N.
Od kilku nocy nie mogę spać. Ktoś wali do bram zamku. Nie
mogę się powstrzymać i co jakiś czas przyglądam się swojemu tatuażowi. Jest
większy niż był, jakby się rozrastał w kierunki zgięciu łokcia. Pojawiły się
nowe płatki śniegu. Już nie jest okrągły, tylko podłużny. Zakrywam go długim
rękawem, bo mnie denerwuje.
Słyszę jakiś hałas, walenie do bram zamku. Zastanawiam się
czy to znowu Valien. Widziałam kilka razy jak wracał, jak zsiadał z motocykla
tylko po to, żeby za chwilę wsiąść z powrotem na niego i odjechać w nieznanym
kierunku. Nie wiem czy bardziej byłam zła, że odszedł tak bez słowa, mimo, że
miał mnie pilnować, czy na to, że tuż przed odejściem zachowywał się tak
dziwnie.
Podnoszę się z łóżka, żeby zobaczyć co się dzieje. Na dworze
jest ciemno, mimo, że z moich obliczeń i wskazań zegarka wynika, że dzień
właśnie wstaje i powinno być jasno. Jakieś cienie przenikają przez mur, moi
żołnierze się budzą, wstają, próbują coś zrobić, ale kiedy tylko którykolwiek
cień dotknie lodowego strażnika, ten natychmiast pada bez tchu.
Krzyk więźnie mi w gardle, bo jestem tu sama. Dotykam
swojego tatuażu, przyciskam go mocno i rozpaczliwie wzywam go na pomoc.
- „Valien! Valien!
Pomóż mi!!” – krzyczę w myślach prosto do niego. Wiem, że usłyszał, ale
dłuższy czas nie odpowiada. W końcu słyszę jego głos. Wydaje się być
przerażony.
- „Lani, schowaj się
gdzieś. Już jadę. Pomogę ci, tylko przetrwaj jakoś do mojego przyjazdu” –
jego głos odbija się echem w mojej głowie.
Wyglądam jeszcze raz na dziedziniec. Moi ludzie padają jak
muchy. Kompletnie nie wiedzą co mają robić, nagły atak ich zaskoczył i
zapomnieli o wszystkich strategiach i obronie, o szyku i tak dalej. Musze im
pomóc, nie mogę się chować. Wypadam na korytarz i wybiegam na dziedziniec.
- River! – krzyczę, ale odpowiada mi cisza.
- Jest na zewnętrznym posterunku – odpowiada ktoś na chwilę
przed tym, jak zostaje śmiertelnie ugodzony ciemnością. Teraz widzę dokładnie.
Oni ich nawet nie dotykają, tylko wysyłają ciemne kule prosto w ich serca.
Uchylam się przed jedną taką kulą i posyłam strumień wody w
cień, który ją rzucił. Cofa się kilka kroków, próbuje znowu cisnąć we mnie
kulą, ale jego rzut jest dużo słabszy.
- Kelvin! – krzyczę do chłopaka obok siebie. – Zatrąb! –
szturcham go w ramię, a on posłusznie sięga po lodowy róg i dmucha w niego.
ostry dźwięk przecina powietrze.
- Stańcie w rzędzie! Brońcie zamku! Uderzajcie ich wodą,
lodem, czymkolwiek, to ich osłabia!
Żołnierze, kobiety i mężczyźni, ustawiają się w linii przed
zamkiem. Ja stoję na środku. Naprzeciwko nas kłębowisko cieni zbija się w jeden
duży. Uderzamy, po kolei, tak szybko, jak kto może, raz wodą raz lodem. Cienie
trzęsą się, co jakiś czas rzucając w nas kulami. Moi żołnierze upadają po
każdym ciosie. Cieni nie ubywa. Widzę, że nie mamy szans. W duchu modlę się,
żeby Valien się pospieszył. Może ogień da radę… Nie wiem.
- Uciekajcie! – krzyczę do swoich żołnierzy. – Biegnijcie do
lasu za zamkiem. Nie mamy szans! Ja zostanę i będę osłaniać odwrót.
- Nie zostawimy cię, Pani – sprzeciwia się Kelvin.
- Idź! – wrzeszczę – To rozkaz!
Nie rusza się z miejsca, tylko pokazuje innym, że mają
uciekać.
- Nie zostawię cię. – patrzy mi prosto w oczy.
Wzruszam ramionami. Nie zmuszę go. Nie ma takiej opcji.
- Pomóż mi. – proszę i stawiam przed nami ścianę wody,
odgradzając cienie od uciekających żołnierzy i od nas. Żołnierze znikają za
zakrętem. Nie widać ich zza zamku. Oddycham z ulgą i na chwilę tracę
koncentrację. Ściana wody opada, a jeden z cieni wyskakuje w naszą stronę.
Kelvin rzuca się na niego krzycząc, żebym uciekała, ale ja nie mogę. Z
przerażeniem patrzę, jak cień przybiera bardziej ludzką postać, jakby nagle się
zagęścił, staje się prawie cielesny. Łapie Kelvina za ramiona i patrzy mu w
oczy, a ja widzę, jak pojedyncze płatki śniegu wydostają się z oczu mojego
żołnierza i wędrują w stronę cienia. Po chwili Kalvin leży już nieprzytomny na
ziemi, mi krzyk więźnie w gardle, a cień miota we mnie kulami lodu. Z początku
się nie bronię, tak jestem zaskoczona, ale po chwili opanowuję nerwy, biorę
głęboki wdech i znowu stawiam ścianę wody. Odwracam się i uciekam.
Biegnę ile sil w nogach. Wiem, że ktoś mnie goni i boję się,
że to te cieniste demony. Nie mogę, nie potrafię nic z tym zrobić. Jestem
przerażona, ale staram się myśleć trzeźwo, staram się przypomnieć sobie kim one
mogą być. Cc to właściwie jest, co mnie napadło i dlaczego? Wiem niewiele, za
mało, żeby cokolwiek wywnioskować - demony lubią ciemność, same są zbudowane z
cienia, przejmują naszą moc.
Wiem, że sama nic nie zdziałam, nie powstrzymam ich w
pojedynkę. Nie mam takiej mocy. Patrzę w niebo, żeby wywołać ulewny deszcz,
żeby choć trochę sobie pomóc, żeby ostudzić ich zapał, żeby zmniejszyć ich moc,
osłabić ich.. Jestem już za słaba, żeby użyć lodu walczę od jakiegoś czasu i
wciąż utrzymuję ścianę wody, za którą kłębi się większość cieni, poza
pojedynczymi, które mnie ścigają.
Przez myśl przebiega mi najgorsza rzecz. Wydaje mi się, że nie
dam rady, że nie ucieknę, że dopadną mnie i Stwórca wie co ze mną zrobią… Nie
poddaję się jednak i biegnę przed siebie. Poruszam się co raz wolniej, bo
ziemia rozmiękła już od deszczu, zrobiło się koszmarne błocko i każdy krok
wymaga ode mnie wysiłku. Bose stopy grzęzną w brązowej mazu, sukienką jest
brudna i podarta. Nie ważne. Biegnę, nie oglądam się za siebie. Upadam, ale
podnoszę się. Po chwili znowu upadam i znowu wstaję i biegnę dalej i dalej.
Prawie nic nie widzę. Oczy mam zalepione błotem, którego deszcz jakoś nie
zmywa. Nogi zapadają się w bagno. Próbuję się wydostać, ale tylko zapadam sie głębiej. Ktoś dobiega
do mnie, łapie mnie za sukienkę, blisko karku, pociąga mocno. Nie jest
delikatny, boję się, materiał wbija mi się w szyję, kiedy on wyszarpuje mnie z
bagna. Rana, którą zrobił mi nad obojczykami boli i piecze, ale powoli
wydostaję się z bagna. Oczy mam wciąż zaklejone błotem i włosami. Mój wybawca łapie
mnie za ramiona i przyciska plecami do drzewa. Widziałam jak już to robili,
widziałam jak zabijali moich, naszych podwładnych, jak zabili Kalvina. Ale coś
jest nie tak. Czuje gorący oddech na szyi. Czyjeś dłonie odgarniaj włosy z
mojej twarzy, czyjeś palce oczyszczają moje oczy z brudu, mrugam mocno i nie
wierzę własnym oczom. Woda musiała zgasić częściowo gorąco jego ciała, bo jego
dotyk nie pali mnie tak, jak poprzednio. Jego dłonie są cieple, ale nie gorące,
jego dotyk jest miły, nie palący... Przesuwa ręką po moim przedramieniu.
Zatrzymuje palce na tatuażu, a ja przypominam sobie, że to przez niego mój znak
się zmienił. Odpycham go.
- Zostawiłeś mnie! – wrzeszczę. – Mogłam przez ciebie
zginąć.
Nie odzywa się, nie odpowiada. W ogóle się nie rusza, tylko
patrzy na mnie, jakby chciał mi zadać jakieś pytanie, którego zadawać nie
powinien.
- Dlaczego?! – krzyczę ponownie- Jak mogłeś?! Miałeś zrobić
jedną rzecz. Miałeś pilnować mnie. Miałeś nie dopuścić, żeby stała mi się
krzywda.
Ściąga brwi. Łapie mnie za ramiona i przysuwa się do mnie
tak blisko, że czuję ciepło jego całego ciała.
- I zrobiłem to. Nic ci nie grozi, załatwiłem ich. – jego
głos jest szorstki, jak zawsze. Tego deszcz nie zmienił. Podnoszę na niego
wzrok. Czarne włosy oblepiają mu twarz, ale jest przystojny, jak zawsze.
Przygląda mi się cały czas badawczo, a w jego oczach widzę coś zupełnie innego
niż słyszę w jego głosie i obserwuję w jego gestach. Widzę… czułość. To
sprawia, że coś we mnie się zmienia. Choć na tę jedną chwilę.
- Valien, wróciłeś... - szepczę w końcu z ulgą i zarzucam mu
ręce na szyję. –Wróciłeś, usłyszałeś, Valien... - powtarzam cieplejszym głosem,
a jego ręce opadają wzdłuż ciała. Wtulam twarz w jego szyję i wciągam
powietrze. Pachnie ogniem, pachnie wybawieniem, pachnie dymem i bezpieczeństwem,
jakiego nigdy jeszcze nie czułam. Nic innego nie umiem powiedzieć, bo on łapie
mnie za ramiona i odsuwa mnie od siebie. Trzyma mnie z daleka, na odległość
ramienia i patrzy na mnie takim wzrokiem, że boje się go.. znowu. Boję się, że
zaraz zrobi coś, czego nie powinien. Coś, czego ja nie chcę...
Zbliża się do mnie. Opiera swoje biodra o moje, przyciskając
mnie znowu do drzewa. Trzyma mnie za nadgarstki, uniemożliwiając mi ucieczkę.
Moje ręce opierają się o szorstką korę drzewa. Plecy mnie bolą. Próbuję się
wyrwać, odzyskać choć trochę swobody, ale on nie puszcza. Moje serce
przyspiesza, boje się. Valien patrzy mi prosto w oczy.
- Wiem, że ty też tego chcesz. - chrypi i przesuwa nosem po
mojej szyi - Widzę to... - przykłada usta do mojej szyi. Przeszywa mnie
dreszcz... Ciepło rozchodzi sie po moim ciele, ogrzewając mnie. Wiem, że nie
wolno mi tak myśleć, wiem, że nie wolno mi czerpać z tego przyjemności…
Zaczynam się szarpać, ale on jest silniejszy. Napiera na
mnie jeszcze mocniej, strugi deszczu spływają po jego włosach, po napiętych
mięśniach; nieodłączna czarna, skórzana kurtka zsuwa mu się z ramienia ukazując
nagi brzuch i pierś, na której widzę tatuaż. Tak jak u mnie, tak i u niego, znak
jest większy, niż powinien być i właśnie zaczyna pulsować żywą czerwienią. Valien krzywi się z bólu i patrzy na mnie
wzrokiem wygłodniałego zwierzęcia, drapieżnika, który właśnie znalazł swoją
ofiarę i zaraz przystąpi do uczty. Ja też się krzywię, bo mój nadgarstek też
pali, boli... Widzę, jak jego znak powiększa się. Widzę, jak powstają kolejne
płomienie i ze zdumieniem odkrywam, że co jakiś czas, w miarę jak tatuaż się
rozrasta co raz częściej, pojawiają się tam płatki śniegu. Rozchylam usta ze
zdumienia, bo podejrzewam, że analogiczna rzecz dzieje się z moim tatuażem. To
już drugi raz. Tak będzie zawsze, kiedy on się za bardzo zbliży, kiedy znów
zrobi to, czego nie powinien, kiedy złamie zakazy Prawa Krwi i dotknie mnie
tak, jakbym była jego, jakby chciał mieć mnie na zawsze, wyłącznie dla siebie...
On zamyka na chwilę oczy i oddycha głęboko. Potem spogląda
na mnie. Nie uśmiecha się, ściąga brwi. Wygląda jeszcze groźniej niż zwykle,
pochyla się w moją stronę i przyciska usta do moich, spinam się, chcę go
odepchnąć, bo spodziewam się jeszcze mocniejszego pieczenia, jeszcze
silniejszej reakcji na łamanie prawa. Spodziewam się kolejnych fragmentów, które
mówią o tym jak złe i niewłaściwe jest to, co teraz robimy…
Nic takiego się nie dzieje. Najwyraźniej wiemy już wszystko,
co powinniśmy wiedzieć. Wiemy, co robimy nie tak, więc prawo nie pojawia się w
naszym umyśle tak, jak kiedyś. Zamiast tego jest pieczenie, ból naszych
znamion, znaków przynależności do jednego z Żywiołów.
Valien przysuwa się jeszcze bliżej. Nasze ciała stykają się
niemal wszędzie. Przez mokrą sukienkę, czuję ciepło jego ciała. Nie pali, ale
ogrzewa mnie. Zaczynam dygotać. On zaciska dłonie ciaśniej wokół moich
nadgarstków i całuje mnie mocno, bardzo mocno i zachłannie, obejmuje w posiadanie
cale moje ciało, bez wyjątku. Drżę, bo znowu spodziewam się większego bólu, ale
nagle mój tatuaż przestaje palić, moje ciało się rozluźnia. Strugi deszczu opływają mnie, woda szumi
znajomo, czuję się jak w domu...
Jego dłonie nie wydają się mnie zniewalać. Czuję się wolna,
jakby nic mnie nie krępowało, jakby nie dotyczyły mnie prawa. Valien odsuwa się
na chwilę, żeby na mnie spojrzeć. Niemal czuję ogień w jego czarnych oczach.
Niemal widzę pod zasłoną długich rzęs, jak jego wzrok mówi dokładnie to, czego
nie powinien. Wzdycham cicho, a on zaciska na chwilę mocno powieki i wciąga
powietrze wydając przy tym chrapliwy dźwięk. Nie wiem kiedy i jak to sie
dzieje, ale Ogień znów całuje mnie mocno, a ja nagle pragnę ten pocałunek
odwzajemnić, więc robię to. Rozchylam usta i z zadowoleniem zauważam jego
zdziwienie, chwilę wahania, napieram na niego mocno. Puszcza moje ręce i obejmuje
mnie w pasie, przyciskając do siebie, a ja wplatam palce w jego czarne włosy, teraz
posklejane od deszczu i błota. Słyszę, jak mruczy gardłowo i chcę, podświadomie
chcę usłyszeć to jeszcze raz. Valien obejmuje mnie mocno, jakby nie chciał mnie
już nigdy wypuścić.
Po chwili jednak puszcza mnie, a ja zaciskam palce na jego
ramionach tak mocno, że nie może mnie odsunąć. Przyciągam go do siebie bo
nagle, jakimś cudem czuję, jakbym była na właściwym miejscu. Valien wzdycha
cicho, łapie mnie znowu za rękę, podciąga rękaw mojej sukienki i przygląda
się mojemu tatuażowi. Ściąga brwi i
patrzy na mnie, rozchyla wargi jakby chciał coś powiedzieć, ale spogląda mi w
oczy i już wiem, że nic nie powie. Po chwili jego usta znów są na moich.
Brutalna siła z jaka mnie całuje, powoduje, że nie mogę złapać tchu, a moje
serce wali jak oszalałe. Przymykam oczy i cala sobą odczuwam ciepło, które daje
mi jego obecność, ciepło na zewnątrz i, o dziwo, wewnątrz.
Jego dłonie wędrują po moich plecach, czuję ciepłe linie,
niewidzialne drogi, które on rysuje na mojej skórze przez ubranie. Robi mi sie
gorąco, ale nie od zakazanego kontaktu z nim, nie w ten sposób, co zawsze. To
gorąco jest inne, związane z zapachem, z dotykiem, z pragnieniem więcej i więcej...
- Nalani! - ostry glos Keba wyrywa mnie z tego dziwnego
odrętwienia. Otrząsam sie i odpycham Valiena, a on klnie pod nosem.
Dyszę ciężko. Czuje na sobie jego wzrok, ale nie mam odwagi
spojrzeć mu w oczy. Nerwowo obciągam rękaw koszuli, żeby ukryć tatuaż.
- Nie możemy... Nie powinniśmy... - chrypię do niego.
- Wręcz przeciwnie – odpowiada swoim jak zawsze szorstkim
głosem –Wiem, że to czułaś, Lani, wiem... - przesuwa palcem po moich ustach. Po
szyi, w dół, po dekolcie i w dół po ramieniu. Łapie mnie mocno za nadgarstek i
ściska. - To jest twoje przeznaczenie. Masz być moja. Należysz do mnie. Na
zawsze. – W jego głosie drga teraz jakaś dziwna nuta, której nie mogę
rozpoznać. Całuje mnie krotko.
Serce mi przyspiesza, bo znowu się go boję . Boję się jego
zagadkowości, jego dystansu, jego bliskości. Boje się tego, co mówi i tego, o
czym nie wspomina. Boję się kiedy jest blisko i kiedy go nie ma. A najbardziej
boję się tego, co czuję, choć nie wiem co to jest…
- Nie - odsuwam go od siebie, poirytowana tym, że znowu
skraca moje imię. Nie lubię tego. Podnoszę na niego wzrok i patrzę mu w oczy.
Po raz pierwszy widzę, jak delikatnie unosi jeden kącik ust w uśmiechu. Jego
oczy rozjaśniają się odrobinkę, żeby ściemnieć ponownie, kiedy Keb wychodzi z
lasu i podchodzi do nas. Patrzy podejrzliwie najpierw na Valiena, a potem na
mnie. Ogień nasuwa swoją ukochaną kurtkę na ramiona i zapina ją, żeby ukryć
tatuaż.
- „Nie wolno ci o tym
mówić” – jego słowa w mojej głowie brzmią jak groźba. Kiwam głową.
Valien spogląda na Keba. Widzę, że jest wściekły, że
przerwał nam to, co robiliśmy, cokolwiek to nie było. Ja z kolei łapię się na
tym, że dotykam swoich warg, jakbym chciała zobaczyć czy nie stopiły się od
tego dotyku, mimo, że był zdecydowanie mniej nienaturalny, zdecydowanie mniej
palący, wręcz pożądanie ciepły. Znów podnoszę na niego wzrok. Patrzę mu w oczy i
staram się zapomnieć o strachu. Ciemne tęczówki
wydaja się teraz tak bliskie. Widzę mokre, nagie ciało tuż nad zapiętym zamkiem
kurtki - to tylko kawałek, ale kuszący… Ciepła
skóra, ten widok powoduje, że chcę być tylko bliżej i bliżej... Nie rozumiem
tego pragnienia...
Co się ze mną dzieje?
Czyżby...
Nie, to niemożliwe! Assan jest mój, a ja jestem jego.
Valiena nie powinno tu być. To wszystko na pewno stało się tylko dlatego, że
byłam osłabiona, że byłam skołowana po walce z cieniami. Odwracam się od niego
i spoglądam na Keba.
- Zaprowadzisz nas do reszty ? - pytam, a on kiwa głową,
wciąż patrząc podejrzliwie na Valiena. Potem spogląda na mnie. Jestem gotowa
przysiąc, że wie o wszystkim, co się przed chwila wydarzyło. Z trudem przełykam
ślinę i ruszam za nim, starając się nie myśleć o Valienie i o tym, że chcę być
znowu blisko niego...
Spoglądam na niego przez ramię. Ściąga brwi, a ja mimowolnie
się uśmiecham. Odpowiada mi ogień w jego oczach. Tym razem się nie boję, chce
zwolnić kroku i zrównać się z nim, chcę trzymać jego ciepłą dłoń zamiast
szorstkiej ręki Keba. Chcę być bliżej... Chcę...
Nie! Karcę sama siebie w myślach i odwracam głowę wbijając
wzrok w ciemność lasu, którym prowadzi nas Keb. Nie wolno mi, nie wolno mi tak
myśleć, nie o nim. Nie wolno mi się tak zakochać!
- „Przypomnij sobie…”
– głos Tadi dźwięczy gdzieś moim wnętrzu i jednocześnie czuję na swoich biodrach
dotyk ciepłej ręki Valiena. Nagle mój światopogląd się zmienia, na chwilę. Przez
tę krótką, ulotną chwilę myślę, że tak właśnie powinno być, że on ma rację, że mam
być jego, że to jest nasze przeznaczenie.
Trwa to jednak bardzo krótko, bo przeczy wszystkiemu, co wiem.
Keb ściska moją dłoń. Wychodzimy na polanę. Po chwili jestem już w chłodnych objęciach
Assana i ogarnia mnie spokój.
Spoglądam na Valiena. Jego twarz jest napięta. Uważnie śledzi
każdy ruch mojego partnera, a ten nie krępuje się specjalnie. Całuje mnie i ściska.
Nie robi to na mnie wrażenia, nie czuję tego, co czułam przy Ogniu.
Tadi stoi z boku, przyklejona do Eriona. Patrzy na mnie
i ściska swój znak, przemawiając prosto do mojej głowy:
- „Zaufaj uczuciom”
– prosi.
Nie, nie tak, nie teraz, nie mogę, nie wolno mi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!