V.
- KURWAAAA! – nie mogę się powstrzymać, kiedy znowu słyszę
jej wezwanie, rozpaczliwe wołanie o pomoc. Nie do Assana, do mnie. Wzywa mnie,
bo wie, że jej pomogę, a może czuje, że jestem bliżej? Dlaczego?
Mniejsza z tym, kurwa. Znowu ją zostawiłem i znowu przeze
mnie może zginąć. Jasna cholera, co mnie podkusiło ,żeby poleźć do lasu, po
cholerę mi to było? Miałem ją w garści, była moja, w całości. Mogłem zrobić
wszystko, to sobie poszedłem. Logiczne, faktycznie.
Wzdycham, a po chwili biorę się za siebie. Daję sobie
porządnego kopa w mózg.
„Idioto”, myślę, „ty sobie tu dywagujesz, a ona tam umiera.”
Biegnę ile sił w nogach i w duchu przeklinam moment, w
którym pierwszy raz wsiadłem na motocykl. Od tamtego czasu nie biegałem, więc
teraz tempo mam zabójcze. Zabójcze dla niej, bo jeśli nie zdążę, to będę mógł
tylko wziąć łopatę i zakopać ją w tym chrzanionym lesie. Przyspieszam, bo wiem,
że już niedaleko. Wpadam na polan, rozglądam się przez chwilę. Jasność oślepia
nawet mnie. Kiedy przyzwyczajam się do niej i zauważam co się dzieje, przecieram
oczy ze zdumienia. Cenie się cofają, dziewczyny leżą nieprzytomne gdzieś w
okolicach środka obozu. Ziemia dookoła nich jest wypalona, Phoen walczyła, jak
umiała. Cieni było za dużo, inaczej nie dałaby rady się chronić, tylko ścianą.
Ale nie to przykuwa moją uwagę, nie to jest źródłem łuny w środku lasu. Na
środku polany stoi ognisty lis wielkości hipopotama, połyka właśnie jeden z
cieni i oblizuje się. Nie wierzę własnym oczom.
Zbieram szczękę z podłogi i podbiegam do dziewczyn. Phoen
żyje, właśnie się podnosi i rozgląda. Nalani leży nieprzytomna, blada. Pochylam
się nad nią.
- Pocałują ją, książę z bajki, to się może obudzi ta twoja
śpiąca królewna… – ironizuje za moimi plecami ruda.
Uderzam ją lekko po udzie, żeby wiedziała, że zauważyłem
dowcip. Przykładam palce do szyi Wody, wyczuwam bardzo słabe tętno. Pochylam
się, chcę ją pocałować. Pewnie, że chcę! Właściwie to mógłbym nic więcej nie
robić, no prawie. Delikatnie przyciskam usta do jej czoła, a wtedy tętno zanika
na chwilę. Odsuwam się gwałtownie. Kurwa. Podnoszę się i odwracam gwałtownie. Kątem
oka tylko zauważam, ze wielkiego lisa nie ma, a na jego miejscu stoi to maleństwo,
które jeszcze niedawno towarzyszyło nam w ognistym namiocie.
- Co robiłaś? – łapię rudą za ramię. – Przegrzałaś ją?
Kiwa głową i wzrusza ramionami, a ja czuję jak mi rośnie
ciśnienie. Wiem, że zaraz stracę panowanie nad sobą. Ściągam brwi i zaciskam
pięści. Ona wie, że to ostrzeżenie, ale ignoruje je.
- Nie miałam wyjścia. – odpowiada, a widząc w wściekłość w
moich oczach, dodaje – Alternatywnie mogłam im pozwolić, żeby ją zeżarli!
Prycham.
- I co teraz? – pytam, popycham ją. – Co mam teraz zrobić,
co?! – podnoszę na nią rękę, ale nie uderzam, bo coś uwiesza się na moim łokciu.
Strzepuję to z ręki i dopiero, kiedy ląduje na podłodze, zauważam, że to ten pieprzony
lis. Jestem pewien, że ten sam, mimo, że jest trochę inny. Teraz jego futerko
wydaje się być zrobione z ognia. Spoglądam na niego, a potem na nią.
- Co to, kurwa, ma być? – pytam, rozcierając krwawiący
nadgarstek.
Phoenix uśmiecha się i podchodzi do zwierzaka. Głaszcze go
po grzbiecie, a on wygina się, żeby być jeszcze bliżej jej dotyku.
- To jest ten, który nas uratował, kiedy ciebie znowu nie
było.– odwarkuje.
Kręcę głową z niedowierzaniem.
- Odwal się! – krzyczę – Musiałem odejść, bo… - urywam, bo
właściwie sam nie wiem czemu musiałem odejść. Zapada cisza, słychać tylko
nierówny oddech Nalani. Cholera, z tego przejęcia nazywam ją pełnym imieniem,
nawet w myślach. Co się ze mną dzieje?
Miotam się. Łażę w tę i z powrotem. Podchodzę do
bledziutkiej blondynki. Chcę jej pomóc, zrobić cokolwiek, żeby chociaż
otworzyła oczy, Ale kiedy tylko zbliżam się na odległość mniejszą niż trzy
metry, jej oddech zamiera, a jej serce przestaje bić.
- KURWAAA! – wrzeszczę i padam na kolana waląc pięściami o
ziemię.
Phoen łapie mnie za ramię i odciąga od niej.
- Daj jej odetchnąć. – mówi cicho. – Zobaczysz, wróci do
nas. Jest po prostu koszmarnie osłabiona. – Poklepuje mnie po plecach, ale ja
się nie ruszam. Czuję jak drżą mi wszystkie napięte mięśnie. Jestem wściekły na
siebie, bo znowu zawiodłem. Ukrywam twarz w dłoniach i zaciskam pięści na
włosach tak mocno, że czuję, że za chwilę wyrwę je, garściami. Oddycham
głęboko, próbuję się uspokoić i zrozumieć to, co przed chwilą powiedziała moja
partnerka. Ona wróci, musi wrócić…
Nagle czuję coś zimnego na twarzy. Odsuwam się gwałtownie.
Musze wyglądać idiotycznie, bo Phoen się śmieje. Rozglądam się. Mały rudzielec
znowu do mnie podchodzi i liże mnie po nosie. Spoglądam na rudą. Uśmiecha się
zachęcająco.
- Chyba cię Covu polubił… - mówi.
- Covu? – warczę, wskazując lisa, Phoen przytakuje.
- No – zakłada ręce na piersi. – To akronim. – wyszczerza
zęby w ironicznym uśmiechu. Kiwam dłonią, żeby kontynuowała, choć wiem, czuję
podskórnie co się kroi. - Czemu Odważny Valien Uciekł – Oznajmia, po czym zniża
głos do szeptu i dodaje: - od panienki, która mu się podoba.
Marszczę brwi. Sam chciałbym wiedzieć czemu…
Na polanę wpada Omala. Wygląda na wściekłą. Nie czaję. Za nią
biegnie Keb. Łapie ją za ramię tak mocno, że on prawie się przewraca. O coś się
kłócą, ale nie wiem o co, wyłączam się dosłownie po chwili, bo na polanę wpada też
Assan. Rozgląda się szybko, jego wzrok praktycznie od razu fiksuje się na Nalani.
Podbiega do niej, potrącając mnie po drodze. Mam ochotę mu przywalić, ale albo to
ja jestem zbyt wolny, albo on jest za szybki. Podnoszę się tylko ciężko i wlepiam
w niego wzrok.
Klęka przy niej. Robię krok do przodu, ale Phoen łapie mnie za
ramię i ciągnie do tyłu. Wyrywam się, znowu idę do nich. Znowu mnie łapie. Szarpie
mocno, obraca mnie tyłem do nich. Kładzie mi dłoń na piersi. Zaczynam słyszeć swój
urywany oddech i bicie serca, takie całkiem nienaturalne. Przez chwilę patrzy mi
w oczy. Uspokaja mnie.
- Val, nie. – szepcze – Spójrz…
Odwracam się powoli. Assan trzyma Lani na kolanach, przytula
ją i kołysze, całuje. Zaczyna się we mnie gotować. Już chcę iść powiedzieć mu co
o tym wszystkim myślę, wyjaśnić mu, że ona jest moja, na zawsze, ale ruda mi nie
pozwala.
- Czekaj. – mówi.
Marszczę brwi, bo nie wiem na co mam czekać. Przyglądam im się,
choć to boli jak cholera. Po chwili zauważam to, co Phoenix. Nie umiem tego powstrzymać.
Westchnienie ulgi. Wracają jej kolory. Otwiera oczy.
- Cześć kochanie – Assan mruczy do niej, a ona wtula się w niego.
Niech to szlag!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!