Leżę na ziemi i próbuję sobie to wszystko poukładać w
głowie. Muszę ustalić jakiś plan, muszę dojść do tego jak mam to wszystko
ogarnąć sama. Powoli zaczynają docierać do mnie bodźce, dopuszczam do siebie
świat zewnętrzny, bo wiem, że nie mogę się skupiać wyłącznie na sobie. Moje
dłonie leżą na brzuchu i delikatnie go głaszczę.
Słyszę kroki, niepewne, chwiejne, jakby ktoś potrzebował
oparcia. Dochodzą do mnie strzępy jakiejś rozmowy prowadzonej półszeptem, ale nie
przysłuchuję się, bo to nie jest ważne. Brzmi trochę jakby Simon rozmawiał sam
ze sobą. Ten sam głęboki, niski głos. Nie ważnie, to już nie ma znaczenia. Chcę
tu tak zostać. Kulę się na podłodze i zaciskam oczy, bo głos Simona kojarzy mi
się z jego głosem...
Nagle uświadamiam sobie jedną rzecz. Nagle uświadamiam sobie
co poczułam, kiedy mnie dotknął przed chwilą. Nagle uświadamiam sobie ciepło,
gorąco, ogień… Nagle…
Podrywam się z miejsca i gorączkowo rozglądam. Simon stoi w
rogu, widzę jego plecy, ale poznaję jego szerokie ramiona i krótkie ciemne
włosy. Widzę, że z kimś rozmawia. Z początku nie widzę z kim, bo Simon mi go
zasłania. Kiedy wstaję, zamiera, przestaje gestykulować. Odwraca się i uśmiecha
się smutno, po czym bez słowa odsuwa się na bok i podchodzi do drabiny, a potem
zaczyna się wspinać na górę. Odprowadzam go wzrokiem i dopiero, kiedy znika mi
za krawędzią zapadni przenoszę wzrok na jego rozmówcę.
Jest blady, na szyi ma ślad po linie, opiera się o ścianę i
wciąż z trudem łapie oddech. Jego oczy utkwione są we mnie, a jego twarz
rozjaśnia się nagle, kiedy nasze spojrzenia się spotykają.
Zaczynam się trząść, choć nie wiem dlaczego. Chcę do niego
biec, ale nie mogę, coś mnie powstrzymuje. Chcę mu się rzucić w ramiona, chcę,
żeby mnie objął, żeby mnie przytulił, żeby mnie pocałował, ale moje nogi chyba
przyrosły do skalnej podłogi i nie mogę się ruszyć. Rozchylam usta i łapczywie
chwytam się każdego oddechu, próbując uspokoić i wyrównać rytm serca. Bardzo
,bardzo chcę wierzyć, że to on, że to nie duch, że to naprawdę on do mnie
wrócił.
On stoi i tylko się na mnie patrzy. Nic nie mówi, tylko mi
się przygląda. Jego usta są lekko rozchylone, a oczy nieruchome, utkwione w
moich. Jego pierś unosi się jeszcze w nierównych odstępach, ale oddycha sam.
Nie mogę w to uwierzyć, przecież sama widziałam, że nie żył, jego serce
stanęło, jego płuca nie pompowały już powietrza, jego…
Łzy ciekną mi po policzkach. Ogromne łzy, których nie umiem
powstrzymać. On odpycha się lekko od ściany i powoli idzie w moim kierunku.
Staje dwa kroki przede mną i wyciąga rękę. Drżąc wsuwam w nią swoją dłoń, a on
lekko ją ściska. Wtedy ogarnia mnie znowu znajome ciepło i poczucie bezpieczeństwa,
a mój paraliż nagle znika. Podchodzę do niego tak blisko, że bliżej już nie
można. Obejmuję go wolną ręką w pasie i wtulam twarz w zagłębienie jego szyi.
Słyszę bicie jego serca, czuję jego palce na mojej szyi,
kiedy odgarnia moje włosy do tyłu, a zaraz potem czuję na szyi jego gorące usta
i już wiem, już wszystko wiem…
- Przepraszam… –
szepczę, a on mruczy cicho w moją szyję i przyciąga mnie mocno do siebie.
- Ciiiicho. – chrypi – to już nie ważne…
Wplatam palce w jego włosy i przymykam oczy czekając na
wytęskniony pocałunek. Czekam, a jego dłonie wędrują po moim ciele jakby chciał
się upewnić, ze je pamięta. Czekam, a jego gorący oddech przesuwa się wzdłuż
linii mojego barku, szyi, policzka… w końcu dostaję to, czego tak bardzo pragnę
i jest cudownie, jest wspaniale, jak zawsze. I niech już tak zostanie. Na
zawsze.
Oboje dyszymy ciężko, kiedy nasze wargi w końcu odrywają się
od siebie. Nie mogę uwierzyć, że on jest przy mnie, więc jedną rękę zaciskam
kurczowo na jego koszuli, a drugą badam jego ciało, jego twarz. Sprawdzam, czy
to na pewno on, sprawdzam czy się nie zmienił, czy dobrze go pamiętam. On nic
nie mówi tylko patrzy się na mnie i uśmiecha się lekko cierpliwie znosząc
wszystko, co robię. Dopiero po dłuższym czasie łapie mnie za nadgarstek i
całuje wnętrze mojej dłoni.
- Jolie… - zaczyna cicho – To naprawdę ja.
Wybucham płaczem i wtulam się mocno w niego.
- Zapomniałam cię, wiesz? – pytam cicho nie mogąc
powstrzymać rosnącej w gardle guli – zapomniałam…
Robin obejmuje mnie mocno.
- To hipnoza, Jolie, nie obwiniaj się. Ja też… - urywa i
podnosi na mnie wzrok. – Muszę ci coś powiedzieć…
Brzmi poważnie. Brwi ma ściągnięte i przełyka głośno ślinę.
Widzę, że wciąż jest słaby, wiec biorę go za rękę i prowadzę
pod ścianę i tam siadamy oboje. On opiera się plecami o ścianę, a ja zajmuję
miejsce naprzeciwko niego. Siadam niedaleko, bo wiem, że nie wytrzymam długo
bez dotyku, nie teraz, kiedy dopiero go odzyskałam…
Robin siedzi z wzrokiem wbitym w podłogę, ze skrzyżowanymi
nogami i zaciska mocno ręce, prawie wykręca sobie palce. Chcę go prosić, żeby
przestał, ale wtedy w końcu spogląda na mnie. W jego oczach widzę ogromny ból.
- Jolie, to nie będzie łatwe, więc proszę cię, pozwól mi to
wszystko powiedzieć, a potem zdecydujesz co zrobić… - urywa i ściąga brwi,
wzdycha ciężko – Ja wiem, że to się nie powinno zdarzyć i wiem, że masz prawo
być wściekła, ale nie mogę tego przed tobą zatajać nawet, jeśli okaże się, że…
- znowu urywa, a ja z trudem powstrzymuję się, żeby nie pochylić się w jego stronę
i nie pocałować go.
Prosił mnie, żebym nie przerywała, więc siedzę cicho i
czekam aż zbierze siły.
- Jelena znalazła nas, znalazła mnie i… - zamyka oczy – I
przez pewien czas udało jej się mnie oszukiwać…- zaciska mocno powieki. – Och,
Jolie, nie wiem czy kiedykolwiek mi wybaczysz…
Podnosi się trochę i już nie siedzi tylko klęczy przede mną.
Wyciąga do mnie ręce, ale zanim zdążę mu podać swoje, cofa je i przyciska
skrzyżowane do piersi.
- Ona i ja… Byłem święcie przekonany, że to ją kocham.
Czerwona lampka i twoja twarz pojawiły się dopiero dzień po… - ukrywa twarz w
dłoniach, a ja marszczę czoło, bo wciąż nie wiem co chce mi powiedzieć.
- Robin, cokolwiek
zrobiłeś… - zaczynam, ale on uciszam nie gestem.
- Jolie, ona i ja, żyliśmy przez te kilka dni jak mąż i
żona. Jakbyśmy się kochali. Całowałem ją i dotykałem tak, jak chcę dotykać
tylko ciebie i… - jego twarz wykrzywia grymas bólu – I spałem z nią.
Ręce opadają mu na ziemię i pochyla się do przodu, jakby
czekał aż go uderzę, albo coś, ale ja nie chcę, nie potrafię. Nie umiem się
nawet na niego gniewać, bo wiem co hipnoza robi z ludźmi, wiem co zrobiła ze
mną wiem…
To nie jest tak, że mnie to nie boli, bo gdzieś w środku
czuję, że on mnie zdradził, że nie był mi wierny, tak, jak bym tego chciała,
ale nie potrafię, nie umiem go za to potępić, nie umiem go odrzucić. Ucisk,
jaki czuję teraz w piersi jest ogromny i przytłaczający, ale powoli odchodzi
już teraz i jestem pewna, że kiedyś zniknie całkowicie, ze kiedyś o tym
zapomnę, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że ja też nie zawsze byłam mu zupełnie
wierna.
Patrzę na niego, a on się nie rusza, wciąż klęczy przede mną
pochylony do przodu czekając jakby na wyrok. Biorę jego twarz w dłonie u
zmuszam go, żeby na mnie spojrzał.
- To nic. – całuję go lekko, a on patrzy na mnie jakby nie
mógł uwierzyć w to co słyszy.
Uśmiecham się lekko, czuję, że powinnam też mu się do wielu
rzeczy przyznać, do Simona, do tego, że kiedyś go z nim pomyliłam, że pragnęłam
jego dotyku tak, jak nie powinnam, do Kane’a, którego całowałam jakby był kimś
więcej niż tylko przyjacielem i wreszcie ponownie do Simona, to tego co nas
łączy, do niesamowitego zestrojenia moich uczuć z jego uczuciami, do tego, że
go kocham jako kogoś więcej niż przyjaciela, dużo więcej...
Powinnam mu to wszystko powiedzieć, ale nie wiem jak zacząć,
więc tego nie robię.
- Wiem jak to jest – mówię gładząc go kciukiem po policzku. –
Ja ciebie nie pamiętałam, ale widywałam cię, śniłam na jawie, widziałam twoje
oczy, twój uśmiech, ogarniało mnie ciepło, kiedy tylko wchodziłam do mojego
boksu, twojego boksu… - wzdycham – Towarzyszył mi duch, twój duch. – kłade mu
rękę na piersi – Prowadził mnie do ciebie.
Robin wzdycha, a po jego policzkach spływają pojedyncze łzy.
Ocieram je wierzchem dłoni i znowu się uśmiecham.
- Prowadziłeś mnie do siebie – uśmiecham się – Duch zniknął
dopiero, kiedy się odnaleźliśmy, dopiero w tunelu… Nie wiem jak to możliwe.
Robin pochyla się w moją stronę. Wiem co chce zrobić, ale
widzę, że się waha, jakby się bał, ze za chwilę go odepchnę. Wplątuję palce w
jego włosy i przyciągam go. Odnajduję jego usta i zatapiam się w moim ulubionym
uczuciu, w poczuciu ciepła i bezpieczeństwa. Robin siada, uważając, żeby nie
przerwać pocałunku, przyciągam nie do siebie i sadza sobie na kolanach.
- Jesteś niesamowita – szepcze mi do ucha, kiedy na krótką
chwile odrywa się ode mnie, żeby zaczerpnąć powietrza. – Dziękuję…
Odpycham go lekko, bo to słowo w połączeniu z tym, co
niedawno zrobiłam powoduje, że gardło mi się ściska, a serce wali zdecydowanie
zbyt mocno, zbyt boleśnie.
- Za co mi dziękujesz? Za to, że nie posłuchałam twojej
prośby? Za to, że cię skazałam? Za co? – mój głos się załamuje.
- Jolie… - zaczyna, ale zatykam mu ręką usta.
- Wiem, ze mnie nic nie usprawiedliwia, ale… bałam się –
chrypię – Bałam się, że jeśli z tobą porozmawiam, jeśli porozmawiam z więźniem,
to nie będę umiała przeżyć tego, że musze go skazać, bałam się, że jego twarz
będzie mnie nawiedzała w nocy, bałam się, że… - histeryczny szloch przerywa mój
wywód.
Robin się nie odzywa, tylko przyciska mnie mocno do siebie i
gładzi delikatnie po plecach starając się mnie uspokoić.
- Prawie cię zabiłam… - mówię w końcu wciąż oddychając
spazmatycznie – Nie, ja cię zupełnie zabiłam…
- Cicho, już cicho. Nic mi nie jest – mówi spokojnie.
Odsuwam się od niego.
- Nie żyłeś! Nie oddychałeś, sprawdzałam twój puls… -
krzyczę – Nie było cię! Jak to możliwe?
- Jolie uspokój się – pociera moje ramiona – Wszystko w
porządku. Kane i Joe sprowadzili lekarzy, reanimowali mnie. Nic mi nie jest,
naprawdę…
- Zabiłam cię… - chrypię, jakbym nie słyszała tego, co przed
chwilą powiedziałam – mogłeś zginąć przez moją głupotę, przez mój upór…
Robin wzdycha i przyciąga mnie do siebie. Obejmuje mnie
mocno i wtula twarz w moje włosy.
- Jolie, uspokój się. Nie mam do ciebie o nic żalu.
Spodziewałem się, że nie przyjdziesz ze mną porozmawiać… - urywa i całuje mnie
lekko, a potem odsuwa mnie od siebie i zmusza, żebym na niego spojrzała – Ale
to co potem zrobiłaś… - czuję, że jest wściekły – Jak mogłaś ryzykować własne
życie? Jak mogłaś?!
Jak on może mieć o to pretensje? Nie o to, że mało go nie
zabiłam, tylko o to, że chciałam go ratować.
- A co miałam zrobić? – pytam – Co miałam zrobić widząc,
że za chwilę cię powieszą? Nie mogłam na
to pozwolić, dobrze wiesz, że nie mogłam, że…
Robin znowu wzdycha i kręci głową.
- Najpierw trzeba ułożyć jakiś plan, Jolie. – patrzy mi w
oczy i machinalnie pociera kciukiem mój policzek – Miałaś pomoc Simona, Kane’a
i Joego. Naprawdę mogłaś najpierw coś z nimi ustalić zamiast dawać sobie
założyć stryczek!
Ma ściągnięte brwi a jego oczy są zwężone do postaci
cienkich szparek. Wygląda przerażająco.
- Czy ty masz pojęcie, że mogłaś zginąć? Wiesz o tym?
Zaczynam się trząść, bo nagle dociera do mnie, że bezmyślnie
zaryzykowałam nie tylko własne życie, ale także naszego dziecka. Jak mogłam być
taka głupia?
Robin przyciska dłoń do mojego brzucha, a jego twarz
łagodnieje.
- Nie jesteś sama – szepcze
- Musisz o tym pamiętać.
Kiwam głową. Ma rację. Powinnam pozwolić działać Simonowi…
No właśnie, Simon. Mój przyjaciel ,mój wielokrotny wybawca,
ktoś, kto nigdy nie robił niczego wbrew mojej woli. Teraz znowu mi pomógł.
Najpierw przewrócił szubienicę, a potem razem z Kanem i Joe’yem uratował
Robina, a jak ja mu podziękowałam? Dostał ode mnie w twarz.
- Robin… - patrzę na niego niepewnie – Chodźmy już na górę…
Robin kiwa głową i uśmiecha się lekko.
- Chłopaki, idziemy! – wrzeszczy, a na górze słychać wiwaty.
Uśmiecham się lekko, ale jakoś nie potrafię się cieszyć, poczucie winy kłuje
mnie w pierś. Nigdy nie zrobił nic, żebym mogła przypuszczać, że chce
skrzywdzić Robina, a dziś już kilka razy go o to oskarżyłam, mimo, że tak
naprawdę jedyną winną całej sytuacji jestem ja.
Robin puszcza mnie przodem po drabinie, a sam idzie kilka
schodków za mną. Kiedy dochodzę na wierzch łapię wyciągniętą dłoń, która pomaga
mi wydostać się na górę. Dopiero kiedy moje obie nogi stoją już na platformie,
podnoszę wzrok i przyglądam się temu, kto mi pomógł. Smutne spojrzenie jego
niebieskich oczu sprawia, że czuję się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Ściskam
jego rękę i odwracam się na chwilę, bo tłum pod podestem zaczyna wiwatować.
Robin staje na górze i macha do nich lekko.
Odwracam się do Simona i kładę dłoń na jego policzku,
pocierając lekko czerwony ślad po mojej dłoni.
Za plecami słyszę jak Robin zaczyna tłumaczyć zebranym, że
muszą się spakować, że wychodzimy na powierzchnię, słyszę poruszenie i głosy
protestu, ale Robin doskonale sobie z nimi radzi. Wyłączam się i skupiam całą
uwagę na Simonie.
- Przepraszam – szepczę – Nie miałam prawa, nigdy nie
zrobiłeś nic, żeby mnie skrzywdzić… Zawsze myślałeś tylko o mnie, o tym, żeby
mnie chronić, żeby… - przysuwam się do niego, żeby go przytulić, ale on trzyma
mnie na dystans i spogląda z niepokojem na Robina. Kreci głową wiąż czekając aż
Robin odwróci się i zobaczy tę dziwną scenę.
Bawi się obrączką, a do mnie nagle dociera, że mam dwóch
mężów. Nie było to problemem dopóki byłam przekonana, że jeden z nich nie żyje,
miałam to w nosie, kiedy dowiedziałam się, że Robin mnie nie chce, nie myślałam
o tym, kiedy z nimi dwoma uciekałam do Overhead, nie pamiętałam tego, kiedy
byłam pod wpływem hipnozy, a teraz uderza mnie to z ogromną siłą. Łapię Simona
za dłoń.
- Robin wie? – pytam mając nadzieję, że mu powiedział ,że
nie będę się musiała z tego tłumaczyć. Miał przecież tyle okazji, musiał mu
powiedzieć, kiedy ściągał go dla mnie do Underground, kiedy załatwiał dla niego
lek, kiedy..
Simon kręci przecząco głową, a moje serce przyspiesza.
- Czemu mu nie powiedziałeś? – pytam.
Simon wzrusza ramionami nie spuszczając oczu z Robina.
- Nie mogłem, nie wiedziałem jak zareaguje…
Marszczę brwi.
- A jak miał zareagować, przecież zrobiłeś to, żeby chronić
mnie przed Ianem i nie będziesz nam stawał na przeszkodzie, prawda?
Odpowiada mi cisza, Simon przez chwilę patrzy na mnie,
dosłownie przez ułamek sekundy, a potem wbija wzrok w ziemię. Coś mi się tu nie
podoba. Łapię go mocno za ramię.
- Prawda? – powtarzam pytanie z naciskiem. – Powiedz mi, że
musiałeś to zrobić, że…
Kręci głową.
- Nie musiałem, Jolie, Ian by ci nic nie zrobił, wiedziałem
o tym… - chrypi.
Cofam się o krok.
- Więc dlaczego… - pytam i przyglądam mu się uważnie bo mam
wrażenie, że stoi przede mną nie Simon, którego znam a jakaś dziwna imitacja
jego osoby, jego gorsza strona.
Łapię go za brodę i zmuszam, żeby na mnie spojrzał.
- Dlaczego zmusiłeś mnie do małżeństwa wiedząc, że kocham
innego i że on też mnie kocha? Dlaczego?
Simon wyrywa się z mojego uścisku.
- Bo ja też mam uczucia, Jolie! Nie jestem ideałem! Nigdy
nim nie byłem… - patrzy na mnie tak
gorącym wzrokiem, że policzki zaczynają mi płonąć – Myślałem, że przed tobą uda
mi się udawać lepszą wersję Robina, że mnie wtedy pokochasz, że zostawisz jego
i wybierzesz mnie…
Cofam się o krok.
- Czemu tego nie widzisz? – idzie za mną – Ja nie potrafię
być tym, kim chcesz, żebym był. Myślałem, że dam radę, ale to niemożliwe. Nie
mogę patrzeć na was z boku, nie potrafię. Długo starałem się na to nie patrzeć,
tłumacząc sobie, że twoje szczęście jest najważniejsze… Miałem chwile słabości,
kiedy cię całowałem, kiedy się z tobą żeniłem, ale starałem się jakoś
trzymać...
- To dlaczego mnie prosiłeś, żebym dała ci tyle ile mogę?
Dlaczego zapewniałeś mnie, że zniesiesz wszystko?
Simon znowu kręci głową i wzdycha ciężko.
- Bo wiem, jaka jesteś, Jolie! Obserwuję cię od wielu lat i
wiem, że nie odmówisz takiej prośbie! – przyciska palce do skroni – A ja już
nie miałem siły na to… Nie miałem i nie mam…
Znów cofam się o krok, trafiam na koniec platformy i
zaczynam się chwiać. Simon w ostatniej chwili łapie mnie za rękę i przyciąga do
siebie. Obejmuje mnie mocno. Serce bije mi jak oszalałe, bo przed chwilą mało
nie spadłam, a teraz jestem w objęciach kogoś, kto przyznał się, że chciał mnie
wykorzystać i udało mu się doskonale mnie podejść.
Odpycham go wściekła i patrzę mu w oczy.
- I co teraz?! – pytam.
Wzrusza ramionami.
- Masz dwóch mężów. Będziemy musieli jakoś ustalić który z nas
ma do ciebie większe prawo.
Kręcę głową.
- Co? To po cholerę go ratowałeś? Dlaczego?
- Bo nie chcę go zabić. – przez chwilę jego spojrzenie
łagodnieje, ale tylko przez chwilę. - Wiem, że wtedy nigdy byś na mnie nie
spojrzała.
Wrzeszczę z wściekłości i rzucam się na niego, ale łapie
mnie za nadgarstki i unieruchamia.
- Jolie, uspokój się – prosi cicho, a ja szarpię się jeszcze
mocniej.
Nadgarstki bola mnie od jego uścisku, wszystko mnie boli.,
próbuję się wyrwać, ale nie mogę, wiem, że nie dam rady, ale walczę.
- Puść ją! – słyszę za plecami.
Moje serce przyspiesza. Simon miał rację co do jednego. Nie
da się przewidzieć reakcji Robina na to, czego za chwile się pewnie dowie.
- Puść ją, powiedziałem! – powtarza z naciskiem o podchodzi
do nas.
Simon poluźnia odrobinę uścisk, a ja wyrywam się i biegnę do
Robina obejmuje go w pasie i wtulam się w jego szyję, a on przyciąga mnie mocno
do siebie.
- Nie wiedziałam… - łkam – Nie miałam pojęcia, mówili, że
muszę, bo mnie zabiją, a ja nie chciałam odejść, chciałam walczyć o nasze
dziecko, chciałam żyć dla niego, ja… - urywam i patrzę na niego. – Wybacz mi,
jeśli możesz.
Robin odsuwa mnie od siebie i przygląda mi się.
- Jolie, to nie twoja wina… - przenosi wzrok na Simona i
ciąga brwi, a potem przesuwa mnie za siebie.
Widzę jak napina w złości mięśnie i robi krok do przodu.
Patrzę na Simona. Podwinął rękawy koszuli do łokci i ugiął nogi. Czeka...
Robin prostuje się i idzie w jego stronę a ja zaczynam się
bać kiedy patrzę na nich dwóch. Simon jest dużo potężniejszy, silniejszy. Boję
się, że zrobi Robinowi krzywdę, nawet jeśli nie będzie tego chciał, boję się,
że…
Kiedy Robin jest już blisko, Simon robi krok do przodu i
wyprowadza cios, ale Robin szybko się schyla i go unika, potem prostuje się i
wymierza Simonowi cios w szczękę tak mocny, że Simon zatacza się i upada na
podłogę potykając się o leżącego pod jego nogami kata. Jego ciało z łoskotem
opada na ziemię, a Robin siada na nim okrakiem i raz po raz uderza w jego
twarz, w jego pierś. Simon młóci rekami w powietrzu, ale nie ma siły, żeby
odrzucić Robina. Jego rany zaczynają krwawić, a ja nagle przytomnieję i rzucam
się w ich kierunku. Łapię Robina za ramię i próbuje go odciągnąć od Simona.
- Zostaw! Uspokój się! – krzyczę, ale on nie słucha. –
Zabijesz go, przestań! – krzyczę przez łzy.
Robin dyszy wściekle i spogląda na mnie, potem na
krwawiącego na wpół przytomnego Simona. Podnosi się i podchodzi do mnie.
Wyciąga do mnie rękę, a ja patrzę na niego przerażona, bo nigdy nie przypuszczałam,
że potrafi być tak brutalny. Nie potrafię podać mu teraz dłoni. Nie umiem.
Omijam go i klękam nad Simonem, delikatnie gładząc go po policzku.
- Lekarz! – krzyczę i kątem oka widzę, jak Robin wściekły
zbiega z platformy i pędzi w stronę klatki schodowej. Słyszę trzaśnięcie drzwi
i aż podskakuję. Serce mnie boli, bo mam świadomość tego, co właśnie zrobiłam.
Po moim policzku spływa pojedyncza łza, bo ta świadomość
boli, bardzo boli, ale nie cofnę już tej decyzji, nie mogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!