Me

Me

środa, 31 lipca 2013

Overhead 26

Kolejne dni spędzam z Mary, Megan i Jill. Jesteśmy tak zajęte, że nie mam czasu rozmyslać o Robinie i o tym co łączy mnie i jego. Dziewczyny nie podejmują tego tematu, kiedy wątek niebezpiecznie dryfuje w jego kierunku Jill natychmiast kieruje nasze myśli w inną stronę.
Chłopcy gdzieś zniknęli, nie można ich namierzyć, więc łazimy sobie po wrzosowisku i rozmawiamy, planujemy ozdoby sukien, upinamy kwiaty we włosach na różne sposoby.
Generalnie jest o czym rozmawiać. Planujemy ślub, a właściwie dwa śluby. Megan przekonała Simona, że jest coś wart i że naprawdę są tacy, a konkretnie jedna taka, która go kocha i chce spędzic z nim resztę życia. Blake z kolei pewnego dnia podszedł do Mery i powiedział ponoć coś takiego: „Dobra, skoro już ustaliliśmy, że mnie kochasz, to może byś jednak została moją żoną”. TO bardzo w jego stylu. Uśmiałam się jak to usłyszałam. Mary twierdzi, że jak zwykle w takiej sytuacji nie wiedziała co ma powiedzieć, więc Blake przejął inicjatywę i powiedział, że milczenie uznaje za odpowiedź twierdzącą i zaciągnął ją do pastora.
- I tym sposobem będą dwa śluby jednego dnia! – Jill klaszcze w dłonie, a ja uśmiecham się szeroko, bo cieszę się ich szczęściem.
- I to już dziś. – w głosie Mary słychać zdenerwowanie, ale Megan klepie ją po ramieniu.
- Co ty, przecież to tylko zobowiązanie na całe życie! Nie martw się.
Mary wybucha śmiechem.
- Spoko, ty idziesz pierwsza – wyszczerza się do Megan, która nerwowo przelyka ślinę - A pastor wspominał, że dałby radę wciasnąc i trzecią… - wzrok Mary wędruje delikatnie w moją stronę, ale Megan ściska jej rękę i Mary milknie.
Przez chwilę panuje niezręczna cisza.
- Już czas – mówi w końcu Jill i ruszamy do miasta, bo faktycznie robi się ciemno.
Dziewczyny przebierają się. Ja zakładam prostą sukienkę w kolorze lodu bo Mary uparła się na taką. Idziemy przed hotel. Wszyscy na nas czekają.
- Jednak zdecydowałaś się przyjść – Uśmiech Blake’a wita Mary, kiedy podają sobie ręce i stają z boku, żeby poczekać na swoją kolej.
Megan podchodzi do ołtarza, gdzie czeka na nią Simon. Scott jest jego drużbą, a ja, ku mojemu zoskoczeniu, zostałam druhną Megan. Twierdziła, że chce mieć przy sobie kogoś, komu tak, jak jej zalezy na Simonie. Wyłączam się do czasu przysięgi. Tylko to mnie interesuje.
- Megan, dziękuję ci za wszystko, dziękuję za to, że chcesz mnie przyjąć ze wszystkim tym co mi towarzyszy, dziękuję, że zgodziłaś się tu ze mną stanąć dziś. Zawsze będę cię kochał. Jestem tylko twój. – patrzy jej głęboko w oczy, a ona uśmiecha się.
- Simon, jesteś jednym z najlepszych ludzi jakich znam. Zawsze myślisz najpierw o innych, a potem o sobie. Kocham cię i obiecuję pokazać ci ile jesteś wart. Każdego dnia będę cię wspierać we wszystkim co robisz. Każdego dnia, aż do końca mojego życia...
Mrugam mocno, żeby się nie popłakać, bo ogarnia mnie wzruszenie. Simon i Megan wymieniają się obrączkami i całują się mocno.
Przychodzi kolej na Mary i Blake’a. Ja się nie ruszam, bo znowu jestem druhną.
- Fajnie, że w końcu zrozumiałaś, że mnie kochasz – wypala Blake, a Mary pokrywa się rumieńcem. – Dobrze, że nie opierasz się temu, co nieuniknione, musiałaś mnie pokochać… 
Simon kopie go lekko w kostkę, żeby się opamiętał, więc Blake zniża głos do chrapliwego szeptu.
-  Twoja magia też działa – mówi – Kocham cię… - przesuwa kciukiem po jej ustach.
- Blake, zawsze byłeś nieokrzesany, trochę szalony, zupełnie inny niż ja. Zawsze to mi się w tobie podobało. Kocham cię za wszystko to, co robisz, mimo tego, co robiłeś, za to jaki jesteś i mimo tego, jaki jesteś. I wiem, że nigdy się nie uwolnię od ciebie… - urywa i podnosi na niego wzrok – I bardzo mi z tym dobrze.
Obrączki Blake’a i Mary są trochę szersze niż te, które mają na palcach Megan i Simon.
Pastor kończy msze, a my wszyscy idziemy do największego z hotelowych pokoi i tam przy akompaniamencie ludzi z miasta obok i gitary Blake’a tańczymy do rana, potem kładziemy się spać.
Nawiedza mnie ten koszmar, co zwykle. Śmierć, największy błąd mojego zycia. Budzę się z wrzaskiem kilka razy w nocy, widzę zakrwawioną twarz Jeleny, słysze jej histeryczny śmiech i wiem, że ona była chora, że to nie jej wina, że zrobiła to wszystko, co zrobiła, że to wszystko by się nie wydarzyło gdyby nie ja, gdyby nie to, że moja mama się uparła, żeby mnie stworzyć…
Słyszę jakiś głos w głowie, ze nie wolno mi nikogo krzywdzić, że to nie w mojej naturze, ale ja to wiem. Ja wiem, ze to nie byłam ja. Nie wiem co się wtedy stało, ale to nie byłam ja. Tylko, że to właśnie byłam ja. Zabiłam ją, choć nie jestem pewna czy musiałam.
Zasypiam ponownie. Nawiedza mnie widok martwego Iana, Kane’a, Jacka… Wszystkich tych, którzy umarli przeze mnie albo dla mnie. Znowu się budzę. Nie mogę zasnąć, boję się zasnąć, więc do rana patrzę się w sufit zastanawiając się jakim cudem w tak krótkim czasie to wszystko tak bardzo się pogmatwało…
……….
Znowu jesteśmy z dziewczynami na wrzosowisku, faceci znowu zniknęli, a my wracamy do tematu sprzed kilku dni, tylko już z innej perspektywy. Rozmawiamy o wczorajszych ślubach, o przysięgach, które sobie złożyli i o tym jak bardzo odzwierciedlają one charakter każdego z nich.
Jill wpatruje się uparcie w horyzont, ale kiedy ja chcę tam spojrzeć łapie mnie za rękę i ściska mocno.
- Jolie, wiesz co? – patrzy mi w oczy – Tak sobie myślałyśmy… - urywa i patrzy na dziewczyny.
- Niedługo rodzisz… - uśmiecha się Megan, a mnie nagły skurcz przypomina o tym, że ma rację. Mój brzuch jest ogromy, od dłuższego czasu zdarzają mi się skurcze, ciężko mi się oddycha i chętnie pozbyłabym się tego balastu.
- więc mamy dla ciebie niespodziankę… - dodaje Jill, odwraca mnie tyłem do siebie i zawiązuje mi oczy kawałkiem chustki. – Chodź – prosi.
Schodzimy w dół zbocza. Mary i Jill trzymają mnie za ręce, i prowadzą mnie. Megan idzie za mną i asekuruje mnie, kiedy pochylam się do tyłu. Idziemy dosc długo, Wiem, że zamieniamy wrzosowisko na płaską ziemię, a potem wchodzimy na trawę, zaczynam słyszeć wodospad. Moje serce przyspiesza. Zwalniam, bo nie chcę tam iść. Jill ciągnie mnie.
- Jill, nie… - proszę błagalnym tonem.
- Bez dyskusji! – odpowiada, ale nie swoim zwykłym szorstkim głosem, którym zwraca się do mnie zawsze, kiedy chce coś wymusić, albo kiedy wie, że ma rację. Tym razem mówi to łagodnie, może nawet zbyt łagodnie.
Wodospad szumi już w tak małej odległosci, że jestem pewna, że wiem gdzie jestem i jestem tak samo pewna, że nie chcę tu być. Nie chcę, bo to miejsce kojarzy mi się z bólem. Nie…
- Uważaj schody – ostrzega Mary, a ja staję jak wryta.
- Nie wejdę tam! – mówię stanowczo.
Stoję tak przez chwilę. Dziewczyny się nie ruszają, potem puszczają mnie. Ktoś podchodzi do mnie, przesuwa mi czymś po ustach, czuję zapach chabrów. Wplata mi je we włosy, a potem staje za mną, kładzie dłonie na mojej talii i popycha mnie lekko do przodu. Wchodzę trzy schody do góry i wiem, że jestem już na werandzie, przed drzwiami. Słyszę szczęk zamka, skrzypienie zawiasów kiedy drzwi się otwierają. Znowu popycha mnie do przodu, on idzie za mną. Zamyka drzwi.
Moje płuca wypełnia zapach chabrów. Jego ręce na mojej talii prowadzą mnie po domu i już o kilku krokach wiem, ze on nie wygląda tak, jak wyglądał jeszcze kilka dni temu. Układ jest inny…
Przesuwam dłońmi po ścianach, chodzę po domu sama, ale wciąż czuję obecność tej drugiej osoby, choć nie jestem w stanie powiedzieć kto to jest. Wiem tylko ,że to mężczyzna. Dotyka mnie przez sukienkę, a na powiększonym brzuchu, wszystko odczuwam inaczej. Wiem tylko ,zę to facet, bo dłonie ma większe niż którakolwiek z dziewczyn. Nie mam jednak pojęcia kto dokładnie, wszyscy ostatnio znikali bez śladu, wszyscy bez wyjątku, więc nie mam żadnych podstaw, żeby się choćby domyślać kto to jest. On nie ułatwia mi sprawy, po głosie go nie poznam, bo nie odzywa się, po dotyku też nie umiem, bo nie czuję go tak jak powinnam, bo dotyka tylko mojej talii, przez materiał jasnoniebieskiej sukienki. Jill nalegała, żebym została w tej, którą miałam na sobie na ślubie. Przystałam na jej prośbę, bo wiem, że w końcu muszę się przestać bać błękitu, bo zawsze będzie mi towarzyszył i nie mogę się kulić zawsze, kiedy niebo jest bezchmurne. 
Zwiedzam dom, co jakiś czas natrafiając dłońmi na delikatne chabry. Cały czas czuję ich zapach. On chodzi za mną, jakby mnie sprawdzał, jakby mnie pilnował. Po wejściu do drugiego pokoju orientuję się, że układ tego domu jest dokładnie taki, jak kiedyś planowałam. Serce mi przyspiesza, kiedy podchodzę do miejsca, gdzie powinno być okno i potykam się o coś niskiego. Schylam się. Na podłodze stoi malutka kołyska. Moje dłonie wedrują do brzucha, a moje serce przyspiesza, bo ta kołyska jest dokładnie tam gdzie planowaliśmy. Podnoszę się powoli próbując uspokoić oddech. Wiem, że jest tylko jedna osoba poza mną, która wiedziała jak rozplanowaliśmy dom. Tylko jedna…
Odwracam się powoli w kierunku, z którego dochodzi jego oddech. Wiem, że gdyby nie opaska patrzylibyśmy sobie teraz w oczy. On podchodzi do mnie, a ja stoję jak zamurowana, choć mam ochotę uciec, to nie mogę. Moje serce galopuje. Mój oddech jest tak płytki, ze za chwilę zaniknie całkowicie. Boję się.
- Jolie… - jego chrapliwy, niski głos rezonuje w moim wnętrzu, wszystko zawiązuje mi się na supeł i za chwile odpuszcza.
Podnoszę ręce, żeby odwiązać chustkę, ale on łapie mnie za przedramiona i delikatnie opuszcza moje dłonie w dół. Zaczynam się trząść.
- Posłuchaj, proszę… - błagalna nuta wzruszenia drga gdzieś głęboko w jego gardle.
Bierze mnie za rękę i prowadzi do sypialni. Poznaję po układzie domu. Sadza mnie na łóżku. On bierze głęboki oddech i delikatnie przesuwa kciukiem po mojej dłoni.
- Wiesz… - jego głos działa na mnie tak, jak zawsze – Nie pozwoliłaś mi wyjaśnić… - szepcze – Pozwól mi teraz.
Oczyma wyobraźni widzę jego minę, widzę ściagnięte brwi, widzę zmarszczę w kształcie litery V, widzę jak przygryza dolną wargę i jak napinają mu się mięśnie barków. Zawsze tak wygląda, kiedy czeka go ciężka rozmowa ze mną.
Kiwam głową, nie wiem czy chcę tego słuchać, ale nic innego nie mogę zrobić.
- Ja… - wciąga głęboko powietrze – Ja wiem, że cię skrzywdziłem, Jolie… Wiem, że kiedy widziałaś mnie z… - urywa i ściska mocniej moje palce – z nią, to cierpiałaś. Widziałem to w twojej twarzy. Widziałem co ci robiłem, ale nie umiałem… - urywa, przełyka głośno ślinę. – Nie umiałem przestać.
Czuję, że chusta robi się mokra od moich łez. Łzawa nuta, ból w jego głosie są dla mnie nie do zniesienia. On kładzie dłoń na moim policzku i delikatnie ociera łzy, które przesączają się przez chustkę.  
- Każdego dnia próbowałem się uwolnić od niej. Każdego dnia. Pamiętałem cię, pamiętałem twój dotyk, twój zapach, miękkość twoich ust, wszystko… - szepcze – To wszystko było we mnie, tylko głęboko zakopane. Nie mogłem uwolnić silnego wspomnienia, żeby się wyzwolić. – przełyka głośno ślinę. – Raz czy dwa mi się udało, na chwilę… ale tylko przez chwilę, a potem znowu byłem jej narzędziem. Krzywdziłem cię. – jego głos się załamuje - Nie umiem sobie tego wybaczyć, nie umiem sobie wybaczyć tej słabości, bezsilności, tego, że potrzebowałem pomocy z zewnątrz, żeby znowu móc być dla ciebie oparciem, a nie ciężarem.
Milknie. Wciąż gładzi czule mój policzek. Nie mogę tego znieść. Odwiązuję chustkę i podnoszę na niego wzrok. Jego oczy są pełne bólu, jego wzrok jest przepełniony poczuciem winy.
- Dlaczego wtedy uciekłeś? Dlaczego odszedłeś? – szepczę.
Robin marszczy czoło, kręci głowa, jakby nie rozumiał.
- Wtedy w Underground, po tym jak próbowali nas zabić… - precyzuję – dlaczego uciekłeś?
- Bo wybrałaś jego… - chrypi.
Ściskam jego dłoń.
- I ty naprawdę myślałeś, że wszystko, co obiecywałam ci wcześniej było kłamstwem? Jak mogłeś tak pomyśleć? – pytam łagodnie. – Kochałam cię…
- Kochałaś… - powtarza jak echo i spuszcza wzrok. – Rozumiem. – szepcze, a potem wstaje powoli. Całuje wnętrze mojego nadgarstka i rusza w stronę drzwi. Wstaję i idę za nim.
- Wychodzisz? – pytam – Już? – znowu boli… czemu to musi tak boleć?
- Powinienem… - kładzie rękę na klamce. – Miałem nadzieję…
- Na co? – pytam szybko, żeby wyrzucić z siebie to wszystko – Na to, że w tym domu będziesz mógł zyć ze mną, jakbym był nią?! Na to liczyłeś?!
Odwraca się do mnie, w dwóch krokach dopada do mnie i łapie mnie za ramiona.
- Czy ty zwariowałaś?! Nigdy nie chciałem tu mieszkać z nią. Nigdy nic do niej nie czułem, zrozum, że nie mogłem nic z tym zrobić…
- Ale kiedy przyszedłeś do szpitala, to powiedziałeś…
- Nic nie powiedziałem- denerwuje się – bo mi nie pozwoliłaś, a ja byłem zbyt wzruszony tym, że cię odzyskałem, a potem…
- Potem zniknąłeś. – rzucam mu to w twarz jak oskarżenie – Nie obchodziło cię co się ze mną dzieje.
Robin przykłada palce do skroni  i bierze głęboki oddech, żeby się uspokoić, potem łapie moje dłonie.
- Chciałem, żebyśmy mieli gdzie mieszkać, wszyscy… - szepcze – Miałem nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi moją niemoc, że… - znowu głos mu sie załamuje. – że ciągle mnie kochasz i że jakoś to wszystko ułożymy, że razem damy radę, że…
Odwraca się i kładzie dłon na klamce.
- Całe życie chciałem tylko jednego, zawsze pragnąłem tego samego i zawsze to byłaś ty, Jolie. Zawsze… – szepcze – Teraz chcę tylko, żebyś ty była szczęśliwa…
 Wychodzi. Stoję przez chwile i nie rozumiem. Analizuję co mi powiedział. Wtedy w szpitalu. Blake wspominał, że nie zrozumiałam. On nie tęsknił za nią, on się bał mojej reakcji, bał się, że go odtrącę, że mu nie pozwolę się zbliżyć, że… A ja teraz powiedziałam mu, że go kochałam. Kiedyś, nie teraz. Cholera!
Łapię za klamkę i wybiegam na dwór. Nie widzę go nigdzie, ale liczę na to, że będzie w jednym, jedynym miejscu, w którym może być, w którym powinien być. Idę w kierunku wodospadu, zauważam wąską ścieżkę, idę nią, prowadzi za ścianę wody, do małej jaskini. Wchodzę tam. Panuje tam półmrok, ale powietrze przesiąknięte jest zapachem chabrów. Znowu. Uśmiecham się, bo wiem, ze się nie poddał, tylko przewidział co się stanie. Przewidział ,ze będę na niego naskakiwać, jak zawsze, przewidział, że będę potrzebowała chwili, żeby sobie to wszystko uświadomić.
Dostrzegam świeczkę, na dalekim końcu jaskini jest przejście do drugiej groty, większej, idę w jej stronę, bo spodziewam się go ram zobaczyć. Świeczka stoi na stole, obok leży jakaś koperta. Otwieram ją. W środku znajduję kartkę. Wyciągam ją.
Niedbałe, pochyłe pismo jest mi tak znajome. Uśmiecham się.
„Kiedy Ciebie nie ma, myślę tylko o Tobie. Kiedy jesteś przy mnie czuję, jakby to było miejsce, w którym powinienem być, bez względu na to gdzie tak naprawdę  jesteśmy… Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Jolie…

 Los nas rozdzielał wiele razy, ale zawsze znajdowaliśmy się z powrotem. Mam nadzieję, że to się zmieni, ale jeśli kiedykolwiek będziesz się czuła samotna i nie będzie mnie przy tobie, spójrz na to, co jest w tej kopercie. Tam jest moje serce, zawsze z tobą.

Kocham cię, Jolie.”
Wzruszenie ściska moje serce, bo pamiętam te słowa. Dokładnie to powiedział mi na naszym ślubie.  Ledwo powstrzymuję łzy wzruszenia i  otwieram jeszcze raz kopertę i zaglądam do środka. Są tam nasze obrączki i wisiorek w kształcie łzy z zatopionym w środku chabrem. Symbolicznie do granic możliwości. Jego łzy uzdrowiły mnie, chabry, jego…
Czuję jego oddech na swoim karku. Jego dłonie przesuwają się od moich ramion w dół, aż do nadgarstków. Bez słowa podaje mi kolejny papier. Otwieram go i poznaję papiery rozwodowe, które podpisałam.
Odwracam się do niego powoli, patrzę mu w oczy.
- Ja tego nie chciałem. Nigdy tego nie chciałem… - kładzie mi dłoń na policzku, a ja się w nią wtulam – Kochałem cię i kocham i nie wierzę, ze ty nie czujesz tego samego. Nigdy w to nie uwierzę.
Uśmiecham się, odwracam się od niego i bez słowa podchodzę do świeczki. Wsuwam w nią nasze papiery rozwodowe. Kartka zajmuje się płomieniem, rzucam ją na stół i patrzę jak się pali. Robin podchodzi do mnie i obejmuje mnie mocno w talii. Odchylam głowę do tyłu i pozwalam sobie przez chwilę odczuć to wszystko, to drżenie, ten dreszcz, gorąco jego oddechu na mojej szyi, miękkość jego warg, kiedy muska mój policzek, jakby nie mógł się odważyć na nic innego.
Odwracam się do niego, biorę jego prawą dłoń i nasuwam obrączkę na palec.
- Kocham cię – szepczę – I zawsze będę…
Na jego twarzy pojawia się uśmiech, który pamiętam najlepiej. Jego oczy się rozjaśniają, prawie świecą w ciemności jak dwie niebieskie latarnie. Ciepło jego spojrzenia ogrzewa mnie, kiedy bierze ode mnie drugą obrączkę i nasuwa mi ją na palec.
- Jesteś dla mnie wszystkim – chrypi – zawsze będę cię kochał.
Całuje mnie delikatnie, a ja chcę oddać pocałunek, ale nagle kulę się z bólu. Upuszczam wisiorek, który roztrzaskuje się o skały. Cholera!
- Co się dzieje? – pyta przerażony przyglądając mi się badawczo.
Łapię się za brzuch i zwijam się z bólu po raz kolejny. Krzyczę. Robin bierze mnie na ręce i puszcza się pędem do szpitala. Kopniakiem otwiera drzwi.
- Jace! – drze się na cały regulator.
Nie czeka na reakcję i zanosi mnie do jednej z sal. Kładzie mnie na łóżku. I gładzi mnie po włosach.
- Idę po kogoś! – krzyczy widząc grymas bólu na mojej twarzy, ale ja uśmiecham się lekko i ściskam jego dłoń.
- Zostań… - proszę cicho i patrzę w błękitne oczy. – Wszystko będzie dobrze
Robin waha się chwilę, ale w końcu całuje mnie w czoło i tylko po raz kolejny woła Jace’a.
- Mogę ci jakoś pomóc? – pyta mnie.
Kręcę głową i znowu uśmiecham się między atakami bólu i wtulam się w jego otwartą dłoń kiedy gładzi moje policzki. Jednak dotrzymam słowa danego synowi. Chciałam tego, wierzyłam i udało mi się to wywalczyć. Opadam z ulgą na poduszkę po kolejnym skurczu. 
- Czemu się śmiejesz? – pyta, kiedy drzwi otwierają się i staje w nich Jace.
Przygląda nam się przez chwilę, widzi przerażoną twarz Robina i mój uśmiech, moją dłoń na brzuchu, który jest wielki i napięty, kiwa głową.

- No, nareszcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!