Kolejne dni spędzam z Mary, Megan i Jill. Jesteśmy tak
zajęte, że nie mam czasu rozmyslać o Robinie i o tym co łączy mnie i jego.
Dziewczyny nie podejmują tego tematu, kiedy wątek niebezpiecznie dryfuje w jego
kierunku Jill natychmiast kieruje nasze myśli w inną stronę.
Chłopcy gdzieś zniknęli, nie można ich namierzyć, więc
łazimy sobie po wrzosowisku i rozmawiamy, planujemy ozdoby sukien, upinamy
kwiaty we włosach na różne sposoby.
Generalnie jest o czym rozmawiać. Planujemy ślub, a
właściwie dwa śluby. Megan przekonała Simona, że jest coś wart i że naprawdę są
tacy, a konkretnie jedna taka, która go kocha i chce spędzic z nim resztę
życia. Blake z kolei pewnego dnia podszedł do Mery i powiedział ponoć coś
takiego: „Dobra, skoro już ustaliliśmy, że mnie kochasz, to może byś jednak
została moją żoną”. TO bardzo w jego stylu. Uśmiałam się jak to usłyszałam.
Mary twierdzi, że jak zwykle w takiej sytuacji nie wiedziała co ma powiedzieć,
więc Blake przejął inicjatywę i powiedział, że milczenie uznaje za odpowiedź
twierdzącą i zaciągnął ją do pastora.
- I tym sposobem będą dwa śluby jednego dnia! – Jill
klaszcze w dłonie, a ja uśmiecham się szeroko, bo cieszę się ich szczęściem.
- I to już dziś. – w głosie Mary słychać zdenerwowanie, ale
Megan klepie ją po ramieniu.
- Co ty, przecież to tylko zobowiązanie na całe życie! Nie
martw się.
Mary wybucha śmiechem.
- Spoko, ty idziesz pierwsza – wyszczerza się do Megan,
która nerwowo przelyka ślinę - A pastor wspominał, że dałby radę wciasnąc i
trzecią… - wzrok Mary wędruje delikatnie w moją stronę, ale Megan ściska jej
rękę i Mary milknie.
Przez chwilę panuje niezręczna cisza.
- Już czas – mówi w końcu Jill i ruszamy do miasta, bo
faktycznie robi się ciemno.
Dziewczyny przebierają się. Ja zakładam prostą sukienkę w
kolorze lodu bo Mary uparła się na taką. Idziemy przed hotel. Wszyscy na nas
czekają.
- Jednak zdecydowałaś się przyjść – Uśmiech Blake’a wita
Mary, kiedy podają sobie ręce i stają z boku, żeby poczekać na swoją kolej.
Megan podchodzi do ołtarza, gdzie czeka na nią Simon. Scott
jest jego drużbą, a ja, ku mojemu zoskoczeniu, zostałam druhną Megan.
Twierdziła, że chce mieć przy sobie kogoś, komu tak, jak jej zalezy na Simonie.
Wyłączam się do czasu przysięgi. Tylko to mnie interesuje.
- Megan, dziękuję ci za wszystko, dziękuję za to, że chcesz
mnie przyjąć ze wszystkim tym co mi towarzyszy, dziękuję, że zgodziłaś się tu
ze mną stanąć dziś. Zawsze będę cię kochał. Jestem tylko twój. – patrzy jej
głęboko w oczy, a ona uśmiecha się.
- Simon, jesteś jednym z najlepszych ludzi jakich znam.
Zawsze myślisz najpierw o innych, a potem o sobie. Kocham cię i obiecuję
pokazać ci ile jesteś wart. Każdego dnia będę cię wspierać we wszystkim co
robisz. Każdego dnia, aż do końca mojego życia...
Mrugam mocno, żeby się nie popłakać, bo ogarnia mnie
wzruszenie. Simon i Megan wymieniają się obrączkami i całują się mocno.
Przychodzi kolej na Mary i Blake’a. Ja się nie ruszam, bo
znowu jestem druhną.
- Fajnie, że w końcu zrozumiałaś, że mnie kochasz – wypala
Blake, a Mary pokrywa się rumieńcem. – Dobrze, że nie opierasz się temu, co
nieuniknione, musiałaś mnie pokochać…
Simon kopie go lekko w kostkę, żeby się opamiętał, więc
Blake zniża głos do chrapliwego szeptu.
- Twoja magia też
działa – mówi – Kocham cię… - przesuwa kciukiem po jej ustach.
- Blake, zawsze byłeś nieokrzesany, trochę szalony, zupełnie
inny niż ja. Zawsze to mi się w tobie podobało. Kocham cię za wszystko to, co
robisz, mimo tego, co robiłeś, za to jaki jesteś i mimo tego, jaki jesteś. I
wiem, że nigdy się nie uwolnię od ciebie… - urywa i podnosi na niego wzrok – I
bardzo mi z tym dobrze.
Obrączki Blake’a i Mary są trochę szersze niż te, które mają
na palcach Megan i Simon.
Pastor kończy msze, a my wszyscy idziemy do największego z
hotelowych pokoi i tam przy akompaniamencie ludzi z miasta obok i gitary
Blake’a tańczymy do rana, potem kładziemy się spać.
Nawiedza mnie ten koszmar, co zwykle. Śmierć, największy
błąd mojego zycia. Budzę się z wrzaskiem kilka razy w nocy, widzę zakrwawioną
twarz Jeleny, słysze jej histeryczny śmiech i wiem, że ona była chora, że to
nie jej wina, że zrobiła to wszystko, co zrobiła, że to wszystko by się nie
wydarzyło gdyby nie ja, gdyby nie to, że moja mama się uparła, żeby mnie
stworzyć…
Słyszę jakiś głos w głowie, ze nie wolno mi nikogo
krzywdzić, że to nie w mojej naturze, ale ja to wiem. Ja wiem, ze to nie byłam
ja. Nie wiem co się wtedy stało, ale to nie byłam ja. Tylko, że to właśnie
byłam ja. Zabiłam ją, choć nie jestem pewna czy musiałam.
Zasypiam ponownie. Nawiedza mnie widok martwego Iana,
Kane’a, Jacka… Wszystkich tych, którzy umarli przeze mnie albo dla mnie. Znowu
się budzę. Nie mogę zasnąć, boję się zasnąć, więc do rana patrzę się w sufit
zastanawiając się jakim cudem w tak krótkim czasie to wszystko tak bardzo się
pogmatwało…
……….
Znowu jesteśmy z dziewczynami na wrzosowisku, faceci znowu
zniknęli, a my wracamy do tematu sprzed kilku dni, tylko już z innej
perspektywy. Rozmawiamy o wczorajszych ślubach, o przysięgach, które sobie
złożyli i o tym jak bardzo odzwierciedlają one charakter każdego z nich.
Jill wpatruje się uparcie w horyzont, ale kiedy ja chcę tam
spojrzeć łapie mnie za rękę i ściska mocno.
- Jolie, wiesz co? – patrzy mi w oczy – Tak sobie
myślałyśmy… - urywa i patrzy na dziewczyny.
- Niedługo rodzisz… - uśmiecha się Megan, a mnie nagły
skurcz przypomina o tym, że ma rację. Mój brzuch jest ogromy, od dłuższego
czasu zdarzają mi się skurcze, ciężko mi się oddycha i chętnie pozbyłabym się
tego balastu.
- więc mamy dla ciebie niespodziankę… - dodaje Jill, odwraca
mnie tyłem do siebie i zawiązuje mi oczy kawałkiem chustki. – Chodź – prosi.
Schodzimy w dół zbocza. Mary i Jill trzymają mnie za ręce, i
prowadzą mnie. Megan idzie za mną i asekuruje mnie, kiedy pochylam się do tyłu.
Idziemy dosc długo, Wiem, że zamieniamy wrzosowisko na płaską ziemię, a potem
wchodzimy na trawę, zaczynam słyszeć wodospad. Moje serce przyspiesza.
Zwalniam, bo nie chcę tam iść. Jill ciągnie mnie.
- Jill, nie… - proszę błagalnym tonem.
- Bez dyskusji! – odpowiada, ale nie swoim zwykłym szorstkim
głosem, którym zwraca się do mnie zawsze, kiedy chce coś wymusić, albo kiedy
wie, że ma rację. Tym razem mówi to łagodnie, może nawet zbyt łagodnie.
Wodospad szumi już w tak małej odległosci, że jestem pewna,
że wiem gdzie jestem i jestem tak samo pewna, że nie chcę tu być. Nie chcę, bo
to miejsce kojarzy mi się z bólem. Nie…
- Uważaj schody – ostrzega Mary, a ja staję jak wryta.
- Nie wejdę tam! – mówię stanowczo.
Stoję tak przez chwilę. Dziewczyny się nie ruszają, potem
puszczają mnie. Ktoś podchodzi do mnie, przesuwa mi czymś po ustach, czuję
zapach chabrów. Wplata mi je we włosy, a potem staje za mną, kładzie dłonie na
mojej talii i popycha mnie lekko do przodu. Wchodzę trzy schody do góry i wiem,
że jestem już na werandzie, przed drzwiami. Słyszę szczęk zamka, skrzypienie
zawiasów kiedy drzwi się otwierają. Znowu popycha mnie do przodu, on idzie za
mną. Zamyka drzwi.
Moje płuca wypełnia zapach chabrów. Jego ręce na mojej talii
prowadzą mnie po domu i już o kilku krokach wiem, ze on nie wygląda tak, jak
wyglądał jeszcze kilka dni temu. Układ jest inny…
Przesuwam dłońmi po ścianach, chodzę po domu sama, ale wciąż
czuję obecność tej drugiej osoby, choć nie jestem w stanie powiedzieć kto to
jest. Wiem tylko ,że to mężczyzna. Dotyka mnie przez sukienkę, a na
powiększonym brzuchu, wszystko odczuwam inaczej. Wiem tylko ,zę to facet, bo
dłonie ma większe niż którakolwiek z dziewczyn. Nie mam jednak pojęcia kto
dokładnie, wszyscy ostatnio znikali bez śladu, wszyscy bez wyjątku, więc nie
mam żadnych podstaw, żeby się choćby domyślać kto to jest. On nie ułatwia mi
sprawy, po głosie go nie poznam, bo nie odzywa się, po dotyku też nie umiem, bo
nie czuję go tak jak powinnam, bo dotyka tylko mojej talii, przez materiał jasnoniebieskiej
sukienki. Jill nalegała, żebym została w tej, którą miałam na sobie na ślubie.
Przystałam na jej prośbę, bo wiem, że w końcu muszę się przestać bać błękitu,
bo zawsze będzie mi towarzyszył i nie mogę się kulić zawsze, kiedy niebo jest
bezchmurne.
Zwiedzam dom, co jakiś czas natrafiając dłońmi na delikatne
chabry. Cały czas czuję ich zapach. On chodzi za mną, jakby mnie sprawdzał,
jakby mnie pilnował. Po wejściu do drugiego pokoju orientuję się, że układ tego
domu jest dokładnie taki, jak kiedyś planowałam. Serce mi przyspiesza, kiedy
podchodzę do miejsca, gdzie powinno być okno i potykam się o coś niskiego.
Schylam się. Na podłodze stoi malutka kołyska. Moje dłonie wedrują do brzucha,
a moje serce przyspiesza, bo ta kołyska jest dokładnie tam gdzie planowaliśmy.
Podnoszę się powoli próbując uspokoić oddech. Wiem, że jest tylko jedna osoba
poza mną, która wiedziała jak rozplanowaliśmy dom. Tylko jedna…
Odwracam się powoli w kierunku, z którego dochodzi jego
oddech. Wiem, że gdyby nie opaska patrzylibyśmy sobie teraz w oczy. On
podchodzi do mnie, a ja stoję jak zamurowana, choć mam ochotę uciec, to nie
mogę. Moje serce galopuje. Mój oddech jest tak płytki, ze za chwilę zaniknie
całkowicie. Boję się.
- Jolie… - jego chrapliwy, niski głos rezonuje w moim
wnętrzu, wszystko zawiązuje mi się na supeł i za chwile odpuszcza.
Podnoszę ręce, żeby odwiązać chustkę, ale on łapie mnie za
przedramiona i delikatnie opuszcza moje dłonie w dół. Zaczynam się trząść.
- Posłuchaj, proszę… - błagalna nuta wzruszenia drga gdzieś
głęboko w jego gardle.
Bierze mnie za rękę i prowadzi do sypialni. Poznaję po
układzie domu. Sadza mnie na łóżku. On bierze głęboki oddech i delikatnie
przesuwa kciukiem po mojej dłoni.
- Wiesz… - jego głos działa na mnie tak, jak zawsze – Nie pozwoliłaś
mi wyjaśnić… - szepcze – Pozwól mi teraz.
Oczyma wyobraźni widzę jego minę, widzę ściagnięte brwi,
widzę zmarszczę w kształcie litery V, widzę jak przygryza dolną wargę i jak
napinają mu się mięśnie barków. Zawsze tak wygląda, kiedy czeka go ciężka
rozmowa ze mną.
Kiwam głową, nie wiem czy chcę tego słuchać, ale nic innego
nie mogę zrobić.
- Ja… - wciąga głęboko powietrze – Ja wiem, że cię
skrzywdziłem, Jolie… Wiem, że kiedy widziałaś mnie z… - urywa i ściska mocniej
moje palce – z nią, to cierpiałaś. Widziałem to w twojej twarzy. Widziałem co
ci robiłem, ale nie umiałem… - urywa, przełyka głośno ślinę. – Nie umiałem
przestać.
Czuję, że chusta robi się mokra od moich łez. Łzawa nuta,
ból w jego głosie są dla mnie nie do zniesienia. On kładzie dłoń na moim
policzku i delikatnie ociera łzy, które przesączają się przez chustkę.
- Każdego dnia próbowałem się uwolnić od niej. Każdego dnia.
Pamiętałem cię, pamiętałem twój dotyk, twój zapach, miękkość twoich ust,
wszystko… - szepcze – To wszystko było we mnie, tylko głęboko zakopane. Nie
mogłem uwolnić silnego wspomnienia, żeby się wyzwolić. – przełyka głośno ślinę.
– Raz czy dwa mi się udało, na chwilę… ale tylko przez chwilę, a potem znowu
byłem jej narzędziem. Krzywdziłem cię. – jego głos się załamuje - Nie umiem
sobie tego wybaczyć, nie umiem sobie wybaczyć tej słabości, bezsilności, tego,
że potrzebowałem pomocy z zewnątrz, żeby znowu móc być dla ciebie oparciem, a
nie ciężarem.
Milknie. Wciąż gładzi czule mój policzek. Nie mogę tego
znieść. Odwiązuję chustkę i podnoszę na niego wzrok. Jego oczy są pełne bólu,
jego wzrok jest przepełniony poczuciem winy.
- Dlaczego wtedy uciekłeś? Dlaczego odszedłeś? – szepczę.
Robin marszczy czoło, kręci głowa, jakby nie rozumiał.
- Wtedy w Underground, po tym jak próbowali nas zabić… -
precyzuję – dlaczego uciekłeś?
- Bo wybrałaś jego… - chrypi.
Ściskam jego dłoń.
- I ty naprawdę myślałeś, że wszystko, co obiecywałam ci
wcześniej było kłamstwem? Jak mogłeś tak pomyśleć? – pytam łagodnie. – Kochałam
cię…
- Kochałaś… - powtarza jak echo i spuszcza wzrok. –
Rozumiem. – szepcze, a potem wstaje powoli. Całuje wnętrze mojego nadgarstka i
rusza w stronę drzwi. Wstaję i idę za nim.
- Wychodzisz? – pytam – Już? – znowu boli… czemu to musi tak
boleć?
- Powinienem… - kładzie rękę na klamce. – Miałem nadzieję…
- Na co? – pytam szybko, żeby wyrzucić z siebie to wszystko
– Na to, że w tym domu będziesz mógł zyć ze mną, jakbym był nią?! Na to
liczyłeś?!
Odwraca się do mnie, w dwóch krokach dopada do mnie i łapie
mnie za ramiona.
- Czy ty zwariowałaś?! Nigdy nie chciałem tu mieszkać z nią.
Nigdy nic do niej nie czułem, zrozum, że nie mogłem nic z tym zrobić…
- Ale kiedy przyszedłeś do szpitala, to powiedziałeś…
- Nic nie powiedziałem- denerwuje się – bo mi nie pozwoliłaś,
a ja byłem zbyt wzruszony tym, że cię odzyskałem, a potem…
- Potem zniknąłeś. – rzucam mu to w twarz jak oskarżenie –
Nie obchodziło cię co się ze mną dzieje.
Robin przykłada palce do skroni i bierze głęboki oddech, żeby się uspokoić,
potem łapie moje dłonie.
- Chciałem, żebyśmy mieli gdzie mieszkać, wszyscy… - szepcze
– Miałem nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi moją niemoc, że… - znowu głos mu sie
załamuje. – że ciągle mnie kochasz i że jakoś to wszystko ułożymy, że razem
damy radę, że…
Odwraca się i kładzie dłon na klamce.
- Całe życie chciałem tylko jednego, zawsze pragnąłem tego
samego i zawsze to byłaś ty, Jolie. Zawsze… – szepcze – Teraz chcę tylko, żebyś
ty była szczęśliwa…
Wychodzi. Stoję przez
chwile i nie rozumiem. Analizuję co mi powiedział. Wtedy w szpitalu. Blake
wspominał, że nie zrozumiałam. On nie tęsknił za nią, on się bał mojej reakcji,
bał się, że go odtrącę, że mu nie pozwolę się zbliżyć, że… A ja teraz
powiedziałam mu, że go kochałam. Kiedyś, nie teraz. Cholera!
Łapię za klamkę i wybiegam na dwór. Nie widzę go nigdzie,
ale liczę na to, że będzie w jednym, jedynym miejscu, w którym może być, w
którym powinien być. Idę w kierunku wodospadu, zauważam wąską ścieżkę, idę nią,
prowadzi za ścianę wody, do małej jaskini. Wchodzę tam. Panuje tam półmrok, ale
powietrze przesiąknięte jest zapachem chabrów. Znowu. Uśmiecham się, bo wiem,
ze się nie poddał, tylko przewidział co się stanie. Przewidział ,ze będę na
niego naskakiwać, jak zawsze, przewidział, że będę potrzebowała chwili, żeby sobie
to wszystko uświadomić.
Dostrzegam świeczkę, na dalekim końcu jaskini jest przejście
do drugiej groty, większej, idę w jej stronę, bo spodziewam się go ram
zobaczyć. Świeczka stoi na stole, obok leży jakaś koperta. Otwieram ją. W
środku znajduję kartkę. Wyciągam ją.
Niedbałe, pochyłe pismo jest mi tak znajome. Uśmiecham się.
„Kiedy Ciebie nie
ma, myślę tylko o Tobie. Kiedy jesteś przy mnie czuję,
jakby to było miejsce, w którym powinienem być, bez względu
na to gdzie tak naprawdę jesteśmy…
Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Jolie…
Los nas rozdzielał wiele razy, ale zawsze
znajdowaliśmy się z powrotem. Mam nadzieję, że
to się zmieni, ale jeśli kiedykolwiek będziesz się czuła samotna i nie będzie
mnie przy tobie, spójrz na to, co jest w tej kopercie. Tam jest moje serce,
zawsze z tobą.
Kocham cię, Jolie.”
Wzruszenie ściska moje serce, bo pamiętam te słowa.
Dokładnie to powiedział mi na naszym ślubie.
Ledwo powstrzymuję łzy wzruszenia i
otwieram jeszcze raz kopertę i zaglądam do środka. Są tam nasze obrączki
i wisiorek w kształcie łzy z zatopionym w środku chabrem. Symbolicznie do
granic możliwości. Jego łzy uzdrowiły mnie, chabry, jego…
Czuję jego oddech na swoim karku. Jego dłonie przesuwają się
od moich ramion w dół, aż do nadgarstków. Bez słowa podaje mi kolejny papier.
Otwieram go i poznaję papiery rozwodowe, które podpisałam.
Odwracam się do niego powoli, patrzę mu w oczy.
- Ja tego nie chciałem. Nigdy tego nie chciałem… - kładzie
mi dłoń na policzku, a ja się w nią wtulam – Kochałem cię i kocham i nie
wierzę, ze ty nie czujesz tego samego. Nigdy w to nie uwierzę.
Uśmiecham się, odwracam się od niego i bez słowa podchodzę
do świeczki. Wsuwam w nią nasze papiery rozwodowe. Kartka zajmuje się
płomieniem, rzucam ją na stół i patrzę jak się pali. Robin podchodzi do mnie i
obejmuje mnie mocno w talii. Odchylam głowę do tyłu i pozwalam sobie przez
chwilę odczuć to wszystko, to drżenie, ten dreszcz, gorąco jego oddechu na
mojej szyi, miękkość jego warg, kiedy muska mój policzek, jakby nie mógł się
odważyć na nic innego.
Odwracam się do niego, biorę jego prawą dłoń i nasuwam
obrączkę na palec.
- Kocham cię – szepczę – I zawsze będę…
Na jego twarzy pojawia się uśmiech, który pamiętam
najlepiej. Jego oczy się rozjaśniają, prawie świecą w ciemności jak dwie
niebieskie latarnie. Ciepło jego spojrzenia ogrzewa mnie, kiedy bierze ode mnie
drugą obrączkę i nasuwa mi ją na palec.
- Jesteś dla mnie wszystkim – chrypi – zawsze będę cię
kochał.
Całuje mnie delikatnie, a ja chcę oddać pocałunek, ale nagle
kulę się z bólu. Upuszczam wisiorek, który roztrzaskuje się o skały. Cholera!
- Co się dzieje? – pyta przerażony przyglądając mi się
badawczo.
Łapię się za brzuch i zwijam się z bólu po raz kolejny.
Krzyczę. Robin bierze mnie na ręce i puszcza się pędem do szpitala. Kopniakiem
otwiera drzwi.
- Jace! – drze się na cały regulator.
Nie czeka na reakcję i zanosi mnie do jednej z sal. Kładzie
mnie na łóżku. I gładzi mnie po włosach.
- Idę po kogoś! – krzyczy widząc grymas bólu na mojej
twarzy, ale ja uśmiecham się lekko i ściskam jego dłoń.
- Zostań… - proszę cicho i patrzę w błękitne oczy. –
Wszystko będzie dobrze
Robin waha się chwilę, ale w końcu całuje mnie w czoło i tylko
po raz kolejny woła Jace’a.
- Mogę ci jakoś pomóc? – pyta mnie.
Kręcę głową i znowu uśmiecham się między atakami bólu i
wtulam się w jego otwartą dłoń kiedy gładzi moje policzki. Jednak dotrzymam
słowa danego synowi. Chciałam tego, wierzyłam i udało mi się to wywalczyć.
Opadam z ulgą na poduszkę po kolejnym skurczu.
- Czemu się śmiejesz? – pyta, kiedy drzwi otwierają się i
staje w nich Jace.
Przygląda nam się przez chwilę, widzi przerażoną twarz
Robina i mój uśmiech, moją dłoń na brzuchu, który jest wielki i napięty, kiwa
głową.
- No, nareszcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!