T.
Przezwyciężyłam swoją klątwę. Erion leży, nieprzytomny. Cienie
idą do nas, a ja jestem jedyną osobą, która może go ocalić. Nie moją mocą, bo
tego nie potrafię. Wiatr nie powstrzyma cienia. Nawet go nie spowolni... Mogę
jedynie wezwać pomoc. Wiem, że Valien jest tuż obok. Krzyczę. Jedzie. Wiem, że
usłyszał wezwanie. Wiem, też, że nas uratuje. Nawet mu to pomoże. Czuję jego
ból. Nie uwierzył jej kiedy kazała mu iść. Nie uwierzył, że go nie kocha, ale
odszedł licząc, że ona się opamięta, licząc, że za nim pobiegnie. Nie zrobiła
tego. Teraz jest wściekły sam na siebie. Duma nie pozwoliła mu wrócić i błagać.
Jego duma, jego klątwa. Odarty z uczuć niemal całkowicie. A raczej nie z uczuć
tylko z możliwości wyrażania ich w jakikolwiem sposób. Nie może, nie potrafi,
nie umie powiedzieć. Zgrywa twardziela bo nie ma wyboru. W głebi jest inny, a
Nalani przychyliłby niebios gdyby tylko mógł. Jego samego męczy to, w jaki
sposób się do niej odnosi, ale nie ma wyboru. Nie wie jeszcze, że może to
wszystko przełamać.
Wpada na polanę rozglądając się gorączkowo i z automatu wali
ogniem w jednego z duchów, ten pada od razu. Potem mierzy we mnie, ale
powstrzymuję go. Poznaje mnie. Rozmawiamy. Poerwszy raz od dłuższego czasu mogę
trzeźwo i sensownie z kimś rozmawiać. Żałuję, że to nie Erion, ale to on mi
Eriona zwróci, więc jest mi wszystko jedno. Idzie się dalej bić. Pomaga mu to.
Widzę, że w ten sposób rozładowuje część wściekłości, którą ma w środku... część
wściekłości na samego siebie i na cały świat. Na nasze klątwy i na nasze obowiązki.
Na to, że nie możebyć tym, kim chce. Tym, kim był. Wiem, że on nie ma
świadomości tego, ale chyba czuje podskórnie, że to nie jest jego życie, że nie
taki sie urodził i nie do tego był stworzony. Nie wie, ale wie... Współczuję
mu...
Czuję jak jego emocje powoli opadają, unicestwił mnóstwo
Demonów, a reszta uciekła. Nie goni ich, wraca sprawdzić co ze mną, co z nami. Ja
czuję, że słabnę. Walka z klątwą wyczerpała mnie w dużej mierze. Wiem, że
niedługo stracę przytomność. Chcę mu tylko coś powiedzieć, póki jeszcze mogę.
Klęka przy Erionie, sprawdzając puls. Już to robiłam. Nic mu
nie będzie. Mówi dokładnie to samo, jakby czytał w moich myślach. Podnosi wzrok
na mnie. Przez chwilę walczę ze sobą, wiem, że tracę kontrolę. Wiem, że on też
to widzi. Mówię mu tylko, że jego znak nie kłamie. Na tyle starcza mi sił.
Tracę przytomność chwilę po tym, jak czuję, że robi mu się nieco lżej na duszy.
Wiem, że nie zostawi nas tu samych. Jesteśmy bezpieczni. Udało się.
Podświadomie czuję, co robi dalej. Nawet nieprzytomna, cuję
jego emocje i myśli. Wiem, że najchętniej poszedłby daleko stąd, wrócił do
samotniczego życia, ale nie zostawi nas. Nie może. Będzie z nami siedział,
dopóki mu nie powiem, że nie jest już potrzebny, a to nie nadejdzie szybko. Rozpalił
ogień, żeby trzymać Cienie z daleka od nas, Przywlókł z lasu gałęzie, żebyśmy
nie przemokli poranną rosą i nie zmarzli na zimnej ziemi. Nie śpi całą noc.
Odzyskuję przytomność nad ranem. Valien powoli spogląda w
moją stronę. Widzę, że jest zmęczony. Przeciąga się, udając, że dopiero co się
obudził, ale widać po nim, że nie spał. Ma wory po oczami, jego spojrzenie jest
przygaszone. Nie do końca przypomina buntowniczego siebie, którego widzimy na
codzień.
Erion porusza się koło mnie niespokojnie. Budzi się. Spoglądam
na niego i uśmiecham się lekko, kiedy zawiesza wzrok na mojej twarzy. Widzę
ulgę, kiedy orientuje się, że nic mi nie jest, że jakoś przetrwaliśmy
wczorajszą noc. Jego wrok wędrune na Valiena, który zdążył już przybrać
zwyczajową pozę z rękoma opartymi za plecami i butami wsadzonymi prosto w
ogień. Przez chwilę na twarzy mojego ukochanego widzę niechęć. Wiem, że nie
przepada za Valienem. Ściskam go lekko za ramię i ruchem głowy wskazuję
Valiena. Erion Marczy brwi, ale wiem, że rozumie. Wiem, że nie muszę nic mówić.
Wstaje powoli i podchodzi do niego.
- Źle cię oceniłem. Dziękuję, że uratowałeś Tadi, kiedy ja
zawiodłem. – wyciąga rękę.
Valien przez chwilę nie wie jak zareagować. Patrzy się na
niego po czym powoli podciąga nogo do siebie i wstaje, ściska dłoń Eriona i
kiwa nieznacznie głową. Erion przyciąga go do siebie i ściska mocno. Wiem, że
jest zły na siebie, że nie dał rady, ale wiem też, że po tym zdarzeniu zawsze
będzie stał murem za Valienem. Ma u niego dług.
Stoją przez chwilę we dwóch w niedźwiedzim uścisku. Ogień
czuje się niepewnie. Erion nie ma pojęcia co w niego wstąpiło, ale całym sobą
próbuje teraz przekazać Valienowi pozytywne emocje. On nie może tego zrobić,
więc ja robię to za niego. Valien rozluźnia się nieco. Po chwili wszyscy troje
łapiemy się za nasze znaki. Wezwanie nadeszło. Jedziemy do zamku Żywiołów Ziemi.
Valien spogląda niepewnie na swój motocykl. Nie jest w
idealnym stanie. Wczoraj po raz drugi rzucił go na ziemię. Ma skrzywiony
widelec. Nie nada się do jazdy. Patrzy na Eriona. Wiem, że obaj zastanawiają
się jak tam dotrzemy. Zamek jest daleko, a czas nagli.
Nad nami przelatuje klucz gęsi, wyciągam rękę w górę i
krzyczę:
- Latać! Latać! Latać!
Valien patrzy na mnie z politowaniem. Wiem, że nic nie
zrozumie. Wiem, że wolał, kiedy mógł ze mną rozmawiać. Wiem, że czuje do mnie
litość, że smuci go mój los. Jestem mu za to wdzięczna, ale uważam to za
niepotrzebne.
Erion patrzy na mnie ze zrozumieniem.
- chcesz lecieć samolotem? – pyta, a ja przytakuję.
Valien prycha, wrócil do bycia sobą. Uśmiecham się lekko,
Erion też, patrzymy na siebie porozumiewawczo.
- Erion – mówię, a on patrzy na mnie. – Zrób.
Ściąga brwi i patrzy na mnie z niedowierzaniem. Nie pamięta.
Nie wie, że kiedyś był inżynierem, geniuszem, konstruktorem, że potrafi. Kładę mu
rękę na sercu i liczę na to, że sobie przypomni.
- Ja? – jęczy z niedowierzaniem i spogląda na Valiena
szukając pomocy. – Ona uważa, że ja będę w stanie zbudować samolot. – tłumaczy
Ogniowi, po czym patrzy na mnie – Tadi ja wiem, że ty we mnie wierzysz, ja
wiem, że dużo umiem i czasem mi się coś udaje, ale chyba mnie przeceniasz. –
patrzy wyczekująco na Valiena.
Zaczynam przeszukiwać kieszenie.
- Na mnie nie licz. Ja ci mogę pomóc to zbudować. Trochę znam
się na mechanice, ale ni cholery nie podejmuję się zbudowania samolotu, który
nas wszystkich uniesie. Na gutku już nigdzie nie pojadę. – wyjaśnia Valien. –
Poza tym, nie mamy czym go zbudować, nawet jakbyśmy chcieli. Łatwiej będzie
kupić, albo wystrzasnąć skądś jakiś gotowy.
- Nie – odzywa się od razu Erion – nigdy więcej nie powierze
jej życia maszynie, której nie ufam.
Erion wstaje. Rozgląda się. Gdzieś w oddali zauważa znak „Tartak”,
pokazuje go Valienowi, a ten wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć, że
musi wystarczyć. Ja wyciągam spod kurtki tomik, który zabrałam z domu, kartkuję
go, bo wiem, że w końcu znajdę to, czego szukam. Spomiędzy kartek wylatuje mały
skrawek papieru z rysunkiem samolotu i jakimiś zapiskami. Papaier upada
Erionowi pod nogi. Podnosi go i przygląda mu się dłuższy czas patrząc z
niedowierzaniem raz na mnie, raz na papier.
- To moje pismo – mówi jakby do siebie i przekazuje papier
Valienowi, który ocenia go krytycznie. Widzę, jak jego oczy rozszerzają się z
niedowierzaniem, kiedy analizuje zapiski Eriona.
- Skąd to masz – pyta mnie, ale ja się tylko lekko uśmiecham
i wskazuję palcem Eriona. Tylko tyle mogę zrobić. Tylko na tyle mnie stać.
Valien przenosi wzrok na mojego partnera, wciąż ma zdziwiony
wyraz twarzy.
- czy ty wiesz co to jest? – pyta
- Projekt – Erion sam nie wierzy swoim słowom – projekt samolotu,
który uniesie jakieś 300 kg. Samlolotu z drewna z silnikiem... – urywa i
spogląda na Valiena.
- Z prawie litrowym silnikiem w układzie V... – spoglądają na siebie, po
czym obaj odwracają się w stronę rozwalonego motocykla Valiena.
Uśmiecham się, zaczynam się śmiać na głos. To wszystko
zaczyna się składać w logiczną całość. Wszystko ma jakiś powód i nasz Stwórca
dał radę nam jednak pomóc. Mamy na miejscu wszystko, czego nam potrzeba. A ja
wiem, że ten samolot jest ważniejszy niż się komukolwiek wydaje. Wiem, że odegra
znacznie większą rolę, niż dowiezienie nas na miejsce.
- Powietrze. Znak -
mówię, licząc, że może jakimś cudem zrozumieją, ale ich już nie ma. Obaj kucają
przy motocyklu i wyciągają mały przybornik z narzędziami, który Valien woził
pod siodłem. Planują rozebrać Moto Guzzi na części.
Erion co chwila spogląda niepewnie na Valiena. Wie, jak dużo
znaczył dla niego ten motocykl, ale ten tylko wyciąga z tylnej kieszeni jeansów
papierosa i zapala go. Stoi patrząc na Bellagio z góry, zaciąga się dymem i
wzdycha ciężko.
- W sumie, to w tym stanie nic z niego nie będzie – mówi w końcu.
– Niech przynajmniej silnik jeszcze raz zakręci... – w jego głosie słychać
nostalgię, ale nie słychać żalu. Erion się dziwi, ale ja wiem skąd takie
emocje. To jedyny sposób w jaki będzie mógł się zobaczyć z Nalani. Poświęca swą
dawną miłość do obecnej. Uśmiecham się w duchu, kiedy Valien rzuca papierosa na
ziemię i zdeptuje niedopałek. Chwilę póżniej obaj klęczą przy motocyklu, ktory
juz niedługo będzie latał...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!