Zrywam się z łóżka i nie oglądając się na innych pędzę w
stronę domu Robina, w stronę domu, który miał być mój. Po chwili dogania mnie
Blake i biegniemy już razem. Za plecami słyszę ciężki oddech Jace’a, który
właśnie przebiega tę trasę po raz drugi. Dopadamy razem do werandy z przodu
domu, wbiegamy na górę przeskakując po dwa schodki. Ja zatrzymuję się przed
drzwiami i chcę pukać, ale Blake nie ma oporów, kopniakiem otwiera drzwi i
wpada do środka. Wbiegam za nim.
Rozglądam się po domu i coś mi tu nie pasuje. Ściany są
poprzestawiane. Kuchnia jest w miejscu sypialni, sypialnia tam, gdzie miała być
jadalnia. Nic nie rozumiem, ale nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo
zauważam ją.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? – Jelena siedzi przy
dużym stole naprzeciwko swoich gości. Wszyscy przyglądają się dziwnie matce
malutkiego Kane’a, prawie nie reagują na nasze przyjście, tylko na chwilę
odwracają się i kiwają nam głowami, żeby za chwilę znów wrócić do tępego wpatrywania
się w matkę i dziecko. Kobieta siedzi na krześle dokładnie naprzeciwko Jeleny i
kiwa się w przód i w tył przyciskając niemowlę do piersi. Robin siedzi tuż obok
swojej obecnej ukochanej. Patrzy się tępo w stół i wykonuje bezmyślnie plecenia
Jeleny. Przynosi krzesło dla mnie i dla Blake’a, a mnie żal ściska serce, kiedy
widzę co się z nim dzieje, kiedy widzę, że jego włosy straciły blask, kiedy
widze, że jego ruchy straciły dawną płynność i sprężystość, kiedy widzę, jak on
cierpi pod maską tego dziwnego czegoś, co nałożyła na niego ta chora
dziewczyna.
Kiedy stawia koło mnie krzesło łapię go za ramię, a on
podnosi na mnie wzrok. Całe ciepło lodowego błękitu jest ukryte gdzieś głęboko,
jego oczy są zimne i nieczułe.
- Robin… - szepczę cicho, a on podnosi rękę, jakby chciał
mnie uderzyć. Blake momentalnie pojawia się przy mnie i staje pomiędzy mną a
miłością mojego życia, ale ja go odpycham i znów staję twarzą twarz z Robinem.
Łapię go za nadgarstek uniesionej ręki i przyciągam ją do swojego policzka, wtulam
twarz we wnętrze jego dłoni i całuję go lekko, cały czas patrząc mu w oczy.
Widzę, jak jego twarz zmienia się, jak przebiega przez nią tysiąc emocji, widzę
jego walkę, widzę jego żal, widzę, że próbuje się uwolnić, ale przegrywa i
widzę jak go to zabija powoli i wiem, że muszę się z tym wszystkim spieszyć.
Przesuwam delikatnie kciukiem po wnętrzu jego nadgarstka i szepczę nieme „kocham
cię, nie poddawaj się” i przez chwilę widzę cień uśmiechu w kąciku jego ust,
przez chwilę widzę ogień pod lodem jego oczu, przez chwilę widzę mojego Robina.
Tylko przez chwilę, ale ta chwila powoduje, że czuję się silniejsza niż
kiedykolwiek.
Jelena skupia wzrok tylko na mnie, przygląda się temu co
robię i kiedy uznaje, że przeginam odciąga Robina siłą ode mnie i szepcze mu
codo ucha. Jego twarz staje się na powrót beznamiętna, a jego oczy pozbawione
wyrazu. Ona jest zachwycona, a ja…
Blake ściska delikatnie moje ramię i przysuwa się do mnie.
- On tam jest… - szepcze – Jest pod tą skorupą.
Odwracam się do niego lekko i uśmiecham się. Nadzieja na
normalne życie rozkwita we mnie mocniej, karmiona tym, co przed chwilą
widziałam, karmiona kilkusekundowym spotkaniem z ojcem mojego dziecka.
- Wiem. – patrzę w zielone oczy i widzę tam siebie, inną
siebie niż oglądałam przez ostatnich kilka dni, lepszą, radośniejszą, zdolną do
walki do utraty tchu o to, czego tak naprawdę chcę.
Do domku wpadają pozostali. Jace wygląda jakby ledwo żył,
Scott dyszy ciężko, a Aaron opada z łoskotem na krzesło. Tylko Jill i Adele
wyglądają jakby dopiero co wstały
wypoczęte z łóżka. Uśmiecham się lekko i kiwam im na powitanie. Jill
uśmiecha się, ale ta sielanka nie trwa długo. Blake łapie mnie za ramię i
odwraca przodem do stołu. Jelena szepcze coś do niemowlaka wymachując mu przed
nosem jakimś metalowym przedmiotem. Jego matka nie reaguje.
Jill robi krok do przodu, ale ja powstrzymuję ją. Musimy
najpierw wiedzieć co dokładnie się dzieje, nie możemy działać pochopnie, nie
możemy też po prostu zabić Jeleny, bo jeśli zahipnotyzowała wszystkich obecnych,
to bez niej możemy ich nie odzyskać.
Podchodzę bliżej, żeby przyjrzeć się pozostałym. Robin staje
mi na drodze, ale kiedy tylko łapię go za nadgarstek i spoglądam mu w oczy,
odpuszcza, a Jelena szarpie go za rękaw i ciągnie za swoje plecy. Podchodzę do
niej.
- Co ty wyprawiasz? – pytam.
Uśmiecha się półgębkiem i patrzy na mnie z taką nienawiścią,
że aż mam ochotę się schować.
- Nic. Oni tylko śpią. – jej głos jest przesycony jadem – To nie ich
chcę ukarać, tylko ciebie.
Nie ruszam się choć powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie, bo
ona wyciąga do mnie rękę i zaciska ją ostentacyjnie jakby chciała mnie udusić.
- To czemu mnie po prostu nie zabijesz? – pytam i łapię jej
dłoń prowadząc do swojego gardła.
Odpowiedź przychodzi sama. Robin natychmiast otrząsa się,
łapie jej rękę i odciąga ode mnie. Patrzy na nią wściekły, a ja uśmiecham się,
bo już wszystko rozumiem. Jej iluzja nie jest tak silna, jak by chciała. Jelena
cofa się gwałtownie, wyrywając z uścisku Robina i podnosi do góry ciężarek,
machając mu przed oczami i szepcząc coś, co chyba tylko oni we dwoje rozumieją.
Twarz Robina znowu flaczeje, jego oczy, które jeszcze przed chwilą niemal
świeciły, teraz są kompletnie pozbawione życia i jakiegokolwiek blasku.
- Naprawione – Jelena uśmiecha się szyderczo a ja zerkam
przez ramię na Blake’a i wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Puszczam do
niego oko, a on przytakuje. Odwracam się do Jeleny.
- Czyli jesteś na mnie skazana? - pytam.
Jelena uśmiecha się nieprzyjemnie.
- Ależ ja cię nigdy nie chciałam zabić. Myślisz, że dlaczego
tyle razy cię ratowałam? Dlaczego tyle razy ludzie pod moim wpływem ci
pomagali?
- Bo nie zawsze miałaś nad nimi pełną kontrolę - odwarkuję zanim się zastanowię czy powinnam.
Jelena robi krok w moją stronę i zaciska mocno szczęki.
- Uważaj… Ciebie nie zabiję, ale… - odwraca się w stronę
stołu. – Ją mogę. – pokazuje na biedną matkę Kane’a.
Nie zdążam nic zrobić, kiedy ona bierze ją pod brodę i
przesuwa sobie palce po gardle patrząc jej w oczy. Kobieta wstaje, odkłada
dziecko na stół i idzie w stronę kuchni. Łapie nóż. Blake podbiega do niej i
próbuje ją powstrzymać, po chwili dołącza do niego Scott, trzymają ją, ale ona
wykręca się i wije i po chwili na ziemię kapie jej krew.
W dwóch krokach dopadam Jelenę i łapię ją za gardło.
- Co zrobiłaś? – syczę. – Zwariowałaś?! Mały teraz nie ma
matki ani ojca!
Robin odciąga mnie od niej, a Jelena śmieje się.
- Będzie miał. Tez jest pod hipnozą, uzna za rodzica tego,
kogo zobaczy jako pierwszego. – oznajmia mi jakby mnie to interesowało, a potem
przeciska się koło mnie i podchodzi do stołu. Wyciąga ręce w kierunku dziecka i
wtedy nagle dzieje się coś, czego chyba nikt się nie spodziewał. Joe wstaje z
impetem. Jego krzesło przewraca się na podłoge niemiłosiernie hałasując, a on
patrzy wściekły na Jelenę.
- Ty…. – rusza w jej kierunku, a ja wiem, że muszę go
powstrzymać, bo bez niej prawdopodobnie nie będę w stanie odzyskać Robina na
stałe. Staję przed nim i opieram mu dłonie na ramionach. Zapieram się nogami, ale
on idzie dalej.
- Joe! – krzyczę – Nie!
Joe nic sobie ze mnie nie robi, idzie dalej. Dopiero kiedy
podchodzi do niego Blake z uniesioną wysoko pięścią, zatrzymuje się dysząc
ciężko.
- Ona… - chrapie – zabiła…- sapie – matkę Kane’a. – patrzy
się z nienawiścią na Jelenę. – Zrobię z nią to samo – cedzi przez zęby.
- Nie, Joe, dość już zabijania na dziś! – władczym głosem
odzywa się Aaron. – Koniec.
Joe rozluźnia mięśnie. Mój ojciec zawsze umiał usadzić go w
miejscu. Joe patrzy się z nienawiścią na Jelenę.
- Czemu ją zabiłaś? – pyta przesłodzonym głosem – może
chociaż mi to wyjaśnisz…
- To proste. Chcę dziecka. – odpowiada wzruszając ramionami.
– Mały zaraz się obudzi i zobaczy mnie i będzie mnie uważał za matkę.
Jakby na poparcie ich słów ze stołu słychać najpierw
delikatne kwilenie, a zaraz potem płacz niemowlęcia. Jelena rzuca się w tamtą
stronę, ale Joe jest szybszy. Jednym ruchem porywa malucha ze stołu i
delikatnie układa na swoich wielkich łapskach. Niemowlę płacze jeszcze chwilę,
ale potem patrzy na niego i uspokaja się. Joe podaje mu palec, a Kane chwyta go
i wsadza do buzi pochrząkując z zadowoleniem.
Podchodzę do niego i poklepuję go po ramieniu.
- Idź, zabierz go stąd – mówię cicho zachwycona
delikatnością i czułością z jaką ten wielki mężczyzna odnosi się do kruchego
człowieczka w swoich ramionach – Powiedz Kaylie, że macie kogoś pod opieką.
Joe kiwa głową i gugając pod nosem do małego wychodzi, nie
oglądając się za siebie. Podejrzewam, że teraz nikt i nic nie obchodzi go tak,
jak mały.
Jelena rzuca się na
mnie po raz kolejny, tym razem wbija paznokcie w mój brzuch.
- Nie tamten, to dostanę twojego! – warczy i szarpie się,
kiedy Blake i Robin odciągają ją ode mnie. Po chwili opamiętuje się i znowu
wyciąga wisiorek, żeby wrócić hipnozę Robina, ale Blake wyrywa jej go z rąk i
wyrzuca przez okno.
- Dość! – krzyczy, a Jelena śmieje się głośno a potem
szepcze cos do Robina i ten natychmiast się uspokaja.
- Myślałeś, że tylko ten ciężarek powoduje, że on jest pod
moim wpływem, co Blake? – śmieje mu się w twarz.
Blake kręci głową z niedowierzaniem.
- Jesteś chora! – warczy.
- Bardziej niż ci się wydaje – odpowiada i pstryka palcami.
Ci, którzy siedzieli przy stole wstają i rozglądają się z
przerażeniem. Proszę Aarona, żeby zaprowadził ich do hotelu i jakoś poupychał
po pokojach.
- Nie mogą tu zostać pod żadnym pozorem. – mówię na końcu, a
on przytakuje i razem z Jace’em wyprowadzają ludzi z domu i kierują się do
hotelu.
Ja spoglądam na Jill i Scotta, a potem na Blake’a. Chce,
żeby sobie poszli, chcę z nią porozmawiać sam na sam, ale oni kręcą tylko
głowami i ani myślą się ruszyć stąd. Wzruszam ramionami i sama zabieram się do
wyjścia.
- Jeszcze cię dostanę – warczy za mną Jelena – Zabiorę ci
tego twojego robala, który w tobie rośnie!
Tylko silny uścisk Blake’a powstrzymuje mnie przed
natychmiastowym odwróceniem się i walnięciem jej w szczękę.
- Nie dostaniesz mojego dziecka – cedzę przez zaciśnięte zęby.
- A ty, Blake… - woła jeszcze za nami Jelena, kiedy już
prawie przekraczamy próg. – lepiej przyjrzyj się swoje Mary, ona nie jest taka
święta…
Blake sztywnieje czuję jak przyspiesza mu puls, bo jego
dłonie robią się gorące. Ściskam jego palce na moim ramieniu.
- Zignoruj – szepcę.
Blake oddycha głęboko przez chwilę, a potem popycha mnie
przed sobą do wyjścia i z wściekłością zatrzaskuje drzwi do domu.
Idziemy powoli do hotelu, na miejscu wszyscy po kolei
bierzemy szybki prysznic i kładziemy się na korytarzach na prowizorycznych
posłaniach. Nic nas nie obchodzi, jesteśmy tak zmęczeni, że zasnęlibyśmy na
czymkolwiek. Po chwili słychać już tylko nasze równe oddechy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!