N.
Moją rękę przeszywa ból nie do zniesienia. Tatuaż pali, a
czerwone światło prześwieca przed długi rękaw sukienki. Wiem, że dzieje się coś
złego. Wiem, że Valien jest w niebezpieczeństwie wiem też, że nie zdołam mu
pomóc. Jest za daleko i mam zdecydowanie za mało czasu, ale czuje doskonale
jego strach i determinację. Niemal słyszę, jak w myślach ocenia swoje szanse.
Chce mi się płakać, bo nienawidzę bezsilności, a teraz, albo poradzi sobie sam,
albo zginie. Ja nie mogę nic zrobić. Ta świadomosć jest przytłaczająca.
Wstrząsa mną kolejna fala bólu, upadam na ziemię. Nie wiem co się ze mną
dzieje. Po jakimś czasie wszystko się uspokaja. Czuję kołysanie, jakby ktoś
mnie niósł. Potem kompletnie tracę kontakt z rzeczywistością.
Budzi mnie lekkie mrowienie w przedramieniu. Tatuaż już nie
świeci, nie boli, tylko delikatnie mrowi, jakby mi chciał coś powiedzieć. Assan
siedzi na łóżku i przygląda mi się badawczo, kiedy pocieram znak. Przestałam
już ukrywać przed nim, że się zmienił. To nie ma sensu. Zresztą po wczorajszym
przedstawieniu wszelkie wątpliwości, czy nadzieje, które miał, zniknęły...
Wstaję. Czuję się niepewnie, lekko się zataczam. Assan
podrywa się i podtrzymuje mnie, chroniąc przed upadkiem. Prowadzi mnie do
łazienki.
- Poradzisz sobie? – pyta z troską, stawiając mnie przed
lustrem, a ja opieram ręce o umywalkę i lekko kiwam głową. Nie puszcza mnie, a
ja muszę się chociaż trochę odświeżyć.
- Jest ok – mówię cicho – idź, poradzę sobie.
Przytakuje i niechętnie wychodzi z łazienki. Nie zamykam
drzwi tym razem. Wiem, ufam, że nie będzie mi przeszkadzał. Rozbieram się i
wchodzę pod prysznic. Woda dodaje mi energii. Myję się cała, bo wyglądam
strasznie po wczorajszym. Gdy wychodzę spod prysznica, widzę, że na klamce od
wewnętrznej strony Assan powiesił mi nową sukienkę. Jestem mu wdzięczna.
Ubieram się wszybko i wychodzę, po drodze związując mokre włosy niedbale w
luźny kok.
- Chodź – Assan klepie łóżko, zapraszając mnie, żebym
usiadła koło niego, ale ja jestem głodna. Chcę iść coś zjeść.
- Pogadamy przy śniadaniu – rzucam i kieruję się do drzwi,
ale on podbiega do mnie i zagradza mi drogę do nich. Ściągam brwi i przyglądam
mu się uważnie, bo widzę, że coś jest nie tak. Z jakiegoś powodu nie chce,
żebym wyszła z pokoju. Przez chwilę zastanawiam się o co może chodzić. Jedyne,
co przychodzi mi do głowy, to atak. Może znowu Demony nas atakują,a on chce
mnie chronić. Kieruję siędo okna, żeby zobaczyć czy widać coś niepokojącego na
błoniach.
Nie mogę uwierzyć własnym oczom. Pod murem, rozbity, bez
podwozia, stoi drewniany samolot. Powoli mu się przyglądam. Na burcie ma napis
Sienna, a z przodu tuż za śmigłem...
Nie, to niemożliwe. Ten silnik... Poznaję go, już go
widziałam. Wiem do kogo należał ten motocykl. Czuję za sobą oddech Assana.
Odwracam. Patrzy w ten sam punkt, na którym przed chwilą ja skupiałam wzrok.
Nie wierzę, że chciał mnie od niego odciąć. Nie wierzę, że chciał mi zabronić
spotkania z nim. Patrzę na niego tak długo, aż przenosi wzrok na mnie.
- Wiedziałeś. – cedzę przez zaciśnięte zęby. To nie jest pytanie. Ja mu mówię, że wiedział.
Że wiem, że wiedział. Nie chcę nawet słuchać jego wyjaśnień. – Jak mogłeś?!
Ruszam w stronę drzwi, ale on łapie mnie za ramię.
- Nalani... – zaczyna błagalnie, ale nie daję mu skończyć.
Wyrywam się z jego uścisku i puszczam się biegiem po zamku. Muszę go znaleźć.
Wpadam do jadalni, drzwi trzaskają o ścianę, ale nie
przejmuję się tym. Mój wzrok skupia się w jednym i tylko jednym miejscu. Ma
usta pełne jedzenia. Moje nagłe wtargnięcie spowodowało, że poderwał się z
miejsca. Jest zdezorientowany. Nie przejmuję się niczym, podbiegam do niego i
zarzucam mu ręce na szyję, całuję go lekko. Sztywnieje z początku, nie wie co
się dzieje. Wszystkie mięśnie ma napięte go granic możliwości. Dopiero po
jakimś czasie czuję, jak powoli odpuszcza, a jego ręce oplatają moją talię.
Przyciąga mnie bliżej do siebie, wtula twarz w moje włosy i gwałtownie wciąga
powietrze.
- Stęskniłaś się? – pyta głębokim, zachrypniętym głosem.
Wtulam się w niego mocniej, żeby być jak najbliżej, jak najdłużej, bo nie chcę
go stracić znowu, nie mogę. Odsuwa mnie trochę od siebie i obejmuje rękoma moją
twarz, zmuszając mnie, żebym spojrzała mu w oczy. Ma ściągnięte brwi, przygląda
mi się badawczo. Nie widzę w jego spojrzeniu gniewu, raczej ulgę i radość.
Całuje mnie mocno, zachłannie, jakby głód mojej bliskości był nie do
zaspokojenia. Z gardła wyrywa mi się delikatny pomruk zadowolenia. Czuję jak
drga mu w uśmiechu kącik ust, ale nie przestaje mnie całować.
- Przestańcie do
cholery! – za plecami słyszę głos Assana.
Val niechętnie odrywa się ode mnie i rzuca mu gniewne
spojrzenie. Nie odzywa się słowem, nawet nie robi kroku w jego kierunku.
Przeszło mu. Nie będzie się o mnie bił. Wie, że teraz jest jego czas. Bierze
mnie za rękę i prowadzi na błonia, na tyły zamku. Tam znajduje wielkie drzewo
cedrowe o rozłożystych gałęziach. Wspina się na jedną z nich, a po chwili
wyciąga do mnie rękę, żeby mi pomóc. Wchodzę sama. Nie potrzebuję jego pomocy. Nie
potrzebuję dodatkowej motywacji. Potrzebuję tylko jego obecności, potrzebuję
bliskości jego ciała. Oddam wszystko, żeby być teraz przy nim. Unosi jeden
kącik ust i robi mi miejsce przesuwając się dalej na gałęzi, która jest tak
szeroka i płaska, że spokojnie mogłaby robić za łóżko.
- Nie odpowiedziałaś – przypomina, kiedy jestem już na górze,
koło niego – Stęskniłaś się?
Przeszywa mnie dreszcz, kiedy sięga do mojej twarzy i gładzi
mnie kciukiem po policzku, a potem jedym ruchem rozplątuje kok, a raczej to co
z niego zostało po moim bieganiu i wskakiwaniu na niego. Zakłada mi kosmyk za
ucho i przyciąga mnie do siebie delikatnie. Ale ja nie chcę delikatności. Chcę
teraz jego. Chcę tego, czego mi brakowało, tego, co mogłam tak łatwo utracić.
Po raz kolejny dzisiaj rzucam się na niego. Nie spodziewa się tego i ląduje na
plecach, a ja na nim. Podnoszę się na łokciach i niezdarnie próbuję z niego
zejść, choć wcale tego nie chcę. Valien jednak nie pozwala mi się ruszyć.
Przytula mój policzek do swojej piersi, do tatuażu, który zaczął nas łączyć
zamiast dzielić. Całuje mnie lekko w czoło.
- Ja się stęskniłem – mruczy, z ustami przyciśniętymi do
czubka mojej głowy. Mówi, jakby nie był sobą, to do niego nie pasuje. Gdzie
twardy, nieprzystępny gburowaty Ogień, którego znałam?
Podnoszę się trochę na lokciach, żeby na niego spojrzeć,
żeby skupić wzrok, żeby upewnić się, że to naprawdę on. Nie wiem co ja myślę.
To nie może być nikt inny, to może być tylko on. Tylko jego dotyk mnie tak
pali. Przesuwam się trochę, żeby było nam wygodniej. Kładę się koło niego,
oplatam jego pierś ręką, wsuwając dłoń pod kurtkę, żeby czuć ciepło jego ciała,
opieram głowę na jego ramieniu i wciskam nos w zagłębienie pod szcżęką. Leżę
tak przez chwilę chłonąc jego zapach i jego bliskość. Valien się nie rusza.
Obejmuje mnie tylko, przyciągając do siebie, jakby się bał, że sobie gdzieś
pójdę. Cisza zaczyna dzwonić mi w uszach... podnoszę się na łokciu, żeby na
niego spojrzeć.
- Guzzi... – zaczynam, ale ucisza mnie delikatnym
pocałunkiem. Znów zakłada mi włosy za ucho.
- To nie ma znaczenia. – mówi cicho.
- Ale zniszczyłeś go... – ciągnę, nie wiem do czego chcę
doprowadzić. Na pewno chcę go zrozumieć. Nie pasuje mi to wszystko do niego. Coś
się tu nie zgadza.
- Rozbiłem go już dawno, jak
pierwszy raz jechałem cię ratować. Nie miało to dla mnie znaczenia. –
patrzy mi prosto w oczy, a ja czegoś nie rozumiem.
- Ale potem jeszcze jeździł – ciągnę.
Wzdycha ciężko i gładzi mnie kciukiem po policzku. Przymyka
oczy, i przyciąga mnie do siebie tak, że nasze czoła się stykają. Wciąga
głęboko powietrze, a potem powoli je wypuszcza.
- Czemu nagle interesujesz się moim motocyklem? – pyta. Mam
wrażenie, że trochę się ożywił.
- Bo nie rozumiem. Kochałeś ten motocykl, a teraz kompletnie
go rozwaliłeś. I po co?
Ściaga brwi jakby w oczekiwaniu, że sama odpowiem sobie na
to pytanie, ale cisza przedłuża się, a ja nie mam nic mądrego do powiedzenia.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – pyta swoim charakterystycznym,
szorstkim głosem, a kiedy kiwam głową w odpowiedzi, nie mogąc wydusić słowa,
napiera na mnie, przesuwa mnie delikatnie na środek naszego cedrowego azylu.
Łapie mnie za nagdarstki, i przyciska je do szorstkiej kory nad moją głową.
Robi to trochę mocniej niż musi. Kładzie
się na mnie mocno przyciskając swoje biodra do moich, pochyla się nade mną i
bez słowa całuje mnie mocno, niemal brutalnie. Chcę wyswobodzić ręce, żeby móc
go dotknąć, ale nie pozwala mi na to. Trzyma mnie mocno, nawet kiedy odrywa się
na chwilę od moich ust, dysząc ciężko, by zaczerpnąć powietrza. Jego oczy
płoną, widzę w nich głód. Unoszę się odrobinę i przesuwam nosem po krzywiźnie
jego szczęki, prowokując go do dalszych pieszczot.
- Nie rób tak... –
Nigdy nie słyszałam go takim. Mówi prawie tak, jakby go to bolało. Puszcza moje
ręce i przez chwilę oddycha głęboko z zamkniętymi oczami, wisząc nade mną. Wygląda,
jakby walczył sam ze sobą. Nie mogę się powstrzymać, moje dłonie wędrują pod
jego rozpiętą kurtkę, zsuwam mu ją z ramion. Otwiera oczy i przygląda mi sie
badawczo, a potem, nie odrywając ode mnie wzroku, zdejmuje kurtkę i rzuca na
ziemię. Przesuwam palcami po jego piersiach. Śledzę opuszkiem płomienie
wytatuowane na jego skórze, uśmiecham się lekko, kiedy docieram do pierwszego
płatka śniegu, podnoszę na niego wzrok.
- Nalani! – to brzmi jak ostrzeżenie, znowu ten sam głos.
Niski, zachrypnięty, przesiąknięty pożądaniem i bólem jednocześnie. Patrzę mu w
oczy i mimowolnie rozchylam usta. Znów łapie mnie mocno za nadgarstki i
przenosi je ponad moją głowę. Trzyma je jedną ręką, druga wędruje po mojej
talii, po udach, po ramionach, po całym ciele. Całuje mnie, a ja mruczę z
zadowoleniem, czując jego głód. Podświadomie wyginam ciało tak, żeby być jak
najbliżej niego. Moje biodra wędrują do góry, napiera na mnie mocniej, moja
pierś unosi się w kierunku jego piersi, a jego ramię wciska się w powstałą
przestrzeń między moimi plecami a korą drzewa. Jest mi dobrze. Pieczenie w
tatuażu już nie jest pieczeniem. Teraz jest przyjemnym mrowieniem za każdym
razem, kiedy on jest blisko mnie.
Znów puszcza moje ręce i zamyka oczy, próbując uspokoić
oddech. Powoli przesuwa się na bok, Próbuję go powstrzymać i przyciągnąć do
siebie, ale kręci głową i kładzie się na plecach obok mnie i dyszy ciężkom
patrząc w niebo nad nami. Nie rozumiem... Przyglądam mu się badawczo.
- Nadal chcesz wiedziec... – urywa, żeby zaczerpnąć oddechu,
otwiera oczy i spogląda na mnie. Zaciska szczękę. – czemu rozwaliłem gutka?
Kładę głowę na jego piersi, na naszym tatuażu, całuję lekko
jego gorącą skórę. Czuję, jak oplata mnie ramieniem i przyciąga bliżej do
siebie. Kiwam głową. Nie muszę nic mówić, wiem, że zrozumie. Wzdycha ciężko,
przyciska usta do mojego czoła.
- Jesteś dla mnie ważniejsza, niż dowolny motocykl – mówi
cicho, a potem przez chwilę mam wrażenie, że znowu ze sobą walczy. Unoszę się
na łokciu, żeby na niego spojrzeć. Mój wzrok napotyka jego – Kocham cię. –
szepcze i zaraz jego twarz wykrzywia grymas bólu, lewa ręka zaciska się na moim
ramieniu. Ze strachu wyrywam się z jego uścisku, i siadam obok niego.
Przyglądam mu się. Z grymasem bólu na twarzy pociera swój nadgarstek. Pokazuje
mi go po chwili, siadając obok mnie. – mówiłem, że tak ma być. – całuje mnie
mocno i odkrywa moje lewe ramię, ale u mnie nic się nie zmieniło. Nie rozumiem
i zaczynam się tego wszystkiego bać. On się jednak nie przejmuje. Kładzie się
znowu na cedrowej gałęzi i czeka aż do niego dołączę. Przytulam policzek do
jego piersi już któryś raz tego dnia. Jego ramię oplata mnie. Splata palce z
moimi. Nasze tatuaże spotykają się po raz pierwszy. Jego nadgarstek jest cały
pokryty lodem, tak, jak mój...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!