Me

Me

środa, 11 października 2017

Żywioły: Powietrze 27 - Ziemia i Światło

K.
- Keb! – wrzeszczy – Zdejmij wreszcie tę swoją cholerna maskę „nic mnie nie obchodzi” i pokaż, że cokolwiek cię rusza! Dlaczego, do cholery!?
Próbuję, staram się dla niej. Widzę, że jest na granicy. Przed chwilą była bliska wybuchu, ale się powstrzymała. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nic się nie dzieje, ona wkurza się jeszcze bardziej. Staram się jak mogę. Napinam mięśnie, ale nic z tego. Porusza się niespokojnie. Moje serce staje na chwilę. Robi pierwszy krok, zbieram całą siłę woli, żeby coś powiedzieć, żeby ją powstrzymać, żeby mnie nie zostawiała.
Nagle czuję, że moje mięśnie się rozluźniają, że odzyskuję kontrolę nad swoim ciałem. Otwieram usta, sprawdzam czy mogę mówić to, co chcę. Wzdycham lekko. To działa. Jej twarz się zmienia, widzę, że czeka na mnie. Muszę.
- Bo cię kocham. – wypowiadam to takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. I od razu czuję konsekwencje. Pieczenie na piersi. Łapię się odruchowo za tatuaż. Rośnie, wiem o tym, że rośnie. Tak, jak urósł u Nalani i Valiena. Tak, wiem o tym, mimo, że oni starają się to ukryć.
Omala też łapie się za tatuaż, więc wiem, że jej też się rozrasta. Widzę, że pomiędzy korzeniami drzew i roślinami prześwieca u niej światło. Jej tatuaż zmienił się już po tym, jak Żywioły Światła ją uzdrowiły. Patrzę na mój i z radością zauważam, że skończył się rozrastać, a na końcu jednego z korzeni widzę rozbłysk światła. Zaczynam się zastanawiać nad sytuacją Valiena i Nalani. Może oni wcale nie są w takim błędzie jak mi się wydawało, na dobrą sprawę ja i Omala nie jesteśmy teraz tym samym Żywiołem. Jej dotyk krzywdzi mnie tak samo jak obecność Ognia osłabia Wodę. Może to nie do końca jest tak jak nam się wydaje, że nie mamy wyboru, że musimy żyć z naszymi klątwami, że musimy się na to wszystko godzić. Ja już dziś złamałem prawo, mimo, że wiedziałem, że to będzie miało poważne konsekwencje. Złamałem też na chwilę swoją klątwę. Może to wszystko nie jest tak, jak nam się wydaje.
Ktoś łapie mnie za ramię. Ordobinę piecze, ale nie pojawiają mi się tak wielkie bąble jak ostatnio, a przynajmniej nie pojawiają się tak szybko. Patrzy na mnie wzrokiem którego nigdy wcześniej u niej nie widziałem, z niedowierzaniem.
- Czemu nigdy mi tego nie powiedziałeś? – pyta cicho.
Czuję, że klątwa wróciła, że nic nie powiem, łapię się tylko za szyję, pokazuję, jakbym sam siebie dusił. Omala powoli kiwa głową.
- Twoja klątwa... – mówi jakby sama do siebie. – podejrzewam, że ja dopiero teraz dowiedziałam się, jaka jest moja – patrzy bezradnie na swoje dłonie, a ja delikatnie ją za nie łapię, przytrzymuję, gdy próbuje się wyrwać, pokazuję jej nasze tatuaże, pokazuję jej, że u mnie pojawia się też powoli światło. Kiwa głową. Wiem, że rozumie, co chcę jej powiedzieć.
- To jest nasze przeznaczenie. – mówi, patrzęc mi smutno w oczy.
Stoimy tak przez chwilę, ale nie mamy dużo czasu. Musimy się stąd zabierać. Las nie jest bezpieczny od kiedy Demony chodzą po ziemi. Tu jest ciemno. To ich naturalne środowisko. Idziemy więc razem do pozostałych, trzymając się za ręce. Sprzwia mi to dyskomfort, ale się tym nie przejmuję. Omala chyba nic nie czuje. Jest Ziemią i Światłem, więc sama Ziemia nie może jej nic zrobić.
Rozglądam się po okolicy. Widzę Phoenix i dwie Wody.
- Gdzie Valien? – pytam, bo pamiętam dobrze, że Powietrze już sobie poszli. Na tyle jeszcze ogarniam.
Nalani spuszcza wzrok, a Assan się uśmiecha i już wiem co jest grane. Nie podoba mi się to. Powiedziałem co prawda Wodospadowi, że zrobię wszystko, żeby Nalani była jego, ale od tamtego czasu dużo się zmieniło, nie mogę już potępiać Valniena. Nie po tym, co się stało ze mną i z Omalą. Nie mogę mu bronić, żeby dążył do tego, co jest mu przeznaczone.
- Musimy stąd iść – mówię, patrząc na pozostałą trójkę. Lodowy zamek jest rozwalony w drobny mak. Odbudowanie go zajmie mnóstwo czasu. Powietrza nie ma z nami, Ogień został jeden. Sensowne wydaje się jedno wyjście.
- Idziemy do nas – mówi za mnie Omala, patrząc mi w oczy i uśmiechając się lekko. Wszystko wrócilo do normy. Ona gada, a ja słucham. Przymykam oczy jak zwykle – musimy znaleźć jakiś środek transportu. Phoenix ma swój motocykl, ale dużo nas nie zabierze na plecak, więc musimy się tam dostać inaczej. Najważniejsze jednak jest to, żebyśmy się wydostali z lasu. Im ciemniej, tym większe prawdopodobieństwo, że Demony wrócą. Nie możemy się narażać po raz kolejny. Nie damy rady znowu odeprzeć ich ataku. Musimy uciekać.
- Chodżmy na zewnętrzny posterunek. Tam powinni sie schować nasi ludzie. Tam są też ciężarówki, którymi możemy pojechać dalej. – mówi spokojnie Nalani – czy mam rozumieć, że nasi ludzie – ściska delikatnie rękę Assana – też mogą się z nami zabrać?
Przytakuję.
- Dobra, dajcie mi namiary – niecierpliwi się Ogień  - pojadę już powoli tam.
Wysyłam jej myślami mapę, przyciskając tatuaż na piersi. Odwraca się i odchodzi.
Obejmuję Omalę i idziemy za Wodą do ich zewnętrznego posterunku. Kiedy tam docieramy, okazuje się, że atak cieni prawie całkowicie skupił się na zamku. Do posterunku dotarło ich zaledwie kilku, nikt tu nie zginął. Większość tych, którzy ucielki z zamku na prośbę Nalani, dotarła na miejsce i są bezpieczni. Po kilkunastu minutach szybkiej organizacji pierwsze ciężarówki są już zapakowane ludźmi i sprzętem, który szkoda zostawić i gotowe do drogi.
Wyruszamy po pokoło godzinę. Prowadzę tę całą karawanę, prowadząć pierwszy samochód. Gdzieś na rogatkach miasta, pod latarnią, przed cieniami kryje się Phoenix ze swoim motocyklem. Gdy tylko nas widzi, rusza z piskiem opon na tylnym kole i od tego momentu to ona nas prowadzi. To całkiem dobry pomysł. W walce z Demonami może nam się przydać. Czeka nas kilkudniowa jazda. Ruszamy z północy, na południe. Tam jest nasz zamek. Tam gdzie dużo roślin i zwierząt. Daleko stąd.
Jedną ręką trzymam kierownicę, drugą delikatnie obejmuję Omalę. Kładzie głowę na moim ramieniu. Oddycha spokojnie, wiem, że jest zadowolona.
Następną ciężarówką jadą Nalani i Assan. Nie mogę wygonić z głowy myśli, że tak nie powinno być. Gryzie mnie to od kiedy Nalani się obudziła. Nie mogę zrozumieć, jak mogłem być tak ograniczony. Biję sięze sobą długo, bo to czy ma rację, nie ma w tej chwili znaczenia. Nie lubię go i już. Nie trawię jego pewności siebie i jego gwałtowności. Nie podoba mi się to, w jaki sposób próbuje przekonać Nalani do siebie. Wiem, że to nie moja sprawa, że to jej ma się podobać lub nie, ale nie mogę się powstrzymać przed myśleniem, że nie tak to powinno wyglądać.
Co by jednak nie było, jakbym go nie lubił czy nie trawił, nie chcę niedopowiedzeń, nie chcę konfliktów wśród przywódców. Nasze zadanie, nasza misja i nasze życie, ze wszystkimi jego obwarowaniami i prawiami i klątwami jest wystarczająco skomplikowane. Nie potrzebujemy się jeszcze bić między sobą.
Przyciskam rękę do piersi i przemawiam bezpośrednio do niego. Nie muszę nawet ze sobą walczyć. Tak należy zrobić. I koniec. Tak jest właściwie.

- Nie będę ci więcej przeszkadzał – deklaruję. Naprawdę mam taki zamiar. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!