Wtulam się w niego z ulgą. Jestem zmęczona tym ciągłym
lawirowaniem między rzeczywistością a urojeniem, między marzeniem a prawdą.
Jestem zmęczona śnieniem na jawie, nie umiem w ten sposób funkcjonować, nie
potrafię.
Obejmuje mnie mocno i przyciska do swojej piersi. Dopiero
kiedy mnie dotyka zauważam jak bardzo zmarznięta byłam do tej pory, jak głupim
pomysłem było przyjście tutaj bez cieplejszego ubrania. Jak głupim pomysłem
było w ogóle przychodzenie tutaj...
Zaczynam drżeć. On nic nie mówi, tylko obejmuje mnie
ciaśniej i zaczyna pocierać rytmicznie moje ramiona, żeby mnie rozgrzać. Potem
przyciska usta do mojego czoła. Jego wargi są gorące i ciepło powoli rozchodzi
się po moim ciele. Powoli, zdecydowanie zbyt wolno.
Wciąż płytko oddycham i ciągle się trzęsę. Kane rozpina
koszule i przyciska mnie do swojego nagiego ciała. Chcę go zapytać dlaczego to
robi, czy nie wystarczająco wyraźnie powiedziałam mu, że nie widzę go w ten
sposób i nie zobaczę dopóki nie dowiem się co się stało wtedy w Beneath, dopóki
nie dowiem się kim naprawdę jestem po tych kilku tygodniach, których nie
pamiętam. Chcę go o to wszystko zapytać, ale ta chęć znika nagle, gdy mój
policzek dotyka jego gorącego ciała, gdy ciepło jego skóry rozgrzewa mnie całą
i kiedy robi mi się błogo i dobrze. Skostniałe dłonie kładę na jego piersi.
Wiem, że są lodowate, ale on nawet się nie rusza, nie wzdryga tylko wciąż
przyciska usta do mojego czoła, jakby nie mógł się ode mnie oderwać. Przestaję
dygotać i lekko go odpycham.
- Dziękuję… - szepczę na granicy słyszalności.
Kane kręci z niedowierzaniem głową.
- Coś ty sobie myślała? – chrypi
Nie krzyczy na mnie. Nigdy na mnie nie krzyknął i teraz też
tego nie robi. Nie wiem czy nie lepiej by było dla mnie, żeby to zrobił, może
wtedy bym otrzeźwiała i zaprzestała idiotycznych eskapad i prób zbliżenia się
do jakiejś cholernej zjawy, której pochodzenia nie rozumiem.
– Dlaczego nie powiedziałaś, że chcesz tu iść? Wiesz jakie
to niebezpieczne?
Jego głos jest pełen żalu i zawodu i nie dziwię mu się, ale
strasznie mnie to boli, bo nie chciałam go zawieść. Nigdy nie chciałam mu
sprawić przykrości, a od kiedy tu wróciłam zrobiłam to już drugi raz i nie wiem
jak będę teraz z tym żyć…
- przepraszam – szepczę znowu i wyciągam do niego rękę.
Chcę go dotknąć, potrzebuję jego aprobaty, zapewnienia, że
wszystko będzie dobrze, że mi wybaczy. Patrzę mu błagalnie w oczy, ale on
odsuwa się i podnosi ręce w obronnym, geście. Kręci głową.
Marszczę czoło i przyglądam mu się badawczo. Czekam, aż
zacznie mówić.
- Czy ty wiesz co ja przeżyłem, jak zobaczyłem, że cię znowu
nie ma? – jego głos się załamuje.
Znowu kręci głową i ukrywa twarz w dłoniach.
- Nigdy ci tego nie
powiedziałem, bo wiedziałem, że ty nie patrzysz na mnie w ten sposób. Nigdy
nie… - urywa i podnosi na mnie wzrok. – Czy ty masz pojęcie jak mi na tobie
zależy?
Kiwam głową i spuszczam wzrok, bo doskonale wiem o czym mówi
i jest mi źle z tym, że nie mogę mu powiedzieć tego samego. Wiem, po prostu
wiem, że on też mnie kocha. Też. On, Ian, Simon i duch... Kiedyś także Joe. Nie
za dużo tego?
Zastanawiam się skąd o nim wiem, skąd to przypuszczenie, a
ostatnio niemal już pewność, że Kane czuje do mnie coś więcej niż powinien?
Przed oczami pojawiają mi się blond włosy wpadające w
czekoladowe, ciepłe oczy. Ian, to on mi to uzmysłowił, a teraz, kiedy on mnie
pocałował, wszystko stało się jasne, zrozumiałam ,ze mnie kocha, ale nie wiem
dlaczego. Nie wiem dlaczego wszyscy ludzie, których uważam za przyjaciół
zakochują się we mnie. Czy ja nie zasługuję na kogoś, kto po prostu przy mnie
będzie, tak jak Joe teraz? Co we mnie takiego jest?
Kane podchodzi do mnie i łapie mnie za podbródek, zmuszając mnie,
żebym na niego spojrzała.
- Czy ty masz pojęcie ilu ludzi może nastawać na twoje
życie? Niedoszłych rewolucjonistów i tych walczących o zachowanie dawnego
prawa? – mówi cicho patrząc mi prosto w oczy.
Brwi ma ściągnięte, a ręka mu lekko drży. Widzę, że jest
zdenerwowany. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, bardziej niż przypuszczałam,
że potrafi się zdenerwować. Zawsze był dla mnie symbolem opanowania i cichej
pogody ducha. To zawsze od niego emanowało – radość i niezwykły spokój. Teraz
widzę jakby innego Kane’a, jakby tamten gdzieś się ukrył i przyszedł inny.
Mniej pewny siebie, bardziej zagubiony i przestraszony.
- Co ja bym zrobił, gdybym cię ponownie stracił? Co ja bym
zrobił? – zadaje te pytania, ale wiem, że nie oczekuje odpowiedzi.
Stoi tak jak przed chwilą. Ręce mu drąż, usta też, w oczach
pojawiają się łzy, których widoku nie mogę znieść, bo wiem, ze to ja jestem ich
przyczyną.
- Nigdy więcej… - szepcze tak cicho, że nie jestem tego
pewna, ale na wszelki wypadek odpowiadam.
- Nigdy więcej.
Robię krok do przodu, bo nie mogę patrzeć na jego rozpacz,
na ściągnięte brwi, na łzy na policzku, na ból, który widzę w jego oczach
utkwionych w mojej twarzy. Podchodzę więc i znów wtulam się w niego. Obejmuję
go mocno ramionami i przytulam policzek do jego piersi. Słyszę jak wali mu
serce i delikatnie przesuwam dłonią po jego piersi. Nie wiem co mną kieruje,
ale przyciskam usta do jego skóry. Kane nieruchomieje. Moja dłoń przesuwa się z
jego piersi w dół po żebrach i do tyłu, żeby spocząć na dolnej części jego
pleców. Przyciągam go mocno do siebie, a on mruczy cicho. i obejmuje mnie
mocno.
- Jolie, co ty robisz? – pyta niskim, głębokim głosem.
Znam te nutę w męskim głosie i skądś wiem co ona oznacza,
skądś wiem gdzie to wszystko mnie zaprowadzi, ale z niewiadomego powodu nie
przestaję, tylko zamykam oczy i podnoszę wyżej brodę, żeby dać mu znak, ze
zgadzam się na to, czego on pragnie…
Czuję jego dłoń w moich włosach. Wiem, że druga za chwilę
znajdzie się na mojej talii. Oni wszyscy robią to tak samo. Wiem, bo widzę
migawki tego, czego nie powinnam pamiętać z powodu amnezji. Widzę siebie z
Simonem, jak mnie całuje i czuję prawie to samo, co teraz. Ta wizja się
rozpływa, żeby ustąpić silniejszej, bardziej emocjonalnej, ważniejszej.
Lodowy błękit to jego oczy. Teraz już to wiem, bo widzę
tylko je, ale czuję ciepło, czuję jego palce na swojej głowie, czuję jego
ciepłą dłoń na swojej talii, pod koszulą, czuję jego usta na moich i czuje jak
ogarnia mnie niezwykłe uczucie, że to jest dokładnie to, co powinnam robić,
dokładnie to, co powinno się zdarzać codziennie i nagle dociera do mnie, że to
co teraz robię jest złe, ale już tego nie powstrzymam. Jego usta dotykają
moich. Z początku jest delikatny, jakby sprawdzał czy aby na pewno zaraz go nie
odepchnę, czy znowu nie zmienię zdania, czy nie wykorzystam go po raz kolejny w
jakiś perfidny sposób. Pozwalam mu wziąć to, czego pragnie, choć wiem, że nie
powinnam mu dawać nadziei. Całuję go, próbując sobie wyobrazić, że to nie on,
że to ktoś inny, że to mój duch, mój ukochany, który czeka gdzieś na mnie. Kane
jest co raz bardziej zachłanny i natarczywy. Jego dłonie błądzą po moim ciele
pod bluzką zostawiając na skórze gorące ślady, jego usta prześlizgują się po
mojej szyi, a ja otwieram oczy i nagle od niego odskakuję.
- Przepraszam. – ledwie rejestruję jego szept, bo coś innego
zaprząta moją uwagę.
W świetle latarki trzymanej ciągle przez Kane’a widzę cień.
Domyślam się, że ten, który leżał, wstaje i podchodzi teraz do Kane’a z
podniesioną ręką. Wiem, że chce go uderzyć, a ja nie mogę pozwolić, żeby coś mu
się stało, więc rzucam się na nieznajomego zwalając go z nóg. Uderza głową w
jakiś kamień i znowu leży bez ruchu. Podnoszę się powoli i napotykam zszokowane
spojrzenie Kane’a. Trzęsę się cała i odsuwam się od tego mężczyzny. Jest prawie
całkowicie ciemno, bo Kane z wrażenia upuścił latarkę i teraz ona świeci gdzieś
w ścianę, leżąc tuż przy niej. Kane łapie mnie za ramiona i odciąga od
mężczyzny, a sam przy nim klęka i związuje jego ręce i nogi jakimś sznurkiem. Wciąż
nie widzę jego twarzy, nie wiem kim jest, ale teraz, kiedy chciał zabić mojego
przyjaciela co raz mniej mnie to obchodzi. Martwi mnie tylko jedna rzecz. Kane
podchodzi do mnie i zdejmuje koszulę otulając mnie nią, bo się trzęsę. Ale ja
nie trzęsę się z zimna, tylko ze strachu. Jestem przerażona tym, że mogłam...
- zabiłam go? – pytam ledwo wyduszając te słowa.
- Nie – odpowiada cierpko – żyje, ale jest nieprzytomny.
- I co z nim będzie? – pytam – Zostawisz go tak?
Kane kręci głową i podnosi latarkę oświetlając drogę
powrotną. Otacza mnie ramieniem.
- Nie zostawię. – mówi – Choć chyba powinienem. Czego on od
ciebie chciał? – pyta
Marszczę czoło i
próbuję sobie przypomnieć.
- Chciał, żebym z nim poszła. – mówię niepewnie
- Gdzie?
- Nie wiem… - wzruszam ramionami i noga za nogą idę w stronę
Underground przy jego boku.
Milczymy przez dłuższy czas.
- To co z nim będzie? – pytam.
- Zabiorą go do celi – odpowiada. – a potem ty zdecydujesz jak go ukarać za
próbę uprowadzenia samej siebie i za napaść na nas.
Gula powiększa mi się w gardle.
- Jak to ja? – chrypię.
- Jolie, ty będziesz naszym przywódcą. TY będziesz wydawać
wyroki zgodne z naszym prawem…
- A co grozi za… - urywam – za to co on zrobił?
- Śmierć. – odpowiada beznamiętnie Kane.
Zatrzymuję się nagle, bo nie mogę się ruszyć. Nie mogę
nikogo skazać na śmierć. Nie zniosę tego, nie potrafię czegoś takiego… przeżyć.
Nie potrafiłabym stanąć przed kimś i powiedzieć mu prosto w oczy, że przeze
mnie dziś zakończy swoje życie. Nigdy nikogo nie skrzywdziłam i wcale nie chce
tego zmieniać.
- Co się dzieje Jolie? – ciepły szept Kane’a wyrywa mnie z
zamroczenia.
Kręcę głową i próbuję powstrzymać łzy, ale nie umiem.
- Ja się do tego nie nadaję. – szepczę cicho i opadam na
ziemię, na kolana.
Nie mam siły iść. Chcę tu zostać, chcę, żeby to się wszystko
skończyło. Nie chcę być tym, kim chcą mnie uczynić. Nie chcę nosić na swoich
barkach ciężaru śmierci każdego przestępcy w Underground, bo zawsze uważałam,
że każdy zasługuje na drugą szansę i że warto wierzyć w to, że ludzie chcą się
zmieniać, że chcą być dobrzy, a nie źli, że ich natura popchnie ich w końcu w
stronę światła, choćby nie wiem jak głęboko byli zanurzenie w ciemności.
Prawie nie czuję, kiedy Kane delikatnie bierze mnie na ręce.
Moja głowa opada na jego ramię. Jego usta przez chwilę ogrzewają mój policzek
ale zaraz potem rusza przed siebie ostrożnie stawiając nogi, żeby nie potknąć
się na rumowisku.
Wracam. Wracamy. Choć właściwie to on wraca. Wraca siebie i
mnie, choć ja wcale tego nie chcę. Może chcę pójść tam, gdzie chciał mnie
zabrać tamten mężczyzna. Może tam nie czeka na mnie wieczne cierpienie duszy,
obarczonej milionem śmierci, na które zgodę sama podpisałam.
Kane nie odzywa się. Wychodzi ze szpitalnej sali i kieruje
się do windy, a ja zasypiam wtulona w jego ramię, nawet nie wiem kiedy. Nawet
nie wiem kiedy kładzie mnie w łóżku, nie wiem, nie pamiętam. Wiem tylko, że
budzę się w dokładnie takiej samej pozycji, w jakiej zasypiałam. Skulona w jego
ramionach, z głową na jego barku, opleciona ciasno jego rękoma. Jedyna zmiana
to to, że teraz jestem we własnym łóżku, przykryta kołdrą. Nie wiem jak on to
zrobił, że dalej mnie tuli, a jednocześnie udało mu się mnie przykryć.
Otwieram powoli oczy rozkoszując się ciepłem i na chwilę
zapominając o tym, co mnie dzisiaj czeka. Szybko jednak ta świadomośc do mnie
wraca i wzdrygam się mimowolnie. Kane przeciąga się i spogląda nam nie.
- Wszystko w porządku? – pyta z troską.
Kręce głową.
- Nie. Ja nie będę umiała… - mówię.
- Jolie… - pociera kciukiem mój policzek.
Tak samo jak on, tak samo jak mój duch… - myślę.
- Nie musisz tego robić dzisiaj. – szepcze spokojnie. – Będę
przy tobie. Wezmę na siebie to wszystko, cały ten ciężar. Wiem, że ty nie
potrafiłabyś nikogo skazać…
Wzdycham, bo wiem, że chce dobrze, ale jednocześnie wiem, ze
nikt nie zdejmie z moich barków odpowiedzialności za to pod czym podpiszę się
własnym imieniem. Nikt.
Wstaję i idę do łazienki. Biorę szybki prysznic i wychodzę
ubrana w strój czerwonych.
- Jestem gotowa – szepczę przez ściśnięte gardło widząc, że
Kane też zdążył się umyć i przebrać. Ma na sobie strój wakacyjny.
Patrzę na niego pytająco, a on beztrosko wzrusza ramionami.
- Na wyższych poziomach jest nas najwięcej, więc częściej
możemy brać wolne. Mam trochę zaległego urlopu i postanowiłem go wykorzystać. –
uśmiecha się.
Ogarnia mnie wdzięczność. Więc mówił prawdę. Będzie przy
mnie. Będzie mnie wspierał.
Podchodzę do niego i przytulam go mocno.
- Dziękuję.
Łykam tabletki i popijam wodą. Podaję mu rękę i wychodzę
razem z nim kierując kroki w stronę gabinetów góry. On wie gdzie mam przebywać
i on mnie prowadzi. Otwiera jedne drzwi. Mam wrażenie, że znam ten gabinet.
Znowu ogarnia mnie ciepło i znowu wszędzie widzę lodowy błękit, choć ściany i
szafy i biurko są szare, kolor metalu i skały tak częsty w Underground.
Siadam za stołem, a on bierze krzesło naprzeciwko mnie i
stawia je obok mojego. Razem przeglądamy papiery. Czytam prawo nowego
Underground i już wiem, że nie mam wyboru, że będę musiała go skazać. Zagłębiam
się w lekturze porządków po bitwach i zauważam, że zlikwidowano całą broń,
która była w Underground, żeby nie dopuścić do kolejnej wojny, ale nikt nie
zlecił przeszukania wszystkich pomieszczeń. Boję się, że jakieś resztki
pistoletów mogą się tam gdzieś czaić więc natychmiast nakazuję dokładne
sprawdzenie każdego boksu i korytarza każdej szafy i sejfu, także tych prywatnych.
Kiedy nadchodzi pora, za rękę idziemy na obiad. Kane ma na
twarzy dziwny uśmiech, którego znaczenia nie mogę pojąć, ale nie pytam go skąd
on się bierze, tylko razem z nim przemierzam drogę do stołówki czerwonych i ze
zdumieniem odkrywam, że z niewiadomych powodów dziś jest normalne jedzenie. Nie
posiadam się ze szczęścia i nie mogę powstrzymać śmiechu.
Podnoszę wzrok na Kane’a i widzę, że on doskonale wiedział,
że czekał na taką reakcję. Szturcham go w ramię.
- Czemu mi nie powiedziałeś? – pytam śmiejąc się.
- Bo wiem ,ze lubisz takie niespodzianki. – całuje mnie
lekko w policzek, a ja puszczam się biegiem i nakładam sobie na talerz dużą
porcję wszystkiego, co wygląda mi dobrze, w tym chyba potrójną porcję mojego
ulubionego ciasta.
Kane zajmuje dla nas stolik, a kiedy stawiam na nim talerz
uśmiecha się szeroko.
- To dla nas dwojga czy sama masz zamiar to zjeść? – patrzy
na mnie z ukosa.
Patrzę na górę jedzenia, którą nałożyłam i zaczynam się
śmiać. W życiu sama tego nie zjem. Kane idzie i po chwili wraca z dwoma
talerzami i sztućcami. Przynosi też herbatę. Jedzenie stawiamy na środku i
nakładamy sobie na talerze to, na co mamy ochotę. Kłócimy się o ostatni kawałek
ciasta, w końcu mu go oddaję, ale on zamiast samemu jeść karmi mnie co jakiś
czas i wychodzi na to, że właściwe całe ciasto zjadłam ja.
Wstajemy i powoli wracamy do mojego gabinetu rozmawiając
wesoło o tym jak dużo dziś zjedliśmy. Co chwilę wybuchamy śmiechem. Jego dłoń
jest na moim ramieniu, a moja ręka oplata go w pasie. Co jakiś czas Kane gładzi
mnie kciukiem po obojczyku, albo po szyi i całuje mnie delikatnie w czubek
głowy. Chyba zaczyna mi się to wszystko podobać. Patrzę na jego twarz i nie
mogę wyjść z podziwu jak się zmieniła w ciągu kilku godzin. Od zafrasowanej
wczoraj wieczorem do całkowicie rozluźnionej, szczęśliwej obecnie. Cieszę się
widząc go takiego szczęśliwego. Lubię, kiedy się śmieje, bo w jego policzkach
pojawiają się słodkie dołeczki te, które uwielbiałam jako dziecko. Dalej je
lubię.
Nagle Kane zwalnia i wlepia wzrok w coś co widzi przed sobą.
Patrzę w tamtą stronę.
Przed drzwiami mojego gabinetu stoi trzech policjantów
trzymając za ramiona innego, większego od siebie, potężnego mężczyznę w
pobrudzonej kurtce. Kurtka jest cała pokrwawiona. Moje serce przyspiesza.
Wyrywam się z uścisku Kane’a i pędzę w stronę policji. Zatrzymuję się tuż przed
nimi.
- Jolie, szukaliśmy cię.- zaczyna jeden z policjantów, a
więzień zamiera w napięciu.
- Znaleźliśmy go w boksie Iana. Rany ma jeszcze nie
zaleczone. Nie wiemy jak przeżył. Nie powinien… - krzycą policjanci jeden przez
drugiego, a ja przyglądam się pojmanemu wstrzymując oddech.
- Rozumiem. Dziękuję. – mówię spokojnie, a pojmany zaczyna
się miotać i coś warczeć na dźwięk mojego głosu. Odskakuję krok do tyłu i
natychmiast czuję, jak dłonie Kane’a zaciskają się na moich ramionach.
- Jestem. – szepcze mi do ucha.
Podchodzę do pojmanego, bo coś każe mi sprawdzić kim on
jest. Coś mi mówi, ze muszę zobaczyć jego twarz, że muszę się dowiedzieć kogo
znaleźli, kim jest ten człowiek, który tak reaguje na mój głos. Ściagam mu z
głowy worek, który mu nałożyli, żeby nic nie widział, a on podnosi na mnie
wzrok. Niebieskie oczy wpatrują siwe mnie z niedowierzaniem, a ja nie wiem co
powiedzieć. Chcę się cofnąć, ale nie mogę, bo opieram się plecami o Kane’a .
Otwieram usta, ale żadne słowa nie wychodzą z nich.
Co on tu robi? Skąd on się tu wziął? Jakim cudem tu dotarł?
Dlaczego wcześniej mi się nie ujawnił? Jak to możliwe?
Milion pytań przelatuje mi przez głowę w ciągu sekundy.
Stoję jak zamurowana, nie mogę się ruszyć.
– Co mamy z nim zrobić? – pytają w końcu policjanci widząc
moją konsternację i napięte do granic możliwości ciało pojmanego. Wygląda jakby
szykował się do ataku, ale ja wiem, że to nie o to mu chodzi. Jego oczy są
utkwione w dłoniach na moich ramionach i co jakiś czas rzuca gniewne spojrzenie
Kane’owi.
– Co mamy z nim zrobić? – powtarzają pytanie.
Potrząsam głową i biorę głęboki wdech.
- Puśćcie go natychmiast. – mówię cicho, starając się
uspokoić szalejące serce.
Czuję jak dłonie Kane’a zaciskają się co raz mocniej na
moich barkach.
Policjanci rozwiązują więzy i odklejają taśmę, którą
zakleili usta więźnia, a on natychmiast prostuje się i patrzy na mnie. Przez
chwilę nie reaguję, ale potem nie mogę wytrzymać. Wyrywam się z uścisku, choć
nie wiem jak mi się to udaje. Wyrywam się i zarzucam mu ręce na szyję. Długo
tulę go do siebie.
- Myślałam, że cię już nigdy nie zobaczę – łkam
- Och, Jolie… - jego niski, głęboki głos rezonuje w moim
ciele. Moje serce skacze z radości, że on jest przy mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!