A.
Dotarliśmy do zamku Ziemi. Fajnie tu. Wilgotno. Jak dla mnie
trochę za ciemno i trochęza dużo zwierząt ale przynajmniej nie jest kompletnie
sucho, jak byłoby w zamku Żywiołów Ognia.
Keb i Omala przyjęli nas bardzo dobrze. Nasi ludzie dostali
kawałek ziemi w obrębie murów zamku, gdzie pozwolono im postawić lodowe domy.
Ten kawałek ziemi stał się nasz, jest zimny, jest lodowy. Widać, że Ziemia
stara się zapewnić nam mozliwe kofortowe warunki i za to jesteśmy im
wdzięczni. Pierwsze kilka godzin po
przybyciu spędzamy na rozlokowywaniu naszych ludzi i pomaganiu im w ustawieniu
lodowych domów. Potem przenosimy się do zamku, żeby zająć się sobą. Uczta już
jest gotowa. Wszyscy jesteśmy głodni, więc z ulgą zasiadamy do stołu. Wiem, że
gdzieś w międzyczasie ktoś, może Phoenix, wysłał wezwanie do pozostałych, żeby
do nas dołączyli. Narazie ich nie ma więc staram się korzystać z
nierozproszonej obecności Nalani u mojego boku. Siedzimy razem przy stole, obok
siebie, przesuwam co jakiś czas palcem po jej dłoni, po jej ramieniu, po jej
udzie. Uśmiecha się lekko albo nie reaguje wcale. Dostajemy wspólny pokój.
Wiem, że to ją niepokoi, bo u nas w zamku mieliśmy zawsze oddzielne sypialnie,
ale tu nie ma wyboru. Phoenix musi mieć swój pokój, Keb i Omala mają swoje, a
zamek ma ograniczoną powierzchnię. W pokoju jest jedno łóżko. Patrzę niepewnie
na Nalani, kiedy siada na łóżku i podkula nogi, starając się być jak
najmniejsza. Po chwili dotykam podłogi koło łóżka, robiąc lodowe łoże dla
siebie.
- Ja będę spał tutaj – mówię cicho, choć wcale mi się to nie
podoba. Wiem, że ona tego potrzebuje, że
nie jest gotowa na to, żebyśmy spali razem, na jedym łożu. Nalani uśmiecha się
lekko do mnie i kiwa głową, dziękując za ten gest. Kładzie się na łóżku i od
razu zasypia. Przykrywam ją lodową kołdrą, żeby czuła się jak u siebie po czym
kładę się na posłaniu obok i wbijam wzrok w sufit. Nie mam dużo czasu, żeby ją
przekonać, że jest moja, że powinna wybrać mnie. Niby już to zrobiła, niby
odesłała Valiena, ale wiem, czuję, że ciągle się waha, że nie wierzy w to, że
zrobiła dobrze. Ten tatuaż jej nie pomaga. Tatuaż, w którym widzę ogień.
Leżę i patrzę w sufit, satarając się uspokoić oddech i
znaleźć jakieś genialne wyjście z beznadziejnej sytuacji. Wzdycham ciężko i
nagle przeszywa mnie lekki ból. Cholera!
Jadą. Wiem, bo dostaliśmy sygnał od niego. Wcale mi się to
nie podoba... Zasypiam, nie mam wyboru. Będą jutro wieczorem. Zasypiam z
ciężkim sercem.
Rano wita mnie rozpromieniona Nalani. Widzę, że ją nosi i
niestety wiem, że jej radość nie ma nic wspólnego ze mną. Cieszy się, że Valien
niedługo do niej dołączy. Czuję podświadomie, że ona cierpi z daleka od niego,
ale nie umiem się z tym pogodzić. Nigdy nie zaakceptuję tego, że ona się waha.
Zostaliśmy stworzeni jako para, jesteśmy sobie przeznaczeni. Ona i ja, Woda i
Woda. Tak być powinno i tak być musi. Nie obchodzi mnie to, co pojawia się na
jej tatuażu.
Przeciągam się leniwie i spoglądam na nią.
- Cześć – mówię ciepło wyciągając do niej rękę. Uśmiecha się
szeroko w odpowiedzi i ciągnie mnie za rękę, żebym wstał, ale ja nie mam
ochoty. Szarpię ją lekko, przyciągam do siebie, opada na mnie, przytula się i
śmieje, Lezymy tak przez chwilę, a ja wdycham jej zapach, Całuję ją lekko w
czoło a ona się rozluźnia. Nie wiem co to wszystko oznacza teraz, ale cieszę
się, że ona jest przy mnie. Lubię, kiedy jesteśmy razem. Pocieram delikatnie
jej ramię i przytulam ją mocniej. Leżymy tak chwilę, nie przejmując się niczym.
Z marazmu wyrywa nas pukanie do drzwi. Nalani zrywa się na nogi, a ja w duchu
przeklinam tego, kto właśnie nam przeszkodził. Jak on mógł?
Nalani podchodzi do drzwi i otwiera je. Uśmiechnięta Omala
od razu zaczyna słowotok.
- No cześć. Czułam jakoś, że już wstaliście. Phoenix też już
nie śpi. Jej lisek szaleje po błoniach, bawi się z naszymi ludźmi. Chyba mu się tu podoba.
Zaraz będzie śniadanie, mamy plan na pyszne naleśniki z różnymi dodatkami, mam
nadzieję, że lubicie. – ciągnie – a wieczorem pewnie pojawią się pozostali. Nie
są daleko. Z tego co wiem Powietrze dał z siebie wszystko i lecą do nas, wypas
co? – uśmiecha sięszeroko, ale mina jej rzednie kiedy tylko jej wzrok krzyżuje
się z moim. Wcale nie uważam, że to że oni tu lecą to jest wypas. Wcale mi się
to nie podoba. Omala spogląda pytająco na Nalani, a ta rozkłada ręce w
przepraszającym geście i wzrusza ramionami. Nie może nic ze mną zrobić. Omala
wycofuje się dyskretnie, a ja wstaję i idę do łazienki. Chcę się obmyć. Szum
wody zawsze mnie uspokajał. Wchodzę pod prysznic i pozwalam, żeby chłodna woda
spływała po moim ciele. Wycieram się szybko i w ręczniku wychodzę do naszego
pokoju. Nalani pokazuje mi ubranie rozłożone na łóżku.
- Omala przyniosła nam ciuchy. Tamte damy do czyszczenia.
Przydałoby się je zmienić, prawda? – uśmiecha się do mnie – Teraz ja się idę
umyć. – mówi i zamyka się w łazience. Jest ostrożna, wie, że mógłbym zupełnie
przypadkiem tam wejść za nią. Przeklinam sam siebie w duchu, że nie potrafię
być bardziej powściągliwy, że tak zaciekle o nią walczę, że nie umiem się choć
trochę z tym kryć. Może wtedy byłoby lepiej, może byłoby łatwiej.
Nalani wychodzi już ubrana, jak zawsze w niebieską delikatną
sukienkę do ziemi. Chodzi boso. Odpowiada jej ten zamek. Uśmiecha siędo mnie
lekko i podchodzi do mnie. Odgarnia włosy z mojego czoła, bo znowu wchodzą mi w
oczy. Ten delikatny gest powoduje, że dreszcze rozchodzą się po całym moim
ciele. Stoi przez chwilę przede mną i patrzy na mnie badawczo. Znowu poprawia
moje włosy, bo znowu opadły mi na oczy.
- Obetnij je, będzie ci wygodniej – szepcze kiedy potrząsam
głową, żeby po raz kolejny wygonić je z oczu.
- Nigdy – uśmiecham się szeroko – przecież wiem, że je
lubisz – mówię, a ona jakby potwierdzając moje słowa, przeczesuje mi włosy
pacami.
- Lubię... – mówi, prawie niesłyszalnym szeptem – ale twoje
oczy też lubię. – Łapie mnie za rękę i prowadzi do jadalni. Wszyscy są już na
miejscu. Nalani macha z entuzjazmem do Phoenix, a ta uśmiecha się i przez
chwilę mam wrażenie, że widzę w jej oczach smutek, ale zaraz wszystko wraca do
normy i już jest jak zwykle obojętnym na wszystko Ogniem. Podejrzewam, że mój
nostalgicnzy nastrój sprawił, że ona wydawała mi się smutna. Przenoszę moje nastroje
na wszystkich. Nie jest dobrze...
Siadamy do jedzenia. Stół wygląda niesamowicie. Góry
naleśników piętrzą się przed nami. Zgaduję, że te jasne są waniliowe, te ciemne
czekoladowe ,a te po środku pewnie są z cynamonem, sądząc po zapachu kory
unoszącym się w jadalni. Mnóstwo owoców, jagód, bogactwo lasu w całej
okazałości też zagościło na stole. Omala przynosi z kuchni dzbanek z gorącą
kawą, uśmiech mimowolnie pojawia się na mojej twarzy. Niewiele mam
przyzwyczajeń, z którymi nie umiem walczyć, ale kawę kocham nad życie. Za kubek
dobrej, gorącej czarnej cieczy jestem w stanie dużo zrobić. Nalani zadowala się
zazwyczaj herbatą.
- Jedzcie – zaprasza Ziemia, siadając przy stole i biorąc
naleśnika. Nie nakłada na niego nic, tylko pakuje na sucho do ust – są pyszne –
mówi z ustami pełnymi ciasta.
Phoenix wybucha śmiechem, Keb kręci głową z niedowierzaniem,
a ona wzrusza ramionami, jakby pytała o co im właściwie chodzi. Po sutej
uczcie, zaczynamy sprzątać. Zanosimy resztę jedzenia i talerze do kuchni i
pomagamy nieco Omali zająć się tym wszystkim.
- Assan – Keb podchodzi do mnie – chodź na chwilę, musimy
skontrolować co się dzieje na błoniach. Moi ludzie zaczynają narzekać, że jest
za dużo lodu. – wskazuje mi drzwi i prowadzi do wyjścia. Niechętnie zostawiam
Nalani. To moje ostatnie chwile sam na sam z nią. Wiem jednak, że mam swoje
obowiązki, muszę iść...
Okazuje się, że faktycznie nasi ludzie zaczęli za bardzo
rozwijać kawałek ziemi który został im przeznaczony. Ekspansja wygoniła kilka
rodzin Ziemi z ich domów. Wkurza mnie to. Są tu gośćmi i mają się zachowywać.
Zwołuję ich wszystkich.
- Moi drodzy, jesteśmy w gościnie u Żywiołów Ziemi. – mówię
głośno. Frustracja przebija przez mój głos – byli na tyle mili, żeby dać wam
kawałek ziemi na której możecie być sobą, ale nie możecie siłą zagrabiać ich
domów. To niedopuszczalne – robię dłuższą pauzę – mury ich zamku chronią was,
dobrze wiecie przed czym. Jeśli uważacie, że zagarnięcie kawałka ziemi jest
ważniejsze niż bezpieczeństwo, możecie iść poza mury zamku i tam wybrać sobie
dowolny kawałek ziemi – patrzę pytająco na Keba, ale on przytakuje, więc
kontynuuję – i tam urządzić sobie swoje małe lodowe królestwo. Jeśli natomiast
zależy wam na bezpieczeństwie, to cofniecie to co zrobiliście i przeżyjecie na
skrawku, który został wam przeznaczony. – spoglądam po nich, mają nietęgie
miny, ale stoją i czekają na więcej – Do roboty! – krzyczę – JUŻ!
Niechętnie odwracają się ode mnie i powoli zaczynają
odwracać zmiany, których dokonali na błoniach. Skupiam się na tym przez chwilę,
Keb klepie mnie po ramieniu, ale potem słyszę tylko jej krzyk. Przeciągłe
„nie”. Nie zastanawiam się, nie patrzę jak i co tratuję. Chyba potrącam Keba,
nie obchodzi mnie to. Biegnę do niej. W drzwiach kuchni zderzam się z
wybiegającą Phoenix. Nalani leży na ziemi, Omala stoi nad nią i próbuje jej
dotknąć, ale kiedy tylko jej ręce zbliżają się do ciała Nalani na mniej niż 15
centymetrów, jej skóra zaczyna się czerwienić i Omala jest zmuszona się
odsunąć. Keb wpada do kuchni i dopada Nalani. Mierzy jej puls, otwiera oczy.
Widzę, że ma powiększone źrenice. Coś mamrocze. Nie rozumiem coś. Phoenix
dopada do Omali i wręcza jej swoje motocyklowe rękawice. Dzięki nim Ziemia może
teraz dotknąć pacjentki, może spróbować jej pomóc. Ja stoję jak wryty. Nie mogę
się ruszyć. Omala odsłania jej tatuaż. Ogień na jej przedramieniu świeci żywą
czerwienią, a ona miota się po ziemi, rzuca się, wykręca ją ból i nie wiem co
jeszcze. Co jakiś czas krzyczy, mamrocze, błaga niebiosa o pomoc. Nie wiem dla
kogo.
- co jej jest? – pytam ledwo wyduszając słowa z gardła.
Phoenix próbuje mnie poklepać po ramieniu, ale strącam jej rękę. Widzę, że
Omala szepcze coś do Keba i ten wychodzi. Wraca po jakimś czasie z różnymi
ziołami, zaparza herbatkę i podaje ją Nalani do picia. Lek działa szybko.
Nalani się uspokaja, ognista czerwień przeświecająca przez tatuaż blednie, a
ona otwiera oczy, ale widzę, że jest w innym miejscu. Jest nieprzytomna. Biorę
ją na ręce, zanoszę do nas do pokoju i kładę na łóżku. Omala idzie ze mną.
- Ona musi odpocząć – szepcze...
- co jej jest – pytam po raz kolejny. Mój głos się łamie.
Nie umiem patrzyć na jej cierpienie.
Ziemia unika mojego spojrzenia i próbuje się odwrócić, ale
nie pozwalam jej na to. Łapię ją mocno za ramiona i zmuszam, żeby na mnie spojrzała.
- CO JEJ JEST – cedzę
przez zęby – POWIEDZ MI.
Nie musi. Odpowiada mi Nalani i jej krzyk.
- Nie, Valien, nie, tylko nie to... – wpada w chisterczny
szloch, a po chwili zasypia. Zasypia albo traci przytomność. Nie ważne.
Cholera!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!