V.
W końcu. Jest przy mnie i chyba zrozumiała, że jednak tak ma
być. Leżymy na gałęzi cedru, razem, jak we wspólnym łóżku. Parę razy muszę ze
sobą walczyć. Pragnę jej całej najmocniej na świecie, ale wiem, że do niczego
nie może dojść. Nie jest jeszcze gotowa na to... Nie przeszkadza jej to
prowokować mnie, żebym posunął się dalej, no bo jak inaczej nazwać pomruki
zadowolenia, przesuwanie nosem po mojej szczęce, rozbieranie mnie... Tu to
naprawdę przegięła. Musiałem użyć całej siły woli, żeby nie rozebrać jej do
naga i nie wziąć całej na tym drzewie.
- Valien... – jej głos wyrywa mnie z zamyślenia, z rozważań
o tym, co było przed chwilą, a raczej co mogło się stać przed chwilą.
-Hmmmm? – nie chce mi się odzywać, to wszystko zepsuje.
Nalani unosi się na łokciu, żeby na mnie spojrzeć. Widzę, że
coś ją niepokoi, ale nie chce mi się teraz tym zajmować. Leżę sobie, ona jest
przy mnie. Jest cisza i spokój. Nie widać tego idioty Assana, więc jest szansa,
że będziemy mogli pobyć sami w spokoju. Patrzę jej w oczy i próbuję uspokoić
gestem, przyciągnąć do siebie, żeby ją pocałować. Naprawdę nie mam teraz ochoty
na filozoficzne dysputy. Niedawno mało nie zginąłem i jedyne czego teraz chcę,
to święty spokój i jej obecność.
- Val... – zdejmuje moją rękę ze swojego policzka, całuje
lekko wnętrze mojej dłoni, ale nie pozwala mi po raz kolejny się dotknąć,
trzyma moją dłoń. Siada koło mnie i wpatruje się we mnie uparcie. Podnoszę się
i przesuwam kawałek w stronę miejsca gdzie gałąź łączy się z pniem. Tam mogę
usiąść wygodnie. Zapraszam ją koło siebie i opieram się plecami o pień. Przysuwa
się bliżej mnie i łapie mnie za przedramię, delikatnie gładząc płatki śniegu na
moim nadgarstku. Powoli podnosi na mnie wzrok, ale patrzy niepewnie, jakby nie
była pewna czy za chwilę nie dostanie za coś bury. Kiwam zachęcająco głową.
- Valien, bo ja... – urywa i wbija wzrok w swoje palce,
widzę, że się denerwuje. Wyciągam rękę w kierunku jej twarzy ale odsuwa się i
kręci głową. – czemu... – znowu urywa i pociera mój nadgarstek. Już chyba wiem
o co jej chodzi, ale chcę, żeby sama to powiedziała. Musi się z tym pogodzić.
Musi sama zrozumieć. – czemu twój tatuaż jest cały, a mój nie? – jej głos drży,
jakby bała się tego, co powiedziała, albo tego co może usłyszeć ode mnie za
chwilę.
Podnoszę palcem jej głowę do góry, żeby spojrzała na mnie.
- a jak myslisz? – pytam cicho – jak ci się wydaje,
dlaczego?
Próbuje spuścić wzrok, ale nie pozwalam jej na to, przysuwam
się bliżej do niej, żeby mieć większą kontrolę nad tym, co się dzieje.
- bo... bo ty powiedziałeś... – rumieni się cała i niepewnie
spogląda na mnie, a ja kiwam głową i przesuwam palcem po jej policzku.
- Powiedziałem, bo tak czuję. – doprecyzowuję.
- A ja... – urywa. Wiem, co chce powiedzieć, ale nie chcę,
żeby się tym teraz przejmowała. Wiem, że nie jest gotowa. Wiem, że potrzebuje
czasu, żeby rozgryźć wewnęrzne rozterki i wewnętrzną walkę między teoretycznym
obowiązkiem, który łączy ją z Assanem, a tym, co łączy ją ze mną. Jestem
pewien, że w końcu dojdzie do właściwych wniosków i nie potrzebuję, żeby się
teraz tym przejmowała.
- A ty nie mów nic, bo mam dość tego gadania. – pochylam się
w jej stronę, ale ona mnie powstrzymuje. – Nalani! – warczę, może trochę zbyt
szorstko – to znaczy tylko tyle, że ja już doszedłem do tego, do czego dojść
musiałem, dlatego mój tatuaż jest kompletny. Ty jeszcze do tego nie doszłaś. –
kręci głową – Nie przyspieszysz tego nijak. To musi przyjść samo. – Wpatruje się
w swoje dłonie i przebiera palcami. Wzdycham ciężko.
- Wiesz, kiedy sobie uświadomiłem, co do ciebie czuję? –
potrząsa głową w odpowiedzi, więc kontynuuję – Podejrzewałem to już wtedy,
kiedy wzywałaś mnie na pomoc w swoim zamku. – podnosi na mnie wzrok – dlatego nie
przejmowałem się już wtedy gutkiem. – biorę jej dłoń i pocieram delikatnie
wytatuowany nadgarstek – pewność zyskałem, kiedy prawie nie rozbiliśmy się
samolotem, lecąc tu.
- Ojej! – zduszony okrzyk wyrywa się z jej ust. Nie
wiedziała o tym. Ściaska moją rękę mocniej niż wcześniej i pochyla się w moją
stronę.
- Nalani – mówie uspokajająco. – nic nam się nie stało. Mnie
nic się nie stało. Co było to było, nie zmienię tego, ale to wydarzenie mnie
ukształtowało w jakiś sposób. Musiałem ci to powiedzieć...
Uśmiecha się lekko i patrzy na mnie spod zasłony rzęs. Odsuwa
się ode mnie. Widzę, że nostalgiczny nastrój ją ospuścił i możemy skończyć
gadanie.
- Co powiedzieć? – jej głos jest niski, głęboki,
uwodzicielski. Mam ochotę rozebrać ją do naga i... ale nie, nie tu i nie teraz.
Ona musi być gotowa i to nie może być takie... To musi być inne, tylko nasze,
wyjątkowe.
Podchodzę do niej na czworakach, łapię za dłonie i zmuszam,
żeby się położyła. Piszczy lekko z podniecenia. Przyciskam jej nadgarstki do
drzewa nad głową. Pochylam się nad nią i czekam, aż na mnie spojrzy. Chcę, żeby
wiedziała co ze mną robi, chcę, żeby zobaczyła żądzę w moich oczach i pragnienie...
Chcę, żeby uświadomiła sobie, jak podnieca mnie wszystko co ona robi, jak
podnieca mnie ona sama. Jej błękitne oczy spotykają się z moimi. Topnieje pod
wpływem żaru mojego ciała i mojego wzroku. Opuszczam moje ciało powoli, żeby
spoczęło na niej. Poprawiam się, dopychając lekko biodra do jej łona. Wzdycha. To
koniec. Całuję ją tak, jak zwykle, mocno, zachłannie, jakby była moją
własnością, jakby już zawsze miało tak być i jakby ktoś miał mi ją za chwilę
odebrać. Wyrywa jedną rękę z mojego uścisku i łapie mnie za ramię, wbija
paznokcie w moją skórę. Odsuwam się od niej, bo nie wytrzymam tego dłużej. Za
bardzo jej pragnę ,a nie mogę. Nie teraz, nie chcę jej zrobić krzywdy. Ja
jestem Ogniem, a ona Wodą, to się nie może udać.
Nalani wykorzystuje sytuację. Popycha mnie i upadam na
plecy. Siada okrakiem na moich biodrach, wypina piersi i odrzuca włosy za
plecy, pochyla się nade mną i zaczyna delikatnie przesuwać palcami po moim
ciele. Całuje mnie, wszędzie. Potem robi się brutalniejsza. Moje podniecenie
rośnie. Zaciskam szczękę, kładę ręce na jej biodrach i wbijam palce w jej
skórę. Nadroższy Stwórco, tak nie można. Ta klątwa jest gorsza niż cokolwiek
innego... Nie dam rady dłużej. Łapię ją za nadgarstki, pociągam, żeby upadła na
mnie, wykręcam jej ręce do tyłu, nie tak, żeby ją bolało, ale tak, żeby nie mogła
się ruszyć. Jedną ręką trzymam jej obie dłonie za plecami uniemożliwiając jej
jakikolwiek ruch. Drugą ręką łapię ją za włosy, odginając lekko jej głowę i
zmuszając, żeby spojrzała na mnie.
- Nigdy – sapię – więcej tego nie rób! - Przyciągam ją do siebie i całuję mocno –
Nie masz pojęcia jak to na mnie działa. – chrypię. Z trudem wypowiadam każde
słowo, starając się jednocześnie udpokoić szalejące serce, i nie tylko... Dyszę
ciężko, ale rozluźniam uchwyt i puszczam jej ręce, pozwalając jej opaść luźno
na moje ciało.
- Nie chcesz tego? – szepcze łamiącym się głosem wprost do
mojego ucha. Łapię ją za ramiona i sadzam obok siebie. Sam też siadam.
Przyglądam jej się badawczo. Nie wiem jak mogła coś takiego wymyślić. Wzdycham
ciężko.
-Oczywiście, że chcę – mój głos jest szorstki. – Chcę tego
bardziej niż czegokolwiek na świecie. – Nalani otwiera usta, żeby coś
powiedzieć, ale uciszam ją gestem – ale nie możemy. Ty jesteś Lodem, ja jestem
Ogniem. Nie mogę zaryzykować, że coś ci się stanie. – gładzę ją po policzku, a potem przyciągam do
siebie gwałtownie i całuję mocno, jak zawsze, żeby poczuła mój głód i moje
pragnienie. Wplata palce w moje włosy i przyciąga mnie mocniej do siebie. Przygryza
moją dolną wargę. Wszystko się we mnie gotuje. Odrywam się od niej i próbuję
złapać oddech. Ona też dyszy. Unoszę jeden kącik ust w półuśmiechu, bo wiem, że
też na nią działam. Wiem, że ona też mnie pragnie i wiem, że kiedyś zrozumie,
że tak ma być, a wtedy razem znajdziemy sposób, żeby jakoś to wszystko
poukładać do kupy.
- Przepraszam... – szepcze, przysuwając się do mnie
ostrożnie. Ściągam brwi i przyglądam się jej.
- Nie masz za co. To jest wspaniałe... Musimy tylko się
pilnować. Nie chcę się zagalopować i później żałować tego całe zycie... – kiwa głową.
– a teraz – mój głos jest na powrót zachrypnięty, taki, który ją najbardziej
podkręca. – Na czym my skończyliśmy?
Nalani odsuwa się troszkę i chichocze kładąc się na wznak i
wyciągając ręce nad głowę. Nie mogę powstrzymać gardłowego pomruku, który
wyrywa mi się z piersi, widzę jak ona drży w oczekiwaniu i już mam się na nią
rzucić, kiedy dostaję w bok kamieniem.
- Kurwa! – jestem wściekły, spoglądam w dół. Pod drzewem
stoi on. Jak ja tego kretyna nienawidzę, niechże on się wreszcie od nas
odpierdoli. Jednym susem zeskakuję na ziemię i staję z nim twarzą w twarz,
łapię go za kołnierz, ale on nic sobie z tego nie robi. Zaczyna padać ulewny
deszcz. Ja moknę, a on stoi z ironicznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Za
nim pojawia się Keb.
- Val – mówi – mamy coś do zrobienia.
Nalani podchodzi do mnie od tyłu i zarzuca mi kurtkę na
ramiona, po czym staje naprzeciwko mnie, wspina się na palce i zmusza mnie,
żebym na nią spojrzał, całuje mnie lekko.
- Val... – szepcze. Jej usta łaskoczą mnie w szyję. – powiedz to jeszcze raz... – prosi.
Unoszę jeden kącik ust w delikatnym uśmiechu i skupiam się w
całości na niej. Nic innego nie ma, nic innego mnie nie obchodzi.
- Kocham cię - całuję
ją zachłannie. Deszcz przestaje padać. Assan rzuca się w naszym kierunku, Keb
potrzebuje pomocy Eriona, żeby go powstrzymać. Ja uśmiecham się w duchu i nie
przeszkadzam sobie. Będę ją całował tak długo jak mi się będzie podobało. I
żadne z nich nie może z tym nic zrobić.
Ale jestem zajebisty, ha! :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!