Me

Me

poniedziałek, 29 lipca 2013

Overhead 19

- Jolie, nie! – krzyk z dołu, brzmi prawie jak jego głos… prawie.
Otwieram na chwilę oczy, ale jego tam nie ma. To nie on. Na pewno nie on. On już nie istnieje, nie ma go. Ona go zabrała…
- Jolie, przestań, do cholery! – wrzeszczy ponownie.
Pewnie kiedyś bym się nabrała, ale teraz wiem, że to nie może być on. Wiem, że go nie odzyskam, wiem, bo widziałam to w jego oczach, a raczej nie widziałam. Nie widziałam w nich nic z tego, co kiedyś mnie w nim urzekło. Nic…
Pochylam się mocniej do przodu. Szum wodospadu zagłusza teraz już wszystko, więc nie jestem nawet pewna, czy to co przed chwilą słyszałam, to jego głos czy tylko moje wyobrażenie. Usmiecham się do siebie i znów zamykam oczy, nie chcę tego widzieć, bo wiem, że wtedy nie dam rady. Kucam szykując się do skoku, odbijam się od ziemi.
Przez chwilę jestem przekonana, że to już koniec, że wszystko potoczy się tak, jak chcę, że moje cierpienia się skończą, ale tylko przez chwilę, zaraz potem czuję ostry ból w żebrach, coś we mnie uderza. Coś, a raczej ktoś. Nie zdążam się nawet obejrzeć. Ląduję na boku, na skale, żebra mnie pieką, bark pulsuje bólem. Skała jest pochyła i czuję jak zaczynam zjeżdżać w stronę wodospadu.
„Dobrze”, myślę, „grunt, ze osiągnę swoje”. Spadam z półki skalnej. Przez chwile mam wrażenie, że wiszę w powietrzu, jestem taka lekka. Udało się!
Nic bardziej mylnego. Jakaś dłoń zaciska się na moim nadgarstku. Kolanami walę w skałę przede mną, rozbryzgując wodę. Ktoś ciągnie mnie na górę, odciąga od wodospadu, szarpię się i krzyczę, żeby mnie zostawił, ale on jest kompletnie głuchy na to, co robię i po prostu mnie ciągnie. Kaleczę nogi o skały, ale mnie to kompletnie nie obchodzi. W końcu puszcza mnie, ale dopiero na trawie. Ciężko dyszy tuż przy moim uchu.
- Co ty wyprawiasz do cholery!? – warczy.
Jego głos znów brzmi znajomo. Znów mam wrażenie, ze to Robin wrócił, ale nawet bez otwierania oczu wiem, że to nie on. Jego dotyk nie działa na mnie tak, jak powinien. Nic nie działa tak, jak powinno, w ogóle wszystko jest kompletnie bez sensu i do dupy! O!
- Jolie! – wrzeszczy na mnie – Weź się w garść, nie możesz się tak zachowywać.
Wzruszam ramionami i kręcę głową. Chcę powstrzymać te łzy, ale nie umiem, nie potrafię, płyną same, w ogóle bez mojego udziału. Nie chcę się rozklejać, nie o to chodziło.
Łapie mnie za ramiona i przyciąga do siebie.
- Ja wiem, ze ci ciężko, wiem… - urywa. – Wierz mi, że cię rozumiem. Wiem jak to jest kochać kogoś, kto nie czuje do ciebie tego samego, kto jest z kimś innym… Nawet jeśli wszystko jest tylko fikcją.
Uchylam powieki i patrzę na niego.
- Przecież u ciebie wszystko było fikcją… - szepczę
Uśmiecha się smutno.
- Nie, Jolie, nie było. – wzdycha ciężko – Wszystkie moje uczucia były prawdziwe. Ja nie byłem pod wpływem chemii czy czegokolwiek innego, miałem amnezję, ale ona nie zmienia odczuć. Kochałem cię i nadal cię kocham. Tylko ją kocham bardziej. Po prostu. - urywa i zmusza mnie, żebym na niego spojrzała. Trzyma mnie mocno za podbródek i czeka aż skupię na nim wzrok. – Kocham cię i chcę, żebyś była szczęśliwa, dlatego nie mogę ci pozwolić na to, co chciałaś zrobić! Nie możesz się tak po prostu poddać.
Kręcę głową tak mocno, że wyrywam się z jego uścisku.
- Jolie!
- Co? – zanoszę się płaczę – Po co mi to wszystko? Powiedz, po co?
Odsuwa się ode mnie. Chyba chce mnie lepiej widzieć, ale ja wciąż leżę tak, jak mnie zostawił. Nie ruszam się, bo nie mam na to siły.
- Bo go kochasz! Bo chcesz z nim być i on chce tego samego.
Znowu kręcę głową, zatykam uszy, nie chcę o nim słyszeć.
- Widziałeś co powiedział? Widziałeś jego twarz, jego oczy, kiedy to mówił? – chrypię przez ściśnięte gardło.
- Tak. – odpowiada spokojnie, gładząc mnie kciukiem po policzku. – Widziałem i jestem pewien, że to nie był on.
Krzywię się.
- Jolie, on cię kocha. Jelenie w końcu się znudzi, albo znajdziemy na nią sposób…
Wzruszam ramionami, bo chyba przestałam w to wierzyć. Nie wiem, nic już nie wiem.
- Jolie, do cholery! – łapie mnie mocno za ramię – Weź się w garść! Czy ty w ogóle pamiętasz, że jesteś w ciąży i że dziś chciałaś zabić nie tylko siebie ale i swoje dziecko?! Pamiętasz o tym?!
Jego szorstki, nieprzyjemny głos budzi mnie. Trzeźwieję nagle i rozglądam się bo dopiero do mnie dociera gdzie jestem i co chciałam zrobić.
- Ja… - urywam.
Simon przyciąga mnie mocno do siebie i przytula.
- Wiem, Jolie… - szepcze głaszcząc mnie delikatnie po włosach – Wiem, Kane, Robin, wcześniej twoi rodzice, Jack, Ian… To dużo cierpienia, dużo niepotrzebnych śmierci, zdecydowanie za dużo przemocy. Wiem, że to trudne, ale musisz przez to przejść, musisz jakoś sobie dać z tym radę… - kładzie mi rękę na brzuchu – dla niego…
Kiwam głową, bo wiem, że ma rację. Muszę i już, nie ważne co myślę, muszę być twarda.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebowała rozmowy, pomocy, pocieszenia, przytulenia… czegokolwiek… - patrzy mi w oczy – Jestem do twojej dyspozycji.
Zaczynam płakać i przytulam się do niego mocno. Muszę wyrzucić z siebie to wszystko.
- Dlaczego?! – wyrzucam z siebie słowa przez łzy. Nie wiem czy on cokolwiek rozumie, ale to nie ma znaczenia. Jest przy mnie. Rytm jego serca uspokaja mnie, a ja wyrzucam z siebie żale. – Co ja zrobiłam? Co zrobiła Abby? Dlaczego mój ojciec ją zabił? Dlaczego Jack musiał zginąć? Dlaczego Ian tyle cierpiał tylko z powodu tego, że mnie pokochał? Dlaczego to wszystko musi się dziać na moich oczach? Dlaczego wszyscy w moim otoczeniu, wszyscy których kocham muszą ginąć?
Podnoszę wzrok i patrzę Mu w oczy, jakbym liczyła na to, że odpowie mi na te pytania.
- Dlaczego Jelena uwzięła się akurat na mnie? – szepczę.
Simon spuszcza wzrok.
- Ona jest chora, Jolie. Nie powinno jej w ogóle być. Jest chora psychicznie, powinniśmy ją leczyć, albo w ogóle nie powoływać jej do życia, ale niestety teraz jest już za późno… - wzdycha. – Nie wiem dlaczego trafiło na ciebie, nie mam pojęcia. Wiem tylko, że to niesprawiedliwe, że nie powinno tak być… - próbuje się lekko uśmiechąć, ale jego oczy są smutne – Nawet nie wiesz jak mi przykro… Nie umiem ci nic więcej powiedzieć. – Zwiesza głowę.
Potakuję i próbuję się ruszyć, chcę się do niego przysunąć, ale powstrzymuje mnie przeszywający ból w biodrze. Krzyczę.
Simon zrywa się na nogi.
- Kładź się prosto – mówi patrząc na mnie.
Z trudem przetaczam się na plecy a on bada moje nogi.
- Masz strzaskane kości. Chyba za mocno rzuciłem tobą o skały.
Wzruszam ramionami.
- Inaczej nie miałbyś już co zbierać… - mówię, bo chcę mu ulżyć. To nie jego wina, że chciałam się zabić, a on mnie uratował. Może był mało delikatny, ale nie mogę mieć mu tego za złe.
Kuca przy mnie i bierze mnie na ręce i rusza w stronę szpitala.
- Zaniosę cię do Megan… - mówi – Nie zdziw się jak ktoś się zaraz do nas przyczepi… - urywa patrząc w stronę miasta, a ja widzę, że grupa kilku mężczyzn idzie w naszą stronę. W rękach trzymają drewniane drągi. Krok za nimi idzie jeszcze ktoś. Lekko zbudowany, drobny.
- Jace! – krzyczę i macham do niego.
Simon ostrożnie schodzi w dół. Mężczyźni podchodzą do nas.
- Co jej zrobiłeś?! – warczy jeden z nich.
Jace podchodzi cicho i staje obok mnie.
- Wszystko w porządku? – pyta.
- złamałam noge – mówię – Nic mi nie będzie.
Kiwa głową.
- Ją też pobiłeś? – warczy kolejny mężczyzna a ja patrzę zdziwiona to na Simona to na Jace’a.
- Też? Co to znaczy też?
Simon odwraca wzrok, więc wbijam wzrok w naszego burmistrza.
- Jace!
- Kiedy wyszłaś Blake poleciał za tobą, a Simon podszedł do Robina i chciał go wyciągnąć z sali, ale Robin nie chciał iśc, więc go uderzył. Przez chwilę mieliśmy wrażenie, że może wróci, ale wtedy wtrąciła się Jelena i Simon ją pobił dość… dotkliwie. Leży w szpitalu.
Patrze przerażona na Simona, a on wzrusza ramionami.
- Miałem jej dość, ktoś musiał z tym coś zrobić… - mówi – Zatłukłbym ją, gdyby nie to, że Robin zaczął jej bronić. Nie mogłem nic więcej zrobić tak, żeby nie zabić i jego. Scott musiał mnie w końcu od nich odciągać. Wybiegłem z sądu i pobiegłem za tobą…
- Tak, a my przyszliśmy teraz po ciebie – wyjaśnia jeden z mężczyzn – Jesteśmy nową policją. Idziesz z nami.
- Muszę odstawić Jolie do lekarza i pójdę – mówi spokojnie. – Najpierw ona, potem ja.
Mężczyźni patrzą po sobie, a ja dopiero zauważam, że wśród nich jest Aaron.
- Ja mu ufam. – mówi spokojnie mój ojciec – Pójdzie z nami.
- Nie! – odzywa się inny – Natychmiast pod sąd!
- Nie możemy – uspokaja ich Jace. – Musimy zebrać dowody, musi wpłynąć pozew i tak dalej.
- Ja bym go nie puszczał nigdzie – mówi jeden z policjantów – Skąd wiecie, ze jak spotka Jelenę w sądzie to jej nie zatłucze? Jaką macie gwarancję.
Pozostali mu przytakują, a ja z niepokojem patrzę na Simona.
- Co teraz? – szepczę. – Po co to zrobiłeś?
- Mówiłem ci, chcę, żebyś była szczęsliwa. Nic innego nie przyszło mi do głowy… - jego usta muskają moje ucho, kiedy to mówi, ale nie czuję w tym dawnej czułości jaką mnie obdarzał, po prostu, tak wyszło – A teraz odpowiem za to, co zrobiłem…
- Ja wezmę Jolie do szpitala – odzywa się Aaron i bierze mnie od Simona, starając się mnie nie urazić, ale nie jest i nigdy nie był tak delikatny jak Robin czy Simon. Krzywię się z bólu, ale powstrzymuję krzyk. – Ty idź z nimi lepiej… - urywa i podchodzi bliżej do nas. – Postaram się zrobić wszystko, żeby cię uwolnili, bo wiem dlaczego to zrobiłeś.
Simon kiwa głową. Idziemy w stronę miasta. Kiedy już mamy się rozdzielić podbiega do nas Megan.
- Po co to zrobiłeś?! – warczy na Simona, którego policjanci prowadzą ściskając za ramiona, jakby to miało go powstrzymać przed czymkolwiek… Jednym ruchem mógłby zrzucić z siebie każdego z nich.
- Po cholerę się wychylałeś?! – wrzeszczy znowu – Kochasz ją?! – wskazuje na mnie.
Simon zatrzymuje się w pół korku.
- Kocham ciebie – szepcze, a ona kreci głową.
- TO czemu to zrobiłeś? Mogliśmy być razem, szczęsliwi, gdybyś… - urywa i już chce odejść, ale ja łapię ją za rękę i przyciągam do siebie.
- Zwariowałaś!? – warczę – Nie możesz mu zabraniać robić tego, co uważa za słuszne! On zna historię Jeleny, wie co mi zrobiła, chciał mi pomóc, chciał to wszystko naprawić, a ty na niego naskakujesz!
- Bo nie życzę sobie, żeby się z tobą zadawał! – odparowuje i próbuje się wyrwać z mojego uścisku, ale ja trzymam mocno.
- Megan, chcę z tobą być, ale musisz zrozumieć, że ja i Jolie mamy wspólną historię. Ona zawsze będzie w moim życiu, a ja w jej. Ona kocha mojego brata. Mój brat kocha ją. Jelena to wszystko zepsuła, a ja nie umiem patrzyć na  to jak się męczą. Chcę im pomóc nie dlatego, że musze, tylko dlatego, że chcę. Chcę być częścią ich życia. – wyjaśnia smutno – Jeśli nie jesteś w stanie tego przeżyć, to… - urywa.
- Nie wierzę ci! – warczy – Nie wierzę żadnemu z was! Jelena i Robin wyglądają na szczęśliwie zakochanych, a zachcianki ciężarnej wariatki z urojeniami mało mnie interesują. – obraca się na pięcie i odchodzi w stronę szpitala.
Simon zwiesza głowę, a ja ledwo powstrzymuję łzy.
- Trzeba było mi pozwolić odejść… - szepczę, a on wyrywa się policjantom i łapie mnie za brodę tak mocno, że krzywię się z bólu.
- TO nie twoja wina, rozumiesz?! – syczy  - To są moje wybory. Moje i tylko moje i tylko ja będę ponosił ich konsekwencje.
Odsuwa się ode mnie, bo policjanci już na niego warczą. Podaje im ręce.
- Już idę. – mówi i powoli rusza z nimi w stronę hotelu.
- Gdzie go zabierają? – pytam Aarona.
- Do więzienia. Jedno z pomieszczeń w piwnicach hotelu przeznaczyliśmy na więzienie. – wyjaśnia – Ludzie nie czują się bezpieczni bez więzienia i bez policji.
Przyglądam mu się uważnie i próbuję cos wyczytać z jego twarzy.
- Ale ty? – mówię w końcu – przecież nie lubisz policji, nigdy ich nie lubiłeś, a teraz jesteś jednym z nich?
Aaron wzrusza ramionami i nic nie mówi. W asyście Jace’a wchodzimy do szpitala. W drzwiach wpadam na Megan, która właśnie wypuszcza Jelenę i Robina do domu. Robin ma rozcięty łuk brwiowy. Załozyli mu szwy. Jelena ma o wiele więcej nici, zarówno na twarzy jak i na reszcie ciała. Jest spuchnięta i sina. Trochę się cieszę, ze tak wygląda, że Simon odważył się zrobić to, czego ja się bałam. Jestem mu wdzięczna.
Jelena uśmiecha się szeroko na mój widok.
- A tobie co się stało biedaczko? – pyta przesłodzonym głosem.
- złamała nogę – odwarkuje jej Aaron, a Megan patrzy na niego takim wzrokiem, ze natychmiast cichnie.
- Przyjdźcie za kilka dni, to wam zdejmę szwy. Tydzień będzie w miarę okej. – Wyjaśnia Megan i odprowadza Robina i Jelenę do drzwi.
Robin nawet nie podnosi na mnie wzroku, tylko kurczowo ciska dłoń Jeleny. Staram się nie zwracać na to uwagi i przypominam sobie najlepsze chwile spędzone z nim i wmawiam sobie, że jeszcze kiedyś tak będzie. Mam nadzieję…
Megan patrzy na mnie spode łba, ale Jace podchodzi do nieji odciąga ją na bok. Długo rozmawiają wymieniając się jakimiś uwagami i gestami, a my czekamy. W końcu Jace szepcze jej coś na ucho i jej twarz łagodnieje. Bez słowa wskazuje nam pokój. Tato kładzie mnie na jednym z łóżek, a Megan myje ręce i podchodzi do mnie. Powoli bada moją nogę i inne stłuczenia.
- Dziecko – szepczę – czy wszystko z nim w porzadku? – mój głos drży. Nie chciałam mu zrobic krzywdy. Nie wiem jakim cudem zapomniałam o nim, nie wiem jak mogłam go narażać.
Megan uśmiecha się lekko i bierze od Jace’a jakież dziwne urządzenie, odsłania mój brzuch i smaruje go jakimś dziwnym żelem.
- Zaraz zobaczymy. – przysuwa monitor i ustawia go tak, żebym i ja go widziała. Przykłada to dziwne coś do mojego brzucha, a na ekranie pojawia się szary obraz. Z początku nic nie widzę, ani nie słysza, ale potem nagle słychać trzaski.
Pik, pik, pik pik… w bardzo szybkim tempie. Jace uśmiecha się szeroko.
- Nic mu nie jest. – wyjaśnia – To jego tętno…
Moja twarz rozjaśnia się, kiedy patrzę na ekran, a Jace wyjaśnia mi, że to jest moje dziecko, że to jest twarz mojego syna.

- Jack… Mój malutki Jack… - szepczę, kiedy Megan podaje mi środki przeciwbólowe i nasenne, kiedy odpływam w krainę zapomnienia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!