Me

Me

czwartek, 25 kwietnia 2013

Beneath 27

Kiwam głową i razem wychodzimy na korytarz. Idziemy do pastora. Jestem koszmarnie zdenerwowana, trzęsą mi się ręce i nogi. Ledwo idę. Jill podpiera mnie z jednej strony.
- Jolie, jeśli nie jesteś pewna.. – urywa i patrzy na mnie badawczo.
Uśmiecham się i ściskam jej dłoń.
- Kocham go. Jedyne czego się boję, to, że jego z jakiegoś powodu tam nie będzie.
Jill pociera moje ramię.
- Będzie. Kto jak kto, ale on będzie na pewno, choćby się świat miał zawalić.
Śmieję się, ale dalej się boję. Wiem, że to irracjonalne. Jill wzdycha.
- On cię nigdy nie zostawi  - mówi pewnym siebie głosem. Kiedy zniknęłaś odchodził od zmysłów. Analizowali skład zawartości strzykawki, znaleźli ślady twojej krwi na igle. Robin mało nie oszalał z wściekłości. Bardzo się bał, że nie uda się ciebie z tego wyprowadzić… Czekał, aż minie czas, w którym antidotum działa i toksyny wypłukują się z organizmu. Nie wiedzieliśmy ile ci wstrzyknął. – mówi chaotycznie, ale wiem o co jej chodzi.
Kiwam głową.
- Chciał iść od razu, ale Adele i Blake go powstrzymali, mówiąc, że tu nie ma cię czym leczyć. Czekał, ale nie spał w ogóle, tylko chodził w tę i z powrotem licząc minuty. On nie może bez ciebie funkcjonować. – śmieje się.
- Ja bez niego też nie… - urywam i spuszczam wzrok.
Przez chwilę idziemy w milczeniu, ale widze, że jest coś co gryzie Jill.
- Ian się do ciebie dobierał? – pyta.
Kiwam głową.
- Zapomnijmy o tym, dobrze? – proszę – To  nie jest coś co chcę rozpamiętywać na chwilę przed ślubem.
Wzrusza ramionami.
- Jasne, przepraszam.
Dochodzimy do domu pastora, a może powinnam to nazwać kaplicą. Zapach kadzidełek unosi się za kotarą i czuję panujące tam gorąco. Słyszę też jakąś muzykę, ale nie wiem kto gra i na czym. Nie znam tego instrumentu, bo w Underground ich nie było.
- Jesteśmy! - drze się Jill.
Kotara się porusza. Widzę Jacka i Aarona. Obrzucają się nienawistnym spojrzeniem.
- Ktoś powinien cię poprowadzić do ołtarza – zaczyna Jack – tylko nie wiemy który z nas.
Aaron przepycha się do przodu.
- Z niewiadomego powodu on uważa, że ma do tego jakieś prawo… - chrypi.
Kiwam głową.
- Bo ma… - urywam i patrzę na ich obu. Wiem, że Abby chciałaby, żeby to był Jack, ale ja nie czuję więzi z nim. Aaron wychowywał mnie całe życie i choć dalej winię go za śmierć mamy, to on jest moim ojcem i to on powinien poprowadzić mnie do ślubu.
Zastanawiam się przez chwilę. Jill wchodzi do kaplicy zostawiając mnie z nimi. Muzyka cichnie. Wzdycham ciężko widząc jak bardzo im obu zależy na tym symbolicznym geście.
- Obaj mnie poprowadzicie – mówię i staję między nimi.
Uśmiechają się.
- Mądra dziewczyna! – kwituje Jack – moja krew.
- I moje wychowanie – dodaje basem Aaron.
Śmieję się i łapię każdego z nich pod ramię. Jack odsłania kotarę. Nie wiem dlaczego wcześniej nie zauważyłam, ze ta jaskinia jest tak długa. Adele i Scott stoją z boku i uśmiechają się do mnie. Blake i Jill są z przodu, przy ołtarzu. Jill jest moją druhną, choć jej o to nie poprosiłam. Ale nie mam tu nikogo innego i cieszę się, że sama na to wpadła. Najwyraźniej Robin na drużbę wybrał Blake’a. Słusznie, bo to dzięki niemu jesteśmy razem. Przyglądam się sylwetce mojego przyszłego męża, bo tylko to widzę. Jest odwrócony w stronę ołtarza, plecami do mnie, więc nie widzę jego twarzy, choć bardzo bym chciała.
Jack ściska moją dłoń i ruszamy do przodu. Dopiero teraz zauważyłam, że stanęłam przy samym wejściu. Serce wali mi jak młotem. Denerwuję się strasznie. Blake szepcze coś Robinowi na ucho i uśmiecha się do mnie, po czym odsuwa się nieco i łapie jakiś dziwny instrument oparty o ścianę. Opiera stopę na krześle i kładzie instrument na kolanie.
- To gitara – szepcze mi na ucho Aaron – Okazało się, ze pastor ją ma. Ocalała z katastrofy, ktoś zabrał ją do schronu. Blake umie na niej grać.
Uśmiecham się. Jill kiwa głową w takt muzyki. Blake szarpie struny z przymkniętymi oczyma.
Dochodzimy do ołtarza. Pastor podchodzi do mnie i kiwa głową do Robina a ten odwraca się i spogląda na mnie. Zapiera mi dech w piersiach. Ciemny garnitur i biały kołnierzyk koszuli sprawiają, że wygląda jeszcze lepiej niż kiedykolwiek. Jest nieziemsko przystojny. Podnosi rękę do włosów, żeby nieco je zmierzwić. Uwielbiam, kiedy jest rozczochrany, nie mogę powstrzymać uśmiechu. Spoglądam na chwilę na Blake’a i nie wiem już czemu kiedyś uważałam, że podoba mi się bardziej niż Robin. Jest przystojny, ale nic w nim nie pociąga mnie tak jak w Robinie. Znów przenoszę wzrok na tego, który za chwilę zostanie moim mężem. Uśmiecha się do mnie, a moje kolana miękną. Łapię Jacka mocno za ramię, żeby nie osunąć się na ziemię. Aaron bierze delikatnie moją dłoń i ściska ją chwilę patrząc na Robina.
- Opiekuj się nią… - mówi – Lepiej niż ja…
Patrzę na niego i widzę, że za chwilę się rozklei. Całuję go lekko w policzek.
- Dziękuję – szepczę, a on łączy moją dłoń z ręką Robina.
Nagle całe zdenerwowanie mnie opuszcza. Otacza mnie znane ciepło, które towarzyszy tylko jego dotykowi. Wiem, że jestem tam, gdzie powinnam i że jestem z tym, z kim powinnam być. Uśmiecham się nieśmiało. Jack bierze moją drugą dłoń i też podaje ją Robinowi.
- Bądźcie szczęśliwi razem – uśmiecha się smutno. Wiem, że myśli o Abby.
Obaj z Aaronem odwracają się i stają z boku. Blake przestaje grać i staje za Robinem.
- Więc chcecie wziąć ślub – zaczyna pastor. – Czy wiecie, że jest to zobowiązanie na całe życie?
- Tak – jego głos jest tak pewny, jakby oznajmiał, że jak ma na imię.
- Tak – mówię cicho, mój głos drży, ale nie wiem dlaczego.
- Czemu uważacie, że osoba stojąca obok was, to właściwy wybór?
Nie spodziewałam się takiego pytania, wiec ręce zaczynają mi się trząść, ale Robin odzywa się pierwszy.
- Dlatego, że kiedy jej nie ma, myślę tylko o niej. Kiedy jest przy mnie czuję, jakby to było miejsce, w którym powinienem być, bez względu na to gdzie tak naprawdę  jesteśmy… - patrzy na mnie – Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Jolie… - uśmiecha się i ściska lekko moje palce.
Biorę głęboki oddech, bo czuję na sobie wzrok wszystkich. Denerwuję się. Boję isę, że Pastor uzna moje uzasadnienie za niewystarczające i cały czas zastanawiam się co mam powiedzieć..
- A ty? – pyta pastor. Za długo milczałam. – Dlaczego myślisz, że to on?
- Tylko on.. – głos mi się trzęsie. Nie wiem co mam powiedzieć. Wszystko wydaje się zbyt proste albo zbyt oczywiste… Podnoszę wzrok na Robina. Nic nie mówi tylko kciukiem  zaczyna kreślić delikatne kółka  na wierzchu moich dłoni. Rozluźniam się.
- Tylko on doskonale wie co zrobić, żebym się przestała bać i stresować. Nie mam pojęcia jak on to robi, ale kiedy jest przy mnie, czuję się spokojna i bezpieczna, choćby wszystko dookoła nas się waliło. Przy nim świat przestaje istnieć i zostajemy tylko my. On mnie rozgrzewa jednym dotknięciem i rozpala jednym pocałunkiem. – wzdycham i uśmiecham się szeroko. To może zabrzmieć kiczowato, ale mnie to nie obchodzi. – Dzięki niemu odnalazłam szczęście, kiedy myślałam, ze mój świat się zawalił. Tu, pod ziemią, mimo, że jesteśmy uciekinierami i nasze życie wisi na włosku, tu – dotykam jego serca i patrzę mu w oczy – Tu jest moje niebo. Odnalazłam je w tobie.
Widzę wzruszenie na jego twarzy i wiem, że tak jak ja pragnie teraz tylko tego, żebyśmy zostali sami, ale musimy przez to przejść do końca. Znów łapię jego dłoń i ściskam ją lekko. Widzę, że on głęboko oddycha. Też jest zdenerwowany. Patrzymy na pastora, uśmiecha się do nas.
- Robinie, czy chcesz, aby Jolie została twoją żoną? – pyta – Czy będziesz ją kochał na dobre i na złe, bez względu na to w jakiej sytuacji się znajdziecie?
- Tak. – uśmiecha się. – Zawsze.
- Jolie,  czy chcesz, żeby Robin został twoim mężem? –zwraca się do mnie – Czy będziesz go kochać do końca życia bez względu na wszystko?
Uśmiecham się i spoglądam na Robina. Zatapiam się w spojrzeniu błękitnych oczu. Rozkoszuję się ciepłem bijącym od niego i po raz kolejny opuszcza mnie całe zdenerwowanie. Nigdy w życiu niczego nie byłam tak pewna jak tego jednego słowa.
- Tak.
Jego twarz rozjaśnia najwspanialszy z uśmiechów.
- Obrączki proszę – pastor kiwa na Blake’a a ten podchodzi do nas i podaje nam proste metalowe obrączki.
- Los nas rozdzielał wiele razy, ale zawsze znajdowaliśmy się z powrotem. – mówi Robin wsuwając zimny pierścień na mój palec. – Mam nadzieję, że to się zmieni, ale jeśli kiedykolwiek będziesz się czuła samotna i nie będzie mnie przy tobie, spójrz na tę obrączkę. Tam jest moje serce, zawsze z tobą. – całuje moją dłoń -  Kocham cię, Jolie.
Mrugam, żeby wygonić z oczu łzy wzruszenia. Nigdy nie słyszałam nic piękniejszego. Nie obchodzi mnie teraz jak to może brzmieć, kiedy się tego słucha z zewnątrz, dla mnie te słowa były przepełnione uczuciem. Dokładnie tego teraz potrzebuję.
Obracam jego obrączkę w palcach i biorę jego dłoń.
- To jest symbol mojego oddania. Tego, że na zawsze jestem twoja, tego, że zawsze będę cię kochać. Masz moją duszę, moje serce i moje ciało. Jeśli mogę ci dać coś jeszcze, powiedz tylko, a zrobię to bez wahania. – wsuwam mu obrączkę na palec. – Kocham cię, Robin. Kocham cię…
Przyciąga mnie do siebie. Kładzie mi dłonie na policzkach. Jego palce wślizgują się w moje włosy. Ja opieram dłonie na jego piersiach i czuję jak serce mu wali.
- Jesteś taka piękna – szepcze mi do ucha. Jego oddech łaskocze mnie.
- Hmmm… - mruczę.
- Ale nie za to cię kocham, mówiłem ci… - całuje mnie lekko.
- Wiem… - chrypię – Ja też nie wyszłam za ciebie dla wyglądu, choć w sumie byłoby to całkiem logiczne. Wyglądasz obłędnie w tym garniturze. Nie wiem jakim cudem nie rzuciłam się na ciebie od razu…
Robin śmieje się lekko do mojego ucha.  
- Mam podobny problem z tobą. – mówi niskim głosem. Robi mi się gorąco.
Przez chwilę stoimy i nie ruszamy się patrząc sobie w oczy.
Cisze przerywa Jill.
- Moje gratulacje! - Krzyczy i całuje mnie w policzek. To samo robi z Robinem, a on na chwilę sztywnieje i niepewnie spogląda na mnie. Uśmiecham się.
- Dziękujemy – mówię.
Potem przychodzi kolej na Aarona.
- Jolie, mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwsza niż Abby była ze mną. – ściska moją dłoń – Jeszcze raz przepraszam cię za wszystko. Naprawdę nie chciałem… - głos mu się łamie i urywa, a ja go przytulam. Napina mięśnie. Wiem, że nie jest do tego przyzwyczajony, ale chcę mu pokazać, że mu wybaczyłam. Wszystko mu wybaczyłam. Teraz to poczułam, teraz, kiedy do mnie podszedł. Nie umiem się na niego gniewać. Na nikogo nie umiem się gniewać.
Aaron kiwa głową i odsuwa mnie od siebie. Przychodzi kolej na Jacka.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć, Jolie. Praktycznie się nie znamy… - zaczyna – Ale wiem, że Robin to porządny facet i wiem, że zasługuje na to, żeby go ktoś pokochał. Jeśli tym kimś masz być ty, to jestem tym bardziej szczęśliwy. Wiem, że Abby musiała cię wychować na dobrego człowieka.
Uśmiecham się do niego.
- Dziękuję.
Podchodzi do mnie Scott i ściska mnie mocno.
- Gratulacje, siostra.
- Teraz wasza kolej – śmieję się.
- Ciiiicho – przykłada mi palec do ust – to miała być tajemnica.
Odwraca się do Jill.
- Chodź tu, podłączymy się – wyciąga do niej rękę.
Parskam śmiechem widząc jej minę. Jest totalnie zszokowana, ale wzrusza ramionami i bierze jego dłoń.
- Raz się żyje. – mówi i podchodzą do pastora.
Przechodzimy przez ceremonię zaślubin jeszcze raz. Tym razem ja jestem druhną, a Robin drużbą. Scott chyba dalej nie ufa Blake’owi.
Ślub Jill i Scotta kończy się szybciej niż nasz, bo oni nie bawią się w gadanie. Chcą ze sobą być bo tak.
- Jill, ta obrączka to znak, że jesteś tylko moja. – mówi Scott. – Żeby mi się nikt nie próbował wcinać. – patrzy na Blake’a, a ten unosi ręce w obronnym geście.
- Nie lubię mężatek – śmieje się.
- Dawaj łapę! – Jill bierze dłoń Scotta i nasuwa mu obrączkę na palec. Ledwo wchodzi – To jest rezerwacja, kochany. Na wszystkie noce do końca twojego życia.
- Albo twojego. – uśmiecha sięScott.
Całują się. Rozpoczyna się druga tura gratulacji. Zaczynam ja. Ściskam ich oboje. Cieszę się, że są razem.
Po chwili łapię Robina za rękę i odciągam na bok do Blake’a.
 - Nie wiem jak ci się odwdzięczymy – mówię przez łzy.
Wzrusza ramionami.
- Daj spokój. Wiesz, że jedyna rzecz, której pragnę jest nieosiągalna… - chrypi, odchrząkuje – Ważne, że wam się udało. Cieszę się.
Kiwam smutno głową i przyciągam go do siebie.
- Dziękuję. – szepczę. – Naprawdę…
Blake macha ręką.
- Daj mi grać i nie przeszkadzaj.
Robin odciąga mnie od niego i prowadzi na środek.
- Nie powinniśmy uciekać? – pytam go.
Plan był taki, że zaraz po ślubie ruszymy do Overhead, mieliśmy uciekać przed Ianem i policją, mieliśmy zaznać spokoju na powierzchni.
Kręci głową.
- Chwila nas nie zbawi. – odpowiada. – A Ian musi przegrupować siły po tym jak nieplanowanie zszedł do Beneath. Tutejsi strażnicy trochę przetrzebili jego policję…
Obejmuje mnie w pasie. Obok stają Jill i Scott. Patrzymy sobie w oczy – Robin i ja, a oni się nie krępują. Zachowują się jakby nikogo innego tu nie było. Wiem, że są tak samo szczęśliwi jak my, choć okazują to w zupełnie inny sposób. Nie mogą od siebie oderwać rąk. My stoimy i w milczeniu napawamy się swoją bliskością.
Jack łapie Adele i zaczyna się z nią przemieszczać po jaskini. Blake znów gra na gitarze i krzyczy coś, żebyśmy się pocałowali. Niczego bardziej nie pragnę. Przesuwam dłonie po jego piersiach w górę do jego szyi i wplatam we włosy. Staję na palcach i przyciskam usta do jego ust. Jestem szczęśliwa. Jestem z nim, jesteśmy małżeństwem, za chwilę mamy wrócić na powierzchnię i poznać nieznany dotąd świat. Powinnam być przerażona, ale jego obecność sprawia, że nie jestem.
 Robin pogłębia pocałunek. Zaczyna mi się kręcić w głowie i cały świat odpływa. Jest tylko on i ja, my, razem jak jeden organizm. On uzupełnia mnie,  a ja jego. Pasujemy do siebie idealnie, jestem tego pewna.
Nasz spokój przerywają przeraźliwe krzyki. Adele wychodzi sprawdzić co się dzieje i wraca po chwili. Słyszę wybuch, ale jakby daleko.
- Co się dzieje? – jestem zdezorientowana.
Kolejny wybuch. Robin przyciąga mnie mocno do siebie i wyprowadza z kaplicy. Oglądam się, ale pozostali podążają za nami.
Znowu wybuch, tym razem bliżej.
- Co jest? – łapię kogoś z rękaw. Dopiero po jakimś czasie orientuję się, że to policjant z Underground. Ma zakrwawioną twarz.  Nie mam pojęcia kto to jest.
- Uciekajcie! – krzyczy i odpycha się ode mnie. Staję krzywo i upadam. Boli mnie kostka.
 Nic więcej nam nie potrzeba. To są informacje, które wystarczają do chłodnej oceny sytuacji. Jest niedobrze. Cholera wie co się dzieje, ale wszyscy uciekają w panice i my powinniśmy zrobić to samo… Tylko gdzie?
- Za mną – krzyczy Scott i wbiega w jeden z bocznych korytarzy.
Pędzę za nim kulejąc. Robin biegnie jest przy moim boku, choć wiem, że mógłby biec dużo szybciej.
- Idź – mówię.
- Nie zostawię cię. – odpowiada. – Nigdy.
Scott znika nam z pola widzenia. Za  chwilę tracimy z oczy Blake’a i Aarona. Tylko Adele i Jack są za nami. Wybuchy są co raz bliżej, jakby nas goniły.
- Uciekaj! – krzyczę rozpaczliwie do Robina. Noga mnie boli, nie mogę już biec. Staję i opieram się o ścianę. To koniec. Wybuchy są co raz bliżej. Cokolwiek by to nie było, dostanie mnie w swoje ręce.
Robin zatrzymuje się, żeby na mnie spojrzeć. Jack i Adele nas wyprzedzają.
- Co się dzieje, Jolie? - pyta.
- Chyba skręciłam kostkę… - urywam, bo on odwraca się do mnie plecami i kuca lekko.
- Złap mnie za szyję – mówi  i łapie mnie pod kolanami.
Jestem przytulona do jego pleców, kiedy puszcza się biegiem. 
- Powinnaś od razu powiedzieć… - dyszy – Powinnaś…
Nie kończy, albo do mnie nie docierają jego słowa. Słyszę okropny huk tuż koło mojego lewego ucha. Coś, jakby podmuch, zwala Robina z nóg. Upada na ziemię , a ja razem z nim. Jego ciało przygniata moją nogę. Nie mogę się ruszyć. Nie wiem co się dzieje. W uszach mi dzwoni. Szturcham Robina, ale on się nie rusza. Otaczają mnie kłęby czarnego dymu, krztuszę się i tracę przytomność.
To nie miało tak wyglądać…



KONIEC

Beneath 26

Stawia mnie na ziemi dopiero kiedy właz do Beneath zamyka się za nami. Ja wciąż kurczowo trzymam się jego koszulki i wtulam twarz w jego szyję chłonąc jego ciepło i zapach. Boję się go puścić, bo przeraża mnie myśl, że znowu coś nas rozdzieli. Nie chcę tego. Cała się trzęsę, choć nie jest mi zimno. Jestem przerażona tym, co mogło się stać. Robin obejmuje mnie mocno i całuje. Pociera moje ramiona, żeby mnie rozgrzać, a w końcu odsuwa mnie nieco od siebie. Nie puszczam jego koszuli. Palce mnie już bolą od kurczowego zaciskania, ale nic mnie to nie obchodzi. Nie puszczę i już. Omiata mnie wzrokiem.
- Co on ci zrobił? – pyta. Jego głos jest pusty.
- Nic – głos mi się trzęsie. – Nie zdążył. Jelena mi pomogła… - urywam – I Ethan.
Robin kręci głową.
- Jelena? Dlaczego?! – dziwi się. W sumie powinien, też się tego po niej nie spodziewałam…
- Chyba widziała w tym szansę dla siebie… - zaczynam – Kocha go…
Robin kiwa głową.
- Czy on próbował cię… - urywa. Twarz ma napiętą i patrzy na mnie badawczo.
W gardle rośnie mi gula na wspomnienie tego jak mnie dotykał i jak bardzo tego nie chciałam. Nie mogę nic powiedzieć, więc tylko kiwam głową.
Robin zaciska pięści. Widzę, że jest wściekły i patrzy na właz.
- Nie – mówię.
Patrzy na mnie, ale jakby mnie nie widział. Rusza w stronę włazu. Zapieram się z całej siły, żeby go powstrzymać, ale on wyrywa się mojego uścisku i z wściekłością otwiera właz. Jest już jedną nogą po drugiej stronie, kiedy udaje mi się przełknąć gulę i wydusić z siebie jakieś słowa.
- Nie zostawiaj mnie – to błagalna prośba. Sama słyszę ból i żal w swoim głosie. I tęsknotę, o tak, tęsknotę. Zostań. Potrzebuję, żebyś teraz był przy mnie... Nie mówię mu tego. Licze, że się domyśli. Musi.
Zatrzymuje się i ogląda przez ramię. Wiem, ze wyglądam okropnie. Opadłam na kolana i patrzę na niego błagalnie. Ręce mam skrzyżowane na piersiach i cała się trzęsę. Po policzkach ciekną mi ogromne łzy. Potrzebuję go teraz, bardzo. Ian mnie skrzywdził, nawet jeśli do niczego fizycznie nie doszło, to moja psychika jest w rozsypce. Potrzebuję oparcia…
- Proszę, zostań ze mną… - chrypię.
Widzę, że się waha, ale w końcu wściekły zamyka właz i zapiera pręt o przeciwległą ścianę, żeby nie dało się go otworzyć. Przez chwilę mi się przygląda. Jego twarz łagodnieje. Podchodzi do mnie i klęka obok. Przyciąga mnie do siebie. Z piersi wyrywa mi się westchnienie ulgi.
- Nie chcę cię stracić – mówię przyciągając go do siebie i znów wczepiając palce w jego koszulę. – Nie mogę…
Przesiada się tak, że opiera się plecami o ścianę. Nic nie mówi, tylko patrzy na mnie. Siadam na jego kolanach i opieram głowę na jego ramieniu. Potrzebuję bliskości, potrzebuję go teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Obiecaj mi, że już nigdy… - urywam. Wiem, że nie może mi tego obiecać, bo to nie zależy od nas. Nie podnoszę głowy i nie widzę jego twarzy, ale wiem, że cały się napiął. Zawsze tak jest kiedy proszę go o coś, czego nie może mi obiecać.
- On chciał cię zabić… - mówię. – Przypadkiem wstrzyknął to mi…
- Och, Jolie, czemu mnie nie obudziłaś? – wtula twarz w moją szyję. – Co ja bym zrobił, gdybyś wtedy umarła? Znaleźliśmy tę strzykawkę… - ręce mu się trzęsą. – To cię mogło łatwo zabić i tylko w Underground mogli cię uratować, dlatego nie poszedłem po ciebie od razu. Musiałem im dać czas… - urywa i patrzy na mnie. Widzę, że jest na siebie wściekły. – Teraz myśle, że powinienem pójść wcześniej… - zaciska pięści.
Całuję go lekko.
- Nie… - mówię – ledwo odzyskałam kontrole nad własnym ciałem. Gdybyś zabrał mnie wcześniej, mogłabym nie przeżyć.
Kiwa głową.
- Ale jak sobie pomyślę co on chciał zrobić… - głos mu się łamie. – Jolie, przepraszam…
Obejmuję go i przyciągam do siebie.
- To nic… - mówię i uśmiecham się szeroko. – Dzięki temu uświadomiłam sobie jedną rzecz.
Podnosi na mnie wzrok.
- Dzięki czemu?
Biorę głęboki oddech. Musze mu powiedzieć.
- Ian mnie dotykał. – głos mi drży, a jego twarz tężeje. – To było okropne… - mówię urywanym zdaniami. – Chciał mnie zmusić do… Rozbierał mnie… Gdyby nie Ethan, przybiegłabym tu nago… Robin, on mnie całował i to było takie okropne… Próbowałam sobie wyobrażać, że to ty, ale nie mogłam, bo wszystko było nie takie… Koszmar.
Obejmuje mnie mocno i przyciąga do siebie.
- Przysięgam, że jeśli tylko dostanie się w moje ręce, zabiję go. – cedzi przez zęby. – Przepraszam, że musiałaś przez to przechodzić… - dodaje pocierając kciukiem mój policzek.
Wtulam się w jego dłoń i przez chwilę się nie ruszam. On też. Siedzimy razem i jest nam dobrze. Wtedy sobie coś przypominam i zrywam się na równe nogi. Łapię go za rękę. Patrzy na mnie zdziwiony.
- Ślub! – krzyczę.
Podnosi się powoli i kładzie mi ręce na ramionach.
- Jolie, wiem, że nie byłaś tego pewna… - urywa i przygląda mi się uważnie, ale ja się tylko uśmiecham. – ja naciskałem, bo chciałem cię zatrzymać przy sobie, mimo, że wiedziałem, że nie powinienem…
- Masz rację. – odpowiadam – Nie byłam, ale już jestem… - chcę iść, ale on zatrzymuje mnie w miejscu.
Kręci głową. O co mu znowu chodzi?
- Dlaczego? – ściąga brwi i pojawia się charakterystyczne V, które świadczy o tym, że jest zdenerwowany i niepewny siebie.
- Co dlaczego? – nie rozumiem pytania.
- Dlaczego teraz jesteś pewna…
O matko! Bo tak!
- Dlatego, że tylko myśl o tobie pozwoliła mi tam nie zwariować – ruchem głowy wskazuję właz do Underground – Dlatego, że tylko ty mnie nie okłamujesz… - kładę mu dłoń na policzku – Dlatego, że jesteś dla mnie jedynym oparciem, kiedy cały mój światopogląd sie rozleciał, kiedy wszystko okazało się być kłamstwem… - pocieram go kciukiem – Dlatego, że tylko ty dajesz mi poczucie bezpieczeństwa… - widzę, że lekko się rozluźnia, uśmiecham się – Dlatego, że wiem, że mnie kochasz, bo czuję to w każdym twoim dotyku – głos mi się łamie – Dlatego, że tylko ty zawsze wiesz doskonale co zrobić, żebym poczuła się wspaniale. Uświadomiłam to sobie w Underground, kiedy Ian próbował zająć twoje miejsce. – Patrzę mu w oczy – Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że cię kocham, naprawdę kocham i nie potrafię bez ciebie żyć…
- Och Jolie… - przyciąga mnie do siebie i całuje mocno. – Ja bez ciebie… - urywa. – Nie wiem co bym zrobił gdyby cos ci się stało… - głos mu się łamie – Tak bardzo cię kocham!
Ma łzy w oczach, ale uśmiecha się szeroko. Ocieram je kciukiem. Pozwolił sobie na pokazanie emocji i płacze ze szczęścia. Bardzo mnie to cieszy, bo lubię, kiedy jest sobą, kiedy otwiera się przede mną. Wtedy czuję, że mi ufa, że chce, żebym znała go całego, ze wszystkimi jego emocjami. Ja też tego chcę.
Wyciągam rękę, ale on obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Tak schodzimy do Beneath.
- Dlaczego mówiłeś, że mnie nie znałeś wcześniej? – pytam.
Spina się. Zdenerwowałam go.
- Widziałam filmy, które pokazywała ci Abby. – pocieram kciukiem jego dłoń, żeby wiedział, że nie chcę kolejnej kłótni. Nie pytam go o to, żeby mu robić wyrzuty.
Rozluźnia się.
 - To nie Abby. Ona tylko pokazała mi ciebie, powiedziała, że to jest jej wariacja na temat mojego ideału. A filmy sam tworzyłem, Jolie. Zakochałem się w tobie dużo wcześniej niż powinienem, byłaś jeszcze dzieckiem, ale tak niesamowicie pogodnym i troskliwym… Zawsze stawiałaś czyjeś potrzeby na pierwszym miejscu i to mnie tak urzekło, że nie mogłem oderwać od ciebie wzroku. Nie obchodziło mnie, że jedyne co masz wspólnego z moim ideałem to kolor włosów...
Uśmiecham się i kiwam głową.
- Przepraszam, ze ci wcześniej nie powiedziałem… - urywa. – Nie chciałem cię wystraszyć. Uznałem, że lepiej będzie, jeśli nie dowiesz się wszystkiego od razu, bo możesz uznać, że mam nieczyste intencje, a ja cię po prostu kochałem od momentu stworzenia… Dlatego odrzucałem wszystkie propozycje, bo wiedziałem, że w końcu pojawisz się ty i że może dasz mi szansę, mimo, że jestem już starym kawalerem...
Wybucham śmiechem.
- Tak staruszku, dam ci szansę. – zatrzymuję się i całuję go – Nie obchodzi mnie jak powstałam i dlaczego.  Nie obchodzi mnie już teraz nic. – mówię – Do niczego mnie nie zmuszałeś… Nie miałam zakodowane, że mam się w tobie zakochać, tak po prostu się stało.
Uśmiecha się moim ulubionym uśmiechem. Cała jego twarz się rozjaśnia.
- Chodź, pójdziemy cię ubrać – mówi
- A co ze ślubem? – denerwuję się.
- Pastor poczeka. – kładzie mi dłoń na plecach i popycha mnie lekko do przodu – reszta też.
Wchodzimy w milczeniu do domu Scotta. Jill rzuca mi się na szyję, kiedy tylko wyłaniam się zza kotary. Scott podnosi się z ziemi podchodzi powoli, a Blake stoi jak zwykle na drugim końcu i opiera się niedbale o ścianę. Uśmiecha się szeroko.
- Za godzinę? - Scott wyciąga na powitanie rękę, a Robin ściska ją mocno.
- Tak. Zawiadomisz wszystkich? – pyta.
Scott kiwa głową i wychodzi.
Łapię Jill za ramiona, bo jej uścisk krępuje moje ruchy.
- Jestem – mówię – wszystko w porządku.
Jill odsuwa się i uśmiecha.
- Tak się cieszę. – patrzy na mnie podejrzliwie – pójdę po ubranie – mówi i wychodzi.
- Dobrze się czujesz? – Blake odpycha się od ściany i podchodzi do mnie.
Podchodzę do niego. Obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Jest dla mnie jak ojciec, który się o mnie troszczy i robi wszystko, żeby moje zycie było idealne. Wtulam się w niego i chłonę jego ciepło.
- Co on ci zrobił? – pyta – Robin mówił, ze możesz umrzeć, bo coś ci wstrzyknął… - urywa.
Kiwam głową.
- Mogłam, ale nie umarłam. Nic mi nie jest…
- Czy on… - zaczyna, ale odpycham go i kręcę głową.
- Dotykał mnie, do niczego więcej nie doszło. – mówię – chcę o tym zapomnieć…
Kiwa głową i całuje mnie lekko w policzek.
- Cieszę się, że nic ci nie jest…
Uśmiecham się i odwracam. Robin przebiera siew elegancki uniform. Czarny. Nigdy go w takim nie widziałam więc przyglądam się z zaciekawieniem, ale Blake odwraca mnie tyłem do niego.
- Nie możesz go oglądać w dniu ślubu. – mówi – Nie w ślubnym garniturze.
- Czemu? – pytam.
- Bo to przynosi pecha…  Tak kiedyś mówiło się w Overhead.
Wybucham śmiechem.
- A to co było do tej pory to było szczęście, tak?
Blake też się śmieje.
- Jeśli tak, to chyba nie chcesz ryzykować pecha, nie?
Kręcę głową i staję z założonymi rekami tyłem do Robina. Po chwili wraca Jill i ciągnie mnie w przeciwległy kąt. Podaje mi bieliznę. Biały stanik i majtki. Wyciąga z worka białą suknię taką, jak widziałam kiedyś na uroczystościach zaślubin w Underground. Jest prosta, z odsłoniętymi ramionami i rozkloszowanym dołem. Słyszę jak Blake wyprowadza Robina na korytarz.
- poczekajcie – proszę.
- Dołączymy do nich później – uśmiecha się Jill i pomaga mi założyć suknię, potem zapina zamek na plecach. Czuję mrowienie  w brzuchu. Jestem zdenerwowana. Ręce mi się trzęsą. Patrzę na nią, ale ona odwraca mnie tyłem do siebie i zaczyna upinać moje włosy. Na koniec smaruje mi usta błyszczykiem.
 - Zabrałaś go ze sobą? – pytam.
- Pewnie, to jedyne  co warto było wziąć.
Wybucham śmiechem. Pewnie ma rację.
Jill pociąga jeszcze moje oczy czarną kredką i przygląda mi się przez chwilę.

- Wyglądasz bosko! – uśmiecha się. – Gotowa na ślub? 

środa, 24 kwietnia 2013

Beneath 25

Nie chcę płakać, nie chcę mu pokazywać, że się boję i że nie mam już siły na walkę, ale łzy same lecą mi po policzkach. Jego ręce na moim ciele są jak rozżarzone pręty. Jego dotyk mnie pali. Jest zbyt brutalny i zbyt nachalny, nie podoba mi się. Jego dłonie wciąż są wilgotne, zastanawiam się czy nie używa chemii, ale jestem prawie pewna, że nie. Czuję wyłącznie odrazę, a przy chemii to by było raczej niemożliwe…
- Jolie, nie bój się… - Ian ociera łzy z moich policzków.
Jak mam się nie bać? Próbuje mnie zmusić do czegoś czego nie chcę, mimo, że wyraźnie daję mu do zrozumienia, że nie powinien. Grzmocenie pięściami i wrzaski nie wystarczyły. Kręcę energicznie głową, żeby odwiązał koszulę z moich ust. Przygląda mi się przez chwilę i spełnia moją prośbę.
- Nie rób tego – proszę spokojnie. – Nie chcę… - przełykam łzy.
Uśmiecha się tak, jak to robił, kiedy przechodziłam przez symulacje niebieskich. Przez chwilę widzę dawnego jego, mojego przyjaciela, kogoś komu kiedyś ufałam, słusznie czy nie…  ale zaraz znowu zaczyna mnie dotykać i czar pryska. Jestem wściekła i walę go po łapach.
- Nie! – wrzeszczę – rozumiesz?!
Uśmiecha się i zbliża do mnie. Zatyka mi usta dłonią i całuje w szyję. Spinam się cała, bo to jest miejsce, które jest dla mnie szczególnie znaczące. Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam, kiedy Robin dotyka mojej szyi. Nie ma znaczenia czy tylko muska ją dłonią, czy całuje, zawsze przechodzą mnie niesamowicie przyjemne dreszcze. Teraz to jest tak koszmarnie sztuczne i okropne, że nie mogę tego znieść i znów łzy płyną mi po policzkach. Odpycham go, ale jest dużo silniejszy i nie daję rady. Przypominam sobie, jak Robin się ze mnie śmiał, kiedy mówiłam mu, ze dam sobie radę z Ianem. Miał rację. Nie mam żadnych szans. Ian przyciska biodra do moich. Odwracam głowę w bok.
- Jolie… - szepcze mi prosto do ucha.
Zaciskam zęby i zamykam oczy. Nie, nie chcę tego, nigdy nie chciałam. Nienawidzę go co raz bardziej z każdą minutą. Nienawidzę!
- Przestań – proszę, kiedy dobiera się do mojego stanika.
Nie słucha. Majstruje przy zapięciu i zdejmuje mi go. Moje ręce automatycznie wędrują do góry, zasłaniam się, ale on łapie mnie za nadgarstki i przyciska mi ręce do ściany za moimi plecami. Szarpię się i rzucam, ale biodrem dociska mnie do zimnego kamienia i już nie mam żadnego ruchu.
- Nie… - cicha prośba wyrywa się z moich ust.
Ian uśmiecha się. Jego usta wędrują od mojego ucha, przez szyję i obojczyk aż do piersi. Wzdrygam się, ale nie mam możliwości ruchu. Jego ciało blokuje moje. Jestem na skraju rozpaczy, bo wiem, że za chwilę zmusi mnie do czegoś czego nie chcę. Doskonale wiem o co mu chodzi i to mnie przeraża. Znów zaciskam powieki, żeby chociaż go nie widzieć. Może uda mi się wyobrazić sobie, że to Robin… może… Nie! To niemożliwe. On mnie tak nie dotyka. Wszystko jest nieodpowiednie, niedelikatne, nie takie, jak powinno być.
- Robin… - płaczę – pomóż mi…
Wzywam go, choć wiem, że nie usłyszy. Wiem, że został w Beneath i pewnie właśnie szaleje z rozpaczy, bo nie wie co się ze mną dzieje. Możliwe, że robi coś głupiego, bo myśli, że go zostawiałam. Liczę na Blake’a i jego rozsądek… 
Ian schyla się do moich majtek, ale drzwi otwierają się nagle i uderzają go w tył głowy. Ktoś musiał mieć klucz. Nie wiem kto, nie interesuje mnie to. Ian upada. Ja łapię swoje ubrania i szybko wypadam na korytarz nie oglądając sięga siebie. Słyszę, że Ian jęczy i mamrocze coś, żeby mnie zatrzymali, ale ja biegnę. Nie mam zamiaru się zatrzymywać dopóki nie dotrę do Beneath. Kiedy dopadam do schodów do zejścia słyszę za sobą Iana.
- Stój Jolie, jeśli nie chcesz, żebym ją zabił!
Zatrzymuję się. Jestem pewna, że ma Jill. Odwracam się i widzę dziewczynę, ale to nie Jill. Nie spodziewałam się tego. Dwóch mężczyzn bierze mnie pod ramiona. To policja. W jednym z nich rozpoznaję Ethana, ale się nie odzywam. Widzę, że stara się na mnie nie patrzyć, żeby zapewnić mi choć odrobinę prywatności i żeby mnie nie krępować. On się stara. Jego towarzysz nie. Jego ręka co chwilę ląduje na moim pośladku, albo przypadkiem muska moje piersi. Wzdrygam się i kopię go w kostkę. Krzywi się z bólu i wymierza mi policzek. Twarz już mnie piecze. Jestem pewna, że jutro będę miała sine ślady pod okiem, ale to mnie nie obchodzi.
- Po cholerę przylazłaś – cedzi Ian. Nie mówi do mnie tylko do niej.
Zmieniła się od czasu kiedy ostatnio ją widziałam. Jej rude włosy wypłowiały, a oczy są jakby przygaszone, ale kiedy spogląda na niego jej twarz się rozjaśnia. Nic z tego nie rozumiem i dopiero, kiedy jej spojrzenie przenosi się na mnie dociera do mnie, że ona go kocha. Po prostu.
Policjanci popychają mnie i upadam na kolana przed Ianem.  Ubrania wypadają mi z rąk i rozsypują się po podłodze. Łapie mnie mocno za ramię i stawia do pionu. Nie patrzę na niego, tylko na nią.
- cześć – mówię i ściskam jej dłoń.
Wyrywa się z mojego uścisku.
- Nie dotykaj mnie! – krzyczy. – Chcesz mi go odebrać!
Patrzę na nią szeroko otwartymi oczami.
- Tak, jak odebrałaś mi Robina, teraz chcesz mi odebrać Iana. Oni nie należą do ciebie, Jolie!
Potrząsam głową. Nie mogę się na nią złościć. Nie wiem co on jej zrobił, ale wiem, że ma jakieś urojenia. Znowu łapię jej dłoń i ściskam lekko.
- Jelena, Ian jest twój. – uśmiecham się do niej.
Przez chwilę widzę w jej twarzy cień zrozumienia, ale potem on szepcze jej coś do ucha i po chwili dostaję od Jeleny w ucho. Boli, piecze i dzwoni. Nie wiem jak to zrobiła, ale jej uderzenie bolało o wiele bardziej niż którekolwiek z wcześniejszych.
Ian prowadzi nas z powrotem do gabinetu. Tym razem nie ma wolnej ręki wiec nie zamyka drzwi na klucz, ale wiem, że zaraz po drugiej stronie stoi dwóch policjantów, bo skinieniem głowy kazał im tam czekać.
- Jolie… - mówi niskim głosem. – Nie rób tak więcej – kiwa mi palcem przed nosem. – Łamiesz mi serce…
To już przesada.
- Chętnie złamałabym ci cokolwiek innego! – odparowuję.
Jelena przygląda mi się badawczo.
- Nie mówisz poważnie – Ian znów gładzi mnie po twarzy i przyciąga mnie do siebie, żeby mnie pocałować. Naciska mocno na moje wargi. Krzywię się i odwracam bokiem. Uderza nosem w mój policzek. Trzęsę się w ściekłości.
- Zostaw mnie! – cedzę przez zęby. – Ona cię kocha. Z nią się baw! – warczę
Jelena otwiera szeroko usta.
- Bawię się – Ian przyciąga ją do siebie i całuje krótko.
Widzę rozanielenie na jej twarzy, którego kompletnie nie rozumiem, bo Ian to drań, ale jeśli jej jest z nim dobrze, to jej sprawa. Wiem, że on może jej zrobić krzywdę, ale mnie to nie obchodzi. Przestało mi zależeć na jej bezpieczeństwie po tym jak doprowadziła do tego, że musiałam uciekać i porzucić Robina.
Czuję jak ktoś łapie mnie za dłoń. Spoglądam w dół. To Jelena. Ian całuje jej szyję, a ona przyciska go do siebie i kiwa głową w stronę drzwi. Jestem jej za to wdzięczna. Czekam jeszcze chwilę, bo wiem, że musie mieć jakiś plan. Popycha go mocno, a on cofa się aż siada na biurku i przyciąga ją do siebie. Stoję przez chwile i mu się przyglądam z rozchylonymi ustami, bo wiem, że on tez na mnie patrzy, ale po chwili Jelena się nim zajmuje i mam wolną drogę. Nie  mam ubrań, ale się tym nie przejmuję. Wybiegam na korytarz.
- Zatrzymajcie ją! – wrzeszczy Ian, ale Jelena skutecznie go powstrzymuje przed ruszeniem w pogoń za mną.
Ethan stoi i udaje, że mnie nie zauważył. Widzę jego broń w kaburze. Nie zapiął jej. Myślę, że zrobił to specjalnie. Przez chwilę zastanawiam się co powinnam zrobić, ale pistolet kusi. Muszę jakoś pozbyć się drugiego policjanta. Wyciągam broń i strzelam mu w nogę, żeby nie mógł mnie gonić. Puszczam się pędem przed siebie. Uciekam. Biegnę prosto do schodów. Ethan pędzi za mną, ale udaje, że kuleje, żeby mnie nie dogonić. Dopiero na schodach dopada mnie.
- Tu nie ma kamer – sapie i ściąga bluzę, żebym miała się czym okryć.
- Dziękuję. – uśmiecham się do niego.
- Nie idź do wejścia Robina. – mówi – jest spalone. Wiem, że do niego jest bliżej, ale nie możesz.
Kiwam głową.
- Pójdę do tego, którym weszłam za pierwszym razem.
Ethan uśmiecha się.
- Dlaczego nie uciekniesz ze mną? – pytam.
- Nie zostawię rodziny – kładzie mi rękę na ramieniu.
Rozumiem go, więc kiwam głową.
- Jeszcze raz dziękuję – uśmiecham się.
- Zawsze do usług – odpowiada i uśmiecha się do mnie szeroko. – Wracaj do niego. pokazuje mi wyjście na poziomie Beneath.
Uśmiecham się szeroko.
- Jaki dziś dzień? – wciąż nie wiem ile czasu spałam, więc nie wiem czy jest poniedziałek czy wtorek…
- Środa – odpowiada Ethan.
- O matko! – zegarek na ścianie gabinetu Iana wskazywał jedenastą. Ślub. Cholera. Zrywam się do biegu. Wypadam na korytarz i biegnę do wejścia, które było oznaczone na mapie mojego taty. Pamiętam dokładnie trasę. Skręcam co chwila w inną stronę. Pędzę, jakby gonił mnie tabun policjantów, ale tu nikogo nie ma. Za piątym z kolei zakrętem wpadam na kogoś. Cholera, nie sprawdziłam. Zaraz zaprowadzą mnie z powrotem do Iana. Jakieś ręce zaciskają się na moich ramionach. Czuję czyjś oddech na szyi. Jest ciemno, nie mam pojęcia kto mnie trzyma, więc szarpię się. Chcę się wydostać. Może uda mi się dopaść włazu do Beneath zanim ten ktoś mnie dogoni. Walę go pięściami. Mocno.
- Jolie… - szepcze mi do ucha.
Sztywnieję chyba znam ten głos, ale jestem tak zdenerwowana, że nie umiem go przypisać do twarzy.
- Jolie, uspokój się, to ja… - przyciska mnie mocno do siebie, a ja czuję jak otacza mnie znajome ciepło i powoli się rozluźniam.
- Robin… - szepczę. – przyszedłeś po mnie…
Śmieje się lekko, odgarnia włosy z mojej szyi i całuje mnie delikatnie.
- Zawsze po ciebie przyjdę. – szepcze, a jego wargi przesuwają się w górę mojej szyi i po szczęce, żeby w końcu odnaleźć moje usta.
Taaaaak. Tego mi było trzeba. On wie jak mnie dotykać, żeby było mi dobrze. Zaciskam dłonie na jego koszuli i przyciągam go mocniej do siebie. Przez chwilę zapominamy gdzie jesteśmy. Nie możemy się nacieszyć sobą, aż w końcu on bierze mnie na ręce i niesie do włazu.

- Co ci zajęło tyle czasu? – pytam. 

Beneath 24

Serce wali mi znacznie mocniej niż powinno. Boję się tego co mogę usłyszeć, choć jestem niemal pewna, że to nic nie zmieni. Ian nic nie mówi tylko pochodzi do ekranu i chwilę dłubie coś w urządzeniu poniżej. Marszczę czoło i mu się przyglądam. Wraca do mnie i siada na łóżku pozwalając bym się oparła o jego ramię. Plecy mnie już bolą od udawania bezwładnej. Normalnie podłożyłabym sobie poduszkę pod plecy, ale miałam udawać, że nie wraca mi władza w kończynach, bo nie chcę, żeby wiedział, że niedługo będę mogła uciec. Nogi mrowią mnie co raz bardziej i wiem, ze za chwilę będę mogła spokojnie biegać. Nerwowo przebieram palcami u rąk pod kołdrą. Ian obejmuje mnie ramieniem i przyciąga bliżej do siebie. Denerwuje mnie to, ale nie mogę nic zrobić, bo miałam się nie ruszać. Wlepiam wzrok w ekran i staram się zignorować rosnący niepokój. Ian przesuwa dłonią po moim barku wywołując nieprzyjemne dreszcze.
Na ekranie pojawia się jakaś dziewczyna. Wchodzi do boksu Robina. Nie wiem co sie dzieje w środku. Wychodzi dopiero po dłuższym czasie. Nie widzę jej twarzy więc nie wiem kto to jest. Potem przychodzi inna dziewczyna. Wiem, że inna, bo ma rude włosy, a nie ciemne. Podobnie jak jej poprzedniczka ta też wychodzi po jakimś czasie. Taka sytuacja powtarza się kilka razy. Patrzę na Iana pytająco, bo nie wiem o co mu chodzi.
- Poczekaj… - jego głos nie zwiastuje niczego dobrego.
Znów spoglądam na film. Tym razem Robin żegna dziewczynę w drzwiach. Widzę, że sztywnieje, gdy ona go obejmuje i całuje w policzek. Film urywa się chyba chwilę za późno, bo widzę jak Robin delikatnie odsuwa dziewczynę. Widzę, że jak ona spuszcza głowę, a on kładzie jej rękę na ramieniu, żeby ją uspokoić. Patrzę na Iana, a on się uśmiecha. Nic nie rozumiem.
- O co ci chodzi?
- Nie byłaś pierwsza, Jolie… - zaczyna.
- Jeśli myślisz, że nie wiem, że nie ja pierwsza się w nim zakochałam, to doskonale o tym wiem. – jestem wściekłą i nie umiem tego ukryć.
- Nie o to mi chodzi. – wzdycha i obejmuje mnie mocniej. – Nie czekał na ciebie nic nie robiąc. Widziałaś sama ile dziewczyn u niego bywało.
- Bywało, wiem o tym i co z tego? – ta konwersacja zaraz doprowadzi mnie do szału.
- Myślisz, że po prostu sobie siedzieli i rozmawiali? – pyta.
Kiwam głową. Oczywiście, że tak myślę. Nawet więcej, jestem tego pewna! Wiem, że Robin by mnie nie okłamał, bo on po prostu tego nie robi i koniec. Kocha mnie i od samego początku jest ze mną szczery i to mi się w nim bardzo podoba. Wie, że robił błędy w życiu, ale mnie nie oszukuje. Czasem nie mówi mi wszystkiego od razu,. Ale ja też mu wszystkiego od razu nie mówię. To normalne, bo musielibyśmy spędzić trzy dni na opowiadaniu wszystkiego, całego naszego życia.
Ian łapie mnie za podbródek i zmusza do spojrzenia na siebie.
- To niemożliwe. Żaden facet nie powstrzyma się widząc takie dziewczyny. Żaden. – kładzie nacisk na ostatnie słowo. Nie sposób tego zignorować.
Wkurza mnie strasznie. Zachowuje się, jakby znał Robina lepiej ode mnie. Wydaje mu się, że wie o nim wszystko, bo też jest facetem. To jakiś idiotyzm.
-Mylisz się – mówię to zupełnie spokojnie. Jestem pewna swego. Pamiętam pierwszy pocałunek z Robinem i wiem, ze kompletnie nie miał pojęcia co ma robić, zwłaszcza w porównaniu z Ianem. Ianowi przeszkadzałam ja i moje niedoświadczenie, Robin był kompletnie zagubiony sam z siebie. To samo było podczas pierwszej nocy, którą spędziliśmy tak naprawdę  razem. Ręce mu się trzęsły i głos mu drżał, choć starał się nie dać tego po sobie poznać, starał się udawać, że doskonale wie co robi, ale czułam jego zdenerwowanie. Wiedziałam, że boi się każdego ruchu i jest niepewny tego co powinien robić. Ja też kompletnie nie wiedziałam co i jak, ale jakoś daliśmy radę. Uśmiecham się na wspomnienie tamtej nocy. Było cudownie. Naprawdę cudownie… 
Dłoń Iana co raz mocniej zaciska się na moim ramieniu. Patrzę na niego i widzę, że jest co raz bardziej zdenerwowany. Podejrzewam, że nie podoba mu się to, że mu nie wierzę i że nie jest w stanie w żaden sposób zniszczyć mojej wiary w Robina i w jego uczucie. Nie jest w stanie zniszczyć uczucia, którym go darzę.
- Mam jeszcze jedną rzecz – mówi – Znalazłem to w boksie Abby i Aarona, kiedy sprzątaliśmy w nim…
- Po co w nim sprzątaliście. Przecież nie był jeszcze potrzebny. – przerywam mu.
Ian wzrusza ramionami i znowu podchodzi do ekranu. Wkłada kolejny dysk z filmem a ja zaczynam mieć tego dość.
- Czy ty po raz kolejny będziesz próbował mnie przekonać, że z jakiegoś powodu nie mogę z nim być? – pytam wściekła.
- Nie ja… - wskazuje na ekran.
W oczach stają mi łzy. Każdego się spodziewałam, ale nie jej. Nie wiem co myśleć. Tęsknię za nią strasznie, a jej widok powoduje, że przypominam sobie ostatni raz, kiedy byłyśmy razem, noc, w którą zginęła...
- Jolie – zaczyna Abby – Jeśli to oglądasz, to mnie pewniej już nie ma a ty jesteś na praktykach.
Mylisz się, myślę.
- Spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Nie mogłam dłużej ukrywać się z Jackiem. Kocham go i dlatego musiałam opuścić Underground i razem z nim uciec na górę do Overhead.
Zaczynam płakać. Chciała uciec, ale nie zdążyła. Może po to Jack wtedy przyszedł… Może chciał ją zabrać do Overhead właśnie tamtego dnia. Chciał ją uratować, ale nie zdążył…
Czuję rękę Iana zaciskającą się na moim ramieniu. Pociera moją rękę, jakby chciał mnie pocieszyć, ale to nic nie daje. Nie chcę jego pocieszenia. Czuję jego oddech na policzku. Całuje mnie lekko. Wzdrygam się, a on się odsuwa i przygląda mi się dziwnie. Nie zwracam na niego uwagi i skupiam się na mamie.
- Jolie wiem, że niedługo będziesz musiała wybrać kandydata na męża i wiem, że co najmniej dwóch jest tobą zainteresowanych. Jestem pewna, że pojawi się ich więcej, ale chciałabym ci opowiedzieć co nieco o Ianie i Robinie.
Obracam głowę i przyglądam się Ianowi. Domyślam się jaka będzie konkluzja mojej mamy, skoro tak ochoczo mi to pokazał. Wzdycham i ziewam przeciągle, bo wiem, że on mnie obserwuje.
- Ian to dobry chłopak – mówi Abby – Ma kompletną fiksację na twoim punkcie, ale…
Film się urywa. Patrzę na Iana i widzę, że ma w ręku pilota.
- Włącz to dalej – mówię.
Kręci głową. Nie mam wyboru i musze się zdradzić. Rzucam się przez jego ramię i wyrywam mu pilota z ręki. Włączam film, a pilota wrzucam do szklanki z wodą stojącej na pobliskim stoliku. Nie będzie działał, wiec obejrzę film do końca. Ian jest wściekły. Uderza mnie w twarz.
- …ma podobny problem jak twój tata – ciągnie Abby na filmie – nie lubi jak ktoś mu się sprzeciwia i robi się wtedy… - waha się chwilę – nieprzyjemny.
Rozcieram policzek, bo mnie piecze.
- Tak, właśnie to pokazał – mamroczę pod nosem wściekle patrząc na Iana. Jednocześnie przed oczami stają mi nieliczne sceny, kiedy widziałam jak Aaron tracił panowanie nad sobą i uderzał mamę. Po chwili ją przepraszał i godzili się, ale niesmak pozostał we mnie do dziś. Nie mogłam patrzeć na nią ani na niego. Bałam się go, a jej było mi żal. Nie wiem do tej pory dlaczego trwała z nim, mimo tego co robił. Nie wiem też jakim cudem Aaron przeżył z taką wadą. Jakim cudem nie odstrzelili go na samym początku, jako nieprawidłowej jednostki… Może desperacko potrzebowali wtedy nowych mieszkańców i nie zwracali uwagi na wady, może dopiero się uczyli, nie wiem i nigdy się nie dowiem.
Ian grzebie przy pilocie i próbuje wyłączyć film, ale nie udaje mu się w żaden sposób. Dysk będzie musiał się odtworzyć do końca. Uśmiecham się do siebie.
- To jednak nie jest wada dyskwalifikująca, Jolie. – ciągnie Abby – Z nimi da się żyć. Nie są tacy straszny, trzeba tylko uważać na to, co się robi i jest dobrze.
Przypominam sobie jak dostała kiedyś w twarz, bo postawiła stołek w niewłaściwym miejscu i kręcę głową. Jak mogła być tak głupia? Jak może chcieć tego samego dla mnie? Jak może chcieć, żeby jej własne dziecko było bite i poniżane przez męża. Nie rozumiem. Kręcę głową.
Scena się zmienia Abby jest na innym tle. To inna ściana. Nagranie pewnie jest robione innego dnia.
- Robin jest przystojny i to dobra partia – Abby zmienia obiekt zainteresowań – Kocha cię od kiedy pierwszy raz mu ciebie okazałam. Stworzyłam cię osobiście, łamiąc kilka zakazów. Stworzyłam cię dla siebie i dla Robina. Jego mama była moją przyjaciółką i bardzo mnie o to prosiła… - urywa.
Ian marszczy brwi i z zaciekawieniem słucha. Wiem już, że wcześniej nie słyszał tego fragmentu.
- powstałaś z krwi człowieka, którego kocham, jesteś więc córką Jacka. Częściowo masz cechy, których u kobiety szukał Robin, ale tylko częściowo. Masz jasne włosy i niebieskie oczy, bo tak sobie wyobrażał ideał, ale poza tym właściwie wszystko mniej lub bardziej zmieniłam.
To już wiem, bo widziałam kartę porównawczą.
- Doszłyśmy z jego mamą do wniosku, że tak będzie lepiej. Nie jesteś ideałem, on też nie jest. Od jednego z pracowników laboratorium wiem, że Robin też powstał z cudzej krwi. Jest taki, jak ty, Jolie.
Uśmiecham się, bo zaczynam rozumieć dlaczego Robin tak bardzo zmienił się przy mnie. Przestał się kierować rozsądkiem, zaufał uczuciom. To taka wada wszystkich stworzonych z cudzej krwi.
- Robin to dobry chłopak. Znam go od urodzenia i widziałam jak dorastał. Pewnie, gdybym była młodsza sama bym się nie zainteresowała. Wiem, że ma wady – jest niecierpliwy i chorobliwie zazdrosny, ale myślę, że z tym dasz sobie radę. – Abby uśmiecha się promiennie, a ja cieszę się, że słyszę to co słyszę.
Ian miota się wściekły i co chwila zasłania ekran jakby liczył na to, że w ten sposób nie usłyszę Abby. Mam wrażenie, że wie co ona powie za chwilę.
- Wiem, że Robin kocha cię już teraz i to nie patologicznie jak Ian, ale tak naprawdę, całym sercem. Podejrzewam, że będzie udawał, że nie miał pojęcia, że istniejesz, żeby cię nie wystraszyć, ale wierz mi, wiedział o tym i kocha cię od dłuższego czasu. Wiem, bo widziałam jego reakcję na ciebie. Wielokrotnie razem z nim oglądałam nagrania z kamer z tobą w roli głównej. On cię kocha za to jaka jesteś, nie za to jak wyglądasz. Jesteś dobra i życzliwa i uczciwa i to się dla niego liczy znacznie bardziej niż jasne włosy i niebieskie oczy, jestem tego pewna.
Uśmiecham się i robi mi się ciepło na sercu. Nie rozumiem tylko dlaczego Abby próbowała mnie zniechęcić do Robina.
Scena znów się zmienia. Abby ma odmienioną twarz. Wygląda na przygnębioną. Patrzę na Iana, a on bierze do reki ciężką szklankę i mierzy w ekran. Wiem co chce zrobić. Rzucam się na niego ułamek sekundy za późno. Znika obraz.
- Coś ty zrobił?! – wrzeszczę.
Wzrusza ramionami, uśmiecha się i podchodzi do mnie.
- Jolie, uważaj na Iana! – odzywa się znowu Abby. Jest zapłakana. – Dowiedział się jak cię stworzyłam i dlaczego… Jest wściekły… - co chwilę urywa - Próbował się do mnie dobierać…
Podnoszę wzrok. Coś niebezpiecznego jest w jego posturze i wzroku. Cofam się i potykam o szafkę. Przewracam się. Ian jest co raz bliżej. Próbuję się podnieść, ale z jakiegoś powodu nie mogę, wiec cofam się na czworakach słuchając głosu Abby.
- A kiedy mu powiedziałam, że nie chcę, szantażował, że powie wszystkim o Jacku, dlatego musiałam cię zniechęcić do Robina, dlatego uciekać, nie mogłam pozwolić, żeby Jack został osądzony. Nie mogłam pozwolić, żeby na zawsze nas rozdzielili – łka. – Kiedyś próbowałam wmawiać mu, że nie mogę z nim być bo jest młodszy, ale tak naprawdę bałam się co zrobi Aaron i co inni powiedzą, a on zawsze namawiał mnie na to, żebym z nim uciekła. W końcu się zgodziłam, po tylu latach... – urywa i bierze głęboki oddech – Jest wiele rzeczy, które powinnam ci powiedzieć. Przede wszystkim zejdź do Beneath i odnajdź Scotta. Adele wszystko ci wyjaśni… - głos się urywa.
Podejrzewam, że to koniec nagrania. Nie mogę się otrząsnąć z szoku. Wstaję i podchodzę do Iana. Wymierzam mu siarczysty policzek.
- Dobierałeś się do mojej matki?! – wrzeszczę – A gdzie twoje czekanie na mnie, gdzie „chcę tylko ciebie”, co?!
Dyszę z wściekłości i nie umiem tego powstrzymać. Ian łapie mnie za nadgarstki, okręca wokół własnej osi i przyciska plecami do siebie tak, jak wtedy kiedy przyszłam po Robina i prowadził mnie do gabinetu Jacka.
- Mówiłem ci, że facet nie umie się powstrzymać – cedzi przez zęby. – Dotyk zawsze mnie pociagał, a od kiedy poznałem seks… - urywa i przesuwa językiem po mojej szyi.
Zaczynam się szarpać, ale tylko mocniej przyciąga mnie do siebie i łapie za gardło.
- Wiem, że tego chcesz – syczy.
Zaczynam żałować, że kiedyś powstrzymałam Robina przed zamknięciem i osądzeniem go. Szarpię się jak mogę, ale jest ode mnie silniejszy, trzyma mnie w żelaznym uścisku. Mocno nadeptuję mu na stopę. Jego uścisk się rozluźnia. Wyślizguję się z jego objęć i pędzę co sił w nogach do drzwi. Dopadam klamki i zaczynam się szarpać. Ian wybucha demonicznym śmiechem. Odwracam się.
- Zamknięte? – pyta przekrzywiając głowę w bok. Uśmiecha się szyderczo i pokazuje mi klucz, który trzymał w zaciśniętej lewej dłoni.
Zaczynam panikować. Nie mam gdzie uciec, nie mam co zrobić. Zaczynam krzyczeć.
- Pomocy! Ratunku! Robin!!!
Ian zatyka mi usta ręką, wiec go gryzę. Wymierza mi policzek. Znowu krzyczę wzywając pomocy. Łzy lecą mi po policzkach. Ian zdejmuje koszulę i zawiązuje mi nią usta. Wiem, że już nikt mnie nie usłyszy, za drzwiami nie słyszę żadnego ruchu, jestem sama. Tracę oddech, koszula mnie przydusza. Przestaję krzyczeć, żeby ustabilizować oddech. Ian zdziera ze mnie bluzkę. Histeryczny szloch wydobywa się z mojej piersi. Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje. Jestem przerażona, a on obmacuje moje żebra i piersi. Boję się. Grzmocę go pięściami i kopię, ale on się tym nie przejmuje tylko przyciska mnie do ściany.
- Jesteś piękna – szepcze, a mną wstrząsa obrzydzenie. Całuje mnie, a ja odwracam głowę. Rozpina moje spodnie. Zamykam oczy, żeby nie widzieć, żeby nie patrzeć, żeby jak najmniej czuć. Nie mogę nic zrobić, ale nie tracę nadziei. Znów zaczynam krzyczeć, choć wiem, że nic nie słychać. Walę go jeszcze mocniej, ale on się tym nie przejmuje tylko rozpina swoje spodnie i zdejmuje je.
Przez chwilę myślę, że to koniec, że należę do Iana i nic tego nie zmieni, że do końca moich dni będę się czuć tak jak teraz – bezsilna i zmuszana do bliskości.
W myślach krzyczę do Robina, prosząc go o ratunek, choć wiem, że on nie nadejdzie, bo nie ma szans... 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Beneath 23

Mój świat się rozpada. Chemia… Robin używał chemii… Na mnie… A potępiał za to Iana. Nie mogę w to uwierzyć!
 Patrzę na Iana. Kiwa lekko głową i uśmiecha się. Patrzę na swoje odbicie w jego oczach, wyglądam na przerażoną i wcale się temu nie dziwię. Fundamenty mojego życia legły w gruzach już jakiś czas temu. Nie jestem tym, za kogo się uważałam, nie mam takich opcji jak myślałam, nie mieszkam tam, gdzie miałam mieszkać, małżeństwo moich rodziców było kłamstwem... Wszystko jest nie tak, a ja kompletnie nie wiem co się dzieje ze mną i ze wszystkim dookoła. Desperacko potrzebuję jakiejś stabilizacji, jakiegoś oparcia dla siebie, bo tracę grunt pod nogami i nie wiem już komu mogę ufać.
Ian przewija film, żebym jeszcze raz zobaczyła co się na nim dzieje. Robin wyciąga ręce z kieszeni, ewidentnie są różowe, potem mnie dotyka. Oglądam to kilka razy pod rząd. Czuję na sobie wzrok Iana i wiem, że czeka na moją reakcję.
Kręcę głową, bo nie mogę w to uwierzyć, kolejna rzecz, której byłam pewna właśnie się sypie. Mój świat znowu się wali, bo jedyna osoba, której ufałam, jedyna osoba, co do której byłam pewna, ze nigdy mnie nie okłamała i nie okłamie, właśnie okazuje się być największym kłamcą. Po raz kolejny mam wrażenie, że kompletnie nie wiem kim jestem i co czuję. Nie zostałam stworzona jak inni, bo zrobiono mnie z czyjejś krwi, jestem więc inna niż reszta mojej serii. To poważny problem, bo używanie czyjejś krwi jako bazy zostało zakazane jakiś czas temu i jeśli ktoś się o tym dowie, mogę mieć poważne problemy. Wygląda na to, że zostałam stworzona wyłącznie dla Robina, żeby zostać jego żoną. Nie mogę w to uwierzyć, że nie było dla mnie żadnego cepu poza zapełnieniem pustki w jego życiu. Byłam tylko ideałem, który on miał dostać w prezencie. I jeszcze okazuje się, że on mnie oszukiwał i traktował chemią zmieniającą zachowanie. Mówił też, że nie miał pojęcia o moim istnieniu do dnia, kiedy się spotkaliśmy na symulacjach, a może to ja tak mówiłam, nie pamiętam… Robię szybką analizę wszystkiego co mam w głowie. Nie jest to łatwe, bo panuje tam koszmarny chaos. Analizuję wszystko po kolei, a przede wszystkim próbuję znaleźć coś na czym mogłabym się oprzeć, coś albo kogoś. Nie wierzę Aaronowi, bo zabił moją mamę. Nie wierzę Jackowi, bo nie, bo nie mam powodów, żeby mu wierzyć. Scotta i Blake’a nie znam wystarczająco dobrze, poza tym nie jesteśmy ze soba na tyle blisko, żeby mogła się na nich opierać. Zostaje mi jedna osoba. Tylko tu mogę postawić kreskę. Tylko na nim mogę się oprzeć, na Robinie, a w obliczu tego, co własnie widziałam nie będzie to łatwe… Rozmyślam przez chwilę i dochodzę do wniosku, że do tej pory nie ufałam nikomu, nawet jemu, mimo, że nie zrobił nic co mogłoby świadczyć o tym, że kłamie. Wyjaśniał mi wszystko, o co go poprosiłam, choć czasem moje żądania były irracjonalne. Wmawiałam sobie, że mu ufam, ale tak nie było i to było widać. Non stop wymyślałam jakieś preteksty, żeby nie zostać jego żoną, choć tak naprawdę głęboko w sercu czuję, że tego właśnie chcę. Odpychałam go na różne sposoby, żeby zaraz szukać jego bliskości. Nie wiem jakim cudem on przy mnie nie zwariował. Nie wiem jakim cudem to wszystko wytrzymał… Nie wiem dlaczego nie mogę zmusić siebie, żeby słuchać serca. Babcia kiedyś mówiła, że serce nigdy nie kłamie i że należy go słuchać, ale całe życie wmawiano mi, że nie powinnam tego robić, że ważniejszy jest rozsądek i to, co podpowiada logika. Tak stworzony był Underground. Tak stworzony był mój świat. Uczucia nie miały tu nic do powiedzenia. Małżeństwa najczęściej zawierało się z rozsądku, a nie z miłości. Podejrzewam, że połowa mieszkańców Underground nie miała pojęcia co to miłość… Mama mówiła, że między innymi dlatego zrezygnowali z tworzenia nowych serii na bazie czyjejś krwi. Ponoć ci tworzeni z krwi mieli większe kłopoty z przystosowaniem się do schematycznego myślenia Underground, za dużo analizowali, nawet jeśli byli zrobieni z krwi tych, którzy powstali w laboratorium. Za bardzo słuchali serca, za bardzo kierowali się uczuciami, nie potrafili tego wyłączyć. Mieszkańcy stworzeni w tradycyjny sposób, jako mieszanka genów bez specjalnej bazy jakoś łatwiej tłumili głos serca. Nie wiem z czego to wynikało, ale widzę po sobie, że ja mam z tym problem. Co jakiś czas uczucia przejmują nade mną kontrolę. To oznacza, że mnie powinno być trudno się przystosować i tak jest. Nie mogę się zdecydować czy słuchać tego, co podpowiada mi serce, czy tego, co mówią mi zmysły i logika. Byłoby znacznie prościej, gdyby wszystko szło ze sobą w parze, ale nie idzie, więc się miotam co chwila od dłuższego czasu tak, jak teraz. Z jednej strony wiem, że Ian mnie okłamał i że nie powinnam mu wierzyć, z drugiej widzę dokładnie to, co widzę na filmie. Pojawia się też moje serce, które wyraźnie sygnalizuje mi, że coś jest nie tak, że to, co widzą moje oczy nie jest prawdą... Nie wiem co myśleć, głupieję po raz kolejny.
Marszczę czoło i biorę głęboki oddech. Znowu patrzę na ekran i coś mi tu nie pasuje. Przyglądam się Ianowi, kiedy go obserwuje.
 Nie, nie, nie! To niemożliwe. Robin nie mógł mnie traktować chemią. Nie on, nie zrobiłby mi czegoś takiego. Nie czułam nic takiego przy Robinie. To nie było jak pod wpływem jakiejś obcej siły. Znów kręcę głową. Muszę sobie to wszystko poukładać. Nie wierzę Ianowi. W nic mu nie wierzę. Podejrzewam, że zmanipulował film, ale nie będę mu tego mówić. Udam, że mu uwierzyłam.
- Niemożliwe! – krzyczę.
- A jednak… - odpowiada.
Patrzę mu w oczy. Widzę zimno, wręcz lód. To prawie niemożliwe jak ciepły kolor czekolady może powodować tak zimne dreszcze, a lodowy błękit Robina rozgrzewać. Jedna wielka sprzeczność. Jedna wielka niezgodność, jak całe może życie. Nic się nie zgadza. Nic do momentu, kiedy poznałam Robina. Wtedy wszystko zaczęło się wyjaśniać. Dalej mam wątpliwości czy to powinno być tak, że jestem z nim, mimo, ze stworzył mnie niemal na zamówienie, ale… im dłużej o tym myślę, tym mniej mnie to obchodzi. Nie jestem taka, jak chciał, jestem inna i wiem o tym, bo widziałam porównanie na karcie mojego stworzenia. Jeśli mimo to mnie kocha, to chyba powinnam zapomnieć o wszelkich problemach. Jest jak jest. Świat nie jest taki jak mi się wydawało i cały czas tracę grunt pod nogami, bo ciągle wierzę nie w to, co powinnam. Potrzebuje zaczepienia, potrzebuję czegoś, na czym mogę się oprzeć. Próbuję znaleźć jakąś ostoję, coś pewnego w moim życiu i jedyne, co przychodzi mi na myśl to on, jego miłość do mnie. Jakkolwiek idiotyczne nie było jego pragnienie stworzenia ideału i czekania na niego kilka lat, cieszę się, że tak się stało. Cieszę się, że na mnie czekał, bo dzięki temu mam oparcie, jakiego potrzebuje. Musze zaufać własnym uczuciom, bo widzę, że ufanie rozsądkowi do niczego nie prowadzi. Serce podpowiada mi, że Robinowi mogę ufać, a Ianowi nie. Jestem pewna, że ten film Iana można jakoś wyjaśnić. Jestem pewna, że Robin będzie miał na to odpowiedź, musze tylko się z nim spotkać.
- I co teraz, Jolie? – Ian patrzy na mnie z uśmiechem. Mimo, że tego nie widzę, wiem, że kryje się za tym złośliwość. Wiem i już!
- Nie wiem… - staram się, żeby się wydawało, że jestem zrozpaczona, choć tak naprawdę nie jestem. Jestem bardziej pewna siebie niż kiedykolwiek wcześniej. To niesamowite, jak chwila refleksji może zmienić postrzeganie świata. Jest parę rzeczy, które chciałabym wyjaśnić z Robinem, ale to nie jest najważniejsze. On jest człowiekiem tak, jak ja i tak jak ja popełniał błędy i pewnie trochę ich popełni. Jednym z jego błędów było naciskanie na to, żebym powstała, żeby Abby stworzyła dla niego dziewczynę idealną. Nie mogę go za to dyskwalifikować, nie mogę go nawet winić, bo widzę, że gdyby nie on, w ogóle by mnie nie było. Zresztą, po co ja to w ogóle rozważam. Kocham go i jest to w tej chwili chyba jedyna rzecz na tym świecie ,której jestem całkowicie pewna.
- Jolie... – Ian wyrywa mnie z otępienia.
- Tak?
- Co teraz zrobisz?
Marszczę czoło i zastanawiam się co chciałby usłyszeć. Musze uważać. Nie chcę z nim zostać, chcę wrócić do Robina, chcę być przy nim, bo tylko tam czuję się bezpiecznie. Uświadamiam sobie, że to jest kolejna rzecz, której jestem pewna i kolejna przyczyna dla której powinnam mu wierzyć i ufać.
- Wyjaśnię to wszystko! – mówię. Wiem, że nie mogę udawać, że mu w stu procentach wierzę, bo to by było podejrzane. – zacznę od ciebie. Majstrowałeś przy filmie? – pytam.
- Przypomnij sobie czy jego dłonie były mokre i będziesz miała odpowiedź.
Nie chcę tego robić, ale wspomnienie pojawia się samo, jak na zawołanie. Jego dłonie były miękkie i suche. Pamiętam, bo to mnie zdziwiło po tym jak Ian dotykał mnie wiecznie wilgotnymi rękoma.
- Po prostu odpowiedz na pytanie – warczę.
- Nie – odwraca wzrok. Wiem, że kłamie. Bezczelnie mnie oszukuje po raz kolejny.
- Kłamiesz! – mówię to zanim zdążę się powstrzymać.
Odsuwa się i łapie mnie za ramiona, żeby mnie ustabilizować. Patrzy mi w oczy.
- Jolie… - zaczyna.
Kręcę głową. Nie chcę słuchać kolejnych przeprosin. Właściwie to mam w nosie co on ma mi do powiedzenia. Interesuje mnie tylko to, żeby wrócić do Beneath do Robina. Nie chcę tu spędzić ani minuty dłużej.
- Nie wiem jak mam cię przekonać do siebie… - ciągnie.
- Na pewno nie kłamstwem! – warczę – To raczej średni pomysł. Jak mam ci ufać, jeśli od samego początku tylko mnie okłamujesz? – pytam.
Wzdycha ciężko i marszczy brwi.
- Nie wiem co innego mogę zrobić…   
- Zapomnij o mnie. – zmieniam strategię. Będę z nim szczera. Wodzenie go za nos nie ma sensu – Nigdy nie będę twoja.
Podnosi się z łóżka i staje obok przyglądając mi się.
- I myslisz, że tak po prostu odpuszczę?
Kiwam głową.
- Jeśli jesteś realistą, to powinieneś. Nie kocham cię i nigdy nie kochałam. Kocham jego. – iim częściej to powtarzam tym bardziej oczywiste mi się to wydaje. – Jemu ufam, bo mnie nie okłamał, tobie nie potrafię zaufać.
- Ale przecież… - zaczyna znowu.
- Co przecież? Że zostałam stworzona na jego zamówienie? Bo to wynika z twojego filmu?
Kiwa głową.
- Wiedziałam o tym dużo wcześniej. Wiem o tym od dawna i tak szczerze, to w ogóle mi to nie przeszkadza. Nie zmienię tego kim jestem i jak powstałam i nie mam zamiaru pozwolić, żeby mnie to ograniczało.
- Ale przecież to jest… - urywa, chyba szuka właściwego słowa. - obrzydliwe...
Rozważam to przez chwilę, ale w ogóle nie widzę w tym nic obrzydliwego. Jestem ja, jest Robin. Ja podobam się jemu, on podoba się mnie. Ja ciągle go testuję i wystawiam na próby, on toleruje wszelkie moje wyskoki i trwa przy mnie. Ja przymykam oko na to, że powstałam tylko dla niego. Nie interesuje mnie to, bo wiem, że on mnie do niczego nie zmuszał. Nie miałam zaprogramowanego zakochania się w nim, a jednak tak się stało. Nie musiał mi się w ogóle spodobać i z początku nawet go nie lubiłam. Prawda jest taka, że miał znacznie trudniejsze zadanie niż Ian, bo z początku oceniałam go po pozorach. Mój obraz jego jako człowieka opierał się na tym co widziałam na apelach, a widziałam chłodny dystans i zero uczucia, żadnych skrupułów. Dopiero teraz rozumiem, że musiał tak się zachowywać. Był sędzią i musiał podejmować trudne decyzje. Jednego wieczoru opowiedział mi o tym. Wtedy zrozumiałam jakie brzemię dźwiga. Wielokrotnie posyłał na śmierć ludzi, którzy w świetle prawa Underground popełnili przestępstwo, ale tak naprawdę nie zrobili nic złego, nie zabili nikogo ani nie skrzywdzili. Podejrzewam, że to skłoniło go do zaplanowania rewolucji. Wzdycham i uśmiecham się do siebie przypominając sobie jak strasznie się go bałam na początku. Dopiero jego zachowanie i to jak się o mnie troszczył i mną opiekował pozwoliło mi zobaczyć w nim zupełnie inną osobę niż ta, która pojawiała się na apelach. Poznałam Robina, a nie głównego sędziego Underground. Ci dwaj mężczyźni nie są do siebie w ogóle podobni i cieszę się, że tego drugiego się pozbyliśmy.
- Jolie, nie możesz się z nim związać! – krzyczy wyrywając mnie ponownie z zamyślenia.
- Dlaczego? – pytam – On nie kłamie.
- Tak myślisz? – coś w jego głosie mówi mi, że może mieć informacje, które nie będę mi się podobały.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Beneath 22

Budzi mnie jakiś dziwny hałas, coś jakby szuranie. Wiem, że Robin leży za mną. Jego ręka spoczywa na mojej talii, moje plecy są przyklejone do jego brzucha. Chyba pierwszy raz śpię tyłem do niego. Nie wiem czy mi się to podoba czy nie. Chyba wolę jednak budzić się przytulona do niego, ale podejrzewam, że niepewność, którą wciąż mam w sobie, powoduje, że automatycznie odwracam się do niego tyłem. Nie chodzi o to, że nie chcę z nim być. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, ale po raz kolejny mam wrażenie, że mnie okłamał. Mówił, że jestem podobna do dziewczyny, którą kiedyś stworzył, a ja widziałam, że nie. To wszystko jest w karcie mojego stworzenia, na odwrocie historii. Nie jestem w ogóle do niej podobna i nie wiem dlaczego on twierdził, że od razu wiedział, że to ja. Nie podoba mi się to, że znowu coś się nie zgadza.. Lubię kiedy wszystko jest na swoim miejscu, bo wtedy mam poczucie stabilizacji i pewności, teraz ono się co raz bardziej rozsypuje. Wzdycham, bo wiem, że w tej chwili i tak nie rozwieję swoich wątpliwości. Postanawiam się skupić na tym, co mnie obudziło, na dziwnym szuraniu, jakby ktoś przechodził tędy, ale nie wiedział zupełnie gdzie się znajduje i szedł po omacku, jak jakiś ślepiec. 
Otwieram oczy i czekam aż wzrok przyzwyczai się do prawie całkowitej ciemności panującej w domu Scotta. Dopiero po dłuższym czasie jestem w stanie rozróżnić postacie. Jill śpi w ciasnych objęciach Scotta. Blake leży rozwalony na swoim łóżku, a jakaś kolejna dziewczyna śpi na samym jego brzegu. Od razu widać różnice w relacjach między Blake’em i anonimową brunetką oraz Jill i Scottem. W jednej widać uczucie, w drugiej całkowitą obojętność.
 Szuranie się powtarza. Wlepiam wzrok w kotarę zasłaniającą wejście. W cienkiej smudze światła z korytarza widzę, że przesuwa się za nią jakiś cień.  Po chwili kotara się porusza i ktoś zagląda do środka. Nie mam  pojęcia kto to, bo jest pod światło, z sylwetki wnioskuję, że to mężczyzna. Chcę się podnieść i zapytać o co chodzi, ale jego spojrzenie koncentruje się na mnie. Nie wiem dlaczego, ale przeraża mnie to. Zamykam oczy i udaję, że śpię. Mam nadzieję, że sobie pójdzie, ale jest inaczej. Wchodzi powoli do jaskini. Mimo zamkniętych oczu wiem, kiedy kotara się za nim zasuwa, bo robi się ciemno. Widzę to przez powieki. Nie otwieram oczu, bo się boję. Słyszę tylko, że się zbliża. Kroki są co raz wyraźniejsze i głośniejsze. Po chwili słyszę jego oddech, a zaraz potem czuję go na swojej twarzy, jest gorący. Serce mi przyspiesza. Uchylam powieki, żeby mu się przyjrzeć, ale mój wzrok znowu musi się przyzwyczaić do ciemności, więc z walącym sercem czekam aż się wyostrzy. Pierwsze co widzę, to strzykawka wypełniona jakimś płynem. Zamieram. Strzykawka zbliża się do mojego ramienia. Nie jestem w stanie skupić się na niczym innym, tylko na niej. Widzę tylko koniuszek igły, który jest co raz bliżej. Wiem, że muszę coś zrobić. Wiem, że powinnam coś zrobić. Zmuszam się do podniesienia wzroku. Musze wiedzieć kto chce mnie zabić.
Skupiam wzrok na jego twarzy. Znam go, znam tę twarz, ale nie mogę uwierzyć, że się tu dostał. Nie mogę uwierzyć, że robi to, co robi. Dlaczego chce mnie zabić?
Podnoszę głowę i dopiero wtedy orientuję się, że to nie mnie chciał ukłuć a Robina. Ściskam mocno jego dłoń. Widzę zdziwienie w jego oczach. Nie spodziewał się, że nie śpię. Próbuje się szarpać.
- Co ty wyprawiasz?! – pytam cicho, ostrym tonem. Nie chcę budzić Robina i innych, więc staram się nie krzyczeć – Co to jest?!
Nie odpowiada, a jego usta wykrzywia złośliwy uśmiech. Wyrywa rękę z mojego uścisku, ale wypuszcza strzykawkę i odwraca się na chwilę, żeby ją znaleźć. Wysuwam się delikatnie z uścisku Robina starając się go nie obudzić. Siadam przed nim i czekam na kolejny ruch intruza. Nie chcę go tu. Nie powinno go tu być, to jeszcze nie czas.
Patrzy na mnie, kiedy ponownie sięga po dłoń Robina chcąc mu zaaplikować świństwo, które przyniósł. Szarpię się z nim przez dłuższą chwilę. Widzę, że jest zdziwiony moją siłą i determinacją. Po chwili zdziwienie przeradza się w strach, a on przenosi wzrok na moją rękę. Igła strzykawki wbiła się delikatnie w moje przedramię. Jest tak ostra i cienka, że nawet tego nie poczułam.
- Cholera! – to przekleństwo to ostatnia rzecz, jaką słyszę. Potem ktoś mnie niesie, biegnie szybko. Ktoś inny krzyczy. Ktoś rozpacza. Boli mnie każdy mięsień, jakby ktoś palił mnie żywym ogniem. Tracę przytomność.
Widzę nieprzeniknioną jasność. Czuję, jakby moje ciało nic nie ważyło, próbuję na siebie spojrzeć, ale nic nie widzę. Wszystko świeci. Nie czuję bólu, nie czuję w zasadzie niczego. Wpadam w panikę. Znów próbuję obejrzeć swoje ręce, ale jakby ich nie było. Nie wiem co się dzieje. Chcę krzyczeć, ale nie słyszę żadnego dźwięku. Otacza mnie jasność i cisza.
Bum! Prąd przepływa przez moje ciało. Coli jak cholera. Czuję pieczenie w okolicy piersi.
Cisza.
Bum! Znowu piecze.
Pik. Cisza. Pik. Cisza. Pik, pik… I tak dalej…
Wszystko mnie boli. Ogarnia mnie ciemność. Ciemność jest lepsza. Ciemność mnie nie przeraża, bo towarzyszy mi od zawsze. Ciemność i ból. Odpływam.
. ..
Budzę się w jasnym pomieszczeniu. Podnoszę głowę i marszczę czoło. Czuję się okropnie, wszystko mnie boli. Próbuję się ruszyć, ale nie mogę. Rozglądam się i wiem, że nie jestem już w Beneath, bo skała na ścianach jest zbyt jasna. Nie wiem jakim cudem, ale znalazłam się w Underground. Nie podoba mi się to. Patrzę na zegar na ścianie i wiem, że jest wcześnie rano. Próbuję sobie przypomnieć jak się tu znalazłam. Powoli wracają do mnie wspomnienia. Strzykawka przeznaczona dla Robina. Przerażenie Iana, kiedy odkrył, że wstrzyknął niewielką ilość substancji mi, a nie jemu. Zastanawiam się co to mogło być, że aż tak się przestraszył.
Drzwi otwierają się. Stoi w nich Ian. Ma nieco dłuższe włosy, niż wtedy, gdy przeprowadzał symulacje niebieskich. Czekoladowe oczy zmieniły się i nie ma w nich ciepła, ale na jego twarzy widzę ulgę. Podchodzi do mnie, siada na łóżku i łapie moją rękę, ale ja tego nie czuję, tylko widzę. Moje serce przyspiesza, a oddech się spłyca. Straciłam czucie w ciele. Mogę tylko poruszać głową. Nie mogę tak żyć, to nie ja!
- Co ci odbiło? – pyta – Mogłaś zginąć!
Nie mam pojęcia o czym mówi. Marszczę czoło i patrzę na niego pytająco.
- To cię mogło zabić! – warczy – Ledwo cię odratowaliśmy!
Patrzę na niego i mrugam mocno oczami, bo czuję, że zachodzą mi mgłą. Zaczyna mi się kręcić w głowie i robi mi się niedobrze. Odwracam głowę w bok i wymiotuję. Po chwili jest lepiej. Patrzę na Iana. Widzę, że ściska moją dłoń. Chcą ją wyrwać z jego rąk, ale nie mogę.
- Jeszcze nie doszłaś do siebie. – gładzi mnie po policzku, ale odwracam głowę.
- Zostaw mnie! – cedzę przez zęby. – Coś ty mi zrobił?
Wzdycha ciężko i podnosi palce do skroni jak Robin, kiedy stara się uspokoić, żeby na mnie nie wrzasnąć.
- Kiedy nadziałaś się na strzykawkę przypadkiem wstrzyknąłem ci odrobinę paraliżującej mięśnie toksyny. Mało brakowało, a umarłabyś.
Kręcę głową. Palce u rąk zaczynają mnie mrowić i już wiem, że wraca mi czucie. Oddycham z ulgą, bo to oznacza, że mam szanse odzyskać kontrolę nad własnym ciałem.
- Dlatego jestem sparaliżowana?! – cedzę przez zęby.
Ian kiwa głową.
- Paraliż to nic. – mówi – Stanęło ci serce. Ledwo udało nam się je uruchomić elektrowstrząsami.
Przypominam sobie jasność którą widziałam, a potem dwa uderzenia w klatkę piersiową jedno po drugim, a potem pikanie pewnie maszyny do badania tętna, jakkolwiek by ona się nie nazywała.
- Dlaczego to zrobiłaś? – pyta Ian, jego głos jest inny niż do tej pory.
- Co?! – warczę.
- Dlaczego się ze mną szarpałaś? – ściąga brwi.
- Bo chciałeś mu coś zrobić. – odpowiadam jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. I dla mnie jest.
- Ale przecież musiałaś wiedzieć, ze to dla ciebie ryzyko… - urywa.
Kiwam głową i patrzę mu w oczy. Kiedy on w końcu zrozumie, że zrobię wszystko, co będę musiała, żeby chronić Robina. Wszystko.
-Dlaczego? – pyta ponownie.
- Bo go kocham, do cholery, nie pojmujesz?! – wrzeszczę – Kocham go! Jego, nie ciebie! I nic tego nie zmieni! – dyszę ciężko. Nie jestem w pełni sił.
Jego twarz tężeje. Siedzi prosto jak struna i machinalnie głaszcze moją rękę. Jeszcze chwila i będę mogła ją wyrwać, mrowienie jest co raz silniejsze.
- Ale obiecałaś mi… - mówi.
- Obiecałam ci, że w środę do ciebie wrócę – przerywam mu  - Nigdy nie obiecałam ci, że będę cię kochać i że zapomnę o nim! Nigdy nie obiecałam, że będę z tobą szczęśliwa i że ty będziesz szczęśliwy ze mną!
- Zobaczymy… - mówi cicho. Brzmi to jak groźba.
Ian odsuwa się ode mnie po czym wstaje i wychodzi. Nie rozumiem o co mu chodzi, ale nie mam zamiaru się tym przejmować. Musze poczekać aż odzyskam władzę w nogach i uciekać. Nie mam zamiaru tu zostawać ani chwili dłużej.
Ktoś wchodzi do mojego pokoju i bierze moje łóżko. To typowe łóżko szpitalne, na kółkach. Wiozą mnie gdzieś. Nie chcę nawet pytać gdzie, bo to nie ma znaczenia. Cokolwiek chcą zrobić i tak ich przed tym nie powstrzymam, bo niby jak, skoro i tak nie mogę się ruszać?
Zamykam oczy i próbuję zebrać myśli, ale jedyne co mam w głowie to Robin, który prawdopodobnie właśnie odchodzi od zmysłów zastanawiając się gdzie jestem. W duchu marzę tylko, żeby sobie nie ubzdurał, że go zostawiłam z własnej woli. Próbuję się zmusić do myślenia o czymś przyjemnym, ale nie mogę. Próbuję sobie przypomnieć reakcje Robina, kiedy mu powiedziałam, że za niego wyjdę, ale mam tylko czarna dziurę w głowie.
Moje łóżko zatrzymuje się. Otwieram oczy i rozglądam się. Czucie  rękach mi wróciło, ale nie chcę tego zdradzać, bo właśnie nade mną pochyla się Ian. Chcę go spoliczkować, ale nie mogę mu pokazać, że odzyskuję sprawność. Boję się, że jeśli będzie o tym wiedział, nie spuści mnie z oka i nie będę miała możliwości ucieczki.
- Pomogę ci usiąść – mówi i nie czekając na odpowiedź bierze mnie pod ramiona i sadza na łóżku. Nie bawi się w podkładanie poduszek pod plecy. Przez chwilę siedzę sztywno, ale Ian zaczyna mi się dziwnie przyglądać i przypominam sobie, że mam nie mieć czucia od barków w dół. Przewracam się na bok. Zaczynają mnie mrowić palce u nóg, więc wiem, że zaraz całkowicie odzyskam kontrolę nad swoim ciałem.
- Chcę ci coś pokazać - mówi Ian i wskazuje mi monitor przede mną.   Dopiero teraz orientuję się, że jestem w dawnym gabinecie Robina, który teraz musi być gabinetem Iana.
-O co ci chodzi? – pytam. Jego zachowanie zaczyna mnie irytować.
Ian sadza mnie ponownie na łóżku i siada obok mnie. Obejmuje mnie ramieniem. Mam ochotę go trzepnąć, ale wiem, że nie mogę się zdradzić, więc zaciskam zęby i znoszę jego zachowanie najspokojniej  jak mogę. Staram się nie ruszać i nie pokazywać jak jestem wściekła. Opieram się o niego całym ciężarem ciała i kładę głowę na jego ramieniu, bo przecież mam mieć bezwładne ciało. To wszystko wydaje mi się takie… Nie wiem, „niewłaściwe” i „nienaturalne” to jedyne słowa, które przychodzą mi na myśl.
- Jak wiesz od jakiegoś czasu urzęduję w tym gabinecie i musiałem zrobić w nim porządki po moim poprzedniku… - urywa i patrzy na mnie.
Krzywię się, ale nic nie mówię.
- Mówiłaś kiedyś, że nie podoba ci się to, że cię podglądałem i do ciebie nie podszedłem, więc spójrz.
Podnoszę wzrok. Na ekranie pojawiam się ja. Mogę mieć kilka lat. Komentarz w tle mówi o Jolie w wieku pięciu lat. Poznaję głos mojej mamy. Następne ujęcie to ja, kiedy idę pierwszy raz do szkoły. Jestem przerażona. Mama coś do mnie mówi, ale kamery nie przenoszą głosu. Tylko na tym filmie jest dograny podkład. Mama opowiada o tym, że byłam zdenerwowana, zupełnie jakby mówiła do kogoś trzeciego, a ja nie mam pojęcia do kogo.
Podnoszę wzrok na Iana.
- Nie rozumiem jaki masz w tym cel… - mówię i patrzę na niego uparcie. – O co chodzi? – Marszczę czoło.
Odwraca moją głowę w stronę ekranu.
- Patrz i słuchaj – mówi.
Następne nagrania to jakieś losowe epizody z mojego życia. Często momenty, kiedy komuś pomagam. Chwila, kiedy poznałam Jelenę, kiedy pomogłam jej gdy inni jej dokuczali. Od tamtego momentu byłyśmy przyjaciółkami. Czuję ukłucie w piersi, bo wiem jak wiele się od tamtej chwili zmieniło. Komentarz w tle jest dialogiem. Kobiecy głos to moja mama, męski jest zniekształcony, ale słyszę w nim nutę, którą znam…
- Ona nie jest taka sama – mówi Abby – Ulepszyłam ją. Złamałam parę zakazów i musisz mi pomóc to zatuszować.
- Dobrze – odpowiada mężczyzna. – Zrobię wszystko.
- Jest inna… - powtarza kobieta.
- Nie jest idealna. – szepcze chłopak – I to czyni ją doskonałą. Spisałaś się Abby.
- Nie wątpię. Zrobiłam to dla ciebie, bo prosiła mnie o to twoja mama, ale ja dalej mam wątpliwości. – mówi – Wiesz, że ona wcale nie musi poczuć tego, co chcesz?
- Wiem – odpowiada. – Wiem… - powtarza bardziej zamyślonym głosem.
- Masz zamiar zrobić coś, żeby to zmienić? – pyta.
- Nie. Nie do momentu, kiedy będę musiał.
Scena znowu się zmienia. Jestem w szkole w dniu symulacji. Poznaję po uczesaniu i po tym co robię. Widzę siebie jak wchodzę na symulacje niebieskich do Iana. Ją jakieś momenty, kiedy widzę nas razem. Widzę, że wyciąga fiolkę z chemią i smaruje nią dłonie. Robią się mokre i lekko różowawe. Spoglądam na niego.
- Przepraszam, Jolie, nie powinienem… - zaczyna.
- Daruj sobie – warczę – Trochę za późno…
Znów patrzę na ekran. Robin i Jack wchodzą do sali. Widzę strach w swoich oczach. Robin trzyma ręce w kieszeniach. Najpierw podchodzi do mnie, a potem ze mną rozmawia. Widzę, że jest wściekły, ale raczej nie na mnie, tylko na Iana.
Ian pochyla się w moją stronę.
- Przyjrzyj się jego dłoniom, kiedy je wyjmie.

Patrzę uważnie. Wiem, że za chwilę złapie mnie za ramiona. Wyciąga ręce z kieszeni i łapie mnie za ramiona. Jego dłonie są mokre i różowe. Serce mi zwalnia i czuję suchość w gardle. Cholera! 

piątek, 19 kwietnia 2013

Beneath 21

Długo ustalamy co i jak chociaż moim zdaniem nie ma co ustalać. Jack potwierdził, że fałszował wyniki badań, choć nie potrafi odpowiedzieć racjonalnie na pytanie dlaczego to robił. Nie umie wyjaśnić dlaczego zmuszał ludzi do życia pod ziemią. Wygląda na to, że Robin miał co do niego rację – Jack uwielbia wszystko kontrolować. To potwierdza też jego DNA, które figuruje w mojej karcie stworzenia. Jest tam przedstawione jako baza. Wygląda na to, że ja też mam ten gen, ale jakoś do tej pory go nie zauważyłam, może u mnie się z jakichś powodów nie ujawnia, nie wiem.
Po kilku godzinach dochodzimy do ostatecznych wniosków. Generalne założenie jest takie, że uciekamy jak najszybciej kto może. Mama poszła już do kopiowania i ma być rozdana wszystkim. Każdy ma uciekać na własną rękę i we własnym tempie. Tworzenie grupy utrudniłoby wszystko. Znacznie lepiej jest podzielić się na małe frakcje, zwłaszcza, że podejrzewamy, że nie wszyscy będą chcieli opuścić podziemie. Niebezpieczeństwo może nie być dla nich realne, a wizja opuszczenia jedynego świata jaki znają w celu udania się na niepewny i nieznany grunt nie musi wcale ich zachwycać.
Adele wychodzi, żeby oznajmić te postanowienia mieszkańcom Beneath. Ja też wstaję i chcę się zbierać, ale Jack łapie mnie za ramię i powstrzymuje.
- Jolie, przemyśl to… - zaczyna.
Przyglądam mu się zdziwiona, bo nie wiem o co mu chodzi.
- Przełóżcie ten ślub, pobierzecie się już na powierzchni… Nie masz wcale pewności, że pastor zostanie do środy…
Uśmiecham się.
- Jeśli pastor pójdzie, ja też pójdę, ale nie przełożę ślubu. Chcę to zrobić jak najszybciej.
- Po co ten pośpiech – Jack drapie się po głowie.
- Bo go kocham - kładę mu rękę na ramieniu – powinieneś coś o tym wiedzieć.
To zamyka dyskusję. Jack kiwa głową i wzrusza ramionami.
- Nie przekonam cię? – pyta z nadzieją.
Kręcę głową.
- Żadnymi argumentami. – Odwracam się i popycham Scotta przed sobą, kiedy wracamy do jego domu.
Robin i Jill podrywają się z miejsca, kiedy wchodzimy.
- Myśleliśmy, że już nie wrócicie i że będziemy musieli zmienić konfigurację na posłaniach – śmieje się Jill podbiegając do Scotta i zarzucając mu ręce na szyję.
Robin przyciska usta do mojego czoła.
- Stęskniłem się za tobą… - mruczy.
Uśmiecham się szeroko i całuję go lekko ciągnąc na posłanie.
- Czemu wam to aż tyle zajęło? Przecież to była prosta sprawa… - zaczyna, ale przerywam mu i patrzę porozumiewawczo na Scotta. Wymieniamy kilka kiwnięć głową. W końcu jest ktoś kogo rozumiem bez słów. Uśmiecham się szeroko.
- Dowiedzieliśmy się paru rzeczy… - Scott pokazuje wszystkie zęby w uśmiechu.
- Poznajcie mojego brata – pokazuję go palcem.
Robin odsuwa się ode mnie na odległość ramienia i przygląda się nam obojgu.
- Jak to?
Wyjaśniamy ze Scottem co i jak. Jill i Robin słuchają nie przerywając nam ani na chwilę. Odzywają się dopiero, kiedy kończymy.
- Faktycznie masz kolor oczu Jacka – Robin gładzi mnie kciukiem po policzku – Nie wiem jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłem…
- Nie spodziewałeś się tego.
- Dobra – przerywa nam Jill – Ale jak Scott może być jego synem? Też został stworzony z krwi? – marszczy czoło.
Kręcę głową.
- Z tego co zrozumiałam został stworzony w tradycyjny sposób. – nie wiem czy słowo „tradycyjny” tu pasuje, ale inne nie przychodzi mi na myśl.
Jill marszczy czoło, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
- Ale przecież mężczyźni w Underground mieli być bezpłodni… - zaczyna.
Uśmiecham się.
- Tabletki. – wiem, ze to jedno słowo jej wystarczy.
Jill kiwa głową.
- A ocalali byli problemem, bo tabletki działały dopiero po jakimś czasie tak?
- Bingo! – śmieje się Scott – Powinnaś być wdzięczna, że Jack nie był zupełnie bezpłodny. – pochyla się i całuje ją mocno.
Jill obraca głowę na bok i zaczyna się serdecznie śmiać.
- Jestem. – Obejmuje go za szyję i przyciąga do siebie.
Czuję dłoń Robina na plecach. Kreśli delikatne kółka, wiem, ze mnie pociesza. Nie wiem skąd wie, że czuję się kompletnie rozbita. Nie wiem już co jest prawdą a co kłamstwem. Nie wiem już w co mam wierzyć, a co uznać za kłamstwo. Wszystko na czym zbudowane było moje życie jest w jakimś stopniu nieprawdą. Wszystko. Opieram głowę na jego ramieniu, bo on jest jedyną osobą, która nigdy mnie nie okłamała.
-W porządku? – pyta. Bezbłędnie odgaduje moje myśli.
Kręcę głową. Nie czuję jakby wszystko było w porządku. Ogarnia mnie przerażenie na myśl o tym, że za dwa dni mam związać się z nim na zawsze. Nie wiem dlaczego ale po raz pierwszy zaczynam się doszukiwać jakiegoś drugiego dna w tym jego pośpiechu. Chciał to zrobić od razu. Ledwo zgodził się na trzy dni zwłoki, a ja do tej pory nie wiem dlaczego. Nie mam wątpliwości co do tego, że go kocham. Zrobiłabym dla niego wszystko, ale chcę wiedzieć. Tylko to jest mi potrzebne. Wiedza. Muszę mieć kontrolę nad swoim życiem, a teraz co raz bardziej tracę grunt pod nogami. Mój świat powoli się rozpada.
Jego ramiona obejmują mnie co raz mocniej, jakby próbował zaznaczyć, że należę do niego. Może o to mu chodzi? Kiedyś już uznałam, że ma problem z potrzebą kontrolowania wszystkiego. Może chce mnie kontrolować. Odpycham go. Nie zyczę sobie, żeby ktoś decydował za mnie. Nie i już.
- Co jest? – pyta zaskoczony.
Odsuwam się od niego. Chcę wstać, ale łapie mnie za ramię i zmusza, żebym na niego spojrzała.
- Powiedz mi… - prosi.
Kręcę głową, choć właściwie to nie powinnam. Powinnam mu to wszystko powiedzieć, Wtedy byłoby o wiele łatwiej. On znów powiedziałby dokładnie to, co chcę usłyszeć, a ja bym mu uwierzyła. Pocałowałby mnie i poszłabym spać w jego ramionach. Wspaniały scenariusz, ale właśnie sprawiłam, że wszystko potoczy się inaczej.
- Jolie! – jego głos jest ostrzeżeniem. – Miałaś mi wszystko mówić. Co się dzieje? – powtarza z naciskiem. – Co ja znowu zrobiłem?
Biorę głęboki oddech i patrzę mu w oczy. Jest zmieszany, niepewny, nie ma pojęcia co chcę mu powiedzieć. Oczyma wyobraźni widzę jak jego oczy zwężają się a brwi ściągają tworząc charakterystyczne V na środku czoła.
Powiem mu, bo obiecałam. Powiem bez owijania w bawełnę, bez ogródek, jak najprościej potrafię.
- Dlaczego aż tak ci się spieszy ze ślubem?
Unosi brwi i otwiera szeroko usta. Przez chwilę się nie odzywa. Obstawiam, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Przygląda mi się przez dłuższy czas jakby czekał aż cofnę to co przed chwilą powiedziałam. W końcu łapie mnie za rękę. Czuję, że jego palce drążą.
- Nie chcesz tego? – pyta.
Aaaaa! Czy on kiedyś przestanie? Znowu to samo. „Chcesz, czy nie chcesz Jolie?”  Czy on nigdy nie zrozumie, że czasem chcę się po prostu dowiedzieć co on myśli?
- Nie rozmawiamy o mnie! – warczę.
Puszcza moją dłoń i marszczy brwi. Jego oczy się zwężają. Dzieje się dokładnie to, czego się spodziewałam. Zaczyna się denerwować. Kątem oka widzę, że Scott i Jill wychodzą. Pewnie czują zbliżającą się awanturę i postanowili zostawić nas samych sobie.
- Nie wiem jak to może jeszcze nie być oczywiste. – przeczesuje palcami włosy – Kocham cię. Nie wiem ile razy mam ci to powtarzać!
- Ja ciebie też kocham – nie mogę zamaskować nerwowości w moim głosie – Ale nie o to pytam.
- Ale to jest właśnie odpowiedź na twoje pytanie! – porusza się niespokojnie. – Chcę się z tobą ożenić, bo cię kocham i wiem, że nic nigdy tego nie zmieni!
- A mnie się wydaje, że chcesz mnie kontrolować – mówię – I dlatego tak to przyspieszasz.
Przyciska palce do skroni i bierze kilka głębokich wdechów.
- Jolie, zastanów się nad tym co mówisz… - kładzie mi dłonie na ramionach. – Ja chcę ciebie kontrolować?
Kiwam głową.
- Przecież non stop wściekasz się o to, że tego nie robię! – jago głos jest ostry, ale nie krzyczy – Nie lubisz jak  cię o coś pytam, a teraz nagle mówisz mi, że chcę cię kontrolować?! Zastanów się czego ty właściwie chcesz! – teraz już krzyczy.
Spuszczam wzrok i wpatruję się w moje dłonie. Próbuję sobie przypomnieć o co właściwie mi chodziło, bo co do zasady, to on ma rację. Nie zmusza mnie do niczego i nie kontroluje. Pozwala mi niemal na wszystko nawet na uściski i przyjacielskie buziaki z Blake’em mimo, że kiedyś mu powiedziałam, że Blake pociąga mnie fizycznie.
Nie mam odwagi na niego spojrzeć, bo wiem, że znowu bezpotrzebny go zdenerwowałam. Nie wiem skąd on ma tyle cierpliwości do mnie.
- Przepraszam – mamroczę i w końcu patrzę w jego błękitne oczy, ale nie znajduję tam tego ciepła co zwykle.
- Jolie, musisz się zastanowić czy na pewno chcesz tego, co ja – mówi cicho. – Ja mogę poczekać, ale jeśli już raz obiecasz mi miłość na całe życie, a potem zmienisz zdanie, to złamiesz mi serce… - mówi tak cicho, że ledwie go słyszę.
- Ale ja tego chcę! – mówię szybko przyciągając go do siebie – Bardzo. Tylko…
- Tylko co? – znów ta nieprzyjemna nuta drga gdzieś w tle.
- Boję się tego wszystkiego… - mówię – Wszystko co wiedziałam o sobie, o Underground, o moich rodzicach, wszystko jest kłamstwem…
Robin uśmiecha się delikatnie.
- I jeszcze teraz ta ucieczka, ślub… To wszystko jest takie ostateczne…
Przyciąga mnie do siebie i zamyka w swoich ramionach obejmując mnie mocno.
- Lepiej? – szepcze.
Podnoszę wzrok. Nie wiem skąd on to wie…
- Gadasz przez sen… - zaczyna i uśmiecha się szeroko – mówiłaś, że tylko tu czujesz się bezpiecznie.
Całuję go mocno.
- Dziękuję…
Robin wzdycha i odsuwa mnie tak, żeby móc spojrzeć mi w oczy.
- Ja też się boję, Jolie… - mówi.
- Co?! – to brzmi bardziej jak pisk niż pytanie. Robin wybucha śmiechem.
- Boję się. – powtarza – Boję się ucieczki i boję się ślubu, boję się siebie i ciebie… - wzdycha -  ale nie widzę innej opcji…
- Mnie?
Uśmiecha się.
- Czasem jesteś… - podnosi wzrok – trudna do ogarnięcia i nie wiem jak mam się zachowywać, żeby cię nie wystraszyć. Boję się, że zrobię cos głupiego, przekroczę jakąś niewidzialną barierę i wtedy ty… - urywa i spuszcza głowę.
– Uciekniesz ode mnie– dodaje po jakimś czasie.
Robi mi się naprawdę głupio. Wiele razy wystawiałam go na próbę, a on zawsze robił dokładnie to, co powinien. Wiele razy testowałam jego cierpliwość, ale ona się nigdy nie skończyła.
- Nie ucieknę od ciebie, Robin. – zmuszam go, żeby spojrzał mi w oczy - Nigdy.
Przyglądam mu się i czekam aż coś powie, cokolwiek. Wzdycha i kładzie mi dłonie na policzkach i pociera je kciukami tak, jak lubię. Uśmiecham się.
- Dlaczego? – pytam.
Patrzy na mnie pytająco.
- Dlaczego nie widzisz innej opcji?
Uśmiecha się szeroko.
- Bo tylko przy tobie zapominam, że się boję…
Znowu to samo, znowu mówi dokładnie to, co musze usłyszeć, żeby zeszła ze mnie cała para. Przyciągam go mocno do siebie i wtulam twarz w jego szyję przyciskając usta do jego miękkiej skóry.
Przez dłuższy czas nic nie mówimy, więc jego słowa wiszą w powietrzu jak jakiś transparent.
Robin porusza się niespokojnie. Patrzę na niego.
- Wystarczy tych poważnych rozmów jak dla mnie. – uśmiecha sie zawadiacko i zaczepia palcem o mój dekolt przesuwając go trochę w dół. – Noc się zbliża, więc przejdźmy do rzeczy.
Robi mi się niesamowicie gorąco. Robin rozpina powoli moją koszulę, a ja nie mogę się powstrzymać. Nie chcę czekać ani minuty dłużej. Napieram na niego całym ciężarem ciała i przewracam go na plecy.
- Spokojnie – śmieje się serdecznie – Mamy czas!
Całuję go w szyję i podnoszę wzrok.
- Albo i nie – uśmiecha się i ściąga mi bluzkę przez głowę nie bawiąc się w dalsze rozpinanie.

Nasze ciała zlewają się co raz bardziej w jedno. Kolejne części naszej garderoby lądują na podłodze, ale się tym nie przejmujemy. Świat dookoła nie istnieje. Oboje zapominamy o obawach i cieszymy się własną bliskością i miłością, bo jest to jedyna rzecz która nie zmieni się w ciągu najbliższych kilku dni. Jedyna rzecz, której jesteśmy pewni. Oboje. Tylko to się teraz liczy…