K.
- Keb! – wrzeszczy – Zdejmij wreszcie tę swoją cholerna
maskę „nic mnie nie obchodzi” i pokaż, że cokolwiek cię rusza! Dlaczego, do
cholery!?
Próbuję, staram się dla niej. Widzę, że jest na granicy. Przed
chwilą była bliska wybuchu, ale się powstrzymała. Otwieram usta, żeby coś
powiedzieć, ale nic się nie dzieje, ona wkurza się jeszcze bardziej. Staram się
jak mogę. Napinam mięśnie, ale nic z tego. Porusza się niespokojnie. Moje serce
staje na chwilę. Robi pierwszy krok, zbieram całą siłę woli, żeby coś
powiedzieć, żeby ją powstrzymać, żeby mnie nie zostawiała.
Nagle czuję, że moje mięśnie się rozluźniają, że odzyskuję
kontrolę nad swoim ciałem. Otwieram usta, sprawdzam czy mogę mówić to, co chcę.
Wzdycham lekko. To działa. Jej twarz się zmienia, widzę, że czeka na mnie. Muszę.
- Bo cię kocham. – wypowiadam to takim tonem, jakby to była
najbardziej oczywista rzecz na świecie. I od razu czuję konsekwencje. Pieczenie
na piersi. Łapię się odruchowo za tatuaż. Rośnie, wiem o tym, że rośnie. Tak,
jak urósł u Nalani i Valiena. Tak, wiem o tym, mimo, że oni starają się to
ukryć.
Omala też łapie się za tatuaż, więc wiem, że jej też się
rozrasta. Widzę, że pomiędzy korzeniami drzew i roślinami prześwieca u niej
światło. Jej tatuaż zmienił się już po tym, jak Żywioły Światła ją uzdrowiły. Patrzę
na mój i z radością zauważam, że skończył się rozrastać, a na końcu jednego z korzeni
widzę rozbłysk światła. Zaczynam się zastanawiać nad sytuacją Valiena i Nalani.
Może oni wcale nie są w takim błędzie jak mi się wydawało, na dobrą sprawę ja i
Omala nie jesteśmy teraz tym samym Żywiołem. Jej dotyk krzywdzi mnie tak samo
jak obecność Ognia osłabia Wodę. Może to nie do końca jest tak jak nam się
wydaje, że nie mamy wyboru, że musimy żyć z naszymi klątwami, że musimy się na
to wszystko godzić. Ja już dziś złamałem prawo, mimo, że wiedziałem, że to
będzie miało poważne konsekwencje. Złamałem też na chwilę swoją klątwę. Może to
wszystko nie jest tak, jak nam się wydaje.
Ktoś łapie mnie za ramię. Ordobinę piecze, ale nie pojawiają
mi się tak wielkie bąble jak ostatnio, a przynajmniej nie pojawiają się tak
szybko. Patrzy na mnie wzrokiem którego nigdy wcześniej u niej nie widziałem, z
niedowierzaniem.
- Czemu nigdy mi tego nie powiedziałeś? – pyta cicho.
Czuję, że klątwa wróciła, że nic nie powiem, łapię się tylko
za szyję, pokazuję, jakbym sam siebie dusił. Omala powoli kiwa głową.
- Twoja klątwa... – mówi jakby sama do siebie. –
podejrzewam, że ja dopiero teraz dowiedziałam się, jaka jest moja – patrzy bezradnie
na swoje dłonie, a ja delikatnie ją za nie łapię, przytrzymuję, gdy próbuje się
wyrwać, pokazuję jej nasze tatuaże, pokazuję jej, że u mnie pojawia się też
powoli światło. Kiwa głową. Wiem, że rozumie, co chcę jej powiedzieć.
- To jest nasze przeznaczenie. – mówi, patrzęc mi smutno w
oczy.
Stoimy tak przez chwilę, ale nie mamy dużo czasu. Musimy się
stąd zabierać. Las nie jest bezpieczny od kiedy Demony chodzą po ziemi. Tu jest
ciemno. To ich naturalne środowisko. Idziemy więc razem do pozostałych,
trzymając się za ręce. Sprzwia mi to dyskomfort, ale się tym nie przejmuję.
Omala chyba nic nie czuje. Jest Ziemią i Światłem, więc sama Ziemia nie może
jej nic zrobić.
Rozglądam się po okolicy. Widzę Phoenix i dwie Wody.
- Gdzie Valien? – pytam, bo pamiętam dobrze, że Powietrze
już sobie poszli. Na tyle jeszcze ogarniam.
Nalani spuszcza wzrok, a Assan się uśmiecha i już wiem co
jest grane. Nie podoba mi się to. Powiedziałem co prawda Wodospadowi, że zrobię
wszystko, żeby Nalani była jego, ale od tamtego czasu dużo się zmieniło, nie
mogę już potępiać Valniena. Nie po tym, co się stało ze mną i z Omalą. Nie mogę
mu bronić, żeby dążył do tego, co jest mu przeznaczone.
- Musimy stąd iść – mówię, patrząc na pozostałą trójkę. Lodowy
zamek jest rozwalony w drobny mak. Odbudowanie go zajmie mnóstwo czasu.
Powietrza nie ma z nami, Ogień został jeden. Sensowne wydaje się jedno wyjście.
- Idziemy do nas – mówi za mnie Omala, patrząc mi w oczy i
uśmiechając się lekko. Wszystko wrócilo do normy. Ona gada, a ja słucham.
Przymykam oczy jak zwykle – musimy znaleźć jakiś środek transportu. Phoenix ma
swój motocykl, ale dużo nas nie zabierze na plecak, więc musimy się tam dostać
inaczej. Najważniejsze jednak jest to, żebyśmy się wydostali z lasu. Im
ciemniej, tym większe prawdopodobieństwo, że Demony wrócą. Nie możemy się
narażać po raz kolejny. Nie damy rady znowu odeprzeć ich ataku. Musimy uciekać.
- Chodżmy na zewnętrzny posterunek. Tam powinni sie schować
nasi ludzie. Tam są też ciężarówki, którymi możemy pojechać dalej. – mówi spokojnie
Nalani – czy mam rozumieć, że nasi ludzie – ściska delikatnie rękę Assana – też
mogą się z nami zabrać?
Przytakuję.
- Dobra, dajcie mi namiary – niecierpliwi się Ogień - pojadę już powoli tam.
Wysyłam jej myślami mapę, przyciskając tatuaż na piersi. Odwraca
się i odchodzi.
Obejmuję Omalę i idziemy za Wodą do ich zewnętrznego
posterunku. Kiedy tam docieramy, okazuje się, że atak cieni prawie całkowicie
skupił się na zamku. Do posterunku dotarło ich zaledwie kilku, nikt tu nie
zginął. Większość tych, którzy ucielki z zamku na prośbę Nalani, dotarła na
miejsce i są bezpieczni. Po kilkunastu minutach szybkiej organizacji pierwsze
ciężarówki są już zapakowane ludźmi i sprzętem, który szkoda zostawić i gotowe
do drogi.
Wyruszamy po pokoło godzinę. Prowadzę tę całą karawanę,
prowadząć pierwszy samochód. Gdzieś na rogatkach miasta, pod latarnią, przed
cieniami kryje się Phoenix ze swoim motocyklem. Gdy tylko nas widzi, rusza z
piskiem opon na tylnym kole i od tego momentu to ona nas prowadzi. To całkiem
dobry pomysł. W walce z Demonami może nam się przydać. Czeka nas kilkudniowa
jazda. Ruszamy z północy, na południe. Tam jest nasz zamek. Tam gdzie dużo
roślin i zwierząt. Daleko stąd.
Jedną ręką trzymam kierownicę, drugą delikatnie obejmuję
Omalę. Kładzie głowę na moim ramieniu. Oddycha spokojnie, wiem, że jest
zadowolona.
Następną ciężarówką jadą Nalani i Assan. Nie mogę wygonić z
głowy myśli, że tak nie powinno być. Gryzie mnie to od kiedy Nalani się obudziła.
Nie mogę zrozumieć, jak mogłem być tak ograniczony. Biję sięze sobą długo, bo
to czy ma rację, nie ma w tej chwili znaczenia. Nie lubię go i już. Nie trawię
jego pewności siebie i jego gwałtowności. Nie podoba mi się to, w jaki sposób
próbuje przekonać Nalani do siebie. Wiem, że to nie moja sprawa, że to jej ma
się podobać lub nie, ale nie mogę się powstrzymać przed myśleniem, że nie tak
to powinno wyglądać.
Co by jednak nie było, jakbym go nie lubił czy nie trawił, nie
chcę niedopowiedzeń, nie chcę konfliktów wśród przywódców. Nasze zadanie, nasza
misja i nasze życie, ze wszystkimi jego obwarowaniami i prawiami i klątwami
jest wystarczająco skomplikowane. Nie potrzebujemy się jeszcze bić między sobą.
Przyciskam rękę do piersi i przemawiam bezpośrednio do niego.
Nie muszę nawet ze sobą walczyć. Tak należy zrobić. I koniec. Tak jest
właściwie.
- Nie będę ci więcej przeszkadzał – deklaruję. Naprawdę mam
taki zamiar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!