- Nie! - Jace wpada do pokoju. – Nie. – powtarza już
spokojniej.
Megan patrzy na niego zdziwiona. Blake oddycha z ulgą, tylko
Robin się nie rusza i nic nie robi. Jace podchodzi do niego i wyciąga coś zza
pleców. Nie widzę co to jest, bo Jelena mi zasłania, ale po jej minie widzę, że
nie jest zachwycona, że Jace cos odkrył, czego nie powinien. Cieszę się.
- Co mam z nimi zrobić? – pyta.
Jelena kręci głową. Blake nie wytrzymuje i łapie ją za
gardło.
- Mów! – syczy – Mów, bo ci skręcę kark! Jolie jest
nieprzytomna, nie powstrzyma mnie.
- Puść… - chrypi moja była przyjaciółka.
Jace uwiesza się na jego ramieniu i próbuje go odciągnąć od
dziewczyny.
- Udusisz ją… - mówi cicho.
- O to mi chodzi! – Blake uśmiecha się drwiąco. – Skoro nie
chce szczekać, to po co nam taki pies.
Patrzy na nią tak lodowatym wzrokiem, że nawet ja się boję,
mimo, że znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie lubi przemocy i stosuje
ją tylko, jeśli sytuacja go do tego zmusza.
- Mów! – warczy puszczając ją na chwilę.
Jelena osuwa się na ziemię, a potem zaczyna się histerycznie
śmiać. Blake patrzy na nią przez chwilę, jakby się zastanawiało ma zrobić, w
końcu podchodzi do mnie. Ściska lekko moje palce i bierze do ręki skalpel, który
lezy na tacy obok. Przesuwa się w dół mojego ciała i odsłania mi brzuch. Serce
mi przyspiesza, boję się go przez chwilę, ale on przymyka oczy i delikatnie
kiwa głową. Biorę głębszy oddech i czekam na rozwój sytuacji. Blake łapie
Jelenę za ramię, ściska mocno, widzę, bo ona się krzywi. Wlecze ją w moją
stronę po czym przykłada skalpel do mojego brzucha.
- Mów, do cholery, bo wytnę z niej tego dzieciaka i
zostaniesz z niczym! – syczy.
Jelena zaczyna się śmiać.
- Nie zrobisz tego! – zaplata ręce na piersi
- Nie?
Blake przyciska skalpel do skóry. Jace rusza w jego stronę z
podniesiona ręką i przerażeniem na twarzy. Czuję, że po mojej skórze zaczyna
płynąć krew. Moje serce przyspiesza. Boję się, ale i tak nie mogę nic zrobić.
Nie wiem zresztą czy chcę. Ufam mu. Nie zrobi mi krzywdy, obiecał walczyć o
mnie i o dziecko. Obiecał…
Jelena blednie i odsuwa się. Blake patrzy jej w oczy i
przesuwa skalpel odrobinę w bok.
- Stój! – krzyczy w końcu Jelena, a Blake unosi ręce do góry
i odsuwa się pozwalając Jace’owi i Megan zająć się świeżą raną.
- Słucham… - patrzy jej w oczy. - Mów, bo skończę, co
zacząłem!
Jelena cała się trzęsie, nic nie mówi. Blake łapie ją mocno
za ramiona i potrząsa.
- Mów wreszcie!
Jace podchodzi do niego i kładzie mu dłonie na ramionach,
odsuwa go od Jeleny.
- Co chcesz wiedzieć? – pyta w końcu cicho rudowłosa
dziewczyna.
- Jak ich obudzić?
Jelena zaczyna opowiadać Jace’owi o hipnozie. Mówi, że było
kilka katalizatorów, że to nie chemia, tylko własnie one sprawiają, że hipnoza
działa dłużej i że można ich z tego wyprowadzić przy użyciu tych samych
katalizatorów. Niektórzy, jak Mary dali radę sami, Robin też dawał radę, dopóki
nie wprowadziła drugiego katalizatora.
- Co to są katalizatory? – pyta.
- To coś co kojarzy się hipnotyzowanemu, coś co on lubi,
albo z czym wiążą go silne uczucia.
- Co to było?
- U Robina? – przekrzywia głowę na bok. – Jedno już masz –
wskazuje ruchem głowy stolik, gdzie Jace zostawił to co przyniósł. Udaje mi się
lekko obrócić głowę i widzę, że Jace przyniósł naręcze chabrów. Uśmiecham się
do siebie.
- A drugie ja miałam pod ręką, kiedy z nim mieszkałam. –
ciągnie Jelena - Coś, co jest dla niego znaczące…
- W domu? – Blake podchodzi bliżej.
- Nie. – Jelena uśmiecha się.
- Wodospad. – usta Blake’a rozciągają się w uśmiechu. –
Będziesz umiał go obudzić? – pyta Jace’a, a ten kiwa głową.
- Teraz już tak. – łapie Robina za ramię, bierze kwiaty i
ciągnie go do wyjścia.
Uśmiecham się lekko, kiedy Blake podchodzi do mnie i ściska
moją dłoń.
- Wytrzymaj Jolie, dasz radę… - szepcze.
Ja właśnie zaczynam w to wszystko wątpić. Czuję, że moje
serce znowu przyspiesza. Maszyny szaleją, piszczą, krzyczą. Megan cofa się
przerażona, Blake ściska mnie jeszcze mocniej.
- Nie możesz! – krzyczy – Nie teraz, Jolie, do cholery! Nie
teraz, kiedy możesz go wreszcie odzyskać!
Moje mięśnie napinają się do granic możliwości po raz
kolejny. Nie panuję nad tym, wyginam się we wszystkie strony tak mocno, że
nagle wszyscy trzymają mnie, żebym tylko nie spadła z łóżka, nagle wszyscy
pochylają się nade mną i próbują dojść do tego, co zrobić, żeby powstrzymać to,
co się dzieje.
- Dajcie jej to świństwo! – krzyczy Blake.
- Spowalniacz działa co raz słabiej. Musimy wiedzieć co jej
jest…
Blake ponownie podchodzi do Jeleny i łapie ją za gardło.
- Mów! – wrzeszczy, ale ona się tylko śmieje.
Podnosi ją do góry z taką łatwością, jakby była szmacianą
lalką. Jej dłonie zaciskają się na jego nadgarstku, próbuje go powstrzymać, ale
on jest silniejszy. Niesie ją w stronę wejścia i wali jej głową o ścianę koło
drzwi, opuszcza ją tak, żeby dotknęła stopami ziemi.
- Mów, bo cię zatłukę! – cedzi przez zęby.
Nie wiem co się dzieje dalej, ale ja wyginam się znowu w
łuk, znowu wszystko mnie boli. Krzyczę.
Blake dopada do mojego łóżka i kładzie mi dłoń na czole.
- Daj jej to! – warczy na Megan – Daj jej to, co jej
pomagało.
- Blake, to tylko spowalnia działanie trucizny, działa co
raz krócej, mimo, że zwiększamy dawkę.
- Nie ważne, dawaj, do cholery, bo i ciebie zatłukę! – w
jego oczach przez chwilę widzę bezsilność, rozpacz, wiem, że nie chce mnie
stracić, wiem, ze traktuje mnie jak siostrę, którą już raz stracił, że nie chce
tego przeżywać ponownie…
Megan wzdycha i wbija mi strzykawkę w przedramię. Napięcie
mija. Moje serce zwalnia, znowu mogę oddychać. Mięśnie bolą mnie jak po
ogromnym wysiłku, ale to nie ważne. Blake opiera czoło o moje, a potem nagle
wszystko dzieje się wolniej...
Kątem oka widzę, że Jelena dopada stolika, łapie strzykawkę
z tym niebieskawym płynem, który chciała mi wstrzyknąć Megan, ale Jace ją
powstrzymał. Jej twarz wykrzywia złośliwy uśmiech, podchodzi do mnie, mój
brzuch jest odsłonięty, nikt nie reaguje, nie wiem czemu, wszyscy ruszają się
jakoś wolniej, tylko ona nie. Podchodzi do mojego łóżka od strony moich nóg, bo
tam nikogo nie ma.
- Przyspieszacz wzrostu – szepcze Blake. – Cholera!
- Nieeee! – krzyczy Megan.
Aaron otwiera usta, ale nic nie mówi, wie, że nic nie zrobi
bo między nim a Jeleną stoi Megan.
Drzwi się otwierają, staje w nich Jeanie i z przerażeniem
przygląda się scenie.
Jelena wyciąga się, Blake sięga do niej, rzuca się, żeby ją
obalić, ale ona uchyla się i dopada do mnie. Wbija mi igłę prosto w brzuch.
Serce znowu mu przyspiesza, szok wywołany wbiciem iły budzi mnie do działania,
w odruchu obronnym wierzgam nogą, trafiam Jelenę w szczękę, odrzuca ją do tyłu,
chwiejąc się robi kilka kroków, potyka się o własne nogi i leci do tyłu. Siadam
na łózku w przypływie sił.
Wszystko znowu zwalnia. Stolik, na którym ciągle leży
pojedynczy chaber, którego Jace musiał zapomnieć. Jelena, która upada tuż obok
niego…
Nie, nie obok, uderza głową w kant, słyszę trzask kości,
krew. Jelena zwala się na ziemię z łoskotem i nie rusza się. Tętno mi
przyspiesza, kiedy Jeanie dopada do niej i przyciska jej palce do szyi, a potem
kręci głową.
- Nie zyje… - jej szept jest ledwo słyszalny.
Zabiłam ją… Nie, nie chciałam nie chciałam nikogo zabić,
nie… Jak my bez niej twraz wszystko zrobimy, jak obudzimy resztę, jak…
- Jolie! – krzyk Blake’a otrzeźwia mnie.
Patrzę w dół na siebie. Wyszarpuję igłę z brzucha, widze, że
płynu jest trochę mniej niż było, ale nie wiem ile mi wstrzyknęła. Nie wiem ile
miało mi zaszkodzić, nic nie wiem… Wypuszczam strzykawkę na podłogę. Słyszę jak
chwilę podskakuje zanim się uspokoi. Opadam plecami na poduszkę. Maszyna od
tętna szaleje.
Pikpikpikpikpik. Zaraz oszaleję od tego dźwięku! Irytuje
mnie. Mięśnie znowu mi się napinają. Otwieram szeroko oczy i patrzę w sufit,
wyginam się w łuk. Krzyczę z bólu.
Pikpikpikpikpik, w szaleńczym tempie. Niech ktoś to wyłączy!
Moje mięśnie się rozluźniają, biorę głęboki oddech, staram się uspokoić.
Pik pik pik, maszyna uspokaja się, a mnie ogarnia błogość,
wszystko mi się rozluźnia, umysł mi się rozjaśnia, jest mi tak dobrze, tak
błogo.
Pik, przerwa, pik, dłuższa przerwa, pik…
Drzwi otwierają się. Do pokoju wpada Robin, jego twarz jest
pełna niepokoju, zimnobłękitne oczy odszukują moje, uśmiecham się.
- Jolie… - szepcze.
Wyciągam do niego rękę, chociaż kable od tych wszystkich
maszyn do monitorowania wszystkiego co się da jakoś tak się poplątały, kiedy na
chwilę usiadłam, że teraz nie chcą mi na to pozwolić. Nie obchodzi mnie to.
Otwieram dłoń i czekam na niego, a on biegnie, ale jakoś strasznie długo to
trwa. Moje serce łomocze w nadziei na to, co mam za chwilę poczuć.
Jego wzrok wędruje na chwilę do maszyny od tętna. Na jego
twarzy maluje się przerażenie. Nie rozumiem…
- Nieeeeeee!!! – jego krzyk to ostatnie, co do mnie dociera.
Zamykam oczy i odpływam.
Piiiiiiiiiiiiiiik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!