Me

Me

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Somewhere in between 24

Jestem załamana moim kompletnym brakiem umiejętności oceniania ludzi. Naprawdę uważała, ją za przyjaciółkę.
Nic nie robię tylko stoję i próbuję zrozumieć dlaczego mnie tak nienawidzi, dlaczego robiła to wszystko i jak udało jej się nakłonić Iana do współpracy. Jestem co raz bardziej przekonana, że on był niewinny, ze nie chciał tego wszystkiego robić, tylko coś go zmuszało. Jestem też pewna, że to nie była chemia, to musiało być coś innego.
Dlaczego? Dlaczego ja? Co ja zrobiłam? – tych pytań nie mogę się pozbyć. Kłębią się w mojej głowie i nie chcą wyjść, a ja nie mogę się ruszyć, bo coś mnie paraliżuje. To nie strach, to coś innego, coś czego nie umiem nazwać. Nigdy się jej nie bałam, teraz nagle pojawiło się coś nowego, coś wisi w powietrzu i ja to czuję, czuję, że stanie się coś złego, bardzo złego, coś, czego może nigdy nie naprawię...
Nie wiem ile czasu mija, ile czasu stoimy tak bez słowa, bez ruchu, ja wciąż z zasłoniętymi oczami. W końcu to ona nie wytrzymuje i zrywa mi opaskę z oczu. Drapie mnie przy tym do krwi, czuję jak kilka strużek cieknie po mojej twarzy, ale nie obchodzi mnie to. Bardziej chcę się dowiedzieć co tak naprawdę się stało, dlaczego to ja jestem jej największym wrogiem, przecież to ja wstawiłam się za nią kiedy napadło na nią kilka osób ze starszego rocznika. To ja jej wtedy pomogłam i tak naprawdę dzięki mnie udało jej się wtedy wrócić do normy, do szkoły…
Pamiętam, że kiedy przychodziliśmy pierwszego dnia, ona stała gdzieś z boku, nikogo nie obchodziła, patrzyła się tylko smętnie na masę uczniów. Nie miała prawie przyjaciół. była wiecznie sama, siedziała sama, ja wprowadziłam ją do życia szkoły, to dzięki mnie usiadła przy jednym z ulubionych stolików na stołówce… to moi przyjaciele stali się jej przyjaciółmi. Latami bez słowa tolerowałam jej trudny, wybuchowy charakter, pozwalałam jej na wszystko, bo jej się wydawało, że wszystko należy do niej, więc jej to dawałam. Mi nie zależało. Wspierałam ją zawsze i we wszystkim i wysłuchiwałam jej zwierzeń. Ona też stała się moją powierniczką. Ufałam jej…
Kompletnie nie rozumiem tego, co robiła. Najpierw była moją przyjaciółką, potem mnie pobiła, prawie zabiła, gdyby nie Jill, nie wiem co by się stało…  a na koniec pomogła mi uciec przed Ianem i wrócić do Robina. Nie widzę tu logiki. Jeśli chciała mnie zabić, ukarać, mogła to zrobić już wtedy, nie powinna mi pozwalać uciec, nie powinna mi pomagać…
Nie wiem czego nie zauważam, ale z mojego punktu widzenia nie zrobiłam nic złego.
Powoli podnoszę na nią wzrok. Blizna po ataku Jill wciąż szpeci jej policzek, ale widać, że jest ładną dziewczyną.
Przez chwilę mam w głowie piękny obrazek. Jelena uśmiecha się, wyciąga do mnie rękę, jakby w przyjacielskim geście… Podnoszę wzrok wyżej i napotykam jej spojrzenie i już wiem, że to tylko jakiś podstęp, jakaś gra, pozory. Patrzy na mnie jakby chciała mnie zabić.
Może chce... Może o to właśnie jej chodzi. Te myśli zagnieżdżają się gdzieś głęboko w mojej głowie.
Waham się chwilę, ale w końcu podaję jej dłoń a ona zaciska palce dookoła mojego nadgarstka tak mocno, że dłoń mi sinieje.
- Wiesz czemu tu jesteś? – syczy przez zęby.
Kręcę głową, bo nie mam pojęcia.
- Musisz mi w końcu powiedzieć… - szepcze – musisz mi zdradzić jak to robisz…
Ściągam brwi i przyglądam jej się uważnie. Nie wiem o co jej chodzi, nie mam pojęcia. Znów próbuję sięgnąć pamięcią wstecz, ale nie umiem, nie potrafię znaleźć nic co mogłabym zrobić źle, nie zataiłam przed nią nic. Wiedziała o mnie wszystko, co chciała. Nigdy jej nie okłamałam.
Ściska mnie jeszcze mocniej i przyciąga do siebie. Drugą ręką łapie mnie za podbródek i obraca moją twarz tak, żeby lepiej widzieć rany, jakie już mi zadała. Podejrzewam, że to nie ostatnie, ale nie kulę się, nie boję się jej. Jeśli chce mnie zabić, i tak to zrobi. Ma Ethana do pomocy, oboje są więksi i silniejsi ode mnie. Nie mam szans i wiem o tym. Mogę tylko walczyć o to, żeby odejść z godnością.
- Powiesz mi czy mam cię zmusić?! – pyta ostro.
Wzruszam ramionami.
- Jelena, nie mam pojęcia o czym mówisz… - zaczynam, ale nie kończę, bo ona wymierza mi siarczysty policzek. Boli, ale nawet nie podnoszę ręki, żeby sprawdzić czy nie krwawię, nie rozcieram go. Zostawiam. Czuję jak pojawia się siniak. Nie pierwszy, nie ostatni, trudno.
Pcha mnie na ścianę, walę w nią plecami tak mocno, że zapiera mi dech. Jej przedramię jest na mojej krtani. Nie mogę oddychać. Łapię ją oburącz za rękę i odpycham. Nie dam się zabić dopóki nie wiem o co chodzi. Nie, w ogóle nie dam się zabić. Będę walczyć, bo mam dla kogo! Ta świadomość budzi mnie do życia, wiem, że musze działać. Nie mogę się poddać, nie mogę dać się zabić, bo jeśli ja zginę, on też umrze. Moja ręka wędruje na brzuch, pocieram go lekko.
Jelena prycha z niezadowoleniem zauważając ten gest.
- Słyszałam… - warczy. – że wam się udało… - przykłada dłoń do mojego brzucha i przez chwilę jej twarz łagodnieje, ale zaraz potem zaciska mocno palce i wbija je w moją skórę. – Mnie się nie udało, straciłam ciążę…
- Dziecko Blake’a? –pytam
Jelena prycha.
- Blake’a? Nie, to była tylko plotka, wysłana specjalnie, żeby was zdenerwować, wywabić. Myślałam, że on wtedy wróci, ale nie wrócił… - urywa i patrzy mi prosto w oczy. – Iana.
Jej palce wciąż wbijają się w mój brzuch. Boję się, że to może zaszkodzić dziecku. Odsuwam się w bok, a ona prawie się przewraca.
- Wiesz, że on nigdy nie zobaczy tego dziecka? Dopilnuję tego. – warczy. – A ty nigdy nie będziesz szczęśliwa, tak jak ja nie byłam. Masz moje słowo. – jad w jej głosie jest jak milion szpilek wbijających się mi w głowę.
Ona nie jest normalna, ludzie się w ten sposób nie zachowują, to jakaś patologiczna chęć zniszczenia mi życia, zupełnie bez powodu…
Znowu w głowie kłębią mi się różna myśli, ale nie odzywam się. Milczę, bo widzę po niej, że zaczyna się charakterystyczny słowotok.
- Nie wiesz tego, ale moja pierwsza mama szkoliła ocalałych. Jedna z tych ocalałych pomagała mi później i pomagała mi po tym jak mamę skazali.
Marszczę czoło, bo pamiętam, że jej mama żyje, że nic jej się nie stało.
- O czym ty mówisz?
- Miałyśmy po dwa lata, kiedy ją skazali, czyli rozwojowo około sześciu lat. Pamiętam ją… - ociera łzy wierzchem dłoni – Kochałam ją, a ona mnie. Moja druga matka… - urywa i macha niedbale ręką, jakby nie było o czym rozmawiać.
Wiem jaka była jej druga matka. Wymagała od niej tylko, a nigdy nic od siebie nie dała. Nigdy. Wciąż ją tylko strofowała i kazała jej się uczyć, między innymi dlatego Jelena nie miała przyjaciół.
Nie umiem powstrzymać odruchu, wyciągam rękę, żeby ją przytulić, pocieszyć, ale ona ją odtrąca.
- Ta ocalała, ona nauczyła mnie czegoś, co później dopracowałam i czego używałam przez pewien czas na swojej drugiej matce, żeby się ode mnie odczepiła… - mówi.
- To dlatego później zostawiła cię w spokoju? – pytam.
Jelena kiwa głową.
- Co to było?
Jej usta rozciągają się w demonicznym uśmiechu. Podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę tak, jak kiedyś, kiedy potrzebowała, żebym jej wysłuchała przez chwilę. Tym razem trzyma mnie dużo mocniej niż kiedyś.
- Kochałam go od kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, od kiedy zobaczyłam jak razem z tobą wysiada z windy w transporcie do szkoły. – zaczyna, kompletnie zmieniając temat – z początku nie wiedziałam, że on kocha ciebie. Miałam nadzieję, że na mnie spojrzy, że będzie mój. Nie miałam pojęcia…
- O kim ty…? – zaczynam, ale nie kończę, bo uświadamiam sobie, że może mówić tylko o Ianie. Tylko o nim.
Duszę krzyk. Jelena przygląda mi się badawczo jakby czekała na moją reakcję.
- Ian?
Kiwa głową.
- Wszystko szło dobrze, tak mi się wydawało. Inne dziewczyny go ignorowały, a ja się nim interesowałam, ale on mnie olewał kompletnie. – wzdycha – Parę razy próbowałam wykorzystać posiadane umiejętności, żeby go sobą zainteresować, ale bezskutecznie.
- O czym ty mówisz? Jakie umiejętności.
- Później – ucina i kontynuuje opowieść. – Poszłam więc do tej ocalałej, pytając ją co i jak i powiedziała mi, że to nie działa w ten sposób, nie zmienia uczuć, a jedynie zachowanie, ale nigdy nie będzie  stanie przezwyciężyć prawdziwej miłości. Nigdy! Nigdy nie zmienię na stałe nikogo, kto ma dla kogo żyć, nikogo, kto kocha nie poddam hipnozie na stałe. Ona zawsze przestanie działać w zetknięciu z ukochaną osobą. Tak to działa.
Przerywa i z wściekłością zaciska pięści.
- Hipnozie… - powtarzam cicho jakbym chciała zrozumieć, jakbym mogła zrozumieć, jakbym wiedziała na czym to polega…
- Prawdziwa miłość… - podchodzi do mnie i łapie mnie za gardło – On cię naprawdę kochał. Oni wszyscy cię naprawdę kochali! Ian, Kane, Joe, Robin, Simon...
Cofam się o krok.
- Wszystkich próbowałaś zmienić? – pytam zrozpaczona.
Kręci głową.
– Nigdy nie udało mi się dotrzeć do Robina.
Ściska mnie w dołku, choć nie wiem czemu. Czy ciągle jeszcze potrzebuję jakiegoś dowodu na to, że on mnie kocha?
– Co ty im zrobiłaś? Co zrobiłaś Kane’owi, to jeszcze dziecko…
Jelena uśmiecha się i wzrusza ramionami.
- To nawet działało… Działało dopóki cię nie widzieli, kiedy cię zobaczyli, było po sprawie i zaczynali walczyć ze mną, zaczynali walczyć z hipnozą. Jednym szło lepiej, innym gorzej. Ian kochał cię na tyle, że kiedy tylko cię usłyszał z daleka, kompletnie wyzwolił się spod wpływu. Potrafił też robić to na zawołanie, kiedy o tobie pomyślał, kiedy mu się przypomniałaś, kiedy jakieś wspomnienia wyłaniały się w jego umyśle spod zasłony hipnozy.
Robię dwa kroki do przodu i łapię ją za gardło. Jestem wściekła.
- Co zrobiłaś Kane’owi?! – powtarzam z naciskiem zadane juz wcześniej pytanie.
Jelena spogląda na Ethana, a ten łapie mnie za ramiona i odciąga od niej. Szarpię się i po chwili wyrywam się z jego uścisku, podbiegam do niej i uderzam ją otwartą dłonią w twarz.
- Co mu zrobiłaś?! – krzyczę przez łzy.
- To samo co Ianowi i pozostałym twoim adoratorom. – warczy rozcierając policzek. – Nic im nie jest. Wszyscy czują się dobrze.
- Nie bardzo! – Wrzeszczę. – Nie mają się dobrze! Nie wszyscy!
 To jedno głupie zdanie wyzwoliło cały żal, który noszę w sobie po śmierci Iana. Teraz uderza we mnie ze zdwojoną siłą, nie mogę tego powstrzymać, opadam na kolana, ukrywam twarz w dłoniach i zaczynam szlochać.
Kątem oka widzę, jak Ethan blednie i przykłada palec do ust, jakby mnie prosił, żebym nic nie mówiła. Może nawet bym posłuchała, ale jest za późno.
- Jak to nie bardzo? – pyta podchodząc znowu do mnie. – Co ty wiesz czego ja nie wiem? Co znowu przede mną ukrywasz?
Widzę jak jej dłonie zaciskają się w pięści, ale powstrzymuje się przed uderzeniem mnie. Czeka na moją odpowiedź. Próbuje się nawet lekko uśmiechnąć. Wychodzi z tego niezbyt przyjemny grymas ale i tak jestem jej za to wdzięczna. Nienawidzi mnie, choć dalej nie wiem dlaczego, ale mimo wszystko stara się jakoś powstrzymać. Rzadko jej się to zdarzało kiedyś, więc nie miałam powodu, żeby sądzić, że teraz się na to zdobędzie.
Z trudem podnoszę się z ziemi, musze się trzymać ściany, żeby nie upaść.
- Ian zginął broniąc mnie przed Ethanem. – mówię cicho.
Jej twarz zmienia się w ciągu sekundy. Uśmiech znika, pojawia się wściekłość, ale teraz nie patrzy na mnie tylko na swojego wspólnika. On zaczyna się cofać, ale wie tak jak i ja wiem, że nie ucieknie.
- Miałeś go pilnować – wrzeszczy powoli idąc w jego stronę. – wiedziałeś, że jest dla mnie najważniejszy. Wiedziałeś to, a mimo wszystko pozwoliłeś żeby zginął.
Ściąga z szyi dziwny wisiorek który zawsze jej towarzyszył i pozwala mu zawisnąć na łańcuszku tuż przed oczami Ethana. To metalowa łezka z jakimiś dziwnymi napisami. Wygląda trochę jak ciężarek, ale po co te napisy? Pytałam jej kiedyś skąd go ma, ale nie powiedziała. To była jej jedyna tajemnica. Tak mi się kiedyś wydawało, że jedyna.
- Patrz i ucz się – mówi jakby do mnie, więc podchodzę kilka kroków do przodu, żeby zobaczyć co robi.
Zaczyna machać powoli wisiorkiem na boki i bardzo cicho powtarzać Ethanowi, że ma się na niego patrzyć. Jego oczy poruszają się w ślad za łezkowatym, metalowym ciężarkiem. Po chwili wygląda jakby spał z otwartymi oczyma, jego spojrzenie jest puste, wtedy Jelena się odzywa.
- Pójdziesz do swojego boksu, wyjmiesz z sejfu pistolet i przyłożysz go sobie do skroni. – mówi spokojnie – potem naciśniesz spust.
Cofam się o krok, kiedy Jelena pstryka palcami, a Ethan mruga kilka razy. Podchodzi do mnie, ale nic nie mówi. Jego źrenice są wąziusieńkie. Idzie do drzwi i po chwili znika za nimi. Słyszę jak otwiera inne drzwi na tym piętrze, potem jest tylko huk  wystrzału i zapada głucha cisza.
Przez chwilę stoję sparaliżowana. Serce tłucze mi się w piersi, jakby chciało uciekać z tego miejsca, ale moje nogi nie chcą się ruszyć. Przeraża mnie to, co się przed chwilą stało. Ethan się zabił tylko dlatego, że ona pomachała mu tym czymś przed nosem.
Nagle wzbiera we mnie wściekłość. Czy ona chciała to zrobić Kane’owi, Ianowi i Joemu? Czy zrobiła to Simonowi? Czy dlatego się zabił?!
Dopadam ją jeszcze zanim zdąży zawiesić wisiorek na szyi. Wyrywam go z jej rąk, rzucam na podłogę i zaciskam dłonie na jej gardle.
- Coś ty zrobiła?! – pytam przez zaciśnięte zęby. – Zabiłaś go! – warczę.
Kiwa głową. I uśmiecha się do mnie łapiąc mnie za nadgarstki i z łatwością otwierając moje dłonie.
- Dlaczego? – pytam – Dlaczego to robisz?
Chyba była przygotowana na to pytanie bo wyciąga jakąś rozpiskę DNA. Biorę kartkę do ręki i przyglądam jej się. Długo analizuję to, co jest tam napisane i powoli zaczynam rozumieć. Wiem, że gdyby był tu Robin, dokładnie powiedziałby mi dlaczego ona zachowuje się tak, a nie inaczej. On lepiej łączy fakty. Potrząsam głową, bo nie mogę rozmyślać o Robinie, kiedy ona mi zagraża.
Patrzę ponownie na DNA.  To ewidentnie Jelena, rude włosy, orzechowe oczy, kształt twarzy i wzrost się zgadzają. Jest nerwowa, uważa się za lepszą od innych, to wiem. Coś innego przykuwa moją uwagę...
- Miałaś być idealnym pracownikiem dla społeczeństwa, skupiającym się całkowicie na zadaniu i… - urywam.
- I poświęcającym dla niego wszystko, tak. – potwierdza.
- Ale wybrałaś inne zadanie niż to, które chcieli ci powierzyć… - zaczynam – Bo masz ogromną potrzebę miłości, uważasz, że należy ci się wszystko, czego zapragniesz i że każdy powinien cię kochać?
Kiwa głową.
- I tego właśnie nie rozumiem. – mówi – Skoro dali mi taką potrzebę miłości, czemu nie stworzyli kogoś, kto mnie pokocha? Czemu?... – głos jej się załamuje – Czy miałam być już zawsze sama?
Uświadamiam sobie, że wszyscy mieliśmy być ideałami, że genetycy szukali doskonałości, ale nie wpadli na to, że niektóre połączenia mogą być niebezpieczne. Okazuje się, że nadmierne skupienie na zadaniu, przy wysokim poczuciu własnej wartości i jednoczesnej potrzebie miłości, może prowadzić do tego, co teraz oglądamy.
Jelena nie ma sumienia, nigdy nie miała, bez skrupułów potrafiła wyrzucić z krzesła przestraszonego młodszego ucznia. Była wybuchowa, więc mało który chłopak w ogóle na nią spoglądał, przez to stała się zamknięta w sobie. Kiedy zobaczyła Iana, zakochała się i to on stał się jej celem, a ja przeszkodą na drodze do osiągnięcia go.
Zaczynam jej współczuć. Delikatnie dotykam jej policzka, ale odtrąca moją rękę.
- Pytałaś co zrobiłam Ethanowi – wraca do myśli sprzed kilku minut. - To jest właśnie hipnoza, Jolie. – śmieje się – Bardzo potężne narzędzie.
Podnosi wisiorek i zaczyna nim machać przed moim nosem.
- Nigdy nie powiedziałaś mi jak to robisz, że oni wszyscy cię kochają? Dlaczego wszyscy kochają ciebie, a nie mnie? – moje oczy podążają za łezką na łańcuszku – Kochałam Iana, a on pokochał ciebie, postawiłam ci przed nosem Robina, wysłałam go wtedy na testy, tylko dzięki mnie go poznałaś. Ale to nie pomogło, Ian dalej uważał, że może cię zdobyć. Nawet kiedy już zupełnie dałaś się omotać temu przystojniakowi w czerwonym.
Trzeźwieję, kiedy słyszę imię Robina.
- Przecież ty też chciałaś Robina! – warczę
Kręci głową.
- Kochasz go bardziej niż myślałam. Samo imię cię wybudza…
Wzruszam ramionami, a ona opuszcza rękę, w której trzyma łańcuszek.
- Nie chciałam Robina dla siebie. Nigdy. Ja chciałam ciebie nim zainteresować. Mnie zawsze zależało tylko na Ianie, dlatego pomogłam ci wtedy uciec, pamiętasz?
- Czemu on się tak zachowywał mimo, że mnie widział? Mówiłaś, że to nie działa w obecności ukochanego.
- Hipnoza nie, ale hipnoza w połączeniu z chemią, owszem. – śmieje się, ale zaraz potem znów jest wściekła – Już prawie udało mi się opracować przy pomocy zahipnotyzowanego Iana mieszankę chemii, która pozwoliłaby mu zapomnieć o tobie. Prawie sam stworzył dla siebie lekarstwo, które mogło go uleczyć i sprawić, ze oboje bylibyśmy szczęśliwi. Prawie…
Przypominam sobie jak zszedł kiedyś do mnie do Beneath i momentami wydawało mi się, że widzę dawnego jego, że jego oczy odzyskują blask, który był przyćmiony zawsze kiedy mnie krzywdził, kiedy robił coś wbrew mnie.
- Dlaczego dziś nie był na chemii? – pytam po chwili milczenia.
- Bo miał siedzieć w laboratorium i dopiero ją tworzyć. Był zahipnotyzowany. Ethan miał go zamknąć na wszelki wypadek, ale najwyraźniej tego nie zrobił. Przez was oboje Ian nie żyje – jej głos się łamie, ale tylko na chwilę.
- Przykro mi. – mówię. – Nigdy nie chciałam, żeby ktokolwiek przeze mnie umierał. Nie chciałam, żeby ktokolwiek cierpiał… - nie mogę powstrzymać łez.
Jelena prycha pogardliwie i macha ręką.
- Nie ważne. – znów unosi wisiorek. – Pożegnaj się z Robinem. – mówi twardo
- Dlaczego wcześniej mnie nie hipnotyzowałaś? – pytam. – przecież nie mając nikogo, na kim mi zależało byłam łatwym łupem.
- Myslisz, że nie próbowałam? – wybucha histerycznym śmiechem. – Próbowałam i to nie raz, ale trzymałaś się dzięki Abby i Aaronowi. Kochałaś ich znacznie mocniej niż się spodziewałam. Nie mogłam nic zrobić.
- Dlaczego tego nie pamiętam?
- Bo nigdy nie pamięta się prób hipnozy ani tego, co się robiło podczas hipnozy. Możesz tylko próbować się wyzwolić. Niektórzy, silniejsi dają radę. Zauważają, ze coś jest nie tak ze światem, że jest jakby… spowolniony. Tak mówił Ian. – macha energicznie rękę – Ale po co ja ci to mówię? Nie jesteś tak mądra jak on, nie dasz rady… Skupmy się na tym, co mamy do zrobienia – wisiorek powoli huśta się na boki przed moimi oczami. - Nigdy go już nie zobaczysz. Powiem mu, że Ian cię zabił, uwierzy mi.  On będzie mój na zawsze i zapomni o tobie tak jak ty o nim. Będzie kochał mnie i tylko mnie. Zabiorę ci go tak jak ty zabrałaś mi Iana.
Przez chwilę jeszcze czuję żal i ból, bo wiem, ze ona ma rację. Robin się podda. Będzie wierzył, że nie żyję i albo się załamie, albo się jej podda. Ogarnia mnie bezsilność.
Jelena macha mi ciężarkiem przed oczami. Jak przez mgłę dociera do mnie co mówi.
- Zostaniesz tu, nie wrócisz na powierzchnię, tu ci będzie dobrze, tu są twoi przyjaciele, Joe i Kane, tu jest twój dom i twoje miejsce. Nie wierzysz w to, że na powierzchni można żyć. Wszyscy twoi ukochani nie żyją, a ty spędzisz tu resztę życia. Zaprowadzę cię do twojego boksu.

Pstryka palcami. Łapie mnie za łokieć i prowadzi do jednego z boksów na piętrze czerwonych. Nie wiem czemu, ale poznaję go i od razu kieruję się do sypialni po lewej. Białe ściany uspokajają mnie, wydają się dziwnie znajome. Kładę się na łóżku i patrzę w sufit. Tak, to jest mój dom i tu będę mieszkać.  Uśmiecham się, kiedy słyszę jak drzwi się za nią zamykają. 


KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!