Budzę się, nie wiem ile czasu minęło, ale moja noga jest cała
usztywniona, od biodra w dół aż do stopu. Dotykam usztywnienia, ogranicza moje
ruchy, ale nie jest zupełnie sztywne, jak gips, który kiedyś założyli Joemu w
Underground.
- To nowa metoda leczenia złamań – wyjaśnia Jace widząc
zdziwienie na mojej twarzy. – W ciągu kilku dni będziesz znowu chodzić.
Kiwam głową, choć jest to dziwne, wydawało mi się, że miałam
poważne złamanie.
- Jak to możliwe? – pytam.
Jace uśmiecha się szeroko i zaczyna opowiadać o tym jak to
przy współpracy Blake’a i Megan opracowują nowe leki. Okazuje się, że rosliny,
które wyrosły tu po wielkim wybuchu są inne niż były kiedyś. Badają ich skład i
później próbują uzywać w nowy sposób.
- Twoja noga była całkiem strzaskana. Teraz zrastają się
ostatnie kości. Własciwie moglibyśmy ci już to zdjąć, ale jak znam twój
temperament, to lepiej cię jeszcze trochę siłą potrzymać w łóżku. –Blake
puszcza do mnie oko.
- Jak to już się wszystko zrosło? Jak to możliwe?
Nie mogę się nadziwić, jakoś kompletnie to do mnie nie
dociera... Kiedyś proste złamanie ręki Joe zrastało się sześć tygodni.
- Jak długo spałam? – pytam w końcu po przeanalizowaniu
wszystkiego, co pamiętam.
- pięć dni. – Jace uśmiecha się szeroko. – Musieliśmy cię
utrzymywać w śpiączce, bo zrastanie kości w tym tempie boli jak cholera.
Marszczę czoło i przyglądam im się badawczo, w końcu moje
dłonie wędrują do brzucha i ogarnia mnie przerażenie. Czuję jak tętno mi
przyspiesza, jak moje serce galopuje, jak
mój oddech się spłyca. Ręce zaczynają mi drżeć.
Blake podchodzi do mnie i łapie moje dłonie.
- Jolie, co jest?
- Jack… - szepczę, a on patrzy na mnie pytająco.
- Jack nie zyje, wiesz o tym. – mówi to cicho i ukradkiem
spogląda na Jace’a, ale ten tylko wzrusza ramionami i kreci bezradnie głową.
- Nie ten Jack! – w moim głosie czuć zdenerwowanie – mój
syn. Jak to wszystko wpłynęło na niego? Nic mu nie jest?
Blake oddycha z ulgą, ale wciąż dziwnie mi się przygląda, a
Jace podchodzi do mnie z tym samym urzadzeniem, które pamiętam sprzed
zaśnięcia.
- Monitorowaliśmy go cały czas. – wyjaśnia. – Blake i twój
ojciec patrzyli nam na ręce i
podejrzewam, ze nie stałbym tu przed tobą, gdyby małemu się coś stało. –
uśmiecha się szeroko i smaruje mnie żelem, a potem przyciska to dziwne coś do
mojego brzucha.
Przez chwilę zamieram w oczekiwaniu, kiedy on przesuwa po
moim brzuchu. W końcu słyszę jego tętno i uśmiecham się szeroko, oddycham z
ulgą.
- Zadowolona? – Jace szczerzy zęby w uśmiechu, a ja kiwam
głową. – To teraz powiedz jak się czujesz…
- Dobrze – wzruszam ramionami.
Drzwi do pokoju nagle otwierają się i wchodzi Megan wraz z
praktykantką, która była z nią, kiedy przynieśliśmy Simona do szpitala. Jace
oblewa się rumieńcem, kiedy na nią patrzy.
- W porządku, Jolie? – pyta z troska dziewczyna.
Kiwam głową.
- Dobrze się czujesz? – w głosie Megan słychać rezerwę, ale
jest uprzejma i stara się nie pamiętać o tym, co się stało kilka dni temu.
Kiwam głową i łapię ją za rekę przyciągając do siebie.
- On cię kocha… - mówię cicho.
- Ciebie też. – odparowuje i próbuje się wyrwać z moich
objęć.
- Owszem. I ja też go kocham. – wzdycham widząc złość w jej
oczach – Kocham go ale nie tak, jak on kocha ciebie. Nie tak, jak kocham
Robina.
Megan kręci głową i prycha wsciekle.
- Co to znaczy kochać? – pytam, a ona patrzy się na mnie
niepewnie, w końcu wzrusza ramionami. – Kiedy kogoś kochasz, odczuwasz to co
on. Jego ból jest twoim bólem, jego radosć twoją radością… Ja dokładnie to
czuję do Simona. Chcę, żeby był szczęśliwy.
Blake uśmiecha się pod nosem.
- Widzisz, ja mam taką teorię, że są różne rodzaje miłości i
chyba Simon się z tym zgadza. – ciągnę – Jego kocham jako przyjaciela, jest mi
drogi i bardzo nie chcę go stracić, bo wiem, że wtedy moje życie będzie
niepełne, będzie mi go brakowało, ale to nie jest tak, że jak on jest gdzieś
daleko, to myślę wyłącznie o nim. – spoglądam na Blake’a i widzę, że lekko się
uśmiecha. To on kiedyś powiedział mi, że na tym polega miłość.
- Nie kocham go w ten sposób. – patrzę jej prosto w oczy - Jesteśmy przyjaciółmi. To wszystko.
- Przyjaciółmi z przeszłością… - prycha Megan.
- Z przeszłością, która wynikała z niepoczytalności tej
dwójki – wtrąca Blake. – Jolie kocha i zawsze kochała Robina. Nie jest dla
ciebie konkurencją. Simon to jej przyjaciel. Co z tym zrobisz, twoja sprawa,
ale ja bym się poważnie zastanowił nad tym, czy aby na pewno chcesz
unieszczęśliwać samą siebie tylko dlatego, że z niewiadomych powodów nie
przepadasz za Jolie.
Megan wzdycha ciężko i przymyka oczy. Widze, że myśli nad
tym, co powiedzieliśmy. Ja uśmiecham się szeroko do Blake’a, a on podchodzi i
ściska moją dłoń. Stoją tak przez chwilę koło mojego łóżka i żadne z nas nie
wie co ma teraz powiedzieć. Cisze przerywa Jace.
- Jeanie, nie miałyście czegoś załatwić? – pyta brunetkę, a
ona pokrywa się rumieńcem i spuszcza wzrok.
-Tak – mówi w końcu. – Pobrać krew… - jej głos drży, jest
zdenerwowana i ręce jej się trzęsą, kiedy do mnie podchodzi. Jace cały czas jej
się przygląda, wodzi za nia wzrokiem, ale kiedy tylko ona odwraca się w jego
stronę wbija wzrok we własne stopu i czerwieni się.
Jeanie kładzie tacę ze strzykawkami na łóżku obok mnie.
Megan staje za nią i przygląda się co ona robi. Kiedy zauważa jak Jeanie drżąc
próbuje wbić igłę w moją żyłę podchodzi do niej i warczy cicho, a ja łapię jej
dłoń i uśmiecham się lekko kiwając głową w kierunku Jace’a. Megan marszczy brwi
i przygląda się przez chwilę swojej młodej pomocnicy, a porem Jace’owi. Puszcza
do mnie oko.
- Jace – kiwa na niego. – Pokażesz Jeanie jak to robić?
Jace blednie nagle przerażony tą perspektywą, a ja czekam
cierpliwie. Blake patrzy na mnie z ukosa, a potem przygląda się Jace’owi i
Jeanie i uśmiecha się pod nosem. Widzę, że chce coś powiedzieć, ale gestem
proszę go o ciszę.
- Jace? - powtarza
Megan – pomożesz nam?
Jace nie odzywa się tylko przerażony patrzy raz na Megan,
raz na Jeanie, która obraca w dłoniach igłę tak, że boję się, że za chwilę
pobierze krew sobie, a nie mi.
- Jace, do cholery, bądź facetem i uratuj ukochaną przed
ukłuciem! – wypala w końcu Blake.
Jace robi się cały czerwony, Jeanie też. Po chwili oboje
spoglądają na siebie i zaczynają się śmiać. Jace podchodzi do nas i pomaga
Jeanie wbić igłę w moje przedramię. Rozmawiają półgłosem. Jeanie co jakiś czas
czerwieni się trochę. Megan przygląda się wszystkiemu z boku i wygania ich
oboje do laboratorium, kiedy już mają pełne probówki. Podchodzi do mnie i
przygląda mi się.
- Wiedziałaś? – pyta, a ja kiwam głową – Dlaczego to
zrobiłaś?
- Bo jego też kocham – odpowiadam, bo tak jest, to jest
dokładnie tak proste.
Megan śmieje się.
- A kogo nie kochasz? – w jej głosie słychać ironię, ale dla
mnie to poważne pytanie.
- Jeleny! - odpowiadam bez wahania. Megan przygląda mi się
chwilę, a potem spogląda na Blake’a. Przygladają sie sobie przez chwilę. Mam
wrażenie, ze komunikują się jakoś bez ruchu warg, a potem Megan odwraca się,
rzuca do mnie, że wróci jeszcze dziś sprawdzić co i jak i wychodzi.
Blake siada na brzegu łóżka.
- Jack? – patrzy na mnie spod półprzymkniętych powiek. – Jesteś
pewna, że to dobry pomysł?
Wzruszam ramionami.
- Miał być Simon, ale nie będzie. Myślałam też przez chwilę
o Kane’e, ale on też już ma swojego następcę. Jacka mi brakuje… - wyjaśniam.
- A pomyślałaś co poczuje Aaron? – pyta.
Nie pomyślałam. Taka prawda. Kręcę głową.
- To przemyśl to… - prosi.
Rozklejam się, zupełnie nie wiem czemu jego słowa
przypominają mi po kolei wszystkich, którzy zginęli przez moje głupie decyzje…
- Całe życie myślę o innych… - szlocham – Całe życie. I co
mi z tego przyszło? Jestem tu, gdzie jestem, bo kiedyś ratowałam Jelenę z
każdej opresji… Moi bliscy nie żyją przeze mnie… - głos mi się załamuje – Nie
umiem tak dalej… Jeśli Robin wybierze mu inne imię, zgodzę się. Jeśli nie,
będzie Jack. Nie mam teraz siły, żeby sie zastanawiać czy jakieś inne imię nie
urazi kogoś innego.
Blake obejmuje mnie i przyciąga mocno do siebie.
- Już dobrze, Jolie… - chrypi – Nie chciałem cię
zdenerwować.
Kołysze mnie w swoich ramionach, a ja powoli się wyciszam.
Cieszę się, ze jest przy mnie, bo jest dla mnie jak brat, jest mi bliski,
niesamowicie bliski.
- Dziękuję… - szepczę i całuję go lekko w policzek.
W tym momencie zauważam, że drzwi do pokoju nie są domknięte,
a w korytarzu stoi Megan i rozmawia z Mary, która patrzy wściekle na mnie i na
Blake’a. Ten zrywa się z łóżka i biegnie w jej stronę, ale ona odwraca się i
szybkim krokiem odchodzi. Blake łapie ją za ramię i okręca w swoją stronę.
- Mary!
- Zostaw mnie! – krzyczy – Zostaw, nie chcę ciebie, nie chcę
mieć z tobą nic wspólnego!
Blake rozluźnia chwyt, i widzę jak na jego twarzy maluje się
niepewność.
- Nie poddawaj się! – krzyczę – Nie pozwól jej odejść!
Jego palce znów zaciskają się na jej ramieniu.
- Dobra, kochana, spróbujemy tego, o czym mówił Simon… -
mówi to cicho, jakby do siebie, a może do mnie… Wiem, ze będzie próbował
odtworzyć jakąś znaczącą scenę z ich wspólnego zycia. Wiem, że posłucha rady
Simona.
Potem podnosi wzrok i patrzy jej w oczy. Jego ręka wędruje
na jej talię, drugą trzyma ją ciągle za ramię, ale już trochę lżej. Mary patrzy
na niego niewidzącym wzrokiem.
- Dość zabawy kochana - mówi swoim standardowym, pewnym
siebie głosem faceta, który może mieć każdą kobietę i doskonale o tym wie.
Uśmiecham się pod nosem, wrócił… -
Koniec! – powtarza
Mary potrząsa głową i wciąż patrzy na niego, jakby go nie
było.
- Możesz sobie udawać ile chcesz, ale ja i tak wiem, że mnie
pragniesz! – pochyla się w jej stronę i całuje ją mocno.
Mary z odpycha go, próbuje się uwolnić z jego uścisku, ale
on jej na to nie pozwala.
- Powiedz prawdę… - mruczy jej prosto w szyję – przyznaj, że
tego chcesz…
Mary podnosi orzechowe oczy na niego, a ja widzę w nich
blask. Uśmiecham się szeroko, bo już wiem, że się udało. Jakby na potwierdzenie
Mary obejmuje go mocno i przyciąga do siebie. Całuje go mocno, a on obejmuje ją
co raz mocniej drżącymi rękoma, jakby nie wierzył w to wszystko.
- Kocham cię… - szepcze jej prosto do ucha – Zrozumiałem to,
kiedy cię straciłem.
Mary tylko wzdycha w odpowiedzi i wtula się w niego, ale on
łapie ją za ramiona i zmusza, żeby na niego spojrzała.
- Przepraszam cię za wszystko, co robiłem, kiedy cię nie
było… - urywa. – Ja…
Mary zamyka mu usta pocałunkiem.
- Nie ważne. – odpowiada. Ma bardzo delikatny głos, słyszę
jej wzruszenie – Wiem kim jesteś, wiem jaki jesteś, ale to nie ma znaczenia...
– uśmiecha się – Mogę udawać, ale nikogo nie oszukam, że cię nie pragnę. Jestem
taka, jak one wszystkie, jak my wszystkie… Każda chce cię mieć choć na chwilę,
tylko dla siebie.
Uśmiecham się szeroko, kiedy Blake obejmuje ją ramieniem i
wychodzą ze szpitala. Idą na spacer. Widzę jak przechodzą pod moim oknem.
Megan wchodzi do mojego pokoju i pochyla się nade mną.
- Zmęczona? – pyta.
Kiwam głową, a ona wyciąga strzykawkę.
- To ci pozwoli odpocząć. – wyjaśnia i wbija mi igłę.
Oddycham głęboko i
powoli zasypiam.
…..
- Jolie? – budzi mnie znajomy męski głos. – Jolie!
Otwieram oczy i marszczę czoło. Jace pochyla się nade mną.
- Zabieram cię do sądu! – oznajmia – Musisz być przytomna.
Kiwam głową .
- Jesteś nam bardzo potrzebna – Jest przejęty, zdenerwowany,
słyszę to. - Będziesz świadkiem. Dasz radę?
Kiwam głową, choć nie mam pojęcia o czym rozmawiamy.
Ściągam brwi i przyglądam mu się pytająco. Zaczynam się bać.
Ostatnio jak wylądowałam w sądzie, wyszłam stamtąd w nienajlepszej kondycji
psychicznej.
Jace pomaga mi zejść z łóżka i sadza mnie na wózku
inwalidzkim i wiezie w stronę hotelu. Kółka podskakują na nierównej drodze,
chyba powinno mnie to boleć, ale ja nie mogę myśleć o niczym innym, tylko o
rozprawie.
- Co się stało? – pytam, kiedy dojeżdżamy do budynku i Scott
z Aaronem wnoszą wózek po schodach.
Żaden nie odpowiada, a mnie dopada nagła świadomość tego, co
się mogło stać, jedynego, co się mogło stać.
- Simon? – w moim głosie słychać przerażenie. – Tylko nie to…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!