- Jolie, nie! – krzyk z dołu, brzmi prawie jak jego głos…
prawie.
Otwieram na chwilę oczy, ale jego tam nie ma. To nie on. Na
pewno nie on. On już nie istnieje, nie ma go. Ona go zabrała…
- Jolie, przestań, do cholery! – wrzeszczy ponownie.
Pewnie kiedyś bym się nabrała, ale teraz wiem, że to nie
może być on. Wiem, że go nie odzyskam, wiem, bo widziałam to w jego oczach, a
raczej nie widziałam. Nie widziałam w nich nic z tego, co kiedyś mnie w nim
urzekło. Nic…
Pochylam się mocniej do przodu. Szum wodospadu zagłusza
teraz już wszystko, więc nie jestem nawet pewna, czy to co przed chwilą
słyszałam, to jego głos czy tylko moje wyobrażenie. Usmiecham się do siebie i
znów zamykam oczy, nie chcę tego widzieć, bo wiem, że wtedy nie dam rady. Kucam
szykując się do skoku, odbijam się od ziemi.
Przez chwilę jestem przekonana, że to już koniec, że
wszystko potoczy się tak, jak chcę, że moje cierpienia się skończą, ale tylko
przez chwilę, zaraz potem czuję ostry ból w żebrach, coś we mnie uderza. Coś, a
raczej ktoś. Nie zdążam się nawet obejrzeć. Ląduję na boku, na skale, żebra
mnie pieką, bark pulsuje bólem. Skała jest pochyła i czuję jak zaczynam
zjeżdżać w stronę wodospadu.
„Dobrze”, myślę, „grunt, ze osiągnę swoje”. Spadam z półki
skalnej. Przez chwile mam wrażenie, że wiszę w powietrzu, jestem taka lekka.
Udało się!
Nic bardziej mylnego. Jakaś dłoń zaciska się na moim
nadgarstku. Kolanami walę w skałę przede mną, rozbryzgując wodę. Ktoś ciągnie
mnie na górę, odciąga od wodospadu, szarpię się i krzyczę, żeby mnie zostawił,
ale on jest kompletnie głuchy na to, co robię i po prostu mnie ciągnie. Kaleczę
nogi o skały, ale mnie to kompletnie nie obchodzi. W końcu puszcza mnie, ale
dopiero na trawie. Ciężko dyszy tuż przy moim uchu.
- Co ty wyprawiasz do cholery!? – warczy.
Jego głos znów brzmi znajomo. Znów mam wrażenie, ze to Robin
wrócił, ale nawet bez otwierania oczu wiem, że to nie on. Jego dotyk nie działa
na mnie tak, jak powinien. Nic nie działa tak, jak powinno, w ogóle wszystko
jest kompletnie bez sensu i do dupy! O!
- Jolie! – wrzeszczy na mnie – Weź się w garść, nie możesz
się tak zachowywać.
Wzruszam ramionami i kręcę głową. Chcę powstrzymać te łzy,
ale nie umiem, nie potrafię, płyną same, w ogóle bez mojego udziału. Nie chcę
się rozklejać, nie o to chodziło.
Łapie mnie za ramiona i przyciąga do siebie.
- Ja wiem, ze ci ciężko, wiem… - urywa. – Wierz mi, że cię
rozumiem. Wiem jak to jest kochać kogoś, kto nie czuje do ciebie tego samego,
kto jest z kimś innym… Nawet jeśli wszystko jest tylko fikcją.
Uchylam powieki i patrzę na niego.
- Przecież u ciebie wszystko było fikcją… - szepczę
Uśmiecha się smutno.
- Nie, Jolie, nie było. – wzdycha ciężko – Wszystkie moje
uczucia były prawdziwe. Ja nie byłem pod wpływem chemii czy czegokolwiek
innego, miałem amnezję, ale ona nie zmienia odczuć. Kochałem cię i nadal cię
kocham. Tylko ją kocham bardziej. Po prostu. - urywa i zmusza mnie, żebym na
niego spojrzała. Trzyma mnie mocno za podbródek i czeka aż skupię na nim wzrok.
– Kocham cię i chcę, żebyś była szczęśliwa, dlatego nie mogę ci pozwolić na to,
co chciałaś zrobić! Nie możesz się tak po prostu poddać.
Kręcę głową tak mocno, że wyrywam się z jego uścisku.
- Jolie!
- Co? – zanoszę się płaczę – Po co mi to wszystko? Powiedz,
po co?
Odsuwa się ode mnie. Chyba chce mnie lepiej widzieć, ale ja
wciąż leżę tak, jak mnie zostawił. Nie ruszam się, bo nie mam na to siły.
- Bo go kochasz! Bo chcesz z nim być i on chce tego samego.
Znowu kręcę głową, zatykam uszy, nie chcę o nim słyszeć.
- Widziałeś co powiedział? Widziałeś jego twarz, jego oczy,
kiedy to mówił? – chrypię przez ściśnięte gardło.
- Tak. – odpowiada spokojnie, gładząc mnie kciukiem po
policzku. – Widziałem i jestem pewien, że to nie był on.
Krzywię się.
- Jolie, on cię kocha. Jelenie w końcu się znudzi, albo
znajdziemy na nią sposób…
Wzruszam ramionami, bo chyba przestałam w to wierzyć. Nie
wiem, nic już nie wiem.
- Jolie, do cholery! – łapie mnie mocno za ramię – Weź się w
garść! Czy ty w ogóle pamiętasz, że jesteś w ciąży i że dziś chciałaś zabić nie
tylko siebie ale i swoje dziecko?! Pamiętasz o tym?!
Jego szorstki, nieprzyjemny głos budzi mnie. Trzeźwieję
nagle i rozglądam się bo dopiero do mnie dociera gdzie jestem i co chciałam
zrobić.
- Ja… - urywam.
Simon przyciąga mnie mocno do siebie i przytula.
- Wiem, Jolie… - szepcze głaszcząc mnie delikatnie po
włosach – Wiem, Kane, Robin, wcześniej twoi rodzice, Jack, Ian… To dużo
cierpienia, dużo niepotrzebnych śmierci, zdecydowanie za dużo przemocy. Wiem,
że to trudne, ale musisz przez to przejść, musisz jakoś sobie dać z tym radę… -
kładzie mi rękę na brzuchu – dla niego…
Kiwam głową, bo wiem, że ma rację. Muszę i już, nie ważne co
myślę, muszę być twarda.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała rozmowy, pomocy,
pocieszenia, przytulenia… czegokolwiek… - patrzy mi w oczy – Jestem do twojej
dyspozycji.
Zaczynam płakać i przytulam się do niego mocno. Muszę
wyrzucić z siebie to wszystko.
- Dlaczego?! – wyrzucam z siebie słowa przez łzy. Nie wiem
czy on cokolwiek rozumie, ale to nie ma znaczenia. Jest przy mnie. Rytm jego
serca uspokaja mnie, a ja wyrzucam z siebie żale. – Co ja zrobiłam? Co zrobiła
Abby? Dlaczego mój ojciec ją zabił? Dlaczego Jack musiał zginąć? Dlaczego Ian
tyle cierpiał tylko z powodu tego, że mnie pokochał? Dlaczego to wszystko musi
się dziać na moich oczach? Dlaczego wszyscy w moim otoczeniu, wszyscy których
kocham muszą ginąć?
Podnoszę wzrok i patrzę Mu w oczy, jakbym liczyła na to, że
odpowie mi na te pytania.
- Dlaczego Jelena uwzięła się akurat na mnie? – szepczę.
Simon spuszcza wzrok.
- Ona jest chora, Jolie. Nie powinno jej w ogóle być. Jest
chora psychicznie, powinniśmy ją leczyć, albo w ogóle nie powoływać jej do
życia, ale niestety teraz jest już za późno… - wzdycha. – Nie wiem dlaczego
trafiło na ciebie, nie mam pojęcia. Wiem tylko, że to niesprawiedliwe, że nie
powinno tak być… - próbuje się lekko uśmiechąć, ale jego oczy są smutne – Nawet
nie wiesz jak mi przykro… Nie umiem ci nic więcej powiedzieć. – Zwiesza głowę.
Potakuję i próbuję się ruszyć, chcę się do niego przysunąć,
ale powstrzymuje mnie przeszywający ból w biodrze. Krzyczę.
Simon zrywa się na nogi.
- Kładź się prosto – mówi patrząc na mnie.
Z trudem przetaczam się na plecy a on bada moje nogi.
- Masz strzaskane kości. Chyba za mocno rzuciłem tobą o
skały.
Wzruszam ramionami.
- Inaczej nie miałbyś już co zbierać… - mówię, bo chcę mu ulżyć.
To nie jego wina, że chciałam się zabić, a on mnie uratował. Może był mało
delikatny, ale nie mogę mieć mu tego za złe.
Kuca przy mnie i bierze mnie na ręce i rusza w stronę
szpitala.
- Zaniosę cię do Megan… - mówi – Nie zdziw się jak ktoś się
zaraz do nas przyczepi… - urywa patrząc w stronę miasta, a ja widzę, że grupa
kilku mężczyzn idzie w naszą stronę. W rękach trzymają drewniane drągi. Krok za
nimi idzie jeszcze ktoś. Lekko zbudowany, drobny.
- Jace! – krzyczę i macham do niego.
Simon ostrożnie schodzi w dół. Mężczyźni podchodzą do nas.
- Co jej zrobiłeś?! – warczy jeden z nich.
Jace podchodzi cicho i staje obok mnie.
- Wszystko w porządku? – pyta.
- złamałam noge – mówię – Nic mi nie będzie.
Kiwa głową.
- Ją też pobiłeś? – warczy kolejny mężczyzna a ja patrzę
zdziwiona to na Simona to na Jace’a.
- Też? Co to znaczy też?
Simon odwraca wzrok, więc wbijam wzrok w naszego burmistrza.
- Jace!
- Kiedy wyszłaś Blake poleciał za tobą, a Simon podszedł do
Robina i chciał go wyciągnąć z sali, ale Robin nie chciał iśc, więc go uderzył.
Przez chwilę mieliśmy wrażenie, że może wróci, ale wtedy wtrąciła się Jelena i
Simon ją pobił dość… dotkliwie. Leży w szpitalu.
Patrze przerażona na Simona, a on wzrusza ramionami.
- Miałem jej dość, ktoś musiał z tym coś zrobić… - mówi –
Zatłukłbym ją, gdyby nie to, że Robin zaczął jej bronić. Nie mogłem nic więcej
zrobić tak, żeby nie zabić i jego. Scott musiał mnie w końcu od nich odciągać.
Wybiegłem z sądu i pobiegłem za tobą…
- Tak, a my przyszliśmy teraz po ciebie – wyjaśnia jeden z
mężczyzn – Jesteśmy nową policją. Idziesz z nami.
- Muszę odstawić Jolie do lekarza i pójdę – mówi spokojnie.
– Najpierw ona, potem ja.
Mężczyźni patrzą po sobie, a ja dopiero zauważam, że wśród
nich jest Aaron.
- Ja mu ufam. – mówi spokojnie mój ojciec – Pójdzie z nami.
- Nie! – odzywa się inny – Natychmiast pod sąd!
- Nie możemy – uspokaja ich Jace. – Musimy zebrać dowody,
musi wpłynąć pozew i tak dalej.
- Ja bym go nie puszczał nigdzie – mówi jeden z policjantów
– Skąd wiecie, ze jak spotka Jelenę w sądzie to jej nie zatłucze? Jaką macie
gwarancję.
Pozostali mu przytakują, a ja z niepokojem patrzę na Simona.
- Co teraz? – szepczę. – Po co to zrobiłeś?
- Mówiłem ci, chcę, żebyś była szczęsliwa. Nic innego nie
przyszło mi do głowy… - jego usta muskają moje ucho, kiedy to mówi, ale nie
czuję w tym dawnej czułości jaką mnie obdarzał, po prostu, tak wyszło – A teraz
odpowiem za to, co zrobiłem…
- Ja wezmę Jolie do szpitala – odzywa się Aaron i bierze
mnie od Simona, starając się mnie nie urazić, ale nie jest i nigdy nie był tak
delikatny jak Robin czy Simon. Krzywię się z bólu, ale powstrzymuję krzyk. – Ty
idź z nimi lepiej… - urywa i podchodzi bliżej do nas. – Postaram się zrobić
wszystko, żeby cię uwolnili, bo wiem dlaczego to zrobiłeś.
Simon kiwa głową. Idziemy w stronę miasta. Kiedy już mamy
się rozdzielić podbiega do nas Megan.
- Po co to zrobiłeś?! – warczy na Simona, którego policjanci
prowadzą ściskając za ramiona, jakby to miało go powstrzymać przed czymkolwiek…
Jednym ruchem mógłby zrzucić z siebie każdego z nich.
- Po cholerę się wychylałeś?! – wrzeszczy znowu – Kochasz
ją?! – wskazuje na mnie.
Simon zatrzymuje się w pół korku.
- Kocham ciebie – szepcze, a ona kreci głową.
- TO czemu to zrobiłeś? Mogliśmy być razem, szczęsliwi,
gdybyś… - urywa i już chce odejść, ale ja łapię ją za rękę i przyciągam do
siebie.
- Zwariowałaś!? – warczę – Nie możesz mu zabraniać robić tego,
co uważa za słuszne! On zna historię Jeleny, wie co mi zrobiła, chciał mi
pomóc, chciał to wszystko naprawić, a ty na niego naskakujesz!
- Bo nie życzę sobie, żeby się z tobą zadawał! – odparowuje
i próbuje się wyrwać z mojego uścisku, ale ja trzymam mocno.
- Megan, chcę z tobą być, ale musisz zrozumieć, że ja i
Jolie mamy wspólną historię. Ona zawsze będzie w moim życiu, a ja w jej. Ona
kocha mojego brata. Mój brat kocha ją. Jelena to wszystko zepsuła, a ja nie
umiem patrzyć na to jak się męczą. Chcę
im pomóc nie dlatego, że musze, tylko dlatego, że chcę. Chcę być częścią ich
życia. – wyjaśnia smutno – Jeśli nie jesteś w stanie tego przeżyć, to… - urywa.
- Nie wierzę ci! – warczy – Nie wierzę żadnemu z was! Jelena
i Robin wyglądają na szczęśliwie zakochanych, a zachcianki ciężarnej wariatki z
urojeniami mało mnie interesują. – obraca się na pięcie i odchodzi w stronę
szpitala.
Simon zwiesza głowę, a ja ledwo powstrzymuję łzy.
- Trzeba było mi pozwolić odejść… - szepczę, a on wyrywa się
policjantom i łapie mnie za brodę tak mocno, że krzywię się z bólu.
- TO nie twoja wina, rozumiesz?! – syczy - To są moje wybory. Moje i tylko moje i
tylko ja będę ponosił ich konsekwencje.
Odsuwa się ode mnie, bo policjanci już na niego warczą. Podaje
im ręce.
- Już idę. – mówi i powoli rusza z nimi w stronę hotelu.
- Gdzie go zabierają? – pytam Aarona.
- Do więzienia. Jedno z pomieszczeń w piwnicach hotelu
przeznaczyliśmy na więzienie. – wyjaśnia – Ludzie nie czują się bezpieczni bez
więzienia i bez policji.
Przyglądam mu się uważnie i próbuję cos wyczytać z jego
twarzy.
- Ale ty? – mówię w końcu – przecież nie lubisz policji,
nigdy ich nie lubiłeś, a teraz jesteś jednym z nich?
Aaron wzrusza ramionami i nic nie mówi. W asyście Jace’a
wchodzimy do szpitala. W drzwiach wpadam na Megan, która właśnie wypuszcza
Jelenę i Robina do domu. Robin ma rozcięty łuk brwiowy. Załozyli mu szwy.
Jelena ma o wiele więcej nici, zarówno na twarzy jak i na reszcie ciała. Jest
spuchnięta i sina. Trochę się cieszę, ze tak wygląda, że Simon odważył się
zrobić to, czego ja się bałam. Jestem mu wdzięczna.
Jelena uśmiecha się szeroko na mój widok.
- A tobie co się stało biedaczko? – pyta przesłodzonym
głosem.
- złamała nogę – odwarkuje jej Aaron, a Megan patrzy na
niego takim wzrokiem, ze natychmiast cichnie.
- Przyjdźcie za kilka dni, to wam zdejmę szwy. Tydzień
będzie w miarę okej. – Wyjaśnia Megan i odprowadza Robina i Jelenę do drzwi.
Robin nawet nie podnosi na mnie wzroku, tylko kurczowo ciska
dłoń Jeleny. Staram się nie zwracać na to uwagi i przypominam sobie najlepsze
chwile spędzone z nim i wmawiam sobie, że jeszcze kiedyś tak będzie. Mam
nadzieję…
Megan patrzy na mnie spode łba, ale Jace podchodzi do nieji
odciąga ją na bok. Długo rozmawiają wymieniając się jakimiś uwagami i gestami,
a my czekamy. W końcu Jace szepcze jej coś na ucho i jej twarz łagodnieje. Bez
słowa wskazuje nam pokój. Tato kładzie mnie na jednym z łóżek, a Megan myje
ręce i podchodzi do mnie. Powoli bada moją nogę i inne stłuczenia.
- Dziecko – szepczę – czy wszystko z nim w porzadku? – mój
głos drży. Nie chciałam mu zrobic krzywdy. Nie wiem jakim cudem zapomniałam o
nim, nie wiem jak mogłam go narażać.
Megan uśmiecha się lekko i bierze od Jace’a jakież dziwne
urządzenie, odsłania mój brzuch i smaruje go jakimś dziwnym żelem.
- Zaraz zobaczymy. – przysuwa monitor i ustawia go tak,
żebym i ja go widziała. Przykłada to dziwne coś do mojego brzucha, a na ekranie
pojawia się szary obraz. Z początku nic nie widzę, ani nie słysza, ale potem
nagle słychać trzaski.
Pik, pik, pik pik… w bardzo szybkim tempie. Jace uśmiecha
się szeroko.
- Nic mu nie jest. – wyjaśnia – To jego tętno…
Moja twarz rozjaśnia się, kiedy patrzę na ekran, a Jace wyjaśnia
mi, że to jest moje dziecko, że to jest twarz mojego syna.
- Jack… Mój malutki Jack… - szepczę, kiedy Megan podaje mi
środki przeciwbólowe i nasenne, kiedy odpływam w krainę zapomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!