadgarstka. Nie zdziwiło mnie to. W naszym świecie wszystko mogło się zdarzyć. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam mu się bliżej. Tatuaż symbolizował moje dziedzictwo, moja potęgę i moją misję. Czerń tuszu wyraźnie odcinała sie od bieli mojej skóry. Dotknęłam go i poczułam moc, którą zostałam obdarzona, moc mojego żywiołu, moc spokoju płaskiej tafli jeziora i determinacji z jaka rzeka drąży swoje koryto, nie zważając na trudności. Poczułam siłę lodu kruszącego przeszkody. Poczułam sie silna ich potęgą.
Leżałam w lodowym łóżku. Nie byłam przykryta, ale nie było mi zimno. Moje włosy, rozrzucone po poduszce, musiały wyglądać, jak złocista aureola dookoła mojej głowy. Poruszyłam się, żeby po raz kolejny zauważyć, że poduszka wydawała się być zrobiona z wody, bez pokrycia. Nie moczyła mnie jednak, jakbym zatrzymywała sie na granicy dotyku, jakbym unosiła sie nad nią. Usiadłam na łóżku i opuściłam nogi na podłogę. To samo powtarzało się co rano. Nie mogłam jakoś uwierzyć w magię, która mnie otaczała. Spróbowałam postawić stopę na tafli lodu, delikatnie, jakby bojąc się, że może być za cienka. Ugięła sie lekko, ale nie przerwała. Miałam wrażenie, że to materia pomiędzy lodem a woda, ze to jakiś nowy, pośredni stan skupienia.  Uśmiechnęłam się i powoli wstałam. Lęk przed nieznanym, który czułam jeszcze przed chwilą, zniknął gdzieś i zastąpiło go uczucie szczęścia i wszechogarniający wewnętrzny spokój. Rozejrzałam sie szybko po komnacie mojego zamku, w rogu stało biurko, na którym teraz leżały porozrzucane papiery. Postanowiłam wziąć usiąść ułożyć jakiś plan, znaleźć sposób na wypełnienie misji. Powoli podeszłam do stolika i już miałam usiąść, kiedy drzwi do mojej komnaty otworzyły się. Odwróciłam sie gwałtownie, choć czułam kto w nich stoi. Wiedziałam, że to on, bo codziennie robił dokładnie to samo. Zawsze wpadał do mnie chwilę po tym, jak się obudziłam, jakby czuł, jakby słyszał kiedy się budzę, jakby wiedział...  
Brązowowłosy chłopak stal już w mojej komnacie, uśmiechał sie do mnie i co chwila potrząsał głową wyganiając włosy z oczu, które miały niesamowita barwę morskiej wody. Jakoś wewnętrznie zapragnęłam sie do niego zbliżyć, ale nie zdążyłam sie nawet ruszyć, nie zdążyłam mu sie dobrze przyjrzeć, kiedy on w dwóch krokach podszedł do mnie i objął mnie mocno, szepcząc moje imię. 
-Nalani...
Podniosłam na niego wzrok. Nie mogłam sie zmusić do oderwania od niego oczu. Coś kazało mi zapamiętać każdy szczegół jego wyglądu, zapachu i głosu, choć przecież znałam je już na pamięć. Wryły się e moją świadomość, jakby były częścią mnie. Nie pamiętałam jak się poznaliśmy i kiedy, jakbyśmy od zawsze byli razem, jakbyśmy zostali tak stworzeni. Jako para, jako przywódcy Wody. 
- Witaj Assanie. - mój glos był delikatniejszy niż pamiętałam, chłodniejszy. 
Chłopak uśmiechnął sie szeroko, a jego opalona skora zalśniła w odbitym przez kryształowe, lodowe ściany świetle.
- No cześć. - pogładził mnie po policzku dostosowując sposób wypowiadania sie do naszego wieku. Jedna ręka porządkował papiery na biurku. Robił to automatycznie, w ogóle nie patrząc na wykonywaną czynność.  Uśmiechnęłam sie w duchu, bo wiedziałam, że nie ma ze mną łatwego życia. Byłam bałaganiarą i raczej wątpiłam żeby komukolwiek udało się tę wadę wyplenić. 
Assan wciąż obejmował mnie jedną ręka, jakby nie mógł mnie puścić,  a ja patrzyłam w jego roześmiane oczy, nie mogąc oderwać od niego wzroku. W końcu jednak górę nad ciekawością wziął rozsądek. 
- Musimy sie wziąć do pracy - oznajmiłam, a jego uśmiech zbladł nieco, kiedy odsunęłam sie od niego żeby usiąść za biurkiem.  Nie zrobiłam tego jednak, tylko jeszcze dłuższą chwilę patrzyłam na niego skanując dokładnie każdy szczegół jego sylwetki.
Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie tylko kąpielówki. Miał ładne ciało, a na jego lewej piersi widniał taki sam znak jak na moim nadgarstku, tylko nieco większy. Teraz mogłam przeczytać co napisano dookoła znaku wody, naszego żywiołu. "Cztery moce, każda inna. Jedna misja, dla wszystkich. Cztery cnoty, każda ważna. Jeden sposób na wygraną. Cztery żywioły, jednością silne. Jedna droga do szczęścia… przez powrót" 
Nie rozumiałam tego zapisu, ale uznałam to za chwilowo nieważne. Mieliśmy tyle do zrobienia, że spiralny tekst na tatuażu nie wydawał się istotny. Usiadłam na lodowym krześle, a Assan stanął za mną opierając dłonie na moich ramionach. 
- Musimy wezwać pozostałych... - wyszeptałam i wzdrygnęłam się nieco. Przez chwile, tylko przez krotką chwilę bałam się spotkania z innymi. Nie mogli być mi tak bliscy jak Assan, nie mogli być do nas podobni. Byli innymi Żywiołami, a dotychczas nie mieliśmy potrzeby kontaktowania się z nimi. Byliśmy my dwoje i nasi podwładni.   
Podniosłam wzrok i zauważyłam jego niepewność. Wstałam i przez chwilę patrzyłam mu w oczy. Czułam jego niepokój.
- Ja też się ich boję… - wyszeptałam.
Objął mnie mocno i przyciągnął do siebie.
- Ja się ich nie boję – wyjaśnił.
- Więc o co chodzi? – ściągnęłam brwi i przyglądałam mu się uważnie.
- Ten tatuaż, ta nagła potrzeba spotkania się z nimi, to… - odchrząknął – Mam złe przeczucia. Martwię się o ciebie. – przesunął palcem po moim ramieniu.
Zaśmiałam się. Martwił się o mnie?
- Nie masz powodu… - odparłam – Nic mi nie będzie.
Assan westchnął ciężko, miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa, że coś jeszcze go trapi, ale nie chce mi powiedzieć co. Ścisnęłam jego ramię, ale odwrócił głowę.
- Assan?
- Nie chcę cię stracić! Rozumiesz?! – warknął, a ja odskoczyłam przerażona jego wybuchem. Nigdy taki nie był.
- Nic mi nie będzie – powtórzyłam, ale on pokręcił tylko głową i machnął ręką. Nie o to mu chodziło.
Milczeliśmy przez chwilę wpatrując się w siebie nawzajem. Widziałam, że on walczy ze sobą, że zastanawia się czy mi powiedzieć to, co ma mi do powiedzenia, czy nie. W końcu westchnął i wzruszył ramionami.
- To co? – zapytał – Wzywamy?  
 Położyłam dłoń na jego policzku. 
- Razem damy radę. 
Uśmiechnął sie szeroko, ale jego oczy pozostały smutne. Nie rozumiałam dlaczego. Objął mnie w pasie przyciągając do swojej piersi. 
- Razem... - szepnął, a ja czułam, że chce powiedzieć cos więcej, ale nie umie.      
 Złapał delikatnie moją lewą rękę i położył na swojej piersi przyciskając lekko i pozwalając, żeby nasze znaki sie zetknęły. Poczułam przejmujące zimno, a Assan zatrząsł sie lekko. Zamknęliśmy oczy wypowiadając wytatuowane na naszych ciałach słowa i wzywając pozostałe Żywioly, wzywając sześcioro pozostałych przywódców.