Me

Me

wtorek, 4 czerwca 2013

Somewhere in between 22

Budzi mnie szturchanie. Otwieram oczy. Nikt nie powinien mnie budzić, bo wciąż jest ciemno. Mrugam kilka razy i czekam aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności. Wciągam mocno powietrze. Pachnie nim, jak zawsze kiedy śpi obok mnie. Jego ręka oplata moją talię jak zawsze...
Odwracam się, żeby spojrzeć kto mnie szturchał i zauważam, że drzwi do szafy są otwarte na oścież. Otwieram usta, żeby krzyknąć, ale  najpierw głos więźnie mi w gardle, a potem on zatyka mi usta dłonią i przykłada palec do swoich ust. Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami i kiwam głową. Nie będę krzyczeć...
Z początku go nie poznaję, bo jest cały umorusany, ma podarte ubranie i pokiereszowaną twarz. Zaschnięta krew zmieszana z szarym skalnym pyłem tworzy makabryczna maskę na jego twarzy. Wygląda koszmarnie, jakby od co najmniej kilku tygodni się nie mył. Ma brodę i wąsy, a zawsze był gładko ogolony. Tylko oczy pozostały takie same, ich kolor się nie zmienił, choć spojrzenie ma lekko nieprzytomne, chyba ze zmęczenia. Pokazuje na Robina i przykłada palec do ust. Uśmiecha się do mnie zachęcająco, a ja siadam ostrożnie na łóżku tak, żeby nie obudzić Robina, a on kiwa głową w stronę drzwi sugerując, żebyśmy wyszli z pokoju. Zgadzam się, bo inaczej nie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Wsuwam nogi w kapcie i idę do drzwi. On ociąga się chwilę, ale w końcu dołącza do mnie na korytarzu. Kiedy tylko wychodzimy , on łapie mnie za rękę i ciągnie do wyjścia ze szpitala.
- Ethan, przestań! Puść mnie. – proszę – Pokój lekarzy jest w drugą stronę. Tam ci pomogą…
Nie odzywa się, ale uparcie idzie dalej, ciągnąc mnie za sobą. Wyrywam się z jego uścisku. On idzie jeszcze kilka kroków i dopiero się zatrzymuje, jakby to, co się dzieje docierało do niego z lekkim opóźnieniem. Odwraca się do mnie powoli i znów łapie mnie za rękę i ciągnie.
- Musimy iść, Jolie – mówi cicho.
- Gdzie?
- Zobaczysz. Mam dla ciebie niespodziankę. – Uśmiecha się, ale jego oczy pozostają poważne.
Cos mi tu nie pasuje, coś mi śmierdzi na kilometr podstępem. Po pierwsze Ethan zachowuje się jak nie on sam, po drugie dlaczego się schował i dlaczego nie wyszedł, kiedy mógł porozmawiać z Robinem, przecież się przyjaźnią, a przynajmniej znają, jako, że razem planowali rewolucję…
Wszystko powinno mi się składać w alarmującą całość, że Ethan nie jest sobą i że coś lub ktoś zmusza go do takiego zachowania. Ta myśl pojawia mi się w głowie, ale odrzucam ją przekonując własną intuicję, że może Ethan ma jakiś powód, żeby się tak dziwnie zachowywać.
Wiem, że popadam w paranoję, że nie powinnam aż tak panikować, nie mogę wszystkiego łączyć z Ianem i z tym, że po raz kolejny mnie odnajdzie i będzie próbował zniszczyć mi życie…
Ethan do tej pory nie zrobił nic co kazałoby mi podejrzewać, że nagle stanął po drugiej stronie, wiec postanawiam dać mu kredyt zaufania.
- No chodź, Jolie – nalega i wyciąga do mnie rękę.
Oglądam się nerwowo w stronę drzwi do pokoju, za którymi śpi Robin. Po raz drugi go zostawiam, wstaję nic mu nie mówiąc, nie budząc go. Wiem, że jeśli nie wrócę zanim się obudzi, będzie wściekły. Musze wrócić jak najszybciej, on nie może o niczym wiedzieć. Mówię o tym Ethanowi, a on uśmiecha się.
- Nie martw się, Jolie – uspokajająco klepie mnie po ramieniu – Zostawiłem mu list. O wszystkim się dowie…
W jego głosie jest cos co mnie niepokoi, ale nie umiem tego nazwać. Dochodzę do wniosku, że jednak mu nie ufam. Odwracam się i chcę wrócić do pokoju, do Robina, ale Ethan łapie mnie za ramię. Staje za mną i szepcze mi do ucha.
- Chodź, potrzebuję twojej pomocy.
- Robin nam pomoże. – odpowiadam i znów ruszam w stronę pokoju.
- Nie! – okrzyk wyrywa mu się z piersi.
Co raz mniej mi się to wszystko podoba.
- Nie – podchodzi do mnie – Nie pomoże nam. – wyciąga do mnie rękę – Nie pomoże, bo chodzi o Jelenę.
Zamurowało mnie. Zaczynam się trząść na wspomnienie mojego ostatniego spotkania z nią. Nie wiem czy chcę jej pomagać. Ethan stoi z wyciągniętą ręką i czeka na moja decyzję.
Chciałabym mu odmówić, ale nie potrafię. To jest moje powołanie, taka jestem i nie potrafię z tym walczyć, tak jak Robin nigdy nie przestanie stawiać moich potrzeb na pierwszym miejscu przed swoimi. Wiem o tym. Tacy jesteśmy i już i musimy to zaakceptować.
- Chodź, nie ma czasu – ponagla Ethan.
Odwracam się jeszcze raz w stronę pokoju, w którym zostawiam Robina, ale wiem, że Ethan ma rację. Nie możemy go wziąć, bo jeśli zobaczy zbliżającą się do mnie Jelenę, to nie dość, że jej nie pomoże, to jeszcze jej dołoży.
Wsuwam rękę w otwartą dłoń Ethana i już po chwili biegniemy razem. Nie mam pojęcia w którą stronę będziemy szli, bo kiedy trafiłam do Overhead byłam nieprzytomna. Nie wiem gdzie jest zejście do Underground.
Rozglądam się z zaciekawieniem jak zawsze kiedy wychodzę na zewnątrz. No, prawie zawsze. Jeśli Robin jest ze mną, nic innego mnie nie interesuje, jak zawsze. Zaczynam się zastanawiać czy to nie podpada pod jakąś patologię… Potem dochodzę do wniosku, że nawet jeśli tak, to i tak mnie to nie obchodzi. Dobrze mi z taką patologią. Może to brzmi dziwnie, ale on jest całym moim światem i wiem, ze bez niego to wszystko straciłoby blask i kolory.
Ethan prowadzi mnie na tyły szpitala. Jeszcze tam nie byłam, więc rozglądam się z zaciekawieniem. Światło gwiazd i księżyca pozwala się swobodnie poruszać, ale niestety tłumi feerię kolorów, którą widziałam w dzień. Czuję pod stopami uginającą się trawę, czuję na twarzy delikatne powiewy wiatru. Powietrze jest świeże, rześkie, inne niż było w tunelach Underground. Przed nami jest jakieś wzgórze, które porastają niskie roślinki, Kiedy podchodzę bliżej okazuje się, że są fioletowe, ciepły, mocny odcień fioletu. Mają malutkie kwiatuszki, które porastają praktycznie całą łodyżkę. Są przepiękne, bardzo mi się podobają. Porastają calutkie zbocze, wyglądają zjawiskowo zarówno z daleka jak i z bliska i przepięknie pachną. Mogłabym tu przesiadywać całymi dniami i słuchać jak szumią na wietrze i patrzeć jak się delikatnie kołyszą.
Uśmiecham się do siebie. Wiem, że musze tu zabrać Robina, wiem, że muszę mu pokazać to miejsce, bo możliwe, że w ferworze walki o moje zdrowie a potem o to, żebyśmy mieli kąt dla siebie, nie zauważył piękna które go otacza.
Dochodzimy na szczyt wzgórza. Zaraz po drugiej stronie widzę miasto. Podejrzewam, że to tam mieszkają Mary i mężczyźni którzy teraz pomagają przy budowie domów. Światła są pogaszone. Tylko  jednym budynku się palą. To musi być szpital. Ethan ciągnie mnie w stronę rozwalającej się chatki gdzieś na skraju lasu, kawałek od miasta. Otwiera drzwi i popycha mnie lekko, żebym weszła do środka.
- Trzymaj się ścian. – warczy.
Jego głos jest nieprzyjemny, jak nigdy wcześniej, szorstki. Mówi nerwowo, urywanymi zdaniami. Znowu zaczynam podejrzewać, że coś jest nie tak. Przyglądam mu się uważnie, ale nie zauważam oznak tego ,ze jest pod wpływem chemii. Wiem już, że wtedy rozszerzają się ludziom źrenice, a jego, są wąskie, mimo, że jesteśmy w niemal całkowitych ciemnościach.
Ethan zapala światło i nagle okazuje się dlaczego kazał mi stać przy ścianie. Na środku podłogi zieje wielki okrągły otwór dookoła którego kręcą się schody na sam dół. Tak podejrzewam, bo dna tej dziury nie widać.
- złaź – warczy.
Marszczę czoło, ale robię o co prosi, zaczynam powoli schodzić. Boję się, bo stopnie są bardzo wąskie, ledwo się na nich mieszczę. Nie ma też barierki. Nie wiem jak oni mnie wynieśli na górę, nie mam pojęcia. Nie bardzo sobie wyobrażam Robina czy Blake’a wchodzącego ze mną na rękach po tych schodach.
Schodze powoli, bo nie czuję się pewnie w tym otoczeniu, ciemność i ciasnota zaczynają mnie przytłaczać i przerażać. Nie do wiary, że tak szybko przyzwyczaiłam się do otwartych przestrzeni i świeżego powietrza i wiecznego światła, czy to w nocy czy w dzień.
Ethan co jakiś czas warczy na mnie, że mam się pospieszyć, ale ignoruję go. Ignoruję do czasu, kiedy wpada na mnie, a ja potykam się i moja noga ześlizguje się ze schodów. Czuję, jak żołądek podchodzi mi do gardła, serce na chwilę mi się zatrzymuje, oddech przyspiesza. Nadchodzi atak paniki. Zaczynam krzyczeć, młócę rękami w powietrzu starając się czegoś złapać, ale krawędzie skał są gładkie, wyślizgane i nie mogę o nic zaczepić.
Czas staje w miejscu. Przywołuję twarz Robina, wszystkie jego uśmiechy i błysk jego oka, kiedy go dotykam, przypominam sobie delikatny szept, kiedy powtarzał, że mnie kocha, wyraz jego twarzy, kiedy zostaliśmy małżeństwem, jego ciężki, gorący oddech tuż przy moim uchu po pierwszej wspólnie spędzonej nocy… W myślach przepraszam syna, że nie udało mi się dotrwać do czasu jego narodzin, przepraszam go, że nie pokażę mu świata, przepraszam, że nigdy nie ujrzy światła, nie pozna wiatru, nie zobaczy swojego ojca ani mnie… Zaczynam płakać.
Czas rusza, a ja spadam. Moje ręce automatycznie wędrują do brzucha, jakbym chciała go chronić przed tym, co za chwilę niechybnie nastąpi, jakbym mogła go ochronić…
 Z głuchym łoskotem uderzam w ziemię ledwie rejestrując stłumiony krzyk.
- Nieeeee!
Tracę przytomność ale tylko na krótką chwilę. Czuję ból w całym ciele. Ten ból przypomina mi, że wciąż żyję. Leżę na plecach, z głową na bok. Nie wiem gdzie są moje ręce i nogi, ale próbuję nimi ruszyć, próbuję zmusić się do wysiłku, żeby rękoma ochronić syna, żeby go przytulić. Boli, ale udaje mi się przenieść ręce tam, gdzie chcę. Ściskam brzuch. Wydaje się nietknięty, ale i tak boję się, że coś się mogło stać. Nie mogę znieść mysli, że go stracę. Nie teraz, kiedy wreszcie zrozumiałam sens jego istnienia, kiedy już znalazłam dla niego idealne imię, kiedy zaczęłam się cieszyć z tego, że on będzie ze mną, z nami…
 Otwieram oczy i czekam aż mój wzrok przyzwyczai się z powrotem do ciemności.
Widzę twarz, której nie chcę widzieć. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że krzyk który słyszałam, to nie był głos Ethana. To on krzyczał. Klęka koło mnie i delikatnie odgarnia włosy z mojej twarzy.
- Jolie... – jego oczy znów są ciepłe, czekoladowe, jak kiedyś, kiedy dopiero się poznawaliśmy…
Jego łzy moczą moje ubranie, ukrywa twarz w dłoniach i przez chwilę oddycha głęboko, potem otrząsa się i bierze mnie na ręce.  
- Gdzie jest Jelena? – pytam chwytając isę ostatniej myśli, przypominam sobie po co tu przyszłam..
Odpowiada mi śmiech. Nieprzyjemny, prawie demoniczny, złowrogi śmiech Ethana.
Co się z nim dzieje? Czy to jest człowiek, któremu Robin chciał powierzyć swoje życie?
Nagle wszystko zaczyna się składać w logiczną całość. Robin został złapany, kiedy był z Ethanem, Simon zginął, kiedy Ethan kazał nam uciekać… Nie poszedł z nami, nie uciekł, mimo, ze niby był jednym z rewolucjonistów… TO jest kompletnie bez sensu! Marszczę czoło. Jest tylko jeden wniosek. On nigdy nie był po naszej stronie, on nigdy nie chciał nam pomóc, on jest…
- Zdrajca! – krzyczę i zrywam się na nogi nie zważając na przejmujący ból w ramieniu i w kolanie. Chcę się rzucić w jego stronę, chcę go udusić, pobić, nie wiem co jeszcze. Chcę mu zrobić krzywdę, ale nie mogę, bo Ian mnie obejmuje i przyciąga do siebie mocno. Całuje czubek mojej głowy i delikatnie gładzi mnie po ramionach.
- Puść mnie! – warczę – Puść mnie, bo ciebie też zabiję! Nie rozumiesz? – walę go pięściami zapominając o tym, że to przecież on tym wszystkim kierował.
Opadam na kolana tłumiąc jęk. Zalewa mnie fala rozpaczy. Wszystko, cała tragedia przez to, że nie zorientowaliśmy się, że ten jeden człowiek nas zdradził… Kto wie jak by się to wszystko potoczyło, gdyby nie on… Może Simon by jeszcze żył?
Simon… W tym tunelu wracają wspomnienia o nim. Dotyk jego dłoni, prawie tak samo delikatny jak Robina… Jego wargi, gorętsze niż którekolwiek inne. Łapie się na tym, że wodzę rękoma po swoim ciele tak jak on to robił. Przypominam sobie poczucie bezpieczeństwa w jego ramionach, jego szept, kiedy mówił mi, że zrobi dla mnie wszystko, co będzie musiał. I zrobił. Nie wiem tylko czy musiał, ale zrobił wszystko. Ciągle obwiniam się o to, że nie powstrzymałam go przed tym, że nie rozwiązaliśmy tego inaczej, ze pozwoliłam mu zginąć za siebie… że zgodziłam się przyjąć szczęście za cenę jego cierpienia. Wiem, że nic już nie odwróci tego, co się stało, ale nie mogę o nim nie mysleć, kiedy tu jestem. Nie potrafię…
- Rozumiem, Jolie, uspokój się – szepcze mi do ucha Ian.
Zaciskam pięść i uderzam go najmocniej jak potrafię. Celuje w szczękę i wiem, e mi się udaje, zatacza się i upada, ale po chwili podchodzi do mnie i znów się nade mną pochyla.
- Jestem po twojej stronie… - szepcze.
- Jasne… - warczę ironicznie – zawsze byłeś…
Ethan znowu wybucha śmiechem, ale nic nie mówi.
- Jolie?! – z góry dochodzi krzyk Scotta. – Jolie?!
- Scott! – krzyczę zanim Ethanowi udaje się zakryć moje usta.
Łapie mnie za ramiona i popycha w stronę końca korytarza. Wpadam w ramiona Iana. Stoi za mną i obejmuje mnie mocno. Zaczyna mi coś szeptać do ucha. Próbuję się na tym skupić, ale nie mogę, bo wiem, słysze, że Scott biegnie po schodach w dół. Nie wiem jakim cudem on się mieści na tych wąskich występach skalnych. Boje się, żeby nie spadł, serce mi zamiera.
Ian mówi coś o tym, że ktoś mu coś kazał, że on nie chciał mi nigdy zrobić krzywdy i że dopiero teraz są momenty, kiedy udaje mu się wyzwolić spod wpływu, ale nie wie jak długo to potrwa, ale postara się mi pomóc. Nie wiem czy mu wierzyć, bo nie rozumiem do końca co mówi, dziwnie składa słowa, jakby nie mogły mu przejść przez gardlo, jakby ktoś próbował go powstrzymać.  
Staram się zrozumieć chociaż kto i jak na niego wpływał, ale nie mogę się skupić. Wiem, że Scott jest co raz bliżej, bo już słyszę jak sapie.
Ethan bierze do reki metalowy drąg i chowa go za plecami.
Scott pojawia się na dole, podchodzi do Ethana, ale zanim zdąży cokolwiek powiedzieć dostaje drągiem w głowę i pada na ziemię.
- Nie! Scott! – wrzeszczę. I podbiegam do niego. Przykładam mu palce do szyi i wyczuwam tętno. Żyje, oddycham z ulgą.
Pręt ląduje pod nogami Iana, który szybko po niego sięga. Podnosi mnie z ziemi odpychając mnie za siebie, jak najdalej od Ethana.  Unosi drąg do góry i podchodzi powoli do niego. Wtedy znikąd pojawia się Jack. Nie zauważyłam go. Szedł za Scottem i był dużo cichszy. Chyba nikt nie wiedział, że idzie, bo Wisze zaskoczenie na twarzy Ethana, podejrzewam, że Ian ma podobną minę, ale nie widze, bo stoi plecami do mnie.
Jack rozgląda się. Scott zakrwawiony leży na ziemi. Ethan unosi rece do góry w błagalnym geście a Ian stoi z zakrwawionym drągiem. Nie wygląda to dobrze… A na pewno nie wygląda tak, jak powinno.
Jack rzuca się na Iana i przypiera go do ściany zaczyna go dusić. Ian spogląda na mnie błagalnie, a ja widze jak jego oczy zachodzą mgłą. Podbiegam do Jacka i szarpie go za rękę.
- Przestań, udusisz go! – krzyczę przez łzy.
- On zabił Scotta! – warczy – Zabił mojego syna! – widze w jego oczach złośc i chęć zemsty, której nigdy wcześniej nie widziałam, nawet Aaron, kiedy chciał zabić Jacka, nie wyglądał tak przerażająco…
- Scott zyje… - szepczę. – To nie on… To Ethan…
- Znowu ci namieszał w głowie chemią!
Próbuję skojarzyć fakty, ale nie, nie namieszał mi. Zdecydowanie jestem sobą. Nic mną nie kieruje, po prostu mu ufam.
Widzę, że pierś Iana unosi się spazmatycznie.
- Przestań, proszę… - błagam go – Zostaw, to nie on… - krzyczę przez łzy.
Patrze Ianowi w oczy szepcząc nieme „przepraszam”, bo widze, ze nie mam szans z Jackiem, jego uścisk jest za mocny, a moja perswazja i moje ręce, za słabe. Widzę, że chce coś powiedzieć, zbliżam ucho do jego ust.
- To ja przepraszam… - szepcze ostatnim tchem, zamyka oczy, kiedy delikatnie przykładam usta do jego policzka i opada na ziemię.
Klękam przy nim. Przykładam palce do jego szyi, ale nie czuję nic. Wybucham płaczem. Straciłam kolejną osobę, którą znałam, choć do końca nie wiem po której on był stronie.
Przez chwilę nie dociera do mnie to, co się dzieje, ale w końcu słyszę głuche uderzenie, jęk i łoskot, kiedy ciało Jacka opada na ziemię. Patrzy na mnie pustymi oczami. Dookoła jego głowy pojawia się kałuża krwi. Podnoszę wzrok. Ethan stoi z drągiem wciąż uniesionym do góry.

- Pójdziesz ze mną, czy mam cię zmusić? – pyta ostro. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!