Blake obejmuje mnie, a ja staram się zwalczyć łzy, które
przychodzą, łzy smutku, łzy, których nie powinno być, bo on powinien być wciąż
wśród nas, powinien stać teraz obok mnie i uśmiechać się lekko, obejmując mnie
ramieniem. Blake delikatnie poklepuje moje plecy. Odsuwam się od niego i
ocieram oczy wierzchem dłoni.
- Jolie, nie wstydź się… - zaczyna, ale mu przerywam.
- Wiem, że mam prawo płakać, wiem, że powinnam, ale nie ma
teraz na to czasu. – chrypię. Mój głos nie jest tak pewny, jak bym chciała, ale
nic na to nie poradzę. Muszę zaakceptować to, co mam.
- Jolie… - zaczyna znowu Blake kładąc mi dłoń na policzku.
Łapie jego nadgarstek i odwracam się spoglądając na Kane’a,
a potem na Jace’a, który również ociera łzy i klęka przy Joem. Odpycham lekko
Blake’a i podchodzę do nich. Klękam po drugiej stronie i czekam aż Jace na mnie
spojrzy. Powoli podnosi wzrok, jakby nie chciał na mnie patrzeć, jakby się
czegoś bał.
- Zawiodłem, Jolie… - szepcze – Nie potrafię… - Spuszcza
głowę.
- Jace, to nie twoja wina. – kładę mu rękę na ramieniu. –
Kane nie miał szans – niby o tym wiem, a jednak kiedy to mówię, ta świadomość
mnie przytłacza i nie mogę tego znieść, z trudem powstrzymuję łzy. – Co z Joem?
- Wyliże się. Nic mu nie jest, jest trochę poturbowany, ale
teraz tylko nieprzytomny. Nic nie zagraża jego życiu…
Uśmiecham się lekko, choć wiem, że z daleka widać, że ten
uśmiech jest wymuszony. Nie umiem się szczerze uśmiechnąć, nie umiem się teraz
cieszyć, choćby nie wiem co się stało, choćby nawet Robin oprzytomniał i nagle
do mnie wrócił, nie potrafiłabym się szczerze uśmiechnąć, bo przed chwilą
stracił zycie jeden z ludzi, których kochałam, umarł mój przyjaciel, mój
wieloletni towarzysz wszelkich wędrówek, z którym łączyło mnie coś
niesamowitego, z którym rozumiałam się bez słów i bez którego nie wyobrażałam
sobie życia. Jeszcze w Underground, zanim to wszystko się zaczęło, kiedy
patrzyłam w przyszłość, on zawsze był gdzieś obok mnie. On i Joe, a teraz wiem
już, że Kane’a nie będzie, że już zawsze będę czuła jakąś dziwną pustkę, której
nikt nie zapełni.
Łzy ciekną po mojej twarzy. Kiwam się w przyód i w tył. Jace
przygląda mi się badawczo. Po chwili przenosi wzrok wyżej. Ktoś łapie mnie za
ramiona i stawia do pionu, obraca mnie przodem do siebie i obejmuje mocno,
gładzi moje włosy i szepcze mi do ucha coś, czego nie rozumiem. Wybucham
płaczem. Nie potrafię inaczej.
- Dlaczego?! – krzyczę – Czemu on musiał umrzeć? Czemu
właśnie on?
- Nie wiem, Jolie… - jego szept nie powinien pomagać, ale
jednak koi moje zmysły, jakimś cudem wszystko się układa powoli w mojej głowie.
– To niepotrzebna śmierć. – mówi – Ale nie bezsensowna…
Odchylam się, żeby spojrzeć w jego zielone oczy. Nie wiem
jakim cudem, ale znajduję w nich pocieszenie, którego teraz potrzebuję.
- Uratował ciebie i twojego syna. – Blake skupia spojrzenie
na mojej twarzy – Zrobił coś, co warte było jego poświęcenia. Zdecydował się na
wymianę. Jedno życie za dwa. To uczciwa cena.
Nisko, spokojny ton jego głosu kołysze moje zmysły jakby do
snu, uspokajam się chociaż trochę, chociaż na tyle, że mogę teraz podnieść
wzrok i spojrzeć na wszystkich, zobaczyć co się dzieje. Jill wciąż stoi na
podwyższeniu i kieruje ludzi do pokoi hotelowych. Scott obejmuje ją ramieniem w
pasie i kiwa na mnie i na Blake’a.
- Gdzie byłeś? – patrzę mojemu towarzyszowi w oczy.
- Szukałem reszty. Aarona i innych, bo widziałem co się
święci. Nie zdążyłem wrócić… - głos mu się łamie. – Znowu przeze mnie… - urywa.
Podnosze na niego wzrok. Nie chciałam, żeby miał wyrzuty
sumienia. TO nie była niczyja wina, a przynajmniej żadnego z nas. Nie mogę
winić Blake’a za to, że poszedł po posiłki. Nie mogę winić Joego za to, że bił
się z kimś innym, nie mogę winić Kane’a za to co zrobił, za to, że mnie
chronił. Żałuję, ze nie było z nami Simona, jestem pewna, że on wiedziałby co
robić, ale niestety…
Wzdycham ciężko i kładę dłoń na policzku Blake’a.
- To nie twoja wina. – mówię spokojnie – to był jego wybór.
Blake nieznacznie kiwa głową.
- Ale gdybym… - kładę mu palec na ustach zanim skończy.
- Nie wiemy, co by było gdybyś zrobił coś innego, prawda? – patrzę
mu prosto w oczy i czekam aż przytaknie. – Więc nie roztrząsajmy tego.
Blake kiwa ochoczo głową i uśmiecha się pod nosem. Marszczę
czoło i przyglądam mu się.
- Ty… - zaczynam a on się śmieje.
- Przecież wiesz, że ja nie mam sumienia. – poklepuje mnie –
Ale chciałem, żebyś sama doszła do tego, ze nic nie zrobisz z tym co się stało
i że nie ma sensu tego wszystkiego roztrząsać.
Szturcham go w bark i razem idziemy w stronę podwyższenia,
na którym stoi Jill i Scott. Jill
uśmiecha się na mój widok delikatnie, a Scott kiwa głową w stronę pobojowiska
przed szpitalem.
- Myślę, że Kane nie chciałby, żebyś rozpaczał z jego
powodu…
Kiwam głową, bo wiem, ze ma rację.
- Co nie zmienia faktu, że mi smutno. – chrypię przez
ciśnięte gardło.
Jill obejmuje mnie mocno.
- To jasne, że ci smutno. Myślę, że nam wszystkim też. –
mówi patrząc po kolei na Scotta, na mnie i na Blake’a. Tylko Blake kręci
przecząco głową uśmiechając się pod nosem. Kopię go w kostkę, bo wiem, że to
nie prawda, wiem, że robi to, żebym zapomniała o tym co się przed chwilą stało.
- To niesprawiedliwe. – odzywa się za moimi plecami Joe.
Odwracam się szybko i wtulam się w niego, bo teraz tylko on
może mnie zrozumieć, tylko jemu brakuje Kane’a tak samo mocno jak mnie, tylko
on znał go tak dobrze jak ja, tylko on jest mi teraz potrzebny. Od kiedy
wszyscy nauczyliśmy się chodzić byliśmy prawie nierozłączni, a teraz z naszej
trójki zostaliśmy tylko my dwoje. Joe ściska mnie mocno i łapie za ramiona
odsuwając od siebie.
Słyszę jak Blake szepcze mu coś na ucho. Chyba, ze musi być
teraz silny, że nie ważne co czuje, musi mnie podnieść na duchu. Joe
przytakuje.
- On wiedział co robi. – mówi – Widział w jakim nastroju
jest tłum, wiedział czym się to może skończyć. Obaj wiedzieliśmy... – urywa i
patrzy mi w oczy.
Nie musi mówić więcej. Wiem, że też cierpi, widziałam to,
kiedy zabijał oprawcę Kane’a, widzę to też teraz, widzę, że jeszcze ciśnienie
mu nie spadło, ale jakoś przy mnie stara się to tłumić, stara się tłumić gniew.
Stara się zrobić to, co kazał mu Blake, bo wie, że to będzie dobre dla mnie.
Chroni mnie, jak zawsze.
Kiwam głową i uśmiecham się, tym razem szczerze, żeby
podnieść Joego na duchu, żeby myślał, że udało mu się mnie oszukać.
Chcę wierzyć, że Kane jest teraz szczęśliwy, gdziekolwiek
jest. Chcę wierzyć, że to co zrobił miało sens, choć może nie musiało się
zdarzyć. Joe obejmuje mnie ramieniem, a ja opieram głowę na jego piersi i łapię
dłonie Jill i Blake’a.
- Dziękuję… - mówię.
Oboje kiwają głowami, a Jill po chwili przechodzi do rzeczy.
- Blake, oddaliśmy ze Scottem swój pokój. – zaczyna.
- Czyli śpicie u mnie. Ty, Joe też, i ty, Jolie – ściska
moją dłoń – Nie ma dyskusji.
Jill rozchyla znowu usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale
Scott łapie ją za ramię i szepcze jej coś do ucha. Zielone oczy zwężają się i
przyglądają mi się przez chwilę jakby chciała wiedzieć czy może mówić dalej.
- Oddelegowaliśmy też kilka osób do domu Robina. Między
innymi Jace’a, bo Jelena nie wie, że on jest w twojej drużynie. Będzie nam
dawał znać co Jelena z nim robi.
- Czekajcie – Joe porusza się niespokojnie. – Czemu Jelena
ma cos wspólnego z Robinem? Czemu ona z nim w ogóle mieszka, przecież Robin… – urywa
i patrzy na mnie pytająco.
Wzdycham ciężko i opowiadam mu, że Robin teraz nie jest
sobą, nie poznaje mnie, nie wie kim jestem, że Jelena namieszała mu w głowie,
że coś takiego nie powinno się zdarzać, bo ona jest moim zdaniem chora i nie
rozumiem czemu przeszła przez sito sprawdzających, nie wiem jak to się stało.
- Ja chyba wiem – odzywa się nagle za moimi plecami Aaron.
Podskakuję przestraszona, bo nawet nie zauważyłam jak tu
podszedł, a przecież powinnam się go spodziewać. Odwracam się nagle do niego i
patrzę mu w oczy czekając aż coś powie. On przygląda mi się niepewnie.
- Witaj, Jolie. – jego głos drży.
Kiedyś mieszkaliśmy, kiedyś on był moim ojcem, kiedyś mnie
wychowywał, kiedyś kochał moją mamę, ale potem wszystko się zmieniło. On zabił
Abby, ja pokochałam Robina, człowieka, o którym on wielokrotnie niezbyt
pochlebnie wypowiadał się w domu. Starał się nie pokazywać napięcia na ślubie,
ale ja czułam, że coś jest nie tak, czułam, ze oddając moją dłoń temu, którego
pokochałam miał ochotę strzelić go w ucho i powiedzieć, że nigdy mnie nie
dostanie. Teraz widzę w jego wzroku coś, co mnie niepokoi. Jego ton głosu,
kiedy mówił, że może mieć jakieś informacje odnośnie Jeleny spowodował, że po
moim karku przeszły ciarki. Już wiem, że niczego dobrego nie usłyszę.
Zastanawiam się tylko, czy te złe wieści dotyczą bardziej Robina czy jej.
Przyglądam mu się próbując wyczytać cos z jego twarzy, ale
nie udaje mi się to. Przełykam nerwowo ślinę. Nigdy nie byliśmy wobec siebie
wylewni. Może parę razy mnie przytulił. Nie oczekuję, że zrozumie co teraz
czuję, nie oczekuję, że będzie mi składał kondolencje z powodu śmierci
przyjaciela, a jednak… mógłby choć raz wykazać się współczuciem z zrozumieniem.
Nie, liczę na zbyt wiele. Aaron patrzy na mnie tak samo jak
zawsze. Jak na swoją córkę, którą pewnie na swój sposób kocha. Jego spojrzenie
jest chłodne i oceniające, jak zawsze. Wzdrygam się nieco.
- Cześć tato. – odpowiadam w końcu.
Aaron z ulgą wypuszcza powietrze z płuc.
- Jeśli chcecie się czegoś więcej dowiedzieć o serii J,
idziemy do Adele, ona ma część informacji od Abby, ja wyczytałem co nieco z
dokumentów, które zabrałaś z naszego sejfu, Jolie. – patrzy z niepokojem na
Joego, ale po chwili odwraca wzrok. Chyba tylko ja to zauważyłam.
Kiwam głową.
- Idziemy! – mówię i ruszam w stronę hotelu.
Po kilku krokach orientuję się, że idę sama. Odwracam się.
Jace patrzy na mnie pytająco. Podchodzę do niego, a on wskazuje ruchem głowy
grupkę ludzi, która stoi zmęczona gorącem w niedużej odległości od nas.
Rozpoznaję wśród nich kobietę, której męża zabił z wściekłości Joe. Widzę na
jej twarzy świeże ślady łez, widzę, jak tuli w rekach malutkie dziecko, które
krzyczy już zmęczone, a ona wciąż spokojne je kołysze i delikatnie całuje,
przełykając gorzkie łzy. Widzę, jak Joe odwraca się w jej stronę i powili rusza
na nią z zaciśniętymi pięściami. Jace patrzy na to przerażony i nie wie co ma
zrobić.
Idę w ich stronę po drodze mijając pogrążonych w rozmowie
Blake’a, Jill i mojego ojca.
Łapię Joego za rekę.
- Co ty robisz?
Marszczy czoło i patrzy na mnie badawczo i zaciska mocno
szczękę prostując się.
- Skończę co zacząłem. Jej mąż zabił Kane’a. Ja zabiłem
jego. Teraz zabiję jego rodzinę. To uczciwa cena za czyjeś życie. – mówi jak
prawdziwy robotnik Underground.
Oni tak rozumowali, tak jak mój ojciec. Oko za oko, ząb za
ząb. Uczciwa cena…
- Myślisz, że odebranie ojca dziecku to uczciwa cena? A
teraz chcesz jeszcze zabić dziecko?! – patrzę mu w oczy i nie wiem co mam o nim
myśleć. Jego twarz wciąż jest surowa, jakby nie widział w tym nic złego, jakby
to, że zabił człowieka w ogóle go nie obchodziło. Nie wiem co się z nim dzieje.
- Myślisz, że Kane chciałby, żebyś zabił niemowlę? – szarpię
go za rękę, ale on rusza dalej – Myślisz, że dlatego oddał życie za mojego
syna, żebyś ty zabił innego?
Joe wyrywa mi się wściekły.
- Co ty możesz wiedzieć?! – warczy – Zawiodłem go! Zawiodłem
was oboje. Kane nie żyje przeze mnie!
Chcę mu powiedzieć, że to nie prawda, że to nie jego wina,
że Kane był dorosły i że wiedział co robi, że wiedział czym to się może
skończyć. Chce mu powtórzyć to, co on sam powiedział mi kilka minut wcześniej,
ale nie mogę, bo jego już nie ma koło mnie.
W dwóch krokach zbliża się do tych ludzi. Rozpierzchają się
na boki, a kobieta zostaje sama, zajęta dzieckiem. W końcu orientuje się, że
coś jest nie tak i podnosi wzrok na Joego. Cofa się o krok i przyciska dziecko
mocniej do piersi. Widzę przerażenie na jej twarzy.
- Ze mną zrób co chcesz – jej głos drży – Ale nie rób
krzywdy mojemu dziecku…
Joe przygląda jej się niewzruszony, mięśnie ramion ma co raz
bardziej napięte, jakby szykował się do ataku. Podchodzę do niego i łapię go za
ramię, choć wiem, że go nie powstrzymam, to liczę na to, że chociaż dam mu do myślenia, ale on napina się jeszcze
bardziej.
Kobieta opada na kolana i osłania płaczące niemowlę swoim
ciałem, jakby liczyła na to, że Joemu to w czymkolwiek przeszkodzi. Jego pięść
unosi się do góry, a ja zamieram z przerażenia.
- Proszę… oszczędź Kane’a –
krzyczy przez łzy kobieta kuląc się pod jego spojrzeniem.
Dopiero teraz uwaga wszystkich skupia się na nas. Widzę, jak
Blake rusza w naszą stronę gotów po raz kolejny przywalić Joemu i uśpić go, jeśli będzie musiał. Widzę jak mój
ojciec rusza w naszą stronę.
- Nie wolno ci udarzyć kobiety – huczy na Joego, ale ja
wiem, ze to niepotrzebne. Wiem, bo widzę jak zmieniła się jego twarz.
Joe zamarł w połowie ciosu na dźwięk imienia malucha. Jego
ręka bezwładnie opada teraz w dół uderzając o biodra, a on sam klęka przed
kobietą i wyciąga do niej ręce.
- On też… - zaczyna – On też miał na imię Kane… Było moim
przyjacielem, a twój mąż…
- Mój mąż nie powinien był go zabijać. Nie maiłam na to
wpływu, mały też nie. Nie krzywdź go… - zalewa się łzami.
- Możesz być pewna, że mu nic nie grozi. Jego imię go
ocaliło. – mówię cicho i wyciągam do niej ręce pomagając jej wstać. – A teraz
idźcie się przespać.
Joe podrywa się na nogi i obejmuje ją mocno pomagając jej
wstać. Kobieta patrzy się na niego zaniepokojona, a ja kiwam do niej, że
wszystko jest w porządku, że może mu zaufać, że złość mu przeszła równie nagle
jak się pojawiła.
Jace podchodzi do nas.
- Zaprowadzę was do domu – mówi – chodźcie, musicie
odpocząć. – mówi i rusza w stronę wodospadu.
Więc to jest grupa, która ma mieszkać u Robina… - myślę.
Joe patrzy na mnie bezradnie, a ja przypominam sobie, że
Jelena chciała dziecka, że może źle zareagować na kobietę z niemowlęciem.
- Joe idź z nimi. – mówię, a Blake patrzy na mnie zszokowany
– W razie czego broń dziecka przed Jeleną – szepczę mu na ucho tak, że słyszy
to tylko on i Blake.
Obaj kiwają głową i cała grupa rusza za Jace’em do domu,
który powinien być mój.
Przez chwilę stoję i patrzę jak powoli robią się co raz
mniejsi w miarę zbliżania się do domu Robina. Wzdycham i odwracam się do
reszty.
- Teraz możemy iść do Adele – oznajmia Aaron.
Szybko wchodzimy do hotelu i odnajdujemy ją w jednym z
pokoi.
Z początku nas nie zauważa bo rozlokowuje własnie swoich
nowych współlokatorów, dopiero kiedy Aaron się odzywa, zauważa nas i uśmiecha
się lekko.
- Przyszliście porozmawiać o serii J? – pyta patrząc na
Aarona, a on tylko kiwa głową.
- Nie tutaj. – mówi. – musimy znaleźć jakieś puste miejsce.
- Mój pokój jest wolny – odpowiada Blake – I tak mamy w nim
wszyscy mieszkać, więc możemy tam pójść od razu.
Adele kiwa głową i podchodzi do jednej z szafek wyciągając
plecak, który kiedyś dostałam od Robina i do którego wpakowałam wszystkie
papiery z sejfu rodziców.
- Zaniosłem jej te papiery jak ciebie ie było w Beneath –
wyjaśnia Scott. – Mam nadzieję, że nie będziesz mi miała tego za złe… Nie
wiedziałem czy wrócisz.
Kiwam głową, choć wcale nie wiem czy nie będę na niego zła.
W milczeniu wychodzę na korytarz i idę za Blake’em, po czym wchodzę do
otwartego przez niego pokoju i siadam na jedynym łózku. Po chwili dołączają do
nas pozostali. Aaron bierze dwa krzesła i stawia je naprzeciwko łóżka. Adele
siada na jednym, on na drugim. Jill opada na łóżko obok mnie, Blake siada na
podłodze i opiera plecy o moje nogi. Scott staje obok łóżka i nie daje się
namówić, żeby usiadł.
Zapada cisza.
Adele trzęsącą się ręką wyciąga pomięte dokumenty z plecaka
i podaje je Aaronowi. Ja odchrząkuję, bo mam już dość czekania.
- Abby przyszła kiedyś do mnie… - zaczyna i patrzy mi w oczy
- To było zanim powstałaś, na etapie tworzenia serii J.
Kiwam głową na znak, że słucham. Czuję dłoń Jill jak zaciska
się na moim przedramieniu. Jest tak samo niepewna tego co usłyszy jak ja.
- Pamiętam, że to był ciężki okres dla nas – odzywa się
Aaron – Abby chodziła cały czas zdenerwowana, mówiła, że mają ogromny bajzel w
laboratorium, że ciągle ktoś miesza im próbki zatwierdzone z tymi które odsiali
jako nieprawidłowe…
- Jack chciał unicestwić całą serię. – wtrąca się znowu
Adele – Uważał, że ten bajzel nie wpływa dobrze na nic. Twierdził, że powinni
się tego wszystkiego pozbyć, bo jest dużo nieprawidłowości, dużo wadliwych
jednostek, niebezpiecznych wręcz, skłonnych do przemocy, jak Joe, skłonnych do
ściśle ukierunkowanej nienawiści i choroby psychicznej, jak Jelena…
- A Ian? – pytam.
Adele kręci głową.
- Ian był w porządku, to normalny chłopak. – pokazuje mi
wydruk z jego DNA – Poznaję go, bo już kiedyś pokazywał mi swoją probówkę. Myślałam
przez jakiś czas, że ją podmienił, ale najwyraźniej nie.
- Był w porzadku dopóki nie poznał Jeleny. – wzdycham –
Musiał ją poznać wczesnie…
Znów przez chwilę zapada cisza.
- Nie wazne co z Ianem… - wypala w końcu Jill – Co z Jeleną,
co z nami? – pyta.
- Jack chciał was wszystkich zniszczyć, zanim jeszcze
wypuszczono serię, ale Abby bardzo zależało na Jolie, więc ubłagała go, żeby
puścił serię… - wyjasnia Adele – Jack uległ…
- a ponieważ kończył się czas, nikt nie przejrzał jej przed
wypuszczeniem. – wtrąca Aaron.
- I tak mamy jednostki dopracowane, choć nie idealne, jak
ty, Jolie, czy ty, Jill…
- Czy Jace… - dodaję, a Adele przytakuje.
- Oraz jednostki wadliwe jak nienawidząca ciebie Jelena czy
przesadnie agresywny Joe. – kończy Adele.
Wzdycham.
- Prawda jest taka, że żadne z was nie powinno opuścić
laboratorium. Dopracowana była tylko Jolie i kilka innych jednostek, pozostałe
były mocno wadliwe. Wszystkie stworzone na granicy prawa lub kompletnie poza
nim, na przykład z czyjejś krwi.
Opadam plecami na łóżko i wpatruję się w sufit.
Jesteśmy wadliwą serią, wszyscy, a kiedyś zapewniano nas, że
J to jedna z lepszych serii, jakie kiedykolwiek powstały. Zaczynam się śmiać.
Jill patrzy na mnie zszokowana, a potem też zaczyna się śmiać.
- Wniosek z tego taki, że cała seria J powinna teraz
popełnić zbiorowe samobójstwo, żeby wszystko wróciło do normy. – wypala, a ja
jej przytakuję. Scott porusza się niespokojnie.
- Odbiło wam?! – wrzeszczy, ale Blake łapie go za ramię.
- Daj im odreagować. Właśnie dowiedziały się, że nikt ich
nie chciał i ze zyją tylko dlatego, że Jack zakochał się w kobiecie, która bardzo
chciała mieć dziecko stworzone z jego krwi… - wyjaśnia.
Scott już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym
momencie drzwi otwieraja się z hukiem i do pokoju wpada Jace. Nie wiem jak nas
znalazł.
- Chodźcie szybko! – wrzeszczy zasapany – Jelena!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!