Me

Me

czwartek, 31 stycznia 2013

Lustro 1 - Caleb

Blade światło poranka wlewało się do pokoju. Eve leżała przytulona do Marka. Właśnie się budziła.  Wdychała znajomy zapach, którego brakowało jej przez te kilka dni spędzonych w celi u Marcusa. Wzdrygnęła się lekko na to wspomnienie. Nie chciała tego rozpamiętywać. Liczyło się tu i teraz. Liczył się Mark. Liczyła się ich miłość. Kiedy wspominała ostatnią noc, prawie udało jej się zapomnieć o tym, co ich czeka. O wojnie z Marcusem i jego sprzymierzeńcami. O tym, że Marcus za wszelką cenę chciał ją odzyskać, żeby scaliła lustro. Po doświadczeniach z przywracaniem zdemolowanych przez Marcusa przedmiotów do ich pierwotnego kształtu wiedziała, że nie będzie to łatwe. Wiedziała też, że bez niej Marcus nie ma szansy powodzenia.
Nie chciała budzić Marka, ale nie mogła wytrzymać. Podniosła się na łokciu i spojrzała na niego. Nawiedziło ją wspomnienie ostatniego wieczoru i zrobiło jej się gorąco. W jej żyłach nie krążyła krew. Miała wrażenie, że płynie nimi prąd. Pochyliła się i delikatnie pocałowała go tuż pod obojczykiem. Mark przeciągnął się leniwie i otworzył oczy. Przez chwilę szukał punktu zaczepienia, w końcu jego wzrok skupił się na jej ustach, a jego twarz rozświetlił uśmiech. Położył dłoń na jej policzku i delikatnie potarł go kciukiem. Uśmiechnął się, po czym przyciągnął ją do siebie i pocałował najdelikatniej jak potrafił.
- Cześć. – wymruczał jej do ucha, a jego lazurowe oczy prześlizgiwały się po jej ciele. Nadal miała na sobie tylko bieliznę. Była prawie naga. Rozpalało go to do czerwoności. Przesunął rękę wzdłuż jej szyi, obojczyka i ramienia, aż zatrzymała się na jej talii. Zadrżała. Nie ze strachu. Z pożądania. Miała ochotę się na niego rzucić, ale mimo sukcesu poprzedniej nocy, bała się posunąć dalej.
- No, cześć. – odpowiedziała i pochyliła się muskając ustami krawędź jego szczęki. Zbliżyła się do jego ust, drocząc się z nim, udawała, że nie chce go pocałować, aż w końcu pchnął ją lekko, przewrócił na plecy i znalazł się nad nią. Całował ją tak, jakby się nie widzieli od miesięcy, zachłannie. Nie sprzeciwiała się. Jej ręce błądziły po jego plecach. Jego rozgrzana po śnie skóra prawie paliła ją przy dotyku, a dreszcze rozkoszy rozchodziły się po jej ciele za każdym razem, kiedy jego usta dotykały jej skóry. Za uchem, na szyi, przy obojczyku. Wszędzie.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich dorosły mężczyzna o wzroście dziecka.
- Cześć dzieciaki! – powiedział z ironicznym uśmiechem przyklejonym do twarzy - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, już by nie żył i to dwa razy. Zarówno Eve, jak i Mark patrzyli na niego tak, że każdy normalny człowiek skuliłby się, przeprosił i wyszedł. Jednak Caleb nie ruszał się z miejsca. Gapił się na nich przez chwilę wyczekująco, po czym podszedł do nich i energicznym ruchem ściągnął kołdrę  z łóżka. Przez chwilę pożądliwie przyglądał się Eve, która przylgnęła do Marka, jakby chciała się w nim schować. Była w samej bieliźnie i w obecności obcego mężczyzny czuła się naga. Nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją w takim stroju. Nikt poza Markiem nie miał do tego prawa. Mark usiadł i zasłonił ją swoim ciałem, wpatrując się nienawistnie w Caleba.
- Ogarnijcie się i umyjcie. – wymamrotał mężczyzna – Mam dla was niespodziankę.
Powiedział to takim tonem, że Eve zesztywniała. Czuła, że to nic dobrego, w myślach ujrzała wykrzywioną z wściekłości twarz Macusa, ale gdy Mark pocałował ją w policzek, wszelkie obawy zeszły na dalszy plan.
- Wynoś się! – krzyknął do Caleba.  
Kiedy tamten wyszedł, niechętnie zaczęli się wygrzebywać z łóżka. Razem poszli do łazienki.
- W porządku, Eve? – zapytał z troską w głosie Mark.
- Nie. – wtuliła się w niego wciąż dygocąc – Nie lubię go. Coś mi się w nim nie podoba.
- Mi też. – przytaknął.
- Nie powinien tak na mnie patrzyć, nie wolno mu! – zacisnęła pięści w bezsilnej złości.
 Mark objął ją delikatnie i pocałował w czubek głowy. Wszystkie troski nagle ją opuściły. Zapomniała o wizycie Caleba i o tym co mogło ich czekać przez Marcusa.
Mark rozebrał się i wszedł pod prysznic. Eve przez chwilę zastanawiała się co ma ze sobą zrobić, ale po chwili postanowiła dołączyć do niego i  zdjęła bieliznę. Przestała się wstydzić własnego ciała. Nie musiała się go wstydzić. Nie przed Markiem. Już raz widział ją nago, kiedy mył ją po powrocie do domu. Po tygodniu, który spędziła w celi zamku musiała wyglądać znacznie gorzej niż teraz. Wtedy była cała posiniaczona i pokryta własną krwią. Spojrzała w lustro. Siniaki znikały zadziwiająco szybko. Połowy z nich nie było już widać. Nie było też śladu po rozcięciach na twarzy.
Kiedy otwierała kabinę powitał ją promienny uśmiech. Mark wyciągnął do niej rękę. Złapała ją i stanęła obok niego pod strumieniem ciepłej wody. Wszystkie myśli odpłynęły z jej głowy. Wspięła się na palce i pocałowała go, kiedy mydlił dłonie i zaczynał pocierać jej ciało. Mruknęła z zadowoleniem i odwdzięczyła się tym samym.
Po piętnastu minutach wyszli spod prysznica. Wysuszyli głowy ręcznikami, ubrali się i wyszli z łazienki. Otworzyli drzwi sypialni i przeszli do niedużego salonu, w którym dominowały wiktoriańskie meble. Ciemna podłoga i ciemnoczerwone ściany powodowały, że pomieszczenie wydawało się mniejsze niż było w rzeczywistości.
Caleb siedział na sofie przy wysokim stole, na którym ustawił śniadanie. Jajecznica na bekonie i świeże bułki pachniały apetycznie. Gospodarz gestem zaprosił ich, żeby usiedli. Zajęli kanapę po przeciwnej stronie stołu, wzięli talerze i zaczęli jeść. Caleb nalał do dwóch szklanek soku pomarańczowego i postawił go przed nimi.
- Muszę wam coś powiedzieć… – zaczął. – ale może zacznę od początku, bo nie wszyscy tu mnie znają.
Eve spojrzała na niego z odrazą. Nie miała ochoty słuchać co miał jej do powiedzenia.
- Nazywam się Caleb. – jego wzrok skupił się na niej. – Wiem, że nie wyglądam, ale jestem całkiem niezłym władcą czasu i telekinetorem.
- Tak, wiemy – niecierpliwił się Mark. Chciał wyjść z tego domu, zostawić go i zostać sam na sam z Eve. Chciał się nacieszyć jej obecnością.
- Ty wiesz co nieco, ona nic. – Caleb wskazał na Eve. – Jest też jedna rzecz, której żadne z was o mnie nie wie.
Rozejrzał się po pokoju, jakby kogoś szukał.
- Mam potężnych przyjaciół. – zaczął. Eve wiedziała do czego zmierza. COŚ jej powiedział. Złapała Marka za rękę i ścisnęła lekko patrząc na niego z niepokojem.
- „Musimy stąd iść.” – powiedziała do niego w myślach.
- Nigdzie nie pójdziecie. – przerwał jej Caleb i wykrzywił usta w coś na kształt uśmiechu. Uświadomiła sobie, że nie postawiła zasłony myśli.
– Mark, wiesz dlaczego pomogłem ci się skontaktować z Eve na odległość? – zapytał Caleb.
Mark pokręcił przecząco głową.
– Nie dlatego, że chciałem ci pomóc. O nie. – pokręcił przecząco głową – Zrobiłem to, bo wiedziałem, że mój potężny przyjaciel potrzebuje informacji o tym czyja dusza znajduje się w ciele pięknej Eveline. Potrzebował tej informacji, żeby móc ją skutecznie szantażować. Żeby zrobiła to, o co ją prosi. – Mark otworzył usta ze zdziwienia, właśnie docierało do niego to, co Caleb mówił. Spojrzał na Eve. Jej oczy były szeroko otwarte, usta rozchylone, oddychała płytko. Wspomnienia z celi wróciły ze zdwojoną siłą. Jak żywą widziała twarz Marcusa. Zaczęła żałować, że nie posłuchała COSia poprzedniego wieczoru i nie uciekła od razu. Wiedziała, że za chwilę cała radość z odzyskania Marka nie będzie miała znaczenia. Czuła to.
- No więc… – kontynuował Caleb – dzięki twojej naiwności, Mark… – uśmiechnął się do niego – i twojej głupocie, Eve... – spojrzał na nią – Damen dokładnie wiedział, które guziki przycisnąć. I poskutkowało. A raczej poskutkowałoby, gdyby nie Augustus i Adam i ich determinacja w próbach zniszczenia Damena. Robią to już od wielu stuleci. To nie jest ich pierwsze podejście. – ciągnął, a jego oczy świeciły obłędem – Kiedyś byłem po ich stronie. Kiedyś też chciałem zniszczyć Damena. – Westchnął – Do momentu, kiedy dowiedziałem się ile może mi zaoferować.
- Ciekaw jestem bardzo co jest tak ważne, że poświęcisz dla tego życie niewinnych osób? – Mark był wściekły na siebie, że mu zaufał.  
- Obiecał mi coś, czego nikt inny nie mógł mi dać. – uśmiechnął się – Obiecał mi ciało normalnego człowieka. Nie takie coś. – szarpnął się za sweter. – Obiecał mi szacunek innych, a nie pogardliwe spojrzenia. Obiecał mi pewność siebie.
- Żałosne. – skwitował Mark – Jesteś żałosny. Jesteś specjalistą w wielu dziedzinach. Nikt nie patrzy na ciebie pogardliwie. Wygląd zewnętrzny nie jest najważniejszy. Ważne jest wnętrze.
- Tak, i mówi to wysoki, wysportowany przystojniak. – sarkazm w jego głosie był oczywisty – Spójrz na siebie, a potem spójrz na mnie. – powiedział – Widzisz różnicę?
- Ja nie widzę. – odezwała się Eve. – Żadnej. Wygląd nie ma znaczenia. Jeśli ktoś cię kocha, nie będzie patrzył na to, jak wyglądasz. A pokochać można tylko czyjąś duszę. Nie można pokochać wyglądu. To jest niemożliwe.
- I może powiesz mi, że przeszkadza ci, że ten tu… –wskazał głową Marka –…jest wysoki, przystojny, umięśniony i ma śliczne, duże, niebieskie oczy?
- Nie. – ucięła Eve – Nie przeszkadza mi to. Ale też nie jest to powód, dla którego go kocham. – przełknęła ślinę i spojrzała na Marka – Jest dla mnie dobry, nie widzi moich wad, a jedynie zalety. Dokładnie wie jak powinien mnie dotykać i co mówić, żebym mu ufała, żebym pragnęła być bliżej i bliżej… - westchnęła.
- ”Kocham cię Mark, nad życie. Dziękuję, że jesteś mój” – powiedziała w myślach i rozpromieniła się, gdy na jego policzkach pojawił się rumieniec, a twarz rozjaśnił niepewny uśmiech.
- „Ja też.” – odpowiedział i pocałował ją delikatnie w policzek.
- Jesteście słodcy do wyrzygania. – wzdrygnął się Caleb i odwrócił się w stronę drzwi, które miał za plecami – Chodźcie! – krzyknął.
Drzwi skrzypnęły i otworzyły się. Stał w nich Marcus.
- Witaj Eve. – powiedział – Zdaje się, że czegoś nie dokończyliśmy. – uśmiechnął się, po czym spojrzał na Marka i zmierzył go spojrzeniem, jakby chciał go ocenić – Doprawdy nie wiem co one w tobie widzą… – sięgnął ręką za plecy – ale ponieważ ona była grzeczna – wyciągnął zza pleców Kristen – To dostanie nagrodę: ciebie.
- Nigdzie z nią nie idę. – powiedział Mark.
- Nie masz wyboru. Jeśli nie będziesz grzeczny, ona… – ruchem głowy wskazał Eve – …zapłaci za to życiem.
Eve i Mark spojrzeli na siebie przerażeni.

- Lepiej się pożegnajcie, bo być może już nigdy się nie zobaczycie. 

Zwierciadła 34 - Powrót

Eve usłyszała kroki i przekleństwa, kiedy ktoś schodząc po schodach, uderzył w belkę. Potem chrzęst zamka, drzwi się otworzyły i do celi nagle wpadło światło. Eve zmrużyła oczy, bo nagła jasność ją oślepiła. Sylwetka mężczyzny, który stał w drzwiach nie mogła należeć do Jeremy’ego – jej stróża, nie należała też na pewno do Marcusa, a jednak Eve skądś ją znała. Przez chwilę patrzyła, jak mężczyzna skanuje wzrokiem celę. Potem jego oczy zatrzymały się na jej twarzy. Jej wzrok przyzwyczaił się już do światła, zobaczyła więc, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech. Jego oczy zrobiły się lazurowo-niebieskie. Jej serce przyspieszyło. Przetarła oczy, nie wierzyła, że to prawda. Mark. Znalazł ją. Stał w drzwiach, a ona była tak osłupiała, że nie mogła się ruszyć. Patrzyła na niego przez łzy, siedząc na podłodze. Ręce oplotła wokół nóg i kiwała się w przód i w tył.
Mark wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, po czym podbiegł do niej i ukląkł obok. Delikatnie dotknął jej policzka i kciukiem otarł łzy.
− Już dobrze − szepnął. − Wszystko będzie dobrze. Zabierzemy cię stąd.
Delikatnie przesunął dłoń po jej policzku i po szyi, po czym wplótł palce w jej włosy. Pochylił się i ustami muskał każdy siniak na jej twarzy i szyi. Eve siedziała nieruchomo, jakby nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Mark spojrzał na nią badawczo i uśmiechnął się.
− To naprawdę ja. Nie bój się − powiedział i delikatnie musnął palcami jej naszyjnik w kształcie symbolu nieskończoności.
Nieśmiały uśmiech rozjaśnił twarz Eve, po czym zarzuciła Markowi ramiona na szyję z takim impetem, że stracił równowagę i musiał się podeprzeć ręką, żeby się nie przewrócić. Kiedy się ustabilizował, objął ją lewą ręką w pasie, a prawą położył na jej karku, delikatnie gładząc jej włosy. Eve wtuliła twarz w jego szyję i przez chwilę nie ruszali się z miejsca. Potem Mark rozluźnił uścisk i wsunął jedną rękę pod kolana Eve, drugą obejmując w pasie podniósł ją do góry i wyniósł z celi. Oparła głowę na jego ramieniu, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca.
Wyszli na dwór, gdzie zamieszanie po śmierci Augustusa i zdradzie Kliva nie malało. Kiedy Karen zauważyła Eve, położyła rękę na ramieniu Adama i skinęła na niego. Adam podniósł się powoli i spojrzał na tłum przed sobą.
− Musimy wracać − powiedział. − Teleporterzy będą pracowali kilka dni. Ci z was, którzy nie zostaną zabrani od razu, muszą wracać do hoteli. − Jego głos zrobił się ostrzejszy: − Najpierw przeszukajcie zamek. Musimy znaleźć lustro. Jest nam bardzo potrzebne. Jeśli Marcus je zabrał, to niedobrze. − Westchnął i kontynuował: − Kiedy wszyscy wrócimy do Nowego Jorku, będziemy musieli ustalić, co robimy dalej. − To stwierdzenie wywołało poruszenie wśród zgromadzonych, ale Adam podniósł rękę i wszyscy ucichli. − Musimy dokończyć to, co zaczął Augustus z Evanem. To nasz obowiązek jako ich wychowanków i przyjaciół.
Podszedł do Alice i położył jej dłoń na ramieniu.
− Wszystko w porządku? − zapytał.
− Tak… − wydukała. − Nie! − Rozpłakała się. − Nie wiem. Myślałam, że go znam, że wiem, kim jest. Nie wiedziałam.
Objął ją delikatnie, nie mówiąc nic.
−Ale ty wiedziałeś, prawda? −  spojrzała na niego zapłakana.
− Tak − powiedział cicho. − Przeczuwałem.
−Przepraszam − wyjąkała. − Przepraszam za to, co powiedziałam…
− Nie martw się. − Otarł jej kciukiem łzę z policzka. −Jestem przy tobie. Możesz mi o wszystkim opowiedzieć. Nie zdradzę cię. Nigdy... − Delikatnie musnął ustami jej policzek, a ona zarzuciła mu ręce na szyję.
− Wiem − powiedziała. − Nigdy nie przestałam cię… − zawahała się. − Tęskniłam, wiesz?
− Wiem. − Adam musnął jej szyję ustami.
− Nie wiem, czy umiem ci przebaczyć. − Spojrzała na niego. − Nie wiem, czy potrafię.
−I dlatego się z nim związałaś? −zapytał.
− Nigdy nie czułam do niego tego, co czułam do ciebie. − Spuściła wzrok. − Byliśmy ze sobą, ale chyba bardziej z nudów i konieczności oraz dlatego, że mieliśmy podobne zainteresowania. − Westchnęła i dodała: − Nie kochałam go. I nigdy tego przed nim nie ukrywałam.
−Dziękuję, że mi powiedziałaś. − Nie dał rady ukryć satysfakcji.
− Nie ciesz się tak. Jeszcze ci nie wybaczyłam…
− Zobaczymy, mam nadzieję, że jednak dasz radę.  − Uśmiechnął się i pogładził ją po włosach − A teraz musimy się zbierać, wiesz?
Kiwnęła głową, otarła łzy i podeszła do Marka i Eve.
− Wy idziecie jako pierwsi − powiedziała. − Adam i Caleb idą z wami. Potem wrócę po Karen i Ryana − głos miała pewny. Eve wiedziała, że nie ma co się z nią sprzeczać. Zauważyła ciało Kliva na ziemi. Mark w myślach pokazał jej, co się stało. Nie wiedziała, kim jest Adam, ale podejrzewała, że jest ważny. Ważny zwłaszcza dla Alice, sądząc po tym, że Alice zabiera go stąd jako pierwszego.
…..
Kiedy znaleźli się z powrotem w mieszkaniu w Nowym Jorku, Eve szybko poszła do swojego pokoju, ale nie poznała go. Wciąż piętrzyły się tam łóżka, a na nich odpoczywające Zwierciadła, które przyjechały na pomoc. Mark położył jej rękę na ramieniu i delikatnie skierował ją do pokoju Alice, ale Caleb złapał go za rękę i skinieniem głowy wskazał sypialnię Evana.
− Będziecie potrzebowali prywatności − powiedział. − Ja mogę się wykąpać później.
Mark podziękował mu skinieniem głowy i zaprowadził Eve do pokoju Evana. Tam skierowali się do łazienki. Eve nagle ogarnęło ogromne zmęczenie. Nagle poczuła, że boli ją każdy mięsień, każda komórka ciała. Spojrzała w lustro i nie zobaczyła siebie. Jej oczy były co prawda szmaragdowe, ale reszta twarzy nie należała do niej. Zapadnięte policzki, cienie pod oczami, rozcięcia i siniaki na całej twarzy i szyi. Podniosła rękę, żeby przeczesać palcami zlepione krwią włosy, ale w połowie drogi ból jej to uniemożliwił. Wiedziała, że nie da rady sama się umyć i rozczesać włosów. Odwróciła się.
Mark stał za nią i przyglądał jej się wzrokiem pełnym niepokoju. Widział, że każdy ruch sprawia jej ból. Podszedł do niej.
− Eve, pomogę ci − powiedział.
− Mark, ja… − zaczęła Eve.
− Eve, ktoś ci musi pomóc. Sama nie dasz rady. Mam poprosić Karen, jak wróci?
Eve bała się nagości. Jeszcze żaden mężczyzna nie widział jej nago.
− Eve, wiem, o czym myślisz − powiedział spokojnie Mark − i rozumiem to. Ja też będę zdenerwowany, ale pamiętaj, że i tak do końca życia jesteś skazana na mnie. − Uśmiechnął się. − Coś mi oddałaś, pamiętasz?
Eve uśmiechnęła się i pokiwała głową. Mark miał rację. Wiedziała, że chce z nim być, więc równie dobrze mógł jej teraz pomóc.
− Obiecuję, że nie będę kombinował. − Szelmowski uśmiech zagościł na twarzy Marka, kiedy podnosił ręce w obronnym geście.
Eve zaśmiała się, ale po chwili zgięła się w pół i złapała za żebra. Bolał ją każdy ruch. Mark podbiegł do niej, żeby ją podtrzymać. Kiedy się wyprostowała, powoli zaczął rozpinać jej koszulkę i spodnie. Odkręcił wodę w wannie i zatkał odpływ. Rozebrał ją do naga. Na żebrach po lewej stronie zauważył tatuaż. Dwa spadające pióra. Podniszczone i wysłużone. Musnął je palcami. Nie musiał pytać, dlaczego je zrobiła. Wiedział, że był to symbol dwóch zniszczonych istot – jej i Ryana. Ślad tego, co zrobili jej rodzice. Delikatnie wziął ją na ręce i posadził w wannie, po czym namydlił gąbkę i zaczął ją obmywać. Nie odzywał się ani słowem. Eve także milczała, ale wzrok miała cały czas skupiony na jego twarzy. Cieszyła się, że w końcu są razem.
Kiedy skończyli, Mark wyszedł na chwilę po ubranie dla Eve, po czym pomógł jej się ubrać. Eve była mu wdzięczna, że wziął luźny dres, który nie krępował jej ruchów i nie obcierał bolących miejsc. Powoli przeszli do salonu, gdzie czekał na nich Adam i Caleb, a także Alice, Karen i Ryan. Eve uśmiechnęła się na widok Ryana, a on podszedł do niej i uścisnął ją. Eve skuliła się z bólu.
− Przepraszam − powiedział. − Nie chciałem, żeby cię bolało.
− Nie przejmuj się − odpowiedziała  Eve, prostując się.  − Wszystko w porządku, też się cieszę, że cię widzę. − Uśmiechnęła się.
− Słuchajcie − zaczął Adam, patrząc czule na Alice, która spłonęła rumieńcem. − Musicie wiedzieć parę rzeczy − jego głos był poważny. − Po pierwsze, nie znaleźliśmy lustra i raczej go nie znajdziemy. Podejrzewam, że Jeremy je zabrał, kiedy zniknął sprzed drzwi. Po drugie, nie mamy bladego pojęcia, gdzie szukać Damena, lustra i Kristen. Zanim tego nie ustalimy, nie będziemy tu bezpieczni. To mieszkanie zbyt rzuca się w oczy, musimy się gdzieś przenieść. Po trzecie − ściszył głos − Damen nie spocznie, dopóki go nie scali, więc Eve jest zagrożona kolejnym porwaniem. Jeśli nie pozbędziemy się Marcusa, nie będziecie mogli spać spokojnie prawdopodobnie już nigdy.
− Marcusa i Kristen − poprawiła Eve
− Kristen? Dlaczego? − zapytał Caleb
− Dlatego, że jej Damen wyznał kiedyś miłość, podobnie jak Marcus − mówił spokojnie Mark. − Ona kocha Marcusa, tylko dlatego pomaga Damenowi.
− Czyli powinniśmy zabić oboje?
− Tak sugerował Augustus. − Odetchnął głęboko. − Mówił, że nie możemy jej zostawić przy życiu, bo Damen dla odmiany zdominuje ją.
− Macie pomysł, gdzie możemy się przenieść − zapytał Ryan. − Gdzie możemy przenieść Eve i Marka, żeby byli bezpieczni?
− Tak − powiedział Caleb. − Mam dom, w którym możecie się schronić i będziecie bezpieczni.
− Gdzie to jest?
− Novi, niedaleko Detroit. − Caleb spojrzał na Alice. − Zabierzesz ich tam? My dołączymy, kiedy tylko przekażemy z Adamem instrukcje pozostałym teleporterom. Wróć po nas, jak tylko będziesz mogła.
Skinęła głową i wyciągnęła ręce do Marka i Eve.
…..
Nagle znaleźli się w przestronnym pokoju z wielkim łóżkiem. Nie poznawali okolicy za oknem, ale wyglądała na zwykłe spokojne przedmieście. Niewielkie domki, ładnie skoszone trawniki.
Alice zniknęła, kiedy tylko pojawili się na miejscu. Eve osunęła się na łóżko i ukryła twarz w dłoniach.
− Miałam nadzieję, że ten koszmar się skończy… − szeptała.
− Dla mnie największy koszmar się skończył. − Złapał ją za ręce i odsłonił jej twarz. − Jesteś ze mną.
Podniosła wzrok i spojrzała na niego.
− Ale jest jeszcze tyle do zrobienia, tyle problemów… Marcus…
− Wiem. − Spojrzał jej w oczy. − Wiem − powtórzył. − Ale jesteśmy razem. I zawsze będziemy. Nic innego się dla mnie nie liczy. Adam wymyśli, co mamy dalej robić. Widziałaś, ilu mamy sprzymierzeńców.  Nie bój się. Niedługo ten koszmar się skończy i będziemy mogli się cieszyć sobą. − Musnął kciukiem jej usta.
− Ale… − zaczęła, ale Mark zamknął jej usta pocałunkiem. Najpierw delikatnie dotknął jej warg, potem muskał ustami jej szyję, aż w końcu Eve rozluźniła się i odnalazła drogę do pocałunku. Przez dłuższą chwilę nie mogli się od siebie oderwać. Pochłonęła ich namiętność.
− Teraz już zawsze będziemy razem − szepnął Mark. − Nie waż się ruszać gdziekolwiek beze mnie. − Skinęła głową. − Razem damy radę wszystkiemu.
Mark spojrzał na nią czule i uśmiechnął się. Zamknął oczy i znów zaczął ją całować. Jego ręce prześlizgnęły się po jej ramionach. Delikatnie pociągnął za zamek jej bluzy i rozpiął ją. Zsunął dres z jej ramion. Zadrżała. Delikatnie go odepchnęła, ale udawał, że tego nie zauważył. Zdjął jej koszulkę i spodnie, zostawiając w samej bieliźnie, i delikatnie położył ją na łóżku, po czym sam rozebrał się do bokserek i położył koło niej.
− Mark… − zaczęła, gdy delikatnie przesuwał dłoń z jej szyi przez bark, żeby oprzeć ją na biodrze.
− Ciiiii − Zakrył jej usta palcem i musnął ustami obojczyk, potem krawędź szczęki, nos, a w końcu usta. − Nie musisz się mnie bać.
− Nie boję się ciebie − szepnęła przez ściśnięte ze zdenerwowania gardło.
− To o co chodzi? − zapytał, unosząc się na łokciu i odgarniając jej delikatnie włosy z twarzy.
  − Nie wiem − Spojrzała mu w oczy i nagle opuściły ją wszystkie obawy. − O nic… −  Przyciągnęła go do siebie tak nagle, że musiał się podeprzeć ręką, żeby się na niej nie położyć. Pocałowała go najpierw delikatnie, potem mocniej. Mark przez chwilę nie wiedział, co się dzieje, ale po chwili rytm jego pocałunków zgrał się z jej rytmem, ciała zaczęły się unosić i opadać w jednym tempie. Nie mogli się od siebie oderwać. Dłonie błądziły po ciałach, zapamiętując dokładnie każdy mięsień, każde zagłębienie, każde zaokrąglenie. Nerwowe oczekiwanie spotęgowane przez rozłąkę dawało o sobie znać. Byli spragnieni siebie nawzajem.
Po dłuższym czasie Mark przyciągnął głowę Eve na swoje ramię. Chciał, żeby odpoczęła. Eve przytuliła się do niego, jedną nogę oplatając wokół jego ciała. Pocałowała go delikatnie w policzek i oparła głowę na jego ramieniu. Nic już nie mówili. Rozkoszowali się swoją bliskością.
Coś jednak przeszkadzało Eve. Nie mogła się pozbyć uczucia ciężkości. Jakiegoś alarmu, który brzęczał jej w brzuchu, od kiedy znaleźli się w tym domu. Coś było nie tak, czuła na sobie czyjś wzrok. COŚ podpowiadał jej, że powinni uciekać. COŚ nigdy się nie mylił, ale tym razem Eve postanowiła się nim nie przejmować. Cieszyła się z każdej chwili spędzonej z Markiem. Każda chwila z nim była warta więcej niż wieczność bez niego. Zwłaszcza teraz, kiedy ich biskość nie była co chwilę przerywana błyskami światła czy pojawianiem się kolorowej łuny. Teraz, kiedy po raz pierwszy byli ze sobą bez przeszkód. Nic nie mogło jej teraz przeszkodzić. Nic nie mogło zrujnować tej chwili, nawet świadomość ogromnego niebezpieczeństwa, które nad nimi wisiało. Nie interesowało jej, że być może całe życie będą musieli uciekać. To były problemy jutra. Nie były ważne wobec tu i teraz.
− Kocham cię − szepnęła, gdy zasypiała w jego ramionach.




<KONIEC> 

Zwierciadła 33 - Atak

W zamku było cicho. Eve siedziała na podłodze i próbowała scalić wazę, którą Marcus potłukł na drobne kawałeczki. Wiedziała, co ją czeka. Nie spełniła oczekiwań Marcusa. To samo działo się już od jakiegoś czasu. Co chwilę dostawała nowy przedmiot, a w zasadzie jego kawałki. Każdy następny był większy i bardziej skomplikowany od poprzedniego, a przez to cały proces był trudniejszy.  Drzwi otworzyły się. Skuliła się. Podszedł i złapał ją za nadgarstek, pociągnął do góry z taką łatwością, jakby była szmacianą lalką ,po czym kolanem wymierzył jej kopniaka w brzuch.
− Musisz się bardziej postarać. − Puścił ją, upadła na ziemię, kalecząc się o nierówną podłogę. Kopnął ją w żebra. Z jej płuc uszło całe powietrze.
− Staram się − wysapała.
− Niewystarczająco. − Znowu kopnięcie. − Postaraj się bardziej! − Złapał ją za włosy i uderzył głową w kamienną ścianę. Na chwilę straciła przytomność. Gdy się ocknęła, Marcusa już nie było, a przed nią wciąż leżała waza potłuczona na drobne kawałeczki.
Westchnęła. Czekała na moment, kiedy Mark z Augustusem przyjdą ją odbić. Wiedziała, że ma to nastąpić tego dnia. W końcu Mark jej to obiecał.
Ostatnie dni były coraz bardziej stresujące. Marcus nie ukrywał, że ma zamiar zabić Ryana albo Marka, jeśli tylko Eve choć raz mu się sprzeciwi. Więc robiła wszystko, co chciał. Całymi dniami scalała coraz bardziej skomplikowane i coraz większe przedmioty, które jej przynosił. Nie zawsze jej się udawało, więc jej całe ciało było pokryte siniakami i skaleczeniami. Włosy miała pozlepiane zaschniętą krwią. 
Nagły hałas wyrwał Eve z odrętwienia. 
− Jeremy, Kristen! − wołał Marcus. − Chodźcie tu! Będziecie mi potrzebni.
Eve usłyszała, jak Jeremy ciężko wbiega po schodach na górę. Spojrzała w wyrwę w murze i zobaczyła drgające cienie, jakby ktoś przechodził pod zamkiem, zasłaniając i odsłaniając dostęp światła do otworu w ścianie. Uśmiechnęła się do siebie. Przyszli po nią.
− Cholera! Dużo ich! Za dużo! − zaklął Marcus. Jego głos był przytłumiony. Musiał być w salonie, ale krzyczał tak głośno, że wszystko słyszała…
− Spodziewałem się ataku, ale spodziewałem się tylko rodziny Evana, a ich są setki − powiedział Jeremy.
− Co z ciebie za jasnowidz? Co? − warknął Marcus. Eve usłyszała łomot. − Uważaj, żebym nie musiał się rozprawić z twoją panienką.
− Nie, panie − wychrypiał Jeremy. − Nie, zrobię wszystko, tylko nie krzywdź jej.
− Miejmy nadzieję, że jako teleporter będziesz użyteczniejszy.
……..
Mark stał przed zamkiem, w którym miał być Marcus. Ponad trzysta Zwierciadeł zgodziło się wziąć udział w akcji.  Augustus przed chwilą zdjął z niego iluzję, odsłaniając wspaniałe mury. Tłum wlewał się właśnie przez bramę na dziedziniec zamku. Augustus szedł na przedzie zaraz za Adamem i Calebem. Mark był zaraz za nimi. Stali już przed wrotami zamku. Mark i jego rodzina trzymali się razem z Adamem, Augustusem i Calebem. Widzieli smugę światła wydostającą się spod drzwi. Dobrze trafili. Jedyną osoba, która mogła tu być, to Marcus.
Kiedy tłum Zwierciadeł stanął już przed wrotami zamku i ustawił się półkolem, Adam podszedł do drzwi i zapukał. Otworzył im młody chłopak o zmęczonej twarzy. Nie było śladu Marcusa, Kristen ani Eve. Mark zaczynał się niepokoić.
− Gdzie jest Marcus − zapytał spokojnie Adam − albo Damen, jak wolisz.
− Nie wiem, o kim mówicie − odezwał się chłopak.
− Wpuść nas proszę. Chcielibyśmy się rozejrzeć. Mamy podstawy sądzić, że przetrzymujecie tu dziewczynę wbrew jej woli − głos Adama wciąż był niezwykle spokojny, ale z tyłu, w tłumie, dało się już słyszeć szmery niezadowolenia.
− Nie wpuszczę was − powiedział spokojnie, trzymając mocno drzwi. − Nie mam takiego obowiązku.
− Może moja interwencja coś tu zmieni − powiedział spokojnie Augustus. − Jestem jednym z właścicieli tego zamku. Więc kimkolwiek jesteś, naruszasz moje prawo własności.
Za drzwiami dało się słyszeć poruszenie.
− Ten zamek nie ma właściciela − odpowiedział  spokojnie mężczyzna. − A nazywam się Jeremy.
W drzwiach pokazał się Marcus. Miał zaskoczoną minę.
− Co ty tu robisz? − powiedział, patrząc na Augustusa, gdy ten prawie niezauważalnie trącił Adama łokciem. Adam podniósł do góry rękę i opuścił ją szybko, dając sygnał ataku.
Nagle wszystko się zmieniło. Marcus zbladł i zaczął się trząść. Niebo mieniło się wszystkimi kolorami tęczy, a dookoła zamku wyrosła ściana ognia. Zerwał się porywisty wiatr i zaczął padać ulewny deszcz. Zwierciadła stojące przed zamkiem skupiły się na Marcusie i na atakowaniu go. Widać było, że stara się ich blokować, ale nie miał wystarczająco dużo siły, żeby unieszkodliwić wszystkich. Każdy mięsień jego ciała był napięty, oczy miał zamknięte, jakby chciał się odciąć od tego, co działo się dookoła niego. Z każdą minutą trząsł się coraz bardziej, a stojące naprzeciw niego Zwierciadła falami atakowały go. Jeremy zniknął gdzieś we wnętrzu i nikt nawet nie próbował go szukać.
Nagle przez kolorową poświatę nad horyzontem zaczęła się przebijać wyraźna niebieskawa nuta. Szmer dezorientacji przebiegł przez Zwierciadła stojące przed zamkiem.  Augustus skinął na Adama.
− Znajdź Kristen − powiedział. − To ona. Musi być w zamku. Idź i powstrzymaj ją. Pamiętaj, że jest silna. Przebija się przez iluzje innych.
Adam skinął głową i wszedł do zamku obok Marcusa, który nawet nie próbował mu przeszkodzić. Widać było, że moc Zwierciadeł osłabła, że miał więcej swobody, ale wciąż paraliżowało go to na tyle, że nie zareagował. Mięśnie powoli mu się rozluźniały. Patrzył zdziwiony na Augustusa, gdy ten szeptał coś do Karen. Nagle twarz Marcusa wykrzywił grymas bólu. Karen stała naprzeciwko niego i patrzyła nieustannie prosto w jego oczy z taką determinacją, że nie był w stanie odwrócić wzroku. Niebieskawa łuna na niebie robiła się jednak coraz wyraźniejsza i chwilę później Marcusowi udało się odwrócić wzrok. Karen spojrzała na Augustusa, bezradnie rozkładając ręce, ale on tylko skinął głową.
Niebieskawą łunę zaczęła przysłaniać złota. Augustus stał z napiętą twarzą i walczył na odległość z Kristen. 
Karen znów wpatrywała się w Marcusa i próbowała wpłynąć na jego emocje, żeby zapragnął na nią spojrzeć. Ryan stał obok, trzymając rękę na jej ramieniu – wzmacniał ją. Nagle otoczyły go płomienie. Karen krzyknęła przerażona. Alice stała obok niej i wpatrywała się zszokowana w Kliva, który obracał płomienie wokół Ryana.
− Klive, co ty robisz? − krzyknęła Alice. − Przestań.
− Jedyne, co możecie zrobić mądrego, to przystąpić do niego. − Wskazał ruchem głowy Marcusa. − Nie pokonacie go − powiedział.
Alice spojrzała znacząco na Karen, która podeszła do Klive, i chłodno spojrzała mu w oczy. Chwilę po tym jego ciało osunęło się bezwładnie na ziemię. Twarz Karen wykrzywił ból jak po stracie brata. W jej oku zakręciła się łza. Ryan otrzepał się i gestem dłoni pokazał Karen, że nic mu nie jest, po czym stanął tuż przy niej i ponownie położył dłoń na jej ramieniu. Nosiła ślady poparzeń, ale niegroźnych. Dowolny uzdrowiciel poradzi sobie z nimi w ciągu godziny.
Karen spojrzała na Augustusa. Niebieskawa łuna znów zrobiła się mocniejsza i zaczęła pulsować.
− Jeśli nie spojrzę mu w oczy, nie dam rady nic zrobić. − ruchem głowy wskazała Marcusa.
− Wiem − powiedział. − Adam zajmuje się Kristen. Ja na odległość niewiele mogłem zrobić. Mam nadzieję, że niedługo uda mu się ją pokonać − w głosie Augustusa słychać było zdenerwowanie.
Nerwowe szepty i okazjonalne krzyki w tłumie Zwierciadeł potwierdzały, że coś jest nie tak. Iluzja Kristen działała na nich wszystkich i z każdą minutą stawała się silniejsza. Augustus zaczął iść w stronę domu, żeby pomóc Adamowi, ale drogę zastąpił mu Marcus.
− Myślisz, że cię tam wpuszczę? − powiedział. − Po co tu przyszedłeś? Przecież wiesz, że nie masz żadnych szans odzyskać wnuka. − Jego usta wykrzywił szyderczy uśmiech.
− Wiem, Damen. − Augustus spuścił wzrok. − Myślę jednak, że Marcus ma na tyle siły, żeby mnie teraz przepuścić − powiedział spokojnie, nie patrząc Marcusowi w oczy.
Przez chwilę ciało Marcusa drżało, jakby nie mógł się zdecydować, czy przepuścić Augustusa, czy nie.
Nagle niebieskawa łuna na niebie zaczęła blednąć, a niebo robiło się coraz bardziej kolorowe. Ogień wokół zamku zapłonął z nową siłą, zerwał się porywisty wiatr, a ciężkie chmury przysłoniły niebo. Ciało Marcusa znów się wyprężyło i każdy mięsień mu drgał. Augustus podniósł wzrok i spojrzał na niego. Nagle jego ciało zaczęło się trząść, a po chwili oczy zrobiły się czarne i bezwładne ciało uderzyło z łoskotem w ziemię. Za plecami Marcusa pojawił się Jeremy, ciągnąc za rękę Kristen, złapał Marcusa wpół i zniknął. Teleportował się. Chwilę po ich zniknięciu w drzwiach pojawił się zdyszany Adam. Spojrzał na Kliva i Alive, a potem Augustusa, uklęknął i schował twarz w dłoniach.
Niebo nad zamkiem powoli nabierało naturalnego koloru. Ogień przygasał, chmury zniknęły, a wiatr ucichł. Bitwa dobiegła końca, ale wszyscy wiedzieli, że to jeszcze nie koniec wojny.
Mark stał zdumiony tym, co przed chwilą zobaczył. Marcus tak łatwo, bez mrugnięcia okiem, zabił własnego dziadka. Nie zajęło mu to więcej niż ułamka sekundy. Był niesamowicie silny. Nawet tak ogromna liczba Zwierciadeł go nie powstrzymała. Klive leżał bezwładnie na ziemi, a przy nim klęczała Alice, ale nie uroniła ani jednej łzy. Karen patrzyła na nią zdumiona. Stało się jasne, że Klive i Alice nigdy nie wyznali sobie miłości. Karen podejrzewała, że miało to związek z historią Alice. Z historią, którą znali tylko nieliczni.

Mark stał i nie ruszał się przez chwilę. Próbował ogarnąć umysłem wszystko, co widział. Z zamyślenia wyrwała go Karen, kładąc rękę na jego ramieniu. Otrząsnął się i popędził do zamku. Wpadł do salonu, w którym wcześniej było lustro, ale nie znalazł go. Rozejrzał się w panice. W końcu zobaczył na wpół otwarte drzwi do korytarza ze schodami w dół. Pchnął je i zbiegł po schodach. Po drodze uderzył się w głowę o wystającą belkę i soczyście zaklął. Na dole znalazł tylko jedne drzwi. Klucz wisiał na haku na ścianie, obok pochodni. Wziął go, wsunął w zamek i otworzył drzwi. 

Zwierciadła 32 - Plan

Augustus i Adam stali na środku salonu w mieszkaniu Evana. Dookoła nich, zarówno w salonie, jak i w korytarzach, kłębiło się kilkaset Zwierciadeł, które uważnie się w nich wpatrywały. Za chwilę mieli zacząć podróż do Polski. Dało się słyszeć delikatne szmery rozmów praktycznie w każdym punkcie, ale kiedy tylko Adam podniósł rękę, rozmowy ucichły.
− Za chwilę zaczniemy operację teleportacji do Polski. Będziecie teleportowani grupami, tak jak ustaliliśmy − mówił Augustus.  − Operacja ta, ze względu na ograniczoną liczbę teleporterów, a także ich ograniczone możliwości, może zająć kilka dni, więc proszę was wszystkich o spokój i cierpliwość.
− Czy wszyscy pamiętają, jaki jest cel naszej akcji? − zapytał Adam. − I czy wszyscy mają świadomość, z kim przyjdzie nam się zmierzyć? − Zrobił dłuższą pauzę. − Pamiętajcie, że nie będziecie stawać przeciwko Marcusowi. Stajecie przeciwko Damenowi, mimo że obecnie włada on ciałem Marcusa, a co za tym idzie, wygląda jak Marcus. Pamiętajcie, że dla każdego z was wiąże się to z ryzykiem śmierci, bo Damen jest jednym z najpotężniejszych mediów dusz, które kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. Może was zabić jednym skinieniem. − Przez tłum przetoczyły się szmery niezadowolenia.
− Musicie też pamiętać, jaki jest cel tej misji. − Szmery ucichły, gdy tylko Augustus się odezwał: − Pamiętajcie, że jeśli Damen odtworzy lustro, będzie mógł sprowadzić na ziemię demony ze świata zmarłych, dusze Zwierciadeł, które miały coś na sumieniu. Będzie mógł korzystać z ich mocy. Na świecie zapanuje chaos. Damen planował też nałożenie iluzji na ludzi, ale nie wiem, czy będzie mu to jeszcze potrzebne − przerwał na chwilę i przesunął wzrokiem po wszystkich zebranych. − Po tym, jak zaleje świat potworami, najprawdopodobniej nie zostanie nikt, na kogo będzie musiał nakładać iluzję. 
Rozległy się buntownicze okrzyki.
− Nie możemy mu na to pozwolić!
− Chyba oszalał!
− To będzie jakiś horror!
Adam znów podniósł rękę do góry, a po chwili krzyki ucichły. Jego zdolność uciszania tłumów była niesamowita. Augustus nie przesadzał, kiedy mówił, że Adam będzie cennym nabytkiem.
− Jest jeszcze jedna rzecz − zaczął spokojnie − Damen przetrzymuje w zamku dziewczynę, która nie jest jego podwładną. Nie wolno nam jej skrzywdzić. Dziewczyna jest tam, bo jest najzdolniejszą iluzjonistką, jaką zna świat, i Damen chce ją wykorzystać, żeby scaliła lustro. Musimy ją odbić z rąk Damena. − Znów szmery przeszkodziły Adamowi, ale on tylko podniósł rękę i kontynuował: −  Kiedy będziecie się wybierać do Polski, każdy z was dostanie od Marka i Kliva plik dokumentów. Będzie tam zdjęcie Eve, czyli dziewczyny, którą mamy odbić, zdjęcie Marcusa, którego opętał Damen, i zdjęcie Kristen, która jest podwładną Marcusa i całkiem niezłą iluzjonistką, więc musicie na nią uważać. Nie wiemy, kto jeszcze może być z nim sprzymierzony, więc możemy się spodziewać wszystkiego. Dla tych, którzy będą stacjonować dalej od zamku Damena, będzie też mapa i instrukcja, jak dostać się z hotelu do zamku. Ale to dotyczy tylko nielicznych z was.
− Jak właściwie mamy niby pokonać Damena? Przecież jako medium dusz jest najpotężniejszym z nas i może blokować nasze działania − odezwał się ktoś z tłumu.
− Plan jest prosty − odpowiedział Augustus. − Jest nas dużo. Damen nie da rady blokować nas wszystkich. Część z nas da radę się przedrzeć. Mamy kilku wzmacniaczy, którzy są już przydzieleni do najsilniejszych z was. Oni będą nam pomagać w miarę możliwości. − Spojrzał w sufit i westchnął: − Musicie zrobić co w waszej mocy, żeby pozwolić Karen… − położył rękę na jej ramieniu − …dostać się do Marcusa. Karen jako medium dusz ma ogromne możliwości i jako jedyna z nas będzie w stanie go zabić, bo tylko jej Marcus nie może zablokować.
− To po co w ogóle my? − odezwał się znów głos z tłumu. − Jeśli ona może go po prostu zabić.
− Damen jest dla niej za silny − odpowiedział Adam. − Jeśli go nie osłabimy i nie odciągniemy jego uwagi, Karen nie da rady go zabić.
− Augustus − odezwał się mężczyzna w średnim wieku, stojący niedaleko Marka. − Czy mnie pamięć nie myli… czy Marcus nie jest twoim wnukiem? Jesteś pewien, że będziesz w stanie spokojnie patrzeć, jak ktoś go zabija?
− Owszem − Smutek w głosie Augustusa zagęścił atmosferę. − Marcus był moim wnukiem, kiedy jeszcze był sobą. Teraz jest wyłącznie kukłą. Lepiej dla niego, żeby nie żył. − Augustus przez chwilę mrugał energicznie, chcąc się pozbyć łez. − Pamiętajcie, że on jest świadom tego, co Damen robi. I myślę, że świadomość tego, że wykorzystuje do tego jego ciało, jest dla niego bardzo trudna do zniesienia. Musimy go zabić. To jedyny sposób, żeby ocalić nas i wyzwolić Marcusa.
Tłum zgodnie pokiwał głowami.
− A teraz rozejdźcie się do pokoi, z których macie wyruszyć, i czekajcie cierpliwie na teleporterów. Przyjdą do was, kiedy tylko będą mogli − odezwał się Adam. − Mam nadzieję, że wszyscy wrócimy z tego cało.
Tłum powoli się przerzedzał. Na środku pokoju wciąż stali Adam, Augustus, Mark, Caleb, Karen i grupa teleporterów.
− My mamy jeszcze parę spraw do omówienia − zaczął Augustus. − Mark, chciałbym, żebyś ty został w domu.
− Nie ma mowy − przerwał mu natychmiast Mark. Każdy mięsień jego ciała napiął się tak mocno, że aż go bolało.  − Nie zostawię Eve, idę po nią, czy tego chcecie, czy nie.
− Rozumiemy, że chcesz po nią iść − Karen położyła mu rękę na ramieniu − ale boimy się, żebyś nie wyrwał przed szereg.
− I dlatego każecie mi bezczynnie siedzieć w domu? Czy to nie bez sensu? Przecież mogę wam pomóc. − Nerwowość Marka udzielała się powoli wszystkim zgromadzonym.
− Możesz. − Spokój Adama jak zwykle ostudził nieco nastroje. − Możesz nam pomóc i to bardzo. Masz ogromną moc, ale jeśli wyrwiesz za wcześnie, zanim unicestwimy Marcusa, możesz wszystko zepsuć. Pamiętaj, co jest priorytetem tej misji.
− Słucham? − Mark znów się zdenerwował. − Chcesz mi powiedzieć, że Eve nie jest priorytetem?
− Nigdy nie była − powiedział spokojnie Augustus.
− I nigdy nie będzie − dodał Adam.
− W takim razie tym bardziej muszę iść z wami, żeby dopilnować, by Eve jednak została uwolniona i nie została poświęcona dla waszych spraw. Wygląda na to, że tylko mnie na tym zależy. − Założył ręce na piersiach.
Adam już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Alice go uprzedziła.
− Dobrze Mark, jedziesz ostatnim transportem ze mną. Koniec i kropka. Jeśli Mark zostaje, to ja też. A wtedy około pięćdziesięciu osób zostanie razem z nami, bo nie będzie ich miał kto zabrać. Przemyślcie to − powiedziawszy to, stanęła obok Marka i położyła mu dłoń na ramieniu. − Jesteśmy rodziną. Czy wam się to podoba, czy nie. I będziemy się trzymać razem. Decyzja należy do was.
Po twarzach Augustusa i Adama przebiegł cień zaniepokojenia. Odwrócili się na chwilę od zebranych i razem z Calebem rozmawiali o czymś szeptem. Mark złapał dłoń Alice na swoim ramieniu i lekko uścisnął. Wiedział, że Alice zrozumie ten gest. Chciał jej podziękować za pomoc, za wstawienie się za nim i za Eve. Alice spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko, przymrużając oczy. Czekali w napięciu, przyglądając się plecom dyskutujących mężczyzn. W końcu Augustus wyprostował się i odwrócił.
− Dobrze − powiedział. − Jedziesz z nami. Ale jeden wyskok i osobiście zabieram cię z powrotem tutaj. Jasne?
−Tak − odpowiedział spokojnie Mark, a jego napięte do tej pory mięśnie rozluźniły się nieco.
− Idziemy! − powiedziała Alice. − Trzeba się wziąć do roboty. Mamy mnóstwo ludzi do przerzucenia na jakieś pustkowie w Polsce.  − Zbierała się już do wyjścia, gdy Adam położył jej rękę na ramieniu.
− Nie mieliśmy okazji jeszcze porozmawiać − powiedział łagodnie.
− Nie mamy o czym. − Alice lekko się trzęsła. Mark nigdy jej takiej nie widział.
− Jak się masz? − zapytał, delikatnie dotykając jej przedramion.
− Świetnie, biorąc pod uwagę to, że ryzykowałeś moje życie, oddając mnie temu potworowi − powiedziała. − Dobrze, że Evan miał więcej oleju w głowie i że udało mu się naprawić to, co spaprałeś! − Nie patrzyła na niego.
− Alice, przepraszałem cię za to wiele razy. Przepraszam jeszcze raz. − Adam spuścił wzrok. − Nie mogłem bez ciebie żyć. Nadal nie mogę. Brakuje mi ciebie.
− A mi ciebie nie! Jestem szczęśliwa z Klivem. − Spojrzała na niego, coś w jej wzroku mówiło, że nie jest to prawda.
− Coś mi się w nim nie podoba…. − zaczął Adam, ale Alice natychmiast mu przerwała.
− Nic w tym dziwnego. Podoba się wam ta sama kobieta. − Spojrzała mu prosto w oczy. − Ale dla ciebie nie ma już miejsca w moim życiu.
− Kiedyś czułaś inaczej… − Adam wyciągnął rękę w kierunku jej twarzy.
− Nie byłam wtedy Zwierciadłem − powiedziała, odsuwając się od niego. Poszedł za nią. − Poza tym uczucia się zmieniają. − Próbowała się uśmiechnąć. Mark odniósł wrażenie, że sama siebie próbuje przekonać, że jest tak, jak mówi. Zdziwił się, jak słabo zna jej historię. Znali się tyle lat, a on nic nie wiedział o jej przeszłości. Kiedy Alice pojawiła się w domu Evana, on akurat był w kilkuletniej podróży po całym świecie. Potrzebował samotności po odrzuceniu przez Kristen. Wiedział, że musi to zmienić.
Adam westchnął.
− Ja dalej czuję to samo. I czekam na ciebie. I będę czekał. − Dotknął jej policzka. Alice się nie ruszyła. − I wiem, że ty też ciągle coś do mnie czujesz. W przeciwnym razie nie powiesiłabyś tych dzwonków powietrznych na swoim łóżku. Pamiętam, jak ci je dawałem. − Musnął ją kciukiem po ustach i wyszedł.
Alice przez chwilę stała osłupiała, jakby nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Mark wiedział, że lepiej nie pytać, o co chodziło. Podszedł i spojrzał jej w oczy. 
− Dziękuję ci − powiedział cicho, nie mogąc jeszcze do końca dojść do siebie. − Bez ciebie…
− Nie dziękuj – przerwała mu Alice, otrząsając się z szoku po rozmowie z Adamem. − Gdyby chodziło o mnie, zrobiłbyś to samo, prawda?
− Tak − powiedział cicho.
− No właśnie.
Weszli do pokoju, gdzie około pięćdziesięciu Zwierciadeł czekało na Alice, żeby dostać się do Polski.

− To co? − powiedziała wesoło. − Jedziemy z tym koksem, co nie? − Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały poważne. 

Zwierciadła 31 - Nie ocalisz ich obu

Serce Eve łomotało w piersi. Oddychała szybko. Za szybko. Nadal nie była pewna, czy udało jej się porozmawiać z Markiem, czy był to tylko wytwór jej wyobraźni. Dotknęła ręką policzków, były gorące. Była pewna, że są czerwone. Spojrzała na swoje dłonie… trzęsły się. Wiedziała, że nic na świecie nie działa na nią w ten sposób, nic poza nim. To musiał być Mark. Próbowała przypomnieć sobie jego twarz, ale soczyste przekleństwo za drzwiami przywołało ją do porządku. Ktoś szedł do niej. Kroki się zbliżały. Prawdopodobnie uderzył głową w belkę na schodach. Eve się pod nią mieściła, ale każdy, kto był od niej chociaż trochę wyższy, mógł się uderzyć.  Wiedziała, że musi coś zrobić, żeby nikt nie dowiedział się, że może się komunikować z Markiem. Wiedziała, że gorące trzęsące się ręce i płonące policzki nie są normalne w celi, w której temperatura nie przekraczała pewnie piętnastu stopni. Wzięła głęboki oddech i przycisnęła ręce do ud, żeby je uspokoić.
„Wdech, wydech, wdech, wydech” − powtarzała spokojnie w myślach, starając uspokoić oddech i bicie serca.
Usłyszała chrzęst zamka i chwilę później drzwi do celi się otworzyły. Stał w nich Marcus. Uśmiechał się, ale w jego uśmiechu było coś, co sprawiło, że Eve się skuliła.
− Jeśli myślisz… − zaczął, a jego zimne oczy spoczęły na jej twarzy − …że nie wiem, co przed chwilą robiłaś, to się mylisz.
− Myślę, że wiesz − jej głos był za spokojny, a słowa wychodziły same. − Próbowałam scalić twoją kartkę, ale jak widzisz, nie idzie mi zbyt dobrze. − Wskazała kawałki papieru na podłodze.
− Nie wiem, co ty i Kristen widzicie w tym Marku − ciągnął Marcus, jakby Eve w ogóle się nie odezwała. − Ale zapewniam cię, że jak będę musiał, to się dowiem. − Zacisnął pięść i podniósł ją do góry. Serce Eve zamarło. − I gwarantuję ci, że jeśli do jutra nie scalisz tej kartki, postaram się, żeby cierpiał, tak jak tylko się da. − Jego twarz i oczy nie wyrażały gniewu. On po prostu informował ją o fakcie. Tak jakby przepowiadał pogodę. Wiedziała, że nie żartuje. − Pamiętaj, że mam moc medium dusz i że bez problemu mogę wyprosić stąd ten kawałek jego, który wzięłaś ze sobą. − Uśmiechnął się szyderczo i dodał: − A wiesz, co on wtedy pomyśli? Co zrobi?
Eve przypomniała sobie puste, pełne rozpaczy oczy Evana tuż przed tym, jak zabił się z żalu po stracie Kathy. Zatrzęsła się.
− Nie….− zduszony krzyk ugrzązł jej w gardle. − Nie rób tego! Zrobię wszystko! − Złapała go za krawędź płaszcza. −  Zrobię to. Proszę cię − dyszała powoli, a głos jej się coraz bardziej załamywał.
Marcus kopnął ją w żebra i wyrwał płaszcz z jej rąk, po czym odwrócił się na pięcie.
− Radzę ci więcej tego nie próbować − mruknął, a Eve wiedziała, że chodzi mu o rozmawianie z Markiem. Nie mogła się więcej do niego odezwać, bo naraziłaby go na ogromne niebezpieczeństwo.
Marcus nic więcej nie powiedział. Tylko palec wskazujący jego lewej ręki wskazywał podartą kartkę, kiedy wychodził. Drzwi zamknęły się za nim, skrzypiąc. Eve zatarła dłonie zgrabiałe od zimna i spojrzała na kartkę. Teraz miała motywację. Wiedziała, że Marcus nie żartuje i że nic nie powstrzyma go przed spełnieniem groźby. Wiedziała też, że jeśli obecna z nią cząstka duszy Marka zginie, on natychmiast się o tym dowie i będzie pewny, że Eve nie żyje. Jeśli tak się stanie, najprawdopodobniej Mark się zabije. Nie mogła znieść tej myśli. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, aby scalić kartkę. Wciągnęła głośno powietrze i skupiła się na iluzji, którą miała stworzyć. Gdzieś z tyłu głowy dzwoniły słowa Marcusa, tłumaczył jej, jak musi zmodyfikować iluzję, żeby zmieniać materię.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy purpurowa łuna.
Kartka była cała. Eve złapała ją, żeby przeczytać, co jest napisane po drugiej stronie, ale kartka się rozpadła.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy purpurowa łuna.
− Cholera − zaklęła głośno, ale zaraz potem uspokoiła się, zamknęła oczy i spróbowała jeszcze raz.
Po około trzech godzinach prób, kartka ciągle była podarta na malutkie kawałki, a Eve nie wiedziała, co robi źle. Była pewna, że da radę to zrobić. Musiała dać radę. Dla Marka. Próbowała sobie przypomnieć, co mówił Marcus. Wiedziała, że łuna musi zmienić kolor, nie wiedziała tylko jak to zrobić.
Wstała i zaczęła spacerować po celi. Przeciwległa ściana była najwyżej w odległości trzech metrów od niej. Na podłodze nie leżało nic, o co mogłaby się potknąć. Szła powoli z zamkniętymi oczami, prawą ręką gładząc zimną, kamienną ścianę.  Skupiła się na tym, co mówił Marcus, gdy siedziała z nim w salonie, koło lustra. Próbowała sobie przypomnieć, ale jedyne, co do niej wracało, to był głos Marka, który próbował się z nią wtedy skontaktować, i jedno zdanie: „Ty nie masz tworzyć iluzji, ty masz tworzyć rzeczywistość”. 
Nie myślała o tym wcześniej, ale do tej pory tworzyła iluzje, skupiając się na przesłonięciu rzeczywistości jakimś sztucznym obrazem lub doznaniem. W tym momencie nie chodziło o przesłanianie rzeczywistości, a o jej zmianę. Wiedziała, że musi to sobie poukładać w głowie, bo to oznaczało konieczność zmiany sposobu myślenia. Usiadła i oparła się plecami o ścianę. Wzięła głęboki oddech. Położyła palce na skroniach i przycisnęła je mocno. Zamknęła oczy i przez dłuższą chwilę siedziała bez ruchu, oddychając miarowo. W końcu otworzyła oczy i spojrzała na kartkę. W jej oczach było widać determinację i nadzieję. Patrzyła uparcie na kartkę przez dłuższy czas, nie mrugając powiekami.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy zielonkawa łuna.
Leżała przed nią biała kartka. Przez chwilę bała się w to uwierzyć. Po tylu porażkach bała się robić sobie nadzieję. Serce waliło jej jak oszalałe. Oddech miała urywany, jakby ktoś przed chwilą ją dusił. Czuła każdy nerw i każdą komórkę ciała. Napięcie było niemal nie do zniesienia. Przełknęła ślinę i wyciągnęła drżącą rękę. Podniosła kartkę, która tym razem nie rozsypała się w drobny mak przy dotknięciu. Była cała.
Eve uśmiechnęła się do siebie. To był jej mały triumf. Nauczyła się nowej rzeczy i choć wiedziała, dlaczego Marcus kazał jej się tego nauczyć, to cieszyła się z odkrycia każdej nowej możliwości swojego umysłu. Odczekała chwilę, aż ręce przestaną jej się trząść, a oddech się uspokoi.  Odwróciła kartkę powoli, żeby przeczytać, co Marcus na niej napisał. Jej oczy powoli prześlizgnęły się po kilku słowach zapisanych czarnym atramentem. Kartka wypadła jej z rąk. Eve zaczęła się trząść. Zaplotła ręce dookoła nóg i schowała twarz w kolanach. Płakała...
Kartka leżała na podłodze obok niej. Widniały na niej cztery słowa: „Nie ocalisz ich obu”. Marcus groził już Ryanowi i Markowi, a teraz mówił jej, że nie zdoła ocalić ich obu. Będzie musiała wybrać pomiędzy bratem, którego kochała całe życie i który zawsze był przy niej, kiedy coś złego się działo, a Markiem – człowiekiem, któremu oddała własną duszę, bo nie wyobraża sobie życia bez niego.
− Nie ocalisz ich obu − szepnęła. Wiedziała, że nie będzie umiała dokonać wyboru. Musiała znaleźć inny sposób.



Zwierciadła 30 - Cierpliwość

Mark siedział na łóżku w pokoju Evana, za oknem zmierzchało. Zaczynał się wieczorny korek na ulicach i chodnikach Nowego Jorku. Przechodnie krzyczeli na siebie, co chwila słychać było klaksony, które odbijały się echem od wieżowców. Mimo otwartego okna pokoju te odgłosy wydawały się Markowi odległe.  Patrzył tępym wzrokiem w ścianę przed sobą i bezmyślnie bębnił palcami w kolana. Od trzech godzin próbował się skontaktować z Eve. Caleb wprawdzie wspominał, że nie będzie to łatwe, bo komunikacja na taką odległość jest bardzo trudna i wymaga ogromnej wprawy oraz ogromnej mocy. Moc mieli oboje, zdecydowanie gorzej było z wprawą. Mark nie wiedział nawet, czy Eve w ogóle go słyszała. Niepokoił się o nią. Bał się, co Marcus może zrobić, jeśli Eve nie będzie chciała albo nie będzie umiała zrobić tego, czego od niej oczekuje.
− Mark, poczekaj. − Caleb wyrwał go z otępienia. − Ona musiała to usłyszeć. Teraz musi tylko zrozumieć, że to nie jej wyobraźnia, a naprawdę ty. To może nie być łatwe. − Mark pokiwał głową. − A jeszcze trudniejsze będzie zrozumienie, jak powinna się z tobą skontaktować. Poczekaj, z tego co słyszałem, dziewczyna jest naprawdę wyjątkowa. Powinna szybko załapać.
− Szybko? − Mark był bliski płaczu. − To nie jest szybko… − Wstał i zaczął chodzić bez celu po pokoju, licząc kroki. Przesuwał rękami po grzbietach płyt z muzyką, ustawionych na półkach regału naprzeciwko łóżka. Jego wzrok prześlizgiwał się bezmyślnie po tytułach. W tym pokoju nie było nic, co mogło go zainteresować. Nawet na całym świecie nie było rzeczy, której pragnąłby bardziej, niż usłyszeć głos Eve. Położył ręce na karku i próbował równo oddychać, ale jego ciało go nie słuchało. Łapczywie chwytał powietrze, co chwilę się nim zachłystując. Był niesamowicie zdenerwowany. Nie wiedział, nie rozumiał, dlaczego cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Dlaczego po raz kolejny odebrano mu Eve.
− Mark, pytałem cię o cierpliwość. Szczerze powiedziawszy zdziwię się, jeśli usłyszysz coś od niej jeszcze dziś.  To raczej mało prawdopodobne.
Mark posmutniał i zwiesił głowę. Usiadł na łóżku i znów bezmyślnie patrzył się na wąski pasek ściany pomiędzy regałami. Po chwili jego serce przyspieszyło i podskoczyło do gardła. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Spojrzał na Caleba i podniósł dumnie głowę. Caleb cmoknął i z niedowierzaniem pokręcił głową. Zafascynowany wpatrywał się w Marka. 
− Eve? − powiedział z niedowierzaniem Mark, trzymając rękę na sercu. − Eve, to naprawdę ty?
− Tak, chyba tak − wydyszała Eve. − To ja. Nie martw się o mnie. Nic mi nie jest i z tego, co się orientuję, Marcus raczej mnie nie skrzywdzi.
− Eve! − Mark wstał, spojrzał na siedzącego obok na łóżku Caleba i uśmiechnął się. − Eve, spokojnie. Znajdziemy cię, zanim nadejdzie pełnia. Znajdziemy i zabierzemy stamtąd. Nie będziesz musiała nic robić.
− Mark, on chce, żebym mu pokazała, że umiem. Mam scalić kartkę papieru, na której coś napisał. Ale nie potrafię. Nie umiem. Nie dam rady.
− Eve, jeśli udało ci się opanować sztukę komunikacji na taką odległość, to ze wszystkim sobie poradzisz. − Mark uśmiechnął się do siebie. − Wierzę w ciebie. Udawaj, że współpracujesz, żeby nie zrobił ci krzywdy. Znajdę cię i zabiorę z powrotem do domu. Augustus nam pomaga. Jest nas już co najmniej trzystu i ciągle przybywają nowi. Damy radę przeciwstawić się potędze Marcusa, Damena czy jak mu tam.
− Mark… − zaczęła słabym głosem
− Tak?
− Brakuje mi ciebie…
− Mi ciebie też. − Twarz mu posmutniała. −  Mam nadzieję, że w poniedziałek będziemy już razem.
− Mark, muszę kończyć − głos Eve był przyciszony, była przerażona. − Ktoś tu idzie...
− Kocham cię... − powiedział, ale nie wiedział, czy Eve to usłyszała. W każdym razie nie odpowiedziała.
Mark od połowy rozmowy z Eve chodził w kółko po pokoju. Siedzący wciąż na łóżku Caleb wodził za nim wzrokiem i z niedowierzaniem kręcił głową.
− Niezła ta twoja Eve − powiedział z aprobatą. − Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko nawiązał kontakt na taką odległość. Musi was łączyć bardzo silne uczucie − uśmiechnął się − zupełnie jakby nie było realne... 
Mark uśmiechnął się krzywo, ale w środku czuł pustkę. Eve była daleko i jeszcze co najmniej trzy noce miał spędzić bez niej. Augustus planował atak na siedzibę Marcusa w niedzielę. Do niedzieli wszyscy musieli się znaleźć w Polsce w jakimś małym miasteczku na północy. Augustus twierdził, że wie dokładnie, gdzie jest Eve. Był pewien, że Marcus zabrał ją tam, gdzie lustro zostało stworzone, czyli do starego zamku, w którym kiedyś mieszkał Damen. Zamek był niewidoczny dla ludzi. Augustus przykrył go kiedyś iluzją. Ze wszystkich, tylko on mógł ją zdjąć. I była to pierwsza rzecz, jaką miał zrobić po przybyciu na miejsce.
Mark nie był wcale pewien, gdzie jest Eve, i denerwowało go, że nie będą mieli zapasu czasu, żeby sprawdzić, czy nie została gdzieś przeniesiona. Bał się, że Marcus może zabrać Eve gdzieś indziej, ale Augustus był pewien swego i nie było sposobu, żeby go przekonać, że może być inaczej.
Wyszedł zamyślony z pokoju, w którym teraz urzędował Caleb, dziękując mu przelotnie za pomoc. Poszedł do drzwi, za którymi miał spać razem z przyszywanym rodzeństwem, ale spotkał tam tylko Kliva, który ćwiczył.
− Hej − powiedział niepewnie Klive, widząc minę Marka. − Coś się stało?
− Martwię się o Eve.
− Tak… − Klive się uśmiechnął. − Nie martw się, damy radę. Jest nas dużo. Nie poradzą sobie z nami. Nie ma takiej opcji!
− Ja się martwię, że jej tam nie będzie. Nie mamy żadnego zapasu czasu. Jeśli Augustus się myli, nigdy jej nie odzyskam. − Mark zwiesił głowę.
− Nie myli się − powiedział spokojnie Klive. − Czuję to. Doskonale wie, co robi. − Widząc niepewną minę Marka, pewniejszym głosem dodał: − Pamiętaj, że żeby odzyskać Eve, planuje zabić własnego wnuka.
Mark pokiwał głową, po czym rozejrzał się po pokoju. Klive był coraz lepszy we władaniu żywiołami. Podpalone były tylko ćwiczebne kulki papieru. Zamroził też jedno z łóżek.
− Wyrabiam się − powiedział z uśmiechem, a małe tornado porwało nadpalone fragmenty kartek spod ich nóg.
− Widzę − Mark się uśmiechnął. Klive zawsze wiedział, jak go rozśmieszyć. − Gdzie reszta?
− Alice ciągle lata, a to coś przynieść, a to kogoś przynieść. Praktycznie jej nie ma. Karen ćwiczy w pokoju, w którym było lustro. Ryan jej pomaga − wypowiedział te słowa jednym tchem, jakby znał je na pamięć. − Reszta też ćwiczy. Augustus chodzi po salach i pomaga każdemu po kolei. Od jutra razem z innymi teleporterami zaczną przerzucać ludzi do Polski. Ja w wolnych chwilach zajmuję się rezerwacją hoteli i planowaniem rozlokowania wszystkich. W każdym hotelu, który jest dalej, muszę mieć odpowiednią liczbę teleporterów i wzmacniaczy. Powiem ci, że to niezłe wyzwanie wszystkich tak poumieszczać, żeby się jeszcze nie pozabijali, bo oczywiście mają też swoje antypatie. − Westchnął. − Już trzy razy wszystko było dokładnie zaplanowane i nagle się okazywało, że ten z tamtym nie mogę mieszkać w jednym hotelu, bo się pobiją. − Żywa gestykulacja Kliva rozbawiła Maka, który teraz krztusił się ze śmiechu.  Klive założył ręce i zapytał: − Bawi cię to?
− Nie, absolutnie − ironizował Mark.
− Bardzo zabawne. − Skinął na Marka głową. − Lepiej chodź i mi pomóż. Musimy się dowiedzieć, czy obecne ustawienie jest dla wszystkich akceptowalne, czy nie.
Mark wzruszył ramionami. Przez chwilę rozważał propozycję Kliva. Wiedział, że jeśli ma choć na chwilę zapomnieć o swoim smutku, musi się czymś zająć.

− Ok. − powiedział.

Zwierciadła 29 - Kartka

Marcus pociągnął Eve za rękę w kierunku kanapy stojącej obok stłuczonego lustra. Skinieniem głowy kazał jej usiąść. Usiadła posłusznie, rozglądając się wkoło. Jej wzrok przyzwyczaił się już do półmroku panującego w pomieszczeniu. Kamienne ściany i niskie, małe okna, a także kamienna posadzka przykryta w kilku miejscach wysłużonymi dywanami sugerowały, że są w jakimś średniowiecznym zamku. Na dworze było ciemno. Musiała być noc. Jedyne światło dawały pochodnie wetknięte w uchwyty na ścianach. Nowoczesna kanapa i stół zupełnie nie pasowały do wystroju.
Marcus usiadł obok Eve i wskazał dębowy stół przed nią.
− Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie − powiedział. − Będziesz miała kilku pomocników, ale jako że żaden z nich nie jest tak potężny jak ty, chciałbym, żebyś to ty pokierowała akcją.
Eve rozejrzała się dookoła. Cień Marka zniknął, co oznaczało, że Kristen wyłączyła iluzję.
− Nie − powiedziała, patrząc Marcusowi w oczy. − Nic dla ciebie nie zrobię. Możesz mnie zabić.
− Zrobisz dokładnie to, co chcę − wycedził przez zęby Marcus. − Jeśli nie chcesz, żeby twojego brata spotkał gorszy los niż to, co zgotował mu ostatnio wasz tatuś.
Eve wzdrygnęła się, Marcus trafił w jej czuły punkt. Była w stanie położyć na szali własne życie, żeby go powstrzymać, ale nie mogła poświęcić nikogo innego. Zwłaszcza Ryana. Spuściła głowę, a Marcus widząc to, podniósł kartkę ze stojącego przed nimi stołu i napisał na niej coś, po czym podarł ją na kawałki i wsunął je wszystkie w dłoń Eve. Spojrzała na niego pytająco.
− Twoim zadaniem będzie scalenie lustra. Wszystkie odłamki są w moim posiadaniu. Niestety nie jest to łatwy proces, więc musisz poćwiczyć − mówił, wciąż trzymając ją za rękę. − Masz czas do poniedziałku. Wtedy będziemy musieli działać. Dlatego dostałaś tę kartkę. Zaraz odprowadzimy cię do twojej celi i będziesz mogła sobie poćwiczyć. Niewiele wiem na temat scalania obiektów, ale znałem kiedyś iluzjonistę, któremu się to udało. Był moim przyjacielem. Zanim jednak przestał nim być, opowiedział mi mniej więcej, jak to wygląda… − Jego głos ucichł w głowie Eve. Widziała, że Marcus porusza ustami, ale nie słyszała, co mówi. Jej uwagę przykuło coś innego.
−„Eve” − Usłyszała głos Marka, był dziwny, rozejrzała się nerwowo po pokoju, ale Kristen nie odnowiła iluzji. Nie było Marka, a ona go słyszała. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
−„Eve, to ja. To naprawdę ja” − mówił dalej ten głos. Eve czuła, jakby mówił wewnątrz niej. Dotknęła serca. Zrozumiała, że to nie iluzja, to on. On! Mark. Próbował się z nią skontaktować, chciał ją odnaleźć i udało mu się. Westchnęła. Spojrzała na dłoń na swoim sercu i uśmiechnęła się lekko, próbując w duchu przesłać mu pocałunek.
Marcus przyglądał się jej badawczo, od kiedy zaczęła się nerwowo rozglądać. Spojrzał pytająco na Kristen, ale ona pokręciła przecząco głową. Wiedział, że Eve nie rozgląda się pod wpływem iluzji. Musiała wymyślić coś, żeby uzasadnić swoje zachowanie. Wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, Marcus zacznie się doszukiwać powodu i w końcu go znajdzie. A kiedy go znajdzie, zabije Marka. Do tego nie mogła dopuścić. Bała się użyć iluzji, bała się, że Marcus się zorientuje. Musiała więc polegać jedynie na swoich zdolnościach aktorskich.
− Eve, co ci jest? − Głos Marcusa był niecierpliwy, podejrzliwy.
− Nic… − zaczęła niepewnie, próbując zdusić głos Marka pojawiający się nieustannie w jej głowie. − Nic mi nie jest. − Odchrząknęła. − Marcus − spojrzała mu w oczy − ja nie dam rady. Przeceniasz moje możliwości. Iluzja spoko, ale zmienianie przedmiotów to nie iluzja, to magia. Magia nie istnieje, Marcus. To jest niemożliwe. − Eve ukryła twarz w dłoniach. Zbolałym głosem dodała: − Jeśli chcesz, to zabij mnie, ale ja nie dam rady tego zrobić.
− Dasz!  − Marcus złapał ją za ramiona i posadził prosto. − Dasz, tylko musisz słuchać, co mam ci do powiedzenia. − Ton jego głosu zrobił się groźniejszy, kiedy dodał: − I pamiętaj, że nie ciebie zabiję, jeśli nie dasz rady. Nie twoje życie jest na szali. − Gula urosła w gardle Eve, ale przełknęła ją.
Marcus skinął na Kristen, żeby odprowadziła Eve do celi. Kiedy szły ciemnym korytarzem, a potem schodziły kamienną klatką schodową w dół, Eve czuła jej oddech na plecach. Był zadziwiająco zimny.
Kiedy zamknęły się drzwi celi, osunęła się na ziemię i otworzyła dłoń z kawałkami kartki podartej przez Marcusa. Spojrzała na nie smętnie. Nie miała pojęcia, co zrobić, żeby je scalić. Marcus coś mówił... Próbowała sobie przypomnieć, co. Nawet nie wiedziała, co było napisane na kartce, więc stworzenie iluzji nie było łatwe. Usiadła w kącie celi, oparła się plecami o zimną ścianę i westchnęła głęboko. Pojedyncza pochodnia ledwo oświetlała pomieszczenie. Pochyliła głowę.
− Mark. Mark, wróć do mnie, porozmawiaj ze mną. −  Patrząc w podłogę, czekała na odpowiedź, ale ta nie nadchodziła przez długi czas. Eve ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.  Była przekonana, że wyobraźnia spłatała jej figla, że nie słyszała Marka.
„Czy to możliwe, żebym aż tak za nim tęskniła?” − pomyślała, po czym skuliła się na podłodze i zaczęła szlochać. Nie wiedziała, ile czasu minęło, ale w końcu usłyszała kroki na korytarzu. Kartka podarta przez Marcusa wciąż leżała nietknięta na podłodze przed nią. Kroki zbliżały się. Usłyszała chrzęst zamka i drzwi uchyliły się, wpuszczając cienką smugę dodatkowego światła do celi. Eve spodziewała się ujrzeć Marcusa, ale do celi weszła Kristen, niosąc tacę z miską jedzenia i wodą. Uklękła przy niej i spojrzała na nią smutnymi oczyma.
Była piękna. Miała duże oczy, obecnie w ciemnoszarym kolorze, ale Eve pamiętała ich barwę ze wspomnień Marka − były zielone. Brązowe włosy do pasa miała zaplecione w luźny warkocz, ale kilka kosmyków wydostało się z niego i okalało jej twarz. Miała prosty, lekko zadarty nos i małe usta. Była drobnej budowy. Eve podniosła wzrok na chwilę i spojrzała Kristen w oczy. Ta patrzyła na nią pytająco.
− Jak to zrobiłaś − zapytała cicho. − Za pierwszym razem, kiedy cię zobaczyłam, przywołałaś wspomnienia. − Westchnęła ciężko. – Rzeczy, o których chciałabym zapomnieć, a których zapomnieć nie mogę. Jak to robisz?
− Nie wiem, o czym mówisz − powiedziała spokojnie Eve, odwracając wzrok od Kristen i biorąc na kolana tacę z jedzeniem. Nie była pewna, czy może zaufać Kristen. Chyba raczej była pewna, że nie może, ale nie wiedziała, czemu.
− Dobrze wiesz, o czym mówię… − Kristen wstała i odwróciła się. − To, co o mnie wiesz od Marka, jest prawdą… − urwała. Eve nie widziała jej twarzy, ale wiedziała, że Kristen płacze − …ale te wspomnienia, które wtedy widziałaś, powinny ci uświadomić, że nie miałam innego wyboru. Wciąż go kocham i wciąż wierzę, że mój Marcus jest tam gdzieś wewnątrz swojego ciała.  Muszę robić to, o co prosi mnie Damen. On może łatwo zabić Marcusa i przenieść się do mnie, a wtedy będę skazana na wieczne życie ze świadomością, że to przeze mnie mój ukochany zginął. − Odwróciła się i spojrzała na Eve, ocierając łzy. − Mogę ci pomóc, jeśli ty pomożesz mnie − powiedziała i zapukała w drzwi. Nie odwróciła się już, kiedy wychodziła z celi.
Eve siedziała na podłodze. Na kolanach miała tacę pełną ryżu, jakichś warzyw i mięsa. Miała półotwarte usta. Czyżby miała zawrzeć rozejm z kobietą, która prawie zabiła Marka? Logika podpowiadała, że może zaufać Kristen, ale wszystko, czego dowiedziała się o niej do tej pory, temu przeczyło. Wzięła do ust trochę ryżu. Dopiero jego smak uświadomił jej, jak dawno nie jadła. Przez chwilę nie zaprzątała sobie głowy niczym innym, tylko pochłanianiem jedzenia. Kiedy skończyła, wypiła szklankę wody i odstawiła tacę. Wiedziała, że musi chociaż udawać, że się stara spełnić prośbę Marcusa. Spojrzała więc na podartą kartkę. Odwróciła ją napisem do dołu i rozłożyła na podłodze. Zamknęła oczy i próbowała sobie wyobrazić kawałek papieru przed sobą. Skupiła całą swoją siłę woli na iluzji, którą miała za chwilę wytworzyć.
− „Eve, jesteś tam?” − Mark ponownie odezwał się w jej głowie. Eve zerwała się na równe nogi. Podarta kartka rozsypała się po podłodze. Serce Eve biło przyspieszonym rytmem, a jej oddech był nierówny. Nie była pewna, czy ktoś jej nie obserwuje. Bała się zdradzić, że ma kontakt z Markiem, ale wiedziała po tonie jego głosu, że Mark się o nią martwi.
− „Eve, jeśli mnie słyszysz, spróbuj przez swoją duszę przekazać mi odpowiedź. Pamiętaj, że część twojej duszy jest ze mną. Proszę cię, odezwij się, martwię się o ciebie” − głos Marka ucichł. Eve usiadła z powrotem na podłodze, zgarnęła rozsypaną kartkę Marcusa i westchnęła głęboko.
„Jak mam mu przekazać wiadomość przez duszę, jak mam znaleźć sposób” − myślała gorączkowo. Po policzkach pociekły jej łzy. Siedziała tak przez chwilę, rozpaczając i wyobrażając sobie Marka chodzącego w tę i z powrotem po pokoju i czekającego na odpowiedź. Nagle poczuła ciepło w okolicach serca. Dotknęła go i skupiła się na tym cieple.  Zamknęła oczy i wyobraziła sobie twarz Marka.

− Mark? − szepnęła.

Zwierciadła 28 - Pomoc

W gabinecie Evana robiło się ciemno, panował półmrok, bo wszystkim szkoda było czasu na zapalenie światła. Non stop dzwonili. Panował hałas jak na wielkiej sali pełnej pracowników Call Center. Nieustanny harmider rozmów. Byli już zmęczeni tym wszystkim, ale Augustus wracał mniej więcej co godzinę z kolejnymi, którzy zgodzili się pomóc, i niestrudzenie pytał: „kto teraz?”. Nie potrzebował adresów. Znał je wszystkie na pamięć. Po prostu znikał i zaraz wracał z kolejną osobą. W tej chwili pracujących teleporterów było już piętnaścioro, więc praktycznie co chwilę pojawiał się któryś z nich, czekając na wytyczne. Czasem przysiadali na chwilę, żeby wypić herbatę, ale zazwyczaj znikali równie szybko, jak się pojawili.
Karen zniknęła, żeby zająć się ciałem Kathy, a potem poszła posprzątać salę treningową, ponieważ z każdą godziną przybywało gości i mimo odbudowanych ścian między pokojami Eve i Marka oraz Alice i Kliva kolejni już nie mieliby gdzie spać. Praktycznie cała podłoga była usiana piętrowymi pryczami rodem z wojskowych koszar. Mark, Karen i Ryan przenieśli się do pokoju Kliva i tam mieli razem spać. Pozostałe pokoje, włącznie z salonem, zajmowali goście. Tłok był okropny, ale Augustus twierdził, że jest to absolutnie konieczne.
Mark siedział w kącie i bezmyślnie stukał w klawiaturę telefonu, po raz kolejny dzwoniąc do nieznanej mu osoby i prosząc o pomoc. Nie kontrolował tego, co robi, myślami był gdzie indziej. Jego oczy same odczytywały kolejne numery telefonów, jego palce same wybierały odpowiednie cyfry na klawiaturze, a jego usta mówiły słowa, których on im nie kazał mówić. Wszystko działo się automatycznie. Mark był nieobecny. Myślał o Eve, o śladach krwi na dywanie pokoju, z którego ją porwali, o lustrze, o tym, co mówił Augustus, że lustro może zostać odtworzone jedynie przy współpracy kilku iluzjonistów, którzy ogarną je iluzją na tyle silną, że w świecie rzeczywistym stanie się ona materialna. Wiedział również, że jeśli Marcus ma zamiar użyć jedynie Eve i Kristen, jedna z nich umrze i nikt nie był w stanie przewidzieć, która to będzie. Z jednej strony Kristen była mniej przydatna w późniejszej fazie planu, ale z drugiej strony − zarówno Marcus, jak i obłąkany Damen, który nim sterował – obaj byli zakochani w Kristen. Damen wymyślił cały ten plan dla siebie i Kristen. Chciał uczynić ją królową świata, żeby tyko go pokochała. Był gotów naprawdę na wszystko. Mark niepokoił się o życie Eve. Jego oczy z każdą minutą traciły blask i stawały się bardziej szare. Głowa opadła mu bezwładnie na pierś. Zasnął. Nikt tego nie zauważył, dopóki Mark nie zerwał się na równe nogi z krzykiem. Klive i Ryan odwrócili się i spojrzeli na niego pytająco. Obaj zamarli w połowie zdania i trzymali przy uchu telefony.
− Ona umrze. Już umiera. Muszę iść − wyjąkał i ruszył chwiejnym krokiem w stronę drzwi, ale Ryan zastąpił mu drogę.
− Mark, nie myślisz trzeźwo. Ja nie czuję, żeby się jej coś stało − powiedział spokojnie, kładąc mu rękę na ramieniu.
− Ty… − strzepnął rękę z ramienia − nie masz pojęcia, co się z nią dzieje. Ty… ciebie interesuje wyłącznie Karen.
− Nieprawda − powiedział spokojnie Ryan. − Sam dobrze wiesz, że to nieprawda. Wiesz, jak głębokie relacje łączą mnie z Eve, ona jest moją siostrą i zawsze nią będzie. Tak jak ja zawsze będę jej bratem. Nic tego nie zmieni. Nigdy.
− Wiem… − po policzkach Marka płynęły wielkie łzy. − Ale dopiero co ją odzyskałem. Już drugi raz ją tracę zaraz po tym, jak ją odzyskuję. To jest jakiś koszmar. − Głos miał załamany. − Dlaczego?
− Nikt ci nie odpowie na to pytanie. − Karen weszła do gabinetu i położyła mu rękę na ramieniu. Drugą dłonią delikatnie przesunęła po plecach Ryana i uśmiechnęła się do niego.
 − Ale dlaczego nic nie robimy? − Twarz Marka wykrzywił grymas gniewu. − Dlaczego siedzimy tu bezczynnie, kiedy ona tam jest najprawdopodobniej torturowana? − zwiesił głowę.
− Myślisz, że nic nie robimy? − Karen wyciągnęła do niego dłoń. − To chodź ze mną, coś zobaczysz. − Pociągnęła go za rękę i razem poszli kręconymi schodami w dół, do mieszkania.
Zaprowadziła go do jego pokoju, ale kiedy otworzyła drzwi…  to nie był jego pokój. Całą przestrzeń zastawiono piętrowymi łóżkami. Pustego miejsca na podłodze ledwie starczało, żeby się przecisnąć między nimi. Na każdym łóżku leżały czyjeś rzeczy. Ludzie siedzieli na dolnych pryczach w mniejszych lub większych grupkach i rozmawiali ze sobą półgłosem, mimo to harmider, jaki temu towarzyszył, był niemal nie do wytrzymania. Nagle, zobaczywszy Marka, wstał jeden z mężczyzn na końcu pokoju i podniósł rękę, żeby ich uciszyć. Skutek był natychmiastowy. Wszystkie rozmowy ucichły, a głowy zwróciły się w stronę stojącego mężczyzny w wieku około dwudziestu czterech lat.
− Podobno uważasz, że jest lepszy sposób na walkę z Damenem i odbicie twojej ukochanej? Bo pamiętaj, że nie Marcus jest twoim przeciwnikiem, a Damen − odezwał się grubym głosem. Był dość wysoki, bardzo szczupły, miał jasne włosy ostrzyżone na krótko. Mimo delikatnej postury miał w sobie coś z przywódcy. Z jego bladoniebieskich oczu biła świadomość mocy, którą władał. − Jestem Adam − odpowiedział na nieme pytanie Marka. − Znałem dobrze Damena. Wiem też co nieco o lustrze, bo pomagałem je tworzyć. Damen kiedyś był moim najlepszym przyjacielem. Do czasu, kiedy kompletnie zwariował na punkcie tej Kristen. − Adam potrząsnął głową, jakby ciągle nie mógł w to uwierzyć. − Uwierz mi, on nic nie zrobi Eve. Nic. Dopóki uważa, że może mu się przydać, jest bezpieczna.
− Ale Augustus mówił, że Damen chce ją wykorzystać do odnowienia lustra, a to ją może zabić. − Mark wszedł mu w słowo, co wywołało ogólny pomruk nieporozumienia i poruszenie wśród zgromadzonych Zwierciadeł. Opalizujące ciała poruszyły się, jakby były jednym organizmem, a morze oczu we wszystkich odcieniach czerwieni, zieleni, niebieskiego i brązu spojrzało na niego z wyrzutem. Widać nikt wcześniej nie przerywał Adamowi wywodu. Mark tylko wzruszył ramionami.
− Owszem. Na pewno będzie chciał to zrobić, ale są dwa podstawowe warunki, o których Damen dobrze wie. − Adam poprawił podwinięty rękaw koszuli, który uparcie opadał w dół. − Po pierwsze − ciągnął − żeby scalić lustro, potrzeba iluzji tak silnej, że wątpię, żeby Kristen i Eve mu wystarczyły. Kristen jest silna, słuchy chodzą, że Eve jest jeszcze lepsza…
− Nawet nie wiesz jak bardzo − znowu przerwał mu Mark. − Moim zdaniem sama Eve wystarczy. Ona tworzyła doskonałe iluzje na wiele lat przed uświadomieniem…
− Mark, nie masz pojęcia, o czym mówisz − powiedział spokojnie Adam. −  Nawet jeśli Eve była w stanie przed uświadomieniem oszukiwać iluzją ludzi, co, nie przeczę, jest niezwykle imponujące, to i tak nie da rady. Oszukanie człowieka jest łatwe, Zwierciadeł wymaga nieco wprawy, ale oszukanie przedmiotu i wmówienie mu, że jest cały, to zupełnie inna sprawa. Wierz mi, nie znam nikogo, kto byłby w stanie tego dokonać na tak dużym obiekcie. A pamiętaj, że Eve jest bardzo młoda jak na Zwierciadło. Moim zdaniem potrzeba mu jeszcze ze trzech, może czterech innych osób, z talentem co najmniej równającym się z talentowi Kristen.
− Ok − mruknął Mark. − Ale i tak powinniśmy ją stamtąd jak najszybciej wyciągnąć, bo nie wiadomo, kiedy Damenowi uda się zgromadzić odpowiednią liczbę osób.      
− Możesz być spokojny aż do pełni księżyca. Wtedy moc Zwierciadeł osiąga swoje maksimum. Wtedy też Damen ma największe szanse na nakłonienie przedmiotu do zmiany. Poza tym lustro zostało powołane do życia przy pełni. Odtworzone może zostać także tylko wtedy. − Adam uśmiechnął się, widząc, że Mark się nieco rozluźnia. − Pełnia będzie w poniedziałek. Do tego czasu twoja ukochana jest więc bezpieczna. Musimy tylko znaleźć się wtedy w Polsce. Wszyscy.
− W Polsce? − Mark się zdziwił. − Po co?
− Bo tam jest teraz fajna pogoda − odparła ironicznie kobieta, siedząca na górnej pryczy parę metrów od niego. Bawiła się, okręcając kawałek wstążki wokół dużego palca. W końcu odwinęła wstążkę, położyła sobie na otwartej dłoni, a wstążka stanęła w płomieniach, które przez chwilę tańczyły na jej ręce. Nagle wstążkę skuł lód. Zaskoczona mina kobiety zdradzała, że to nie było jej dzieło. Wtedy zza pleców Marka wyszedł wysoki mężczyzna o haczykowatym nosie i lekko odstających uszach. Jej twarz rozjaśnił uśmiech.
− Dominique, nie powinnaś igrać z ogniem! − Uśmiechnął się promiennie.
− A ty powinieneś zaprzestać z pojawianiem się dokładnie za plecami ludzi − powiedziała, zeskakując z łóżka i podbiegając do niego. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała namiętnie. − Koniec na dziś? − zapytała, ale on tylko pokręcił przecząco głową, mówiąc, że ma przerwę.
Mark posmutniał na ten widok, poczuł ukłucie zazdrości, ale Karen już ciągnęła go za rękaw. Wychodzili z pokoju. Zanim drzwi się zamknęły, Adam krzyknął jeszcze za nimi:
− Marcus wrócił tam, gdzie stworzył lustro. Do jedynego domu, w którym mieszkał dłużej… Do jedynego miejsca, gdzie czuł się szczęśliwy...
Przeszli korytarzem do zatłoczonego salonu, który także przypominał noclegownię. Jednak te prycze były jeszcze puste. Szli dalej. Stanęli przed drzwiami sypialni Evana i Kathy.
 − Mark − powiedziała Karen, patrząc mu w oczy. − Jest ktoś, kto może ci bardzo dużo pomóc, kto może ci wyjaśnić, jak porozumiewać się z Eveline, nawet kiedy jesteście tak daleko.
Mark pokręcił głową.
− Wiem, że wydaje ci się to niemożliwe, bo do tej pory porozumiewaliśmy się, tylko szepcząc do siebie w myślach, a to działa na nieduże odległości. Ale okazuje się, że można też inaczej... − Złapała go za rękę, kiedy już naciskał klamkę. − Tylko nie zdziw się na jego widok. I zaufaj mi, on wie więcej, niż ci się wydaje. − Karen puściła jego rękę i zaczęła się powoli odwracać. − Nazywa się Caleb.
Mark wszedł do pokoju niepewny, co zobaczy. Z początku wydawało mu się, że nic się tam nie zmieniło. To samo dębowe, proste łóżko, ten sam regał pełen płyt z ulubioną muzyką Kathy i Evana. Cicho grające w tle radio sprawiły, że strata mentorów wydawała się nie mieć miejsca. Wszystko wyglądało tak samo. Dokładnie tak samo. Mark rozglądał się chwilę, próbując znaleźć jakieś nieprawidłowości, ale nie mógł. Dopiero po jakimś czasie zauważył na łóżku porozkładane ubrania. Stał przez chwilę, przypatrując się im badawczo. Coś mu w nich nie pasowało. Były małe. Bardzo małe.
Drzwi do łazienki otworzyły się, stanął w nich około trzydziestoletni mężczyzna o wzroście dziecka. Mark podejrzewał, że cierpi na jakąś chorobę, która nie pozwalała mu osiągnąć wzrostu dorosłego człowieka. Zrozumiał, dlaczego Karen ostrzegała go przed nielekceważeniem Caleba. Jego wzrost nie sugerował jakichś specjalnych umiejętności, które mogły się przydać Markowi.
− Cześć − powiedział piskliwym głosem Caleb. − Ty pewnie jesteś Mark. Karen coś wspominała, że cię przyśle. Siadaj i rozgość się. − Caleb wskazał gestem łóżko. − Będziemy mieli trochę roboty. Nauczę cię czegoś, ale przygotuj się, że to może zająć trochę czasu. Jak u ciebie z cierpliwością?
− Różnie bywało − powiedział skonsternowany Mark. Nie był pewien, czy polubił Caleba. − Zależy, o co pytasz…
− Pytam, czy jesteś w stanie poświęcić dużo czasu na coś, co może ci dać ogromne korzyści, ale może też nie wyjść i wtedy będziesz bardzo zawiedziony − powiedział spokojnie Caleb, wspinając się na łóżko i siadając wygodnie. − To jak?
− Jeśli jest to coś, co pomoże mi odzyskać Eve, zrobię wszystko. − Jego głos był pewny i szczery.
− Świetnie, bo chcę cię nauczyć, jak rozmawiać z nią na odległość − powiedział Caleb, a widząc zaskoczoną minę Marka, dodał: − Na dowolną odległość.
Mark milczał, próbując przeanalizować to, co właśnie usłyszał. Będzie mógł rozmawiać z Eve, mimo że ona jest w Polsce, a on tutaj? Będzie mógł dowiedzieć się, czy wszystko z nią w porządku, czy Marcus jej nie skrzywdził…?
− Czy ja dobrze słyszałem, że wyznaliście sobie miłość? − przerwał ciszę Caleb.
− Tak.
− Więc się nie dziw. To nie będzie takie trudne. Ona ma cząstkę twojej duszy. Przez nią będziesz mógł rozmawiać z Eve. Musisz tylko nauczyć się kierować tą cząstką i ja mogę cię tego nauczyć. Zajmie nam to pewnie kilka godzin − powiedział. − Musisz też uzbroić się w cierpliwość, bo może minąć bardzo dużo czasu, zanim ona zrozumie, co się dzieje. Nie będzie miała nauczyciela i może być zagubiona, słysząc twój głos. Pamiętaj o tym i nie trać cierpliwości. Wszystko będzie zależało od tego, jak bardzo ma otwarty umysł i jak mocno cię kocha.  

− Jasne. − Mark wyprostował się i skrzyżował nogi przez sobą. − Jestem gotów, co mam robić? 

Zwierciadła 27 - Cela

Eve otworzyła oczy. Wciąż była związana. Znajdowała się w jakiejś zatęchłej piwnicy. Nie mogła się ruszyć. Zdrętwiały jej wszystkie mięśnie. W pomieszczeniu panował mrok. Nie było okien. Tylko mała wyrwa w murze na przeciwległej ścianie. Nie wpadało przez nią wiele światła. Eve zmarszczyła czoło. Próbowała sobie przypomnieć, co się działo, jak się tu znalazła. Sznury wżynały się jej w nadgarstki i kostki. Głowa pulsowała tępym bólem. Czuła jakąś zaschniętą substancję na lewym policzku.  W końcu zobaczyła niejasny obraz z niedalekiej przeszłości. Zrozumiała, że została porwana. Ogarnął ją strach. Leżała sama w ciemnościach. To nie wróżyło nic dobrego. Jej oczy zrobiły się ciemnoszare.
− Ocknęła się w końcu? − Ktoś podszedł do drzwi.
Skuliła się ze strachu. Oczy miała szeroko otwarte i patrzyła się w kierunku, z którego dobiegały głosy. Usłyszała chrzęst zamka i drzwi się otworzyły. Po chwili światło pochodni oświetliło malutką celę, w której się znajdowała. Zmrużyła oczy i powoli otworzyła je, kiedy się przyzwyczaiły do zmiany oświetlenia. Marcus stał nad nią, uśmiechając się złowieszczo. Ktoś z zewnątrz zamknął za nim drzwi.
− Nareszcie − wychrypiał, a z kieszeni spodni wyciągnął długi, zakrzywiony nóż. Eve zbladła i zaczęła krzyczeć, ale Marcus ukląkł przy niej i zasłonił jej usta ręką.
− Jak się nie zamkniesz, to zrobię z tego noża inny użytek niż zamierzałem − powiedział, po czym przeciągnął nóż po więzach krępujących jej nogi. − To jak? Będziesz grzeczna? − Eve skinęła głową, a Marcus zabrał rękę z jej ust i przeciął sznur, który miała okręcony wokół nadgarstków. Eve poczuła mrowienie, kiedy krążenie w rękach i nogach powoli wracało do normy. Machinalnie pocierała dłońmi nadgarstki, patrząc przerażonym wzrokiem na Marcusa, który wciąż klęczał przed nią, przyglądając się jej badawczo.
− Wstawaj! − Szarpnął ją za rękaw i rzucił: − chodź ze mną!
Eve patrzyła na niego osłupiała. Pamiętała jego twarz ze zdjęcia i z wspomnień, które kiedyś widziała. Zmienił się od tego czasu. Jego prawy policzek przecinała blizna, czerwone oczy wydawały się zmęczone i nieobecne. Patrząc na niego, Eve odnosiła to samo wrażenie, co patrząc na Evana. Jakby w jego ciele siedziały dwie osoby. Nie przyjmowała tego jednak do wiadomości. Nie wydawało jej się możliwe, żeby on także był pod wpływem iluzji Kristen. Każdy, tylko nie on. Jego postawa, jego gesty, ton jego głosu… Wszystko w nim, każda komórka jego ciała krzyczała wręcz, że to on jest panem i władcą. Eve była pewna, że to on kazał ją porwać, że to wszystko jest jego winą. Miała wrażenie, że jego czerwone na ogół oczy przez chwilę stały się brązowe, ale wiedziała, że to nie możliwe. Uznała, że to wynik tak nagłej zmiany oświetlenia − jej wzrok jeszcze się nie przyzwyczaił.
Otrząsnęła się z rozmyślań. Wcale nie miała zamiaru nigdzie z nim iść. Siedziała na podłodze, mimo że Marcus wykazywał coraz większe zniecierpliwienie.
− Wstań − warknął.
− Nie − odpowiedziała. Jej głos był spokojny. Nie bała się bicia, była przyzwyczajona do razów.
− Wstań! − Uderzył ją w twarz. Zapiekło... − Trzeci raz nie poproszę.
− Nie wstanę. − Eve spojrzała mu w oczy.
− Jeremy! − krzyknął, pukając w drzwi. − Zawołaj Kristen!
Kroki na korytarzu. Chwila ciszy przerywana tylko miarowym, niecierpliwym stukaniem buta Marcusa. Eve czuła każde uderzenie swojego serca, które podeszło jej do gardła. Była przerażona. Oddech jej przyspieszył, a ręce się trzęsły. Wiedziała, że dużo ryzykuje, sprzeciwiając się mu. Najpotężniejsze medium dusz stało przed nią w jego osobie. Wiedziała, że może ją zabić. Jednym ruchem. Wzięła głęboki oddech i próbowała się uspokoić. Drzwi otworzyły się, stanęła w nich Kristen. Smutek na jej twarzy był uderzający. Oczy były prawie czarne. Spojrzała z wściekłością na Marcusa, a potem przeniosła wzrok na Eve. Kiedy ich oczy się spotkały, Eve zrozumiała, że Kristen nie chciała tu być. To było w jej oczach. Była tu tylko ze względu na Marcusa. Kochała go. Przez chwilę Eve zastanawiała się, jak ktoś mógł kochać takiego potwora. Potem nawiedziły ją wspomnienia Kristen.
……………….
Siedziała w restauracji. Podniosła wzrok i zobaczyła czarnowłosego mężczyznę. Był wysoki, bardzo potężnie zbudowany i niezwykle przystojny. Doskonałe proporcje twarzy, prosty nos, wyjątkowo kształtne usta o pełnej dolnej wardze. Długie włosy wchodziły mu w oczy. Patrzył na nią pożądliwie, miał powiększone źrenice. Wziął ją za rękę i przyłożył do ust.
− Kristen, muszę ci coś powiedzieć − powiedział spokojnie, pocierając jej dłoń rękami. 
− Damen… − zaczęła Kristen, ale przerwał jej gestem.
− Kocham cię − powiedział. Czekał na odpowiedź. Eve widziała odbicie Kristen w jego brązowych oczach. Jej twarz nie wyrażała zachwytu, który powinna. Coś było nie tak. Kristen poczuła ciepło w okolicy serca, ale nie było to przyjemne ciepło, raczej, jakby coś ją oparzyło.
− Damen, mówiłam ci już nie raz. Ja nic takiego do ciebie nie czuję. Kocham Marcusa. Zawsze go kochałam… − Wyrwała rękę z jego uścisku.
− Kristen! − Spojrzał na nią spod zasłony gęstych rzęs i uśmiechnął się. W lewym policzku pojawił mu się dołeczek. Był nieziemsko przystojny. − Przemyśl to. Mogę ci dać znacznie więcej niż on.
− Nie, Damen. Nie możesz. On daje mi prawdziwą, czystą miłość. Kocha mnie za to, jaka jestem, a nie za to, co mogę mu dać.
− Jak możesz wybierać takie beztalencie, a nie mnie? − warknął, a jego twarz zmieniła się od gniewu. − Dlaczego?
− Właśnie dlatego − powiedziała i wstała.
− Uważaj − Złapał ją za rękę. − Jeszcze tego pożałujesz! − Jego wzrok był bezlitosny.
Wyszarpnęła rękę z uścisku. Była przerażona, serce jej waliło, ale odwróciła się i wyszła z restauracji.
………..
Kristen klęczała nad ciałem Marcusa. Obok stało lustro w takiej samej ramie jak to, które ostatnio Eve widziała w Nowym Jorku. Potłuczone lustro z pokoju, z którego ją porwano. Twarz Marcusa była o wiele mniej zmęczona niż teraz. Nie miał jeszcze blizny. Wyglądał, jakby spał. Kristen gładziła go po włosach i szeptała.
− Marcus, obudź się, co ci jest, powiedz. − Zaczęła płakać. − Obudź się, nie zostawiaj mnie. − Łkała, pochylając się nad nim.
− Mówiłem ci… − zagrzmiał nad nią złowieszczy głos − …mówiłem ci, że pożałujesz tej decyzji.
− Co mu zrobiłeś? − Podniosła wzrok i spojrzała na niego. − Co?! − Wstała i krzyknęła: − pytam CO! − Zaczęła go okładać pięściami, ale Damen patrzył na nią ze złośliwym uśmiechem na twarzy. W końcu złapał ją za ręce i przytrzymał tak mocno, że nie mogła się ruszyć.
− Przeszedł ze mną przez lustro − powiedział spokojnie. − Konsekwencje były takie same, jakby mi wyznał miłość, a ja jemu. Mam cząstkę jego, a on ma cząstkę mnie. Na zawsze. Wygląda na to, że dostałem także cząstkę jego mocy, bo nagle stałem się teleporterem. Słabym co prawda i zależnym od jego woli, ale zawsze. Super, nie?
− Co z nim? − wyjąkała Kristen.
− Najwyraźniej nie jest w stanie znieść potęgi mojej mocy. − Damen się zaśmiał.
− Obudź go!
− Nie. Nie obudzę − powiedział spokojnie Damen. − Nie obudzę. Duchy po tamtej stronie powiedziały mi, że tylko jeden z nas może żyć. Tylko jeden. Więc dobrze, że przyszłaś, bo właśnie miałem zamiar wrzucić go na tamtą stronę lustra i tam zostawić. − Uśmiechnął się ironicznie. − Masz ochotę do niego dołączyć, czy może jeszcze raz rozważysz, komu oddać swoje serce i duszę? − dotknął jej twarzy, ale ona odtrąciła jego rękę.
− Nic już nie możesz zrobić − powiedział cicho.
Kristen westchnęła. Spojrzała na Damena, potem na nieprzytomnego Marcusa. Wiedziała, że zawsze był słabszy od Damena. Zawsze. Już jedna wizyta w zaświatach mogła go całkowicie pozbawić życia. Nagle dokładnie zrozumiała, co musi zrobić. Spojrzała Damenowi w oczy.
− Jest coś, co mogę zrobić − powiedziała spokojnym głosem. I uklękła przy ciele Marcusa. Wyjęła z jego kieszeni kamień. Wiedziała, że miał go przy sobie. Zawsze miał go przy sobie. − Wybacz… − jęknęła i wyprostowała się, ponownie patrząc Damenowi w oczy.
Damen stał wyprostowany, pewien siebie. Uśmiechał się.
− Kocham… − wyciągnęła rękę do tyłu, robiąc zamach − cię… − Damen uśmiechnął się i wyciągnął do niej ręce, a Kristen wypuściła kamień z rąk − Marcus… − zakończyła, gdy kamień uderzył w lustro, które rozpadło się na milion kawałków. Jeden z nich prześlizgnął się po policzku Marcusa, zostawiając bliznę, która miała już nigdy nie zniknąć.
Damen wyglądał na przerażonego. Trząsł się, twarz miał czerwoną, jakby męczyła go wysoka gorączka.
− Coś ty zrobiła? − wydukał słabym głosem i opadł na kolana.
− Coś, co powinnam zrobić dawno temu − odparła spokojnie. − Dobrze, że kiedyś mi powiedziałeś, jak zniszczyć lustro. − Zamknęła oczy i czekała na zemstę Damena. Czekała na uderzenie, na wybuch gniewu, ale on nie nadchodził. Usłyszała łoskot. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Damen osunął się na ziemię. Marcus zaczynał się ruszać. Otworzył oczy i spojrzał na nią. Uśmiechnęła się i podbiegła do niego. Pocałowała go w policzek, w oczy, w usta.
− Kocham cię, kocham, kocham − szeptała.
Marcus podniósł się i usiadł. Spojrzał na lustro i w odłamkach, które jeszcze zostały w ramie, zobaczył swoje odbicie. Dotknął policzka, po którym spływała krew, i po raz pierwszy się odezwał.
− Co się stało? Co ty zrobiłaś? − Ale to nie był jego głos. To był głos Damena. − Czy naprawdę myślałaś, że masz jakiekolwiek szanse uratować Marcusa?  − Uśmiechnął się złowieszczo.
Serce jej zamarło. Zalała się łzami.
……………
Kristen zamrugała i spojrzała ze zdziwieniem na Eve, ale jej twarz nie zdradzała nic. Eve nauczyła się już nie pokazywać po sobie emocji, kiedy włamywała się do cudzych wspomnień. W środku gotowało się w niej. Zaczynała rozumieć, dlaczego głos Marcusa w niektórych poprzednich wizjach się zmieniał. Zaczynała rozumieć, dlaczego jego oczy były czerwone, a po chwili brązowe. W jego ciele znajdowały się dwie dusze, których cele najwyraźniej nie były zbieżne.
− Jej się wydaje, że może się mnie nie słuchać − powiedział Marcus. − Wytłumacz jej po swojemu, że ma iść ze mną na górę.
Kristen skupiła się. Eve zobaczyła niebieskawą łunę, a zaraz potem bladą twarz Marka przemykającą koło Marcusa. Zrozumiała, że dzieje się właśnie to, o czym mówiła Karen. Iluzja na nią nie działała. Uśmiechnęła się w duchu. Nie mogli jej tknąć. Przez chwilę w myślach rozważała, co ma zrobić. Nie słyszeli jej myśli, postawiła zasłonę. Była pewna, że Mark będzie próbował ją uratować. Była też pewna, że jeśli będzie się dłużej opierać, Marcus w końcu zorientuje się, że kary cielesne na nią nie działają i wymyśli coś nowego. Zrobi to, co zrobił Kristen. Zabije kogoś, kogo ona kocha. Zabije Marka albo Ryana. Ta myśl ją przerażała. Do tego nie mogła dopuścić. Cieszyła się, że mimo nagle nabytej odporności na jej działanie widzi choć cień iluzji. Postanowiła się skupić i z własnej woli postępować tak, jak ją Kristen prowadziła.
− Eveline − mówił cień Marka. − Chodź. To ja, chodź ze mną na górę. Chciałbym ci coś pokazać. − wyciągnął do niej rękę.
Wstała i wsunęła swoją dłoń w jego rękę. Nie poczuła nic. Ten dotyk nie powodował przyjemnego dreszczyku rozchodzącego się po całym ciele. Eve uśmiechnęła się do siebie. Nie mogła pomylić Marka z żadnym wyobrażeniem. Nic nie oddziaływało na nią tak jak on. Podeszli razem do drzwi. Marcus zapukał i usłyszeli zasuwę, a po chwili skrzypnęły zawiasy. Wyszli kolejno. Najpierw Kristen, potem ona i cień, na końcu Marcus.  Znaleźli się w wąskim korytarzu. Ściana była wykuta z kamienia. Znajdowało się tu jedno krzesło.  Siedział na nim młody chłopak o zmęczonej twarzy. Nie podniósł wzroku, kiedy Marcus przechodził koło niego. Eve podejrzewała, że jest pod wpływem iluzji albo Marcus szantażował go tak jak Kristen.
Weszli po schodach i znaleźli się w salonie. Eve rozpoznawała jedną rzecz, która tam była − lustro.
− Myślę, że jesteś gotowa, żeby się dowiedzieć, po co cię tu przyprowadziłem − powiedział cień Marka. − Marcus ci wszystko wyjaśni.
Spod zasłony iluzji jak z delikatnej mgły wyłoniła się postać Marcusa. Uśmiechał się.  Wyciągnął rękę.

− Chodź − powiedział. − Pokażę ci…