Me

Me

piątek, 13 października 2017

Żywioły: Powietrze 31 - Zamek Ziemi

A.
Dotarliśmy do zamku Ziemi. Fajnie tu. Wilgotno. Jak dla mnie trochę za ciemno i trochęza dużo zwierząt ale przynajmniej nie jest kompletnie sucho, jak byłoby w zamku Żywiołów Ognia.
Keb i Omala przyjęli nas bardzo dobrze. Nasi ludzie dostali kawałek ziemi w obrębie murów zamku, gdzie pozwolono im postawić lodowe domy. Ten kawałek ziemi stał się nasz, jest zimny, jest lodowy. Widać, że Ziemia stara się zapewnić nam mozliwe kofortowe warunki i za to jesteśmy im wdzięczni.  Pierwsze kilka godzin po przybyciu spędzamy na rozlokowywaniu naszych ludzi i pomaganiu im w ustawieniu lodowych domów. Potem przenosimy się do zamku, żeby zająć się sobą. Uczta już jest gotowa. Wszyscy jesteśmy głodni, więc z ulgą zasiadamy do stołu. Wiem, że gdzieś w międzyczasie ktoś, może Phoenix, wysłał wezwanie do pozostałych, żeby do nas dołączyli. Narazie ich nie ma więc staram się korzystać z nierozproszonej obecności Nalani u mojego boku. Siedzimy razem przy stole, obok siebie, przesuwam co jakiś czas palcem po jej dłoni, po jej ramieniu, po jej udzie. Uśmiecha się lekko albo nie reaguje wcale. Dostajemy wspólny pokój. Wiem, że to ją niepokoi, bo u nas w zamku mieliśmy zawsze oddzielne sypialnie, ale tu nie ma wyboru. Phoenix musi mieć swój pokój, Keb i Omala mają swoje, a zamek ma ograniczoną powierzchnię. W pokoju jest jedno łóżko. Patrzę niepewnie na Nalani, kiedy siada na łóżku i podkula nogi, starając się być jak najmniejsza. Po chwili dotykam podłogi koło łóżka, robiąc lodowe łoże dla siebie.
- Ja będę spał tutaj – mówię cicho, choć wcale mi się to nie podoba.  Wiem, że ona tego potrzebuje, że nie jest gotowa na to, żebyśmy spali razem, na jedym łożu. Nalani uśmiecha się lekko do mnie i kiwa głową, dziękując za ten gest. Kładzie się na łóżku i od razu zasypia. Przykrywam ją lodową kołdrą, żeby czuła się jak u siebie po czym kładę się na posłaniu obok i wbijam wzrok w sufit. Nie mam dużo czasu, żeby ją przekonać, że jest moja, że powinna wybrać mnie. Niby już to zrobiła, niby odesłała Valiena, ale wiem, czuję, że ciągle się waha, że nie wierzy w to, że zrobiła dobrze. Ten tatuaż jej nie pomaga. Tatuaż, w którym widzę ogień.
Leżę i patrzę w sufit, satarając się uspokoić oddech i znaleźć jakieś genialne wyjście z beznadziejnej sytuacji. Wzdycham ciężko i nagle przeszywa mnie lekki ból. Cholera!
Jadą. Wiem, bo dostaliśmy sygnał od niego. Wcale mi się to nie podoba... Zasypiam, nie mam wyboru. Będą jutro wieczorem. Zasypiam z ciężkim sercem.
Rano wita mnie rozpromieniona Nalani. Widzę, że ją nosi i niestety wiem, że jej radość nie ma nic wspólnego ze mną. Cieszy się, że Valien niedługo do niej dołączy. Czuję podświadomie, że ona cierpi z daleka od niego, ale nie umiem się z tym pogodzić. Nigdy nie zaakceptuję tego, że ona się waha. Zostaliśmy stworzeni jako para, jesteśmy sobie przeznaczeni. Ona i ja, Woda i Woda. Tak być powinno i tak być musi. Nie obchodzi mnie to, co pojawia się na jej tatuażu.
Przeciągam się leniwie i spoglądam na nią.
- Cześć – mówię ciepło wyciągając do niej rękę. Uśmiecha się szeroko w odpowiedzi i ciągnie mnie za rękę, żebym wstał, ale ja nie mam ochoty. Szarpię ją lekko, przyciągam do siebie, opada na mnie, przytula się i śmieje, Lezymy tak przez chwilę, a ja wdycham jej zapach, Całuję ją lekko w czoło a ona się rozluźnia. Nie wiem co to wszystko oznacza teraz, ale cieszę się, że ona jest przy mnie. Lubię, kiedy jesteśmy razem. Pocieram delikatnie jej ramię i przytulam ją mocniej. Leżymy tak chwilę, nie przejmując się niczym. Z marazmu wyrywa nas pukanie do drzwi. Nalani zrywa się na nogi, a ja w duchu przeklinam tego, kto właśnie nam przeszkodził. Jak on mógł?
Nalani podchodzi do drzwi i otwiera je. Uśmiechnięta Omala od razu zaczyna słowotok.
- No cześć. Czułam jakoś, że już wstaliście. Phoenix też już nie śpi. Jej lisek szaleje po błoniach, bawi się  z naszymi ludźmi. Chyba mu się tu podoba. Zaraz będzie śniadanie, mamy plan na pyszne naleśniki z różnymi dodatkami, mam nadzieję, że lubicie. – ciągnie – a wieczorem pewnie pojawią się pozostali. Nie są daleko. Z tego co wiem Powietrze dał z siebie wszystko i lecą do nas, wypas co? – uśmiecha sięszeroko, ale mina jej rzednie kiedy tylko jej wzrok krzyżuje się z moim. Wcale nie uważam, że to że oni tu lecą to jest wypas. Wcale mi się to nie podoba. Omala spogląda pytająco na Nalani, a ta rozkłada ręce w przepraszającym geście i wzrusza ramionami. Nie może nic ze mną zrobić. Omala wycofuje się dyskretnie, a ja wstaję i idę do łazienki. Chcę się obmyć. Szum wody zawsze mnie uspokajał. Wchodzę pod prysznic i pozwalam, żeby chłodna woda spływała po moim ciele. Wycieram się szybko i w ręczniku wychodzę do naszego pokoju. Nalani pokazuje mi ubranie rozłożone na łóżku.
- Omala przyniosła nam ciuchy. Tamte damy do czyszczenia. Przydałoby się je zmienić, prawda? – uśmiecha się do mnie – Teraz ja się idę umyć. – mówi i zamyka się w łazience. Jest ostrożna, wie, że mógłbym zupełnie przypadkiem tam wejść za nią. Przeklinam sam siebie w duchu, że nie potrafię być bardziej powściągliwy, że tak zaciekle o nią walczę, że nie umiem się choć trochę z tym kryć. Może wtedy byłoby lepiej, może byłoby łatwiej.
Nalani wychodzi już ubrana, jak zawsze w niebieską delikatną sukienkę do ziemi. Chodzi boso. Odpowiada jej ten zamek. Uśmiecha siędo mnie lekko i podchodzi do mnie. Odgarnia włosy z mojego czoła, bo znowu wchodzą mi w oczy. Ten delikatny gest powoduje, że dreszcze rozchodzą się po całym moim ciele. Stoi przez chwilę przede mną i patrzy na mnie badawczo. Znowu poprawia moje włosy, bo znowu opadły mi na oczy.
- Obetnij je, będzie ci wygodniej – szepcze kiedy potrząsam głową, żeby po raz kolejny wygonić je z oczu.
- Nigdy – uśmiecham się szeroko – przecież wiem, że je lubisz – mówię, a ona jakby potwierdzając moje słowa, przeczesuje mi włosy pacami.
- Lubię... – mówi, prawie niesłyszalnym szeptem – ale twoje oczy też lubię. – Łapie mnie za rękę i prowadzi do jadalni. Wszyscy są już na miejscu. Nalani macha z entuzjazmem do Phoenix, a ta uśmiecha się i przez chwilę mam wrażenie, że widzę w jej oczach smutek, ale zaraz wszystko wraca do normy i już jest jak zwykle obojętnym na wszystko Ogniem. Podejrzewam, że mój nostalgicnzy nastrój sprawił, że ona wydawała mi się smutna. Przenoszę moje nastroje na wszystkich. Nie jest dobrze...
Siadamy do jedzenia. Stół wygląda niesamowicie. Góry naleśników piętrzą się przed nami. Zgaduję, że te jasne są waniliowe, te ciemne czekoladowe ,a te po środku pewnie są z cynamonem, sądząc po zapachu kory unoszącym się w jadalni. Mnóstwo owoców, jagód, bogactwo lasu w całej okazałości też zagościło na stole. Omala przynosi z kuchni dzbanek z gorącą kawą, uśmiech mimowolnie pojawia się na mojej twarzy. Niewiele mam przyzwyczajeń, z którymi nie umiem walczyć, ale kawę kocham nad życie. Za kubek dobrej, gorącej czarnej cieczy jestem w stanie dużo zrobić. Nalani zadowala się zazwyczaj herbatą.
- Jedzcie – zaprasza Ziemia, siadając przy stole i biorąc naleśnika. Nie nakłada na niego nic, tylko pakuje na sucho do ust – są pyszne – mówi z ustami pełnymi ciasta.
Phoenix wybucha śmiechem, Keb kręci głową z niedowierzaniem, a ona wzrusza ramionami, jakby pytała o co im właściwie chodzi. Po sutej uczcie, zaczynamy sprzątać. Zanosimy resztę jedzenia i talerze do kuchni i pomagamy nieco Omali zająć się tym wszystkim.
- Assan – Keb podchodzi do mnie – chodź na chwilę, musimy skontrolować co się dzieje na błoniach. Moi ludzie zaczynają narzekać, że jest za dużo lodu. – wskazuje mi drzwi i prowadzi do wyjścia. Niechętnie zostawiam Nalani. To moje ostatnie chwile sam na sam z nią. Wiem jednak, że mam swoje obowiązki, muszę iść...
Okazuje się, że faktycznie nasi ludzie zaczęli za bardzo rozwijać kawałek ziemi który został im przeznaczony. Ekspansja wygoniła kilka rodzin Ziemi z ich domów. Wkurza mnie to. Są tu gośćmi i mają się zachowywać. Zwołuję ich wszystkich.
- Moi drodzy, jesteśmy w gościnie u Żywiołów Ziemi. – mówię głośno. Frustracja przebija przez mój głos – byli na tyle mili, żeby dać wam kawałek ziemi na której możecie być sobą, ale nie możecie siłą zagrabiać ich domów. To niedopuszczalne – robię dłuższą pauzę – mury ich zamku chronią was, dobrze wiecie przed czym. Jeśli uważacie, że zagarnięcie kawałka ziemi jest ważniejsze niż bezpieczeństwo, możecie iść poza mury zamku i tam wybrać sobie dowolny kawałek ziemi – patrzę pytająco na Keba, ale on przytakuje, więc kontynuuję – i tam urządzić sobie swoje małe lodowe królestwo. Jeśli natomiast zależy wam na bezpieczeństwie, to cofniecie to co zrobiliście i przeżyjecie na skrawku, który został wam przeznaczony. – spoglądam po nich, mają nietęgie miny, ale stoją i czekają na więcej – Do roboty! – krzyczę – JUŻ!
Niechętnie odwracają się ode mnie i powoli zaczynają odwracać zmiany, których dokonali na błoniach. Skupiam się na tym przez chwilę, Keb klepie mnie po ramieniu, ale potem słyszę tylko jej krzyk. Przeciągłe „nie”. Nie zastanawiam się, nie patrzę jak i co tratuję. Chyba potrącam Keba, nie obchodzi mnie to. Biegnę do niej. W drzwiach kuchni zderzam się z wybiegającą Phoenix. Nalani leży na ziemi, Omala stoi nad nią i próbuje jej dotknąć, ale kiedy tylko jej ręce zbliżają się do ciała Nalani na mniej niż 15 centymetrów, jej skóra zaczyna się czerwienić i Omala jest zmuszona się odsunąć. Keb wpada do kuchni i dopada Nalani. Mierzy jej puls, otwiera oczy. Widzę, że ma powiększone źrenice. Coś mamrocze. Nie rozumiem coś. Phoenix dopada do Omali i wręcza jej swoje motocyklowe rękawice. Dzięki nim Ziemia może teraz dotknąć pacjentki, może spróbować jej pomóc. Ja stoję jak wryty. Nie mogę się ruszyć. Omala odsłania jej tatuaż. Ogień na jej przedramieniu świeci żywą czerwienią, a ona miota się po ziemi, rzuca się, wykręca ją ból i nie wiem co jeszcze. Co jakiś czas krzyczy, mamrocze, błaga niebiosa o pomoc. Nie wiem dla kogo.
- co jej jest? – pytam ledwo wyduszając słowa z gardła. Phoenix próbuje mnie poklepać po ramieniu, ale strącam jej rękę. Widzę, że Omala szepcze coś do Keba i ten wychodzi. Wraca po jakimś czasie z różnymi ziołami, zaparza herbatkę i podaje ją Nalani do picia. Lek działa szybko. Nalani się uspokaja, ognista czerwień przeświecająca przez tatuaż blednie, a ona otwiera oczy, ale widzę, że jest w innym miejscu. Jest nieprzytomna. Biorę ją na ręce, zanoszę do nas do pokoju i kładę na łóżku. Omala idzie ze mną.
- Ona musi odpocząć – szepcze...
- co jej jest – pytam po raz kolejny. Mój głos się łamie. Nie umiem patrzyć na jej cierpienie.
Ziemia unika mojego spojrzenia i próbuje się odwrócić, ale nie pozwalam jej na to. Łapię ją mocno za ramiona i zmuszam, żeby na mnie spojrzała.
- CO  JEJ JEST – cedzę przez zęby – POWIEDZ MI.
Nie musi. Odpowiada mi Nalani i jej krzyk.
- Nie, Valien, nie, tylko nie to... – wpada w chisterczny szloch, a po chwili zasypia. Zasypia albo traci przytomność. Nie ważne.

Cholera!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!