N.
Jedziemy ciężarówką do zamku Żywiołów Ziemi. Siedzę na
przednim siedzeniu koło Assana. Nie odzywam się do niego, a on nie naciska. On
kieruje, ja nie mam do tego głowy. Trzyma mnie za rękę i delikatnie pociera
kciukiem wierzch mojej dłoni. Na twarzy ma triumfalny uśmiech. Nie dziwię się. Odprawiłam
jego rywala. Valien odszedł, nie potrzebował przekonywania, tak poprostu
zrezygnował z tego wszystkiego, z nas. Spodziewałam się po nim walki,
spodziewałam się buntu, a on odwrócił się na pięcie i poszedł, zostawiając mnie
z pustką ziejącą w sercu. Nie wiem skąd ta pustka, przecież tak powinno być,
tak to wszystko było zaplanowane. Valien powoduje, że moje serce staje. Assan
dodaje mi sił. To przy nim prędzej otworzyłam oczy po ataku duchów, po tym jak
Phoenix mnie przegrzała. Nie mam do niej pretensji, gdyby nie ona, duchy zabiłyby
mnie dużo wcześniej. Ona to opóźniła, ale skutek uboczny w postaci przegrzania
mnie był nieunikniony. Walczy ogniem, ja lodem. Ja ich nie pokonam, ona może. Robiła
to dla mnie i jestem jej za to wdzięczna.
A potem przyszedł on. Kiedy tylko do mnie podszedł w moim
wnętrzy rozszalał się ogień, Moje serce stanęło na chwilę, a oddech się
spłycił. Kolejne uderzenie serca było bolesne, mocne, jakby serce wyrywało się
do niego, jakby chciało się do niego zbliżyć. Zabolało jeszcze bardziej, gdy on
się cofnął. Nie bardzo to rozumiałam.
Kiedy podszedł do mnie Assan, wszystko się uspokoiło. W
mojej głowie zapanowała cisza, moje serce znalazło swój zwyczajowy, spokojny
rytm i powoli odzyskałam siły. Assan zawsze tak na mnie działał. Nie było
wodotrysków ani wybuchów. Był spokój i cisza i ukojenie. Jakbym była przy kimś,
kogo znam całe życie. Wiem, że go kocham, ale nie jestem pewna jaka to miłość. Przy
nim moje ciało nie szaleje. Jest na miejscu, ale nie rwie siędo niego tak, jak
do Valiena. Jakbym była w rodzinie, jakbym była w ramionach starszego brata, a
nie kochanka. Nawet jego pocałunki są zwyczajne. Z Valienem zawsze są
fajerwerki i niespodzianki i nie mówię tu o bólu towarzyszącym rozrastaniu się
tatuażu, mówię o tym co czuję w środku...
Nagle coś mi się przypomina. Kazałam mu odejść, wtedy mój
tatuaż zapiekł. Mocno. Zignorowałam to podświadomie, bo byłam zajęta czymś
innym, dopiero teraz sobie to uświadamiam.
Podciągam rękaw tak, żeby Assan tego nie widział i przyglądam się swojemu
znakowi. Nie zauważam, żeby coś się zmieniło...
BUM!!!
Assan sztywnieje, walczy z kierownicą, samochodem rzuca. Mało
nie lądujemy w rowie. Widzę przerażenie na jego twarzy, wciska hamulec w
podłogę, zatrzymuje auto i ociera pot z czoła. Samochody za nami już stoją. Po
chwili widzę, że i Keb zatrzymuje pierwszą ciężarówkę. Jesteśmy gdzieś w środku
nikąd i właśnie stracilismy oponę. Nie mamy zapasowych, wzięliśmy z obozu tylko
to, co niezbędne, czyli głównie naszych ludzi. Nie było miejsca na nic innego.
I tak ledwo się zmieścilismy. Zapasówki zostały w obozie...
Wysiadamy z samochodu. Po chwili dołącza do nas Phoenix na
swoim ścigaczu i Keb.
- Co się stało – pytają niemal jednocześnie.
- Opona strzeliła – wzdycha Assan.
- To zmieniamy i jedziemy dalej? – Omala pojawia się koło
nas – Prosta sprawa, odkręcić koło, przykręcić koło i ruszamy, tak?... –
milknie widząc minę Assana.
- Niestety, wszystkie zapasówki zostały w obozie. Nie
zmieściły się. Za dużo ludzi jedzie z nami...
W tym momencie Phoenix wsiada na motocykl, ruszając krzyczy
coś do nas, chyba, że mamy poczekać. Jest środek nocy, a my jesteśmy gdzieś na
środku nikąd... Nie wiem jak ona nam planuje pomóc... Zresztą, nawet jeśli coś
wymyśliła, to ja nie wiem jak ona przywiezie oponę do ciężarówki tym swoim
ścigaczem. Nie mamy jednak wyboru, musimy poczekać co wymyśli.
Lodowi ludzie zaczynają się schodzić. Widzę, że są
zdenerwowani. Nie są u siebie, boją się cieni. Jest ciemno.
- Kurczę, czemu ona pojechała? Ogień by się przydał, żeby
duchy trzymać z daleka... – jęczy Assan.
Spoglądam na Keba i uśmiechamy się do siebie lekko. Widzę w
zasięgu wzroku las a na jego obrzeżach kupę gałęzi, ewidentnie niedawno wyciano
tu całe połacie lasu. Duże bale już pojechały do tartaku, gałęzie zostąły. Każę
ludziom przyciągnąć je bliżej samochodów i zrobić z nich kopce.
- Wiesz – zwracam się do Assana – właściwie to do rozniecenia ognia nie potrzebujemy Żywiołu.
Możemy to zrobić sami, mówię podnosząc z ziemi dwa krzemienie i uderzając nimi
o siebie, powodując iskry.
Keb uśmiecha się i znajduje kolejne dwa, zaraz po nim robi
to Omala i w końcu Assan. Chodzimy od jednej kupki chrustu do drugiej i
rozpalamy ogień. Wiem, że on osłabi moich ludzi, ale to jedyny sposób, żeby
mieć pewność, że Demony nie będą nas nękać.
Słyszę dźwięk motocykla Phoenix, kiedy kończymy rozpalać
ogniska. Jedzie powoli, a zaraz za nią wlecze się ciężarówka pomocy drogowej.
Nie wiem jak ona to robi, ale będziemy mieli u niej dług
wdzięczności.
Podjeżdża do mnie i zeskakuje z motocykla, jednocześnie
ściągając kask.
– Mam ratunek – szczerzy się, wzkazując ruchem głowy
chłopaka, który wpatruje się w nią maślanymi oczami wysiadając z szferki. –
widzę, Woda, że nieźle sobie poradziłaś... czyżby Val zaraził cię trochę naszą
mocą? – żartuje przyglądając się linii ognisk które stworzyliśmy.
Assan sztywnieje za moimi plecami, a ja się uśmiecham, wyciągam przed siebie dwa
krzemienie i iderzam nimi o siebie
- Ma się tę iskrę – mówię, unosząc jedną brew
Phoenix wybucha śmiechem.
- No tak, zapomniałam, że istnieją tradycyjne sposoby
rozniecania ognia.
Odwraca się do chłopaka, podchodzi do niego w dwóch krokach,
jego kolana miękną kiedy tylko się do niego odzywa. Kładzie mu rękę na ramieniu
i wskazuje naszą ciężarówkę. Nie słyszę o czym rozmawiają, mogę się tylko
domyślać, ale po chwili chłopak wyciąga podnośnik i koło, idealnie pasujące do
naszej ciężarówki. Phoenix zostawia go na chwilę, żeby mógł zrobić swoje.
- Jak ty to robisz? – pytam z przekąsem.
Jej twarz ciemnieje. Nie rozumiem dlaczego.
- Wygląda na to, że podobam się facetom. – mówi smutno –
nigdy nie miałam problemu z tym, żeby dostać to, o co proszę. Nie płaciłam za
benzynę chyba nigdy... Jeśli za ladą jest kobieta, zawsze załatwiał to Valien,
jeśli facet, było po sprawie. Tego kolesia obudziłam w środku nocy, niemal siłą
wywlokłam z łóżka, a on mi jeszcze za to dziękował. Ze trzydzieści razy już.
Patrzę na nią, próbując ją rozszyfrować, ale kompletnie nie
rozumiem.
- Nie pasuje ci to? – pytam zdziwiona, bo jak komuś może nie
pasować to, że może dostać wszystko czego chce, że każdy facet siędo niej
ślini. To musi być fajne, przyjemne... To jest fajne i przyjemne. Valien tak reaguje
na mnie i dobrze wiem jak podbudowuje to moje poczucie własnej wartości. Nie
rozumiem... – przecież masz wszystko za darmo. Co tylko zapragniesz...
Phoenix patrzy na mnie przez chwilę. Wydaje mi się, że jest
zła, potem spuszcza wzrok i macha ręką. Chce odejść, myśli, że nie zrozumiem.
Łapię ją za ramię. Nie czuję gorąca, które czuję przy Valienie. Jest ciepła,
ale nie pali mnie tak, jak on.
- Wszystko? Wszystko?!
- Zaczyna krzyczeć. Jej twarz jest napięta, ale po chwili rozluźnia się
widząc moje zaskoczenie – wszystko... - szepcze
– co materialne. Owszem... Ale nigdy nie znalazłam faceta, z którym mogłabym
normalnie pogadać. Faceta, który chciałby mnie dla mnie ,a nie dla ciała, buzi
czy głosu. Nigdy nikt nie pokocha mnie za to kim jestem. To jest przekleństwo a
nie dar! - odwraca się, bo chłopak już
skończył. Zostawia mnie i podchodzi do niego. Dziękuje mu całusem w policzek.
Chłopak rumieni się cały i zatacza z radości. Wsiada do szoferki i odejżdża.
Nic więcej od niej nie chce. Podejrzewam, że i bez pocałunku byłby szczęśliwy.
Podchodzę powoli do niej. Nie chcę jej denerwować. Delikatnie
obracam ją do siebie. Widzę, że jest nieszczęśliwa, ale po chwili otrząsa się i
zakłada swoją zwyczajową maskę osoby, której nic nie obchodzi i która jest
pewna swojej wysokiej wartości. Przyciągam ją do siebie i przytulam mocno...
- Masz rację – szepczę – to przekleństwo...
Przez chwilę jest spięta, ale potem rozluźnia się. Wydaje mi
się, że chwilę płacze, ale kiedy spogląda mi w oczy, nie widzę łez. Może
zdążyła je otrzeć.
- Val to fajny facet – mówi, patrząc na mnie wyczekująco – ty
masz swoją klątwę. Może on jest twoją klątwą... – czeka na moją reakcję,
pocierając moje przedramię i niby niechcący odsłaniając mój tatuaż. Uśmiecha
się lekko do mnie. Całe moje rozważania sprzed kilku godzin właśnie wzieły w
łeb. Ona ma rację. To jest klątwa. To jest to, z czym każde z nas zostało
naznaczone. Ona ma dar i przekleństwo w jednym, ja mam jego. A właściwie ich
dwóch. Nie chcę żadnego skrzywdzić, ale cokolwiek nie zrobię, tak właśnie
będzie.
Wyciągam rękę, żeby dotknąć znaku, żeby pogadać z Valienem,
żeby mu wyjaśnić, ale Phoenix łapie mnie za rękę i kręci głową.
- Teraz jest potrzebny gdzie indziej. Spotkamy się wszyscy w
zamku Ziemi. – przez chwię zastanawiam się skąd ona to wszystko wie, ale po
chwili przypominam sobie, że przecież też jest Ogniem. Czuje co się z nim
dzieje. Chcę ją zapytać czy bardzo cierpi, ale porzucam ten pomysł. Jeśli się
dowiem, nie powstrzymam się przed rozmową z nim. Tęsknię. Moje serce bije
mocniej, kiedy tylko o nim myślę.
- Zbierajmy się – Keb podchodzi do nas. Kiwam
porozumiewawczo głową i poklepuję Phoenix po ramieniu. Uśmiecha się do mnie
smutno, po czym nakłada swoją zwyczajową maskę wywyższającej się Władczyni
Ognia i spogląda na Keba. Nic nie mówi, tylko salutuje mu z ironicznym
uśmieszkiem. Idzie do motocykla, zakłada kask i wali w rozrusznik. Obraca się
na przednim kole, zamiatając tylnym po asfalcie i odjeżdża kawałek, żeby
ustawić się przed nami. Po minie Keba wnioskuję, że za nią nie przepada. Nie
musi. Podejrzewam, że niewielu z nas zna prawdę o niej. Większość nie ma
świadomości jak delikatna i krucha Phoenix jest w środku. A ona niewielu to
pokazuje.
Ja od dziś będę na nią patrzeć w inny sposób.
Assan łapie mnie za rękę i ciągnie do szoferki. Wsiadam.
Jedziemy. Do zamku Żywiołów Ziemi. Jeszcze chwila, jeszcze moment i znowu
będziemy w ósemkę. Wszyscy razem w jednym miejscu. Moi ludzie gaszą ogniska i
wsiadają do kolejnych ciężarówek. Assan Odpala silnik.
W drogę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!