Me

Me

środa, 29 maja 2013

Somewhere in between 21

Nie muszę jej drugi raz powtarzać. Nie mija sekunda, a ona wstaje i idzie w jego kierunku. Najpierw powoli, udając obojętność, ale ja wiem, że to tylko pozory. Widziałam to w jej twarzy, kiedy z nią rozmawiałam. Nigdy nie przestało jej na nim zależeć, nigdy nie zapomniała, ze kiedyś był w jej snach, pewnie co noc. Patrzę na nią i zastanawiam się, kiedy przestanie udawać, że nic jej to wszystko nie obchodzi, że nie poruszyło jej nagłe pojawienie się Blake’a.
Tak jak się spodziewałam, Mary w końcu nie wytrzymuje i puszcza się biegiem. Kiedy jest parę kroków od niego znowu zwalnia i zatrzymuje się.
- Blake... – mówi tak cicho, że ledwo ją słyszę.
On podnosi głowę. Oczy ma zapuchnięte od płaczu, na rzęsach wciąż lśnią resztki łez, ręce mu się trzęsą. Próbuje się podnieść, ale nie daje rady. Patrzy na nią z niedowierzaniem, jakby nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, jakby się nie spodziewał, że jeszcze kiedyś usłyszy swoje imię z jej ust.
- Och, Mary… - chrypi w końcu.
Uśmiecha się lekko do niego i klęka tuż obok. Kładzie mu dłonie na policzkach i pociera je lekko kciukami.
- Jak? – to krótkie pytanie to echo wszystkich jego koszmarów.
Jak udało ci się przeżyć? Jak znalazłaś się na górze? Jakim cudem nie spotkaliśmy się wcześniej?… i pewnie kilkadziesiąt innych pytań, których teraz sobie nie przypomnę, pewnie tez kilka takich, których nie znam, albo których sobie nie wyobrażam.
Czuję na talii ciepłe dłonie, a na szyi gorący oddech Robina. Rozprasza mnie i całkowicie tracę koncentrację. Nie wiem co się tam dzieje, znowu świat przestaje istnieć, wszystko zlewa się w jednolitą szarość, którą znam od dziecka, nie ma feerii kolorów, która towarzyszy światowi Overhead, jest tylko jego dotyk, jego niski głos, kiedy szepcze muskając ustami płatek mojego ucha.
- Daj im trochę prywatności – obraca mnie delikatnie przodem do siebie.
Pochyla się w moją stronę, jego oczy błyszczą w świetle dnia nieznanym, złotawym światłem, które w nocy wydaje się bardziej srebrzyste. Po chwili jego usta są chyba milimetr od moich, kiedy przymykam oczy i czekam na pocałunek. Czekam, ale on nie nadchodzi. Otwieram oczy. Robin przygląda mi się badawczo z zawadiackim błyskiem w oku. Marszczę czoło i odpycham go lekko od siebie. Zaplatam ręce na piersi, żeby widział, że jestem obrażona. Uśmiecha się szeroko w sposób, który uwielbiam - całe jego ciało wtedy się rozluźnia, usta rozciągają się, odsłaniając równiutkie białe zęby, a w oczach pojawiają się moje ulubione srebrzyste iskierki. Chcę się jeszcze trochę podąsać, ale nie potrafię, jego nastrój jest zaraźliwy i nie mam wyboru, musze się poddać. Uśmiecham się do niego i robię krok w tył, grając w jego grę i udając niedostępną, a on łapie mnie za rękę i lekko pociąga w swoją stronę. Ląduję w jego ramionach. Chcę się przytulić, ale mi nie pozwala. Trzyma mnie na dystans i wpatruje mi się w oczy, odgarnia moje włosy do tyłu muskając przy tym moją wierzchem dłoni  i powodując cudowne dreszcze.
Matko, jak ja uwielbiam, kiedy on tak robi!
Moje usta rozchylają się mimowolnie, a oddech mi się spłyca. Nawet nie próbuję tego powstrzymywać, bo wiem, ze to na nic. Robin delikatnie wplata rękę w moje włosy, pochyla się w moją stronę, a ja czekam w napięciu na dotyk jego ust, bo tak strasznie teraz go potrzebuję, ale on znowu nie nadchodzi.
- Chodź, coś ci pokażę… - szepcze mi do ucha i wyciąga rękę.
Jego oczy znowu błyszczą tym złotawym blaskiem, a twarz rozjaśnia szeroki uśmiech.
Czemu ja kiedyś nie zauważałam jaki on jest nieziemsko przystojny? Jak mogłam ignorować i wyśmiewać Jelenę, kiedy do niego wzdychała? Jak udało mi się nie rzucić na niego, kiedy tylko dał mi do zrozumienia, że chciałby być ze mną? Nie wiem… Nie wierzę, że to tak wyglądało, bo to po prostu nierealne, nierzeczywiste…
Idę za nim ociągając się, bo jestem trochę zła, że tak mnie traktuje, zaczyna coś, a potem nie kończy, rozpala mnie i nagle gasi płomień…
Idę za nim noga za nogą nawet nie zastanawiając się gdzie zmierzamy. Robin po drodze podnosi jakiś długi kij. W końcu zatrzymuje się i ściska lekko moja rękę. Stoimy koło wodospadu, chyba tam, gdzie zabrał mnie zeszłej nocy. Na ziemi są wyryte patykiem jakieś linie, z których nic nie rozumiem. Patrzę na niego pytająco, a on uśmiecha się szeroko i zapraszającym gestem macha przede mną ręką. Kompletnie nie rozumiem o co mu chodzi.
- Witaj w domu, Jolie. – jego oczy świecą uśmiechem, którego wcześniej nie widziałam, zastanawiam się co on może oznaczać.
Jest jak dziecko, radujące się nową zabawką. Jego ruchy są jeszcze bardziej sprężyste niż za zwyczaj, z twarzy nie schodzi mu uśmiech, a oczy świecą jak gwiazdy na niebie, jakby miały swoje własne źródło światła. Przyglądam mu się z zachwytem, przypomina mi się jeden z moich ulubionych momentów w życiu, chwila, kiedy poczułam się naprawdę beztrosko i byłam po prostu szczęśliwa… Podobnie zachowywał się tylko, kiedy bawiliśmy się w berka na moim łóżku, niedługo po tym jak się poznaliśmy. Ile razy wracam pamięcią do tego momentu, uśmiecham się szeroko i marzę, żeby on już zawsze był taki, jak wtedy, żeby był sobą… 
Prowadzi mnie za rękę i z przejęciem opowiada o układzie pomieszczeń w domu, pokazuje mi kuchnię i jadalnię z widokiem na jezioro, potem sypialnię dla gości, od strony miasta. Łazienkę z oknem na drzewa z tyłu… Jest tak przejęty, że chyba nie zauważyłby, gdyby dzień nagle zamienił się w noc. Podziwiam jego zaangażowanie i zapał i z radością daję się wciągnąć w jego grę i planuję z nim ustawienie mebli w nowym domu. Rysujemy patykiem po ziemi, gdzie będzie stół, gdzie kanapa, a gdzie postawimy wannę. Zabawa jest doskonała, oboje jesteśmy rozluźnieni i co chwilę wybuchamy śmiechem, kiedy po raz kolejny okazuje się, że myślimy dokładnie w ten sam sposób. Wyliczamy, że będziemy potrzebowali co najmniej dziesięciu krzeseł dla przyjaciół i rodziny i… dla nas. Uśmiecham się, bo zawsze chciałam mieć dużą rodzinę i wielu przyjaciół i siadać z nimi przy stole. Tego brakowało mi w Underground, gdzie miałam tylko Abby i Aarona i czasem Jelenę. Chyba w końcu tutaj mi się uda spełnić to marzenie…
Robin prowadzi mnie do kolejnego prostokąta wyrysowanego na ziemi i obraca mnie przodem do siebie. Jego dłonie przesuwają się z moich ramion na talię zostawiając palące ślady na mojej skórze.
- Tu będzie okno. – mówi szeptem wskazując ruchem głowy właściwy kierunek.
Obracam się. Będzie wychodziło dokładnie na wodospad. Zaczynam się domyślać co to za pomieszczenie, ale nie chcę mu psuć zabawy.
- Pomalujemy ją na biało… - chrypi – Chcę, żeby przypominała moją starą sypialnię… - zniża głos do szeptu – Tam poczułem się kiedyś szczęśliwy…  
Nie wytrzymuję i wspinam się na palce, wplatając ręce w jego włosy i przyciskam usta do jego ust. Oddaje pocałunek, ale nie tak jakbym chciała. Czuję, że coś go powstrzymuje. Odsuwam się. Patrzy na mnie jakby chciał mi coś powiedzieć. Zaczyna mnie denerwować.
- No co?! – pytam w końcu. – Powiedz mi o co chodzi...
Wzdycha.
- Podoba ci się sypialnia? – zmienia temat.
Kiwam głową i znowu się w niego wpatruję, a on bez słowa ciągnie mnie do pokoju sąsiadującego z naszym.
- Tu zrobimy pokój dla dziecka…  - mówi cicho i przyciąga mnie do siebie. – I wiesz co?
Czekam aż coś powie, ale on znowu odgarnia moje włosy, odsłaniając szyję i pochyla się nade mną. Cała drżę, nie zniosę, jeśli po raz kolejny tylko się ze mną droczy…
Ale nie, nie tym razem… Tym razem będzie tak, jak chcę.
 Jego ręce zaczynają wędrówkę po moim ciele rozgrzewając mnie. Jego usta wyznaczają szlak na mojej szyi, prowadzący do ust. Całuje mnie namiętniej niż kiedykolwiek, mocniej, zachłanniej. Zachowuje się jak przy naszym pierwszym pocałunku, kiedy w końcu poczuł się pewniej i uwierzył w siebie i w to, że go nie odepchnę, że ja też tego chcę.
Moje ręce wsuwają się pod jego koszulkę i po raz setny chyba rysuję w myślach mapę jego ciała, wszystkie mięśnie, każde zagłębienie, każdy mięsień, napinający się pod moim dotykiem, każdą twardą kość, którą czuję tuż pod skórą… Czuję jak drży lekko pod wpływem mojego dotyku. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, że tak na mnie reaguje, ale najwyraźniej moje pieszczoty sprawiają mu tyle samo przyjemności, co jego dotyk sprawia mi. Z trudem odrywamy się od siebie po długim czasie.
- Jolie… - sapie mi do ucha – Muszę ci coś powiedzieć…
To brzmi poważnie. Serce mi przyspiesza. Boję się tego, co mogę usłyszeć. Boję się, że może on już nie chce ze mną być, z sobie tylko znanego powodu… Boję się, że mnie zostawi…
Nie wiem skąd mi się biorą takie myśli, to chyba najgłębiej zakorzeniona obawa, jaką noszę w sercu. Przecież nie ma żadnej logicznej wskazówki, że on tak postąpi. Jeśli miałby mnie zostawić, to po co w takim razie oprowadzałby mnie po domu? Po co by mnie całował? Po co budowałby dla nas dom?
Znowu popadam w paranoję. Biorę głęboki wdech i czekam na to co ma do powiedzenia.
Robin wciąga głęboko powietrze i patrzy mi w oczy.
- Wiesz… - zaczyna – Ja zawsze myślałem, że będę sam do końca życia, że… że nie doczekam się na ciebie, albo, że ty mnie nie zechcesz, ale teraz… - kładzie mi dłoń na policzku i delikatnie pociera go kciukiem.
Uśmiecham się, a z serca spadam i kamień. Nie chce mnie zostawić, chce mi powiedzieć, co czuje. Chyba pierwszy raz otwiera się tak szeroko, odsłaniając całego siebie, dając mi dostęp do najczulszych punktów swojego serca.
 – Teraz jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – głos ma mocniejszy niż przed chwilą, jakby dokładniej wiedział co chce teraz powiedzieć. - Jestem tego pewien. Mam swój kawałek świata, którego nikt mi nie odbierze, mam przyjaciół, którzy kilkakrotnie narażali albo oddawali za mnie życie, mam ciebie… - Nie wytrzymuje i całuje mnie mocno, a ja oddaję pocałunek.
Znowu trwa to dłużej niż powinno, bo nie możemy się od siebie oderwać.
- Wiesz, kiedyś myślałem, że miłości nie da się poczuć, ale… - bierze moją rękę i całuje każdy palec po kolej, a na koniec przyciska usta do wewnętrznej strony mojej dłoni. – To niesamowite i wręcz nierealne, ale wiesz, że czuję twoją miłość w każdym dotyku? – uśmiecha się. – Moja skóra jest już chyba ognioodporna, bo ty za każdym razem rozgrzewasz ją do czerwoności, kiedy tylko mnie dotykasz. Moje serce niedługo będzie chodziło na stałe na wyższych obrotach, bo bije mocniej zawsze kiedy cię widzę i staje na chwilę zawsze, kiedy spoglądasz mi w oczy. – wzdycha – Sprawiasz, że czuję coś, czego nigdy wcześniej nie czułem… Sama twoja obecność powoduje, że się zmieniam, że mówię ci rzeczy, których nie powiedziałbym nigdy nikomu… - pociera mój policzek kciukiem – Sprawiasz, że zaczynam się zastanawiać nad sobą, że staję się lepszym człowiekiem, Jolie…
Rozklejam się. Wielkie łzy ciekną mi po policzkach. Robin obejmuje mnie i przyciąga do siebie.
- Wiesz co jeszcze?
Coś jeszcze? Nie wiem ile jeszcze zniosę. Już i tak powiedział mi więcej niż kiedykolwiek, otworzył się przede mną i jednocześnie sprawił, że czuję się, jakbym była jakimś skarbem, skrzynią pełną złota, którą on powoli odkrywa i przekopuje się przez kolejne warstwy za każdym razem natrafiając na coś wspanialszego niż poprzednio. Nie wiem jak on to robi, że ja… JA! Ja, czuję się wyjątkowa i niezastąpiona i…
- Co jeszcze? – pytam cicho ledwo zagłuszając własny przyspieszony oddech.
- Kiedyś myślałem, że trzy pokoje dla jednej osoby to idealne mieszkanie, ale… tam było jakoś tak surowo, coś było nie tak. Nie widziałem tego dopóki ty się nie wprowadziłaś, a razem z tobą pojawiła się radość i życie. – uśmiecha się i spogląda w dół, nie wiem na co patrzy, aż dotyka mojego brzucha – Ale teraz myślę, że niedługo będziemy mieli  jeszcze więcej radości i miłości i uśmiechu…
Czy on mówi o dziecku? Cieszy się z niego?
- Nigdy… - chrypi, oczyszcza gardło – Nigdy nie przypuszczałem, że będę taki szczęśliwy. Ty jesteś moim szczęściem.
Ja?
Znowu mówi dokładnie to, co powinien, znowu sprawia, że czuję się wyjątkowa, znowu moja samoocena podskakuje o kilka punktów… Nie wiem czym zasłużyłam sobie na tak troskliwego i wspaniałego partnera, ale cokolwiek to było, zrobię to jeszcze sto razy, byle los mi go nie zabrał…
Robin obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Przyciska usta do czubka mojej głowy, jego łzy moczą moje włosy. Ja też płaczę, trochę ze wzruszenia, trochę ze szczęścia, tak jak on…
Z zamyślenia wyrywają nas mężczyźni, którzy przywieźli drewno do budowy domu i chcą zaciągnąć Robina do pracy. Przychodzą też mężczyźni z hotelu, w tym Blake. Ma niewyraźną minę, ale nie zdążam go zapytać co się stało, co z nim i Mary, bo ona staje za mną i zaczyna im wydawać polecenia. Mam wrażenie, że przeszkadzam, więc wycofuję się. Do późnego wieczora przyglądam im się, jak pracują, od czasu do czasu przynosząc im wodę dla ochłody.
Na noc wracamy z Robinem do szpitala. Bierzemy szybki prysznic, żeby opłukać się z pyłu i piasku i wskakujemy do łóżka. Kładę głowę na jego piersi i całuję go delikatnie.
- Ja też jestem szczęśliwa, wiesz? – całuję go.
- Tak? – mruczy cicho.
Rękę trzymam na brzuchu. Jego dłoń też tam wędruje. Pociera delikatnie naprężoną skórę powyżej moich bioder.
– A chcesz wiedzieć kto do nas dołączy za kilka miesięcy?
Podnoszę się na łokciu i patrzę mu w oczy.
- Wiesz?
Kiwa głową.
- Od kiedy?
- Od dnia, kiedy tu trafiliśmy… - uśmiecha się zawadiacko.
- I mi nie powiedziałeś?! – szturcham go lekko – Dlaczego?
- Powiedzmy, że czekałem na właściwy moment… - odczekuje chwilę, ale ja się nie odzywam, tylko patrzę na niego badawczo, próbując wzrokiem zmusić go, żeby w końcu mi powiedział.
- Pamiętasz jakie były zasady w dawnym Overhead? Pamiętasz kolory? – pyta w końcu.
Kiwam głową.
- No, to pokój obok nas możemy malować na coś pomiędzy kolorem twoich oczu a moich… - oznajmia, a potem niskim głosem dodaje – Nie ukrywam, że zdecydowanie wolałbym, żeby to był odcień bliższy twojemu kolorowi. – całuje mnie w czubek nosa.
Uśmiecham się. Przez chwilę analizuję to w głowie.
Niebieski… niebieski… on oznaczał…
Wszystko układa mi się w idealną całość, to dokładnie tak powinno być. To jest logiczny ciąg zdarzeń i logiczna kolejność. Tylko teraz wszystko co zdarzyło się wcześniej nabiera sensu, tylko teraz zaczynam widzieć w tym wszystkim jakiś ogólny plan dla każdego z nas.
Tak!
Uśmiecham się mimowolnie.  
Patrzę na niego. Jest rozluźniony, spokojny, wygląda na naprawdę szczęśliwego, tak, jak mówił.
Wracam do tego, o czym myślałam przed chwilą. Ogarnia mnie niepokój. Boję się, że za chwilę to wszystko zepsuję, bo mam do niego jedną prośbę. Znowu. To dla mnie bardzo ważne, a wiem, że on może nie być zachwycony... z różnych powodów może mieć coś przeciwko i ma do tego prawo. Znowu wystawię go na próbę. Aż boję się zaczynać ten temat.
Robin przymyka oczy. Boję się, żeby nie zasnął zanim tego nie ustalimy. Wiem, ze jeśli o tym nie porozmawiamy, to będzie mnie to męczyło przez całą noc i w końcu go obudzę, żeby o tym porozmawiać…
- Myślałeś nad imieniem? – pytam niepewnie.
Patrzy na mnie badawczo przez chwilę. Wiem, że mam nietęgą minę. Boję się jego reakcji, ale jak zwykle niepotrzebnie…
 Robin uśmiecha się.
- Wiem co chcesz zrobić… – mówi
Wstrzymuję oddech.
- Nie bój się, nie będę zły. Rozumiem dlaczego… -  pociera kciukiem mój policzek – Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Tak powinno być i już.  
On jest niesamowity! Ja go testuję, regularnie, chcący albo nie, ale co chwilę poddaję go jakiemuś testowy, a on zawsze wychodzi z tego obronną reką. Robi to, czego od niego oczekuję. Zawsze! Nie wiem jak on to robi, serio…
Uśmiecham się i całuję go.
- Kocham cię, wiesz?

Mruczy w odpowiedzi i przyciąga mnie mocno do siebie. Zasypia.  

wtorek, 28 maja 2013

Somewhere in between 20

Przyglądam się jej i szukam tego, o czym mówił mi Blake podczas naszej pierwszej rozmowy. Pamiętam, ze nazwał ją wyjątkową, ale mówił, że wszyscy uważali ją za przeciętną. Jest niewysoka, choć wyższa ode mnie, dość szczupła. W jej twarzy faktycznie nie ma nic wyjątkowo pięknego, ale nie mogę nazwać jej brzydką. Jest… przeciętna, faktycznie, ale wzrok Blake’a mówi coś innego. Widzę w nim zachwyt i uwielbienie i… prośbę, chyba o wybaczenie całego tego zamieszania, które się teraz zrobiło, o wybaczenie obecności dziewcząt, które ewidentnie czegoś od niego chcą… czegoś, czego nie powinien dawać żadnej oprócz taj, która stoi teraz z nim twarzą w twarz…
Blake robi krok do przodu, a kobieta cofa się. Na jego twarzy maluje się najpierw zdziwienie, a potem znów niema prośba o wybaczenie. Po chwili bezradnie wyciąga rękę w jej kierunku, ale ona znów robi krok w tył. Na jego twarzy widać ból, kiedy opada na kolana.
Pierwszy raz widzę, jak jego pewność siebie i umiejętność bajerowania dziewczyn chowają się gdzieś. Pierwszy raz widzę, jak jego zawadiacki uśmiech zamienia się w lekkie rozchylenie warg, jakby w oczekiwaniu na choć jedno słowo, jakby nie śmiał sam się odezwać jako pierwszy.
Podbiegam do niego i klękam przy nim. Słyszę, jak wymawia jej imię, powtarza je jak w transie, wzrok ma utkwiony w jej twarzy, wydaje się, że mnie nie zauważa.
- Mary, żyjesz… Mary… - Jego głos jest jak nieobecny szept, jakby nie wierzył własnym oczom…
Nie umiem wyczytać z jego twarzy czy jest szczęśliwy, choć wiem, że powinien. Nie widzę też przerażenia, jest tylko ból…  Chce mi się płakać, bo wiem, że spotkanie jej to było jego marzenie, ale chyba nie przewidział, że to ponowne spotkanie będzie przebiegało dokładnie w ten sposób.
Próbuję go zmusić, żeby wstał, ale nie daję rady. Dopiero Robin stawia go na nogi. Patrzy na mnie pytająco.
- O co chodzi? – pyta tak cicho, że tylko ja to słyszę. Blake pewnie tez by usłyszał, gdyby nie to, że chyba nic do niego teraz nie dociera.
- Blake właśnie zobaczył coś, jakby ducha… - szepczę.
Robin wskazuje ruchem głowy rudowłosą panią architekt, a ja kiwam głową. Marszczy czoło i przygląda się na zamianę jej i jemu. Widzi to samo, co ja. Wie, że nawet jeśli starają się sobie nie przyglądać, to ich spojrzenia co chwilę się krzyżują. Unosi lekko kącik ust, jakby właśnie sobie coś uświadomił, ale zaraz potem spogląda na mnie i całuje mnie w czubek głowy. 
Kobieta wciąż patrzy na Blake’a, przestała już udawać, że go nie zauważa. Oczy ma szeroko otwarte, usta rozchylone tak, jak on, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie miała na to odwagi. Jej twarz zmienia się jak w kalejdoskopie. Raz widzę na niej radość, raz wściekłość, raz chyba rozczarowanie. Nie umiem jej rozgryźć. Marszczę czoło, a ona oddycha głęboko i prostuje się nagle robiąc krok do przodu.
- Mary… - Blake odzyskuje w końcu głos. – Mary! – krzyczy do niej.
Na dźwięk własnego imienia przechodzą ją dreszcze i chwieje się lekko. Jeden z mężczyzn przychodzi jej z pomocą i szepcze jej coś na ucho, ale ona macha ręką, odchrząkuje i odzywa się po raz kolejny.
- Jak już mówiłam, mam na imię Mary i tak jak obiecałam pomogę wam zbudować domy – zwraca się do wszystkich ignorując całkowicie obecność Blake’a, który chwiejnym krokiem, podtrzymywany przeze mnie i przez Robina, zbliża się do niej z wyciągniętą ręką, ale ona odsuwa się od niego, po czym omija mnie szerokim łukiem, podchodzi do Jacka i zaczyna z nim rozmawiać półgłosem. Przez chwilę wymieniają uwagi, ale nie wiem o czym rozmawiają, bo moja uwaga skupiona jest na Blake’u, który wciąż nie może się otrząsnąć. Jack pokazuje w stronę Robina, a ten pochyla się w moim kierunku.
- Rozmawiają o naszym domu – mówi – Musze iść. – słyszę, że mówi to niechętnie – Poradzisz sobie z nim? – wskazuje Blake’a.
Kiwam głową.
Pewnie, że sobie poradzę. Muszę. Zawdzięczam mu tak wiele, że nie mogę go w tej chwili zostawić.
Staję przed nim o łapię jego ręce, opuszczając je w dół wzdłuż jego ciała, żeby nie były tak idiotycznie zawieszone w powietrzu, w połowie błagalnego gestu. Odwracam jego twarz od Mary i zmuszam, żeby spojrzał na mnie.
- Ona mnie nie poznaje… - szepcze.
Spoglądam w jej kierunku i widzę jak jej wzrok co chwilę ucieka w naszym kierunku. Jestem pewna, że ona doskonale wie z kim ma do czynienia, tylko z jakiegoś niewiadomego powodu nie chce się do tego przyznać. Widzę, że jej wzrok prześlizguje się z jego twarzy na nasze splecione dłonie i wtedy odwraca  się wściekła do Jacka i wlepia w niego wzrok na tak długo jak potrafi.
Ona jest zazdrosna! Krzyczę w duchu z radości. Tylko o to jej chodzi. Doskonale wie, kim on jest i wciąż czuje do niego to, co ponad dwieście lat temu…
- Blake… - zaczynam, jego wzrok jest dalej nieobecny.
Kładę mu ręce na ramionach i potrząsam nim.
- Blake! – krzyczę.
Wlepia we mnie wzrok. Marszczy czoło.
- Jolie? – przez chwilę jeszcze jest zdezorientowany. – Jolie… to jest… Ona… Mary… Moja Mary… Dlaczego? – znów opada na kolana i ukrywa twarz w dłoniach.
Klękam koło niego i zmuszam go, żeby na mnie spojrzał.
- Pamiętam co dla mnie zrobiłeś, Blake. – mówię cicho – Nigdy ci tego nie zapomnę i nigdy ci się za to nie odwdzięczę, ale… - przyglądam się Mary spod przymkniętych powiek – Zwrócę ci ją, choćbym miała… - urywam, waham się chwilę – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, Blake… - podnoszę na niego wzrok i uśmiecham się zachęcająco.
Kąciki jego ust unoszą się lekko, ale widzę, że nie wierzy w powodzenie mojej misji, bo ten uśmiech jest ewidentnie wymuszony i wiem, że robi to tylko, żeby poprawić mi humor. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że muszę dać radę. Nie mogę go znieść w takim wydaniu. Uosobienie pogody ducha nagle przeszło na ciemną stronę depresji. Tak nie może być!
Wstaję i idę do Robina, bo widzę, że mnie woła. Mary odsuwa się nieco ode mnie, kiedy do nich podchodzę. Widzę, że spogląda to na mnie, to na Blake’a, to na tłumek dziewcząt w drzwiach hotelu, ewidentnie zszokowany obrotem sprawy i zachowaniem swojego męskiego idola.
- To jest Mary – zaczyna Robin – Okazało się, że została odnaleziona jako jedna z ocalałych ze trzy lata temu, w Underground, które sąsiadowało z naszym. Chwilę później wyszli na powierzchnię i okazało się, że wykształcenie Mary, mimo, że niepełne, bardzo im pomoże.  – uśmiecha się. – Ciekawe prawda?
Jego słowa docierają do mnie połowicznie. Zastanawiam się, jak skierować rozmowę na Blake’a.
Robin szturcha mnie w ramie, bo zauważa, że jestem nieobecna. Kiwam głową. To wszystko jest bardzo ciekawe. A jeszcze ciekawsze jest to, że ona miała nie żyć. Jakim cudem przetrwała katastrofę, skoro Blake widział, jak osuwa się na ziemię i umiera. Jak to możliwe?
- Mary ma kilka pomysłów na dom dla nas, chciałem sprawdzić, czy wybierzesz ten sam projekt, który mi się spodobał… – mówi Robin wyrywając mnie z zamyślenia i obejmując mnie w pasie.
Mary marszczy czoło i podnosi wzrok na Robina. Potem uważnie przygląda się mojej twarzy i znów patrzy na niego.
- To jest twoja Jolie? – pyta z niedowierzaniem, a jej wzrok ucieka do byłego ukochanego.
Robin kiwa głowa uśmiechając się szeroko.
- A myślałaś, że jest dziewczyną Blake’a? – pyta.
Mary kiwa głową i znów z niepokojem spogląda na Blake’a, który wciąż klęczy ukrywając twarz w dłoniach. 
Kopię Robina lekko w kostkę, żeby dać mu do zrozumienia, że powinien zakończyć ten temat, ale on ciągnie dalej.
- Oni są tylko przyjaciółmi, choć łączy ich dość specyficzna zażyłość… - urywa na chwilę – Czasem nawet jestem o niego zazdrosny… - szukam prześmiewczej nuty w jego głosie, ale on mówi zupełnie poważnie.
Uśmiecham się w duchu, bo wiem, że kiedyś jego zazdrość była dla mnie przeszkodą niemal nie do przeskoczenia, a teraz mówi o tym dość swobodnie, przyznaje się, że czasem nie czuje się komfortowo z tym, co robię, ale nie stara się mnie powstrzymywać.
Marszczę czoło i przyglądam mu się uważnie jeszcze raz. Widzę, że patrzy raz na Blake’a, raz na mnie i widze, ze nie umie ukryć niepewności, strachu, że kiedyś mnie i Blake’a połączy coś więcej.
Obejmuję go mocno i całuję w policzek.
- Przecież wiesz… - zaczynam, ale przerywa mi gestem i zaczyna się śmiać.
Ponownie kopię go w kostkę. Czuję jak jego dłoń zaciska się na mojej, jakby chciał mnie uspokoić... A może chce dać wyraźny znak, ze należę do niego…
Puszcza do mnie oko.
- Blake lubi dziewczyny, lubi z nimi przebywać i ma w sobie chyba jakiś magnes, bo lgną do niego niesamowicie… - uśmiecha się lekko – Boję się, że i ty kiedyś okażesz się podatna na jego urok. – Znowu mówi poważnie, a mi robi się głupio, bo przypominam sobie z czego wynikają jego obawy. Kiedyś powiedziałam mu, że Blake mi się podoba. I wtedy tak było… ale od tamtego czasu zmieniło się niemal wszystko, poza tym, że wciąż kocham tego samego mężczyznę.
- Robin… - znowu próbuje mnie uciszyć gestem, ale nie daję się.
Wspinam się na palce i prosto do ucha szepczę mu to, co przed chwilą pomyślałam, że moje uczucie do niego jest jedyną stałą rzeczą w moim życiu. – To z tobą chcę spędzić resztę życia, nie z nim, ani z nikim innym.
- Dziękuje – szepcze mi prosto do ucha i przyciska usta do mojego czoła.
Mary wciąż nam się przygląda, chyba z lekką zazdrością…
Robin pogodnieje i przełącza się z powrotem w tryb ratowania związku przyjaciela.
- Ale wiesz co, Mary, mam wrażenie, że te wszystkie dziewczyny to dla niego nic poważnego. On chyba czeka na kogoś wyjątkowego. Może na kogoś, kogo już poznał…  bo jakoś żadnej jeszcze nic nie obiecał, mimo, że wszystkie się do niego garną… – uśmiecha się wskazując grupkę wciąż zdezorientowanych fanek Blake’a.
- Zauważyłam – cedzi przez zęby Mary.
Zazdrosna, jak cholera…
Patrzę na Robina, a on uśmiecha się szeroko.
- No nie, Mary… Ty też? – ironizuje – Jeszcze słowa z nim nie zamieniłaś, a już się zakochałaś.
Ale Mary nie reaguje na zaczepkę, jakby jej nie słyszała. Przygląda się Blake’owi, a ja wspinam się na palce i całuję lekko Robina. Wiem, że dobrze zrobił. Wiem, że jak zwykle doskonale wie, co należy zrobić, żeby poskładać wszystko do kupy. Udaje, że nie ma pojęcia kim jest Mary, choć tak naprawdę już wszystkiego się domyślił.
- Mary, możesz nam pokazać te plany? – prosi przesadnie przesłodzonym głosem przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie.
Jestem na niego trochę zła, że przerywa jej w takim momencie, bo mam wrażenie, że mogłaby się wreszcie przekonać do posłania Blake’owi choć jednego uśmiechu.
Mary wyciąga w naszą stronę plany i drżącym głosem opisuje mi różnice pomiędzy poszczególnymi domami. Niektóre są ogromne, ale boję się, że zgubię się na takiej przestrzeni. Nie podobają mi się też piętrowe domy. Wolę coś mniejszego. Razem z Robinem wyciągamy ręce do najprostszego projektu – parterowego domku z trzema sypialniami i salonem połączonym z kuchnią. Jego rozkład jest znajomy i przypomina mi jedne z najwspanialszych chwil mojego życia. Nasze dłonie stykają się i oboje pokazujemy Mary wybrany plan.
- To jeden z częściej wybieranych – mówi. – Przypomina rozkład pomieszczeń w boksach na poziomie czerwonych.
Uśmiechamy się do siebie z Robinem, a Mary przygląda nam się przez dłuższą chwilę i marszczy brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
- Ty byłeś jednym z przywódców, prawda? – mierzy Robina wzrokiem – Pamiętam cię...
- Najwyższy sędzia Underground US15, do usług – kłania się w pas.
- US15? – marszczę czoło.
- Tego was nie uczą, ale każdy Underground miał swój… eeeee… kod. – wzrusza ramionami – musieliśmy je jakoś rozróżniać.
Uśmiecham się szeroko. No tak, kolejna rzecz, o której „zapomnieli”  nam powiedzieć. Już mnie to nie dziwi, ani nie denerwuje. Po prostu poznałam kolejny fakt.
Mary odwraca się do mężczyzn, którzy z nią przyjechali i podaje im plan domu.
- Robin pokaże wam gdzie jest działka, a potem pojedziecie po drewno. – dyryguje. – Ja niedługo do was przyjdę.
Blake drży na dźwięk jej głosu, ale nie ośmiela się podnieść wzroku.
Robin wskakuje z mężczyznami na wóz i pokazuje im gdzie mają kierować konia. Ja chcę pójść razem z nim, ale Mary łapie mnie za łokieć tak nagle, że aż podskakuję.
- Możemy porozmawiać? – pyta spoglądając z niepokojem na Blake’a.
Kiwam głową, a ona prowadzi mnie wzdłuż hotelu. Siadamy na czymś, co wygląda jak zwalone drzewo. Z radością dotykam dłonią chropowatej powierzchni mojego nowego krzesła. Poznaję kolejną fakturę, wchodząc co raz głębiej w ten świat. Oczy mam utkwione daleko, w okolicach wodospadu. Obserwuję jak mężczyźni rysują coś patykami na ziemi w miejscu, gdzie ma stanąć nasz dom.
- Dobrze go znasz? – pyta Mary wyrywając mnie z zamyślenia.
Marszczę czoło, bo przez chwilę nie wiem o kogo mu chodzi, ale zaraz się domyślam.
- Blake’a? – pytam dla porządku.
Kiwa głową i wpatruje się we mnie badawczo, jakby szukała oznak, ze kłamię.
- Od czasu, kiedy go odnaleźli, od kilku miesięcy… - spoglądam w jego kierunku, dalej klęczy na ziemi i nie rusza się. – Pracowałam przy szkoleniu ocalałych. On był moim pierwszym podopiecznym, ale zaraz wszystko się posypało… - urywam, bo myślę, że ona może chcieć coś powiedzieć, ale ona milczy wpatrując się w dal.
- Mary… - kładę jej dłoń na ramieniu – Blake… to dobry facet, on uratował mnie i Robina. Gdyby nie on, nie bylibyśmy parą. Zrobił dla mnie wiele dobrego, opiekował się mną i parę razy powstrzymał mnie przed głupotą, która mogła zakończyć moje życie… - wzdycham – Mam u niego ogromny dług wdzięczności.
Mary uśmiecha się lekko.
- Jesteś podobna do jego siostry, wiesz? – spogląda na niego.
- Mówił mi. – patrzę w jej brązowe oczy – Mówił też o tobie…
Skanuję jej twarz, ale nie zdradza żadnych emocji, jakby to jej w ogóle nie wzruszyło.
- To takie trudne… - szepcze – Patrzeć teraz na niego po tylu latach… Myślałam… - głos jej się załamuje.
- Opowiadał mi co dla niego zrobiłaś… - chrypię, bo wzruszenie ściska mi gardło – Jak go uratowałaś… Był przekonany, że nie żyjesz. Mówił, że widział jak umierasz…
Mary wybucha płaczem. Uważam, że i tak długo się trzymała…
Widzę, że Robin spogląda na nas zaniepokojony, ale macham, żeby nie podchodził. Dam sobie radę sama.
- Majaczył… był ranny, więc o wiele bardziej zadziałało na niego promieniowanie. Ja miałam jeszcze mnóstwo czasu, on był na granicy. – mówi urywanymi zdaniami, jakby nie mogła pozbierać myśli – Kiedy nie mogli go znaleźć, byłam przekonana, że mu się nie udało, że… - urywa.
Obejmują ją mocno i przyciągam do siebie. Przez chwilę łka w moich ramionach i to daje mi nadzieję na szczęśliwe zakończenie między nią i Blake’em.
- Jaki on teraz jest? – pyta Mary po dłuższym czasie.
- Był załamany, kiedy go odkopaliśmy, mówił, że nie chce tak żyć… - urywam i odczekuję chwilę – Teraz jest taki, jak był kiedyś… Lubi dziewczyny i ich towarzystwo.
Mary krzywi się i odwraca wzrok i syczy pod nosem coś w rodzaju „on się nigdy nie zmieni”.
Łapię ją za podbródek i zmuszam do spojrzenia mi w oczy.
- To nie tak. – mówię stanowczo – On jest… był załamany, był przekonany, że cię stracił, że… - przerywam i spoglądam na niego. – śnił o tobie przez ponad dwieście lat. Był na granicy rozpaczy, kiedy uświadomił sobie, że te sny się nie skończą i że to jedyne, co mu pozostało…
Opowiadam jej jak pierwszy raz z nim rozmawiałam. Mówię, że od niego dowiedziałam się czym jest miłość, powtarzam jego słowa, kiedy cierpliwie tłumaczył mi coś, co ja uświadomiłam sobie dopiero później, a o czym on już wtedy wiedział.
- To był pierwszy raz, kiedy ratował mnie i Robina, choć jeszcze nie musiał. Uświadomił mi wtedy, że go kocham, choć dotarło to do mnie dopiero później…
Mary patrzy w dal, jakby w stronę Blake’a, ale chyba nie na niego, tylko ponad nim, w dal.
Opowiadam jak uratował mnie i Robina, kilkukrotnie. Nie ukrywam, że miał wiele kobiet, ale tego ona się pewnie domyśla. Specjalnie mówię chaotycznie, nie po kolei, żeby nadać wiarygodności temu, co mówię, żeby to nie było jak ułożona przemowa przygotowana na taką ewentualność.
- Mówił, że przestał żyć, kiedy ciebie zabrakło, ze jego świat się zawalił… - patrzę jej w oczy – Mówił, że… że mało nie zwariował zamartwiając się przez dwieście lat, że oddałaś za niego życie… - Przenoszę wzrok na Blake’a – On cię kocha, Mary… - urywam i znów patrzę na nią. Widzę, że chce wstać i pobiec do niego, ale boi się, żeby jej nie zranił.
Musze wytoczyć ciężkie działa. Najcięższe.
- Pamięta wasz pierwszy pocałunek, niedaleko kapsuł, tuż przed wybuchem… Pamięta, że zgodziłaś się wtedy zostać jego dziewczyną... – ściskam jej dłoń – Nie czujesz już tego samego?
Mary kręci głową, a ja czuję, że odniosłam porażkę, że zawiodłam go, że nigdy nie dam mu tego, co on dał mnie…
- Nie wiem… - szepcze w końcu Mary, a ja ocieram wilgoć z oczu i uśmiecham się lekko, bo widzę nadzieję.
- Daj mu szansę… - proszę cicho – Myślę, że jest tego wart… 

poniedziałek, 27 maja 2013

Somewhere in between 19

Budzi mnie lekarka na pobranie krwi. Trochę marszczy czoło na widok rak Robina oplecionych ciasno dookoła mojego ciała i na widok mojej głowy opartej na jego ramieniu i na widok uśmiechu, który mam przyklejony do twarzy. Tak mi się wydaje do momentu, kiedy siadam i uświadamiam sobie, że we włosach mam pełno trawy, a stopy mam całe ubrudzone ziemią. Robin powoli przeciera oczy, podnosi się na łokciu i całuje mnie w policzek. Ciepło jego warg powoli rozchodzi się po całym moim ciele powodując przyjemne dreszcze. Mój uśmiech poszerza się jeszcze bardziej, a po chwili znika, kiedy napotykam wzrok lekarki.
- Jolie, nie powinnaś jeszcze wychodzić. – warczy.
Nie patrzy na mnie tylko na niego. Gdyby ludzie mogli wzrokiem zabijać, to chyba Robin właśnie padałby trupem.
- Prosiłam… - mówi ostro
- A ja wam mówiłem, że nic jej nie będzie, że jest silniejsza niż wam się wydaje… - odpowiada spokojnie przygarniając mnie do siebie. – Zresztą, byliśmy w nocy i tylko nad wodospadem, więc…
- To niczego nie zmienia – denerwuje się lekarka – To może jej zaszkodzić.
Robin puszcza mnie, schodzi z łóżka i podchodzi do lekarki. Łapie ją mocno za przedramię i wykręca jej rękę. Tylko raz widziałam go tak zdenerwowanego. Tylko wtedy, kiedy wpadł do mojego pokoju, a Ian całował mnie wbrew mojej woli. Teraz jego twarz wygląda dokładnie tak jak wtedy. Boję się go i widzę, że lekarka też jest co raz mniej pewna siebie.
- Codzienne utaczanie jej krwi też jej raczej nie służy. – obraca lekarkę przodem do mnie- Zobacz jaka jest blada.
- Ale… - lekarka się jąka.
- Od dziś koniec z tym! – krzyczy i już wiem, że lekarka nie będzie próbowała nic forsować. Kiedy jest taki przypomina mi się okres, kiedy widywałam go na apelach… Kiedy się odzywał tym tonem, wiedziałam, że nie ma z nim dyskusji, wiedziałam, że cokolwiek by się nie działo, i tak wszystko odbędzie się dokładnie tak, jak on będzie chciał. 
- Od dziś ja będę decydował co się z nią dzieje. – warczy, a lekarka tylko przytakuje i powoli się wycofuje macając ręką ścianę w poszukiwaniu klamki od drzwi.
Kiedy znika za nimi Robin spogląda na mnie wciąż cały napięty od gniewu. Boję się ruszyć, bo nie wiem jak zareaguje, ale w końcu widzę, że musze cos zrobić, bo kompletnie go ta kłótnia rozstroiła. Schodzę z łóżka i staję boso przed nim. Obejmuję go w pasie i dawnym zwyczajem przytulam policzek do jego nagiej piersi. Nie zmienił przyzwyczajeń i wciąż śpi bez koszulki, co mnie bardzo cieszy, bo uwielbiam zapach, ciepło i miękkość jego skóry.
Przyciskam go mocno do siebie, bo czuję, że wszystkie mięśnie wciąż drgają mu w napięciu, słyszę, jak jego serce szybko bije, a oddech jest płytki. Cały się trzęsie. Takiego wkurzonego jeszcze go nie widziałam.
- Co się dzieje? Czemu się tak zdenerwowałeś? – pytam w końcu podnosząc na niego wzrok.
Wzdryga się, jakby dopiero zauważył, że stoję tuż przy nim. Bierze głęboki oddech i obejmuje mnie przyciskając mocno do swojej piersi. Całuje czubek mojej głowy i głaszcze mnie delikatnie po włosach.
- Jolie, mdlałaś po pobieraniu krwi, kilkukrotnie.
- Nie pamiętam… - to prawda, mimo, że staram się sobie przypomnieć.
- Dlatego, że często kłuli cię na śpiąco. – wzdycha – Naprawdę jesteś strasznie blada i wydajesz się słaba. Chcesz usiąść?
W jego głosie słyszę troskę, która przez pewien czas zniknęła. Nie wiem czy cieszę się z jej powrotu, bo to oznacza, że znowu będzie się ze mną obchodził jak z jajkiem.
- Nic mi nie jest. – Odsuwam się od niego, bo chcę mu pokazać, że czuję się doskonale, ale zaczyna mi się kręcić w głowie i zataczam się lekko.
Robin natychmiast bierze mnie na ręce i całuje lekko w policzek.
- Właśnie widzę… - uśmiecha się ironicznie. – Chcesz się wykapać? – pyta, nagle zmieniając temat.
Tak, bardzo chcę, ale widzę, że jestem osłabiona i nie dam rady samodzielnie ustać pod prysznicem. Waham się.
- Nieeee… - dukam w końcu.
Robin marszczy brwi i przygląda mi się badawczo.
- Śniadanie przyniosą dopiero za godzinę – mówi patrząc na zegar na ścianie – Mamy czas…
- Wiem, ale… - chrypię, jestem zdenerwowana jak nigdy, zupełnie nie wiem czemu – nie dam rady… - kończę tak cicho, że jestem prawie pewna, że nie usłyszał.
Znowu ściąga brwi.
- A ty myślałaś, że puszczę cię tam samą? – pyta unosząc jedną brew. – Pomogę ci.  
Serce mi przyspiesza. Nie mogę pozwolić na to, żeby on mnie mył, to nie w porządku, nie mogę go w ten sposób wykorzystywać. Powinnam sama się o siebie troszczyć, a nie zmuszać go do tego…
- Robin, ja nie… Nie musisz… - urywam, bo widzę, że znowu pochmurnieje.
Stawia mnie na ziemi i mocno łapie moją twarz w dłonie i nakierowuje tak, żebym patrzyła mu prosto w oczy. Kładę mu ręce na biodrach, żeby trochę się podeprzeć.
- Jolie, przestań się w końcu bronić przed pomocą, dobrze? – nie krzyczy na mnie, ale mówi to tak, że wiem, że nie ma z nim dyskusji – Jestem twoim mężem, do cholery, i chcę się tobą opiekować, chcę ci pomagać… – dwukrotnie kładzie nacisk na słowo „chcę”. – Lubię to.
Kręcę głową, bo czuję, że nie mówi tego, co myśli. Wydaje mi się, że wciąż uważa, że ma wobec mnie jakieś zobowiązania, a ja nie chcę, żeby robił cokolwiek tylko dlatego, że myśli, że powinien. Nie chcę i już.
Patrzę mu w oczy i widzę, że się śmieje. Usta rozciągają mu się w zawadiackim uśmiechu, delikatnie przesuwa ręką po moim ramieniu w górę i w dół aż robi mi się gorąco. Pochyla się w moją stronę, jego usta muskają moje ucho. Nie mam pojęcia do czego zmierza, ale wiem, że bez względu na to, co teraz powie, zgodzę się na wszystko. On doskonale wie jak na mnie działa i wykorzystuje to bez skrupułów.
- A jak ci powiem, że mam ochotę cię zobaczyć nago… - mruczy mi do ucha – i wziąć nasz pierwszy wspólny prysznic? – jego niski głos działa na mnie dokładnie tak, jak on tego oczekuje. Zrobię wszystko, czego ode mnie chce. Dosłownie wszystko. Nie potrafię stłumić nerwowego chichotu.
Robin uśmiecha się jeszcze szerzej i bierze mnie na ręce.
- Zgoda? – pyta przyglądając mi się spod wpółprzymkniętych powiek.
Ściskam go mocno i całuje w policzek.
- Nieee, Jolie – śmieje się. – Musisz mi odpowiedzieć na pytanie.
W co on gra? Będzie mnie zmuszał do odpowiedzi na każde pytanie. Przyglądam mu się, mam nadzieje, że odpuści, ale sądząc po jego minie, nie mam na co liczyć…
- Jolie, najwyraźniej przeszkadza ci to, co mi sprawia przyjemność – jego głos nagle staje się poważny, słyszę nawet nutę zdenerwowania, a może zawodu – Muszę wiedzieć co myślisz. Wiesz, że nie chcę cię do niczego zmuszać, prawda?
Kiwam głową.
- Tak, ale… - urywam, licząc na to, że sam dokończy za mnie, ale on tylko ściąga brwi i patrzy na mnie uważnie – Nie mogę… Nie wiem… - nie umiem znaleźć słów – Nie chcę być dla ciebie ciężarem… - spuszczam wzrok.
Robin wzdycha ciężko i przyciska mnie mocno do siebie.
- Naprawdę jeszcze nie zauważyłaś, że po prostu lubię się tobą zajmować? – szepcze – Nawet jeśli jesteś cała posiniaczona i poobijana i jeszcze do tego wszystkiego ubrana?
Cieszy mnie, że nie jest zły i że nie opuścił go ten pozytywny nastrój, z którym dziś wstał. Znowu pozwala sobie na żarty.
- Zawsze lubiłem się tobą zajmować… - chrypi mi do ucha – Nawet, kiedy jeszcze nie byliśmy razem… Pamiętasz?
Sięgam do czasów, kiedy mieszkaliśmy w Underground, kiedy dopiero co się poznaliśmy. Ten czas wydaje się tak odległy, jakby to było z dziesięć lat temu, a minęło zaledwie kilka miesięcy. Te kilka miesięcy zmieniło całkowicie moje życie. Mój dom stał się najniebezpieczniejszym miejscem na ziemi, a miejsce, w którym teoretycznie mogłam umrzeć staje się powoli moim domem.
- Jolie? – Robin znowu wygląda na zaniepokojonego – Dobrze się czujesz? – pyta z troską.
Kiwam głową, a on z ulga wypuszcza powietrze.
- Bałem się… - całuje mnie w policzek chyba setny raz tego ranka – Nie odzywałaś się… Pamiętasz?
Marszczę czoło, bo nie wiem o co mu chodzi, dopiero po pewnym czasie przypominam sobie, że już raz o to pytał i teraz po prostu powtarza zapomniane przeze mnie pytanie.
- Pamiętam… - mówię cicho. – Pamiętam, że wtedy cię pokochałam… - patrzę w jego błękitne oczy i widzę jak zaczynają się śmiać. Pojawiają się w nich wtedy takie delikatne, srebrne iskierki.
- To jak? – zmienia temat – Idziemy się kąpać? Obiecuję, że nic więcej nie będę kombinował.
- Jasne – odpowiadam z lekką nutą zawodu w głosie. Jak to nie będzie nic kombinował?
Robin wybucha śmiechem i niesie mnie do łazienki.
Ja potrzebuję kąpieli, a on najwyraźniej tęskni za niańczeniem mnie, bo znowu wszędzie mnie nosi. Praktycznie nie pozwala mi chodzić ani stać.
…..
To chyba będzie mój ulubiony sposób spędzania czasu. Jeszcze godzinę po powrocie do pokoju w szpitalu, podczas jedzenia śniadania czuję na sobie ślad dotyku jego dłoni, kiedy namydlał moje ciało, pamiętam, jak delikatnie masował moją głowę myjąc mi włosy. Jestem pod wrażeniem jego siły woli. Ani razu nie stracił koncentracji i nie zapomniał po co tam przyszliśmy, mimo, że ja nie mogłam się powstrzymać i non stop badałam dłońmi jego nagie ciało i przyciskałam usta do jego skóry. Za każdym razem uśmiechał się szeroko, ale nic nie mówił. Czasem tylko łapał moją rękę i odsuwał ją delikatnie od siebie. Wiedziałam, że wtedy był na granicy wytrzymałości. 
Uśmiecham się na to wspomnienie i kończę kanapkę.
- Nie wiem czy kiedyś przyzwyczaję się do normalnego jedzenia… - mówię klepiąc się lekko po brzuchu.
Robin uśmiecha się i całuje mnie lekko.
- Będziesz musiała, bo nigdzie się stąd nie ruszamy…
- Wiem, cieszę się…
Przez chwilę oboje milczymy, a potem on wstaje i podaje mi rękę. Pomaga mi założyć buty i ciągnie mnie na korytarz. Nie odzywa się słowem. Wyprowadza mnie na podwórko. Z wrażenia, zaskoczona tym co się dzieje, zapominam zamknąć oczu, ale on wydaje się tego nie zauważać. Krajobraz jest taki, jak pamiętam go z nocy, tylko bardziej kolorowy. Zatrzymuję się nagle i z otwarta buzią podziwiam go. Jest pusto, pod względem jakichkolwiek oznak ludzkiej egzystencji w tej okolicy. Poza trzema budynkami, nie ma tu nic, tylko drzewa, stado krów i owiec i kilka koni, jak wyjaśnia mi Robin. Opisuje wszystko po kolei pokazując mi z daleka zwierzęta, które poruszają się na czterech nogach. Patrzę na nie zafascynowana i przez dłuższy czas nie mogę oderwać wzroku.
W końcu Robin obejmuje mnie i odwraca plecami do zwierząt, ściska moją dłoń i prowadzi mnie do budynku obok szpitala.
- Gdzie idziemy? – pytam w końcu.
- Dziś zaczynamy budowę naszego domu – uśmiecha się. – Przyjadą ludzie z innego miasta, żeby nam pomóc.
- Naszego? – pytam zaskoczona.
- Ze względu na twój stan… - dotyka lekko mojego brzucha – Scott i Blake i Aaron i Jack nalegali, żebyśmy zaczęli od domu nad wodospadem. – uśmiecha się szeroko.
- Ile to potrwa? – pytam.
Robin wzrusza ramionami.
- A skąd mam wiedzieć? Pierwszy raz będę budował z drewna… - pierwszy raz słyszę w jego głosie taką dozę niepokoju w związku z czymś co ma zrobić.
Zaczynam się śmiać. Nie myślałam, że kiedykolwiek będę świadkiem, jak Robin robi coś po raz pierwszy. W oddali słyszę jakiś hałas, jakby coś się toczyło.
- Oni nam pokażą o co chodzi… - pokazuje ręką na jadących na wozie ciągniętym przez jakieś zwierzęta ludzi.
- To są… konie? – pytam niepewnie.
Robin kiwa głową.
- Są bardzo pożyteczne.
- Widzę. – uśmiecham się szeroko i razem z nim podchodzę do drzwi hotelu, skąd wychodzą powoli nasi przyjaciele i dużo innych mieszkańców Beneath i Underground. Scott obejmuje Jill, Jack trzyma Adele za rękę. Aaron stoi z boku sam, ale rozpromienia się na mój widok.
Wóz z ludźmi zatrzymuje się tuż przed wejściem. Pierwsza zsiada z niego rudowłosa kobieta, trochę podobna do Jeleny, ale o znacznie łagodniejszych rysach twarzy. Po niej z wozu zeskakuje kilkunastu mężczyzn. Wygląda na to, że ona jest tu szefem.
- Witajcie – odzywa się delikatnym, aksamitnym głosem i uśmiecha się do nas. – Cieszymy się, że kolejny Underground wydostał się w końcu na powierzchnię. Przyjechaliśmy wam pomóc w budowie domów. Ja jestem jedną z tak zwanych ocalałych, kiedyś uczyłam się, żeby zostać architektem, więc pomogę wam zbudować wasze domy tak, żeby były trwałe i piękne.
Odpowiada jej podniesiony gwar rozmów, w końcu odzywa się Jack.
- Dziękujemy – mówi – Jesteśmy wdzięczni za pomoc.
Kobieta wskazuje za siebie
- Ci mężczyźni pomogą wam w budowie. Poznacie się podczas pracy. Ja nazywam się… - jej dalsze słowa zagłusza chichot około dziesiątki dziewczyn, które wychodzą z hotelu razem z Blake’em, który każdą z nich obdarza uśmiechem i czułym gestem. Kręcę z niedowierzaniem głową. Nie mam pojęcia jak on to robi.
Patrzę na kobietę, która jeszcze przed chwilą do nas przemawiała, bo mam nadzieję, że jeszcze coś powie. Jej wzrok prześlizguje się po twarzach kobiet i zatrzymuje na nim. Nie może widzieć go dokładnie, bo między nimi stoją co najmniej dwa rzędy ludzi. Widzę na jej twarzy niedowierzanie, a po chwili ból i wściekłość. Kobieta robi dwa kroki wprzód i ściąga brwi, jakby chciała mu się bliżej przyjrzeć. Usta ma lekko rozchylone i jest blada, jakby właśnie zobaczyła ducha. Zapada cisza. Lekki gwar przyciszonych rozmów znika nagle w ciągu jednej chwili.
Blake rozgląda się zdezorientowany. Skanuje wzrokiem cały tłum, aż w końcu zauważa chyba czubek rudej głowy. Z wzrokiem utkwionym w niej przepycha się przez tłum i staje w pierwszym rzędzie. Przez chwilę skanuje ją wzrokiem. Na jego twarzy widać przerażenie. Przeciera oczy i przygląda jej się ponownie, jakby nie wierzył w to, co widzi. Jego usta poruszają się bezgłośnie szepcząc w kółko jakieś słowo. Zachowuje się, jakby zobaczył ducha.

Wpatruję się w niego i próbuję odczytać je z ruchu warg, a kiedy w końcu mi się udaje, czytam jeszcze kilka razy, bo to przecież niemożliwe. Sam tak mówił… 

piątek, 24 maja 2013

Somewhere in between 18

Przez kolejnych kilka dni nie pozwalają mi wyjść z pokoju, bo jestem jeszcze osłabiona. Tak się czuję, więc siedzę grzecznie tam, gdzie mi każą i łykam niezbędne pigułki. Mówią, ze dziecku nic się nie stało, nie wiedzą jakim cudem. Cieszę się, bo bardzo się o to bałam. Nie chciałam go stracić, nie chciałam go narażać na niebezpieczeństwo, chciałam je chronić.
Robin wygląda na szczęśliwego, chodzi uśmiechnięty od ucha do ucha i co chwila zagaduje mnie na różne tematy. Wiem, że nie może się doczekać aż mnie stąd wypuszczą, aż będziemy mogli spokojnie się pocałować czy nawet przytulić nie ryzykując, że ktoś znowu nam przerwie, żeby pobrać mi krew do badania, albo po prostu pogadać. Praktycznie się tu przeprowadził. Łóżko obok mnie jest wolne, więc on na nim śpi, bo nie mieścimy się na jednym. Trochę nie do końca tak to powinno wyglądać, bo Robin jest już całkowicie zdrowy, wrócił do formy i powinien zamieszkać w hotelu dla powracających, razem ze Scottem i resztą, ale nikt się nie czepia, wszyscy przymykają na to oko.
Znowu łapię się na tym, że budzę się w środku nocy i patrzę w sufit. Myślę o tym co się stało i co się mogło stać.
Ponoć byłam nieprzytomna kilka dni. Ponoć to Blake nas znalazł i zaprowadził na górę. Mówił, że usłyszał jak krzyczałam, ale inni się z nim sprzeczali, bali się, że to mógł być Ian, więc zszedł na dół sam. Najpierw ukrył mnie i Robina za ścianą, żeby niedobitki policji nie mogły nas znaleźć. Miałam rację było takie same ukryte przejście jak do Beneath czy jak do schronów koło Beneath.
Mówią, że co jakiś czas miewają takich pacjentów jak ja. Jest w szpitalu oddzielne skrzydło dla tych, którzy wrócili na powierzchnię. Często rozmawiam z psychologami o tym, co zobaczę za oknem kiedy wyjdę. Przypominają mi, że cały świat został zniszczony i że teraz powoli odbudowuje się kolejne budynki. Powoli… tego słowa używają najczęściej. Wnioskuję z tego, że za oknem jest krajobraz jak po bitwie, choć nikt otwarcie o tym nie mówi.
W moim pokoju okna są nieprzezroczyste, oklejone białą folią, która przepuszcza dużo światła, ale nie pozwala zobaczyć niczego na zewnątrz, trochę mnie to denerwuje, bo chciałabym już zobaczyć ten nowy świat, którego od kilku dni jestem częścią...
- Znowu nie śpisz? – chrypi koło mojego ucha Robin.
Dziś przysunął swoje łóżko tak blisko, że praktycznie styka się z moim. Śpi na łączeniu, bo mówi, że nie może już znieść tego, że jestem tuż obok, a on nie może mnie dotknąć. Wiem, że jest mu niewygodnie bo wierci się co chwila, ale najwyraźniej bardziej niż wygody potrzebuje mojej bliskości.
- Myślę… - spoglądam na niego. – Zastanawiam się jak to jest tam, na zewnątrz… Jak wygląda świat…
Robin uśmiecha się tajemniczo i unosi się na łokciu. Przesuwa nosem po moim policzku, a potem przyciska do niego usta.
- Chcesz zobaczyć? – szepcze mi na ucho.
Patrzę na niego zdumiona. Nigdy nie zachowywał się nieodpowiedzialnie, a teraz wygląda jakby miał to zrobić. Lekarze wyraźnie mówią, że nie mogę jeszcze wyjść, więc ich słucham, a on próbuje mnie namówić do złamania ich zakazów… Coś mi tu nie gra.
- Myślałam, że nie powinnam wychodzić…
Robin wzdycha i unosi oczy do nieba.
- Oni uważają, że jesteś na to za delikatna, że przerazi cię ten widok, że przerazi cię przestrzeń i pustka.  – przewraca oczami – tłumaczę im, że jesteś silna, silniejsza niż kiedykolwiek przypuszczałem… – kładzie mi dłoń na policzku, a potem wplata ją we włosy, które są tak gęste i tak długie jak przed wybuchem. Przestały już tak strasznie szybko rosnąć, ale faktycznie w ciągu kilku dni osiągnęły długość, na którą normalnie musiałabym czekać kilka lat. Wygląda na to, że maść Iana miała dokładnie taki skutek, jak obiecywał. Pierwszy raz nie skłamał. Blizna pod okiem już mi nie przeszkadza, polubiłam ją tym bardziej, że Robin za każdym razem, kiedy tylko się zbliża całuje ją z taką delikatnością i czułością, na jaką nie zasłużyła żadna inna część mojego ciała. Blizny na głowie całkowicie schowały się pod włosami. Nic mnie już nie boli ani nie ciągnie. Czuję się doskonale.  
Podnoszę wzrok na Robina.
- Mówiłem im, że widziałaś i doświadczałaś o wiele gorszych rzeczy…  - widzę ból w jego oczach i podnosze rękę, żeby go pocieszyć, ale kręci głową, jakby tego nie chciał. Stoję tak przez chwilę z ręką zawieszoną w powietrzu i zastanawiam się o co mu chodzi...
– Nie powinno do tego wszystkiego dojść… - urywa – Powinienem… - spuszcza wzrok – powinienem cię przed tym ochronić…
No nie, znowu ma wyrzuty sumienia… Znowu się zamartwia tym, co sobie ubzdurał, że zadaniem mężczyzny jest chronienie kobiety. Zawsze i przed wszystkim.
- Robin, przestań wreszcie. – mówię stanowczo – Nic mi nie jest. Jestem cała i zdrowa. – uśmiecham się do niego, żeby potwierdzić to, co mówię.
Pochylam się i całuję go lekko. Chcę, żeby to było lekko, ale nie mogę się powstrzymać i napieram na niego całym ciężarem ciała. Opada na plecy i wzdycha głęboko, oddaje pocałunek z takim samym głodem, jakby od miesiąca mnie nie widział. Nie możemy się od siebie oderwać. Czuję jego dłonie na mojej talii, w moich włosach, na mojej twarzy i na ramionach, wszędzie. Obejmuję go mocno i przyciskam swoje ciało jeszcze bliżej niego. W tej chwili nie potrzebuję niczego, poza jego bliskością.
Przez dłuższy czas napawamy się swoją bliskością. Jest mi niesamowicie dobrze, do czasu aż on gwałtownie mnie odpycha i przygląda mi się przestraszony dysząc ciężko. Marszczę czoło.
- Co ja znowu zrobiłam? – głos mi się łamie.
Jego oczy ześlizgują się w dół po moim ciele i zatrzymują  się na brzuchu. Jego ręka też tam wędruje.
- Nie chcę mu zaszkodzić… - szepcze.
Przewracam oczami.
- Nie możesz! – odpowiadam z naciskiem – Nie w ten sposób. – Obejmuję go za szyję i znowu przyciągam mocno do siebie. Całuje mnie, ale nie pozwala mi się zbliżyć tak, jakbym chciała. Utrzymuje miedzy nami dystans.
- Będziesz się tak zachowywał przez kolejnych kilka miesięcy? – pytam wkurzona.
Spuszcza wzrok. To znaczy, że taki dokładnie ma plan.
- Nie zrobimy mu w ten sposób krzywdy… - szepczę – Nie bój się…
Opieram głowę na jego ramieniu. Czuję, że się usztywnia. Muszę coś zrobić, żeby przestał, muszę odwrócić jego uwagę. Uczepiam się ostatniej myśli, jaką pamiętam. Myśli, która krąży mi po głowie już od dawna, a dzisiaj mam szansę, bo on podjął temat..
- To co z tym wyjściem? Pokażesz mi jak wygląda świat? – uśmiecham się lekko. Jestem pewna, że moje oczy aż świecą z podniecenia.
Robin przygląda mi się podejrzliwie, przez chwilę, ale potem wyskakuje z łóżka i bierze mnie na ręce. Staram się stłumić okrzyk zaskoczenia i zachwytu, ale mi się nie udaje. Zaczynam się śmiać.
- Ciiii – szepcze i zamyka mi usta pocałunkiem.
Wplatam palce w jego włosy. Nie chcę, żeby przestawał, ale on po chwili właśnie to robi. Uśmiecha się zawadiacko.
- Muszę coś widzieć, jak będę cię wynosił na dwór. – całuje mnie w czoło – A kiedy mnie całujesz, świat przestaje istnieć…
Znowu trafił w dziesiątkę. Po raz kolejny spontanicznie mówi coś, co sprawia, że moje serce staje na chwilę, a potem zaczyna bić kilka razy mocniej.
Robin powoli podchodzi do drzwi. Otwiera je cicho i wygląda na korytarz.
- Zamknij oczy – prosi.
Wtulam twarz w jego szyję. Nic nie widzę.
 Korytarz chyba jest pusty, bo po chwili puszcza się biegiem, szybko dopada dużych metalowych drzwi przez które parę razy widziałam jak wchodzi ł i wychodził. Popycha je. Otwierają się z łoskotem. Sztywnieję, bo boję się, żeby nas nikt nie przyłapał, ale on się nie przejmuje. Idzie spokojnym krokiem.
Nie otwieram oczu, ale już wiem, że tu jest zupełnie inaczej niż w Underground. Jest gorąco, goręcej niż w szpitalu. Pamiętam, że wspominali coś o klimatyzacji, która chłodzi pomieszczenia. Teraz rozumiem dlaczego muszą je chłodzić.
Robin idzie szybko, pewnym krokiem człowieka, który dobrze zna okolicę. Mam wrażenie, że mija mnóstwo czasu, ale on wciąż nie zwalnia, a ja dalej nie otwieram oczu. Chcę poznać ten świat po kawałeczku, żeby móc go docenić.
Coś łaskocze moją twarz i sprawia, że moje włosy poruszają się. Babcia jakoś to nazywała… Wiatr? Chyba tak. Mówiła, że go lubi, a ja jej nie rozumiałam. Teraz rozumiem. Powietrze jest gorące, a jego delikatny dotyk pozwala skórze odpocząć od upału. Uczucie jest niesamowite, jakby wszędzie, po całym ciele muskały mnie najdelikatniejsze na świecie dłonie. Na calutkim ciele czuje dotyk. Moja koszulka przykleja się do ciała ze strony z której pochodzi wiatr. Uśmiecham się lekko i znowu opieram głowę na jego ramieniu. Czuję gorący dotyk jego warg na policzku, tak wyraźnie kontrastujący z chłodnym powiewem wiatru, otrzeźwia mnie to.
Stajemy.
- Chcesz usiąść? – pyta – Czy mam cię postawić na ziemi?
Waham się. Robin całuje mnie lekko i opuszcza moje nogi na ziemię.
- Może być trochę nierówno, uważaj. – szepcze.
Moje stopy dotykają ziemi. Nie, to nie jest ziemia. Nie wiem co to jest, ale to nie ziemia, to nie piasek, który znajdował się w niektórych tunelach Underground. To jest coś innego, ta dziwna ziemia jest znacznie miększa niż podłoga w Underground czy w szpitalu, jakby trochę uginała się pod moimi nogami. Podnoszę powoli jedną stopę, trochę się chwieję, ale Robin kładzie mi ręce na talii, żeby mnie asekurować. Wciąż nie otworzyłam oczu, wiec po omacku znajduję jego ramiona, żeby czegoś się trzymać. Opuszczam nogę z powrotem. Nie mam butów, Robin o nich zapomniał, albo specjalnie ich nie wziął. Podłoże jest chłodniejsze niż powietrze i kłuje mnie lekko w stopę tysiącami malutkich igiełek. Cofam nogę lekko przestraszona. Robin zaczyna się śmiać.
- Nie bój się, możesz tu stanąć.
Zachęcona jego słowami opieram stopę mocniej na podłożu, a ono ugina się pode mną. Uczucie jest niesamowite, to coś zachowuje się trochę jak materac, kiedy się po nim chodzi, ugina się, ale wciąż daje podporę, wciąż jakoś w magiczny sposób podtrzymuje stopę. Robię jeszcze kilka kroków zafascynowana chłodem i delikatnym łaskotaniem tego niesamowitego podłoża. Dochodzę do wniosku, że lubię to uczucie.
- Mogę dotknąć? – pytam, choć w sumie nie wiem czemu. Jeśli mogę po tym chodzić, to pewnie mogę też dotykać.
Robin wybucha śmiechem i ciągnie mnie lekko w dół, żebym ukucnęła. Zanurzam dłonie w tym niesamowitym tworze. Odkrywam, że składa się z krótkich, kilkucentymetrowych, płaskich paseczków jakiejś materii, która odgniata się pod wpływem ciężaru, aby potem powoli, niespiesznie wrócić do swojego starego kształtu.
- Co to jest? – pytam.
- Trawa. – mówi cicho.
Przesuwam palcami po jej powierzchni. Nasze dłonie spotykają się gdzieś na jej powierzchni. Otwieram oczy, musze to zobaczyć.
Jest zielona, tak mi się wydaje, światła jest niewiele, bo jest środek nocy.
- Trawa… - powtarzam cicho. – Lubię po niej chodzić…
Robin uśmiecha się lekko.
- Tak, Blake mówił, że ci się to spodoba… - słyszę nutę zazdrości w jego głosie, a nie chcę, żeby ona zepsuła ten wieczór, ten nastrój tajemniczości i nowości i… samotności we dwoje, której ostatnio mieliśmy niewiele.
- Ale to ty mnie tutaj przyprowadziłeś… - szepczę – Dlaczego? Nie wierzę, że tylko ze względu na trawę... – podnoszę na niego wzrok starając się nie zauważać niczego innego. Boję się tych wszystkich kolorów i kształtów, które mogę  zobaczyć, boję się, że będzie tego za dużo.
Robin siada wygodnie na ziemi i poklepuje miejsce obok siebie, Opuszczam się na trawę i przytulam bok do jego boku. Obejmuje mnie ramieniem i wyciąga rękę przed siebie.
- Zobacz… - mówi cicho.
Patrzę we wskazane miejsce. Zapiera mi dech w piersiach.
Dopiero teraz słyszę znajomy szum wody. Wcześniej ze zdenerwowania zapomniałam, że oprócz dotyku i wzroku mam też zmysł słuchu, wyłączyłam go kompletnie. Przede mną jest ogromny wodospad i jezioro. W nim odbijają się malutkie, świecące punkciki. Są jak lampki, jest ich mnóstwo. Wyglądają przepięknie tak nieregularnie rozsiane po całej powierzchni. Jest też jedna większa, świetlista kula, podnoszę wzrok, żeby zobaczyć skąd się biorą te srebrzyste refleksy.
- To jest niebo – szepcze mi Robin pokazując granatowo niebieskie sklepienie.
Dawniej nazwałabym je sufitem, ale to jest na otwartym powietrzu, więc chyba takie określenie nie pasuje.
- Te małe kropki, to gwiazdy, a to duże to księżyc. – spoglądam na niego. – Zauważyłaś, że odbijają się w wodzie?
 Kiwam głową, ale spoglądam na coś innego. Jesteśmy na jakimś płaskim terenie. Przed nami w niedużej odległości jest to jezioro, na prawo i lewo nie widać prawie nic. Pustka jest trochę przygnębiająca. Odwracam się za siebie i widzę parę budynków, w których świecą się światła. Niewiele tego. W Underground było tłoczno, tu wydaje się, że jest nieograniczona ilość przestrzeni dla każdego. Trochę mnie to przeraża.
Znów patrzę na Robina i wsłuchuję się w szum wody spadającej z wysoka i uderzającej o taflę jeziora.
- Dlaczego przyprowadziłeś mnie akurat tutaj? – pytam cicho.
- To chyba oczywiste… - uśmiecha się lekko – Wodospad ma dla mnie ogromne znaczenie, Jolie. Kojarzy mi się z tobą... - urywa – Raz cię odzyskałem nad wodospadem, nad wodospadem zgodziłaś się zostać moją żoną, przy wodospadzie powiedziałaś mi po raz pierwszy, że mnie kochasz… - urywa, kładzie mi rękę na policzku i swoim zwyczajem pociera go kciukiem. – Wodospady zawsze będę dla mnie szczególne. Zawsze będę mi się kojarzyły z tobą i z najwspanialszymi chwilami mojego życia…
- A ten?
- Ten znalazłem, kiedy myślałem, że nie ma już szansy, żebyś doszła do siebie, kiedy byłem przekonany, że po raz ostatni trzymałem twoją dłoń… - głos mu się łamie - wyszedłem ze szpitala i nie poszedłem tam, gdzie wszyscy, poszedłem w przeciwną stronę i znalazłem go. Uznałem, że to znak. On dał mi nadzieję… – uśmiecha się – Wróciłem i okazało się, że się budzisz.
Wtulam się w jego dłoń i przymykam oczy.
- Dziękuję, że znalazłeś coś, co jest nowe, a jednocześnie znajome… - szepczę – Dziękuję, ze znalazłeś coś, co jest takie szczególne i tylko nasze. – tak, kocham wodospady tak samo jak on, z dokładnie tego samego powodu. To jest takie tylko nasze miejsce i tylko my wiemy dlaczego oboje tak strasznie je kochamy.
Przesuwam dłoń po jego ramieniu aż do karku i wplatam we włosy. Nie robię nic więcej bo nie muszę, wiem, jak lubi ten gest i wiem, że nie będzie w stanie się powstrzymać.
- Och, Jolie… - wzdycha i pochyla się, żeby mnie pocałować.
Nasze usta łączą się w jedno, nasze ciała opadają na miękkie posłanie z trawy, jest wspaniale. Obejmuję go mocno i przyciągam do siebie, a on całuje moją szyję. Zdejmuję mu koszulkę, on robi to samo z moją.
- Nie powinniśmy… – sapie mi do ucha.
Znowu przyzwoity.
-  I masz zamiar przez kolejne sześć miesięcy to powtarzać? – pytam, choć znam odpowiedź. Pytam, żeby sobie uświadomił na co próbuje się porwać, na co się próbuje zdecydować i do czego próbuje mnie namówić. – Ja nie mam zamiaru się poddać – dodaję zniżając głos do głębokiego szeptu, bo wiem jak to na niego działa.
Czuję, że waha się przez chwilę, jakby rozważał moje stwierdzenie.
- Chrzanić to! – chrypi i przesuwa się nade mnie.
To chyba będą moje ulubione słowa, bo zawsze oznaczają, że jego idiotyczny opór słabnie i za chwilę dostanę to, czego chcę. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. On też się uśmiecha.
- Nie umiem ci się oprzeć. – szepcze.
- I dobrze. – śmieję się. Jego oddech łaskocze mnie w policzek. 
Zamykam oczy i znowu jest tak jak dawniej, kiedy mieszkaliśmy w Beneath i dzieliliśmy łóżko co noc. Jestem tylko ja i on i jest cudownie, jak zawsze. Nasze ciała pasują do siebie idealnie, jak zawsze. Nasze usta są gorące, moja skóra płonie żywym ogniem wszędzie, gdzie on mnie dotyka, czyli… wszędzie.
Opadam zdyszana na trawę. Robin leży obok mnie. Patrzymy w niebo, na gwiazdy, które, wydaje mi się lśnią słabiej niż przed chwilą, a może to niebo zrobiło się bardziej niebieskie, a mniej granatowe? Nie wiem i nie obchodzi mnie to…
Niebo… Kiedyś odnalazłam je w nim, teraz chyba mam już dwa nieba. Jedno migocze nade mną tysiącem srebrnych lampek, a drugie, to ważniejsze, bardziej mi drogie jest tuż obok. Obracam głowę i spoglądam na niego. Widzę jak srebrzyste światło gwiazd współgra z jasnym błękitem jego oczu. To jest dokładnie to miejsce w którym powinien być. A skoro on powinien, to ja też. To transakcja wiązana. Uśmiecham się i przysuwam odrobinę bliżej do niego.
Robin ściska moją dłoń.
- Musimy iść – mówi cicho. – Zaczyna świtać. Wstaje dzień.
Podnoszę się i ubieram szybko. On robi to samo. Potem bierze mnie na ręce. I niesie z powrotem do szpitalnego pokoju. Nie protestuję, przyzwyczaiłam się. Pozwalam mu się wykazać, skoro aż tak tego chce. Zamykam oczy. Mam dość wrażeń na dziś, muszę się jeszcze chwilę przespać.
- Jolie… - zaczyna.
- Hmmmmm? – mruczę prawie uśpiona lekkim kołysaniem jego kroków.
- Będziesz chciała tam zamieszkać?
Ożywiam się. Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Widzę tylko lodowy błękit, jakby otaczał mnie ze wszystkich stron.
- Gdzie?
Robin przełyka nerwowo ślinę.
- No… tam… - stawia mnie na chwilę na ziemi i łapie mnie za ręce. Jesteśmy tuż koło szpitala. Poznaję drzwi w budynku obok którego stoimy, choć do tej pory widziałam je tylko od drugiej strony.
- O czym ty mówisz? – pytam.
Robin wzdycha, ręce mu się trochę trzęsą. Zawsze tak reaguje, kiedy robi coś po swojemu, a uważa, że ja też powinnam mieć udział w decyzji. Ściskam jego ręce i kciukami rysuję kółka na wierzchu jego dłoni, żeby się rozluźnił i uspokoił, ale to nie pomaga. Dalej jest niepewny siebie. Marszczy brwi. Na środku jego czoła jak zawsze w takiej sytuacji pojawia się charakterystyczne V.
- Wczoraj była narada. Jest dużo nowych powracających. Zaczyna brakować miejsc w hotelu. Będziemy budować domy dla każdej rodziny, wspólnymi siłami. Tu ma powstać nowa osada. Pierwsza, bardzo duża w tej okolicy jest po drugiej stronie tego pagórka.. – wskazuje wzgórze za budynkiem szpitala, mówi trochę chaotycznie. – Wczoraj  przydzielali działki. Wszyscy chcieli mieć tutaj, blisko tak zwanego centrum, tu gdzie będzie najwięcej ludzi, blisko szpitala, hotelu, sklepu… - pokazuje kolejno budynki – a ja… pomyślałem…
Wiem do czego zmierza i kompletnie nie rozumiem czemu się tego boi. Tam właśnie jest idealne dla nas miejsce
 - A można zamieszkać nad wodospadem? – pytam z miną niewiniątka, żeby nie wiedział, że wszystkiego się domyślam.
Robin uśmiecha się szeroko i oddycha z ulgą.
- Tamtą działkę zarezerwowałem. – mówi radośnie. – Tam gdzie siedzieliśmy będzie nasz dom. Chcę go postawić na brzegu działki, jak najbliżej wodospadu…
Zarzucam mu ręce na szyję i całuję go mocno. Jestem taka szczęśliwa, że czuję, że mogłabym nawet latać.
- Jesteś niesamowity. Zawsze wiesz dokładnie co zrobić… - szepczę z ustami przyklejonymi do jego szyi powtarzając to, co wiele razy myślałam, ale nie jestem pewna czy mu mówiłam.
- Naprawdę się cieszysz? – pyta – Będziemy trochę na uboczu…
Przyciągam go do siebie.
- Z tobą mogę mieszkać na kompletnym odludziu – szepczę – Kocham cię!
Robin całuje mnie mocno, a potem bierze na ręce. Wchodzi do szpitala, kierując się w stronę mojego pokoju.
- Ja ciebie też kocham. – mówi otwierając drzwi – Ale teraz musimy się przespać.
Wchodzimy do pokoju. Zauważam, że drzwi szafy naprzeciwko łóżka są lekko uchylone. Jestem prawie pewna, że były zamknięte, kiedy wychodziliśmy. W pokoju dziwnie pachnie stęchlizną, a wcześniej nie zauważałam tego zapachu.
Coś mi się tu nie podoba, to wszystko układa się zbyt logicznie. Serce mi przyspiesza, nadchodzi atak paniki. Popadam w paranoję. Jest tylko jedna rzecz, a właściwie jedna osoba na świecie, której się boję, a to wszystko właśnie może świadczyć o jego powrocie, o tym, że mnie znowu znalazł i że znowu zniszczy moje życie. Ian…
Zaczynam podejrzewać, że ktoś tu był... Mówię o tym Robinowi, a on  kładzie mnie ma łóżku, po czym podchodzi do szafy i dopycha drzwi.
- One się czasem otwierają – wyjaśnia opadając na posłanie koło mnie. – Ian nas tu nie znajdzie. Nie martw się.
Ziewa i opada na łóżko wyciągając rękę tak, żebym mogła położyć na niej głowę. Przytulam się do niego i ogarnia mnie spokój. Jego ręka oplata moją talię, czuję jego gorący oddech na karku. Moje  powieki same opadają. Jestem strasznie zmęczona. Tylko z tyłu głowy kołacze mi imię człowieka, którego nienawidzę jako jedynego na świecie…
Drzwi szafy znowu uchylają się lekko skrzypiąc nieprzyjemnie, woń stęchlizny staje się co raz lepiej wyczuwalna.

Próbuję otworzyć oczy, walczę z sennością, ale przegrywam. Zasypiam. 

czwartek, 23 maja 2013

Somewhere in between 17

- Simon! Simon! – krzyczę do niego, biegnę.
Simon podnosi dłoń i zatrzymuje mnie gestem. Staję jak wryta.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest… - mówię cicho, a on nie odpowiada tylko uśmiecha się do mnie i macha, żebym wracała tam skąd przyszłam. Nie mam zamiaru. Chcę się do niego przytulić, chcę mu powiedzieć co odkryłam, chcę mu powiedzieć, że go kocham. Nie tak jak on mnie, ale kocham go, jak najlepszego przyjaciela, jak kogoś, kto jest mi niezbędny do życia, jakbym nie mogła bez niego oddychać.
- Tracimy ją – słyszę jak przez mgłę.
To nie Simon to mówił, ale tylko on tu jest. Wszyscy inni zniknęli. Nie mam pojęcia co się dzieje, mam jakieś urojenia.
- Jolie… - teraz to on, jestem pewna.
Podchodzę bliżej do niego, bo słabo go słyszę, ale znowu zatrzymuje mnie gestem.
- Nie… - mówi.
Co nie? Kręcę głową i podchodzę jeszcze bliżej.
Pik-pik-pik-pik, jak przez mgłę.
- Jest szansa? – znowu przytłumiony głos, trochę jakby Robin.
- Nie wiem – odpowiedź ledwo do mnie dociera. Nie kojarzę głosu, chyba nie znam tej osoby.
Simon odwraca się do mnie plecami i macha mi na pożegnanie, ale ja nie chcę, żeby odchodził, nie chcę, żeby się ze mną żegnał.
- Poczekaj! – krzyczę i biegnę za nim.
Piiiiiiip. Długi, przeciągły, przeraźliwy pisk wypełnia moje uszy. Simon zatrzymuje się i odwraca gwałtownie. Podchodzi do mnie i łapie mnie za ramiona. Potrząsa mną.
- Nie! – wrzeszczy mi prosto w twarz i pokazuje za moje plecy – Tam!
Mówi pojedynczymi wyrazami, jakby nie mógł powiedzieć nic więcej.
- Jolie… nie… - Robin zawodzi, jakby za ścianą. – Nie zostawiaj mnie… - błaga – Wróć…
Wrócę, wrócę, tylko przekonam Simona, żeby poszedł ze mną.
Łapię go za rękę. Jest koszmarnie zimna, lodowata. Chcę go zaciągnąć w stronę, z której dochodzi głos Robina, ale on stoi jak wryty i nie rusza się. Kręci głową.
- Ja… nie… mogę… - wyrzuca z trudem trzy proste słowa.
 Co się z nim dzieje.
- Idź… do… niego… - sapie i popycha mnie w stronę Robina.
- A co z tobą? – pytam.
Nie chcę przy nim płakać, a to brzmi jak pożegnanie. Nie lubię pożegnań, zawsze wtedy płaczę.
- Nie chcę, żebyś odchodził… - głos mi się łamie. – Kocham cię, Simon…
Widzę, jak jego twarz rozjaśnia się. Robi się nienaturalnie biała, a potem świetlista. Nie mam pojęcia co się dzieje.
- Dziękuję Jolie – uśmiecha się szeroko. – Teraz jestem szczęśliwy, teraz mogę odejść szczęśliwy…
- Ale gdzie? – pytam.
- Mam nadzieję, że gdzieś, gdzie jeszcze kiedyś się spotkamy… - przesuwa dłonią po mojej twarzy. Palce ma zimne, ale i tak wywołuje przyjemny dreszcz. – Będę na ciebie czekał. A teraz wracaj do niego. Nie możesz zostać ze mną. 
Popycha mnie znów w stronę Robina. Tym razem się nie opieram tylko idę w stronę drzwi na końcu korytarza. Kładę dłoń na klamce i obracam się, żeby ostatni raz na niego spojrzeć, ale jego już nie ma, jest tylko świetlista postać, która macha mi na pożegnanie. Ja też macham i otwieram drzwi.
Pik-pik-pik-pik.
- Wróciłaś… - czyjeś łzy kapią na mój policzek, a ja tracę przytomność.
…..
Budzę się cała zdrętwiała.  Wszystko mnie boli i strasznie chce mi się pić. Powoli otwieram oczy i natychmiast je zamykam. Jest okropnie jasno, a ja nigdy nie byłam w tak jasnym miejscu. Tu jest więcej światła niż w całym Underground razem wziętym…
- Ach! – krzyczę.
Czuję, że ktoś koło mnie gwałtownie się porusza. Dotyka mojej twarzy, po czym odchodzi na chwilę, zwilża mi usta. Nigdy nie piłam tak smacznej wody. TO coś niesamowitego, że woda może tak smakować. Znów próbuję otworzyć oczy, ale natychmiast je zamykam.
- Poczekaj… - mówi i nasuwa mi coś na nos. – Teraz możesz otworzyć oczy.
Robię co mi karze. Światło jest przytłumione. Dotykam swojej twarzy. Założył mi okulary, ale nie wiem dlaczego dzięki nim wszystko jest ciemniejsze, a światło mniej razi. Okulary zawsze służyły do poprawiani wzroku, a nie jego zaciemniania. Coś mi tu nie pasuje, próbuję je zsunąć z nosa, ale n mnie powstrzymuje. Jego dotyk pali moją skórę. Przesuwa palcami od mojego nadgarstka do łokcia i dalej aż do ramienia. Drugą rękę wplata mi we włosy i przyciska mnie do siebie.
- Jolie… - szepcze cicho, a ja próbuję sobie przypomnieć jego imię.
Wiem, że go kocham, wiem, bo jego dotyk powoduje, że cała drżę, że wszystko we mnie płonie, ale nie mogę sobie przypomnieć jego imienia.
- Tak się bałem, że cię straciłem, że było za późno, że… - głos mu się łamie. – Bałem się, że nigdy cię nie zobaczę…
 Przyciska mnie jeszcze mocniej do swojej piersi, a ja wtulam się w niego całym ciałem, bo nagle, kiedy jestem przy nim czuję się bezpieczna. Całuję go w policzek i wszystko sobie przypominam.
- Ale dlaczego miałeś mnie nie zobaczyć? – pytam odsuwając się nieco od niego, żeby lepiej widzieć jego twarz.
- Umierałaś, Jolie… - mówi cicho – przez chwilę myśleliśmy, że już po tobie, ale wróciłaś…
Marszczę czoło.
Umierałam? Nie…
- Musiałeś coś pomylić… - szepczę – Byłam z Simonem, kazał mi tu wracać. – widzę wdzięczność i wzruszenie na jego twarzy i kompletnie tego nie rozumiem. – O co chodzi?
Oddycha przez chwilę głęboko, a potem kładzie mi dłonie na ramionach.
- Jolie, Simon nie żyje. – wyjaśnia – Widziałaś…  - waha się chwilę – Nie widziałaś go. Majaczyłaś…
- Był tak samo realny jak ty teraz… - odparowuję, a on delikatnie dotyka mojego policzka i pociera go. Nic nie mówi, tylko mi się przygląda.
Wkurza mnie, że nie pamiętam jego imienia. Jakaś czarna dziura? Czemu pamiętam Simona, a nie jego… Może to on jest Simonem? Nie, to niemożliwe Simon był znacznie potężniejszy. Jak on się…
- Robin? – ktoś wchodzi do pokoju.
Robin, właśnie! Wiedziałam, że lubię to imię.
Robin odwraca się i spogląda na przybysza. To wysoki, barczysty chłopak o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Nie jest przystojny, ale coś sprawia, że mu ufam. Nie pamiętam co… Wytężam umysł i nagle już wiem. Brat… On jest moim bratem. Muszę mu ufać, muszę go kochać. 
- Obudziła się? – pyta Scott przecierając oczy, jakby nie wierzył własnym oczom.
 Robin uśmiecha się szeroko i kiwa głową.
- Hej! – wrzeszczy Scott wybiegając przez drzwi – Chodźcie!
Po chwili wraca, a za nim cała grupa ludzi. Poznaję Jill, moją przyjaciółkę. Podchodzi do Scotta i obejmuje go w pasie, on przyciąga ją do siebie i całuje w czoło. Jill uśmiecha się do mnie i kiwa mi głową na powitanie, puszcza do mnie oko. Śmieję się na ten widok, bo wiem, że nigdy nie witała się w ten sposób, mimo, że tak wyglądało zwyczajowe powitanie w Underground. Jej ojciec zajmował się szkoleniem ocalałych i ona przejmowała od nich wiele zachowań właściwych dla dawnych mieszkańców ziemi.
Za nią wchodzi moich dwóch ojców. Ta myśl pojawia się sama w mojej głowie i jakoś mnie nie dziwi fakt, że obu z nich uważam za swoich ojców. Uśmiechają się do mnie.
 - Witaj Jolie - - pierwszy odzywa się Jack.
Aaron kładzie mu rękę na ramieniu. Uśmiechają się do siebie.
Wiele musiało się zmienić, kiedy ich nie widziałam, myślę, kiedyś by się pozabijali…
- Miło cię znowu widzieć – dodaje Aaron.    
Poprawiam się na łóżku, zwieszam nogi tak, że bujają się teraz kilka centymetrów nad podłogą. Do Jacka podchodzi Adele, a on obejmuje ją ramieniem i przyciąga do siebie. Uśmiecham się widząc w jaki sposób na siebie patrzą. Mam wrażenie, że coś się z tego spojrzenia może zrodzić. Może zaczęło się już w dniu naszego ślubu, kiedy tańczyli ze sobą. Ściskam dłoń Robina. Zauważam, że znalazł swoją obrączkę w moim ubraniu, ja swoją wciąż mam na palcu. Zakładano mi ją dwa razy, dwa razy obiecywali mi miłość mężczyźni, których kochałam. Moja dłoń bezwiednie wędruje do szyi, nie wiem czemu. Natrafiam palcami na coś dziwnego, na mojej szyi, na łańcuszku wisi okrągły pierścień, dużo za duży, żeby mógł być mój… Podnoszę wzrok na Robina, ale on nie patrzy na mnie, tylko na drzwi wejściowe. Odwracam wzrok tam, gdzie on.
- Blake! – nie mogę powstrzymać radosnego okrzyku, tak się cieszę, że też tu jest.
Zrywam się z łóżka i biegnę do niego. Nawet na Robina nie zareagowałam tak entuzjastycznie. Łączy mnie z Blake’em niezwykła więź, mamy wspólną tajemnicę. Ja znam jego pragnienia, a on czyta mi w myślach i opiekuje się mną i Robinem. Jest naszym aniołem stróżem.
- To moja zasługa – mówi cicho, kiedy wpadam w jego objęcia. Przyciska mnie mocno do piersi.
Pokój wypełnia gwar rozmów. Mam wrażenie, że gadają o mnie, bo co chwila słyszę swoje imię.
Podnoszę wzrok i spoglądam na Blake’a.
- Bałem się o ciebie… - urywa.
Nigdy nie słyszałam, żeby głos mu drżał. Nigdy do dziś… Odsuwam się od niego, a on łapie obrączkę wiszącą na mojej szyi.
- Zmusiłem go, żeby ci pozwolił ją nosić… - wyznaje.
Dopiero teraz kojarzę fakty. To jego obrączka, ta, którą dałam mu, kiedy mówił, że zawsze będzie się o mnie troszczył… dałam mu ją nie obiecując w zamian nic, a on ją przyjął, przyjął ją, mimo, ze nic nie znaczyła…
- Simon… - zaczynam płakać, bo wiem, że to jedyna rzecz, która mi po nim została, jedyny dowód ogromnego oddania i miłości zdolnej do poświęceń, których nawet ja nie mogłam zrozumieć.
Cieszę się, ze powiedziałam mu co do niego czułam, cieszę się, że odszedł spokojny, kochany, doceniony, nawet jeśli to miało miejsce tylko w moim śnie. Wierzę, że on to wszystko wiedział, że rozumiał... że wiedział, że tylko ja nie mogę dojść do ładu ze swoimi uczuciami, że sama nie wiem czego chcę i co właściwie czuję.
Blake ściska mnie za rękę. Dopiero teraz zauważam, że wszyscy umilkli i wpatrują się we mnie, a ja wciąż obracam w dłoniach jego obrączkę.
- Byłeś prawdziwym przyjacielem… - zaczyna Robin.
- I bratem, dla nas wszystkich, bez względu na krew… - dodaje Blake, który chyba pierwszy raz wyczuł powagę sytuacji i dostosował się do niej.
- I nigdy cię nie zapomnimy… - szlocha Jill i wtula się Scotta.
- Byłeś najlepszy z nas wszystkich… - szepnął Jack.
- Jedyny, który zawsze wiedział po której stronie stoi… - mruknął Aaron i spuścił wzrok.
Zapada cisza. Przez kilka minut wszyscy patrzą w podłogę i nie odzywają się. Ja wciąż miętoszę obrączkę, jakby była talizmanem, który może nam go zwrócić.
Czuję się na pogrzebie i myślę, ze oni też tak to traktują.
- Żegnaj Simon, nigdy cię nie zapomnę i zawsze będę cię kochała…
Mówię to głośno, przerywając milczenie, ale nikt się nawet nie porusza, myślę, że każdy żegna go po swojemu… 

- Simon, Simon… Simon… - powtarzają jak echo głosy wszystkich zgromadzonych, moich przyjaciół, mojej rodziny… tych, którym się udało…  tych, którzy  mają szansę na nowe, pełne światła życie… tych, za których on oddał życie…  tych, którzy dotarli do jasnego świata Overhead… 

środa, 22 maja 2013

Somewhere in between 16

Dlaczego dopiero po jego śmierci dociera do mnie, że go kochałam, na swój sposób. Dlaczego dopiero teraz rozumiem, że to co czułam to nie było tylko współczucie i żal…
Fakt, ze nigdy nie znaczyłby dla mnie tyle, co Robin, ale to nie znaczy, że nie miał w moim sercu specjalnego miejsca. Teraz czuję doskonale, że takie miejsce było, bo boli mnie dotkliwiej niż przypuszczałam, że cokolwiek może boleć. Będzie mi brakowało spokoju, jaki dawała mi jego obecność, będzie mi brakowało delikatnego dotyku jego dłoni na moim brzuchu i poczucia, że całkowicie akceptuje tę trudną sytuację i jest gotów się z nią zmierzyć.
Robin nie podchodzi do mnie od razu, nie dotyka mnie. Nic nie mówi i dobrze, bo nie wiem co miałby powiedzieć. Siedzi tylko obok mnie tak blisko, żebym wiedziała, że jest i że w każdej chwili może mi służyć w dowolny sposób w jaki będę go potrzebować. Pozwala mi się wypłakać, pozwala mi wykrzyczeć żal. Tak, krzyczę. Nie chcę się pogodzić z tym, co musiało się stać, to niesprawiedliwe. On niczym nie zawinił, a zginął. Zginął przeze mnie. Zatapiam się w rozmyślaniach i w poczuciu winy.
Dopiero po jakimś czasie Robin przysuwa się do mnie, kładzie mi rękę na ramieniu i pociera je lekko.
- Musimy iść – mówi cicho wstając i biorąc plecak.
Kręcę głową.
- Ian nas ściga, Jolie. – głos mu się łamie.
Dopiero teraz docierają do mnie hałasy z dołu korytarza. Nie wiem jak mogłam ich wcześniej nie usłyszeć.
- Rozbiera rumowisko? – pytam – usuwa skały, żeby dostać się do korytarza?
Robin kiwa głową.
- Czy on się nigdy nie podda? – słyszę w swoim głosie rozpacz i zmęczenie.
Mam tego dość, mam dość ciągłego strachu i uciekania. Nie mam nawet chwili na to, żeby się zastanowić nad tym co teraz czuję. Smutek i żal są oczywiste, ale nie mogę nawet w spokoju pożegnać przyjaciela.
Robin podnosi się i wyciąga do mnie ręke, żeby pomóc mi się podnieść. Chwytam jego dłoń i dźwigam się do góry. Moje nogi są jak z ołowiu, moje mięśnie odmawiają współpracy. Przytłacza mnie ogrom cierpienia i smutku, jaki czuję. Robin przygląda mi się badawczo przez dłuższą chwilę, aż w końcu przyciąga mnie do siebie i obejmuje mocno.
- To niesprawiedliwe... – mówi cicho. – On powinien tu z nami być.
Wybucham płaczem i wczepiam się palcami w jego koszulkę.
- Będzie mi go brakowało… - chrypię.
- Wiem… - odpowiada i po chwili wahania dodaje – Mi też.
Podnosze na niego wzrok. Tego się nie spodziewałam.
- Dużo dla nas zrobił. – wzdycha – Dla nas obojga. Był naszym przyjacielem i moim bratem. Kochał cię tak samo jak ja, ale mimo wszystko nigdy nie próbował przeciągnąć cię na swoją stronę… Nigdy nie próbował wykorzystać przewagi, którą miał będąc z tobą, kiedy ja byłem daleko… - urywa i podnosi na mnie wzrok – Mało tego, próbował mnie powstrzymać przed napisaniem tego idiotycznego listu, który narobił tak dużo szkód.
- Poświęcił się – mówię cicho – Poświęcił dla mnie wszystko, włącznie z własnym szczęściem.
Robin kiwa głową.
- Kochał cię… - przełyka głośno ślinę i ściąga brwi. Denerwuje się – Ty też go kochałaś, prawda?  
Przyglądam mu się badawczo, bo nie wiem co mam mu powiedzieć. Nie powinnam mu teraz mówić, że kochałam jego zmarłego brata, to by było nie w porządku.
- Jolie, ja wiem… - gładzi mnie po policzku – Rozumiem…
- Kochałam – mówię – Ale nie tak jak ciebie… To było coś innego.
Robin uśmiecha się smutno.
Do porządku przywołują nas kolejne hałasy z dołu i co raz lepiej słyszalne głosy policjantów i ludzi, którzy wybierają kamienie. Wydaje mi się też, że słyszę Iana poganiającego wszystkich.
Robin łapie mnie za rękę i idzie w górę oświetlając drogę latarką. Przez dłuższy czas idziemy równym tempem, znajdujemy wspólny rytm i w milczeniu pokonujemy kolejne kroki cały czas pnąc się w górę. Ja zatapiam się w rozmyślaniach. Jeszcze raz przypominam sobie Simona, przypominam sobie jaki był i co czułam kiedy mnie dotykał… Przypominam sobie, że kochałam go od samego początku nie za to, że wyglądał jak Robin, tylko za to, jak się zachowywał i jak troszczył się o mnie i o dziecko. Kładę rękę na brzuchu i zamykam na chwilę oczy.
Z zamyślenia wyrywa mnie ostry ból. Uderzyłam nosem w twarde mięśnie na plecach Robina. Zatrzymał się nagle, po tak równym marszu nie wróży to nic dobrego.
- I co teraz? – mówi jakby do siebie.
Korytarz jest wąski, stoję za nim i nic nie widzę, wiec nie wiem dlaczego się zatrzymał. Nie podejrzewam wrogów, bo gdyby tam stali, na pewno zagarnąłby mnie ręką bliżej siebie.
- Co się stało? – pytam.
- Tunel się rozwidla – mówi załamany. – Simona nie ma, a ja nie wiem gdzie mam iść… - wzdycha – To on powinien tu być teraz z tobą, a nie ja… Ja ci się na nic nie przydam.
Słysze po jego głosie, że jest wściekły na siebie. Łapię go w pasie i obracam w swoją stronę. Przytulam twarz do jego policzka i całuję go lekko w szyję.
- Nie mów tak… - szepczę – Stało się, co się stało i nie zmienimy tego. Damy sobie jakoś radę.
Odsuwa mnie od siebie gwałtownie.
- Nie wiem gdzie mam iść, Jolie! Nie mam pojęcia która droga prowadzi do Overhead, a która… - głos mu się załamuje - cholera wie gdzie. 
Siadam na ziemi i ciągnę go za rękę.
- Jestem głodna – mówię – i ciągnę go za rękę, żeby też usiadł.
Robi to niechętnie, ale zdejmuje plecak i wierci się koło mnie znajdując sobie wygodniejsze miejsce. Otwiera plecak i wyciąga jeden z kawałków ciasta, które zapakował Simon. Daje mi też pigułki Underground. Sam wyciąga wodę i popija odrobinę, a potem podaje mi butelkę. Zaczynam jeść i dopiero po jakimś czasie zauważam, ze on tylko pije.
 - A ty? – pytam. – Nie jesteś głodny?
- Nie… - kłamie, wiem, bo zdradza go burczenie w żołądku.
- Zjedz coś. – proszę – nie możesz pokutować tylko dlatego, że nie wiesz gdzie mamy iść…
Wzdycha ciężko i kładzie mi rękę na policzku nakierowując go tak, żebym na niego spojrzała.
- Jolie, nie wiem  ile czasu tu spędzimy, a ty… - urywa i odrywa na chwilę wzrok od mojej twarzy i przenosi go gdzieś w dół.
Jego dotyk jest tak delikatny, że dopiero po chwili zauważam, że lekko pociera palcami drugiej dłoni mój brzuch.
- Musisz dbać o was oboje. – znów podnosi na mnie wzrok – Nie mogę was stracić… Nie przeżyłbym tego.
Ogarnia mnie wzruszenie. Pokochał je? Naprawdę?
- Dlaczego?... – urywam, bo nie wiem co więcej mogę powiedzieć, wzruszenie odbiera mi mowę.
Robin uśmiecha się nieśmiało i pochyla się w moją stronę. Jego usta muskają skórę na moim policzku, zostawiając gorące ślady. Chcę się odwrócić i pocałować go, pragnę tego, ale on mi na to nie pozwala. Czuję jego gorący oddech na szyi, a potem tuż koło ucha.
- Kocham cię. – szepcze niskim głosem – Ciebie i wszystko co się z tobą wiąże – czuję jak się uśmiecha tuż koło mojego policzka. – Ono jest częścią ciebie, częścią nas, jak  mógłbym go nie kochać?...
- Ale… - zaczynam.
- Jolie, mówiłem ci. – patrzy na mnie - To nie tak, że ja go nie chcę. Dowiedziałem się kilka godzin temu i musiałem się z tym oswoić jakoś… - wzdycha i jego głos się zmienia na pełen troski i niepokoju – Nie mamy jak zapewnić mu bezpieczeństwa. To nie jest dobry czas na dziecko. Przeraża mnie to wszystko, nie chcę żeby mu się stała krzywda, ale nie wiem czy będę mógł je przed tym ochronić i to mnie boli...
Ledwo powstrzymuję łzy wzruszenia. On jest po prostu niesamowity.
Robin, potrzebuję cię teraz. Krzyczę w myślach i kładę mu dłoń na ramieniu przesuwając ją do góry, zatapiam palce w jego włosach. Niczego więcej nie potrzebuje, żeby zrozumieć o co mi chodzi.
- Och, Jolie – wzdycha i całuje mnie mocno. Mocniej niż kiedykolwiek, jakby bał się, że za chwilę może nie mieć już takiej okazji.
Jego dłonie błądzą po moim ciele i wplatają się w odrastające w niesamowitym tempie włosy. Nie widzę się, ale wiem, ze sięgają już do ucha, a to tylko parę godzin od kiedy posmarowałam się maścią. Robin zdaje się tego nie zauważać, albo nie ma ochoty przerywać. Dotyka mnie tak, jakby na nowo poznawał mnie i tak chyba jest. Moje ciało się zmieniło, ale na jego dotyk reaguje dokładnie tak samo jak kiedyś. Moja skóra płonie, moje serce przyspiesza, a mój oddech staje się płytszy, moje powieki samoczynnie opadają i oddaję się całkowicie temu co czuję. Zapominam o otaczającym świecie. Jest mi niesamowicie dobrze. Dyszę ciężko, kiedy Robin w końcu się ode mnie odrywa, choć wcale tego nie chcę i widzę, że on też nie chce. Głaszcze mnie jeszcze dłuższy czas po policzkach, po karku i po ramionach. W końcu całuje mnie w czoło i przyjacielskim gestem pociera moje ramiona, na koniec łapie mnie mocniej i stawia na nogach.
- Musimy iść – mówi. – Lewy czy prawy.
Co? O co on mnie pyta? A, korytarz.
- Lewy – odpowiadam bez namysłu. Nie wiem dlaczego.
Robin zapina plecak, bierze moją dłoń i rusza lewym korytarzem.
Nie wiem ile czasu spędzamy idąc w ten sposób. Raz idziemy w góre, raz w dół, czasem w lewo, czasem w prawo. Kompletnie nie wiem gdzie jestem. Korytarze co jakiś czas się rozwidlają, robimy przystanki przy niektórych, ale nie przy wszystkich. Jestem koszmarnie zmęczona, ale nie narzekam, bo wiem, że musimy iśc dalej. Podejrzewam, że nie spaliśmy od kilku dni. Wiem, że kończą nam się zapasy, bo Robin przestał już nawet popijać wodę i jest co raz słabszy. Zaczął mi tez wydzielać jedzenie i pigułki. Nie chce mi powiedzieć jak tragiczna jest nasz sytuacja. Nie chce mi powiedzieć jak bardzo źle z nami jest…
Zaczynam się zastanawiać co z nami będzie, czy zostaniemy w tych tunelach na zawsze, czy będziemy mieli szansę? Czy ktoś nas odnajdzie i pomoże nam wyjść na powierzchnię? Czy zostaniemy tu na zawsze?
-Cholera jasna! – warczy Robin zatrzymując się tak nagle, że wpadam na niego, odbijam się od jego pleców i ląduję na ścianie, a potem zsuwam się po niej na dół. Jestem wycieńczona i ledwo trzymam się na nogach.
Robin odwraca się do mnie zdejmuje szybko plecak i podaje mi wodę.
- Przepraszam – wzdycha ciężko – Przepraszam cię, Jolie, ale to chyba koniec… - chrypi.
Marszczę czoło.
- Czemu?
- Bo trzeci raz mijamy ten nawis skalny – świeci latarką w stronę kolejnego rozwidlenia.- Raz poszliśmy w lewo, raz w prawo. Zawsze to wracamy…
Przymykam oczy.
- Ślepy tunel? Chodzimy w kółko?
Robin kiwa głową.
- To zawróćmy. – mówię – Wróćmy do poprzedniego rozwidlenia.
Marszczę czoło. Widzę, że coś jest nie tak, Robin pociera skronie, jakby musiał się uspokoić, ale nic nie mówi, tylko patrzy zrezygnowany to na mnie to na plecak to na nieszczęsne rozwidlenie tuneli.
- Co jest? – pytam w końcu.
- Nie mamy gdzie się cofnąć – chrypi – To było pierwsze rozwidlenie.
Ogarnia mnie rozpacz, bo zaczynam rozumieć. Jedyne miejsce gdzie możemy się cofnąć, to Underground, a to pewna śmierć.
- Zawiodłem cię, Jolie – chrypi Robin. – Przepraszam.
- Nie! – krzyczę i wstaję. – Tu musi być jakieś wyjście! Może jest ukryte. Sprawdź czy Simon nie zapakował jakichś wskazówek.
Robin kręci zrezygnowany głową.
- Sprawdzałem… zresztą byłby głupi gdyby to zrobił. Nie chcieli, żeby Ian znalazł wyjście, więc na pewno mapy mieli w głowach…
Jestem zmuszona przyznać mu rację, ale nie zamierzam się poddać. Doszłam tu, to dojdę i na samą górę! Muszę. Dla siebie, dla niego i dla naszego dziecka.
- Ukryte wejście! – krzyczę – Takie jak do Beneath!
Robin zrywa się na nogi i oboje zaczynamy opukiwać ściany w nadziei na jakiś głuchy odgłos. Biegamy w tę i z powrotem, wchodząc dość daleko w każdy z korytarzy. W końcu ja całkowicie opadam z sił i osuwam się na podłogę. Usta mam spierzchnięte, oczy zmęczone od ciągłego wpatrywania się w mrok. Baterie w latarce padły już dawno temu. Opieram się plecami o ścianę.
-Robin… - chrypię. – Wody.
Słyszę, jak podchodzi w moją stronę na czworakach, Też jest wycieńczony. Ledwo ciągnie za sobą plecak.
- Gdzie jesteś? – pyta, ale po chwili łapie mnie za kostkę – O, tu… - oddycha z ulgą. Siada koło mnie i zaczyna wyrzucać wszystko, co jest w plecaku. Odkręca każdą butelkę po kolei i przechyla ja nad moimi ustami. Wszystko, co udaje nam się odzyskać, to kilka kropel i wszystkie dostaję ja.
Podnoszę rękę i pocieram jego policzek, Dotykam jego ust. Są jeszcze bardziej wysuszone niż moje. Nie wiem kiedy ostatnio miał cokolwiek w ustach. Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Wiem, że to koniec i że za chwilę umrzemy.
Wyłączam się, odcinam się od świata. Obejmuję go w pasie i opieram głowę na jego ramieniu. Chłonę jego zapach, który zawsze był taki przyjemny, a obecnie miesza się ze stęchlizną tunelu i zapachem potu i beznadziei. Wsłuchuje się w jego oddech, który jest co raz płytszy tak, jak mój. Rytm jego serca zwalnia i wiem, że mojego też.
- Wybacz mi… - szepcze
 - To nie twoja wina… – ledwo starcza mi sił na wypowiedzenie tych słów.
Tracę przytomność i przenoszę się do krainy szczęścia. Jest przeraźliwie jasno. Są wszyscy, których kocham. Aaron i Jack, Jill i Scott.. Czuję na sobie dłonie Robina. Wszyscy się do mnie uśmiechają. Daleko, pod przeciwległą ścianą stoi Blake.  Zawsze z boku. Typowe.
A tam, daleko? Czy to może być Abby? Nie pamiętam jej aż tak dokładnie… zapomniałam… Skupiam się i próbuję sobie przypomnieć swoją mamę.
Nie, to nie może być ona. Ona nie żyje. Ona była szczuplejsza. Marszczę brwi. Abby miała niebieskie oczy, ona ma brązowe. Pomyliłam się. Oddycham z ulgą. Widzenie zmarłych nie wróży niczego dobrego.  
Zza rogu wychodzi jeszcze jedna postać. Ktoś, kogo myślałam, ze bezpowrotnie straciłam.. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Wyrywam się z objęć Robina i biegnę do niego.

- Simon!