Me

Me

czwartek, 13 czerwca 2013

Overhead 2

Wtulam się w niego i pozwalam sobie zapomnieć o tym wszystkim co mnie teraz dręczy, ściga i prześladuje. Pozwalam sobie zapomnieć o duchu z przepięknym uśmiechem, o cieple lodowego błękitu, o tym, że nie wiem co się ze mną działo przez ostatnich kilka miesięcy… Pozwalam sobie zapomnieć o tym kim teraz jestem i czym mam się zajmować…
Wracam do czasów, kiedy spędzaliśmy razem niemal każdą wolną chwilę. Wracam do czasów, kiedy on zawsze był przy moim boku, kiedy razem zjeżdżaliśmy windą do szkoły, kiedy oboje byliśmy młodsi, mniej doświadczeni, inni…
Zaczynam płakać, choć tak naprawdę nie wiem czemu. Przytłacza mnie to, czym mam się zajmować, wiem, że to ogrom obowiązków i ogromna odpowiedzialność za wszystkich pozostałych mieszkańców Underground, ale nie to jest przyczyną moich łez. Prawda jest taka, że bardziej dobija mnie świadomość tego, że jest coś o czym nie wiem, coś o czym nie pamiętam, a co ewidentnie jest ważną częścią mnie. Czuję się jak kobieta po przejściach, jakby spotkało mnie w życiu wiele zła, ale tyle samo dobra, jakby moje ciało i moja dusza przeszły o wiele więcej w ciągu tych kilku zapomnianych tygodni niż w ciągu pozostałego życia. Niedawno odkryłam bliznę na policzku i na głowie, we włosach i nie mam pojęcia skąd się wzięły. Nikt nie umie mi tego powiedzieć, bo to ponoć stało się w Beneath. To mnie przytłacza, myśl, że nie pamiętam najważniejszej części swojego życia, że nie pamiętam zachodzenia w ciążę, że nie pamiętam tego co działo się w Beneath, że nie pamiętam śmierci rodziców i przyjaciółki.
Jego ramiona oplatają mnie ciasno, przyciąga mnie do siebie jeszcze mocniej, choć nie wiem czy to możliwe. Pochyla się lekko i wtula twarz w moje włosy, szepcze coś, ale nic do mnie nie dociera, bo kiedy tylko uchylam powieki widzę ściągnięte brwi swojego ducha i wiem, ze jest ze mnie niezadowolony i że musze natychmiast przestać. Problem jest taki, że nie potrafię. Potrzebuję teraz pocieszenia, potrzebuję, żeby ktoś mnie przytulił, objął, odgrodził od świata, a ramiona starego przyjaciela nadają się do tego doskonale.
Zaciskam powieki, licząc na to, że duch zniknie w końcu i pozwoli mi się trochę uspokoić objęciach kogoś, kto jest tylko przyjacielem i zawsze nim pozostanie.  Po dłuższej chwili nieśmiało się rozglądam. Duch się nie ruszył, jest tam gdzie był i dalej ściąga brwi. Marszczę czoło i kręcę głową. Duch nie rusza się, więc szepczę nieme „daj mi spokój” licząc na to, że posłucha, ale oczywiście tak się nie dzieje.
Czuję jak Kane zaciska jedną rękę wokół mojej talii a drugą wplata w moje włosy i kieruje moją twarz tak, żeby spojrzała na niego. Kątem oka widzę, że duchowi pogłębia się charakterystyczna zmarszczka między brwiami.
- Jolie, co się dzieje? – pyta chrapliwym głosem Kane. – Mogę ci jakoś pomóc?
Jego błękitne oczy są pełne dobroci, którą zawsze z nim kojarzyłam. Podnoszę na niego wzrok i przyglądam mu się uważnie. Wygląda zupełnie inaczej niż kiedy widziałam go po raz ostatni. Jakby wydoroślał, zmężniał. Rysy twarzy mu się wyostrzyły, na skórze widać początki zarostu. Kiedy się rozstawaliśmy, kiedy ja szłam do internatu, on miał 15 lat. Teraz wygląda na znacznie starszego. Podnoszę rękę i kładę mu dłoń na twarzy. Pocieram kciukiem szorstki od zarostu policzek.  Prawie słyszę jak duch prycha pogardliwie warcząc coś niezrozumiałego, ale nie przejmuję się nim.
- Wydoroślałeś… - mówię cicho i od razu zabieram rękę ku uciesze zjawy, której zamazane oblicze nieco łagodnieje, gdy trzymam dystans od Kane’a.
- Wszyscy wydorośleliśmy – uśmiecha się – Kiedy tylu z nas zginęło, przyspieszyli nasz wzrost.
- To nie jest niebezpieczne? – pytam z niepokojem.
Kane wzrusza ramionami.
- Niebezpieczne jest hodowanie ludzi w ten sposób od samego początku tak, jak zrobili kiedyś drugą ciebie. Ona szybko zmarła. Wszystkie mocno przyspieszane kopie szybko umarły. Ian, ja, ty... – urywa i delikatnie bierze moją dłoń zamykając ją w swoich - Przez chwilę, kiedy ona umarła, myślałem, że to byłaś prawdziwa ty i… - znowu urywa.
Machinalnie gładzi mój policzek kciukiem. W jego oczach zbierają się łzy, ale kiedy wyciągam rękę, żeby je otrzeć, odwraca się zawstydzony i przeciąga po twarzy mankietem koszuli, pociąga nosem i znów patrzy na mnie. W jego oczach jest jeszcze trochę bólu.
- Nie wstydź się tego, że płakałeś po mnie… - szepczę przytulając się do niego – Ja bym po tobie też płakała…
Coś, jakby nadzieja błyska w jego źrenicach, uśmiecha się lekko i pochyla w moją stronę. Jego usta są lekko rozchylone, oczy półprzymknięte.
- Naprawdę? – mruczy cicho i przykłada policzek do mojego policzka.
Zaczynam się obawiać, że to nie idzie w tym kierunku, w którym bym chciała. Zaczynam się obawiać, że on chce czegoś więcej niż przyjaźni. Jego niski głos, jego dłonie wędrujące po moim ciele, jego gorący oddech, to wszystko mi się z czymś kojarzy i wydaje się właściwe, ale nie z nim. Nie przeszkadza mi jego dotyk, ale czegoś mi brakuje. Brakuje mi ognia, ciepła, brakuje mi automatycznej odpowiedzi mojego ciała, brakuje mi tego, żeby moje mięśnie same kierowały moje ciało w kierunku dotyku, żebym nie musiała myśleć o tym gdzie mam się poruszyć i co zrobić, żebyśmy się porozumiewali bez słów. Tak nie jest. On odczytuj moje potrzeby i pragnienia, ale ja kompletnie nie potrafię odczytać jego. Nie umiem go rozgryźć.
Kane patrzy na mnie spod zasłony rzęs, odwracam lekko głowę, żeby spojrzeć na ducha, ale jego już nie ma. Zaczynam się zastanawiać dlaczego. Czy go za bardzo zdenerwowałam, czy znudziła się tą sceną, która wydaje się nie mieć końca. Czy chciał mi dać do zrozumienia, że jak będę się obściskiwać z facetami, to będzie mnie zostawiał, porzucał? Może chciał mnie nastraszyć, że zniknął na stałe?  
Uśmiecham się lekko na tę myśl. Wiem, że mnie nie zostawi, choćbym nie wiem co zrobiła. Nie wiem skąd mam tę pewność, ale po prostu wiem, że tak będzie, że on będzie przy mnie bez względu na wszystko.
Kane zbliża swoja twarz do mojej, a ja orientuję się ułamek sekundy za późno. Jego usta dotykają moich. Odsuwam się gwałtownie, a on zawisa w idiotycznej pozycji, pochylony z głową skręconą na bok. Stoi tak chwilę, jakby potrzebował czasu, żeby się zorientować co się właściwie stało.
Potem jego policzki w ułamku sekundy pokrywają się rumieńcem i odwraca się ode mnie mamrocząc po drodze.
Podchodzę do niego i kładę mu ręce na ramionach. Wzdryga się lekko, ale nie odpycha mnie. Chcę go obrócić przodem do siebie, ale nie pozwala mi na to. Wydaje mi się, że płacze cicho. Twarz ma ukrytą w dłoniach, więc nie mogę być pewna.
Obejmuję go w pasie i wtulam twarz w jego szerokie plecy.
- Kane, ja nie umiem – szepczę do niego próbując go pocieszyć – Ja nie pamiętam do końca kim jestem. Ja… - urywam i sama zaczynam łkać.
Łapie mnie za rękę i przeciąga pod swoim ramieniem ponownie tulac mnie opiekuńczo do swojej piersi. Całuje mnie w czubek głowy.
- Już dobrze, Jolie… - szepcze – Nie powinienem… Przepraszam…
Chciałabym się uśmiechnąć ale nie potrafię.
- Ta luka w mojej pamięci… - zwierzam mu się – Ona mnie męczy i nie daje mi spokoju. Co się wtedy działo?
Kane wzrusza ramionami.
- Nie wiem, Jolie, nie umiem ci tego powiedzieć.
Jego głos jest kojący. Nie chcę, żeby przestawał mówić, bo kiedy go słyszę mam wrażenie, że tego wszystkiego nie było, że jestem tu z nim tuż po wyborze przyszłego zawodu, tuż po praktykach, a może tuż po objęciu nowego stanowiska… tylko ,że nic się nie zgadza. To nie to stanowisko, nie przeszłam praktyk i nie jestem osiemnastoletnią Jolie, tylko kobietą w ciąży, kimś kto za kilka miesięcy urodzi dziecko. Nie wiem dlaczego na myśl o nim pojawia mi się przed oczami malutki, niebieskooki chłopczyk. Może to kolejna rzecz, którą wiedziałam, a o której zapomniałam – płeć tego, kogo noszę w brzuchu. Kiedy o nim myślę w głowie pojawia mi się tez imię, ale wiem, że pewnie nie pozwolą mi go nazwać, więc nie przywiązuję się do niego.
Kane odchrząkuje.
- Miałem cię oprowadzić. – mówi sztywniejąc i wyciągając do mnie rękę.
Przyglądam mu się badawczo i widzę, że patrzy na kogoś, kto z daleka idzie w naszym kierunku. Rozpoznaję go dopiero po dłuższej chwili. On zatrzymuje się kiedy podnoszę na niego wzrok, przez chwilę stoi, jakby nie wierzył własnym oczom, po czym szybko biegnie w moją stronę, łapie mnie w ramiona i podnosi do góry na wyprostowanych rekach tak, jak robił to od zawsze. Zaczynam się śmiać. Przypominają  mi się nasze wspólne wędrówki po Underground, po kanałach wentylacyjnych, wędrówki podczas których poznałam to miejsce lepiej niż niejeden członek Góry.
Joe zaczyna się kręcić wokół własnej osi i nie przestaje dopóki go o to nie proszę.
Opuszcza mnie na ziemię i łapie mnie mocno za ręce przyciągając do siebie.
- Fajnie, że wróciłaś. – mówi – Tęskniłem za tobą.
- TY też? – pytam zrozpaczona, jakby on mógł coś poradzić na to, że mu mnie brakowało.
Joe zaczyna się śmiać.
- Jolie, spokojnie, ja cię nie będę obmacywał. Kiedyś się w tobie podkochiwałem, to prawda, ale teraz mam inny obiekt westchnień...
- Joe odkrył Kaylie. Nagle, jak przyspieszyli jej wzrost okazała się być całkiem… - Kane uśmiecha się szeroko.
- Okazała się być całkiem niezła laską i lepiej się od niej odczep, młody – Joe szturcha Kane’a w ramię i czochra jego włosy.
To przyzwyczajenie, które pamiętam od zawsze. Zawsze tak robił, ale teraz wygląda to śmiesznie, bo Kane jest o głowę wyższy od niego i nieco jeszcze bardziej postawny. Mimo to nie sprzeciwia się tylko pozwala Joemu na odstawienie standardowego przedstawienia pod tytułem „to ja jestem starszy, a ty masz mnie słuchać”. Śmieję się razem z nimi. Jestem szczęśliwa, że tak dobrze się wciąż dogadują. Zastanawiam się co by było, gdybym nie zeszła nigdy do Beneath, czy byłabym teraz z Kane’em? Czy bylibyśmy parą, czy moglibyśmy być szczęśliwi razem?
- Bardzo ci się narzucał? – pyta Joe obejmując mnie ramieniem i wyrywając z zamyślenia – zamęczał mnie, wiesz? Nie mówił o nikim, tylko o tobie. – szturcha Kane’a a ten pokrywa się rumieńcem. – Te usta… - przedrzeźnia go – Te oczy, ciemne jak najciemniejsze groty, te delikatne dłonie, te zaokrąglenia ciała…
Kane kopie go w kostkę, a ja podchodzę do niego i ściskam jego dłoń. Widzę, że jest cały czerwony, że się wstydzi. Pociągam go w swoją stronę.
- Naprawdę to wszystko pamiętałeś? – pytam cicho.
- Tak… - odpowiada prawie niesłyszalnym szeptem.
- Jakim cudem? – pytam, a on odwraca się ode mnie.
- Nie mogę ci powiedzieć, nie teraz. – jego głos jest zbolały. Podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się, ale jego oczy pozostają smutne. Przesuwa palcem po moim policzku.
- Chodźmy – zarządza.
- Nie wiem po co ja tu przywlokłeś… - odzywa się Joe, kiedy powoli przemierzamy poziom czarnych. – Przecież tu się nic nie zmieniło, tu nie było walk, tu nikt nie zginął.
Kane wzrusza ramionami, a ja uśmiecham się szeroko, bo wiem dlaczego mnie tu zabrał. Chciał, żebym sobie go przypomniała i udało mu się osiągnąć cel. Znowu ściskam jego dłoń, a on odpowiada tym samym i uśmiecha się do mnie lekko.
Nie chodzimy długo, bo faktycznie nic się tu nie zmieniło. Zjeżdżamy piętro niżej, na poziom brązowych, potem niebieskich. Chłopcy opowiadają mi o walkach, o tym jak to było, kiedy całe Underground podjęło bratobójczą walkę. Ponoć zaczął to ktoś z góry, ktoś, kto się zakochał i nie chciał, żeby zakaz dotykania dalej obowiązywał, ktoś kto łamał normy. Chłopcy cieszą się, że prawo zostało zmienione, ale nie mogą się pogodzić z tym, że tylu ludzi zginęło w walce o coś co powinno być oczywiste.
Pierwszy rewolucjonista jest teraz dla nich bohaterem. Joe wyciąga z kieszeni zdjęcie kogoś w czerwonym uniformie, widać tylko kawałek policzka i ciemne włosy. Jego twarz pomalowana jest na biało, a w objęciach trzyma drobną blondynkę w ubraniu praktykanta niebieskich. Całuje ją, a ona oplata rękami jego szyję. Wszystko dzieje się na poziomie fioletowych, poznaję po charakterystycznych drzwiach widocznych w tle.
Nie wiem dlaczego kiedy widzę to zdjęcie moje serce przyspiesza, a mój oddech się spłyca. Reaguję zupełnie tak, jak wtedy kiedy we śnie nawiedza mnie lodowy błękit, albo kiedy przede mną pojawia się duch o zniewalającym uśmiechu. Mrugam szybko, żeby wygonić wilgoć z oczu. Mam nadzieję, że chłopcy nic nie zauważyli i chyba mam szczęście, bo rozprawiają o odwadze pierwszego rewolucjonisty i o tym jak dużo dobrego zrobił i o tym, że szkoda, że go nie ma, że zaginął, że nawet nie wiadomo kim był... 
 Kiedy wsiadamy z powrotem do windy jest późno.  Chłopcy mówią, że jutro oprowadzą mnie po najbardziej zniszczonej części. Po poziomie szpitala. Tam odbywały się najbardziej krwawe walki.
 Kiedy opowiadają o tym, wyłączam się. Oczyma wyobraźni widzę siebie w jednej ze szpitalnych sal. Ktoś wyciąga do mnie rękę, a ja wchodzę za nim do dziury w ścianie ukrytej za szafą. Staram się zapamiętać szczegóły. Numer sali albo chociaż drogę do niej, ale mi się nie udaje.
-Jolie? Jolie! – głos Kane’a wyrywa mnie z zamyślenia.
Wzdrygam się.
- Co?
- Jesteśmy.  – pokazuje otwarte drzwi windy na poziomie czerwonych. Joe musiał wysiąść gdzieś wcześniej bo nie ma go już z nami.
Idziemy do mojego nowego boksu. Kane cały czas badawczo mi się przygląda, a ja idę w milczeniu próbując sobie przypomnieć numer tej sali. Wiem, że to ważne, wiem, że musze to sprawdzić…
Wchodzimy do boksu.
- Dasz sobie radę sama? – pyta. – Jesteś strasznie blada.
Marszczę czoło. Domyślam się o co mu chodzi. Chce zostać tutaj na noc. Najpierw chcę mu odmówić, ale potem uświadamiam sobie, że jeśli to zrobię, to on i tak nie odpuści i połozy się pod drzwiami.  To nie będzie dobre, bo będzie mi trudniej wykonać plan.
- A możesz zostać ze mną? – pytam niewinnie. – odstąpię ci jedną z sypialni…
Kane uśmiecha się szeroko.
- Jasne. – klaszcze w dłonie i zamyka drzwi do boksu. Klucz zostawia w drzwiach.
- Pójdę się umyć i położyć – mówię cicho – jestem zmęczona.
Kane kiwa głową i idzie do jednej z dwóch wolnych sypialni.
Ja tymczasem wchodzę do tej pomalowanej na biało, szybko się myję, a potem gaszę światło i siadam na łóżku czekając aż on skończy brać prysznic i położy się spać.
Po dłuższym czasie słyszę jego chrapanie. Szybko zakładam buty i narzucam na siebie normalne ubranie. Wymykam się z boksu zostawiając klucze w drzwiach od wewnątrz. Podchodzę do windy, ale szybko rezygnuję z użycia jej, bo przypominam sobie, że strasznie hałasuje. Trzymając się ściany ruszam w kierunku schodów, wchodzę na klatkę i zaczynam się wspinać.

Wychodzę na piętrze szpitala i od razu napotykam szeroki uśmiech mojego ducha. Zapraszającym gestem kieruje mnie w stronę jednego z korytarzy. Cóż innego mi pozostaje? Idę za jego wskazówkami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!