Me

Me

środa, 31 lipca 2013

Overhead 24

Znowu odzyskuję przytomność, słyszę jakąś krzątaninę, ktoś coś krzyczy, mówi, ludzie biegają, coś się tłucze, ktoś kogoś wyzywa od idiotów, ktoś wspomina o antidotum…
Potem nastaje cisza...
Jest inaczej niż poprzednio, kiedy maszyna tak przeciągle piszczała. Nie czuję żadnych wstrząsów, nikt nie przepuszcza przez moje ciało prądu. Przez chwilę wszystko mnie boli, ale potem odpuszcza nagle, bo dochodzą do mnie te uczucia, których tak strasznie mi brakowało, te, których pragnęłam i wierzyłam, że je odzyskam, walczyłam o to, aż zabrakło mi sił, aż moje ciało odmówiło współpracy...
Teraz osiągnęłam wszystko to, co chciałam. Teraz jestem tu, gdzie chciałam być. Teraz wreszcie jestem szczęśliwa, szkoda tylko, że to nie jest prawdziwe. Czuję na sobie jego dotyk, jego oddech, jego łzy płyną po moich policzkach. To nie może być rzeczywistość, on nie płacze. Widziałam jego łzy dwa razy i za każdym razem nie był sobą bo albo był pod wpływem chemii albo częściowo pod wpływem hipnozy. Nic mnie nie boli, a on jest przy mnie. Jestem w niebie.
- Jolie, nie odchodź – jego szloch tuż przy moim uchu mówi mi, że coś jest nie tak.
Jeśli jesteśmy w niebie, razem, to czemu on płacze. Dziwne. Próbuję się skupić na tym co czuję, na tym co mnie otacza i dociera do mnie, że wciąż słyszę przeciągły pisk maszyny od tętna, że wciąż ciągnie mnie skóra na brzuchu, że czuję swoje ciało tak, jakbym wciąż w nim była.
Ktoś inny mnie dotyka, kładzie palce na mojej szyi, a potem odsuwa się szybko.
- Ona żyje! – krzyczy z niedowierzaniem.
- Nie… - głos Robina jest słaby.
- żyje, ma tętno – upiera się tamten.
Pamiętam ten głos, to mój lekarz, Jace.
- A maszyna? – Robin odsuwa się ode mnie.
Wyobrażam sobie jak rozgląda się zdezorientowany, jak próbuje znaleźć przyczynę tego dziwnego rozdźwięku między zeznaniami Jace’a i tym, co sugeruje maszyna.
Próbuję otworzyć oczy, przez chwilę oślepia mnie światło, a zaraz potem mój wzrok koncentruje się na nim. Wygląda dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałam, jest na wpół przerażony, na w pół szczęśliwy, bo słyszy to, co chciał usłyszeć. Rozgląda się zdezorientowany, ale nie zauważa, że na niego patrzę, nie widzi, że się obudziłam, że jestem tu z nim.
Ściskam jego dłoń. Opuszcza wzrok i spotykam zmęczone, udręczone spojrzenie bladobłękitnych oczu. Na jego twarzy maluje się niedowierzanie. Unoszę z wysiłkiem kącik ust, chcę się uśmiechnąć, a on odsuwa się. Nic nie rozumiem.
- Jace!  - wrzeszczy i odsuwa się od mojego łóżka puszczając moją dłoń, która opada bezwładnie w dół.
Jace podbiega do mnie i uśmiecha się lekko.
- Cześć Jolie. – mówi spokojnie.
Jego najwyraźniej nie dziwi to, co jest dla mnie niezrozumiałe. Moje serce stoi, mówi o tym piszcząca przy moim uchy maszyna. Jeśli tak jest, to jakim cudem ich widzę, jakim cudem oni widzą mnie, jakim cudem widzę swoje ciało, jakim cudem…
Marszczę czoło.
- Jak? – pytam cicho.
Gdzieś w okolicy swoich nóg słyszę zduszony krzyk Robina, który znowu cofa się o krok, jakby widział ducha. Jace rozgląda się przez chwilę bezradnie, a potem zaraz uśmiecha się szeroko, pochyla się i podnosi do góry jakieś kable. Śmieje się w głos. Ja przyglądam się mu z niedowierzaniem, bo dalej nie rozumiem. Jace szarpie za kable i widzę, że one są podłączone do piszczącej maszyny. Uśmiecham się lekko, a on wyłącza maszynę, żeby nie hałasowała.
- Chyba pozrywałaś kable z tej radości, kiedy go zobaczyłaś – kiwa głową w kierunku Robina.
Przenoszę wzrok na tego, którego kocham, a on wciąż patrzy na mnie z niedowierzaniem. Uśmiecham się lekko i wyciągam do niego rękę.  Powoli podchodzi, zbliża się do mnie ostrożnie, jakby się bał, że zaraz rozpłynę się w powietrzu. Siada ostrożnie na łóżku i dotyka mojej dłoni. Przeszywa mnie rozkoszny dreszcz, jak zawsze, kiedy jego ciało styka się z moim. Jego twarz rozjaśnia się, uśmiecha się do mnie lekko i całuje moją dłoń, ale chwilę potem pochmurnieje i patrzy na Jace’a.
- Co z trucizną? – pyta. – Udało wam się zrobić odtrutkę?
Jace kiwa głową.
- Jeanie opracowała ją prawie w całości jeszcze zanim nam potwierdziłeś czego należy użyć. – odpowiada – Brakowało jednego składnika, ale teraz już dostała pełne antidotum, wiesz przecież. Powinno już działać.
Robin kiwa nieznacznie głową.
- Zaraz porobimy jej badania i zobaczymy co i jak. – kładzie mu rękę na ramieniu. – Nie martw się.
Pochyla się nade mną i pobiera mi krew do badań.
- Sprawdzimy też ile w jej krwi jest przyspieszacza wzrostu. Wtedy będziemy w stanie określić czy zagraża to jej życiu czy nie. – przenosi wzrok na mnie – Nie wstrzyknęła ci dużo, a to, że jesteś w ciąży tylko pomaga, bo prawdopodobnie dużą część wchłonie dziecko. Dla niego to bezpieczniejsze niż dla ciebie.
Kiwam głową, a Jace klepie Robina po ramieniu i odchodzi w kierunku drzwi.
- Zostawię was teraz samych.
Rozglądam się i dopiero zauważam, że wszyscy inni gdzieś zniknęli, że Robin i Jace byli jedynymi, którzy siedzieli przy mnie. Drzwi zamykają się, a ja nie mam odwagi na niego spojrzeć. Tak długo na to czekałam, a teraz nie potrafię patrzeć mu w oczy. Ja leżę plackiem a on siedzi na brzegu mojego łóżka, nie odzywamy się, nie patrzymy na siebie, jakby powstał między nami jakiś dziwny dystans, jakbyśmy zapomnieli kim dla siebie jesteśmy.
- przepraszam – mówimy w końcu jednocześnie i spoglądamy na siebie.
Uśmiecham się, a on wciąż wygląda na zbolałego. Łapię jego dłoń.
- Co się dzieje? – pytam.
- Jolie… - zaczyna – Ja… - urywa i odwraca wzrok ściągając brwi tak, że pojawia się między nimi to charakterystyczne V, jest zdenerwowany.
Ściskam jego palce i przyciągam go mocniej do siebie, wtulam się w jego otwartą dłoń. Siedzi tak sztywno przez chwilę, a potem odsuwa się ode mnie.
- Ja nie… - zaczyna i znowu urywa.
Marszczę czoło i patrzę na niego zdziwiona.
- Co nie? – pytam lekko podniesionym głosem ,bo zaczynam się denerwować.
- Nie umiem, nie potrafię, nie… - kręci energicznie głową i zaciska powieki, jakby powstrzymywał łzy.
- Czego nie umiesz? – mój głos jest cichy, beznamiętny. – Czego? – powtarzam wpatrując się w niego natarczywie.
- Ja…
- Co „ty”, do cholery? – puszczam jego rękę i podnoszę się trochę na łóżku, żeby siedzieć. Wezgłowie kłuje mnie w plecy, ale nie obchodzi mnie to. Ciśnienie mi skacze, czuję, że serce mi przyspiesza. Co on mówi? O czym? Czego nie może?
Robin milczy, nie patrzy na mnie, tylko wykręca sobie palce tak, że aż stawy mu strzelają.
- Robin! – warczę.
Wstaje i odchodzi ode mnie.
- Nie potrafię… - szepcze z wzrokiem wbitym we własne buty.
Nie potrafię? Po takim czasie, po tym jak na niego czekałam, jak walczyłam, jak patrzyłam na to jak on i ona…
- Chodzi o nią? Brakuje ci jej? – te słowa palą, to mój najgorszy koszmar wypowiedziany na głos i nagle staje się realny. Serce mi wali, oddech przyspiesza, a ręce zaczynają mi się trząść.
Kręci głową, ale omija mnie wzrokiem. Kłamie, jestem tego pewna, uczyli nas tego… Nie patrzy mi w oczy, kłamie.
Układam sobie to wszystko w całość.
Nie zależy mu na mnie, nie chce ze mną być, nie chce mojej bliskości, odsuwa się. Nie chce mi powiedzieć o co mu chodzi, nie potrafi nic wyjaśnić. Chodzi o Jelenę. Chodzi o to, że ją zabiłam, że jest zmuszony do bycia ze mną, a nie z nią, że…
Wolę nie mysleć o niczym więcej.
- Jolie… - wyciąga do mnie rękę.
- Wyjdź! – warczę walcząc ze łzami, które nieuchronnie napływają mi do oczu.
Robin zatrzymuje się w połowie gestu.
- Dlaczego? – pyta cicho.
- Wyjdź powiedziałam! Wyjdź i nie wracaj! Nie chcę cię znać, nie chce cie widzieć!
- Ale… - zaczyna.
- Wynoś się! – wrzeszczę i zaciskam mocno powieki, żeby nie musieć na niego patrzeć. Czuję jak po policzkach ściekają mi łzy. Czuję jak on zaczyna je ocierać, ale odtrącam go, odpycham.
- Jolie… ja… - urywa, kiedy napotyka mój wzrok.
- Wyjdź, proszę… - mówię słabo – chcę być trochę sama ze sobą…
Opuszcza rękę, odwraca się i ociągając się rusza w stronę drzwi.

Zamykam oczy i czekam na kliknięcie zamka, na trzask, kiedy one się za nim zamkną. Jest. Wciągam głęboko powietrze. Teraz muszę się jakoś pogodzić z tym, ze go już nie ma.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!