V.
Jadę i nagle słyszę jej głos. Woła mnie. Jest przerażona,
krzyczy, że muszę jej pomóc. Odkręcam mocniej manetkę i na kawałku prostej
przyciskam tatuaż i odpowiadam jej, że będę, że jadę, że jej pomogę, tylko musi
się schować i przeczekać do mojego powrotu.
Podróż dłuży się koszmarnie, mimo, że jestem niedaleko, bo
już widzę zamek na wzgórzu. Nie wygląda to dobrze. Brama jest rozwalona,
dookoła zamku panują jakież dziwne ciemności, mimo, że jest ranek. Dziwne
cieniste stwory kłębią się w środku.
Jak mogłem być tak głupi?! Jak mogłem ją zostawić?
Bezbronną, samą? Przecież jeśli coś jej się stanie, zanim…
Jestem na siebie wściekły. Nie umiałem, nie rozumiałem co
się ze mną dzieje, ona mnie odpychała. Chyba jedyna dziewczyna we
wszechświecie, która nie kocha nikogo, ale nie chce mnie! I to właśnie jej
pragnę najbardziej na świecie… Kurwa!
A teraz, nie dość, że nie wiem dlaczego tak bardzo chcę ją
mieć, to jeszcze mogę się nigdy nie dowiedzieć. No bo, o co tak właściwie chodzi?
Czy to efekt tego, że ona mnie odpycha i jest wyzwaniem, czy tego, że jest
owocem zakazanym, przedstawicielką antagonistycznego Żywiołu, jedynego ,z
którym praktycznie nie powinienem się stykać, bo każde dotknięcie osłabia mnie,
czy to może ta cholerna magiczna siła przyciągania, którą nazywają tym
paskudnym słowem na M.
No! Więc nie wiem. Chcę się dowiedzieć a tu takie coś. Nie
wiem czy ją jeszcze znajdę, nie wiem czy kiedykolwiek ją zobaczę. Cholera!
Rozluźniam nadgarstek odpuszczam manetkę, żeby usłyszeć
cokolwiek poza rykiem silnika.
Słychać też wodospad. Lekka ulga. Może to ona. Taki głośny
szum wody, wielki wodospad wymaga dużej mocy. Ona ją ma. Wiem to. Kiedy tylko
dojeżdżam na odpowiednią odległość wysyłam kule ognia. Niszczą zamek, ale
rozświetlają jego okolicę i cienie się rozpraszają.
Wpadam na dziedziniec. Ściana wody oddziela mnie od zamku,
odkręcam mocno manetkę i przebijam się przez nią. Na ziemi leży jeden z wody.
Jeszcze oddycha. Zeskakuję z motocykla, podbiegam do niego i łapię za ramiona
potrząsając nim mocno.
- Lani! – krzyczę do niego – Gdzie ona jest?
Pluje krwią i patrzy na mnie nieprzytomnie.
- Twoja Pani! Woda, Lód. – nie wiem jak to palantowi
wytłumaczyć, żeby zrozumiał.
Kręci głową.
– Nalani, kurwa! – warczę
i puszczam go. Wali głową w ziemię i krztusi się krwią. – Gdzie?! – warczę,
kiedy ponownie otwiera oczy.
- Las… - skrzeczy. – Gonią ją. Nie mogłem ich zatrzymać.
Zostawiam go. Widzę, że nic z niego nie będzie. Jest
półprzytomny. Zaraz pewnie zakończy żywot, więc nie tracę na niego czasu.
Biegnę w kierunku,
który wskazał. Wpadam do lasu, jest ciemno. Za ciemno. Gdzieś czai się cień.
Jakaś czarna kula leci w moją stronę, w kierunku serca. W ostatniej chwili ją
zauważam i odbijam, a potem strzelam płomieniami w kierunku, z którego
nadleciała. Cień rozpływa się w powietrzu i znowu jest jasno. No, w miarę
jasno, jak to w lesie.
Biegnę dalej. Zaczyna padać deszcz, ulewny. Chyba wiem czyja
to sprawka, ale to dla mnie niedobrze, bo mnie osłabia. Spotykam jeszcze dwa
cienie. Przy ostatnim kula trafia mnie w ramię, jestem już słaby. Mam nadzieję,
że więcej ich nie będzie, bo przez ten deszcz nie dam rady. W końcu widzę rąbek
spódnicy, ucieka. Gonię ją, ale jest cholernie szybka. Na bosaka po błocie
idzie jej lepiej niż mi w tych cholernych buciorach. Zapada się w bagno. Łapię ją za kołnierz,
materiał wrzyna się jej w szyję i kaleczy ją. Trudno. Nie ważne. Musze ją
wyciągnąć. Udaje mi się. Łapię ją za ramiona i przyciskam do drzewa, żeby
ocenić na ile jest ranna. Ma tylko rozcięcie na szyi, tuż nad obojczykami. To
moja wina. Nic więcej, może parę siniaków. Nie wiem jak jej się to udało.
Pochylam się w jej stronę, żeby poczuć przyjemny chłód jej
ciała. Wciągam powietrze, które pachnie lodem. Czuję ulgę. Udało mi się,
zdążyłem. Miałem mega farta. Widzę gęsią skórkę na jej szyi tam, gdzie musiał
ją ogrzać mój oddech.
Proszę, proszę… Jakoś reaguje! Czuje mnie!
Odgarniam włosy z jej twarzy, a ona wstrzymuje oddech. Boi
się, czuję, jak drży, ale mam wrażenie, że mój dotyk na chwilę to uspokaja.
Otwiera oczy i patrzy na mnie z niedowierzaniem. Nie mogę się powstrzymać. Jej
chłodna skóra wywołuje przyjemne dreszcze, przesuwam ręką po jej ramieniu aż do
nadgarstka z tatuażem. Odpycha mnie. Zaczyna coś wrzeszczeć. Te same
oskarżenia, które ja sobie stawiałem. Zostawiłem ją. Mogła zginać. Miałem jej
bronić, a porzuciłem ją. Została sama, bezbronna. Musiała uciekać.
Marszczę brwi, bo nie mogę znieść jej przerażenia. Łapię ją
za ramiona, pewnie trochę za mocno. Robię krok do przodu. Czuję jej chłód na
sobie. Chcę jej powiedzieć, że przepraszam, że więcej jej nie zostawię, dopóki
mi nie każde odejść. Chcę, ale, kurwa, nie mogę! Jakieś szorstkie, pozbawione
uczucia, żalu, ubolewania słowa opuszczają moje usta. Co jest, do cholery?! To
już nawet nie mogę jej nic powiedzieć?! Zajebiście, normalnie. Konam ze
szczęścia. Ja pierdolę takie życie, serio.
Raz jeden postanowiłem powiedzieć dziewczynie coś miłego i
co? Gówno! Jestem wściekły na to wszystko, na stwórcę i na Prawa i nie wiem na
co jeszcze, bo jak to nazwać? Chcę coś zrobić, ale coś mnie powstrzymuje… To
nie Prawa, bo je można łamać, tylko jest za to kara. Na przykład piekący
tatuaż, normalnie czuję się wtedy jak podczas dziarania. Boli, piecze, a potem
przestaje i po kilku dniach swędzi jak cholera… No, jakby mi ktoś maszynką po
ciele przejechał. Ale to? To jest gorsze, bo to tak, jakbym nie ja mówił, tylko
jakaś dziwna, ukryta we mnie osoba.
Zwariuję!
Patrzę na nią, mając nadzieję, że choć mój wzrok jest nadal
mój, a nie cholera wie czyj. I teraz, nagle, dzieje się coś, czego się nie
spodziewałem po tym, co przed chwilą powiedziałem. Ona chyba jednak czyta z
moich oczu.
- Valien, wróciłeś… - szepcze i zarzuca mi ręce na szyję. Ręce
mi opadają i przez chwilę, bardzo krótką chwilę, nie wiem co mam zrobić. Ona
wtula się we mnie i wciąga powietrze, powodując przepływ chłodnego wiatru po
moim karku. Oszaleję!
Odzyskuję panowanie nad sobą. Odsuwam się, żeby się jej
przyjrzeć. Patrzę jej prosto w oczy i już wiem, że nie pragnę jej dlatego, że
ona mnie nie chce, bo po prostu widzę, że ona też tego potrzebuje, choć może
się do tego nie przyznaje.
Napieram na nią i całuję jej szyję. Szarpie się. Mój tatuaż
zaczyna boleć. Syczę z bólu i z przykrością obserwuję jej ból. Wiem, że jej
tatuaż też się zmienia. Przymykam oczy, próbuję się powstrzymać. Nie chcę, żeby
ją bolało, ale zbyt mocno tego chcę. Musze sprawdzić!
Przyciskam gorące wargi do jej zimnych ust. Przysuwam się
bliżej do niej, łączę nasze ciała w jedno i całuję ją mocno, jakbym chciał coś
złamać, jakbym chciał jakoś sprawić, żeby to, co nie pozwala nam być razem,
zniknęło. Lani drży, próbuje mnie odepchnąć. Cholera! Reaguje na mnie, reaguje
na to, co robię. Nie ważne jak, ważne, że odpowiada! Całuję ją jeszcze mocniej.
Mój tatuaż przestaje piec. Dziwi mnie to na tyle, że przerywam pocałunek, żeby
na nią spojrzeć.
Dałbym sobie rękę uciąć, przysięgam, że widzę w jej oczach
głód, chęć na więcej. Wzdycha cicho, a ja musze głęboko odetchnąć, żeby jej
teraz, tu i teraz nie rozebrać do naga! Kurwa, nie! Nie mogę!
Znowu ją całuję. O ile za pierwszym razem zesztywniała
kompletnie, to teraz oddaje pocałunek! No! Wiedziałem! Żadna mi się nie oprze!
Żadna!!!
Lani pochyla się w moją stronę i napiera na mnie. Prawie
tracę równowagę. Puszczam jej nadgarstki i pozwalam sobie na wędrówkę dłoni po
jej ciele. Chłód jej ust, jej zimny oddech, paradoksalnie, ogrzewają mnie. Są
przyjemne. Inne. Niesamowite. Jej dłonie w moich włosach, przyciąga mnie do
siebie. Nie mogę powstrzymać pomruku zadowolenia.
Odrywam się od niej, a ona łapie mnie za ramiona i przyciąga
z powrotem. Nic nie rozumiem, ale podoba mi się to. Wiem jednak, że muszę się
opanować. Łapię jej nadgarstek, przyglądam się tatuażowi. Płatki śniegu, coraz
bardziej roztopione, na końcu jeden język ognia. Znak sięga u niej już za
zgięcie łokcia i wychodzi powoli na zewnętrzną stronę ramienia. Spoglądam na
nią. Chcę jej powiedzieć co to znaczy, ale nie mogę. Pragnę teraz jej ciała,
jej bliskości a nie głupich pogawędek.
Znowu ją całuję, a ona odpowiada tym samym. Widzę, że
pragnie mnie tak, jak ja pragnę jej. Czuję, jak rozluźnia się w moich
ramionach.
- Nalani! - głos w drzewach.
- Kurwa, Keb, nie mogłeś wybrać gorszego momentu? – warczę,
kiedy ona się odsuwa.
Patrzę na nią, jak nerwowo próbuje ukryć rozrastający się
znak. Zaczynamy tę idiotyczną rozmowę, której się obawiałem od samego początku.
Że nie możemy, że nam nie wolno, że do siebie nie pasujemy, że… Bla, bla, bla.
Same pierdoły!
Tłumaczę jej to, co widziałem, że wiem, że ona to poczuła,
że ona też tego chce, ze wie, że jej przeznaczeniem jest być moją, a nie
należeć do Assana. Ostatni raz dzisiaj całuję ją, tym razem delikatniej,
krócej.
- Nie – odsuwa mnie od siebie, ale drżenie jej głosu, żal,
który w nim słyszę powoduje, że mam ochotę się śmiać. Po raz pierwszy!
Uśmiecham się lekko, a potem on wszystko psuje. Wyłazi z lasu. Przygląda mi się
badawczo, a ja poprawiam kurtkę. Wsuwam na chwilę dłoń pod nią i przyciskam
znak na piersi.
- „Nie wolno ci o tym
mówić” – marszczę czoło, patrząc na nią. Kiwa głową, prawie niezauważalnie.
Keb gapi się to na mnie to na nią, jakby wiedział, co przed
chwilą zaszło. Lani nie pomaga. Bezwiednie przesuwa ręką po ustach. Tak! Udało
mi się!
- Zaprowadzisz nas do
reszty ? – pyta Keba. Nawet nie zauważyłem, kiedy odwróciła się ode mnie. Tak
byłem zajęty celebracją zwycięstwa.
Ruszamy. Nalani idzie
z Kebem, ale po jakimś czasie zwalnia kroku i ogląda się na mnie. Doganiam ją i
kładę dłoń na jej biodrze, spragniony chłodu jej skóry. Tak dochodzimy do
polany.
Ona wyrywa się z wszelkich uścisków. Moja dłoń opada
bezwładnie wzdłuż ciała, a ona zarzuca ręce na szyję swojego partnera. Jak ja
tego gościa nienawidzę! Cholerny Wodospad, na moich oczach całuje usta, które
należą do mnie. Obejmuje ciało, które jest moje! Przed chwilą to udowodniłem.
Gotuje się we mnie! Już mam się na niego rzucić, już mam mu
wytłuc to wszystko z głowy, już mam mu oznajmić, że ona należy do mnie, że jest
i była i zawsze będzie moja…
- Ani się waż! - Ostry głos Keba osadza mnie w miejscu. –
Wiem wszystko. Uważaj.
To chyba najdłuższa wypowiedź w jego życiu.
Nie wiem, czy on, cholera, czyta w myślach? A ona nie może
pojąć jak to wszystko powinno wyglądać? Czemu nie mogę robić tego, co chcę?
Czemu nie mogę się zachowywać tak, jak czuję?
Odwracam się na pięcie i odchodzę na drugi koniec polany,
gdzie Phoenix siedzi przed jednym z namiotów.
Kurwa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!