Me

Me

poniedziałek, 9 września 2013

Żywioły: Powietrze 18 - Rywale


A.
Nie mogę uwierzyć w to, co sie dzieje. Niby to przewidywałem, niby jakoś czułem podskórnie, że spotkanie reszty Żywiołów skończy się dla mnie źle, że ktoś mi ją ukradnie, ale nie spodziewałem się, że tak szybko i w życiu bym nie przypuszczał, że to będzie akurat on. No bo dlaczego on? Nalani nienawidzi motocykli, a on właściwie niczym innym się nie porusza. Ona ceni sobie spokój ciszę i opanowanie, a on jest najgwałtowniejszym kolesiem, jakiego znam. Ona nie rozumie sensu bójek, a on przed chwilą mało mnie nie zatłukł. Ocieram wierzchem dłoni krew, która sączy mi się ciągle z nosa i wzdycham ciężko. Ona nienawidzi gburów, a kim on jest, jeśli nie zadufanym w sobie palantem? Ogień, phi! Nie widzi nic poza czubkami własnych buciorów. Nie ważne, że zdążył, że ją uratował. Powinien tu, do cholery, siedzieć cały czas, nie miał prawa jej zostawić, tymczasem przez jego kretyńską chęć przejażdżki na motocyklu, ona mało nie zginęła! Nie rozumiem jak ona może jeszcze na niego patrzeć! Nie ogarniam!
Biorę głęboki wdech i zaciskam dłonie na udach, żeby uspokoić ich drżenie. No tak! Jeszcze jedno! Jak ona mogła się w ogóle zastanawiać nad tym czy to Keb powinien być przywódcą? Przecież to oczywiste! Jak nie Ziemia, to tylko ona sama by się nadawała. Ja nie potrafię. Omala i Tadi są zbyt delikatne, Phoenix nie do końca ogarnia o co chodzi, Erion jest wiecznie zajęty swoją kobietą… No i jeszcze on! Człowiek-demolka. Jeden wielki permanentny wkurw, agresja w czystej postaci. Heh, a niby mieliśmy być wybierani na podstawie zalet i on, niby, miał być odważny. Nie wiem od kiedy odwaga i agresja to jedno. Nie wiem od kiedy odwaga, to opuszczanie bezbronnej, no może nie zupełnie, ale jednak słabszej, kobiety. Nie wiem od kiedy odwaga to napadanie na kogoś innego i bicie go niemal do nieprzytomności za to, że przytula kobietę, która od zawsze jest jego. Nie rozumiem!
Znowu zaczynam dygotać. Przyciskam palce do skroni. Gdzieś we mnie, w środku, wszystko się gotuje. To kolejna rzecz, której nie rozumiem. Niby miałem być spokojny, niby miałem panować nad emocjami, nad zdenerwowaniem. Dlatego przecież jestem wodą, do cholery! To wszystko jest bez sensu. Nic z tego nie rozumiem.
Podnoszę głowę, kiedy ona rozchyla wejście do namiotu. Natychmiast wypuszczam z siebie wszystkie złe emocje i prawie widzę, jak wylatują przez otwór, tuż koło niej, prawie muskając jej ciało. Patrzę na nią, jak schyla się, żeby wejść do środka. Za nią widzę wściekłe spojrzenie Vala i nie mogę powstrzymać uśmiechu. To mój mały triumf. Jednak na noc wybrała mnie!
Nalani klęka, bo namiot jest niski. Powoli, na czworakach, idzie w moim kierunku.
- Nic ci nie jest? – pyta, chyba z troską.
Kręcę głową i po raz kolejny próbuję ukryć ślady tego jak bardzo nie dorównuję Valienowi w sprawach walki o swoje prawa. Ocieram twarz rękawem, a ona łapie mnie za brodę, żeby móc mnie lepiej obejrzeć. Po chwili wychodzi z namiotu i wraca z jakąś mokrą szmatką.  Wyciera moją twarz. Po krótkiej chwili ściereczka jest cała czerwona, czerwone krople kapią z niej na jej kolana, ale ona się nie przejmuje. Bez słowa wtyka mi w nos dwa tampony, żeby zatamować krwawienie, po czym pomaga mi się położyć i ponownie wychodzi z namiotu. Jedna poła wejścia nie domyka się, chyba zaczepiła się o gałąź drzewa. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie wodzić za nią wzrokiem. Wychodzi na środek, gdzie stoi znowu ten palant. Podchodzi do niego. Stara się wyglądać na całkowicie opanowaną i pewnie jemu się wydaje, że jest spokojna, ale ja widzę drobne drgnięcia mięśni, lekkie potrząsanie włosami i drżenie rąk, które świadczą o zdenerwowaniu, o tym, że trzyma nerwy na wodzy, ale jest na granicy i w każdej chwili może wybuchnąć. Idzie pewnym krokiem prosto w jego stronę i staje w odległości kilku kroków od niego. Wciąż ściska w dłoni szmatkę, którą wycierała moją twarz. Krew ścieka między jej palcami, suknię ma ubrudzoną z jednej strony, ale w ogóle się tym nie przejmuje. Stoi i patrzy prosto na niego, a on jak zwykle udaje, że nic go nie obchodzi, choć zacisnął szczękę i ugiął lekko kolana, jakby szykował się na atak. Nie rozumiem jego reakcji, dopóki ona nie robi czegoś, czego ja bym się po niej nie spodziewał. Podnosi do góry rękę ze ścierką, odchyla się do tyłu i z impetem wyrzuca materiał z dłoni. Słyszę głuche pacnięcie, kiedy mokra szmatka uderza w jego twarz, a potem drugie, kiedy opada na ziemię. Nalani odwraca się na pięcie i idzie w stronę naszego namiotu. Mogę się teraz przyjrzeć temu idiocie. Wygląda przekomicznie, moja krew jest na połowie jego twarzy i małymi kroplami spada na jego pierś, a potem znika gdzieś pod jego kurtką. Parskam śmiechem na widok jego miny. Chyba nie może uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Stoi tak przez chwilę zamroczony, a potem dopada do niej w dwóch szybkich krokach. Łapie ją za łokieć i okręca wokół własnej osi sprawiając, że teraz stoi przodem do niego. Patrzy na nią wzrokiem drapieżnika, który za chwilę zada śmiertelny cios swojej ofierze.
- Musiałem! – warczy – Zrozum wreszcie, tak ma być!
- I dlatego musisz tłuc słabszych?!
- Tak – odparowuje – Jakoś musiałem temu baranowi – Wskazuje na mnie  - wytłumaczyć gdzie jego miejsce!
Nalani wyrywa się z jego uścisku i uderza go otwartą dłonią w twarz. Stoi przez chwilę dysząc ciężko i dygocąc na całym ciele. Poniosło ją. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Podchodzi do niego i gładzi delikatnie jego policzek.
- Przepraszam. Nic nie usprawiedliwia mojej agresji. – Jej głos jest spokojny, ale ręce wciąż jej drżą. – Przepraszam cię…
Nie widzę jej twarzy, bo stoi do mnie plecami, ale bardzo mi się nie podoba ta scena. W jego oczach widzę coś, czego nie powinno tam być. Triumf. Znowu! Cholera jasna!
- Myślę, ze powinnaś pozwolić swojemu chłoptasiowi, żeby bronił się sam. – odpowiada znowu tym gburowatym głosem, co zawsze.
O, Stwórco, jak on mnie wkurza, jak on mi niesamowicie działa na nerwy! Masakra normalnie!. Próbuję się podnieść i wyjść z namiotu, ale gramolę się trochę za długo. Ona wspina się na palce i delikatnie całuje miejsce, gdzie go uderzyła. Jego brudne łapska obejmują ją w pasie, przytrzymując w takiej pozycji trochę dłużej niż by chciała i o wiele dłużej niż ja chcę oglądać. W końcu Nalani odpycha go lekko i odwraca się w moją stronę, żeby odejść.
- Poczekaj! – krzyczy i łapie ją za lewe przedramię, odsuwa materiał rękawa w górę. Nie widzę co tam zobaczył, ale ewidentnie ona nie chce, żeby na to patrzył. Przysuwa się do niej i szepcze jej coś prosto do ucha. Nalani czerwieni się lekko, a potem zaraz wyszarpuje rękę z jego uścisku i ucieka do naszego namiotu prawie wpadając na mnie w wejściu.
- Lani! – palant znowu czegoś chce.
Rzucam mu oburzone spojrzenie, a on prycha z pogardą.
- Odwal się od niej, dobra? – warczę na niego i próbuję wstać, ale ona kładzie mi dłoń na ramieniu i popycha mnie do wnętrza namiotu.
- Dam sobie radę – szepcze cicho muskając wargami moje ucho. Uśmiecham się i ściskam jej dłoń, a ona odwraca się do niego.
- Pomyśl chwilę, Lani! To musi coś oznaczać! - Val trzyma zamek od kurtki i przesuwa go powoli w dół. Nie wierzę własnym oczom. Rozbiera się?! Pogięło go?
Nalani wybiega z namiotu i w trzech susach dopada do niego. Łapie poły kurtki, bierze uchwyt od suwaka z jego rąk i zapina go pod szyję. Jest niesamowicie blisko niego. Tak blisko, że prawie nie wiem gdzie jest jego ciało, a gdzie jej. Oddychają tym samym powietrzem.
- Nie wolno ci tego pokazywać. Nikomu!  – syczy mu prosto do ucha, chyba w nadziei, że nic nie usłyszę.
On łapie ją za ramiona i odsuwa trochę od siebie.
- Poproś! – warczy, a kiedy ona kręci głową, zaczyna się znowu rozbierać, wychylając się w moją stronę. – Hej, Assi, chcesz zobaczyć dlaczego ona jest moja? Chcesz poznać prawdę?
Nalani próbuje go powstrzymać, ale on już rozpiął kurtkę prawie do końca i odsłania pierś ze znakiem. Wciąż trzyma ją za ramię nie pozwalając na zapięcie swojego ubrania.
- Przestań! Zrobię co chcesz… - odwraca się na chwilę do mnie. W jej oczach widzę łzy, ale mruga szybko, żeby je wygonić.
- Wiesz czego chcę… - pochyla się i całuje jej szyję. Wbija wzrok we mnie. Wiem, że to prowokacja. Wiem, że on mnie sprawdza, testuje. Nie ruszam się, choć to dla mnie trudne, bo mam ochotę go walnąć. Nalani jest moja, a on mi ją zabiera. Nie mogę na to pozwolić, ale nie powinienem się wtrącać. Ona by tego nie chciała. Val obejmuje ją, przyciąga jeszcze bliżej do siebie i całuje. Mocno, prosto w usta. Nalani początkowo sztywnieje, jakby jej się to nie podobało, jakby chciała go odepchnąć. Spoglądam w niebo, wywołując deszcz. Chcę jej pomóc, chcę go osłabić, umożliwić jej ucieczkę, ale kiedy tylko opływają go pierwsze krople wody, unosi nieznacznie jeden kącik ust, jakby się cieszył, że coś takiego się dzieje. Głupieję na chwilę, bo nie wiem z czego on się cieszy, ale zaraz potem wszystko do mnie dociera. Zgasiłem to, co ją od niego odpychało, zgasiłem gorąco jego ciała, zmniejszyłem dyskomfort wywołany palącym dotykiem Ognia na Lodzie. Oględnie mówiąc, strzeliłem sobie w nogę. Klasyczny samobój. Głupi jestem!
Nalani oplata go rękoma, jej palce zanurzają się w jego włosach, jej kciuk jakby mimowolnie gładzi jego policzek. Wygląda, jakby jej to sprawiało przyjemność. Ta świadomość boli, ale próbuję sobie to jakoś wytłumaczyć. Ona o coś teraz walczy, że poświęca się dla tego czegoś. Trwa to dłuższą chwilę. Staram się wytrzymać, choć to dla mnie trudny, bolesny widok. Chcę odwrócić wzrok, ale jakby coś mnie wmurowało, nie mogę. Potem ona znowu przytomnieje, odpycha go, ale on nie puszcza. Zmusza ją. Brutalnie zaciska dłonie na jej biodrach. Jego palce wbijają się w jej ciało. Nie widzę jej twarzy, ale wiem, że musi ją to boleć. Nie wytrzymuję! Nie umiem na to patrzyć! Nie umiem spokoje stać obok, jak ktoś ją krzywdzi! Wstaję szybko i podchodzę do nich. Łapię go za ramię i odrywam od niej. Strzelam go pięścią w nos. Upada na ziemię Kurtka zsuwa mu się z ramienia, ale poprawia ją tak szybko, że nie zauważam co tam ma. Wiem tylko, że jego znak jest za duży. Podnosi się z ziemi, otrzepując. Znowu ma triumf w oczach. Nie czaję, nie rozumiem dlaczego.
- Dalej uważasz, że on jest w czymś lepszy ode mnie? – pyta ocierając wierzchem dłoni krew kapiącą z nosa. Odwraca się i znika w swoim namiocie. Mam wrażenie, że przysłuchuje się nam zza zasłony materiału.
Nalani spogląda na mnie. Jest wściekła. Cholera, on miał rację! Znowu wygrał.
- Wiesz, że teraz ty powinieneś dostać zakrwawioną ścierą w twarz? – pyta i odwraca się nie czekając na odpowiedź. Wchodzi do namiotu. Nie zamyka wejścia, ale nie zaprasza mnie do środka. Nie wiem co mam robić. Waham się. Stoję na środku obozowiska, przy gasnącym ognisku i zastanawiam się jak mogłem się dać tak sprowokować. Jak mogłem się zachować dokładnie tak, jak on?
Słyszę kroki za sobą. Nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć kto to.
- Jesteś idiotą! – oznajmia – Nic dziwnego, że ona woli mnie. Odwracam się, pięść mam zaciśniętą, rękę uniesioną ku górze. Niestety, on nie daje się zaskoczyć. Nie tym razem. Łapie mój nadgarstek i powstrzymuje cios zanim w ogóle zdążę go wyprowadzić. – Wtedy się podłożyłem, ale więcej tego nie zrobię. Nie pozwalaj sobie.
- Czemu się na nas uwziąłeś?! – pytam rozcierając bolący nadgarstek. Koleś ma uścisk jak imadło.
- Nie schlebiaj sobie – ironizuje – ty mnie nie obchodzisz. Chodzi mi tylko o nią.
- Ale dlaczego? – wiem, że jest wyjątkowa, ale nie wiem jakim cudem ten buc też to zauważył. Nie mam pojęcia.
- Bo ona ma to samo! – odsłania pierś. Przyglądam się jego znakowi. Płomienie, płomienie, płomienie… płatki śniegu. Jestem w szoku. Spoglądam mu w oczy. Chcę zapytać co to ma znaczyć, ale tylko mrugam i jego już nie ma. 
Wzdycham ciężko. Wlokę się powoli do swojego, lodowego namiotu, zastanawiając się, czy ona pozwoli mi tam wejść. Kucam przy otworze i czekam na to, aż powie cokolwiek, ale ona milczy. Oddycha równo, miarowo, spokojnie. Śpi.  
Na czworaka podchodzę do niej. Staram się nie hałasować. Nie chcę jej denerwować. Tak naprawdę marzę tylko o tym, żeby ją przytulić, ale on… znowu on, jego zachowanie, jego znak… zasiał we mnie ziarno wątpliwości. Do tej pory miałem nadzieję, że choć prawa, albo przeznaczenie są po mojej stronie, że to tylko jakaś dziwna fascynacja Lodu ogniem.  Teraz nie jestem pewien. Walczę ze sobą. Nie chcę naruszać jej prywatności, ale muszę to zrobić. Muszę, bo nie wytrzymam. Delikatnie odsuwam jej rękaw. Śnieg, śnieg, śnieg, ogień.
- „Nie, nie, nie, nie, nie” – to jedyne co przewija mi się w myślach. Miałem przeczucie. Coś od początku było nie tak z tą misją .Nie chciałem ich zwoływać. Potem zostawiłem ich samych, pozwalając mu na zbliżenie się do niej. Sam jestem sobie winien. Trzeba się było od razu postawić!
Teraz to już koniec. Nie mam szans. To wszystko to tylko jakieś kretyńska farsa. Ogień i Lód. Antagonizmy. Razem!  Co się dzieje do cholery!? O co tu chodzi?! Cofam się przerażony, tłumiąc wzbierający w gardle krzyk. Ognisko zgasło, wybiegam w ciemność. Na pamięć pędzę przez obóz, a ja uciekam prosto w las. Goni mnie tylko jego szyderczy śmiech.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!