Me

Me

środa, 31 lipca 2013

Overhead 25

Nie mam dużo czasu na rozmyslanie, bo wchodzi Jace z wynikami badań. Trochę dziwi się, że nie ma Robina, ale posyłam mu takie spojrzenie, że natychmiast milknie.
- Nic ci nie będzie, Jolie – mówi – Antidotum zadziałało, a przyspieszacza wzrostu dostałaś tyle, że zestarzejesz się o kilka lat, a twoje dziecko przyjdzie na świat szybciej niż powinno.
Wciągam głęboko powietrze, bo jego słowa uświadamiają mi, że własnie złamałam dane mojemu nienarodzonemu dziecku słowo. Obiecałam mu, że będzie miało ojca, obiecałam, że go odzyskam, że będziemy razem, ale to niemożliwe…
- Ile mam czasu? – pytam głaszcząc brzuch.
- Jakiś tydzień, może mniej, nie wiem dokładnie, nie umiem przewidzieć wpływu na płód.
Wzdycham przeciągle.
- Mogę stąd iść? – pytam po dłuższej chwili milczenia.
Jace uśmiecha się.
- Nie widzę przeszkód. – podchodzi do drzwi i wychodzi.
Dosłownie po sekundzie do pokoju wpada Blake, rozgląda się nerwowo.
- Gdzie Robin? – pyta
- Posłałam go do czterech diabłów! – odwarkuję usiłując zwalczyć kłucie w piersi.
Blake marszczy brwi i patrzy na mnie z niedowierzaniem. 
- Pogadamy o tym później, tymczasem chcę, żebyś w czymś uczestniczyła. – bierze mnie za rękę i wyciąga spod kołdry.
Biegnę za nim do wyjśca ze szpitala, potem w stronę hotelu. W locie dostrzegam, że Jill i Scott właśnie znikają za drzwiami budynku, do którego zmierzamy. Blake nie odzywa się, tylko wbiega ze mną na drugie piętro. Stajemy przed pokojem, gdzie jest sąd. Po chwili dołącza do nas Jace z Jeanie i grupa jakichś osób, których nie znam. Nic nie rozumiem.
Rozglądam się po twarzach zgromadzonych. Jestem ja i moi przyjaciele, ale są też ludzie, których kojarzę z Underground, ale nie na tyle dobrze, żeby wiedzieć kim byli, żeby wiedzieć jak mają na imię.
- Macie to, o co prosiłem – pyta ich Jace, a wszyscy wyciągają jakieś dziwne przedmioty i kiwają głowami.
Jace uśmiecha się i wchodzi do pokoju zwanego sądem. Wchodzimy za nimi. Zauważam, że ludzie, z którymi rozmawiał przed chwilą Jace zostają, ale nie zastanawiam się dlaczego. Nie rozumiem po co tu w takim razie przyszli i czemu Jace upewniał się, że wszystko mają… Nie rozumiem, ale mam w tej chwili inne zmartwienia, więc tego nie roztrząsam.
Rozgladam się po sali. Nie ma oskarżonych, nie ma oskarżycieli. Nie wiem co my tu właściwie robimy. Jakby w odpowiedzi na moje pytanie policjanci z Aaronem na czele wprowadzają Simona i Mary. Patrzę z niepokojem na Blake’a bo widzę, że rada miasta wciąż jest pod wpływem Jeleny, hipnoza nie odpuściła wraz z jej śmiercią.
- Blake? – zaczynam, ale on przerywa mi.
- Poprosilismy o proces.
- Zwariowaliście?! – krzyczę, a on ucisza mnie – Przecież oni…
Blake uśmiecha się szeroko.
- Blake – łapię go za ramię ,bo on chyba nie widzi tego co ja – Oni są wciąż pod wpływem Jeleny.
- Czekaj i patrz. – wskazuje Jace’a, który rozpoczyna wypytywanie świadków.
Najpierw Blake’a, potem mnie, Scotta i tak dalej. Potem przesłuchuje oskarżonych.
To wszystko nie wygląda dobrze. Co prawda zeznania świadków bronią oskarżonych, ale miny członków rady miasta mówią, że oni słyszą coś innego.
- Proszę o wyrok – mówi w końcu.
Nie mija dużo czasu, kiedy jeden z członków rady wstaje i ogłasza, że oboje są winni i że należy ich zamknąć w odosobnieniu do końca życia, a Mary dodatkowo objąć opieką psychologa.
- I co teraz? – jęczę.
Patrzę przerażona na Jace’a, ale on uśmiecha się szeroko i prosi o wprowadzenie dodatkowych świadków. Wchodzą ludzie, którzy czekali z nami na korytarzu, trzymają w rekach te dziwne przedmioty, o które pytał ich Jace przed wejściem.
- Podejdźcie. – prosi ich Jace, a oni przeciskają się do przodu i stają naprzeciwko członków rady.
Zaczynam rozumieć, że to są ich bliscy, ich żony, ich dzieci… Przyglądam się z zaciekawieniem temu, co się dzieje. Jace podchodzi do pierwszej kobiety. Jeanie przygląda się wszystkiemu stojąc krok z za nim. Jace staje razem z nią naprzeciwko jednego z członków, wyciąga ciężarek Jeleny i bierze od kobiety pierścionek, który przyniosła, zakłada go na łańcuszek razem z ciężarkiem i zaczyna coś szeptać. Mężczyzna potrząsa głową, zaciska mocno powieki i zaraz je otwiera. Uśmiecha się na widok kobiety i bierze ją w objęcia.
Jace podchodzi do kolejnej kobiety, bierze od niej kawałek ciasta i znowu szepcze, a potem daje ciasto siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie, ten zjada je, potrząsa głową, zaciska powieki i je otwiera, a wtedy jest już sobą. Bierze kobietę w objęcia i wkłada jej do ust kawałek niezjedzonego ciasta.
- Czy ty nigdy nie przstaniesz? – pyta ona.
- Nie, dopóki będę sobą… - szepcze, a ona przytula go mocno i całuje.
Żal ściska mnie w dołku, czuję, jak Blake obejmuje mnie mocno i szepcze mi do ucha.
- Czemu go wygoniłaś? – pyta. – Co ci strzeliło do głowy?!
Wzdycham ciężko.
- Musimy o tym rozmawiać? – podnoszę na niego wzrok.
Sciąga brwi i kiwa głową.
- Blake, on… - urywam i zaczynam płakać.
Blake obejmuje mnie i przytula mocno.
- Tyle czasu na niego czekałaś, tylke o niego walczyłaś, żeby teraz kazać mu się wynosić ze swojego życia? – pyta. – To po co to wszystko.
Wybucham jeszcze głosniejszym płaczem, aż wszyscy zaczynają się na mnie gapić. Podchodzi do mnie Jill i Scott. Megan przygląda się z boku, ale widzę, że też ma ochotę się zbliżyć.
- Co jest? – pyta w koncu Jill
Blake czeka na moją odpowiedź tylko chwilę, potem zaraz przejmuje inicjatywę.
- Jolie postanowiła rzucić Robina – mówi z przekąsem.
Jill otwiera szeroko oczy ze zdumienia.
 - Pogięło cię?!- krzyczy w końcu – Przecież go kochasz, lada dzień urodzisz jego dziecko. Dlaczego go rzuciłaś?
Wzdycham ciężko, bo jak żywa wraca świadomość naszej ostatniej rozmowy. Znowu czuję ból, który czułam, kiedy uświadomiłam sobie co on chciał powiedzieć.
 – On mnie nie chce, on tęskni za Jeleną, my…
Jill zaczyna się histerycznie śmiać.
- Żartujesz prawda? – patrzy na mnie z nadzieją, że jej przytaknę, ale ja kręcę głową i spuszczam wzrok wpatrując się we własne stopy.
- Jolie, niewielu rzeczy na świecie jestem pewien. – Aaron podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. Najwyraźniej on też przysłuchiwał się całej rozmowie. – Ale jednej jestem pewien na sto procent.
Powoli podnoszę na niego wzrok.
- Robin cię kocha. – mówi spokojnie – Ciebie, nikogo innego. Żadna Jelena go nie obchodzi, nigdy go nie obchodziła…
Krecę głową.
- Spokój! – wrzeszczy Jace, który najwyraźniej skończył budzić radę miasta, bo podchodzi teraz do swojego krzesła i siada na nim.
- Czy chcielibyście coś dodać? – pyta.
Wstaje ten, który ogłaszał wyrok.
- Chcieliśmy powiedzieć, że jesteśmy już sobą, że rozumiemy powód dla którego Simon pobił tamtych dwoje i że Mary nie jest wariatką, ona opowiedziała o naszych odczuciach. W związku z tym cofamy wszelkie wymierzone kary i uznajemy oboje za niewinnych w związku z tym, że skrzywdziliśmy ich tym wyrokiem. – przenosi wzrok na Simona – Co do ciebie, jest to ułaskawienie. Wszyscy widzieliśmy, że ich pobiłeś. Jest to niedopuszczalne bez względu na wszystko i jest to pierwszy i ostatni raz, kiedy przymykamy oko na coś takiego. Robimy to tylko i wyłącznie ze względu na to, że sami daliśmy się jej oszukać.
Simon kiwa głową.
- Czy to wszystko? – pyta Jace.
- Nie. Chcielibyśmy też powiedzieć, że rozumiemy teraz co działo się z Robinem i dlaczego Jolie tak o niego walczyła i że jeśli możemy jej w jakikolwiek sposób pomóc, zrobimy to. Zrozumieliśmy, że to nie ona była naszym wrogiem tylko Jelena. – wbija we mnie wzrok, a ja wybucham płaczem. Znowu.
Członek rady miasta przygląda mi się zdziwiony, a Blake obejmuje mnie ramieniem.
- Jolie jest wzruszona – wyjaśnia. – Dużo przeszła ostatnio…
Wtulam się w niego, kiedy Jace zarządza koniec posiedzenia, kiedy Megan zarzuca ręce na szyję Simonowi i zaczynają się całować.
Blake znika gdzieś, a ja razem z Aaronem w milczeniu obserwuję to, co się dzieje.
- Tak mi ciebie brakowało… - szepcze Megan, a on obejmuje ją mocno, przyciąga do siebie i wtula twarz w jej szyję. – Uświadomiłam sobie coś jak ciebie nie było…
- Tak? – mruczy prosto w jej szyję.
- Że nie obchodzi mnie twoja przeszłość i to kto jest twoim przyjacielem i dlaczego – rzuca mi ukradkowe spojrzenie, a ja kiwam lekko głową. – Kocham cię i chcę być już zawsze z tobą.
Simon odsuwa ją na odległość ramienia, żeby spojrzeć jej w oczy.
- Jesteś pewna? – marszczy czoło.
Znowu nie wierzy w siebie, znowu nie ufa, że ktokolwiek może być zainteresowany jego osobą… Patrzy na mnie a ja uśmiecham się szeroko i kiwam głową.
- Skoro tak, to… - waha się chwilę, a Megan całuje go mocno.
- Tak – mówi i uśmiecha się.
Simon przygląda jej się badawczo.
- Naprawdę? – pyta z niedowierzaniem, a ja wybucham śmiechem.
 - Tak, Simon, choćby jutro. – szepcze Megan. – Kocham cię i chcę z tobą być, jeśli ty tego chcesz.
- Będę najszczęśliwszy na świecie! – całuje ją mocno, a potem wyciąga do mnie rękę, żeby mnie przytulić.
Podchodzę do nich, choć trochę boję się czy Megan to będzie odpowiadać. Megan odsuwa się o krok do tyłu. Patrzę na nią pytająco a ona kiwa głową. Simon ściska mnie mocno i całuje w czubek głowy, a zaraz potem puszcza..
- Wybacz, ale musimy iść do pastora – obejmuje Megan ramieniem i przyciska usta do jej ust. Przez chwile stoją tak, jakby zapomnieli o całym świecie, a ja wycofuję się, żeby im nie przeszkadzać.
Kątem oka obserwuję jak Jace w końcu odważa się powiedzieć Jeanie co czuje. Przyznaje, że zwracał na nieuwagę już w szkole, potem na praktykach, ale zawsze wydawała mu się niedostępna. Mówi, że uważał, ze była z innej ligi. Ona przyznaje się do tego samego, wybuchają śmiechem i wychodzą obejmując się nawzajem.
Czuję na sobie czyjeś ręce. Ktoś dyszy w okolicach mojego karku, jakby przebiegł właśnie dużą odległość.
- Dlaczego go zostawiłaś? – sapie w końcu Blake
- Mówiłam ci…
Podnoszę na niego wzrok i widze, że on czeka na więcej.
- Opowiedz po kolei…
Relacjonuję mu przebieg całej rozmowy. Blake słucha marszcząc czoło. Kiedy kończę milczy jeszcze przez chwilę.
- I jaki z tego wniosek? – pyta.
Wzruszam ramionami.
- Że najwyraźniej nie byliśmy sobie pisani.
Blake wzdycha ciężko, ściska mnie za ramię i zbliża się do mnie.
- Wiesz co było katalizatorem antidotum dla ciebie? – pyta – Wiesz co cię uratowało?
Patrzę mu w oczy i kręcę głową. Skąd niby mam to wiedzieć?
- On. – szepcze tak cicho, że ledwo to słyszę – Jego łzy, Jolie…
Otwieram szeroko usta.
Blake uśmiecha się, odwraca się na pięcie, bierze Mary za rękę i idzie w kierunku drzwi.
- Nadal twierdzisz, ze nie jesteście sobie pisani? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!