Me

Me

czwartek, 12 września 2013

Żywioły: Powietrze 20 - Tomik

T.
- Nieeeee!! – krzyk sam wyrywa mi się z gardła i za chwilę więźnie gdzieś głęboko w mojej piersi, uniemożliwiając mi oddychanie. Miotam się przez chwilę, walcząc o powietrze, walcząc o tlen. Prawie przegrywam, prawie... 
Nie bardzo wiem, gdzie właściwie jestem. Nie chcę nawet wiedzieć. Jedyne, co do mnie dociera z tak zwanej rzeczywistości, to jego obecność. Jak zawsze jest tam, gdzie powinien, jest przy mnie, kiedy go potrzebuję. Poza tym widzę tylko przerażające obrazy, chyba z chwili obecnej, albo niedługiej przyszłości. Wygląda na to, że jeszcze sekunda, może dwie i zostanę jedyną królową Żywiołów. Przerażające. Gwałtownie łapię powietrze.
Omala zaatakowana przez cienie jest poważnie ranna, ledwo żyje. W sumie nie wiem dlaczego jeszcze nie odeszła z tego świata. Wytrzymuje ekstremalnie dużo, nawet jak na Żywioł. Krzyczy, błaga o śmierć i wije się w męczarniach, a ja czuję niemal namacalnie jej ból i nie potrafię zrozumieć jak ona to wytrzymuje.  
Woda i Ogień walczą z demonami, ale to bezsensowny opór przeciwko nieuchronnemu losowi. Wiem, że za chwilę polegną. Widzę to. Obie są słabe. Jeśli cud ich nie uratuje, to po nich. Nie ma im kto pomóc. Keb jest zajęty Omalą i nie zostawi jej, choćby od tego zależało ocalenie całego świata. Val jest za daleko i choćby nauczył się latać, nie zdąży. Assan jest w takim stanie, że nie usłyszy żadnego wezwania. Zatracił się w rozpaczy, bo odkrył oczywiste – nie on jest tym, który spędzi resztę życia u boku Nalani. Ona jest przeznaczona innemu i to jest jego przekleństwo, jego osobista klątwa, z którą musi się nauczyć żyć. Powoli dociera do niego, że nigdy nie zazna miłości, jaka będzie udziałem jego partnerki. Strasznie mi go żal, więc przesyłam mu pozytywne myśli, staram się go pocieszyć, bo on jeden może teraz skorzystać z mojej pomocy. Omala ma opiekę Keba, która na niewiele się zda, ale jej daje więcej niż można by przypuszczać. To on trzyma ją przy życiu, chyba siłą woli, bo nie wiem czym innym. Prawda jest taka, że mogą liczyć tylko na cud. Jeśli ten się nie zdarzy, będziemy wszyscy zmuszeni pożegnać ciemnoskórą miłośniczkę zwierząt.
Dziewczyny w obozie też mają poważny problem. Ceni jest za dużo. Nalani nic nie może zrobić, bo woda tylko je spowalnia, ale w ogóle im nie szkodzi. Phoenix robi, co może, ale i to tak za mało.
- Kurwa! – krzyk Valiena słychać doskonale nawet na końcu lasu, gdzie właśnie jesteśmy. Podejrzewam, że właśnie usłyszał wezwanie Nalani. Teraz on jest kolejnym, który wie, że potrzebny jest cud.  
Erion przyciąga mnie mocniej do siebie.
- Tadi, obudź się! – prosi cicho, przykładając usta do mojego czoła – Co się dzieje? Powiedz mi.
- Ciemność… - szepczę. Chcę mu powiedzieć dosłownie, że czuję w powietrzu śmierć, ale nie mogę. Jak zwykle coś mnie powstrzymuje. Nie walczę z tym, bo wiem, że to bez sensu, mam za słabą motywację. Liczę więc, że on zrozumie, jak zawsze.
- Jest źle? – pyta, a ja w odpowiedzi kiwam lekko głową. – Możemy pomóc?
Nie odpowiadam. Zaciskam powieki i znowu krzyczę. Omala wrzeszczy, ale Erion tego nie słyszy, tylko ja, bo on jest tutaj, a ja jestem trochę z nim, ale bardziej tam, tam gdzie rozgrywa się tragedia, przy niej, przy nich. Czuję rozdzierający ból, ale nie jej. Ona już prawie nic nie czuje. To Keb. Jej cierpienie niemal trawi go żywcem. Umiera z każdym jej krzykiem, z każdym spazmatycznym skurczem mięśni, z każdym grymasem na twarzy i z każdą prośbą:
- „Zabij” – szepcze do jego myśli dziewczyna Ziemia, chyba po raz setny tego wieczora, a ja widzę, jak cząstka jego duszy odrywa się, pozostawiając ziejącą, krwawą ranę w jego piersi, w jego sercu i w jego świadomości. Zaciska szczękę, prawie wyłamując sobie zęby. Cały krzyczy, ale tylko wewnątrz. Gdyby ktoś stanął teraz koło niego, byłby pewien, że jest spokojny i opanowany jak zawsze, bo tak wygląda. Wystarczy jednak jedno spojrzenie na jego wnętrze i zobaczmy zgliszcza, krajobraz po bitwie, rozpacz, żywą tragedię. Jest na siebie wściekły za własną niemoc, za to, że kiedy jego własna kobieta go potrzebuje, on nie potrafi jej pomóc. Krzyczy w duchu, prosi o łaskę, choć sam nie wie kogo. Modli się, choć czuje, że nikt nie wysłucha jego pieśni. Nie chce przyjąć do wiadomości tego, co ja czuję, tego ,że jeśli za chwilę nie będziemy świadkiem cudu, to nie ma szans na uratowanie Omali.
Przymykam oczy, bo nie mogę znieść jego bólu. Słyszę jego myśli.
- „Oddam wszystko, tylko nie zabierajcie mi jej.”
Nie umiem go winić. Wiem, że poświęciłby życie całego świata, żeby uratować swoją ukochaną. Wiem, że nie drgnęłaby mu nawet powieka, gdyby miał poświęcić życie swoje i wszystkich istot na ziemi. Zrobiłby to bez sekundy wahania, gdyby miał pewność, że ona ocaleje. Nie umiem go potępić.
W mojej głowie pojawia się obraz Eriona w agonalnym stanie. Krwawi, umiera na moich rękach. Szukam kogoś, kto zrozumie mnie tak, jak on, kto będzie wiedział, co robić, kogoś, kto go ocali. Muszę znaleźć osobę, która będzie wiedziała o czym mówię, która tak jak Erion przebije się przez zasłonę mojej klątwy i odczyta, co chcę powiedzieć. Nie mogę. Błąkam się. Krzyczę z rozpaczy. Nie umiem bez niego  żyć, a wiem, że za chwilę go stracę. Raz na zawsze. Ta świadomość pozera mnie całą od środka. Na zewnątrz jestem taka, jak Keb, taka, jak zawsze, nieobecna, obojętna. Nikt nie widzi, że w środku trawi mnie bezlitosny ogień rozpaczy.
- Tadi! – jego głos wyrywa mnie z tego dziwnego stanu, w jakim się znalazła.. – Jesteś ze mną? – pyta.
Przez chwile nie rozumiem co się dzieje, aż dociera do mnie, że to był tylko zły sen, koszmar na jawie. Podnoszę na niego wzrok. Chcę mu powiedzieć, że jestem, że zawsze będę, ale nie mogę. Znowu coś dusi mnie za gardło. Wtulam się tylko w jego szyję. Pachnie lasem, pachnie wolnością i wiatrem, o ile wiatr w ogóle ma jakiś zapach.
- Wracamy? – pyta.
Kręcę głową, bo wiem, że to nie ma sensu. Wiem, że nie zdążymy. Czuję, że po powrocie trafilibyśmy na skutki cudów, albo… musielibyśmy wziąć łopaty  i wykopać trzy groby. Nie, już nie trzy, pięć, albo i sześć. Val i Assan już postanowili i wiem, że to ostateczna decyzja – nie potrafią żyć bez swojej ukochanej. Każdy z nich mieszka stworzonej przez siebie wyspie, a ona jest centrum każdej z nich. Dwa oddzielne światy, świadome swojej obecności, ale odmawiające jakiekolwiek współpracy. Kiedyś ścierały się ze sobą, walczyły, teraz mają wspólny cel – ocalić sens istnienia. Bez niej ich świat przestanie istnieć. Bez niej nie będą mieli do czego wracać, ich życie bezpowrotnie straci wszelkie barwy.
Myślę, że Keb czuje podobnie, ale obecnie skupia się na wyrzucaniu sobie błędów, na wyrzucaniu sobie tego, że nie jest wystarczająco silny, żeby przezwyciężyć klątwę i pokazać ukochanej, jak wiele dla niego znaczy.
Krzyczę, bo i mnie i jego znów przeszywa ból. Próbuję przesłać mu ciepłe myśli, ale nic do niego nie dociera. Jest jakby za szkłem, jakby nic z tego świata go nie obchodziło. Zamknął się w sobie, w swoich odczuciach i w swoim żalu. Niby widzi, co się dzieje, ale nie czuje tego, nie czuje nic poza wszechogarniającym bólem.
Próbuję dalej. Musze im pomóc, bo mnie wykończą. Valien nigdy na mnie nie reagował, teraz jest tak samo. Staram się uspokoić chociaż Assana, ale tylko go tym rozwścieczam. Krzyczy z bezsilności, nie wiem czy jest wściekły na mnie, czy na porządek tego świata.
Nalani i Phoenix walczą, ale słabną. Wiedzą już, że nie mają szans i nie liczą na zwycięstwo, chcą tylko odsunąć w czasie ostateczny atak cieni. Boją się śmierci, bo nie chcą jej. Nie dziwne, są młode, mnóstwo życia przed nimi. Nie rozumieją dlaczego teraz miałaby je zakończyć. Ostatni zryw, atak na cienie, które otaczają je coraz ciaśniejszym kołem. Dziewczyny spoglądają na siebie. Podają sobie dłonie tuż przed tym, jak opadają bezwładnie na ziemię. Nic ich nie boli, ale boją się tego, co może się stać. Ich ciała krzyczą, ich dusze też. Ja też.
- Tadi?! – Erion po raz kolejny wyrywa mnie z zamyślenia.
- Dom – szepczę, a on przyspiesza kroku i po chwili delikatnie wkłada mnie do samochodu.
Znowu napadają mnie ich wizje, ich myśli, ich tragedie. Jestem zmęczona. Mieszają się w jedno. Nie umiem ich odróżnić. Wiem tylko, które należą do dziewczyn. One już pogodziły się z losem i nie walczą, nie rozpaczają, nie krzyczą o litość. Przyspieszone bicie ich serc wynika tylko ze strachu przed odejściem z tego świata, albo z przeszywającego bólu, zalewającego falami całe ciało.
Chłopaków nie umiem rozróżnić. Nie wiem, który cierpi najbardziej. Wszyscy są chyba tak samo zdruzgotani i rozbici. Ich dusze są w strzępach, ich serca krwawią.  Ich myśli to modlitwa, modlitwa o cud. Modlitwa o to, żeby coś poszło nie tak, kiedy nadejdzie czas, kiedy zjawi się kościsty kat, żeby zabrać dusze ich ukochanych. Błagają o cokolwiek… żeby kosa nie była ostra, żeby czarny materiał kaptura został zerwany z nagiej, trupiej głowy... Jakby to mogło powstrzymać chudą postać w czarnym całunie.
Żaden z nich nie potrafi się modlić, ale wszyscy trzej śpiewają teraz w duchu pieśń błagalną, prośbę o wyjątek, o odroczenie wyroku, na kolanach stają, prosząc o litość tego, kto nie ma serca. Nie modlą się do Stwórcy, modlą się do śmierci. Żaden nie ma szans.
Znowu krzyczę. Erion dociska pedał gazu. Wiezie mnie tą samą drogą. Drogą, którą już raz przebywaliśmy, drogą przez lasy i pola, drogą, którą znam, a raczej powinnam znać, drogą, której nie poznawałam i nie poznaję, bo nie jestem i nie byłam tu. Jestem tam, jestem z nimi i znowu słucham pieśni nadziei, beznadziei, błagania...
- Wypij to.
Samochód stoi. Erion pochyla się nade mną z kubkiem brunatno-zielonej cieczy. Marszczę czoło, bo nie wiem co to jest. Przyglądam mu się badawczo przez chwilę, a on przechyla kubek. Wypijam do dna. Ufam mu. Nie musi mi się tłumaczyć. Po prostu wiem, że nigdy mnie nie skrzywdzi.
Nagle głosy cichną. Dookoła mnie i we mnie jest cisza, jasność. Biało i pusto. Zwijam się w kłębek na tylnym siedzeniu auta i zasypiam.
Kiedy otwieram oczy, jesteśmy na miejscu. Przeciągam się powoli i rozglądam. Pustka w głowie jeszcze nie zniknęła. Jestem przytomna, tak naprawdę przytomna, pierwszy raz od zmiany.
Erion wyszedł na zewnątrz. Stoi twarzą do wiatru, oparty o maskę samochodu i patrzy na wschodzące słońce. Uśmiecha się, kiedy wysiadam i podchodzę do niego. Głosów wciąż nie ma, więc jestem tylko z nim, tu.
- Jak? – pytam, pokazując na swoją głowę.
Uśmiecha się szerzej i podchodzi do mnie.   
- Omala pokazała mi zioła hamujące wizje. – wyjaśnia, a potem widząc moją zafrasowaną minę, dodaje: - Nie będę tego nadużywał, bo wiem, że tego nie chcesz… ale oni ci strasznie męczyli. Musiałaś odpocząć. – kładzie dłoń na moim policzku i pociera go lekko kciukiem, patrząc z nadzieją w moje oczy. Prosi mnie o wybaczenie, ale ja nie mam mu czego wybaczać. Umożliwił mi powrót do normalności, no prawie…
Kiwam głową. Bo wiem, że ma rację. Potrzebowałam tego. Stoję chwilę, chwytając pierwsze promienie słońca, odbijające się od kropli rosy na trawie. Zachwycam się ciszą i zachłystuję pięknem świata.
Potem przypominam sobie po co tu przyjechaliśmy. Idę do domu. Czekam na niego przed drzwiami, bo chcę, żebyśmy weszli tam razem. Powoli zbliża się do mnie, jakby nie był pewien moich intencji. Wyciągam do niego dłoń i razem przechodzimy przez próg i kierujemy się do mojego pokoju. Tam wywalam z półek wszystkie tomy wierszy, aż znajduję ten jeden, najbardziej wysłużony, mój ulubiony. Tulę go chwilę do piersi, przypominając sobie niezliczone noce, które spędziliśmy razem, kiedy wciąż i wciąć, nieskończony raz czytałam te same słowa, odkrywając je za każdym razem na nowo. Otrzepuję go z kurzu i podaję Erionowi. Patrzy na mnie zdziwiony i delikatnie przesuwa palcem po grzbiecie, a potem po kartkach. Jego palce zatrzymują się na zagiętym rogu. Dobrze wiem, co tam znajdzie, pamiętam, co zaznaczyłam i liczę, że on zrozumie, że przeczyta między wierszami, jak zawsze.
Spogląda na mnie, a ja kiwam głową, bo chcę, żeby wiedział, co czuję. To mój prezent dla niego.
Przyglądam mu się uważnie, kiedy jego oczy śledzą powoli linijki tekstu.
„Gdybym miał niebios wyszywana szatę
Z nici złotego i srebrnego światła,
Ciemną i bladą, i błękitną szatę
Ze światła, mroku, półmroku, półświatła,
Rozpostarłbym ci tę szatę pod stopy,
Lecz biedny jestem: me skarby - w marzeniach;
Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy;
Stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach.”
Kończy i patrzy na mnie ciepło, ale z niedowierzaniem, a potem znowu przenosi wzrok na tekst i czyta drugi raz. Znów spogląda na mnie.
- Tadi, czy ty… - zaczyna, ale nie kończy, bo wie. Po prostu wie, jak zawsze. W dwóch krokach jest przy mnie, nie pyta o nic, nie pyta o pozwolenie. Całuje mnie z taką pasją, że aż zapiera mi dech. Czuję każdą cząsteczkę jego duszy i jego ciała. Cały jest mój, wiem to. Czuję jego szczęście za każdym razem, kiedy udaje mi się przezwyciężyć choć trochę klątwę i oddać pocałunek, albo przyciągnąć go bliżej. Teraz mam motywację i chwilami przebijam się przez otaczający mnie mur niemocy. Miarowe bicie jego serca mówi mi o jego pragnieniu, które właśnie spełniam. Uśmiecham się i przyciskam usta do miękkiej skóry jego szyi.
Zrywa się huragan. Nie panuję nad sobą, kiedy walczę z klątwą. Erion oplata ramiona dookoła mojej talii i wyprowadza mnie z domu.
- Yeats… - szepczę.
- Mam go – wyciąga rękę, w której kurczowo ściska tomik z poezją – I nigdy nie wypuszczę.
Uśmiecham się lekko i zastanawiam się jak mam mu wytłumaczyć, że będzie musiał go oddać, kiedy tylko przypomni sobie kim był kiedyś… Oplatam ramiona wokół jego talii i przez chwilę stoję tak otoczona jego ciepłem, szczęśliwa. Wdycham jego zapach – lasu, gór i wiatru.
Biała pustka znika z mojej głowy równie szybko, jak się pojawiła.
- „Zgoda, zgodzę się na wszystko, tylko jej pomóżcie…” – Keb pochyla się nad Omalą.
Nie jest dobrze, za chwilę losy świata mogą być narażone, przez jego pragnienia. Tym razem musimy wracać, bo mamy szansę zdążyć. To, co widzę, to przyszłość, niedaleka, ale jednak.

Odrywam się od swojego partnera, a on bez słowa kiwa głową i wsiada do samochodu. Opadam na fotel z przodu, obok niego. Wtulam się w niego, a on przyciska na chwilę usta do mojego czoła, a potem odpala silnik. Nie ruszam się, chcę być jak najbliżej i nawet, kiedy zasypiam, kołysana delikatnym mruczeniem silnika, trzymam dłoń na jego kolanie. Dobrze mi, chociaż przez ten krótki czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!