K.
Błąkam się po lesie, w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mi
pomóc. Wiem, że Val jest niedaleko, ale czuję, że nie mam po co do niego iść.
On mi nie pomoże. Szukam dalej. Nie czuję już pozostałych obozowiczów, ani
Żywiołów Powietrza. Są poza moim zasięgiem. Powoli zaczynam się poddawać
rozpaczy. Klękam na ziemi, kładę jej bezwładne ciało. Odgarniam włosy z jej
czoła i na chwilę przykładam wargi do jej skóry. Nieważne, że jest cała
umorusana ziemią. Nic nie jest ważne, liczy się
tylko to, że wciąż jeszcze mam szansę. Jej pierś unosi się, dziewczyna
walczy o każdy oddech, urywany i nierówny, ale walczy. Chcę myśleć, że dla
mnie. Jej ciało wciąż jest ciepłe, nawet za ciepłe, ale to znaczy, że żyje.
Rozglądam się. Znajduję liście i mech i strumyk z wodą. Przemywam jej ranę,
wkładam mech do ust i żuję przez chwilę, żeby zmiękczyć łodyżki, a potem
układam go na ranie. Słyszę jak coś skwierczy i widzę dym unoszący się z
przykrytych miejsc. Omala krzywi się z bólu i łapie mnie mocno za nadgarstek.
Otwiera na chwilę oczy.
- Keb… - szepcze tak cicho, że ledwo ją słyszę. – Zostaw… -
wbija paznokcie w moją skórę. – Albo zabij… Nie wyleczysz mnie – krztusi się własną
krwią.
Zaciskam szczękę i z trudnością walczę ze łzami. Omala
wpatruje się we mnie. Kładę jej dłoń na policzku. Chcę jej powiedzieć, że dam
radę, że zrobię wszystko, żeby została ze mną. Otwieram usta, ale znowu nie
jestem w stanie wypowiedzieć słowa. Ona kładzie rękę na mojej i wtula twarz w
moją otwartą dłoń. Całuje lekko jej wnętrze. Wciągam mocno powietrze, żeby się
otrzeźwić, bo łapię się na tym, że obejmuję jej twarz coraz mocniej, że zaraz
mógłbym ją zmiażdżyć… Muszę się opanować.
Przymykam oczy i kilka razy głęboko oddycham, a potem znów uchylam
powieki. Nie mogę się nadziwić jaka ona jest piękna.
- Proszę… - kładzie mi dłoń na sercu i patrzy mi w oczy.
Widzę w nich błaganie, odwracam wzrok, bo nie mogę zrobić tego, o co mnie
prosi. Nie umiem jej zabić, nie potrafię.
Kręci lekko głową i unosi w wymuszonym uśmiechu jeden kącik
ust.
- Pocałuj mnie jeszcze raz... – chrypi, a ja natychmiast
pochylam się i przyciskam usta do jej czoła tak, jak poprzednio. – Nie! – kręci
głową – Tak naprawdę. Chociaż raz. – jej głos jej pełen żalu i błagania, jakby
myślała, że ja tego nie chcę. Drobna dłoń przesuwa się po moim karku, powodując
delikatne, przyjemne dreszcze. Rozwiązuje mi włosy i wsuwa w nie palce. Zaciska
kurczowo na kilku kępkach i ciągnie mnie w dół.
Jej wzrok jest pełen tęsknoty, a ja po raz kolejny walczę z
sobą, bo chcę jej wszystko powiedzieć, chcę jej wyjaśnić, że to nie tak, jak
ona myśli, ale już po chwili jestem tak blisko, że czuję jej oddech na swoich
policzkach. Nawet nie wiem kiedy nasze usta się stykają. Moje ciało przeszywa
prąd. Dotyk jej warg jest niesamowity, czuję, jakby całe moje ciało dopiero
teraz budziło się do życia. Czuję każdą komórkę coraz wyraźniej, coraz
bardziej, jakby to ona dawała mi siłę do walki, do wszystkiego. Słyszę, jak mruczy
delikatnie, a ja walczę o każdą następną sekundę, bo czuję, że coś mnie od niej
odciąga. W końcu przegrywam. Tylko moja dłoń pozostaje na jej policzku. Gładzę
jej skórę kciukiem, żeby dodać jej otuchy. Patrzę jej w oczy i liczę na to, że zrozumie
to wszystko ,co chcę jej pokazać, a czego nie mogę jej powiedzieć.
- Dziękuję. – szepcze
i po chwili jej głowa opada bezwładnie na bok.
Znowu ją straciłem. Przykładam palce do tętnicy na szyi.
Żyje. Jeszcze mam szansę. Ponownie walczę ze łzami i tłumię wzbierający w
gardle krzyk rozpaczy. Wkładam do ust kolejną porcję mchu. Musi jej pomóc,
przynajmniej na chwilę. Przynajmniej do czasu, aż wymyślę co właściwie mogę
zrobić, żeby ją uratować. Przykrywam
całą ranę leczniczymi roślinami, owijam liśćmi i związuje mocną trawą. Biorę ją
na ręce i idę, w kierunku, w którym wyczułem jedyną osobę, która może mi pomóc.
Nie jest daleko. Po kilku krokach napotykam spojrzenie zielono-niebieskich
oczu.
Przygląda mi się badawczo, ze smutkiem. Patrzy na Omalę i
krzywi się. Kręci głową, ale nic nie mówi. Wiem, że spisał ją na straty, ale ja
się tak łatwo nie poddam. Nie ma mowy!
- Assan, wezwij ich! – krzyczę, kiedy napotykam jego wzrok.
Udaje, że nie wie o co chodzi, więc dopadam go jednym susem i łapię mocno za
ramię, wciąż tuląc Omalę do siebie drugą ręką.
- „Znam twój dar.
Wiem, że możesz…” – mówię do jego myśli, bo tak mi zdecydowanie łatwiej.
Nie umiem składać zdań. Myśli łatwiej przeskakują, nie musze się starać. Woda
porusza się niespokojnie i krzywi się. Wiem, czuję, że nie chce robić tego, o
co go proszę. Nie chce ich tu ściągać. Wie, że to niebezpieczne. Ja też wiem, choć
chyba nie tak dobrze jak on. Nie obchodzi mnie jednak cena, zrobię wszystko,
żeby ją ocalić. Poświęcę siebie i każdego, kto żyje na tej planecie. Bez
wahania. W tej chwili nic nie obchodzi mnie bardziej niż jej życie.
– „Uratujcie ją, a
zrobię wszystko, żeby Nalani była twoja.” – znowu przemawiam do jego myśli.
Patrzę mu prosto w oczy. Widzę, że go zaciekawiłem, bo jego
oczy błyszczą zdecydowanie bardziej niż przed chwilą.
- Wszystko, rozumiesz? – przejeżdżam palcem po własnej szyi.
On zrozumie. Na pewno. Doskonale wiem, że tego właśnie chce.
Unosi lekko kącik ust i kiwa głową. Zamyka oczy i unosi
dłonie do góry, delikatną, wewnętrzną częścią w stronę nieba. Szepcze coś pod
nosem, mamrocze słowa, w języku, którego nie rozumiem. Z początku zastanawiam się
po co to całe przedstawienie, ale kiedy zaczyna się robić jasno, dociera do
mnie, że on spełnia moją prośbę. Przywołuje ich. Na początku widzę tylko
światło spływające z góry na nas. Wszystko skupia się w promieniu kilku
kilometrów od nas. Są!
Lądują między nami, tworząc świetlisty krąg w środku lasu.
Drzewa w ich bezpośrednim sąsiedztwie powoli usychają, ale mnie to nie
obchodzi. Teraz mam tylko jeden cel. Zbliżam się do nich. Słyszę delikatne
dzwonki, wyciągam rękę, żeby się z nimi przywitać, bo stają się coraz bardziej
materialni. Już prawie dotykam jednego z nich, kiedy Assan zwala mnie z nóg.
Uderzam plecami o ziemię i patrzę na niego wściekły. Marszczę brwi.
- Zdurniałeś? – warczy na mnie – Oni cię zabiją. – pokazuje
mi rośliny dookoła nas. – Dlatego nie chciałem ich tutaj sprowadzać.
Marszczę brwi. Przecież oni, to słońce. Nie wiem dlaczego
szkodzi roślinom, nie rozumiem. Jakiś ptak spada z nieba, wygląda jakby umarł w
locie. Wzdrygam się i patrzę na Wodę, a on kręci z niedowierzaniem głową.
- Nawet Słońce z bliska jest niebezpieczne – szepcze, a
potem odwraca się do nich i coś mówi. Chyba mówi, bo ja znowu słyszę tylko
delikatne brzmienie dzwonków powietrznych, to chyba ich język, mam wrażenie, że
do przywoływania używał innego.
- Tamto było wezwaniem. To jest ich język. – wyjaśnia, nie
odwracając się do mnie – Znają też twoje myśli. To by wyjaśniało dlaczego ty
znasz nasze plany. – dodaje jakby do siebie, a potem ciągnie: - Żywioły
Światła, jako najczystsze ze wszystkich, przejmują dar każdego, kto jest w ich
okolicy, ale mogą go używać tylko przeciwko jego właścicielowi.
Patrzę w jego plecy i wsłuchuję się dalej w niesamowity
język, którym się posługują. Mam
wrażenie, że mija szmat czasu. Wciąż trzymam Omalę w objęciach. Nie ciąży mi,
ale oddycha coraz płycej. Boję się, że nie zdążymy, ale nie chcę im przerywać,
bo czuję, że to zły pomysł. W końcu Assan odwraca się do mnie.
- Zgodzili się jej
pomóc. Mówią jednak, że to będzie miało konsekwencje. – patrzy mi prosto
w oczy. Czuję, że chce mnie ostrzec, ale nie obchodzi mnie przed czym. Mam
wrażenie, że w ich obecności, moje czytanie w myślach jest osłabione, wiec nawet
nie jestem w stanie zobaczyć, o co chodzi. Nie zastanawiam się. Dla mnie
wszystko jest jasne.
- Zgadzam się – odpowiadam bez wahania.
Assan cofa się o krok.
- Oni chcą tu zostać. – mówi – pomogą nam, pomogą tobie i
mnie, ale chcą tu zostać, rozumiesz?
- Powiedziałem zgoda. – warczę.
Woda kręci z niedowierzaniem głową.
- Połóż ją na ziemi i odsuń się – nakazuje.
Robię to, o co prosi. Odsuwam się i staję za jednym z drzew.
Dzwonki znowu dzwonią, tym razem nerwowo. Wiem, że cos jest nie tak.
- Odwróć się. Nie wolno ci na to patrzeć. – rozkazuje, a ja
robię dokładnie to, o co prosi. Nie przeszkadza mi to, że wyjątkowo dzisiaj to
ja słucham jego poleceń, a nie on moich. Dziś zrobię wszystko. Zamykam oczy o
opieram się plecami o szorstką korę dębu. Liczę oddechy, bo czas się dłuży
niemiłosiernie. Po chwili ktoś klepie mnie w ramię. Odwracam się gwałtownie.
Jasnych nie ma, zniknęli. Omala leży na ziemi. Jej ręka jest cała, wygląda na
nietkniętą. Podbiegam do niej i kucam obok. Uśmiecham się lekko, kiedy otwiera
oczy. Rozgląda się dookoła. Polana, na której stały Żywioły Światła przypomina
cmentarzysko. Wszędzie trupy zwierząt, zwiędnięte rośliny i wypalona do cna
ziemia. Moja partnerka podnosi na mnie wzrok.
- Co ty zrobiłeś? – pyta ze łzami w oczach. – zabiłeś ich wszystkich dla mnie? – wyciąga
do góry dłonie, w których zamknęła malutkiego dzięcioła, pokazuje mi nieżywego
ptaka i kręci głową - Jak mogłeś?!- Klęka, grzebie paznokciami w ziemi i chowa
go w tym dołku. Zasypuje ziemią.
Nie podnosi się z kolan, tylko na czworakach rusza do
kolejnego zwierzęcia, tym razem to wiewiórka. Znowu patrzy na mnie, potem na
nią, płacze i jej także urządza pogrzeb. Trwa to długo. Kiedy kończy, podchodzę
do niej i klękam przed nią. Dopiero teraz zauważam, że jej oczy są inne niż
były, jej skóra też. Jakby trochę świeciła. Łapię ją za nadgarstki, ale zaraz
puszczam, bo jej skóra mnie pali. Wnętrza dłoni mam pokryte pęcherzami. Omala
bez słów bierze mech do ust i pokrywa nim zmienioną skórę, uważając, żeby mnie
nie dotknąć. Ja tymczasem zastanawiam się co się właściwie stało.
- Uleczyli ją swoim światłem – odzywa się za moimi plecami
Woda. – Teraz stała się po części jednym z nich.
Odwracam się do niego, bo jestem wściekły. Jak mógł mi o tym
nie powiedzieć.
- Nie chciałeś słyszeć o konsekwencjach. – wzrusza
ramionami. – Powiedziałeś, że cię nie obchodzą, to masz, co chciałeś. Omala
żyje. To był twój cel. – Odwraca się i powoli rusza w kierunku obozu, a ja
przenoszę wzrok na nią i po raz pierwszy widzę w jej twarzy złość.
- Jak mogłeś ich wszystkich zabić, żeby ocalić mnie? Jak
mogłeś?! – Oskarżenie dźwięczy w moich uszach – Prosiłam cię, tłumaczyłam.
Wiesz, że nie potrafię znieść tylu śmierci. – krzyczy i ukrywa twarz w
dłoniach. Chyba czeka na moją odpowiedź zbyt długo, bo podnosi się i otrzepuje.
Nie czeka na mnie, tylko idzie za Assanem, a ja zastygam w podziwie dla niej, dla
jej siły. Rozglądam się po tych wszystkich mogiłach, które dziś musiała usypać, patrzę na nie po kolei z niewypowiedzianymi słowami przeprosin i błagania o wybaczenie
na ustach.
Bo ja nie potrafiłem znieść tej jednej śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!