Me

Me

wtorek, 23 lipca 2013

Overhead 15

Zrywam się z łóżka i nie oglądając się na innych pędzę w stronę domu Robina, w stronę domu, który miał być mój. Po chwili dogania mnie Blake i biegniemy już razem. Za plecami słyszę ciężki oddech Jace’a, który właśnie przebiega tę trasę po raz drugi. Dopadamy razem do werandy z przodu domu, wbiegamy na górę przeskakując po dwa schodki. Ja zatrzymuję się przed drzwiami i chcę pukać, ale Blake nie ma oporów, kopniakiem otwiera drzwi i wpada do środka. Wbiegam za nim.
Rozglądam się po domu i coś mi tu nie pasuje. Ściany są poprzestawiane. Kuchnia jest w miejscu sypialni, sypialnia tam, gdzie miała być jadalnia. Nic nie rozumiem, ale nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo zauważam ją.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? – Jelena siedzi przy dużym stole naprzeciwko swoich gości. Wszyscy przyglądają się dziwnie matce malutkiego Kane’a, prawie nie reagują na nasze przyjście, tylko na chwilę odwracają się i kiwają nam głowami, żeby za chwilę znów wrócić do tępego wpatrywania się w matkę i dziecko. Kobieta siedzi na krześle dokładnie naprzeciwko Jeleny i kiwa się w przód i w tył przyciskając niemowlę do piersi. Robin siedzi tuż obok swojej obecnej ukochanej. Patrzy się tępo w stół i wykonuje bezmyślnie plecenia Jeleny. Przynosi krzesło dla mnie i dla Blake’a, a mnie żal ściska serce, kiedy widzę co się z nim dzieje, kiedy widzę, że jego włosy straciły blask, kiedy widze, że jego ruchy straciły dawną płynność i sprężystość, kiedy widzę, jak on cierpi pod maską tego dziwnego czegoś, co nałożyła na niego ta chora dziewczyna.
Kiedy stawia koło mnie krzesło łapię go za ramię, a on podnosi na mnie wzrok. Całe ciepło lodowego błękitu jest ukryte gdzieś głęboko, jego oczy są zimne i nieczułe.
- Robin… - szepczę cicho, a on podnosi rękę, jakby chciał mnie uderzyć. Blake momentalnie pojawia się przy mnie i staje pomiędzy mną a miłością mojego życia, ale ja go odpycham i znów staję twarzą twarz z Robinem. Łapię go za nadgarstek uniesionej ręki i przyciągam ją do swojego policzka, wtulam twarz we wnętrze jego dłoni i całuję go lekko, cały czas patrząc mu w oczy. Widzę, jak jego twarz zmienia się, jak przebiega przez nią tysiąc emocji, widzę jego walkę, widzę jego żal, widzę, że próbuje się uwolnić, ale przegrywa i widzę jak go to zabija powoli i wiem, że muszę się z tym wszystkim spieszyć. Przesuwam delikatnie kciukiem po wnętrzu jego nadgarstka i szepczę nieme „kocham cię, nie poddawaj się” i przez chwilę widzę cień uśmiechu w kąciku jego ust, przez chwilę widzę ogień pod lodem jego oczu, przez chwilę widzę mojego Robina. Tylko przez chwilę, ale ta chwila powoduje, że czuję się silniejsza niż kiedykolwiek.
Jelena skupia wzrok tylko na mnie, przygląda się temu co robię i kiedy uznaje, że przeginam odciąga Robina siłą ode mnie i szepcze mu codo ucha. Jego twarz staje się na powrót beznamiętna, a jego oczy pozbawione wyrazu. Ona jest zachwycona, a ja…
Blake ściska delikatnie moje ramię i przysuwa się do mnie.
- On tam jest… - szepcze – Jest pod tą skorupą.
Odwracam się do niego lekko i uśmiecham się. Nadzieja na normalne życie rozkwita we mnie mocniej, karmiona tym, co przed chwilą widziałam, karmiona kilkusekundowym spotkaniem z ojcem mojego dziecka.
- Wiem. – patrzę w zielone oczy i widzę tam siebie, inną siebie niż oglądałam przez ostatnich kilka dni, lepszą, radośniejszą, zdolną do walki do utraty tchu o to, czego tak naprawdę chcę.
Do domku wpadają pozostali. Jace wygląda jakby ledwo żył, Scott dyszy ciężko, a Aaron opada z łoskotem na krzesło. Tylko Jill i Adele wyglądają jakby dopiero co wstały  wypoczęte z łóżka. Uśmiecham się lekko i kiwam im na powitanie. Jill uśmiecha się, ale ta sielanka nie trwa długo. Blake łapie mnie za ramię i odwraca przodem do stołu. Jelena szepcze coś do niemowlaka wymachując mu przed nosem jakimś metalowym przedmiotem. Jego matka nie reaguje.
Jill robi krok do przodu, ale ja powstrzymuję ją. Musimy najpierw wiedzieć co dokładnie się dzieje, nie możemy działać pochopnie, nie możemy też po prostu zabić Jeleny, bo jeśli zahipnotyzowała wszystkich obecnych, to bez niej możemy ich nie odzyskać.
Podchodzę bliżej, żeby przyjrzeć się pozostałym. Robin staje mi na drodze, ale kiedy tylko łapię go za nadgarstek i spoglądam mu w oczy, odpuszcza, a Jelena szarpie go za rękaw i ciągnie za swoje plecy. Podchodzę do niej.
- Co ty wyprawiasz? – pytam.
Uśmiecha się półgębkiem i patrzy na mnie z taką nienawiścią, że aż mam ochotę się schować.
- Nic. Oni tylko śpią.  – jej głos jest przesycony jadem – To nie ich chcę ukarać, tylko ciebie.
Nie ruszam się choć powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie, bo ona wyciąga do mnie rękę i zaciska ją ostentacyjnie jakby chciała mnie udusić.
- To czemu mnie po prostu nie zabijesz? – pytam i łapię jej dłoń prowadząc do swojego gardła.
Odpowiedź przychodzi sama. Robin natychmiast otrząsa się, łapie jej rękę i odciąga ode mnie. Patrzy na nią wściekły, a ja uśmiecham się, bo już wszystko rozumiem. Jej iluzja nie jest tak silna, jak by chciała. Jelena cofa się gwałtownie, wyrywając z uścisku Robina i podnosi do góry ciężarek, machając mu przed oczami i szepcząc coś, co chyba tylko oni we dwoje rozumieją. Twarz Robina znowu flaczeje, jego oczy, które jeszcze przed chwilą niemal świeciły, teraz są kompletnie pozbawione życia i jakiegokolwiek blasku.
- Naprawione – Jelena uśmiecha się szyderczo a ja zerkam przez ramię na Blake’a i wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Puszczam do niego oko, a on przytakuje. Odwracam się do Jeleny.
- Czyli jesteś na mnie skazana? - pytam.
Jelena uśmiecha się nieprzyjemnie.
- Ależ ja cię nigdy nie chciałam zabić. Myślisz, że dlaczego tyle razy cię ratowałam? Dlaczego tyle razy ludzie pod moim wpływem ci pomagali?
- Bo nie zawsze miałaś nad nimi pełną kontrolę -  odwarkuję zanim się zastanowię czy powinnam.
Jelena robi krok w moją stronę i zaciska mocno szczęki.
- Uważaj… Ciebie nie zabiję, ale… - odwraca się w stronę stołu. – Ją mogę. – pokazuje na biedną matkę Kane’a.
Nie zdążam nic zrobić, kiedy ona bierze ją pod brodę i przesuwa sobie palce po gardle patrząc jej w oczy. Kobieta wstaje, odkłada dziecko na stół i idzie w stronę kuchni. Łapie nóż. Blake podbiega do niej i próbuje ją powstrzymać, po chwili dołącza do niego Scott, trzymają ją, ale ona wykręca się i wije i po chwili na ziemię kapie jej krew.
W dwóch krokach dopadam Jelenę i łapię ją za gardło.
- Co zrobiłaś? – syczę. – Zwariowałaś?! Mały teraz nie ma matki ani ojca!
Robin odciąga mnie od niej, a Jelena śmieje się.
- Będzie miał. Tez jest pod hipnozą, uzna za rodzica tego, kogo zobaczy jako pierwszego. – oznajmia mi jakby mnie to interesowało, a potem przeciska się koło mnie i podchodzi do stołu. Wyciąga ręce w kierunku dziecka i wtedy nagle dzieje się coś, czego chyba nikt się nie spodziewał. Joe wstaje z impetem. Jego krzesło przewraca się na podłoge niemiłosiernie hałasując, a on patrzy wściekły na Jelenę.
- Ty…. – rusza w jej kierunku, a ja wiem, że muszę go powstrzymać, bo bez niej prawdopodobnie nie będę w stanie odzyskać Robina na stałe. Staję przed nim i opieram mu dłonie na ramionach. Zapieram się nogami, ale on idzie dalej.
- Joe! – krzyczę – Nie!
Joe nic sobie ze mnie nie robi, idzie dalej. Dopiero kiedy podchodzi do niego Blake z uniesioną wysoko pięścią, zatrzymuje się dysząc ciężko.
- Ona… - chrapie – zabiła…- sapie – matkę Kane’a. – patrzy się z nienawiścią na Jelenę. – Zrobię z nią to samo – cedzi przez zęby.
- Nie, Joe, dość już zabijania na dziś! – władczym głosem odzywa się Aaron. – Koniec.
Joe rozluźnia mięśnie. Mój ojciec zawsze umiał usadzić go w miejscu. Joe patrzy się z nienawiścią na Jelenę.
- Czemu ją zabiłaś? – pyta przesłodzonym głosem – może chociaż mi to wyjaśnisz…
- To proste. Chcę dziecka. – odpowiada wzruszając ramionami. – Mały zaraz się obudzi i zobaczy mnie i będzie mnie uważał za matkę.
Jakby na poparcie ich słów ze stołu słychać najpierw delikatne kwilenie, a zaraz potem płacz niemowlęcia. Jelena rzuca się w tamtą stronę, ale Joe jest szybszy. Jednym ruchem porywa malucha ze stołu i delikatnie układa na swoich wielkich łapskach. Niemowlę płacze jeszcze chwilę, ale potem patrzy na niego i uspokaja się. Joe podaje mu palec, a Kane chwyta go i wsadza do buzi pochrząkując z zadowoleniem.
Podchodzę do niego i poklepuję go po ramieniu.
- Idź, zabierz go stąd – mówię cicho zachwycona delikatnością i czułością z jaką ten wielki mężczyzna odnosi się do kruchego człowieczka w swoich ramionach – Powiedz Kaylie, że macie kogoś pod opieką.
Joe kiwa głową i gugając pod nosem do małego wychodzi, nie oglądając się za siebie. Podejrzewam, że teraz nikt i nic nie obchodzi go tak, jak mały.
 Jelena rzuca się na mnie po raz kolejny, tym razem wbija paznokcie w mój brzuch.
- Nie tamten, to dostanę twojego! – warczy i szarpie się, kiedy Blake i Robin odciągają ją ode mnie. Po chwili opamiętuje się i znowu wyciąga wisiorek, żeby wrócić hipnozę Robina, ale Blake wyrywa jej go z rąk i wyrzuca przez okno.
- Dość! – krzyczy, a Jelena śmieje się głośno a potem szepcze cos do Robina i ten natychmiast się uspokaja.
- Myślałeś, że tylko ten ciężarek powoduje, że on jest pod moim wpływem, co Blake? – śmieje mu się w twarz.
Blake kręci głową z niedowierzaniem.
- Jesteś chora! – warczy.
- Bardziej niż ci się wydaje – odpowiada i pstryka palcami.
Ci, którzy siedzieli przy stole wstają i rozglądają się z przerażeniem. Proszę Aarona, żeby zaprowadził ich do hotelu i jakoś poupychał po pokojach.
- Nie mogą tu zostać pod żadnym pozorem. – mówię na końcu, a on przytakuje i razem z Jace’em wyprowadzają ludzi z domu i kierują się do hotelu.
Ja spoglądam na Jill i Scotta, a potem na Blake’a. Chce, żeby sobie poszli, chcę z nią porozmawiać sam na sam, ale oni kręcą tylko głowami i ani myślą się ruszyć stąd. Wzruszam ramionami i sama zabieram się do wyjścia.
- Jeszcze cię dostanę – warczy za mną Jelena – Zabiorę ci tego twojego robala, który w tobie rośnie!
Tylko silny uścisk Blake’a powstrzymuje mnie przed natychmiastowym odwróceniem się i walnięciem jej w szczękę.
- Nie dostaniesz mojego dziecka – cedzę przez zaciśnięte zęby.
- A ty, Blake… - woła jeszcze za nami Jelena, kiedy już prawie przekraczamy próg. – lepiej przyjrzyj się swoje Mary, ona nie jest taka święta…
Blake sztywnieje czuję jak przyspiesza mu puls, bo jego dłonie robią się gorące. Ściskam jego palce na moim ramieniu.
- Zignoruj – szepcę.
Blake oddycha głęboko przez chwilę, a potem popycha mnie przed sobą do wyjścia i z wściekłością zatrzaskuje drzwi do domu.

Idziemy powoli do hotelu, na miejscu wszyscy po kolei bierzemy szybki prysznic i kładziemy się na korytarzach na prowizorycznych posłaniach. Nic nas nie obchodzi, jesteśmy tak zmęczeni, że zasnęlibyśmy na czymkolwiek. Po chwili słychać już tylko nasze równe oddechy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!