Powinnam być szczęśliwa, bo wszyscy wiwatują na moją cześć,
dziękują mi za to, że ich tu bezpiecznie doprowadziłam, przepraszają, że we
mnie zwątpili. Powinnam się cieszyć i część mnie faktycznie odczuwa jakiś
rodzaj radości, bo wiem, że zrobiłam dla nich dużo. Dałam im słońce, dałam im
wiatr, dałam im nowe życie, przestrzeń bez ograniczeń, mnóstwo kolorów. Oni są
mi wdzięczni, oni się cieszą, ja tez powinnam, a tymczasem ja…
Ja obserwuję ich jak zafascynowani rozglądają się dookoła
siebie, chłonąc to wszystko tak, jak ja to chłonęłam jakiś czas temu. Patrzę, jak
oglądają się za siebie przy każdym silniejszym podmuchu wiatru, jakby
sprawdzali kto ich dotknął. Uśmiecham się, kiedy próbują spojrzeć w słońce i w
ostatniej chwili zasłaniają oczy dłonią, krzywiąc się. Widzę to wszystko i wiem
co powinna, czuć, ale czuję tylko pustkę, czuję, że ten obraz jest niepełny, że
brakuje jego…
Scott stoi koło mnie i się z nich śmieje. Nie puścił mojej
dłoni od kiedy wyszliśmy na dwór. Ściska mnie lekko i czuję, że na mnie patrzy,
odwracam się do niego i próbuję się uśmiechnąć, ale nie potrafię. Wiem, że
powinnam tryskać radością, ale nie potrafię, po prostu nie umiem. Niby wszystko
jest w porządku, ale prawda jest taka, że mój świat nie istnieje, nie istnieje
bez niego. Spoglądam w oczy swojego brata i wiem, że nie musze nawet zadawać
tego pytania, bo on domyśli się co chcę mu powiedzieć, co musze wiedzieć…
Wzdycha ciężko i odwraca ode mnie wzrok, nie chce mi nic
powiedzieć, widzę to, ale widzę też, że coś jest nie tak. Wolę dowiedzieć się
teraz niż za jakiś czas. Chcę wiedzieć na czym stoję. Teraz zniosę wszystko.
Zrobiłam to, czego się najbardziej bałam, wzięłam na siebie odpowiedzialność za
setkę ludzi, udało mi się. Nie poddałam się, kiedy mój przyjaciel umierał i
wróciłam go do świata żywych, z niemałą pomocą Jace’a, ale jednak. Jeszcze
kilka miesięcy temu załamałabym się po prostu, odeszłabym na bok i zaczęłabym
go opłakiwać, ale teraz jest we mnie jakaś siła, które źródła nie znam, coś
mnie napędza, od kiedy przekonałam się, że potrafię, że mogę, że ludzie będą
mnie słuchać, że chcą mnie słuchać i że wychodzi im to na zdrowie, zaczynam się
zastanawiać dlaczego tyle czasu nie wierzyłam w siebie. Czy wynikało to z tego,
że ktoś kiedyś stwierdził, że się do tego nie nadaję, że nie powinnam być
przywódcą? Która moja cecha świadczy o tym, że nie dam sobie z tym rady? Czy
jestem zbyt delikatna, czy za bardzo się wszystkim przejmuję, czy…
Nie wiem i teraz już mnie to właściwie nie interesuje. Nie
ważne co wykazały testy. Ja WIEM, że mogę, wiem, że umiem, wiem, że potrafię i
wiem, że dam radę, bez względu na wszystko...
Ściskam rękę Scotta i pociągam go lekko, obracając z
powrotem w swoją stronę. Próbuje się znowu odwrócić, a potem rozgląda się jakby
szukał pomocy, ratunku. Omija mnie wzrokiem, a ja ściskam go co raz mocniej,
choć wiem, że jego to nie boli, bo nie może. Jestem za mała, za drobna, zbyt
delikatna, żeby mogła urazić tego wielkiego mężczyznę. Tupię nogą, żeby zwrócić
na siebie jego uwagę, ale jego oczy są utkwione gdzieś daleko, na wrzosowisku,
na szczycie którego stoi teraz samotna postać.
Mrużę oczy, żeby lepiej zobaczyć kto to jest. To nie on, nie
Robin. Wiem, bo jego postać poznam bez pudła choćby z odległości kilku
kilometrów. To nie mężczyzna, to kobieta. Scott macha do niej i pokazuje na
mnie, a ona puszcza się pędem w dół zbocza.
Spoglądam pytająco na Scotta, a on tylko się uśmiecha i kiwa
głową, żebym spojrzała na nią. Kiedy jest w połowie zbocza, widzę jej twarz na
tyle wyraźnie, żeby ją poznać.
Nie mogę uwierzyć, że od razu jej nie poznałam. Rzucam
Scottowi pełne oburzenia spojrzenie i klepię go lekko w ramię, po czym puszczam
się pędem na spotkanie z nią. W pełnym biegu wpadamy sobie w objęcia. Ona
obejmuje mnie mocno i podnosi z ziemi kręcąc się dookoła własnej osi, a moje
nogi fruwają w powietrzu. Obie śmiejemy się radośnie.
Nie przypuszczałam, że aż tak mi jej brakowało. Gdzieś pod
skórą czułam, że nie mam przy sobie przyjaciółki, że nie mam kogoś, komu mogę
się zwierzyć ze swoich problemów, a teraz nawarstwiło się ich tyle, że chyba
przez tydzień nie zdołamy ich omówić.
- Tęskniłam za tobą, Jill – mówię w końcu, kiedy zruszenie
trochę mija i wraca mi zdolność mówienia.
Jill uśmiecha się szeroko i patrzy mi w oczy. Uśmiecha się,
ale brwi ma ściągnięte i jest na mnie zła. Widzę to. Odsuwam się o krok, bo nie
wiem o co jej chodzi.
- Jak mogłaś z nim pójść!? – pyta po dłuższej chwili – Jak
mogłaś nie obudzić Robina, jak mogłaś…
Mam wrażenie, że gdyby nie to, że Scott w końcu do nas
dołączył i połozył jej dłoń na ramieniu, nie skończyłaby tej litanii tak szybko.
- Jill, nie teraz.
Odwraca się do niego, a ja już wiem, że nie powinien się
odzywać, że to był błąd. Śmieję się w duchu, bo trochę ją znam i wiem, że zaraz
go zgasi.
- Nie? To kiedy?! – patrzy mu w oczy – Kiedy będzie
odpowiedni moment, Scott, co?
Z niejaką dumą obserwuję, jak mój wielki brat nagle
pokornieje pod wpływem kilku słów od tej szczupłej dziewczyny, jak nagle cała
siła, która bije od niego na co dzień, gdzieś znika i nie ma już potężnego
faceta, tylko delikatny chłopak, który nieśmiało wyciąga rękę, żeby położyć jej
na policzku, ale ona cofa się o krok i patrzy na niego gniewnie.
- Ona musi w końcu zrozumieć, że nie może wszystkich
chronić, do cholery! – przez chwilę jej zielone oczy wpatrują się we mnie, ale
potem znowu patrzy na Scotta – Musi zrozumieć, że powinna chronić przede
wszystkim siebie, że nie może zbawiać świata!
Wzdycham ciężko, bo wiem, że Jill ma rację, a ona odwraca
się do mnie i łapie mnie mocno za rękę tuż powyżej łokcia.
- Jolie do cholery! Czy ty masz pojęcia co tu się działo?
Kręcę głową.
- Robin odchodził od zmysłów. – zaczynamy iść powoli z
powrotem w stronę miasta. – Ethan zostawił mu list, że wini go za śmierć swojej
ukochanej i że Robin ja skazał. – patrzy na mnie jakby czekała, aż potwierdzę,
że rozumiem.
Kiwam głową.
- Wiem, Ethan mi powiedział. Nie chodziło o jego żonę, tylko
o jakąś inną dziewczynę.
Jill potakuje.
- Zemsta?
- Tak - wzdycham ciężko. – Chciał ukarać jego, nie mnie. Do
mnie nic nie miał, za to…
Twarz Jill ciemnieje a oczy świecą czystą nienawiścią. Nigdy
jeszcze jej takiej nie widziałam. Owszem, ona okazuje emocje dość wyraźnie i
kiedyś już była zła na Jelenę, ale nigdy aż tak, nigdy nie widziałam w niej
czystej nienawiści, którą widzę teraz, nigdy nie widziałam w niej tego ,co
widzę teraz… Jakby chciał ją zabić.
- Jelena przylazła tu niedługo po twoim zniknięciu i…. – jej
głos jest szorstki, prawie czuję jak rani moje uszy.
Jill wzdycha i patrzy na mnie niepewnie
– Narobiła zamieszania… - urywa.
Czeka, chyba boi mi się powiedzieć co moja była przyjaciółka
zrobiła Robinowi. Ja sztywnieję i zwalniam kroku. Zatrzymuję się, bo oczami
wyobraźni widzę go, jak dotyka jej jak mnie, jak ich ciała są splecione ze sobą
i rozpalone do czerwoności, jak…
- Robin mi mówił… - z trudem podnoszę wzrok, żeby na nią
spojrzeć. – mówił, że on i ona, że… - moją twarz wykrzywia grymas bólu, który
czuję prawie fizycznie, choć wiem, że jest to tylko cierpienie mentalne,
psychiczne – że byli ze sobą, tak jak kiedyś my…
Nie umiem powstrzymać łez, świadomość tego, co się stało
boli, bardzo boli… Nie mam do niego żalu, naprawdę nie mam, bo nie potrafię się
na niego gniewać, nie potrafię się czepiać o coś na co nie miał wpływu. Wiem
jak to jest, wiem… Serce tłucze mi się w piersi tak mocno, że aż boli. Zaczynam
dygotać.
Jill nie odzywa się i nie dotyka mnie, tylko na mnie patrzy.
Słyszę jak Scott zniecierpliwiony wzdycha i w końcu czuję na swoich ramionach
jego dłonie, przyciąga mnie do siebie, gładzi mnie po włosach i delikatnie
przyciska usta do czubka mojej głowy w uspokajającym geście, a ja wybucham
płaczem.
Jill prycha z niezadowoleniem i łapie go za rękę odsuwając
ode mnie.
- Weź się w garść, Jolie. – warczy – To twoja wina!
Cofam się o krok, bo nie rozumiem o co jej chodzi, a ona
kładzie mi dłoń na ramieniu i czeka aż spojrzę na nią.
- Jill! Nie przeginaj! – warczy ostrzegawczo Scott, ale ona
obrzuca go takim spojrzeniem, że natychmiast milknie. Kto by pomyślał, ze taki
wielki facet będzie tak uległy w stosunku do niej… Ale z drugiej strony, Jill
to twarda sztuka, twardsza niż się wydaje.
- Zrozum – mówi tym razem łagodnie – Kiedy poszłaś z
Ethanem, zapoczątkowałaś to wszystko. Robin był rozbity. Nie rozumiał dlaczego
znowu go zostawiłaś nie mówiąc mu nic, nie budząc go… - ściska moje ramię – Tak
jak kiedyś w Beneath…
- Zdradziłam go? – ta świadomość boli, ale wiem, ze on
właśnie tak się poczuł, bo już kiedyś o tym rozmawialiśmy, kiedyś mu obiecałam,
że więcej tego nie zrobię i… zrobiłam dokładnie to samo. Złamała obietnicę daną
komuś, na kim zależy mi najbardziej na świecie.
Jill kiwa głową. Nie patyczkuje się ze mną. Zawsze taka
była, mówiła co myśli i teraz też…
Przełykam gorzkie łzy i spoglądam na nią czekając na więcej
rewelacji. Ona ma rację, a ja musze się nauczyć żyć z tym, co zrobiłam.
Jill rusza powoli do przodu, idziemy przez miasto nie
zwracając uwagi na nikogo. Prowadzi mnie w stronę jeziora, a moje serce bije co
raz mocniej, bo to jest miejsce szczególne dla mnie i dla Robina. Przypominam
sobie naszą wspólną noc, pierwszą noc tu, na górze. Przypominam sobie nasz dom,
jak go planowaliśmy i zastanawiam się jak on teraz wygląda. Czy stoi już
chociaż jedna część jego, czy…
Jill znowu łapie mnie za łokieć wyrywając z zamyślenia.
- Robin był wściekły i załamany, na zmianę. – jej głos jest
nienaturalnie niski, poważny – nie spał przez kilka dni, kiedy ona przyszła, z
łatwością poddał się hipnozie, bo był wycieńczony, nie był w stanie się bronić.
Zatrzymuje mnie nagle i obraca w swoją stronę. Ma ściagnięte
brwi i surową twarz.
- Teraz już rozumiesz? – pyta z naciskiem.
- Tak – mówię cicho – Tak… - powtarzam, żeby dotarło do mnie
to, co właśnie powiedziałam, żebym naprawdę zrozumiała, że to moja wina, że to
moje błędne, nieprzemyślane decyzje doprowadziły do tego.
Walczę ze sobą, żeby się nie rozpłakać, bo wiem, że ona mi
na to nie pozwoli.
- Robin jest silny – mówię – I w końcu sie wyzwolił.
Jill kiwa niepewnie głową.
- Owszem. – oznajmia ironicznym tonem – i miał ochotę
strzelić sobie w łeb z rozpaczy… Doskonale pamiętał, co zrobił, wiedział ,ze
cię zdradził i... – urywa na chwilę – średnio sobie z tym radził, jeśli mam być
szczera…
Cholera!
- A potem wrócił tu, wściekły, mówiąc, że wybrałaś Simona!
–warczy. – Czyś ty oszalała?!
- Co?! – chrypię i zaczynam się trząść.
- Jill, wystarczy! – odzywa się głos za moimi plecami.
Odwracam się i zarzucam mu ręce na szyję. Jego ciemne włosy
opadają na zielone, hipnotyzujące oczy. Rzuca wściekłe spojrzenie Jill, a potem
spogląda na mnie i unosi jeden kącik ust w uśmiechu.
- Witaj, Jolie. - śmieje się – Słyszałem, że zostałaś
bohaterką – szturcha mnie lekko w ramię, a ja się uśmiecham, choć nie mam
powodu do radości. Nie wiem jakim cudem on na mnie tak działa.
- Blake… - chrypię i walczę ze sobą, żeby znowu się nie
rozpłakać.
Wszystko zawodzi. Jego widok przypomina mi o tych wszystkich
razach, kiedy nie zaufałam Robinowi, kiedy w niego wątpiłam i kiedy Blake
musiał nas ratować… Rozklejam się, a on łapie mnie za ramiona i odsuwa od
siebie. Patrzy mi w oczy.
- Jolie – mówi łagodnie – Nie ważne, co było. Ważne, co
zrobisz z tym, co jest teraz…
Nuta zdenerwowania w jego głosie nie daje mi spokoju.
Marszczę czoło i patrze pytająco na Jill, a Blake wzdycha ciężko.
- Oskarżać łatwo, co? – warczy na nią – Ale powiedzieć jej
jak jest, to już nie, prawda?
Jill prycha niezadowolona i podchodzi do mnie.
- Nie bez powodu prowadzę cię nad jezioro – mówi – Chce,
żebyś sama zobaczyła – patrzy teraz na Blake’a.
Nic nie rozumiem, kompletnie nic…
- Coś z Robinem? – pytam przerażona. – Nie żyje? – ta myśl
jest przerażająca, ale to jedyne o czym mogę teraz myśleć.
- Żyje – Blake mówi to, jakby w ogóle się z tego nie cieszył
i ściska mocno moją dłoń, jakby chciał mi dodać otuchy.
Ruszam w stronę wodospadu, najpierw wolno, potem co raz
szybciej. Blake idzie po mojej lewej, Jill po prawej. Z daleka widzę, że mój
dom jest już gotowy. Uśmiecham się w duchu, wygląda lepiej niż się
spodziewałam.
Zwalniam kroku, kiedy mijamy jakiś dom, który aktualnie
budują. Mężczyźni uwijają się jak w ukropie, a Mary stoi na ziemi obok i
dyryguje nimi. Widzę, że Blake spogląda na nią tęsknie, ale ona zaszczyca go
tylko przelotnym spojrzeniem i prycha pogardliwie, kiedy grupka mijających nas
dziewczyn chichocze na jego widok i piszczy, kiedy zielone oczy prześlizgują
się beznamiętnie po ich twarzach.
Ściskam jego dłoń.
- Co jest? – pytam – Myślałam…
Wzdycha ciężko.
- Mary nie potrafi mi wybaczyć tego, kim jestem, kiedy jej
nie ma... – znów spogląda na nią, a w jego oczach jest tyle bólu i cierpienia,
że aż mi serce ściska. – A ja nie cofnę czasu… Próbowałem wszystkiego.
Zrezygnowany opuszcza ręce, a ja zatrzymuję się na chwilę i
biorę jego dłonie, ściskam je lekko i pocieram kciukami.
- Damy radę. Wszyscy damy radę. Razem. Będziemy szczęśliwi.
Będziemy? Sama nie wiem czy wierzę w to, co mówię…
Spoglądam na niego z nadzieję, że choć do niego to trafiło,
że choć on jeszcze wierzy... Uśmiecha się, ale jego oczy są smutne. Wiem, że nie
wierzy w to, co mówię, że stracił nadzieję. Biorę głęboki wdech i przekonuję
sama siebie, że jeśli on nie ma siły, to ja muszę mieć. Ja! Właśnie ja. Tak.
Wierzę!
Naprawdę wierzę. Mój nastrój nagle się poprawia, kiedy
uświadamiam sobie, że to wszystko co się działo i dzieje to tylko drobne
przeszkody, że pokonaliśmy razem już tyle przeciwności, że nic nas nie zagnie,
nic nas nie pokona, a jeśli coś nas złamie, to nawzajem poskładamy się do kupy
i staniemy na nogi i pokażemy naszemu przeciwnikowi na czym polega siła
jedności, siła przyjaźni.
Jill pogania nas, więc łapię ją i Blake’a za ręce i idziemy
w stronę domku przy wodospadzie. Nie mogę oderwać od niego wzroku i opowiadam z
przejęciem o tym jak sobie go wyobrażałam i co jest inne, co jest lepsze. Buzia
mi się nie zamyka, a oni wpatrują się we mnie niepewni skąd mój dobry nastrój.
Próbuję im to wytłumaczyć. Mówię im, ze wierzę w nas, że
możemy wszystko, że możemy być szczęśliwi z tymi, których kochamy, jeśli tylko
będziemy chcieli, możemy przenosić góry. Żadne z nich nie wydaje się przekonane,
tylko w oczach Jill widzę iskierkę porozumienia. Chłopcy pomrukują bez
przekonania i spoglądają z niepokojem na dom, który jest co raz bliżej.
- Kochanie! – jego głos powoduje, że moje serce przyspiesza,
a oddech staje się urywany. Staję nagle i czekam, wpatrując się w dom, bo
stamtąd usłyszałam jego głos.
Po chwili widzę go. Chyba kąpał się pod wodospadem, bo jest
mokry i ma na sobie tylko krótkie spodenki, wyciera włosy ręcznikiem i uśmiecha
się szeroko, ale nie patrzy na mnie, tylko na drzwi domu, które nagle się
otwierają. Zamieram, kiedy wchodzi na taras, a po chwili tuli w ramionach
rudowłosą dziewczynę z blizną na policzku.
Serce boli, przestaję oddychać, czuję jak Jill i Blake
ściskają mnie co raz mocniej. Jelena całuje go namiętnie, a jego dłonie
wplątują się w jej włosy. Potem oboje odwracają się w naszą stronę. Jelena
uśmiecha się złośliwie, a jej wzrok skupia się wyłącznie na mnie. Wiem, że mam
otwarte usta, że wyglądam na zszokowaną i przerażoną, więc szybko doprowadzam
się do porządku i rzucam jej nienawistne spojrzenie.
- Blake, jaką panienkę przyprowadziłeś znowu? Ładna
blondyneczka! – cmoka z uznaniem Robin.
Nie, to nie on. On się w ten sposób nie odzywa… Marszczę
czoło i patrzę na niego w nadziei, że może mój wzrok przypomni mu kim dla niego
jestem.
- Robin… - chrypię, ale on nie zwraca na mnie uwagi, tylko
obejmuje Jelenę ramieniem i razem wchodzą do domu śmiejąc się z czegoś.
Nie mogę się ruszyć jestem zszokowana, ale o dziwo nie
ogarnia mnie rozpacz, o nie. Nie stracę nadziei, nie przestanę w siebie
wierzyć. Nie przestanę wierzyć w nas, bo wiem, ze to błąd. Dziś uświadomiła mi
to Jill. Nie jest może delikatna i ma niekonwencjonalne metody, ale doskonale
wie, jak mnie zmobilizować do działania, które struny poruszyć, żebym się
wzięła w garść. Nie wiem jak doszła do tego, że się zmieniłam, że teraz mam
siłę, że odnalazłam motywację do działania, że nie chcę już liczyć na innych,
bo wiem, że wszystko mogę zrobić sama, jeśli tylko chcę.
Łapię mocno jej dłoń i ściskam. Patrzy na mnie i uśmiecha
się szeroko, kiedy bezgłośnie szepczę „dziękuję”.
Scott patrzy na mnie jak na wariatkę i kręci z
niedowierzaniem głową. Jill szepcze mu coś na ucho, a on uśmiecha się lekko.
- Nie pojmuję… – chrypi
Nie wiem czego nie rozumie. Przecież to jest oczywiste. To
jest coś o co będę walczyć do utraty tchu, choćby miało mnie to zabić! Nie
poddam się, nie teraz, nie po raz kolejny. On, on jest dla mnie najważniejszy,
on jest dla mnie synonimem szczęścia, on jest moją nadzieją na szczęśliwe życie
i nie oddam go tak łatwo… Nieeee.
Ona go krzywdzi. Wiem, to, bo słyszałam ból w jego głosie,
kiedy mówił mi o tym, co się stało, kiedy się spotkaliśmy niedawno w
Underground. Wiem to, bo teraz przez chwilę, kiedy mnie zobaczył widziałam w
jego oczach to, co kiedyś, a potem uczucie zastąpiła dziwna, nienaturalna
pustka i obojętność.
Nie pozwolę jej go skrzywdzić, nie pozwolę jej trzymać go w tej idiotycznej hipnozie.
Nie pozwolę jej go skrzywdzić, nie pozwolę jej trzymać go w tej idiotycznej hipnozie.
Blake pociera moje ramię w geście pocieszenia, ale odtrącam
jego rękę. Nie potrzebuję pocieszenia, potrzebuję pomocy, potrzebuję planu,
potrzebujemy planu. Oboje. Ja i on. Podnoszę
na niego wzrok, w zielonych oczach jest wyłącznie zdziwienie. Ściągam brwi i
odwracam się tyłem do domu, który miał być mój.
Jill wciąż się uśmiecha, Scott przygląda mi się, jakby mnie
nie znał, a Blake patrzy na mnie z mieszaniną współczucia dla mnie i własnego
bólu na twarzy.
Uspokajam szalejące serce i drżenie rąk.
- Razem damy radę! – mój głos jest dźwięczny, pewny.
Uśmiecham się i łapię dłoń Jill, a ona puszcza do mnie oko. Wyciągam rękę do
Blake’a i ściskam jego palce, żeby dodać mu otuchy.
- Możemy wszystko.
Ruszam powoli w stronę miasta nie oglądając się za siebie.
- Kim ty jesteś? – pyta Scott na wpół przerażony, na wpół
dumny. –I co zrobiłaś z Jolie?!
Uśmiecham się.
- Jestem kimś, kto w nas wierzy, a wy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!