Jestem kompletnie skołowana, stoję jak wryta i nie potrafię
się ruszyć ani nic powiedzieć. Smutek dotkliwie kłuje mnie w pierś. W ciągu
kilku minut straciłam ojca i człowieka, którego najpierw uważałam za
przyjaciela, a potem za wroga, a teraz… chyba znowu za przyjaciela. Bronił
mnie, bronił Scotta, chciał zabić Ethana. Wiem, że mnie kochał, wiem to na
pewno, nie rozumiem tylko tej środkowej części naszej znajomości. Dlaczego zachowywał
się w ten sposób, żeby teraz mnie bronić? Nie potrafię pojąć o co chodzi. Wiem,
że nie był pod wpływem chemii, bo po pierwsze sam doskonale wie jak stworzyć
antidotum, a po drugie to widać po oczach. Czarne źrenice co prawda słabo widać
w jego czekoladowych oczach, ale przyglądałam mu się parę razy i wiem, że nie
były powiększone, wręcz nienaturalnie wąskie, podobne jak teraz ma Ethan. Nie
wiem co to może oznaczać, ale teraz zaczyna do mnie docierać, że działa na nich
coś innego, co też wpływa na ich zachowanie. Tylko nie mam pojęcia co.
Kompletnie nie rozumiem co się tutaj dzieje...
Jestem na siebie zła, że na Ethanie się nie poznałam, ale w
sumie to nic dziwnego. Nie jestem dobra w ocenianiu ludzi, jak się okazuje.
Scotta się bałam, Robina też… Simon powodował u mnie wyłącznie wyrzuty
sumienia… Za to Ianowi wierzyłam od samego początku. Nie wiem kiedy zaczął
używać chemii, ale coś mnie do niego ciągnęło, jak się okazało niesłusznie.
Blake z kolei na początku mnie pociągał, potem odstręczał, teraz jest moim
przyjacielem. Jedynym, który wie wszystko o mnie. Nawet Jill nie ma tak
rozległej wiedzy na mój temat. To Blake’owi powiedziałam co zrobiłam, co
poświęciłam, żeby ich wyciągnąć od Iana i Jacka, kiedy chcieli nas wszystkich
zabić.
Strasznie dużo się pozmieniało…
Szturchnięcie w ramię otrzeźwia mnie. Jeszcze raz rozglądam
się. Puste oczy Jacka wciąż wpatrują się we mnie więc podchodzę i je zamykam
całując go lekko w czoło. Potem delikatnie dotykam twarzy Iana, marząc o tym,
żeby ktoś kiedyś wyjaśnił mi co się właściwie z nim stało. Wiem, że Scottowi
nic nie jest, ale z nim też się żegnam, jakby nie żył, bo boję się, że jeśli
zdradzę, że on jest tylko nieprzytomny, to Ethan będzie próbował go dobić. Nie
wiem do czego jest zdolny. Zabił mojego ojca...
Podnoszę się i podchodzę do Ethana.
- Co teraz? – pytam
Mam nadzieję, że ktoś
niedługo tu przyjdzie i pomoże Scottowi, bo ja nie mogę tego zrobić. Nie mogę…
Powtarzam to kilka razy, żeby stłumić poczucie winy, ze zostawiam rannego
brata, nie wiedząc czy ktokolwiek mu pomoże.
Ethan bez słowa wciska mi między łopatki końcówkę drąga i
prowadzi mnie w stronę ściany. Otwiera tradycyjne, ukryte drzwi i wprowadza
mnie do środka, a potem zapiera trzymany drąg o drzwi z jednej i o ścianę z
drugiej strony. Jego zęby błyszczą w złowieszczym uśmiechu, a ja zastanawiam
się czego nie zauważyłam, co pominęłam, co mu zrobiłam, że chce mojej krzywdy?
Czemu zabił mojego ojca, czemu chciał zabić mojego brata, czemu… Za dużo tych
dlaczego, zdecydowanie za dużo.
Łzy napływają mi do oczu, gdy uświadamiam sobie, że mogłam
temu wszystkiemu zapobiec, mogłam obudzić Robina, może on by coś wymyślił, może
poznałby, że Ethan ma złe zamiary, zawsze lepiej ode mnie oceniał ludzi…
Teraz już za późno, nie naprawię tego, co zepsułam. Mogę się
tylko postarać, żeby nikt więcej już przeze mnie nie cierpiał… Może chociaż to
mi się uda.
Już raz chciałam się poświęcić dla nich, dla Robina i dla
Scotta i dla Jill. Teraz sytuacja jest prawie taka sama. Prawie, bo wtedy
wiedziałam co mnie czeka po drugiej stronie. Wiedziałam, że jedynym co będę
musiała znosić będzie towarzystwo Iana, jego ręce na moim ciele i jego usta na
moich. Trudne, ale do zniesienia…. Chyba. Teraz nie wiem nawet co mnie czeka.
Czy tortury? Czy coś jeszcze gorszego…
Moje ręce odruchowo wędrują do brzucha. Ethan prycha z
niezadowoleniem.
- Nie afiszuj się tak, dobrze ci radzę – warczy i znów
popycha mnie, żebym szła przodem.
Wyciągam przed siebie ręce, bo prawie nic nie widzę, szoruję
dłońmi po szorstkiej skale starając się zapamiętać kierunek, w którym idziemy.
Ethan co jakiś czas wydaje komendy „lewo”, „środek”, „lewo”, „prawo”.
Po kilku godzinach kompletnie tracę orientację i już nie
wiem gdzie jestem. Ogarnia mnie rozpacz, bo nawet nie będę w stanie wrócić na
górę jeśli uda mi się uciec. Wzdycham ciężko i z trudem powstrzymuję łzy. W
myślach żegnam się z Robinem, bo wiem, czuję, ze nigdy go już nie zobaczę.
Czuję, że do końca życia zostanę tu. Sama…
Cisza jest nie do zniesienia, a mnie dręczy milion pytań.
Zaczynam od podstawowego.
- Dlaczego? – mój szept odbija się od ścian i niesie echem w
dół korytarza. – Dlaczego mi to robisz? – pytam.
Ethan zaczyna się histerycznie śmiać. Przez dłuższy czas nie
może tego opanować. Staję w miejscu, a on wpada na mnie.
- Ruszaj się! – warczy.
Stoję dalej, zakładam ręce na piersi i czekam wpatrując się
w niego badawczo. Jego oczy wciąż są nienaturalne, źrenice ma za wąskie jak na
takie ciemności, ale wiem, że co do niego musi docierać. Musi przecież jakoś
działać sam, nie wiem czy chemia może oddziaływać przez tyle czasu, czy
cokolwiek może oddziaływać tak długo... Przecież on siedział dobę w szafie,
potem kilka godzin tu szliśmy, to mnóstwo czasu. Chemia przestawała działać po
kilku godzinach za zwyczaj, albo po jakimś bodźcu.
Kolejne szturchnięcie wyrywa mnie z zamyślenia.
- Nigdzie nie pójdę dopóki mi nie powiesz dlaczego to
robisz. – oznajmiam spokojnie patrząc mu prosto w oczy.
Nie mija sekunda a zataczam się na przeciwległą ścianę.
Policzek piecze mnie od uderzenia. Nie rozcieram go, nie chcę pokazać, że mnie
boli, choć jest to dość oczywiste. Za chwilę będę miała wielkie limo pod okiem
i gigantycznego siniaka na kości policzkowej. Norma, zaczynam się do tego
przyzwyczajać…
- Możesz mnie zabić – patrzę mu w oczy, żeby wiedział, że
nie żartuję. – Nigdzie się nie ruszę. Musze wiedzieć.
Ethan znów podnosi rękę, a ja się prostuję, jestem gotowa na
cios. Nie mam zamiaru się bronić.
- Dalej – prowokuję go – Uderz mnie, pokaż jaki jesteś
odważny, pokaż że potrafisz pobić drobną dziewczynkę! – mój głos jest spokojny,
ale pełen jadu i pogardy i wiem ,ze Ethan to czuje. Musi to wyczuwać, musi
wiedzieć, że nim gardzę za to co zrobił i za to co pewnie jeszcze zrobi.
Znów wybucha histerycznym śmiechem.
- Mi nigdy nie chodziło o ciebie – mówi w końcu ciężko
dysząc – Zostałem zmuszony, żeby cię tu przyprowadzić – jego oczy przez chwilę
wyglądają normalnie, ale zaraz potem źrenice znowu mu się zwężają
nienaturalnie, a wzrok staje się jakby trochę nieobecny, zimny i bezlitosny,
jak wzrok Iana, kiedy był jeszcze po tamtej stronie.
Marszczę czoło.
- Więc dlaczego to robisz? – pytam – Kto cię zmusił i jak?
Ethan uśmiecha się.
- Dowiesz się w swoim czasie.
- Ethan, jeśli nie chcesz, nie rób tego. Odprowadź mnie do
wejścia… - proszę cicho.
Znów zaczyna się śmiać.
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz? – patrzy na mnie dłuższą
chwilę, jakby liczył na to, że powiem, ze doskonale wszystko rozumiem, ale
prawda jest taka, że nie mam pojęcia o co mu chodzi…
Wzdycha ciężko i popycha mnie do przodu.
- Powiem ci, ale idź. – warczy.
Ruszam powoli, niepewnie, co jakiś czas oglądając się na
niego. Widzę zmieniające się emocje na jego twarzy.
- Widzisz… - zaczyna – zabranie ciebie to najdotkliwsza kara
jaką mogę dać temu, który skrzywdził mnie. Zabieram mu to, co on zabrał mi.
Zatrzymuję się. Nie wiem o co mu chodzi. Odwracam się do
niego i kładę mu dłoń na piersi. Wzdryga się i odtrąca moją rękę.
- Nie rób tego. Ona to robiła i tylko ona miała do tego
prawo! – warczy.
Przypominam sobie jedną z poprzednich rozmów z nim.
- Twoja żona?
Prycha z niezadowoleniem.
- Moja żona mnie wybrała i… musiałem udawać, że ja ją też
wybrałem… - urywa.
Marszczę czoło. Zaczynam się domyślać.
- Kochałeś inną? – przyglądam mu się badawczo i znowu kładę
mu dłoń na piersi.
Czuję jak jego serce tłucze się pod moimi palcami. Jego oczy
się rozszerzają i wiem, że wyzwolił się spod wpływu tego, co nim kieruje. Łapie
moją dłoń i przyciska ją do policzka.
- Też była drobna, jak ty… - szepcze – była piękna, trochę
młodsza ode mnie. Wybrała innego, bo mnie już nie mogła. Moja żona umarła
niedługo po jej ślubie i już nie mogliśmy być razem… - znówu urywa – Nie
oficjalnie…
Spuszcza wzrok.
- Ale bywaliście ze sobą? – pytam
Kiwa głową.
W myślach widzę Abby i Jacka. Nie dziwię im się. Gdybym nie
mogła oficjalnie być z Robinem, nie powstrzymałabym się przed przychodzeniem do
niego, całowaniem go i wdychaniem jego zapachu.
- Kochałem ją bardziej niż cokolwiek na świecie i wiem, że
ona mnie też kochała. – szepcze – Pewnego dnia powiedziała mi, że jest w ciąży
ze mną, że urodzi nasze dziecko, że… - urwał.
- Rozumiem… - szepczę kładąc wolną rękę na brzuchu.
Ethan odpycha mnie.
- On ją zabił – warczy – Zabił! Ją i dziecko!
Marszczę czoło.
- Kto? – pytam cicho, bo nie rozumiem.
- A kto był sędzią rok temu? – warczy.
Cofam się kilka kroków.
- Robin? – nie mogę uwierzyć – Zabił ciężarną?
Ethan kiwa głową.
- dlaczego ty żyjesz? – pytam – przecież powinien zabić i
ciebie.
Dopiero teraz orientuję się co powiedziałam. Nie tak to
miało zabrzmieć, muszę nad sobą zapanować.
Ethan rzuca mi gniewne spojrzenie.
- To ją złapali. – mówi – A ona nie chciała powiedzieć czyje
to dziecko… - wzdycha – Ocaliła mnie.
Ukrywa twarz w dłoniach i zaczyna szlochać. Podchodzę do
niego i obejmuję go przyciągając do siebie. Nie opiera się, obejmuje mnie i zbliża
usta do mojego ucha.
- Zabrał mi wszystko – syczy.
Próbuję się wyrwać, ale trzyma mnie mocno.
- Teraz ja zabiorę mu to samo. – warczy – Nie mam nic do
ciebie, Jolie. Nigdy nie miałem. Po prostu związałaś się Zn niewłaściwym
facetem, a teraz masz urodzić jego dziecko. To jego chcę ukarać, a ty… - odsuwa
mnie tak, żebym mogła widzieć jego twarz – ty jesteś przypadkową ofiarą. –
Wzdycha i dodaje – przypadkową, ale konieczną.
Znów mnie uderza, ale nie to mnie boli. Nie to, tylko
świadomość, że on karze nie tylko mnie, ale też moje dziecko, niewinnego
chłopca, który nie miał wpływu na to czyim jest dzieckiem. Chcę go błagać, żeby
chociaż jego oszczędził, ale czuję, że to nie ma sensu, że może przynieść tylko
odwrotny skutek, że mogę go tylko jeszcze bardziej rozwścieczyć.
Nie mogę tylko zostawić jednej rzeczy, która mnie dręczy.
Jednej, jedynej…
- Robin wiedział? – pytam – Wiedział że to twoja ukochana?
- A co to ma za znaczenie?! – krzyczy. – Zabił ją,
rozumiesz?
Kręcę głową i odwracam się plecami do niego.
Dla mnie to ma znaczenie. Boli mnie fakt, że skazał ciężarną
kobietę, zwłaszcza teraz, kiedy sama nosze w sobie dziecko, ale chce widzieć,
czy zdawał sobie sprawę z tego, że zabił dziecko przyjaciela, że zabił jego
ukochaną… Czy wie, że to tak, jakby ktoś zabił mnie…
Potrzasam głową, żeby wygonić okropne myśli i obrazy, które
kłębią mi się w głowie. Martwa kobieta, dziecko…
Zaczynam iść przed siebie, po pewnym czasie on wraca do
starego zwyczaju kierowania mnie w odpowiednim kierunku, poza tym nic nie mówi,
nie odzywa się do mnie.
Idziemy długo. Po pewnym czasie zaczynam opadać z sił.
Najpierw raz, potem drugi i trzeci i kolejne…
Za każdym razem Ethan wyciąga z załomu skalnego kilka
pigułek i trochę wody i podaje mi. Sam też się posila.
- Nie możesz mnie po prostu zabić? – pytam – Po co mnie tam
prowadzisz?
Nie odpowiada.
- Mówiłem ci, że ja nie chcę cię skrzywdzić, ale to nie
znaczy, ze mój wspólnik nie chce.
Zatrzymuję się tak nagle, że on na mnie wpada.
- Wspólnik? – jedno słowo ledwo przechodzi mi przez gardło.
– Kto?!
- Ktoś, kogo kiedyś chyba uważałaś za przyjaciela, ale komu
nigdy nie zdradziłaś swoich największych sekretów… - uśmiecha się i wyciąga z kieszeni kawałek
materiału. Zawiązuje mi nim oczy – zaraz wszystkiego się dowiesz.
Prowadzi mnie przed sobą trzymając za ramiona. Co jakiś czas
potykam się, bo nie widzę nierówności podłoża, ale on trzyma mnie mocno i nie
przewracam się. Zauważam, kiedy wchodzimy do oświetlonych korytarzy
Underground. Opaska przepuszcza odrobinę światła, ale dalej nic nie widzę.
Powietrze jest też trochę lepsze niż w niewentylowanym przejściu do Overhead.
Idziemy dość długo, potem wchodzimy do windy i zjeżdżamy w
dół.
Cały czas gorączkowo przeszukuję umysł w poszukiwaniu
przyjaciół z dzieciństwa. Nie było ich wielu i żaden nie pasuje mi do opisu
Ethana. Nic nie rozumiem. Aż mi się nie chce wierzyć, ze to oni! To niemożliwe.
Ethan zatrzymuje się. Słyszę pukanie do drzwi, nie słyszę
odpowiedzi, ale najwyraźniej pozwolono nam wejść bo drzwi się otwierają.
Wchodzimy do jakiegoś gabinetu. Liczyłam kroki od windy, to musi być dawny
gabinet Robina. Nie wiem dlaczego weszliśmy akurat tu, czy to ma jakieś ukryte
znaczenie?
Ktoś dotyka moich włosów. To nie Ethan, ten dotyk jest inny.
Potem palce prześlizgują się po mojej twarzy i ramionach, aż w końcu zatrzymują
się na brzuchu.
Nie, nie tu!
Uderzam w te dłonie odpychając je od mojego skarbu, od
jedynej rzeczy, która będzie przypominać mi Robina.
Słyszę nerwowe syknięcie. Ethan łapie mnie za ramiona i
wykręca mi ręce do tyłu. Krzyczę z bólu, kiedy tamte dłonie badają mój brzuch.
Trwa to długo, o wiele za długo. Nie wiem czego ten człowiek ode mnie chce. Nie
mam pojęcia kim jest i bardzo mnie to denerwuje. Powinnam ściągnąć opaskę,
kiedy tylko tu weszliśmy. Nie wiem czemu tego nie zrobiłam, teraz mogę tylko
żałować…
W końcu puszczają mnie oboje. Dalej stoję z zawiązanymi
oczami.
- Dobrze, Jolie, możesz ściągnąć opaskę. – słyszę.
Poznaję ten głos. Wiem, kto to jest. Nie musze zdejmować
opaski. Wiem kto to i nie wiem czemu się tego nie spodziewałam… Nie
przewidziałam tego, choć powinnam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!