Co jakiś czas odzyskuję przytomność, żeby potem ją znowu
stracić. Wiem, że Jelena jest na korytarzu, bo słyszę jej śmiech co jakiś czas.
Wiem, ze Aaron ją pilnuje i wiem, że nie spuści jej z oka, choćby miał nie spać
przez tydzień.
Krzyczę, jak zawsze, kiedy odzyskuje przytomność. Wszystko
mnie boli jak cholera, brzuch mnie ciągnie, cały czas boję się o dziecko, że
to, co mi wstrzyknęła ta wariatka mu zaszkodzi.
Aaron wchodzi do pokoju szarpiąc Jelenę i ciągnąc ją za
sobą. Widzę wszystko jak przez mgłę, ale widzę, że ona znowu bezczelnie się
śmieje. Aaron zakrywa jej usta reką, kiedy so mnie podchodza.
- Jak się czujesz Jolie? – pyta, choć chyba nie musi, bo to
widać.
- Boli… - szepczę.
Aaron podchodzi bliżej, ciągnąc za sobą Jelenę. Kiedy tylko
jest wystarczająco blisko, wbijam paznokcie w jej nadgarstek i przyciągam ją do
siebie.
- Jeśli cokolwiek stanie się mojemu dziecku… - chrypię –
Zabiję cię!
Aaron puszcza jej usta.
- Mówiłam ci, że dziecka nie chcę skrzywdzić. Oni tylko
muszą się mnie słuchać… - uśmiecha się szyderczo – Ty umrzesz, Jolie. W końcu
umrzesz, ale twoje dziecko jest mi potrzebne, więc jeśli chcesz, żeby żyło i
żeby wychowywało się ze swoim tatusiem, to powiedz im, żeby mnie słuchali –
cedzi przez zęby.
Przez chwilę próbuję się skupić na myśleniu. Może to
faktycznie jest najlepszy sposób, żeby kazać im zabić mnie i jakoś ocalić
dziecko, może ta trucizna jest nieodwracalna i każda minuta, którą spędzam
uparcie trzymając się myśli, że znowu jakoś mi się uda wyjść z opresji, jest
zagrożeniem dla życia małego Jacka… Może powinnam jej posłuchać…
- Nic z tego wiedźmo! – odzywa się Blake, który za zwyczaj
siedzi przy mnie, ale teraz najwyraźniej na chwilę wyszedł. – Po co ją tu
przywlokłeś, Aaron?! – warczy na ojca. – Mówiłem ci, że to zły pomysł, że Jolie
potrzebuje spokoju, a nie odwiedzin kogoś, kto zniszczył jej całe zycie.
Aaron otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale Blake
macha tylko ręką w kierunku wyjścia i mój ojciec posłusznie ciągnie Jeleną na
korytarz, a tam zawiązuje jej usta szmatą, bo ona znowu zaczyna się
histerycznie śmiać.
Marszczę brwi i ze zdziwieniem patrzę w zielone oczy swojego przyjaciela.
- Co zrobiłeś mojemu ojcu? – pytam.
- Wyjaśniłem mu po swojemu, że powinien się wreszcie zacząć
słuchać mądrzejszych od siebie i robić to co do niego należy, to do czego się
nadaje ze swoimi mięśniami i niezbyt rozwiniętym mózgiem – jego słowa ociekają
pogardą.
- Co?
Blake wzdycha.
- Mało jej nie zatłukł, kiedy się dowiedział co zrobiła. –
wyjasnia – Normalnie bym to pochwalił, ale nie teraz, kiedy nie wiemy jak cię
odczarować…
- Co ona mi podała? – pytam.
- Sprawdzamy to. – odpowiada – Jace, Megan i Jeanie siedzą w
laboratorium i analizują skład, szukają antidotum.
- Ile mamy czasu zanim to… - krztuszę się, słowa nie chcą mi
przejść przez gardło.
- Nie wiem…. – szepcze cicho Blake. – Nie wiem, ale nie
pozwolę ci odejść, nie pozwolę, żeby mały Jack wychowywał się bez mamy,
rozumiesz?!
Czuję dziwną nutę w jego głosie, jakby nostalgię, jakby…
- Czemu? – chrypię ostatkiem sił, czując, że zaraz znowu
odpłynę.
- Bo wiem jak to jest… - szepcze machinalnie głaszcząc moje
włosy.
Blake był sierotą?
To ostatnia myśl jaka nawiedza mnie przed odejściem w krainę
bez dźwięków i światła…
………
Znowu trzeźwieję, moim ciałem wstrząsają konwulsje. Widzę
Blake’a, Megan i wszystkich. Stoją nade mną i patrzą na to, co się dzieje
bezradnie rozkładając ręce.
- Mówię wam, macie niewiele czasu – sztywnieję na dźwięk jej
głosu. – podajcie jej to i już.
- Nie! – warczy Blake – Nigdy. Ona zginie jeśli jej to damy,
prawda?
Jace kiwa głową. Zaczyna chodzić w tę i z powrotem.
- Podajcie jej to! – jęczy Jelena wyrywając się z objęć
Aarona i łapiąc leżącą boku strzykawkę. – Podajcie zanim będzie za późno!
Blake odwraca się w ostatniej chwili walać ją pięścią w
szczękę.
- Nie-odzywaj-się-suko! – cedzi przez zęby, po czym odwraca
się do mnie, a jego twarz znów jest łagodna.
- Obudziłaś się… - szepcze.
- Jest źle – mówię
Kręci głową, ale widzę, jak bezradnie spogląda na Jace’a i
Megan. Oni wzruszają ramionami. Jeanie pochyla się nade mną i daje mi wodę do
picia.
- Dziękuję… - szepczę.
Konwulsje znowu wstrząsają moim ciałem.
- Aaron zabierz tę wiedźmę – warczy Blake, a mój ojciec
odwraca się na pięcie, naciąga Jelenie worek na głowę i wyprowadza ją z pokoju.
– Dajcie tu jego! –
krzyczy Blake do kogoś za drzwiami.
Wchodzi on. Tę sylwetkę poznam wszędzie, nawet w zaświatach.
On. Dobrze, będę mogła się pożegnać. Cieszę się, bo czuję, że mój koniec jest
blisko. Uśmiecham się lekko, ale od razu przestaję, gdy widzę jak on wygląda.
Jest cały wychudzony, słaby, ledwo idzie. Jego oczy są kompletnie pozbawione
koloru, same białka z czarnymi źrenicami. Podchodzi do mnie i patrzy na mnie
beznamiętnie.
- Robin… - szepczę, ale on nie reaguje, tylko podnosi rękę,
jakby chciał mnie uderzyć.
Zaciskam powieki i znów tracę przytomność.
……
Znowu krzyczę, zwijam się z bólu. Przy moim łózku siedzi
tylko Blake. Uśmiecha się lekko i macha mi przed nosem kwiatami.
- Kazałem je przynieśc, bo je lubisz. – mówi.
- Blake… - szepczę – Co ze mną, co z małym?
- Ciiicho. – głaszcze mnie po głowie. – wszystko będzie
dobrze. Udało się trochę spowolnić działanie trucizny.
- Jak? – pytam.
Blake wzrusza ramionami jakby to nie było nic takiego, ale
odwraca się ode mnie. Wtedy widzę, że ma śliwę pod okiem. Wyciągam rękę i
dotyka siniaka.
- Co się stało? – pytam.
- Jace mnie przekonał, że powinniśmy ci zrobić transfuzję. –
drapie się po karku zmieszany – Ja się trochę bałem.
Kiwam głową.
- Możesz zawołać Robina? – pytam patrząc na niego z
nadzieją.
- Jolie, nic się nie zmieniło… - na jego twarzy widzę ból.
Kiwam głową i dalej na niego patrzę. Nic mnie nie obchodzi,
chcę go tylko zobaczyć. Blake kładzie kwiaty na poduszce obok mnie, wstaje i
otwiera drzwi, przez chwilę z kimś rozmawia, a potem wraca do mnie i siada na
łózku wpatrując się w drzwi.
- Co z Mary? – pytam ściskając jego dłoń.
Wzrusza ramionami. Drzwi się otwierają. Wchodzi Jace,
prowadząc przed sobą Robina. Podchodzą do mnie. Jace staje z boku i przygląda
się.
- Robin… - szepczę łapiąc jego dłoń.
Podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się lekko. Przyglądam mu
się długo, bo nie mogę uwierzyc w to co widzę. Jego oczy znów są błękitne,
wpatruje się we mnie. Wyciąga rękę i kładzie mi ją na twarzy.
- Jolie, co się dzieje? – rozgląda się bezradnie po sali.
Blake wstaje i staje za nim, jakby się bał, że Robin zrobi
mi krzywdę.
- Nic… - chrypię ze wzruszeniem – Nic… Chciałam cię zobaczyć
– mówię.
Robin pada na kolana, łapie moją dłoń i przyciska ją do ust.
Ogarnia mnie tak cudowne uczucie, że prawie eksploduję. Moje serce przyspiesza
i wszystko zaczyna mnie co raz bardziej boleć.
- Co ja zrobiłem?! – krzyczy. – Co ja zrobiłem?!
Krzywię się z bólu. Najwyraźniej silne emocje nie służą mi.
- zabierz go – syczy Jace, a Blake odsuwa Robina.
- Nie! – krzyczy – chcę być przy niej chociaż teraz!
- Tak jej nie pomożesz… - szepcze Blake, ale Robin mu się
wyrywa, pochyla się nade mną i całuje mnie delikatnie. Jego łzy kapią na moje
usta. Przez chwile mnie nie boli, a potem wraca z taką siłą, że tracę
przytomność. Znowu…
……
- Podajcie jej przyspieszacz wzrostu! – Jelena zachowuje się
jakby wydawała instrukcje.
- Nie ma mowy, to ją zabije – odparowuje Blake.
Walczę, ze sobą, żeby otworzyć oczy, walczę, żeby coś
powiedzieć, ale moje ciało nie słucha.
- Ale jeśli nie podamy nic, oboje zginą.
Udaje mi się lekko uchylić powieki, Megan pochyla się nade
mną.
- Musimy wybierać, albo zginą oboje, albo tylko ona. – mówi
cierpko – Nie ma innej opcji.
- Poczekaj jeszcze- błaga Blake, - poczekaj, ona się budzi,
porusza ustami.
Pochyla się nade mną i gładzi moją twarz. Znowu próbuje coś
powiedzieć, ruszyć ręką albo coś, ale nie mogę.
- Blake, masz urojenia… Nic się nie dzieje – Megan kładzie
mu dłoń na policzku – Ona jest już na wykończeniu, mózg przestaje pracować,
serce staje co jakiś czas…
- Nie możecie! – głos Blake’a się załamuje. – Nie wolno wam!
Nie pozwalam!
- Nie masz prawa o niej decydować.
Megan podchodzi do tacy i bierze strzykawkę i podchodzi do
mnie. Blake łapie ją za nadgarstek.
- To dajcie tu Robina. Jest jej mężem.
Megan kręci głową.
- Po co ta szopka? – pyta
- Bo jej coś obiecałem – ściska moją dłoń, a ja staram się
zrobić to samo.
Blake łapie Aarona za ramię i coś do niego szepcze. Aaron
wychodzi, a po chwili wraca z Robinem. Podchodzą do mnie, Robin mnie nie
poznaje, znowu jest przezroczysty, dziwny, sztuczny, nie mój.
- Robin, obudź się do cholery! – warczy Blake – Musisz ją
ratować!
Jelena śmieje się.
- Nie macie czarodziejskiej granatowej różdżki, żeby obudzić
ją albo jego? – porusz ręką, jakby czarowała i patrzy wyzywająco na Jace’a,
który zaczyna chodzić energicznie w kółko i mamrotać coś pod nosem, a w końcu
biegnie w stronę wyjścia.
- Nic nie róbcie, zaraz wracam – wrzeszczy już zza drzwi.
Blake patrzy pytająco na Megan, a ona wzrusza ramionami.
- Zgodnie z życzeniem wszystkich to Jace jest jej lekarzem,
nie ja.
Czekamy. Chwila się dłuży, zwłaszcza dla mnie, bo ja nie
wiem kiedy znowu stracę przytomność, nie wiem ile mam czasu, nie wiem czy
jeszcze zobaczę Robina. Tak bardzo chcę na niego spojrzeć, tak bardzo chcę,
żeby mnie przytulił i pocałował po raz ostatni, ale nie mogę się ruszyć, nie
mogę mu tego powiedzieć.
Blake pochyla się nade mną i przygląda mi się. Próbuję mu
powiedzieć jak bardzo jestem mu wdzięczna za to, ze walczy o mnie, że walczy o
dziecko, że w ogóle walczy...
Ktoś wchodzi.
- Gdzie Jace? – poznaję głos Jeanie. Jest czymś przejęta.
- Nie wrócił jeszcze…
Jeanie kiwa głową i wychodzi. Słyszę jak spaceruje nerwowo
za drzwiami i jak co jakiś czas podchodzi do drzwi wejściowych, żeby zobaczyć
czy go gdzieś tam nie widać.
Walczę ze sobą, ale czuję, że nadchodzi kolejny atak. Moje
serce przyspiesza, mój oddech się spłyca. Maszyny, do których jestem podpięta i
które dopiero teraz zauważam zaczynają wariować piszczeć i szaleć. Megan
porusza się niespokojnie i podchodzi do mnie ze strzykawką.
- Nie mamy wyboru – szepcze patrząc to na Blake’a, to na
Robina. – Muszę...
Blake łapie ją za gardło i powstrzymuje, ale widzę, że waha
się, patrzy na Robina, ale ten dalej jest nieobecny.
- Zabierzcie tego idiotę – warczy.
Nikt nie reaguje, wszyscy stoją jak stali.
- Blake! – Megan wskazuje na mnie.
Moim ciałem wstrząsają konwulsje. Zwijam się z bólu, moje
szczęki się zaciskają, a ja krzyczę niemym krzykiem.
Blake puszcza ją, pochyla się nade mną.
- Przepraszam – szepcze, po czym prostuje się i wpatruje się
beznamiętnie w Megan. Blake kiwa głową.
Megan pochyla się nad moim ramieniem.
O nie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!