Me

Me

środa, 19 czerwca 2013

Overhead 5

Nie reaguję na niego tak samo jak na Kane’a. To jest coś innego, to jest coś zupełnie innego, jakby on znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek inny, jakby był ważniejszy od wszystkich ludzi, których znałam od dziecka, jakbym w ciągu niedługiego czasu, kiedy się znaliśmy, poznała go lepiej niż kogokolwiek innego.
Jego ręce się trzęsą, kiedy mnie przytula, przyciska do swojej piersi tak mocno, że ledwo łapię oddech. Nie mogę swobodnie zaczerpnąć powietrza, ale nie przejmuję się tym, bo potrzebuję jego bliskości bardziej niż myślałam. Potrzebuję jego zapachu, choć miesza się teraz z zaschniętą krwią na jego kurtce, potrzebuję jego dotyku, choć to nie jest jeszcze to, co mogłoby być, gdyby to duch był przy mnie, gdyby to on się tu pojawił…
Właściwie nie dziwię się, że moje dłonie też drąż, kiedy zachłannie badam jego ciało, jakbym nie była pewna, że on stoi tu ze mną we własnym ciele, jakbym nie była pewna, że to nie jest kolejne urojenie, kolejny fantomowy mężczyzna, który nawiedza mnie w snach i na jawie. Drżę cała, kiedy kurczowo zaciskam palce na jego kurtce nie chcąc go puścić, nigdy…
- Myślałam, że… - urywam i zaczynam szlochać.
Wtulam twarz w jego kurtkę, nie wiem czemu wstydzę się tych łez. Nie, to nie łez się wstydzę, tylko tego, ze tak łatwo uwierzyłam w to, że on mnie zostawił, że już nigdy do mnie nie wróci, że zostawił mnie z tym wszystkim samą, samą na skraju rozpaczy.
Jego dłonie wciąż się trzęsą lekko, kiedy gładzi mnie po głowie.
- Nie potrafiłem… Nie umiałem pogodzić się z tym, że już cię nigdy nie zobaczę - mówi drżącym głosem – znalazłem możliwość. Doczołgałem się za skalny załom, który mnie osłonił, a potem… - urywa i rozgląda się niepewnie dookoła.
Jego wzrok zatrzymuje się na twarzy Kane’a. Przez chwilę obaj patrzą na siebie tak, jakby sprawdzali który w końcu ustąpi, ale ja już wiem, że żaden. Obaj są uparci i choć chyba zdają sobie sprawę z tego, że nigdy nie będę z żadnym z nich, to obaj chcą mnie dla siebie, choć na te kilka dni, a może tygodni, chociaż do czasu aż przypomnę sobie imię ducha…
Ro.. Rob… Robert?
Potrząsam głową. Nie, nie Robert. Jestem tego pewna.
Odsuwam się od nich obu.
- Chodźmy stąd – mówię cicho i rozglądam się niepewnie.
Policjanci wciąż stoją tuż obok i przyglądają mi się dziwnie. Marszczę czoło, bo z początku nie rozumiem o co im może chodzić, ale już po chwili zaczynam łapać. Oto ich przywódca, świeżo upieczony należy dodać, obściskuje się z kimś, kogo jeszcze chwilę temu uważali za wroga. Patrzę na nich i uśmiecham się lekko.
- TO stary przyjaciel. – oznajmiam nie patrząc na niego, tylko na nich.
Nie chcę mu spojrzeć w oczy, nie mogę, bo wiem, że słowo przyjaciel rani go bardziej niż cokolwiek innego, wiem, że na jego twarzy zobaczę wyłącznie ból. Jestem też pewna, ze Kane w tym właśnie momencie uśmiecha się mimowolnie słysząc, że ktoś, kogo uważał za rywala jest dla mnie jedynie przyjacielem.
Policjanci patrzą po sobie niepewnie.
- Powiedziałam, że to mój stary przyjaciel. – powtarzam trochę bardziej niecierpliwym tonem. – Wszystko w porządku. Możecie iść.
- Ale.. – zaczyna jeden z policjantów, ale natychmiast milknie na widok surowego spojrzenia swego byłego więźnia.
Patrzac na posturę policjanta, nie dziwię się. Jest dwa razy mniejszy od wydumanego wroga.
- Ale co? – pytam.
- Nie mamy dla niego kwatery… - zaczyna.
Uśmiecham się szeroko.
- To nie będzie problem. U mnie są trzy sypialnie. Nie powinno  być problemu. – oznajmiam.
Policjanci niechętnie odwracają się, a ja przypominam sobie o czymś.
- Przyślijcie kogoś z ubraniem dla niego…. – urywam i myśle chwilę. – I lekarza, żeby obejrzał jego rany.
Policjanci kiwają głowami i odchodzą, a ja nie oglądając się na nikogo zmierzam w kierunku swojego boksu. Chłopcy ociągają się ale w końcu dopadają mnie. Pierwszy odzywa się Kane. Czuję, że zaraz wybuchnie.
- Jak to on ma mieszkać z tobą? Dlaczego? – warczy.
Ściskam jego dłoń.
- Bo jest dla mnie kimś ważnym. – podnoszę na niego wzrok i napotykam ściągnięte brwi, niepokój na twarzy i zaciśnięte usta.
Skądś wiem, że chciałby mnie o coś zapytać, ale się boi, albo wstydzi, albo…
- Wyjaśnię ci wszystko w boksie. – dodaję i puszczam jego dłoń, żeby otworzyć drzwi.
- Tu mieszkasz? – odzywa się za mną ten drugi.
W jego głosie słyszę niepewność, a może lekki szok. Odwracam się niepewna tego, co to może znaczyć. Patrzy to na mnie to na drzwi.
- Nie przeszkadza ci to, że umieścili cię akurat tutaj?
Marszczę czoło. Kompletnie nie rozumiem o co mu chodzi.
- A może sama wybrałaś ten boks? – w tonie jego głosu wyczuwam oskarżenie.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz! – odwarkuję, bo mnie zdenerwował – Wyznaczono mi ten boks, bo to jedne z boksów na poziomie czerwonych. Zostałam przywódcą Underground.
Popycham drzwi i wchodzę do środka. Kane zamyka drzwi, kiedy cała nasza trójka jest już środku.
- Która sypialnia jest twoja? – pyta dalej mój nowy gość.
Wskazuję drzwi najbardziej po lewej, drzwi do pokoju z bielonymi ścianami, a on kręci głową z niedowierzaniem i wzdycha.
- Dlaczego cie to dziwi? – pytam.
Wzrusza ramionami.
- Zupełnie bez powodu – odpowiada ironicznie – Myślałem, że bez niego nie będziesz się kurczowo trzymać wszystkiego, co może ci się z nim kojarzyć… - urywa, kiedy tylko podnosi na mnie wzrok.
PO moich policzkach płyną łzy. Nie mogę ich powstrzymać, bo wiem, że mówi o moim Ro… opadam na kolana i ukrywam twarz w dłoniach, a oni obaj natychmiast do mnie dopadają. Jeden jest szybszy i obejmuje mnie mocno. Sadza mnie na swoich kolanach i zaczyna mnie kołysać i rytmicznie gładzić moje włosy.
- Co oni ci zrobili, Jolie? – pyta. –Co oni ci zrobili? – Jego głos jest niesamowicie głęboki i delikatny, działa na mnie kojąco. Trochę przypomina głos mojego ducha, ale nie do końca.
Siedze tak na jego kolanach i próbuję zapomnieć o wszystkim, co mnie dręczy, o wszystkim, co mnie otacza, w ogóle o wszystkim. Przez chwilę chyba mi się udaje i dopiero zniecierpliwione sapanie Kane’a  i pukanie do drzwi powodują, że trzeźwieję, a bolesna świadomość tego, że nie do końca wiem, kim jestem powraca ze zdwojoną siłą.
Wstaję, otwieram i wpuszczam lekarzy. Patrzę spokojnie jak opatrują rany mojego gościa, a potem wychodzą. Po chwili ktoś przynosi ubranie, które kłade na kanapie. Kane chodzi w tę i z powrotem zaciskając na zmianę i prostując palce aż mu kostki bieleją.
- Powiesz mi w końcu kto to jest i dlaczego ma z tobą mieszkać? – cedzi przez zęby, kiedy ostatni obcy ludzie opuszczają mój boks.
Wzdycham i siadam na kanapie.
-Wiesz, że nie wszystko pamiętam… - zaczynam.
Kane miota się wściekle i walczy ze sobą, żeby na mnie nie warknąć. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Kompletnie nie wiem co się z nim dzieje. Dość długo się nie odzywa tylko wpatruje się w mojego gościa. Mierzy go od stóp do głów jakby go oceniał, jakby sprawdzał czy ma z nim szanse…
- Ale jego najwyraźniej pamiętasz. – mówi w końcu już łagodniejszym głosem – Nie podoba mi się, że ona ma tu mieszkać. Dlaczego on, a nie ja? Dlaczego? – jego głos jest co raz cichszy. – Myślałem, że… - Milknie i macha zrezygnowany ręką – Miałem nadzieję, że coś się między nami zaczyna układać.
Podchodzi do mnie i głaszcze mnie kciukiem po policzki, a potem łapie moją twarz w dłonie i całuje mnie najdelikatniej jak potrafi.
- Powiedz, że ty też to czujesz… - mruczy mi prosto do ucha – Powiedz, że twój świat też zaczyna wtedy wirować, że…
Żal ściska mnie w piersi, kłuje mnie w dołku, bo wiedziałam przecież od początku, że nie powinnam mu dawać nadziei, że nie powinnam nawet przez chwilę pozwalać mu pomyśleć, że coś będzie inaczej, że będę z nim i że będziemy szczęśliwi oboje.
Ściskam jego dłoń, a on odrywa się ode mnie i patrzy mi w oczy. Wiem, że nie musze nic mówić, bo jego uśmiech natychmiast znika, a nadzieja w jego oczach gasnie.
Odwraca się do mnie tyłem i podchodzi do drzwi.
- Czy to przez niego? – pyta nie patrząc na mnie ani na niego, ale ja wiem o kim mówi.
- Nie, Kane, nie przez niego. – wzdycham i podchodzę do niego.
Obejmuję go w pasie i wtulam twarz w jego plecy.  Kane sztywnieje i przez chwilę się nie rusza, ale potem kładzie dłonie na moich, splecionych na jego brzuchu i zaczyna je pocierać kciukiem.
– On jest dla mnie tak samo ważny jak ty, ale…
Kane kiwa głową, ale nie rusza się.
- Zostań – proszę – Porozmawiajmy…
Odwraca się do mnie i patrzy mi prosto w oczy, a ja cofam się kilka kroków widząc jego napiętą twarz.
- O czym? – pyta z wyrzutem w głosie – O tym dlaczego to on ma tu z tobą mieszkać? O tym dlaczego jego pamiętasz a mnie nie, mimo, że jestem pewien, że my znamy się dłużej? O tym, że on, mimo, że nazywasz go tylko przyjacielem rości sobie do ciebie jakieś prawa? O tym, że mimo, że tak naprawdę nic o nim nie wiemy, ty nagle stwierdzasz, że to on ma si tobą opiekować, a nie ja? – głos mu się załamuje, ale bierze oddech i kończy – Czy o czymś jeszcze innym, o czym zapomniałam albo o czym nie wiem.
Podchodzi do mnie i unosi ręce. Przez chwilę mam wrażenie, że chce mnie uderzyć. Czuję jak czyjeś silne ręce oplatają mnie w pasie i po chwili stoję za plecami swojego obrońcy. Ale nie wiem, nie rozumiem dlaczego chce mnie bronić przed Kane’em, przecież jego twarz złagodniała tuż przed tym, jak się do mnie zbliżył, przecież opuścił ręce i wyciągnął je tylko w błagalnym geście. Próbuję się wychylić zza pleców, ale nie mogę, bo on mi nie pozwala. Nie widzę co się dzieje.
- Daj mi z nią porozmawiać. – warczy Kane.
- Nie, jeśli będziesz się w ten sposób zachowywał!
- Odsuń się, bo cię do tego zmuszę – warczy ponownie Kane.
Mój gość wybucha śmiechem.
- Myślisz, że kilof i łopata pomogą ci pokonać byłego policjanta? – pyta ironicznie – Jestem ranny, owszem, ale nawet ranny dam sobie radę z tobą i z armią tobie podobnych. Underground nigdy nie miało policjanta mojego pokroju. Możesz to sprawdzić w archiwach. Wszystkie rankingi, wszystkie pierwsze miejsca, wszystkie konkursy zawsze zwyciężałem ja. Bez względu na wszystko. – Prostuje dumnie pierś.
Po raz kolejny próbuję się wychylić i spojrzeć na Kane’a, zobaczyć jego twarz, ale on znowu mi nie pozwala.
- Czy ty… - Kane urywa, a ja w końcu wyswabadzam się z objęć tego drugiego i patrzę na jego twarz. – To ty prowadziłeś powstanie po tym jak pierwszy rewolucjonista zaginął? Ty jesteś Simon?
W jego oczach widzę podziw i zdumienie, ale po chwili, kiedy tamten przytakuje, oblicze Kane’a się zmienia i znów podziw zastępuje gniew.
- Ale to nie daje ci prawa do tego, żeby zajmować moje miejsce u jej boku! – wyciąga do mnie rękę.
Simon znów wybucha śmiechem.
- Tamto nie, ale wiesz co daje mi takie prawo? – pozwala, żeby jego pytanie zawisło w powietrzu, żeby nabrało mocy. Mógłby po prostu powiedzieć, ale czeka na reakcję Kane’a, a ten ewidentnie zastanawia się co przeoczył. Dopiero po dłuższej chwili kręci przecząco głową.
- Nie mam pojęcia.
Wtedy dzieje się coś, czego się zupełnie nie spodziewam, coś czego nie pamiętam i co jest dla mnie totalnym szokiem.
Simon łapie moją prawą dłoń. Trzyma ją w lewej ręce, po czym przykłada do niej swoją prawą dłoń. Dopiero teraz zauważam żółtawy pierścień na swoim serdecznym palcu. Nie wiem jak mogłam to przeoczyć. Potem przenoszę wzrok na dłoń obok mojej i doznaję jeszcze większego szoku. Taki sam pierścień widnieje na palcu Simona. Dokładnie taki sam.
Spoglądam niepewnie na Kane’a, a on rzuca mi wściekłe spojrzenie.
- Znaczy dla ciebie tyle samo co ja, tak? Jest tylko przyjacielem, tak? – chrypi. – Jolie, do cholery, przestań kłamać. Jesteście małżeństwem!
Rzuca i wściekły wybiega z boksu. Jego ostatnie słowa dźwięczą mi w uszach jeszcze na długo po tym, jak jego zapach już całkowicie znika z mojego otoczenia.
Małżeństwem… ja i Simon jesteśmy małżeństwem. 

Osuwam się na podłogę i tracę przytomność. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!