Me

Me

wtorek, 3 września 2013

Żywioły: Powietrze 14 - Powrót


V.
Jadę i nagle słyszę jej głos. Woła mnie. Jest przerażona, krzyczy, że muszę jej pomóc. Odkręcam mocniej manetkę i na kawałku prostej przyciskam tatuaż i odpowiadam jej, że będę, że jadę, że jej pomogę, tylko musi się schować i przeczekać do mojego powrotu.
Podróż dłuży się koszmarnie, mimo, że jestem niedaleko, bo już widzę zamek na wzgórzu. Nie wygląda to dobrze. Brama jest rozwalona, dookoła zamku panują jakież dziwne ciemności, mimo, że jest ranek. Dziwne cieniste stwory kłębią się w środku.
Jak mogłem być tak głupi?! Jak mogłem ją zostawić? Bezbronną, samą? Przecież jeśli coś jej się stanie, zanim…
Jestem na siebie wściekły. Nie umiałem, nie rozumiałem co się ze mną dzieje, ona mnie odpychała. Chyba jedyna dziewczyna we wszechświecie, która nie kocha nikogo, ale nie chce mnie! I to właśnie jej pragnę najbardziej na świecie… Kurwa!
A teraz, nie dość, że nie wiem dlaczego tak bardzo chcę ją mieć, to jeszcze mogę się nigdy nie dowiedzieć. No bo, o co tak właściwie chodzi? Czy to efekt tego, że ona mnie odpycha i jest wyzwaniem, czy tego, że jest owocem zakazanym, przedstawicielką antagonistycznego Żywiołu, jedynego ,z którym praktycznie nie powinienem się stykać, bo każde dotknięcie osłabia mnie, czy to może ta cholerna magiczna siła przyciągania, którą nazywają tym paskudnym słowem na M.
No! Więc nie wiem. Chcę się dowiedzieć a tu takie coś. Nie wiem czy ją jeszcze znajdę, nie wiem czy kiedykolwiek ją zobaczę. Cholera!
Rozluźniam nadgarstek odpuszczam manetkę, żeby usłyszeć cokolwiek poza rykiem silnika.
Słychać też wodospad. Lekka ulga. Może to ona. Taki głośny szum wody, wielki wodospad wymaga dużej mocy. Ona ją ma. Wiem to. Kiedy tylko dojeżdżam na odpowiednią odległość wysyłam kule ognia. Niszczą zamek, ale rozświetlają jego okolicę i cienie się rozpraszają.  
Wpadam na dziedziniec. Ściana wody oddziela mnie od zamku, odkręcam mocno manetkę i przebijam się przez nią. Na ziemi leży jeden z wody. Jeszcze oddycha. Zeskakuję z motocykla, podbiegam do niego i łapię za ramiona potrząsając nim mocno.
- Lani! – krzyczę do niego – Gdzie ona jest?
Pluje krwią i patrzy na mnie nieprzytomnie.
- Twoja Pani! Woda, Lód. – nie wiem jak to palantowi wytłumaczyć, żeby zrozumiał.
Kręci głową.
 – Nalani, kurwa! – warczę i puszczam go. Wali głową w ziemię i krztusi się krwią. – Gdzie?! – warczę, kiedy ponownie otwiera oczy.
- Las… - skrzeczy. – Gonią ją. Nie mogłem ich zatrzymać.  
Zostawiam go. Widzę, że nic z niego nie będzie. Jest półprzytomny. Zaraz pewnie zakończy żywot, więc nie tracę na niego czasu.
Biegnę w  kierunku, który wskazał. Wpadam do lasu, jest ciemno. Za ciemno. Gdzieś czai się cień. Jakaś czarna kula leci w moją stronę, w kierunku serca. W ostatniej chwili ją zauważam i odbijam, a potem strzelam płomieniami w kierunku, z którego nadleciała. Cień rozpływa się w powietrzu i znowu jest jasno. No, w miarę jasno, jak to w lesie.
Biegnę dalej. Zaczyna padać deszcz, ulewny. Chyba wiem czyja to sprawka, ale to dla mnie niedobrze, bo mnie osłabia. Spotykam jeszcze dwa cienie. Przy ostatnim kula trafia mnie w ramię, jestem już słaby. Mam nadzieję, że więcej ich nie będzie, bo przez ten deszcz nie dam rady. W końcu widzę rąbek spódnicy, ucieka. Gonię ją, ale jest cholernie szybka. Na bosaka po błocie idzie jej lepiej niż mi w tych cholernych buciorach.  Zapada się w bagno. Łapię ją za kołnierz, materiał wrzyna się jej w szyję i kaleczy ją. Trudno. Nie ważne. Musze ją wyciągnąć. Udaje mi się. Łapię ją za ramiona i przyciskam do drzewa, żeby ocenić na ile jest ranna. Ma tylko rozcięcie na szyi, tuż nad obojczykami. To moja wina. Nic więcej, może parę siniaków. Nie wiem jak jej się to udało.
Pochylam się w jej stronę, żeby poczuć przyjemny chłód jej ciała. Wciągam powietrze, które pachnie lodem. Czuję ulgę. Udało mi się, zdążyłem. Miałem mega farta. Widzę gęsią skórkę na jej szyi tam, gdzie musiał ją ogrzać mój oddech.
Proszę, proszę… Jakoś reaguje! Czuje mnie!
Odgarniam włosy z jej twarzy, a ona wstrzymuje oddech. Boi się, czuję, jak drży, ale mam wrażenie, że mój dotyk na chwilę to uspokaja. Otwiera oczy i patrzy na mnie z niedowierzaniem. Nie mogę się powstrzymać. Jej chłodna skóra wywołuje przyjemne dreszcze, przesuwam ręką po jej ramieniu aż do nadgarstka z tatuażem. Odpycha mnie. Zaczyna coś wrzeszczeć. Te same oskarżenia, które ja sobie stawiałem. Zostawiłem ją. Mogła zginać. Miałem jej bronić, a porzuciłem ją. Została sama, bezbronna. Musiała uciekać.
Marszczę brwi, bo nie mogę znieść jej przerażenia. Łapię ją za ramiona, pewnie trochę za mocno. Robię krok do przodu. Czuję jej chłód na sobie. Chcę jej powiedzieć, że przepraszam, że więcej jej nie zostawię, dopóki mi nie każde odejść. Chcę, ale, kurwa, nie mogę! Jakieś szorstkie, pozbawione uczucia, żalu, ubolewania słowa opuszczają moje usta. Co jest, do cholery?! To już nawet nie mogę jej nic powiedzieć?! Zajebiście, normalnie. Konam ze szczęścia. Ja pierdolę takie życie, serio.
Raz jeden postanowiłem powiedzieć dziewczynie coś miłego i co? Gówno! Jestem wściekły na to wszystko, na stwórcę i na Prawa i nie wiem na co jeszcze, bo jak to nazwać? Chcę coś zrobić, ale coś mnie powstrzymuje… To nie Prawa, bo je można łamać, tylko jest za to kara. Na przykład piekący tatuaż, normalnie czuję się wtedy jak podczas dziarania. Boli, piecze, a potem przestaje i po kilku dniach swędzi jak cholera… No, jakby mi ktoś maszynką po ciele przejechał. Ale to? To jest gorsze, bo to tak, jakbym nie ja mówił, tylko jakaś dziwna, ukryta we mnie osoba.
Zwariuję!
Patrzę na nią, mając nadzieję, że choć mój wzrok jest nadal mój, a nie cholera wie czyj. I teraz, nagle, dzieje się coś, czego się nie spodziewałem po tym, co przed chwilą powiedziałem. Ona chyba jednak czyta z moich oczu.
- Valien, wróciłeś… - szepcze i zarzuca mi ręce na szyję. Ręce mi opadają i przez chwilę, bardzo krótką chwilę, nie wiem co mam zrobić. Ona wtula się we mnie i wciąga powietrze, powodując przepływ chłodnego wiatru po moim karku. Oszaleję!
Odzyskuję panowanie nad sobą. Odsuwam się, żeby się jej przyjrzeć. Patrzę jej prosto w oczy i już wiem, że nie pragnę jej dlatego, że ona mnie nie chce, bo po prostu widzę, że ona też tego potrzebuje, choć może się do tego nie przyznaje.
Napieram na nią i całuję jej szyję. Szarpie się. Mój tatuaż zaczyna boleć. Syczę z bólu i z przykrością obserwuję jej ból. Wiem, że jej tatuaż też się zmienia. Przymykam oczy, próbuję się powstrzymać. Nie chcę, żeby ją bolało, ale zbyt mocno tego chcę. Musze sprawdzić!
Przyciskam gorące wargi do jej zimnych ust. Przysuwam się bliżej do niej, łączę nasze ciała w jedno i całuję ją mocno, jakbym chciał coś złamać, jakbym chciał jakoś sprawić, żeby to, co nie pozwala nam być razem, zniknęło. Lani drży, próbuje mnie odepchnąć. Cholera! Reaguje na mnie, reaguje na to, co robię. Nie ważne jak, ważne, że odpowiada! Całuję ją jeszcze mocniej. Mój tatuaż przestaje piec. Dziwi mnie to na tyle, że przerywam pocałunek, żeby na nią spojrzeć.
Dałbym sobie rękę uciąć, przysięgam, że widzę w jej oczach głód, chęć na więcej. Wzdycha cicho, a ja musze głęboko odetchnąć, żeby jej teraz, tu i teraz nie rozebrać do naga! Kurwa, nie! Nie mogę!
Znowu ją całuję. O ile za pierwszym razem zesztywniała kompletnie, to teraz oddaje pocałunek! No! Wiedziałem! Żadna mi się nie oprze! Żadna!!!
Lani pochyla się w moją stronę i napiera na mnie. Prawie tracę równowagę. Puszczam jej nadgarstki i pozwalam sobie na wędrówkę dłoni po jej ciele. Chłód jej ust, jej zimny oddech, paradoksalnie, ogrzewają mnie. Są przyjemne. Inne. Niesamowite. Jej dłonie w moich włosach, przyciąga mnie do siebie. Nie mogę powstrzymać pomruku zadowolenia.
Odrywam się od niej, a ona łapie mnie za ramiona i przyciąga z powrotem. Nic nie rozumiem, ale podoba mi się to. Wiem jednak, że muszę się opanować. Łapię jej nadgarstek, przyglądam się tatuażowi. Płatki śniegu, coraz bardziej roztopione, na końcu jeden język ognia. Znak sięga u niej już za zgięcie łokcia i wychodzi powoli na zewnętrzną stronę ramienia. Spoglądam na nią. Chcę jej powiedzieć co to znaczy, ale nie mogę. Pragnę teraz jej ciała, jej bliskości a nie głupich pogawędek.
Znowu ją całuję, a ona odpowiada tym samym. Widzę, że pragnie mnie tak, jak ja pragnę jej. Czuję, jak rozluźnia się w moich ramionach.
- Nalani! - głos w drzewach.
- Kurwa, Keb, nie mogłeś wybrać gorszego momentu? – warczę, kiedy ona się odsuwa.
Patrzę na nią, jak nerwowo próbuje ukryć rozrastający się znak. Zaczynamy tę idiotyczną rozmowę, której się obawiałem od samego początku. Że nie możemy, że nam nie wolno, że do siebie nie pasujemy, że… Bla, bla, bla. Same pierdoły!
Tłumaczę jej to, co widziałem, że wiem, że ona to poczuła, że ona też tego chce, ze wie, że jej przeznaczeniem jest być moją, a nie należeć do Assana. Ostatni raz dzisiaj całuję ją, tym razem delikatniej, krócej.
- Nie – odsuwa mnie od siebie, ale drżenie jej głosu, żal, który w nim słyszę powoduje, że mam ochotę się śmiać. Po raz pierwszy! Uśmiecham się lekko, a potem on wszystko psuje. Wyłazi z lasu. Przygląda mi się badawczo, a ja poprawiam kurtkę. Wsuwam na chwilę dłoń pod nią i przyciskam znak na piersi.
 - „Nie wolno ci o tym mówić” – marszczę czoło, patrząc na nią. Kiwa głową, prawie niezauważalnie.
Keb gapi się to na mnie to na nią, jakby wiedział, co przed chwilą zaszło. Lani nie pomaga. Bezwiednie przesuwa ręką po ustach. Tak! Udało mi się!
 - Zaprowadzisz nas do reszty ? – pyta Keba. Nawet nie zauważyłem, kiedy odwróciła się ode mnie. Tak byłem zajęty celebracją zwycięstwa.
 Ruszamy. Nalani idzie z Kebem, ale po jakimś czasie zwalnia kroku i ogląda się na mnie. Doganiam ją i kładę dłoń na jej biodrze, spragniony chłodu jej skóry. Tak dochodzimy do polany.
Ona wyrywa się z wszelkich uścisków. Moja dłoń opada bezwładnie wzdłuż ciała, a ona zarzuca ręce na szyję swojego partnera. Jak ja tego gościa nienawidzę! Cholerny Wodospad, na moich oczach całuje usta, które należą do mnie. Obejmuje ciało, które jest moje! Przed chwilą to udowodniłem.
Gotuje się we mnie! Już mam się na niego rzucić, już mam mu wytłuc to wszystko z głowy, już mam mu oznajmić, że ona należy do mnie, że jest i była i zawsze będzie moja…
- Ani się waż! - Ostry głos Keba osadza mnie w miejscu. – Wiem wszystko. Uważaj.
To chyba najdłuższa wypowiedź w jego życiu.
Nie wiem, czy on, cholera, czyta w myślach? A ona nie może pojąć jak to wszystko powinno wyglądać? Czemu nie mogę robić tego, co chcę? Czemu nie mogę się zachowywać tak, jak czuję? 
Odwracam się na pięcie i odchodzę na drugi koniec polany, gdzie Phoenix siedzi przed jednym z namiotów.
Kurwa!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!