Nie mam dużo czasu na rozmyslanie, bo wchodzi Jace z
wynikami badań. Trochę dziwi się, że nie ma Robina, ale posyłam mu takie
spojrzenie, że natychmiast milknie.
- Nic ci nie będzie, Jolie – mówi – Antidotum zadziałało, a
przyspieszacza wzrostu dostałaś tyle, że zestarzejesz się o kilka lat, a twoje
dziecko przyjdzie na świat szybciej niż powinno.
Wciągam głęboko powietrze, bo jego słowa uświadamiają mi, że
własnie złamałam dane mojemu nienarodzonemu dziecku słowo. Obiecałam mu, że
będzie miało ojca, obiecałam, że go odzyskam, że będziemy razem, ale to
niemożliwe…
- Ile mam czasu? – pytam głaszcząc brzuch.
- Jakiś tydzień, może mniej, nie wiem dokładnie, nie umiem
przewidzieć wpływu na płód.
Wzdycham przeciągle.
- Mogę stąd iść? – pytam po dłuższej chwili milczenia.
Jace uśmiecha się.
- Nie widzę przeszkód. – podchodzi do drzwi i wychodzi.
Dosłownie po sekundzie do pokoju wpada Blake, rozgląda się
nerwowo.
- Gdzie Robin? – pyta
- Posłałam go do czterech diabłów! – odwarkuję usiłując
zwalczyć kłucie w piersi.
Blake marszczy brwi i patrzy na mnie z niedowierzaniem.
- Pogadamy o tym później, tymczasem chcę, żebyś w czymś
uczestniczyła. – bierze mnie za rękę i wyciąga spod kołdry.
Biegnę za nim do wyjśca ze szpitala, potem w stronę hotelu.
W locie dostrzegam, że Jill i Scott właśnie znikają za drzwiami budynku, do którego
zmierzamy. Blake nie odzywa się, tylko wbiega ze mną na drugie piętro. Stajemy
przed pokojem, gdzie jest sąd. Po chwili dołącza do nas Jace z Jeanie i grupa
jakichś osób, których nie znam. Nic nie rozumiem.
Rozglądam się po twarzach zgromadzonych. Jestem ja i moi
przyjaciele, ale są też ludzie, których kojarzę z Underground, ale nie na tyle
dobrze, żeby wiedzieć kim byli, żeby wiedzieć jak mają na imię.
- Macie to, o co prosiłem – pyta ich Jace, a wszyscy
wyciągają jakieś dziwne przedmioty i kiwają głowami.
Jace uśmiecha się i wchodzi do pokoju zwanego sądem.
Wchodzimy za nimi. Zauważam, że ludzie, z którymi rozmawiał przed chwilą Jace
zostają, ale nie zastanawiam się dlaczego. Nie rozumiem po co tu w takim razie
przyszli i czemu Jace upewniał się, że wszystko mają… Nie rozumiem, ale mam w
tej chwili inne zmartwienia, więc tego nie roztrząsam.
Rozgladam się po sali. Nie ma oskarżonych, nie ma
oskarżycieli. Nie wiem co my tu właściwie robimy. Jakby w odpowiedzi na moje
pytanie policjanci z Aaronem na czele wprowadzają Simona i Mary. Patrzę z
niepokojem na Blake’a bo widzę, że rada miasta wciąż jest pod wpływem Jeleny,
hipnoza nie odpuściła wraz z jej śmiercią.
- Blake? – zaczynam, ale on przerywa mi.
- Poprosilismy o proces.
- Zwariowaliście?! – krzyczę, a on ucisza mnie – Przecież
oni…
Blake uśmiecha się szeroko.
- Blake – łapię go za ramię ,bo on chyba nie widzi tego co
ja – Oni są wciąż pod wpływem Jeleny.
- Czekaj i patrz. – wskazuje Jace’a, który rozpoczyna
wypytywanie świadków.
Najpierw Blake’a, potem mnie, Scotta i tak dalej. Potem
przesłuchuje oskarżonych.
To wszystko nie wygląda dobrze. Co prawda zeznania świadków
bronią oskarżonych, ale miny członków rady miasta mówią, że oni słyszą coś
innego.
- Proszę o wyrok – mówi w końcu.
Nie mija dużo czasu, kiedy jeden z członków rady wstaje i
ogłasza, że oboje są winni i że należy ich zamknąć w odosobnieniu do końca
życia, a Mary dodatkowo objąć opieką psychologa.
- I co teraz? – jęczę.
Patrzę przerażona na Jace’a, ale on uśmiecha się szeroko i
prosi o wprowadzenie dodatkowych świadków. Wchodzą ludzie, którzy czekali z
nami na korytarzu, trzymają w rekach te dziwne przedmioty, o które pytał ich
Jace przed wejściem.
- Podejdźcie. – prosi ich Jace, a oni przeciskają się do
przodu i stają naprzeciwko członków rady.
Zaczynam rozumieć, że to są ich bliscy, ich żony, ich
dzieci… Przyglądam się z zaciekawieniem temu, co się dzieje. Jace podchodzi do
pierwszej kobiety. Jeanie przygląda się wszystkiemu stojąc krok z za nim. Jace
staje razem z nią naprzeciwko jednego z członków, wyciąga ciężarek Jeleny i
bierze od kobiety pierścionek, który przyniosła, zakłada go na łańcuszek razem
z ciężarkiem i zaczyna coś szeptać. Mężczyzna potrząsa głową, zaciska mocno
powieki i zaraz je otwiera. Uśmiecha się na widok kobiety i bierze ją w
objęcia.
Jace podchodzi do kolejnej kobiety, bierze od niej kawałek
ciasta i znowu szepcze, a potem daje ciasto siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie,
ten zjada je, potrząsa głową, zaciska powieki i je otwiera, a wtedy jest już
sobą. Bierze kobietę w objęcia i wkłada jej do ust kawałek niezjedzonego
ciasta.
- Czy ty nigdy nie przstaniesz? – pyta ona.
- Nie, dopóki będę sobą… - szepcze, a ona przytula go mocno
i całuje.
Żal ściska mnie w dołku, czuję, jak Blake obejmuje mnie
mocno i szepcze mi do ucha.
- Czemu go wygoniłaś? – pyta. – Co ci strzeliło do głowy?!
Wzdycham ciężko.
- Musimy o tym rozmawiać? – podnoszę na niego wzrok.
Sciąga brwi i kiwa głową.
- Blake, on… - urywam i zaczynam płakać.
Blake obejmuje mnie i przytula mocno.
- Tyle czasu na niego czekałaś, tylke o niego walczyłaś,
żeby teraz kazać mu się wynosić ze swojego życia? – pyta. – To po co to
wszystko.
Wybucham jeszcze głosniejszym płaczem, aż wszyscy zaczynają
się na mnie gapić. Podchodzi do mnie Jill i Scott. Megan przygląda się z boku,
ale widzę, że też ma ochotę się zbliżyć.
- Co jest? – pyta w koncu Jill
Blake czeka na moją odpowiedź tylko chwilę, potem zaraz
przejmuje inicjatywę.
- Jolie postanowiła rzucić Robina – mówi z przekąsem.
Jill otwiera szeroko oczy ze zdumienia.
- Pogięło cię?!-
krzyczy w końcu – Przecież go kochasz, lada dzień urodzisz jego dziecko.
Dlaczego go rzuciłaś?
Wzdycham ciężko, bo jak żywa wraca świadomość naszej
ostatniej rozmowy. Znowu czuję ból, który czułam, kiedy uświadomiłam sobie co
on chciał powiedzieć.
– On mnie nie chce,
on tęskni za Jeleną, my…
Jill zaczyna się histerycznie śmiać.
- Żartujesz prawda? – patrzy na mnie z nadzieją, że jej
przytaknę, ale ja kręcę głową i spuszczam wzrok wpatrując się we własne stopy.
- Jolie, niewielu rzeczy na świecie jestem pewien. – Aaron
podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. Najwyraźniej on też
przysłuchiwał się całej rozmowie. – Ale jednej jestem pewien na sto procent.
Powoli podnoszę na niego wzrok.
- Robin cię kocha. – mówi spokojnie – Ciebie, nikogo innego.
Żadna Jelena go nie obchodzi, nigdy go nie obchodziła…
Krecę głową.
- Spokój! – wrzeszczy Jace, który najwyraźniej skończył
budzić radę miasta, bo podchodzi teraz do swojego krzesła i siada na nim.
- Czy chcielibyście coś dodać? – pyta.
Wstaje ten, który ogłaszał wyrok.
- Chcieliśmy powiedzieć, że jesteśmy już sobą, że rozumiemy
powód dla którego Simon pobił tamtych dwoje i że Mary nie jest wariatką, ona
opowiedziała o naszych odczuciach. W związku z tym cofamy wszelkie wymierzone
kary i uznajemy oboje za niewinnych w związku z tym, że skrzywdziliśmy ich tym
wyrokiem. – przenosi wzrok na Simona – Co do ciebie, jest to ułaskawienie.
Wszyscy widzieliśmy, że ich pobiłeś. Jest to niedopuszczalne bez względu na
wszystko i jest to pierwszy i ostatni raz, kiedy przymykamy oko na coś takiego.
Robimy to tylko i wyłącznie ze względu na to, że sami daliśmy się jej oszukać.
Simon kiwa głową.
- Czy to wszystko? – pyta Jace.
- Nie. Chcielibyśmy też powiedzieć, że rozumiemy teraz co
działo się z Robinem i dlaczego Jolie tak o niego walczyła i że jeśli możemy
jej w jakikolwiek sposób pomóc, zrobimy to. Zrozumieliśmy, że to nie ona była
naszym wrogiem tylko Jelena. – wbija we mnie wzrok, a ja wybucham płaczem.
Znowu.
Członek rady miasta przygląda mi się zdziwiony, a Blake
obejmuje mnie ramieniem.
- Jolie jest wzruszona – wyjaśnia. – Dużo przeszła ostatnio…
Wtulam się w niego, kiedy Jace zarządza koniec posiedzenia,
kiedy Megan zarzuca ręce na szyję Simonowi i zaczynają się całować.
Blake znika gdzieś, a ja razem z Aaronem w milczeniu
obserwuję to, co się dzieje.
- Tak mi ciebie brakowało… - szepcze Megan, a on obejmuje ją
mocno, przyciąga do siebie i wtula twarz w jej szyję. – Uświadomiłam sobie coś
jak ciebie nie było…
- Tak? – mruczy prosto w jej szyję.
- Że nie obchodzi mnie twoja przeszłość i to kto jest twoim
przyjacielem i dlaczego – rzuca mi ukradkowe spojrzenie, a ja kiwam lekko
głową. – Kocham cię i chcę być już zawsze z tobą.
Simon odsuwa ją na odległość ramienia, żeby spojrzeć jej w
oczy.
- Jesteś pewna? – marszczy czoło.
Znowu nie wierzy w siebie, znowu nie ufa, że ktokolwiek może
być zainteresowany jego osobą… Patrzy na mnie a ja uśmiecham się szeroko i
kiwam głową.
- Skoro tak, to… - waha się chwilę, a Megan całuje go mocno.
- Tak – mówi i uśmiecha się.
Simon przygląda jej się badawczo.
- Naprawdę? – pyta z niedowierzaniem, a ja wybucham
śmiechem.
- Tak, Simon, choćby
jutro. – szepcze Megan. – Kocham cię i chcę z tobą być, jeśli ty tego chcesz.
- Będę najszczęśliwszy na świecie! – całuje ją mocno, a
potem wyciąga do mnie rękę, żeby mnie przytulić.
Podchodzę do nich, choć trochę boję się czy Megan to będzie
odpowiadać. Megan odsuwa się o krok do tyłu. Patrzę na nią pytająco a ona kiwa
głową. Simon ściska mnie mocno i całuje w czubek głowy, a zaraz potem puszcza..
- Wybacz, ale musimy iść do pastora – obejmuje Megan
ramieniem i przyciska usta do jej ust. Przez chwile stoją tak, jakby zapomnieli
o całym świecie, a ja wycofuję się, żeby im nie przeszkadzać.
Kątem oka obserwuję jak Jace w końcu odważa się powiedzieć
Jeanie co czuje. Przyznaje, że zwracał na nieuwagę już w szkole, potem na
praktykach, ale zawsze wydawała mu się niedostępna. Mówi, że uważał, ze była z
innej ligi. Ona przyznaje się do tego samego, wybuchają śmiechem i wychodzą
obejmując się nawzajem.
Czuję na sobie czyjeś ręce. Ktoś dyszy w okolicach mojego
karku, jakby przebiegł właśnie dużą odległość.
- Dlaczego go zostawiłaś? – sapie w końcu Blake
- Mówiłam ci…
Podnoszę na niego wzrok i widze, że on czeka na więcej.
- Opowiedz po kolei…
Relacjonuję mu przebieg całej rozmowy. Blake słucha
marszcząc czoło. Kiedy kończę milczy jeszcze przez chwilę.
- I jaki z tego wniosek? – pyta.
Wzruszam ramionami.
- Że najwyraźniej nie byliśmy sobie pisani.
Blake wzdycha ciężko, ściska mnie za ramię i zbliża się do
mnie.
- Wiesz co było katalizatorem antidotum dla ciebie? – pyta –
Wiesz co cię uratowało?
Patrzę mu w oczy i kręcę głową. Skąd niby mam to wiedzieć?
- On. – szepcze tak cicho, że ledwo to słyszę – Jego łzy,
Jolie…
Otwieram szeroko usta.
Blake uśmiecha się, odwraca się na pięcie, bierze Mary za
rękę i idzie w kierunku drzwi.
- Nadal twierdzisz, ze nie jesteście sobie pisani?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!