A.
Nie mogę uwierzyć w to, co sie dzieje. Niby to
przewidywałem, niby jakoś czułem podskórnie, że spotkanie reszty Żywiołów
skończy się dla mnie źle, że ktoś mi ją ukradnie, ale nie spodziewałem się, że
tak szybko i w życiu bym nie przypuszczał, że to będzie akurat on. No bo
dlaczego on? Nalani nienawidzi motocykli, a on właściwie niczym innym się nie
porusza. Ona ceni sobie spokój ciszę i opanowanie, a on jest najgwałtowniejszym
kolesiem, jakiego znam. Ona nie rozumie sensu bójek, a on przed chwilą mało
mnie nie zatłukł. Ocieram wierzchem dłoni krew, która sączy mi się ciągle z
nosa i wzdycham ciężko. Ona nienawidzi gburów, a kim on jest, jeśli nie
zadufanym w sobie palantem? Ogień, phi! Nie widzi nic poza czubkami własnych
buciorów. Nie ważne, że zdążył, że ją uratował. Powinien tu, do cholery,
siedzieć cały czas, nie miał prawa jej zostawić, tymczasem przez jego kretyńską
chęć przejażdżki na motocyklu, ona mało nie zginęła! Nie rozumiem jak ona może
jeszcze na niego patrzeć! Nie ogarniam!
Biorę głęboki wdech i zaciskam dłonie na udach, żeby
uspokoić ich drżenie. No tak! Jeszcze jedno! Jak ona mogła się w ogóle
zastanawiać nad tym czy to Keb powinien być przywódcą? Przecież to oczywiste!
Jak nie Ziemia, to tylko ona sama by się nadawała. Ja nie potrafię. Omala i
Tadi są zbyt delikatne, Phoenix nie do końca ogarnia o co chodzi, Erion jest
wiecznie zajęty swoją kobietą… No i jeszcze on! Człowiek-demolka. Jeden wielki
permanentny wkurw, agresja w czystej postaci. Heh, a niby mieliśmy być
wybierani na podstawie zalet i on, niby, miał być odważny. Nie wiem od kiedy
odwaga i agresja to jedno. Nie wiem od kiedy odwaga, to opuszczanie bezbronnej,
no może nie zupełnie, ale jednak słabszej, kobiety. Nie wiem od kiedy odwaga to
napadanie na kogoś innego i bicie go niemal do nieprzytomności za to, że
przytula kobietę, która od zawsze jest jego. Nie rozumiem!
Znowu zaczynam dygotać. Przyciskam palce do skroni. Gdzieś
we mnie, w środku, wszystko się gotuje. To kolejna rzecz, której nie rozumiem.
Niby miałem być spokojny, niby miałem panować nad emocjami, nad zdenerwowaniem.
Dlatego przecież jestem wodą, do cholery! To wszystko jest bez sensu. Nic z
tego nie rozumiem.
Podnoszę głowę, kiedy ona rozchyla wejście do namiotu.
Natychmiast wypuszczam z siebie wszystkie złe emocje i prawie widzę, jak
wylatują przez otwór, tuż koło niej, prawie muskając jej ciało. Patrzę na nią,
jak schyla się, żeby wejść do środka. Za nią widzę wściekłe spojrzenie Vala i
nie mogę powstrzymać uśmiechu. To mój mały triumf. Jednak na noc wybrała mnie!
Nalani klęka, bo namiot jest niski. Powoli, na czworakach,
idzie w moim kierunku.
- Nic ci nie jest? – pyta, chyba z troską.
Kręcę głową i po raz kolejny próbuję ukryć ślady tego jak
bardzo nie dorównuję Valienowi w sprawach walki o swoje prawa. Ocieram twarz
rękawem, a ona łapie mnie za brodę, żeby móc mnie lepiej obejrzeć. Po chwili
wychodzi z namiotu i wraca z jakąś mokrą szmatką. Wyciera moją twarz. Po krótkiej chwili ściereczka
jest cała czerwona, czerwone krople kapią z niej na jej kolana, ale ona się nie
przejmuje. Bez słowa wtyka mi w nos dwa tampony, żeby zatamować krwawienie, po
czym pomaga mi się położyć i ponownie wychodzi z namiotu. Jedna poła wejścia
nie domyka się, chyba zaczepiła się o gałąź drzewa. Nie mogę się powstrzymać,
żeby nie wodzić za nią wzrokiem. Wychodzi na środek, gdzie stoi znowu ten palant.
Podchodzi do niego. Stara się wyglądać na całkowicie opanowaną i pewnie jemu
się wydaje, że jest spokojna, ale ja widzę drobne drgnięcia mięśni, lekkie
potrząsanie włosami i drżenie rąk, które świadczą o zdenerwowaniu, o tym, że
trzyma nerwy na wodzy, ale jest na granicy i w każdej chwili może wybuchnąć. Idzie
pewnym krokiem prosto w jego stronę i staje w odległości kilku kroków od niego.
Wciąż ściska w dłoni szmatkę, którą wycierała moją twarz. Krew ścieka między
jej palcami, suknię ma ubrudzoną z jednej strony, ale w ogóle się tym nie
przejmuje. Stoi i patrzy prosto na niego, a on jak zwykle udaje, że nic go nie
obchodzi, choć zacisnął szczękę i ugiął lekko kolana, jakby szykował się na
atak. Nie rozumiem jego reakcji, dopóki ona nie robi czegoś, czego ja bym się
po niej nie spodziewał. Podnosi do góry rękę ze ścierką, odchyla się do tyłu i
z impetem wyrzuca materiał z dłoni. Słyszę głuche pacnięcie, kiedy mokra
szmatka uderza w jego twarz, a potem drugie, kiedy opada na ziemię. Nalani
odwraca się na pięcie i idzie w stronę naszego namiotu. Mogę się teraz
przyjrzeć temu idiocie. Wygląda przekomicznie, moja krew jest na połowie jego
twarzy i małymi kroplami spada na jego pierś, a potem znika gdzieś pod jego
kurtką. Parskam śmiechem na widok jego miny. Chyba nie może uwierzyć w to, co
się przed chwilą stało. Stoi tak przez chwilę zamroczony, a potem dopada do
niej w dwóch szybkich krokach. Łapie ją za łokieć i okręca wokół własnej osi
sprawiając, że teraz stoi przodem do niego. Patrzy na nią wzrokiem drapieżnika,
który za chwilę zada śmiertelny cios swojej ofierze.
- Musiałem! – warczy – Zrozum wreszcie, tak ma być!
- I dlatego musisz tłuc słabszych?!
- Tak – odparowuje – Jakoś musiałem temu baranowi – Wskazuje
na mnie - wytłumaczyć gdzie jego
miejsce!
Nalani wyrywa się z jego uścisku i uderza go otwartą dłonią
w twarz. Stoi przez chwilę dysząc ciężko i dygocąc na całym ciele. Poniosło ją.
Nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Podchodzi do niego i gładzi delikatnie
jego policzek.
- Przepraszam. Nic nie usprawiedliwia mojej agresji. – Jej
głos jest spokojny, ale ręce wciąż jej drżą. – Przepraszam cię…
Nie widzę jej twarzy, bo stoi do mnie plecami, ale bardzo mi
się nie podoba ta scena. W jego oczach widzę coś, czego nie powinno tam być.
Triumf. Znowu! Cholera jasna!
- Myślę, ze powinnaś pozwolić swojemu chłoptasiowi, żeby
bronił się sam. – odpowiada znowu tym gburowatym głosem, co zawsze.
O, Stwórco, jak on mnie wkurza, jak on mi niesamowicie
działa na nerwy! Masakra normalnie!. Próbuję się podnieść i wyjść z namiotu,
ale gramolę się trochę za długo. Ona wspina się na palce i delikatnie całuje
miejsce, gdzie go uderzyła. Jego brudne łapska obejmują ją w pasie,
przytrzymując w takiej pozycji trochę dłużej niż by chciała i o wiele dłużej
niż ja chcę oglądać. W końcu Nalani odpycha go lekko i odwraca się w moją
stronę, żeby odejść.
- Poczekaj! – krzyczy i łapie ją za lewe przedramię, odsuwa
materiał rękawa w górę. Nie widzę co tam zobaczył, ale ewidentnie ona nie chce,
żeby na to patrzył. Przysuwa się do niej i szepcze jej coś prosto do ucha.
Nalani czerwieni się lekko, a potem zaraz wyszarpuje rękę z jego uścisku i
ucieka do naszego namiotu prawie wpadając na mnie w wejściu.
- Lani! – palant znowu czegoś chce.
Rzucam mu oburzone spojrzenie, a on prycha z pogardą.
- Odwal się od niej, dobra? – warczę na niego i próbuję
wstać, ale ona kładzie mi dłoń na ramieniu i popycha mnie do wnętrza namiotu.
- Dam sobie radę – szepcze cicho muskając wargami moje ucho.
Uśmiecham się i ściskam jej dłoń, a ona odwraca się do niego.
- Pomyśl chwilę, Lani! To musi coś oznaczać! - Val trzyma
zamek od kurtki i przesuwa go powoli w dół. Nie wierzę własnym oczom. Rozbiera
się?! Pogięło go?
Nalani wybiega z namiotu i w trzech susach dopada do niego.
Łapie poły kurtki, bierze uchwyt od suwaka z jego rąk i zapina go pod szyję.
Jest niesamowicie blisko niego. Tak blisko, że prawie nie wiem gdzie jest jego
ciało, a gdzie jej. Oddychają tym samym powietrzem.
- Nie wolno ci tego pokazywać. Nikomu! – syczy mu prosto do ucha, chyba w nadziei, że
nic nie usłyszę.
On łapie ją za ramiona i odsuwa trochę od siebie.
- Poproś! – warczy, a kiedy ona kręci głową, zaczyna się
znowu rozbierać, wychylając się w moją stronę. – Hej, Assi, chcesz zobaczyć
dlaczego ona jest moja? Chcesz poznać prawdę?
Nalani próbuje go powstrzymać, ale on już rozpiął kurtkę
prawie do końca i odsłania pierś ze znakiem. Wciąż trzyma ją za ramię nie
pozwalając na zapięcie swojego ubrania.
- Przestań! Zrobię co chcesz… - odwraca się na chwilę do
mnie. W jej oczach widzę łzy, ale mruga szybko, żeby je wygonić.
- Wiesz czego chcę… - pochyla się i całuje jej szyję. Wbija
wzrok we mnie. Wiem, że to prowokacja. Wiem, że on mnie sprawdza, testuje. Nie
ruszam się, choć to dla mnie trudne, bo mam ochotę go walnąć. Nalani jest moja,
a on mi ją zabiera. Nie mogę na to pozwolić, ale nie powinienem się wtrącać.
Ona by tego nie chciała. Val obejmuje ją, przyciąga jeszcze bliżej do siebie i
całuje. Mocno, prosto w usta. Nalani początkowo sztywnieje, jakby jej się to
nie podobało, jakby chciała go odepchnąć. Spoglądam w niebo, wywołując deszcz.
Chcę jej pomóc, chcę go osłabić, umożliwić jej ucieczkę, ale kiedy tylko
opływają go pierwsze krople wody, unosi nieznacznie jeden kącik ust, jakby się
cieszył, że coś takiego się dzieje. Głupieję na chwilę, bo nie wiem z czego on
się cieszy, ale zaraz potem wszystko do mnie dociera. Zgasiłem to, co ją od
niego odpychało, zgasiłem gorąco jego ciała, zmniejszyłem dyskomfort wywołany
palącym dotykiem Ognia na Lodzie. Oględnie mówiąc, strzeliłem sobie w nogę.
Klasyczny samobój. Głupi jestem!
Nalani oplata go rękoma, jej palce zanurzają się w jego
włosach, jej kciuk jakby mimowolnie gładzi jego policzek. Wygląda, jakby jej to
sprawiało przyjemność. Ta świadomość boli, ale próbuję sobie to jakoś wytłumaczyć.
Ona o coś teraz walczy, że poświęca się dla tego czegoś. Trwa to dłuższą
chwilę. Staram się wytrzymać, choć to dla mnie trudny, bolesny widok. Chcę
odwrócić wzrok, ale jakby coś mnie wmurowało, nie mogę. Potem ona znowu
przytomnieje, odpycha go, ale on nie puszcza. Zmusza ją. Brutalnie zaciska
dłonie na jej biodrach. Jego palce wbijają się w jej ciało. Nie widzę jej
twarzy, ale wiem, że musi ją to boleć. Nie wytrzymuję! Nie umiem na to patrzyć!
Nie umiem spokoje stać obok, jak ktoś ją krzywdzi! Wstaję szybko i podchodzę do
nich. Łapię go za ramię i odrywam od niej. Strzelam go pięścią w nos. Upada na
ziemię Kurtka zsuwa mu się z ramienia, ale poprawia ją tak szybko, że nie
zauważam co tam ma. Wiem tylko, że jego znak jest za duży. Podnosi się z ziemi,
otrzepując. Znowu ma triumf w oczach. Nie czaję, nie rozumiem dlaczego.
- Dalej uważasz, że on jest w czymś lepszy ode mnie? – pyta
ocierając wierzchem dłoni krew kapiącą z nosa. Odwraca się i znika w swoim
namiocie. Mam wrażenie, że przysłuchuje się nam zza zasłony materiału.
Nalani spogląda na mnie. Jest wściekła. Cholera, on miał
rację! Znowu wygrał.
- Wiesz, że teraz ty powinieneś dostać zakrwawioną ścierą w
twarz? – pyta i odwraca się nie czekając na odpowiedź. Wchodzi do namiotu. Nie
zamyka wejścia, ale nie zaprasza mnie do środka. Nie wiem co mam robić. Waham
się. Stoję na środku obozowiska, przy gasnącym ognisku i zastanawiam się jak
mogłem się dać tak sprowokować. Jak mogłem się zachować dokładnie tak, jak on?
Słyszę kroki za sobą. Nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć
kto to.
- Jesteś idiotą! – oznajmia – Nic dziwnego, że ona woli
mnie. Odwracam się, pięść mam zaciśniętą, rękę uniesioną ku górze. Niestety, on
nie daje się zaskoczyć. Nie tym razem. Łapie mój nadgarstek i powstrzymuje cios
zanim w ogóle zdążę go wyprowadzić. – Wtedy się podłożyłem, ale więcej tego nie
zrobię. Nie pozwalaj sobie.
- Czemu się na nas uwziąłeś?! – pytam rozcierając bolący
nadgarstek. Koleś ma uścisk jak imadło.
- Nie schlebiaj sobie – ironizuje – ty mnie nie obchodzisz. Chodzi
mi tylko o nią.
- Ale dlaczego? – wiem, że jest wyjątkowa, ale nie wiem jakim
cudem ten buc też to zauważył. Nie mam pojęcia.
- Bo ona ma to samo! – odsłania pierś. Przyglądam się jego
znakowi. Płomienie, płomienie, płomienie… płatki śniegu. Jestem w szoku.
Spoglądam mu w oczy. Chcę zapytać co to ma znaczyć, ale tylko mrugam i jego już
nie ma.
Wzdycham ciężko. Wlokę się powoli do swojego, lodowego
namiotu, zastanawiając się, czy ona pozwoli mi tam wejść. Kucam przy otworze i
czekam na to, aż powie cokolwiek, ale ona milczy. Oddycha równo, miarowo,
spokojnie. Śpi.
Na czworaka podchodzę do niej. Staram się nie hałasować. Nie
chcę jej denerwować. Tak naprawdę marzę tylko o tym, żeby ją przytulić, ale on…
znowu on, jego zachowanie, jego znak… zasiał we mnie ziarno wątpliwości. Do tej
pory miałem nadzieję, że choć prawa, albo przeznaczenie są po mojej stronie, że
to tylko jakaś dziwna fascynacja Lodu ogniem. Teraz nie jestem pewien. Walczę ze sobą. Nie
chcę naruszać jej prywatności, ale muszę to zrobić. Muszę, bo nie wytrzymam.
Delikatnie odsuwam jej rękaw. Śnieg, śnieg, śnieg, ogień.
- „Nie, nie, nie, nie,
nie” – to jedyne co przewija mi się w myślach. Miałem przeczucie. Coś od
początku było nie tak z tą misją .Nie chciałem ich zwoływać. Potem zostawiłem
ich samych, pozwalając mu na zbliżenie się do niej. Sam jestem sobie winien.
Trzeba się było od razu postawić!
Teraz to już koniec. Nie mam szans. To wszystko to tylko
jakieś kretyńska farsa. Ogień i Lód. Antagonizmy. Razem! Co się dzieje do cholery!? O co tu chodzi?! Cofam
się przerażony, tłumiąc wzbierający w gardle krzyk. Ognisko zgasło, wybiegam w
ciemność. Na pamięć pędzę przez obóz, a ja uciekam prosto w las. Goni mnie
tylko jego szyderczy śmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!