Me

Me

poniedziałek, 29 lipca 2013

Overhead 21

Wnoszą mnie na drugie piętro, gdzie jest pokój zwany sądem. Stawiają wózek na ziemi i dalej już mnie wiozą. Przed drzwiami siedzi Blake, obejmuje Mary ramieniem i uśmiecha się szeroko.
- Gdzie Simon? – pytam.
Blake patrzy zdezorientowany na Scotta, a potem na Jace’a, ale obaj wzruszają ramionami.
- Simon, to jego proces, tak?
Blake marszczy czoło.
- Nie.
Przenoszę wzrok na Aarona.
- Co z Simonem? – pytam. – Przecież go aresztowaliście!
Drzwi sądu otwierają się.
- Później ci powiem. – rzuca Aaron i wchodzi na salę, a ja z resztą zaraz za nim.
 Zajmujemy miejsca z tyłu, co oznacza, że żadne z nas nie jest pozwanym. Blake całuje Mary i ściska ją mocno, a ona podchodzi do Jace’a, który zdążył już zająć swoje miejsce. Podaje mu jakąś kartkę. Jace czyta ją, po czym podaje radzie miasta. Każdy przygląda się jej przez chwilę, po czym podaje następnemu. Ostatni oddaje kartkę Mary, a ona siada po stronie oskarżyciela. Wbijam zdziwnione spojrzenie w Blake’a, ale on tylko uśmiecha się tajemniczo. Po chwili drzwi otwierają się ponownie i dwóch policjantów wprowadza Jelenę. Jej twarz wciąż pokryta jest szwami. Jej prawd ramiona są zielonkawe od siniaków. Za nią posłusznie, jak piesek, drepcze Robin. Szew na łuku brwiowym wciąż jest na miejscu.
Policjanci sadzają Jelenę na krześle oskarżonego.
Nic nie rozumiem, to wszystko jest co raz dziwniejsze. Chcę się kogoś o coś zapytać, ale Jace wstaje i wszyscy patrzą na niego.
- Zebraliśmy się tutaj dziś, żeby rozpatrzyć sprawę, którą rozpoczęła Mary. – kiwa na nią – Możesz nam przeczytać o co chodzi?
Mary wstaje i wyciąga kartkę.
- Oskarżam Jelenę o to, że stosując hipnozę pozbawiła mnie wolnej woli, zawładnęła moimi myślami i zmuszała mnie do ranienia tych, których kocham i odrzucania mężczyzny, z którym chciałam być.
Jelena prostuje się na krześle. Nie widzę jej twarzy, ale domyślam się, że się uśmiecha, choć kompletnie nie wiem czemu, przecież to jest sprawa przeciwko niej. Nie może jej wygrać… Nie ma takiej opcji. Jestem tego prawie pewna. Mary się obudziła, siedzi obok mnie. Scott, Jill i Blake też mogą być świadkami no i ja. I może Robin… jeśli się obudzi… Jeśli…
Wzdycham ciężko i łapię Blake’a za rękę, a on ściska mnie mocno, jakby chciał mnie zapewnić, że dziś wszystko się zmieni, że Robin wróci, że będzie mój, że odzyskam go tak, jak on odzyskał Mary.
- Powiesz nam jak to wygląda? – pyta Jace, ale ja nie mogę się skupić na tym, o czym rozmawiają.
- Co z Simonem? – pytam Blake’a
Cień niepokoju przechodzi przez jego twarz, a Aaron kopie go lekko w kostkę i Blake zagryza wargę, kręci głową i wzrusza ramionami.
- Nie teraz – szepcze.
Zaczynam podejrzewać, ze coś przede mną ukrywają, ale czuję na sobie karcące spojrzenie Jace’a, więc odpuszczam i wpatruję się w tył głowy Mary, kiedy opowiada o tym jak się czuła, kiedy była zahipnotyzowana, kiedy mówi, że robiła różne rzeczy nawet nie zastanawiając się nad tym co robi i dlaczego. Wszystkie czynności wykonywała podświadomie, jakby sama będąc gościem we własnej głowie.
- TO okropne uczucie. – wzdycha – Robi się coś, czego normalnie by się nie robiło. – pochyla głowę.
- Coś jeszcze? – pyta beznamiętnie jeden z rady miasta.
Mary kręci głową.
- Czego żądasz? – pyta
Zamknięcia jej w odosobnieniu i leczenia psychiatrycznego dla niej. I tego, żeby uwolniła Robina.
Przenoszę wzrok na swojego byłego męża. Widzę, że cały się spina, że mięśnie mu pracują tak, jakby chciał wstać, ale ktoś lub coś go powstrzymuje.
- Robin, czy chcesz, zęby cię gdziekolwiek oddawano? – pyta ponownie ten sam mężczyzna.
Moje serce przyspiesza, Blake zaciska mocniej dłoń na moich palcach.
- Powiedz ‘tak’, powiedz ‘tak’, powiedz ‘tak’… - szepczę pod nosem, jakby to mogło cokolwiek zmienić. 
Robin wstaje powoli i robi krok do przodu.
- Nie. – to słowo jest jak kolejny sztylet prosto w serce. Blake pochyla się w moją stronę.
- On nie jest sobą, pamiętaj o tym. – szepcze mi do ucha, a ja biorę głęboki wdech i kiwam głową.
- Nie jest sobą – powtarzam.
- Skąd pomysł, że Robina trzeba gdziekolwiek oddawać? – pyta ponownie członek rady miasta.
- Bo on nie kocha Jeleny, kocha Jolie…
Rada wybucha śmiechem, a Jelena odwraca sięw moją stronę i pokazuje mi język i już wiem, że nie mamy szans, że jakimś cudem rada miasta jest po jej stronie. Tylko Jace wydaje się być nietknięty. Siedzi sztywno na krześle z niewyraźną miną i omija mnie wzrokiem.
- Jolie, możesz nam coś o tym powiedzieć? – prosi mnie, ale bez przekonania.
Podjeżdżam wózkiem odrobinę do przodu i również bez przekonania zaczynam mówić o tym jak poznałam Robina, jak byliśmy razem, o tym, że on mnie kochał i że jest grono świadków, którzy mogą to potwierdzić. Mówię też, że nieprawdą jest, że zmuszałam go do ślubu. Scott i Jill przekrzykują się, żeby potwierdzić każde moje słowo. Blake wciąż stoi za mną.
- Ja mogę potwierdzić wszystko, co Jolie powiedziała. Ktoś z nas – wskazuje siebie oraz Jill i Scotta – prawie zawsze był przy nich. Widzieliśmy ich na ślubie. Robin nie był zastraszany ani zmuszany do niczego. Chciał tego i kochał Jolie i dalej ją kocha…
Znowu śmiech. Blake krzywi się.
- Spójrzcie na niego, wyglada jak zbity pies – ciągnie – Czy tak wygląda zakochany człowiek?
- Ja tu nie widzę zbitego psa – odzywa się mężczyzna z rady miasta – Ja tu widzę szczęśliwego mężczyznę u boku swojej kobiety. – podnosi na mnie wzrok, a ja ściskam mocno dłoń Blake’a, bo jego oczy są kompletnie białe, przezroczyste…
- Cholera – syczę, a Blake zaciska dłonie na mich ramionach – Dostał ich…
Blake przytakuje, ale nic nie mówi.
- Czy ktoś jeszcze chciałby coś powiedzieć? – pyta Jace.
- Ja! – odzywa się Jill i już wiem, że nie polepszy sprawy, a co najwyżej ją pogorszy – Nie wiem w jaki sposób ta wiedźma was zbałamuciła, ale jesteście kompletnie ślepi jeśli nie widzicie co się dzieje… - w tym momencie Scott zatyka jej usta dłonią i wyciąga ją z sali przepraszając po drodze radę i Jace’a.
- Skoro nikt więcej nie ma nic do powiedzenia, zaraz ogłosimy wyrok – warczy jeden z rady miasta.
Przez chwilę panuje całkowita cisza, potem członkowie rady zaczynają rozmawiać półgłosem. Nic nie słyszę, ale właściwie to nie muszę, bo i tak wiem jaki będzie wyrok. Jestem pewna, że wiem…
W końcu Jace odwraca się przodem do sali. Minę ma nietęgą, więc wiem co za chwilę powie.
- Werdykt był niejedno głośny – oznajmia – Nie zgadzam się z radą, ale nie mam możliwości zmiany ich wyroku. Jest to mój obowiązek, żeby wam go przedstawić... – urywa i patrzy na mnie przez chwilę, a potem spuszcza wzrok. – Rada uznała Jelenę za niewinną zarzucanych jej czynów, a Mary postanowiła zamknąć w odosobnieniu i objąć nadzorem psychologa, żeby ustalić co jest źródłem jej urojeń i czy nie zagraża to życiu mieszkańców miasta.
- Nie! – warczy Blake i przeciska się przez tłum, żeby rozgonić policjantów, którzy właśnie usiłują zabrać mu Mary.
Widzę, że dziewczyna jest przerażona, ze nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, że to wszystko jest dla niej tak samo niespodziewane jak dla mnie. 
Blake bije się z policjantami, ale tylko przez chwilę.
- Dość – wrzeszczy Jace – Dość bo każę zamknąć was wszystkich! Odsunać się od siebie.
Blake prostuje się. Jest trochę poturbowany, ale policjanci wyglądają gorzej.
Mary podchodzi do niego i przytula go mocno. Szepcze mu coś na ucho, a Blake całuje ją lekko i też coś szepcze. Wychodzi z sali, za nim prowadzona przez Aarona, idzie Mary. Podnosi na mnie wzrok i zatrzymuje się.
- Przepraszam, że nie wyszło… - szepcze. – Wiem co on czuje i to jest okropne… Chciałam wam pomóc…
- Dziękuję ci… - odpowiadam – Jeśli mogę cokolwiek zrobić, żeby wam pomóc… - urywam bo Aaron ściska mnie za ramię.
- Najlepiej będzie, jeśli nic nie będziesz robić, Jolie – cedzi przez zęby. – Jelena ma wszystkich w garści, chyba tylko Jace jest ci przyjazny. Lepiej nic nie rób… Dla ich dobra.
Spuszczam głowę, bo wiem, ze on ma rację. Cholera!
Walę pięścią w podłokietnik i czekam aż rada miasta opuści salę. Jace łapie wózek i wywozi mnie na korytarz, tam prosi dwóch policjantów o zniesienie mnie na dół, a potem wiezie mnie z powrotem do szpitala. Widzę, że Jelena i Robin cały czas idą za nami. Jace ogląda się co jakiś czas i prycha z niezadowoleniem.
- Odwal się w końcu – warczy przez ramię. – Po co za nami leziesz?
- Nie idę za wami – śmieje się Jelena.
- Tylko gdzie?
- Do szpitala. Na zdjecie szwów. – wyjaśnia i przyspiesza kroku, żeby wyprzedzić nas.
Jace zawozi mnie do mojego pokoju i pomaga mi przejść na łóżko.
- Próbuję dojść do tego czym ona im wypłukuje mózgi, ale jeszcze nie wiem. – jego głos jest pełen goryczy – Nie daję rady…
- Ona używa hipnozy, Jace… - mówię cicho.
- Nie, Jolie, to nie to, nie tylko to. Ja znam hipnozę, chyba znaliśmy tego samego ocalałego. Ja też się od niego uczyłem. Nie wiem czy jestem tak dobry jak ona, ale co nie co wiem i to nie jest tylko hipnoza.
- Ty się na tym znasz? – pytam.
Kiwa głową.
- To czemu nie spróbujesz ich odhipnotyzować?
Jace drapie się po czole i zaczyna nerwowo chodzić po pokoju.
- BO to nie takie proste… - wzdycha – Mogę im pomóc, ale mogę też pogorszyć jeśli nie wiem którą z technik stosowała, a nie wiem… Bo ona zmienia techniki, tak podejrzewam, dlatego każdy z nich działa inaczej…
Kiwam głową, żeby potwierdzić, że rozumiem, choć nie do końca tak jest…
- To co ona im daje?
Jace wzrusza ramionami.
- Oprócz hipnozy? Nie wiem. Pewnie jakiś napar, ale nie wiem na czym oparty i nie wiem jak długo działa…  - wzdycha ciężko i załamuje ręce – całe noce spędzam w laboratorium szukając odtrutki, podrzucałem to do tej pory Mary i na nią chyba coś zadziałało, ale nie zadziałało na Robina. Jego trzyma na czymś specjalnym…
Opadam ciężko na poduszkę. Jestem koszmarnie zmęczona tym wszystkim.
- Przyniesiesz mi coś na sen? – proszę.
- Jasne… - odwraca się na pięcie i wychodzi, a ja przymykam oczy.
Po jakimś czasie słyszę, że drzwi się znowu otwierają. Nie otwieram oczu, bo jestem pewna, że to Jace. Podchodzi do mnie i wbija mi igłę w przedramię. Trochę piecze. Zastanawiam się czy wcześniej też piekło… Chyba nie.
- Co ty tu robisz?! – wrzeszczy Jace i słysze jak biegnie do mnie.
Skoro on był przy drzwiach, to kto dał mi zastrzyk. Uchylam powieki, a nade mną pochyla się Jelena. Uśmiecha się triumfalnie.
- Trzeba było nie zaczynac, trzeba było zostawić wszystko tak, jak było, trzeba było zostawić mnie i żyć w swoim beznadziejnym świecie, ale ty musisz próbować go odzyskać… Musisz…
- Co mi zrobiłaś? – pytam kiedy Jace łapie ją za ręce i wyrywa jej z dłoni strzykawkę.
- Co jej wstrzyknęłaś?! – warczy na nią wykręcając jej mocno ręce.
Jelena wybucha śmiechem.
- Truciznę. Zabiła mnie – patrzę na nią beznamiętnym wzrokiem, a ona wciąż się śmieje.
- Nie, Jolie. Mówiłam ci, że nie chcę cię zabić. Jesteś mi jeszcze potrzebna. Chcę twojego dziecka. – syczy tak cicho, że tylko ja to słyszę.
Moje ręce wędrują na brzuch, a moje serce staje na chwilę.
- Nie… - chrypię i tracę przytomność.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!