Me

Me

wtorek, 18 czerwca 2013

Overhead 4

Wtulam się w niego z ulgą. Jestem zmęczona tym ciągłym lawirowaniem między rzeczywistością a urojeniem, między marzeniem a prawdą. Jestem zmęczona śnieniem na jawie, nie umiem w ten sposób funkcjonować, nie potrafię.
Obejmuje mnie mocno i przyciska do swojej piersi. Dopiero kiedy mnie dotyka zauważam jak bardzo zmarznięta byłam do tej pory, jak głupim pomysłem było przyjście tutaj bez cieplejszego ubrania. Jak głupim pomysłem było w ogóle przychodzenie tutaj...
Zaczynam drżeć. On nic nie mówi, tylko obejmuje mnie ciaśniej i zaczyna pocierać rytmicznie moje ramiona, żeby mnie rozgrzać. Potem przyciska usta do mojego czoła. Jego wargi są gorące i ciepło powoli rozchodzi się po moim ciele. Powoli, zdecydowanie zbyt wolno.
Wciąż płytko oddycham i ciągle się trzęsę. Kane rozpina koszule i przyciska mnie do swojego nagiego ciała. Chcę go zapytać dlaczego to robi, czy nie wystarczająco wyraźnie powiedziałam mu, że nie widzę go w ten sposób i nie zobaczę dopóki nie dowiem się co się stało wtedy w Beneath, dopóki nie dowiem się kim naprawdę jestem po tych kilku tygodniach, których nie pamiętam. Chcę go o to wszystko zapytać, ale ta chęć znika nagle, gdy mój policzek dotyka jego gorącego ciała, gdy ciepło jego skóry rozgrzewa mnie całą i kiedy robi mi się błogo i dobrze. Skostniałe dłonie kładę na jego piersi. Wiem, że są lodowate, ale on nawet się nie rusza, nie wzdryga tylko wciąż przyciska usta do mojego czoła, jakby nie mógł się ode mnie oderwać. Przestaję dygotać i lekko go odpycham.
- Dziękuję… - szepczę na granicy słyszalności.
Kane kręci z niedowierzaniem głową.
- Coś ty sobie myślała? – chrypi
Nie krzyczy na mnie. Nigdy na mnie nie krzyknął i teraz też tego nie robi. Nie wiem czy nie lepiej by było dla mnie, żeby to zrobił, może wtedy bym otrzeźwiała i zaprzestała idiotycznych eskapad i prób zbliżenia się do jakiejś cholernej zjawy, której pochodzenia nie rozumiem.
– Dlaczego nie powiedziałaś, że chcesz tu iść? Wiesz jakie to niebezpieczne?
Jego głos jest pełen żalu i zawodu i nie dziwię mu się, ale strasznie mnie to boli, bo nie chciałam go zawieść. Nigdy nie chciałam mu sprawić przykrości, a od kiedy tu wróciłam zrobiłam to już drugi raz i nie wiem jak będę teraz z tym żyć…
- przepraszam – szepczę znowu i wyciągam do niego rękę.
Chcę go dotknąć, potrzebuję jego aprobaty, zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, że mi wybaczy. Patrzę mu błagalnie w oczy, ale on odsuwa się i podnosi ręce w obronnym, geście. Kręci głową.
Marszczę czoło i przyglądam mu się badawczo. Czekam, aż zacznie mówić.
- Czy ty wiesz co ja przeżyłem, jak zobaczyłem, że cię znowu nie ma? – jego głos się załamuje.
Znowu kręci głową i ukrywa twarz w dłoniach.
 - Nigdy ci tego nie powiedziałem, bo wiedziałem, że ty nie patrzysz na mnie w ten sposób. Nigdy nie… - urywa i podnosi na mnie wzrok. – Czy ty masz pojęcie jak mi na tobie zależy?
Kiwam głową i spuszczam wzrok, bo doskonale wiem o czym mówi i jest mi źle z tym, że nie mogę mu powiedzieć tego samego. Wiem, po prostu wiem, że on też mnie kocha. Też. On, Ian, Simon i duch... Kiedyś także Joe. Nie za dużo tego?
Zastanawiam się skąd o nim wiem, skąd to przypuszczenie, a ostatnio niemal już pewność, że Kane czuje do mnie coś więcej niż powinien?
Przed oczami pojawiają mi się blond włosy wpadające w czekoladowe, ciepłe oczy. Ian, to on mi to uzmysłowił, a teraz, kiedy on mnie pocałował, wszystko stało się jasne, zrozumiałam ,ze mnie kocha, ale nie wiem dlaczego. Nie wiem dlaczego wszyscy ludzie, których uważam za przyjaciół zakochują się we mnie. Czy ja nie zasługuję na kogoś, kto po prostu przy mnie będzie, tak jak Joe teraz? Co we mnie takiego jest?
Kane podchodzi do mnie i łapie mnie za podbródek, zmuszając mnie, żebym na niego spojrzała.
- Czy ty masz pojęcie ilu ludzi może nastawać na twoje życie? Niedoszłych rewolucjonistów i tych walczących o zachowanie dawnego prawa? – mówi cicho patrząc mi prosto w oczy.
Brwi ma ściągnięte, a ręka mu lekko drży. Widzę, że jest zdenerwowany. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, bardziej niż przypuszczałam, że potrafi się zdenerwować. Zawsze był dla mnie symbolem opanowania i cichej pogody ducha. To zawsze od niego emanowało – radość i niezwykły spokój. Teraz widzę jakby innego Kane’a, jakby tamten gdzieś się ukrył i przyszedł inny. Mniej pewny siebie, bardziej zagubiony i przestraszony.
- Co ja bym zrobił, gdybym cię ponownie stracił? Co ja bym zrobił? – zadaje te pytania, ale wiem, że nie oczekuje odpowiedzi. 
Stoi tak jak przed chwilą. Ręce mu drąż, usta też, w oczach pojawiają się łzy, których widoku nie mogę znieść, bo wiem, ze to ja jestem ich przyczyną.
- Nigdy więcej… - szepcze tak cicho, że nie jestem tego pewna, ale na wszelki wypadek odpowiadam.
- Nigdy więcej.
Robię krok do przodu, bo nie mogę patrzeć na jego rozpacz, na ściągnięte brwi, na łzy na policzku, na ból, który widzę w jego oczach utkwionych w mojej twarzy. Podchodzę więc i znów wtulam się w niego. Obejmuję go mocno ramionami i przytulam policzek do jego piersi. Słyszę jak wali mu serce i delikatnie przesuwam dłonią po jego piersi. Nie wiem co mną kieruje, ale przyciskam usta do jego skóry. Kane nieruchomieje. Moja dłoń przesuwa się z jego piersi w dół po żebrach i do tyłu, żeby spocząć na dolnej części jego pleców. Przyciągam go mocno do siebie, a on mruczy cicho. i obejmuje mnie mocno.
- Jolie, co ty robisz? – pyta niskim, głębokim głosem.
Znam te nutę w męskim głosie i skądś wiem co ona oznacza, skądś wiem gdzie to wszystko mnie zaprowadzi, ale z niewiadomego powodu nie przestaję, tylko zamykam oczy i podnoszę wyżej brodę, żeby dać mu znak, ze zgadzam się na to, czego on pragnie…
Czuję jego dłoń w moich włosach. Wiem, że druga za chwilę znajdzie się na mojej talii. Oni wszyscy robią to tak samo. Wiem, bo widzę migawki tego, czego nie powinnam pamiętać z powodu amnezji. Widzę siebie z Simonem, jak mnie całuje i czuję prawie to samo, co teraz. Ta wizja się rozpływa, żeby ustąpić silniejszej, bardziej emocjonalnej, ważniejszej.
Lodowy błękit to jego oczy. Teraz już to wiem, bo widzę tylko je, ale czuję ciepło, czuję jego palce na swojej głowie, czuję jego ciepłą dłoń na swojej talii, pod koszulą, czuję jego usta na moich i czuje jak ogarnia mnie niezwykłe uczucie, że to jest dokładnie to, co powinnam robić, dokładnie to, co powinno się zdarzać codziennie i nagle dociera do mnie, że to co teraz robię jest złe, ale już tego nie powstrzymam. Jego usta dotykają moich. Z początku jest delikatny, jakby sprawdzał czy aby na pewno zaraz go nie odepchnę, czy znowu nie zmienię zdania, czy nie wykorzystam go po raz kolejny w jakiś perfidny sposób. Pozwalam mu wziąć to, czego pragnie, choć wiem, że nie powinnam mu dawać nadziei. Całuję go, próbując sobie wyobrazić, że to nie on, że to ktoś inny, że to mój duch, mój ukochany, który czeka gdzieś na mnie. Kane jest co raz bardziej zachłanny i natarczywy. Jego dłonie błądzą po moim ciele pod bluzką zostawiając na skórze gorące ślady, jego usta prześlizgują się po mojej szyi, a ja otwieram oczy i nagle od niego odskakuję.
- Przepraszam. – ledwie rejestruję jego szept, bo coś innego zaprząta moją uwagę.
W świetle latarki trzymanej ciągle przez Kane’a widzę cień. Domyślam się, że ten, który leżał, wstaje i podchodzi teraz do Kane’a z podniesioną ręką. Wiem, że chce go uderzyć, a ja nie mogę pozwolić, żeby coś mu się stało, więc rzucam się na nieznajomego zwalając go z nóg. Uderza głową w jakiś kamień i znowu leży bez ruchu. Podnoszę się powoli i napotykam zszokowane spojrzenie Kane’a. Trzęsę się cała i odsuwam się od tego mężczyzny. Jest prawie całkowicie ciemno, bo Kane z wrażenia upuścił latarkę i teraz ona świeci gdzieś w ścianę, leżąc tuż przy niej. Kane łapie mnie za ramiona i odciąga od mężczyzny, a sam przy nim klęka i związuje jego ręce i nogi jakimś sznurkiem. Wciąż nie widzę jego twarzy, nie wiem kim jest, ale teraz, kiedy chciał zabić mojego przyjaciela co raz mniej mnie to obchodzi. Martwi mnie tylko jedna rzecz. Kane podchodzi do mnie i zdejmuje koszulę otulając mnie nią, bo się trzęsę. Ale ja nie trzęsę się z zimna, tylko ze strachu. Jestem przerażona tym, że mogłam...
- zabiłam go? – pytam ledwo wyduszając te słowa.
- Nie – odpowiada cierpko – żyje, ale jest nieprzytomny.
- I co z nim będzie? – pytam – Zostawisz go tak?
Kane kręci głową i podnosi latarkę oświetlając drogę powrotną. Otacza mnie ramieniem.
- Nie zostawię. – mówi – Choć chyba powinienem. Czego on od ciebie chciał? – pyta
 Marszczę czoło i próbuję sobie przypomnieć.
- Chciał, żebym z nim poszła. – mówię niepewnie
- Gdzie?
- Nie wiem… - wzruszam ramionami i noga za nogą idę w stronę Underground przy jego boku.
Milczymy przez dłuższy czas.
- To co z nim będzie? – pytam.
- Zabiorą go do celi – odpowiada.  – a potem ty zdecydujesz jak go ukarać za próbę uprowadzenia samej siebie i za napaść na nas.
Gula powiększa mi się w gardle.
- Jak to ja? – chrypię.
- Jolie, ty będziesz naszym przywódcą. TY będziesz wydawać wyroki zgodne z naszym prawem…
- A co grozi za… - urywam – za to co on zrobił?
- Śmierć. – odpowiada beznamiętnie Kane.
Zatrzymuję się nagle, bo nie mogę się ruszyć. Nie mogę nikogo skazać na śmierć. Nie zniosę tego, nie potrafię czegoś takiego… przeżyć. Nie potrafiłabym stanąć przed kimś i powiedzieć mu prosto w oczy, że przeze mnie dziś zakończy swoje życie. Nigdy nikogo nie skrzywdziłam i wcale nie chce tego zmieniać.
- Co się dzieje Jolie? – ciepły szept Kane’a wyrywa mnie z zamroczenia.
Kręcę głową i próbuję powstrzymać łzy, ale nie umiem.
- Ja się do tego nie nadaję. – szepczę cicho i opadam na ziemię, na kolana.
Nie mam siły iść. Chcę tu zostać, chcę, żeby to się wszystko skończyło. Nie chcę być tym, kim chcą mnie uczynić. Nie chcę nosić na swoich barkach ciężaru śmierci każdego przestępcy w Underground, bo zawsze uważałam, że każdy zasługuje na drugą szansę i że warto wierzyć w to, że ludzie chcą się zmieniać, że chcą być dobrzy, a nie źli, że ich natura popchnie ich w końcu w stronę światła, choćby nie wiem jak głęboko byli zanurzenie w ciemności.
Prawie nie czuję, kiedy Kane delikatnie bierze mnie na ręce. Moja głowa opada na jego ramię. Jego usta przez chwilę ogrzewają mój policzek ale zaraz potem rusza przed siebie ostrożnie stawiając nogi, żeby nie potknąć się na rumowisku.
Wracam. Wracamy. Choć właściwie to on wraca. Wraca siebie i mnie, choć ja wcale tego nie chcę. Może chcę pójść tam, gdzie chciał mnie zabrać tamten mężczyzna. Może tam nie czeka na mnie wieczne cierpienie duszy, obarczonej milionem śmierci, na które zgodę sama podpisałam.
Kane nie odzywa się. Wychodzi ze szpitalnej sali i kieruje się do windy, a ja zasypiam wtulona w jego ramię, nawet nie wiem kiedy. Nawet nie wiem kiedy kładzie mnie w łóżku, nie wiem, nie pamiętam. Wiem tylko, że budzę się w dokładnie takiej samej pozycji, w jakiej zasypiałam. Skulona w jego ramionach, z głową na jego barku, opleciona ciasno jego rękoma. Jedyna zmiana to to, że teraz jestem we własnym łóżku, przykryta kołdrą. Nie wiem jak on to zrobił, że dalej mnie tuli, a jednocześnie udało mu się mnie przykryć.
Otwieram powoli oczy rozkoszując się ciepłem i na chwilę zapominając o tym, co mnie dzisiaj czeka. Szybko jednak ta świadomośc do mnie wraca i wzdrygam się mimowolnie. Kane przeciąga się i spogląda nam nie.
- Wszystko w porządku? – pyta z troską.
Kręce głową.
- Nie. Ja nie będę umiała… - mówię.
- Jolie… - pociera kciukiem mój policzek.
Tak samo jak on, tak samo jak mój duch… - myślę.
- Nie musisz tego robić dzisiaj. – szepcze spokojnie. – Będę przy tobie. Wezmę na siebie to wszystko, cały ten ciężar. Wiem, że ty nie potrafiłabyś nikogo skazać…
Wzdycham, bo wiem, że chce dobrze, ale jednocześnie wiem, ze nikt nie zdejmie z moich barków odpowiedzialności za to pod czym podpiszę się własnym imieniem. Nikt.
Wstaję i idę do łazienki. Biorę szybki prysznic i wychodzę ubrana w strój czerwonych.
- Jestem gotowa – szepczę przez ściśnięte gardło widząc, że Kane też zdążył się umyć i przebrać. Ma na sobie strój wakacyjny.
Patrzę na niego pytająco, a on beztrosko wzrusza ramionami.
- Na wyższych poziomach jest nas najwięcej, więc częściej możemy brać wolne. Mam trochę zaległego urlopu i postanowiłem go wykorzystać. – uśmiecha się.
Ogarnia mnie wdzięczność. Więc mówił prawdę. Będzie przy mnie. Będzie mnie wspierał.
Podchodzę do niego i przytulam go mocno.
- Dziękuję.
Łykam tabletki i popijam wodą. Podaję mu rękę i wychodzę razem z nim kierując kroki w stronę gabinetów góry. On wie gdzie mam przebywać i on mnie prowadzi. Otwiera jedne drzwi. Mam wrażenie, że znam ten gabinet. Znowu ogarnia mnie ciepło i znowu wszędzie widzę lodowy błękit, choć ściany i szafy i biurko są szare, kolor metalu i skały tak częsty w Underground.
Siadam za stołem, a on bierze krzesło naprzeciwko mnie i stawia je obok mojego. Razem przeglądamy papiery. Czytam prawo nowego Underground i już wiem, że nie mam wyboru, że będę musiała go skazać. Zagłębiam się w lekturze porządków po bitwach i zauważam, że zlikwidowano całą broń, która była w Underground, żeby nie dopuścić do kolejnej wojny, ale nikt nie zlecił przeszukania wszystkich pomieszczeń. Boję się, że jakieś resztki pistoletów mogą się tam gdzieś czaić więc natychmiast nakazuję dokładne sprawdzenie każdego boksu i korytarza każdej szafy i sejfu, także tych prywatnych.
Kiedy nadchodzi pora, za rękę idziemy na obiad. Kane ma na twarzy dziwny uśmiech, którego znaczenia nie mogę pojąć, ale nie pytam go skąd on się bierze, tylko razem z nim przemierzam drogę do stołówki czerwonych i ze zdumieniem odkrywam, że z niewiadomych powodów dziś jest normalne jedzenie. Nie posiadam się ze szczęścia i nie mogę powstrzymać śmiechu.
Podnoszę wzrok na Kane’a i widzę, że on doskonale wiedział, że czekał na taką reakcję. Szturcham go w ramię.
- Czemu mi nie powiedziałeś? – pytam śmiejąc się.
- Bo wiem ,ze lubisz takie niespodzianki. – całuje mnie lekko w policzek, a ja puszczam się biegiem i nakładam sobie na talerz dużą porcję wszystkiego, co wygląda mi dobrze, w tym chyba potrójną porcję mojego ulubionego ciasta.
Kane zajmuje dla nas stolik, a kiedy stawiam na nim talerz uśmiecha się szeroko.
- To dla nas dwojga czy sama masz zamiar to zjeść? – patrzy na mnie z ukosa.
Patrzę na górę jedzenia, którą nałożyłam i zaczynam się śmiać. W życiu sama tego nie zjem. Kane idzie i po chwili wraca z dwoma talerzami i sztućcami. Przynosi też herbatę. Jedzenie stawiamy na środku i nakładamy sobie na talerze to, na co mamy ochotę. Kłócimy się o ostatni kawałek ciasta, w końcu mu go oddaję, ale on zamiast samemu jeść karmi mnie co jakiś czas i wychodzi na to, że właściwe całe ciasto zjadłam ja.
Wstajemy i powoli wracamy do mojego gabinetu rozmawiając wesoło o tym jak dużo dziś zjedliśmy. Co chwilę wybuchamy śmiechem. Jego dłoń jest na moim ramieniu, a moja ręka oplata go w pasie. Co jakiś czas Kane gładzi mnie kciukiem po obojczyku, albo po szyi i całuje mnie delikatnie w czubek głowy. Chyba zaczyna mi się to wszystko podobać. Patrzę na jego twarz i nie mogę wyjść z podziwu jak się zmieniła w ciągu kilku godzin. Od zafrasowanej wczoraj wieczorem do całkowicie rozluźnionej, szczęśliwej obecnie. Cieszę się widząc go takiego szczęśliwego. Lubię, kiedy się śmieje, bo w jego policzkach pojawiają się słodkie dołeczki te, które uwielbiałam jako dziecko. Dalej je lubię.
Nagle Kane zwalnia i wlepia wzrok w coś co widzi przed sobą. Patrzę w tamtą stronę.
Przed drzwiami mojego gabinetu stoi trzech policjantów trzymając za ramiona innego, większego od siebie, potężnego mężczyznę w pobrudzonej kurtce. Kurtka jest cała pokrwawiona. Moje serce przyspiesza. Wyrywam się z uścisku Kane’a i pędzę w stronę policji. Zatrzymuję się tuż przed nimi.
- Jolie, szukaliśmy cię.- zaczyna jeden z policjantów, a więzień zamiera w napięciu.
- Znaleźliśmy go w boksie Iana. Rany ma jeszcze nie zaleczone. Nie wiemy jak przeżył. Nie powinien… - krzycą policjanci jeden przez drugiego, a ja przyglądam się pojmanemu wstrzymując oddech.
- Rozumiem. Dziękuję. – mówię spokojnie, a pojmany zaczyna się miotać i coś warczeć na dźwięk mojego głosu. Odskakuję krok do tyłu i natychmiast czuję, jak dłonie Kane’a zaciskają się na moich ramionach.
- Jestem. – szepcze mi do ucha.
Podchodzę do pojmanego, bo coś każe mi sprawdzić kim on jest. Coś mi mówi, ze muszę zobaczyć jego twarz, że muszę się dowiedzieć kogo znaleźli, kim jest ten człowiek, który tak reaguje na mój głos. Ściagam mu z głowy worek, który mu nałożyli, żeby nic nie widział, a on podnosi na mnie wzrok. Niebieskie oczy wpatrują siwe mnie z niedowierzaniem, a ja nie wiem co powiedzieć. Chcę się cofnąć, ale nie mogę, bo opieram się plecami o Kane’a .  
Otwieram usta, ale żadne słowa nie wychodzą z nich.
Co on tu robi? Skąd on się tu wziął? Jakim cudem tu dotarł? Dlaczego wcześniej mi się nie ujawnił? Jak to możliwe?
Milion pytań przelatuje mi przez głowę w ciągu sekundy. Stoję jak zamurowana, nie mogę się ruszyć.
– Co mamy z nim zrobić? – pytają w końcu policjanci widząc moją konsternację i napięte do granic możliwości ciało pojmanego. Wygląda jakby szykował się do ataku, ale ja wiem, że to nie o to mu chodzi. Jego oczy są utkwione w dłoniach na moich ramionach i co jakiś czas rzuca gniewne spojrzenie Kane’owi.
– Co mamy z nim zrobić? – powtarzają pytanie.
Potrząsam głową i biorę głęboki wdech.
- Puśćcie go natychmiast. – mówię cicho, starając się uspokoić szalejące serce.
Czuję jak dłonie Kane’a zaciskają się co raz mocniej na moich barkach.
Policjanci rozwiązują więzy i odklejają taśmę, którą zakleili usta więźnia, a on natychmiast prostuje się i patrzy na mnie. Przez chwilę nie reaguję, ale potem nie mogę wytrzymać. Wyrywam się z uścisku, choć nie wiem jak mi się to udaje. Wyrywam się i zarzucam mu ręce na szyję. Długo tulę go do siebie.
- Myślałam, że cię już nigdy nie zobaczę – łkam

- Och, Jolie… - jego niski, głęboki głos rezonuje w moim ciele. Moje serce skacze z radości, że on jest przy mnie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!