Wnoszą mnie na drugie piętro, gdzie jest pokój zwany sądem.
Stawiają wózek na ziemi i dalej już mnie wiozą. Przed drzwiami siedzi Blake,
obejmuje Mary ramieniem i uśmiecha się szeroko.
- Gdzie Simon? – pytam.
Blake patrzy zdezorientowany na Scotta, a potem na Jace’a,
ale obaj wzruszają ramionami.
- Simon, to jego proces, tak?
Blake marszczy czoło.
- Nie.
Przenoszę wzrok na Aarona.
- Co z Simonem? – pytam. – Przecież go aresztowaliście!
Drzwi sądu otwierają się.
- Później ci powiem. – rzuca Aaron i wchodzi na salę, a ja z
resztą zaraz za nim.
Zajmujemy miejsca z
tyłu, co oznacza, że żadne z nas nie jest pozwanym. Blake całuje Mary i ściska
ją mocno, a ona podchodzi do Jace’a, który zdążył już zająć swoje miejsce.
Podaje mu jakąś kartkę. Jace czyta ją, po czym podaje radzie miasta. Każdy
przygląda się jej przez chwilę, po czym podaje następnemu. Ostatni oddaje
kartkę Mary, a ona siada po stronie oskarżyciela. Wbijam zdziwnione spojrzenie
w Blake’a, ale on tylko uśmiecha się tajemniczo. Po chwili drzwi otwierają się
ponownie i dwóch policjantów wprowadza Jelenę. Jej twarz wciąż pokryta jest
szwami. Jej prawd ramiona są zielonkawe od siniaków. Za nią posłusznie, jak
piesek, drepcze Robin. Szew na łuku brwiowym wciąż jest na miejscu.
Policjanci sadzają Jelenę na krześle oskarżonego.
Nic nie rozumiem, to wszystko jest co raz dziwniejsze. Chcę
się kogoś o coś zapytać, ale Jace wstaje i wszyscy patrzą na niego.
- Zebraliśmy się tutaj dziś, żeby rozpatrzyć sprawę, którą
rozpoczęła Mary. – kiwa na nią – Możesz nam przeczytać o co chodzi?
Mary wstaje i wyciąga kartkę.
- Oskarżam Jelenę o to, że stosując hipnozę pozbawiła mnie
wolnej woli, zawładnęła moimi myślami i zmuszała mnie do ranienia tych, których
kocham i odrzucania mężczyzny, z którym chciałam być.
Jelena prostuje się na krześle. Nie widzę jej twarzy, ale
domyślam się, że się uśmiecha, choć kompletnie nie wiem czemu, przecież to jest
sprawa przeciwko niej. Nie może jej wygrać… Nie ma takiej opcji. Jestem tego
prawie pewna. Mary się obudziła, siedzi obok mnie. Scott, Jill i Blake też mogą
być świadkami no i ja. I może Robin… jeśli się obudzi… Jeśli…
Wzdycham ciężko i łapię Blake’a za rękę, a on ściska mnie
mocno, jakby chciał mnie zapewnić, że dziś wszystko się zmieni, że Robin wróci,
że będzie mój, że odzyskam go tak, jak on odzyskał Mary.
- Powiesz nam jak to wygląda? – pyta Jace, ale ja nie mogę się
skupić na tym, o czym rozmawiają.
- Co z Simonem? – pytam Blake’a
Cień niepokoju przechodzi przez jego twarz, a Aaron kopie go
lekko w kostkę i Blake zagryza wargę, kręci głową i wzrusza ramionami.
- Nie teraz – szepcze.
Zaczynam podejrzewać, ze coś przede mną ukrywają, ale czuję
na sobie karcące spojrzenie Jace’a, więc odpuszczam i wpatruję się w tył głowy
Mary, kiedy opowiada o tym jak się czuła, kiedy była zahipnotyzowana, kiedy
mówi, że robiła różne rzeczy nawet nie zastanawiając się nad tym co robi i
dlaczego. Wszystkie czynności wykonywała podświadomie, jakby sama będąc gościem
we własnej głowie.
- TO okropne uczucie. – wzdycha – Robi się coś, czego
normalnie by się nie robiło. – pochyla głowę.
- Coś jeszcze? – pyta beznamiętnie jeden z rady miasta.
Mary kręci głową.
- Czego żądasz? – pyta
Zamknięcia jej w odosobnieniu i leczenia psychiatrycznego
dla niej. I tego, żeby uwolniła Robina.
Przenoszę wzrok na swojego byłego męża. Widzę, że cały się
spina, że mięśnie mu pracują tak, jakby chciał wstać, ale ktoś lub coś go
powstrzymuje.
- Robin, czy chcesz, zęby cię gdziekolwiek oddawano? – pyta
ponownie ten sam mężczyzna.
Moje serce przyspiesza, Blake zaciska mocniej dłoń na moich
palcach.
- Powiedz ‘tak’, powiedz ‘tak’, powiedz ‘tak’… - szepczę pod
nosem, jakby to mogło cokolwiek zmienić.
Robin wstaje powoli i robi krok do przodu.
- Nie. – to słowo jest jak kolejny sztylet prosto w serce.
Blake pochyla się w moją stronę.
- On nie jest sobą, pamiętaj o tym. – szepcze mi do ucha, a
ja biorę głęboki wdech i kiwam głową.
- Nie jest sobą – powtarzam.
- Skąd pomysł, że Robina trzeba gdziekolwiek oddawać? – pyta
ponownie członek rady miasta.
- Bo on nie kocha Jeleny, kocha Jolie…
Rada wybucha śmiechem, a Jelena odwraca sięw moją stronę i
pokazuje mi język i już wiem, że nie mamy szans, że jakimś cudem rada miasta
jest po jej stronie. Tylko Jace wydaje się być nietknięty. Siedzi sztywno na
krześle z niewyraźną miną i omija mnie wzrokiem.
- Jolie, możesz nam coś o tym powiedzieć? – prosi mnie, ale
bez przekonania.
Podjeżdżam wózkiem odrobinę do przodu i również bez
przekonania zaczynam mówić o tym jak poznałam Robina, jak byliśmy razem, o tym,
że on mnie kochał i że jest grono świadków, którzy mogą to potwierdzić. Mówię
też, że nieprawdą jest, że zmuszałam go do ślubu. Scott i Jill przekrzykują
się, żeby potwierdzić każde moje słowo. Blake wciąż stoi za mną.
- Ja mogę potwierdzić wszystko, co Jolie powiedziała. Ktoś z
nas – wskazuje siebie oraz Jill i Scotta – prawie zawsze był przy nich.
Widzieliśmy ich na ślubie. Robin nie był zastraszany ani zmuszany do niczego.
Chciał tego i kochał Jolie i dalej ją kocha…
Znowu śmiech. Blake krzywi się.
- Spójrzcie na niego, wyglada jak zbity pies – ciągnie – Czy
tak wygląda zakochany człowiek?
- Ja tu nie widzę zbitego psa – odzywa się mężczyzna z rady
miasta – Ja tu widzę szczęśliwego mężczyznę u boku swojej kobiety. – podnosi na
mnie wzrok, a ja ściskam mocno dłoń Blake’a, bo jego oczy są kompletnie białe,
przezroczyste…
- Cholera – syczę, a Blake zaciska dłonie na mich ramionach
– Dostał ich…
Blake przytakuje, ale nic nie mówi.
- Czy ktoś jeszcze chciałby coś powiedzieć? – pyta Jace.
- Ja! – odzywa się Jill i już wiem, że nie polepszy sprawy,
a co najwyżej ją pogorszy – Nie wiem w jaki sposób ta wiedźma was zbałamuciła,
ale jesteście kompletnie ślepi jeśli nie widzicie co się dzieje… - w tym
momencie Scott zatyka jej usta dłonią i wyciąga ją z sali przepraszając po
drodze radę i Jace’a.
- Skoro nikt więcej nie ma nic do powiedzenia, zaraz
ogłosimy wyrok – warczy jeden z rady miasta.
Przez chwilę panuje całkowita cisza, potem członkowie rady
zaczynają rozmawiać półgłosem. Nic nie słyszę, ale właściwie to nie muszę, bo i
tak wiem jaki będzie wyrok. Jestem pewna, że wiem…
W końcu Jace odwraca się przodem do sali. Minę ma nietęgą,
więc wiem co za chwilę powie.
- Werdykt był niejedno głośny – oznajmia – Nie zgadzam się z
radą, ale nie mam możliwości zmiany ich wyroku. Jest to mój obowiązek, żeby wam
go przedstawić... – urywa i patrzy na mnie przez chwilę, a potem spuszcza
wzrok. – Rada uznała Jelenę za niewinną zarzucanych jej czynów, a Mary
postanowiła zamknąć w odosobnieniu i objąć nadzorem psychologa, żeby ustalić co
jest źródłem jej urojeń i czy nie zagraża to życiu mieszkańców miasta.
- Nie! – warczy Blake i przeciska się przez tłum, żeby
rozgonić policjantów, którzy właśnie usiłują zabrać mu Mary.
Widzę, że dziewczyna jest przerażona, ze nie spodziewała się
takiego obrotu sprawy, że to wszystko jest dla niej tak samo niespodziewane jak
dla mnie.
Blake bije się z policjantami, ale tylko przez chwilę.
- Dość – wrzeszczy Jace – Dość bo każę zamknąć was
wszystkich! Odsunać się od siebie.
Blake prostuje się. Jest trochę poturbowany, ale policjanci
wyglądają gorzej.
Mary podchodzi do niego i przytula go mocno. Szepcze mu coś
na ucho, a Blake całuje ją lekko i też coś szepcze. Wychodzi z sali, za nim prowadzona
przez Aarona, idzie Mary. Podnosi na mnie wzrok i zatrzymuje się.
- Przepraszam, że nie wyszło… - szepcze. – Wiem co on czuje
i to jest okropne… Chciałam wam pomóc…
- Dziękuję ci… - odpowiadam – Jeśli mogę cokolwiek zrobić,
żeby wam pomóc… - urywam bo Aaron ściska mnie za ramię.
- Najlepiej będzie, jeśli nic nie będziesz robić, Jolie –
cedzi przez zęby. – Jelena ma wszystkich w garści, chyba tylko Jace jest ci
przyjazny. Lepiej nic nie rób… Dla ich dobra.
Spuszczam głowę, bo wiem, ze on ma rację. Cholera!
Walę pięścią w podłokietnik i czekam aż rada miasta opuści
salę. Jace łapie wózek i wywozi mnie na korytarz, tam prosi dwóch policjantów o
zniesienie mnie na dół, a potem wiezie mnie z powrotem do szpitala. Widzę, że
Jelena i Robin cały czas idą za nami. Jace ogląda się co jakiś czas i prycha z
niezadowoleniem.
- Odwal się w końcu – warczy przez ramię. – Po co za nami
leziesz?
- Nie idę za wami – śmieje się Jelena.
- Tylko gdzie?
- Do szpitala. Na zdjecie szwów. – wyjaśnia i przyspiesza
kroku, żeby wyprzedzić nas.
Jace zawozi mnie do mojego pokoju i pomaga mi przejść na
łóżko.
- Próbuję dojść do tego czym ona im wypłukuje mózgi, ale
jeszcze nie wiem. – jego głos jest pełen goryczy – Nie daję rady…
- Ona używa hipnozy, Jace… - mówię cicho.
- Nie, Jolie, to nie to, nie tylko to. Ja znam hipnozę,
chyba znaliśmy tego samego ocalałego. Ja też się od niego uczyłem. Nie wiem czy
jestem tak dobry jak ona, ale co nie co wiem i to nie jest tylko hipnoza.
- Ty się na tym znasz? – pytam.
Kiwa głową.
- To czemu nie spróbujesz ich odhipnotyzować?
Jace drapie się po czole i zaczyna nerwowo chodzić po
pokoju.
- BO to nie takie proste… - wzdycha – Mogę im pomóc, ale
mogę też pogorszyć jeśli nie wiem którą z technik stosowała, a nie wiem… Bo ona
zmienia techniki, tak podejrzewam, dlatego każdy z nich działa inaczej…
Kiwam głową, żeby potwierdzić, że rozumiem, choć nie do
końca tak jest…
- To co ona im daje?
Jace wzrusza ramionami.
- Oprócz hipnozy? Nie wiem. Pewnie jakiś napar, ale nie wiem
na czym oparty i nie wiem jak długo działa…
- wzdycha ciężko i załamuje ręce – całe noce spędzam w laboratorium
szukając odtrutki, podrzucałem to do tej pory Mary i na nią chyba coś
zadziałało, ale nie zadziałało na Robina. Jego trzyma na czymś specjalnym…
Opadam ciężko na poduszkę. Jestem koszmarnie zmęczona tym
wszystkim.
- Przyniesiesz mi coś na sen? – proszę.
- Jasne… - odwraca się na pięcie i wychodzi, a ja przymykam
oczy.
Po jakimś czasie słyszę, że drzwi się znowu otwierają. Nie
otwieram oczu, bo jestem pewna, że to Jace. Podchodzi do mnie i wbija mi igłę w
przedramię. Trochę piecze. Zastanawiam się czy wcześniej też piekło… Chyba nie.
- Co ty tu robisz?! – wrzeszczy Jace i słysze jak biegnie do
mnie.
Skoro on był przy drzwiach, to kto dał mi zastrzyk. Uchylam
powieki, a nade mną pochyla się Jelena. Uśmiecha się triumfalnie.
- Trzeba było nie zaczynac, trzeba było zostawić wszystko
tak, jak było, trzeba było zostawić mnie i żyć w swoim beznadziejnym świecie,
ale ty musisz próbować go odzyskać… Musisz…
- Co mi zrobiłaś? – pytam kiedy Jace łapie ją za ręce i
wyrywa jej z dłoni strzykawkę.
- Co jej wstrzyknęłaś?! – warczy na nią wykręcając jej mocno
ręce.
Jelena wybucha śmiechem.
- Truciznę. Zabiła mnie – patrzę na nią beznamiętnym
wzrokiem, a ona wciąż się śmieje.
- Nie, Jolie. Mówiłam ci, że nie chcę cię zabić. Jesteś mi
jeszcze potrzebna. Chcę twojego dziecka. – syczy tak cicho, że tylko ja to
słyszę.
Moje ręce wędrują na brzuch, a moje serce staje na chwilę.
- Nie… - chrypię i tracę przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!