Me

Me

piątek, 21 czerwca 2013

Overhead 7

Wraca do mnie wszystko, dokładnie wszystko, w ułamku sekundy przypominam sobie, że to ja zeszłam do Beneath. Fakt, trochę zmusiła mnie sytuacja, ale kiedy wszystko zaczęło się układać, kiedy udało mi się sprowadzić tam Robina, nagle wszystko zaczęło mieć sens, jakby nagle zaświeciło dla mnie słońce.
Przypominam sobie wszystkie chwile, które nas łączyły.
Myślę „nas”, nie „mnie” i „jego”, nas, jakbyśmy byli jednością… Bo jesteśmy. Uśmiecham się na tę myśl.  
Przypominam sobie jak z początku się go bałam, przypominam sobie jak, mimo przerażenia, poszłam do niego w środku nocy, jak zachwycił mnie wtedy niesamowitą, delikatnością i elegancją ruchów, cudownie łagodnym podejściem do mnie i uśmiechem, koło którego nie dało się przejść obojętnie. To wtedy odkryłam, że lodowy błękit może płonąć i że ten ogień da się poczuć nawet na odległość.
Tak, myślę, już wtedy byłam w nim zakochana, mimo, że sama nie chciałam tego przyznać…
Przypominam sobie pierwsze noce, które spędziłam jeszcze tu, w Underground, śpiąc na jego ramieniu w ciasnym uścisku jego ramion. Wracają do mnie też wspomnienia jego reakcji na każdą moją zgodę. Najpierw na to, żebym została jego dziewczyną, potem żoną. Jak żywą widzę jego twarz, kiedy pastor udzielał nam ślubu, jego zachwyt, szczęście...
Pamiętam jego szeroki uśmiech, specjalny uśmiech, taki, który zarezerwował tylko dla mnie, taki przy którym jego surowy na co dzień wzrok robi się gorący, a jego napięte po trudach dnia rysy łagodnieją,  twarz rozjaśnia się, a usta rozciągają się w uśmiechu, który powoduje, że moje serce przyspiesza, a moje nogi są jak z waty i jestem gotowa zrobić dla niego wszystko, byle nigdy nie przestawał się uśmiechać.
Przypominam sobie też wszystkich innych, mojego brata – Scotta, moich ojców – biologicznego Jacka, który zginął w obronie syna i Aarona, który wedle mojej hipnotycznej wiedzy miał nie żyć, a tymczasem szczęśliwie mieszka na górze w Overhead. Przypominam sobie też swoją jedyną, prawdziwą przyjaciółkę – Jill i człowieka, któremu zawdzięczam to, że ja i Robin jesteśmy jednak razem – Blake’a. Jego zielone oczy wywołują mój uśmiech, a myśl, że kiedyś byłam przekonana, ze to on jest mi pisany wydaje się teraz śmieszna.
Opowiadam chłopakom o tym wszystkim. Chcę, żeby Kane i Joe wiedzieli o wszystkim, co się wydarzyło niejako za ich plecami. Kiedy mam momenty, których nie pamiętam, Simon podpowiada mi to, co pamięta lub co wie od Robina albo Blake’a . Kiedy dochodzimy do naszego ślubu, mojego i Simona, widzę, że zamyka się w sobie, wtedy wstaję i podchodzę do niego, obejmuję go w pasie i staję na palcach, żeby być bliżej niego. Opieram dłonie na jego ramionach i patrzę mu w oczy.
- Nigdy ci za to nie podziękowałam, nigdy ci nie podziękowałam za to wszystko... – szepczę cicho, a on stara się odwrócić wzrok, ale ja łapię go za brodę i zmuszam go, żeby patrzył na mnie.
- Nikt, nigdy, przez całe moje życie… - urywam i leciutko się uśmiecham - Nikt nie zrobił dla mnie tyle, ile ty zdołałeś zrobić w ciągu kilku dni. – mówię. – Jesteś najlepszym i najwartościowszym człowiekiem jakiego znam. Jedynym, prawdziwym altruistą. Kocham cię.
Nie zastanawiam się co robię. To się po prostu wydaje właściwe w tym momencie. Moje dłonie przesuwają się po jego ramionach w stronę szyi, wsuwam palce w jego włosy i przyciskam usta do jego ust. Całuję go nie jak przyjaciela, ale jak kochanka, nie jak Robina, nie… To, co teraz robię jest przeznaczone wyłącznie dla niego i tylko on to ode mnie dostanie, nawet Robin nie będzie miał do tego dostępu, nawet on...
Simon z początku trochę się opiera, ale w końcu daje za wygraną i obejmuje mnie lewą ręką w pasie, a prawą prowadzi wierzchem dłoni od mojego policzka, przez szyję, gdzie odgarnia moje włosy, aż do placów, gdzie łapie mnie za włosy i delikatnie pociąga zmuszając mnie, żebym spojrzała bardziej do góry. Jego pocałunki są delikatne, ale jakimś cudem zawiera w nich taką dawkę uczucia i namiętności, ze ledwo stoję. Trwa to na tyle długo, ze w końcu słyszę ,jak  Kane i Joe poruszają się nerwowo, ale Simon zdaje się tym nie przejmować, a ja chcę mu dać to, o co prosił, czyli wszystko, co mogę, wszystko co chcę, a teraz chcę mu dać wszystko, czego on pragnie, bo wiem, że nigdy nie będzie chciał wziąć więcej niż to, co mogę mu dać, nigdy nie zażąda ode mnie więcej niż bliskości mojego ciała, kiedy się w niego wtulam i pocałunku, kiedy mam ku temu nastrój. Nigdy nie będzie mnie chciał zmusić do niczego więcej, choć wiem, że tego pragnie, musi tego pragnąć, ale jak zawsze poświęca siebie, dla mnie. Tylko on tak potrafi, tylko Simon, mój Simon, ktoś więcej niż przyjaciel, ale mniej niż ukochany, ktoś pomiędzy, choć nie wiem jak go nazwać…
W końcu jego usta prześlizgują się po moim policzku, zostawiając na nim pojedyncze, delikatne pocałunki, zmierzając w dół ku barkowi. Wciska nos w miękką skórę tam, gdzie ramię łączy się z szyją i wciąga mocno powietrze. Czuję, jak jego usta rozciągają się w szerokim uśmiechu i żałuję, że go teraz nie widzę, bo chciałabym choć raz zobaczyć prawdziwy uśmiech na jego twarzy, taki uśmiech, który dosięga także jego oczu, a nie taki, jaki widuję na co dzień, zatrzymujący się na wysokości nosa.
Odsuwa się ode mnie trochę i kładzie mi dłonie na policzkach, pocierając je delikatnie kciukami.
- Dziękuję. – Uśmiecha się szeroko, a w jego oczach tańczą wesołe iskierki.
Nie posiadam się ze szczęścia, bo widzę, naprawdę widzę, że udało mi się choć raz zrobić coś dla niego, tak całkowicie, wyłącznie zarezerwowanego dla niego. Łapię jego nadgarstek, wtulając się w jego otwartą dłoń. Całuję delikatnie jej wnętrze, a potem podnoszę wzrok, żeby spojrzeć mu w oczy.  
– Nie masz pojęcia, Jolie… - Patrzy na mnie spod zasłony gęstych rzęs, a ja uśmiecham się szeroko i też zaczynam pocierać jego policzek kciukiem.
 - Wierz mi, mam…
Simon przygląda mi się chwilę, a potem wybucha śmiechem.
- No tak, masz… - jego twarz staje się znowu poważna. – Pewnie to czujesz z nim, prawda?
Kiwam głową.
- Tak podejrzewam… - niepewnie na niego patrzę, bo wiem, że bezpowrotnie zabiłam magię tej chwili, że to, co teraz mówię niweczy całą atmosferę, która jeszcze przed chwilą była między nami.
Simon wciąż się uśmiecha, ale chyba bardziej po to, żeby dodać mi otuchy, bo widzę, że jego oczy są znów smutne. Wtulam twarz w jego szyję.
- Wiem, że cię ranię, cały czas cię ranię, ale nie potrafię… - łzy spływają mi po twarzy – Nie umiem nic na to  poradzić.
- Cichooo – szepcze – Mówiłem ci, że rozumiem…
Wzruszam ramionami.
- Ale…
- Jestem smutny i zawsze będę, Jolie. – wzdycha – Taki mój los, ale nie obwiniaj siebie. To nie jest twoja wina ani moja, to nie jest niczyja wina. Zakochałem się w niewłaściwej dziewczynie i tyle. – wzrusza ramionami – Pociesza tylko fakt, że nie jestem jedyny – wskazuje ruchem głowy Kane’a, który świdruje nas złowrogim spojrzeniem.
Wybuchamy śmiechem. Simon całuje mnie lekko w policzek.
- To nie jest twoja wina – powtarza – Nie myśl o nas, myśl o sobie i o nim…
Kiwam głową i siadam z powrotem na podłodze. Simon, który poznał już trochę dawny boks Robina, robi nam herbaty, a Joe po jakimś czasie łapie na korytarzu policjanta i prosi o przysłanie lekarza dla Kane’a, który wygląda co raz gorzej, bo jego twarz puchnie i sinieje co raz bardziej.
Resztę wieczoru spędzamy na wspominaniu wspólnych chwil. Pozwalam chłopakom przejąć inicjatywę, bo ja się już dość nagadałam. Więcej mają do opowiadania Kane i Joe, ale to opowieści Simona wywołują we mnie silniejsze uczucia, bo choć spędziłam z nim znacznie mniej czasu, to jakoś stał mi się znacznie bliższy. Jego nisko głos rezonuje w moim sercu i wyczuwam każdą nutę, czy to radosną i pełną nadziei, kiedy pierwszy raz go całuję, kiedy on jeszcze nie wie, że pomyliłam go z Robinem i ze ten pocałunek nie był przeznaczony dla niego, czy smutną i zrezygnowaną, kiedy bolesna prawda, że nigdy nie pokocham go tak, jak on mnie w końcu do niego dociera. Wyczuwam każdą zmianę w jego nastroju i każda ta zmiana wpływa na mnie i na to co sama odczuwam, jakbym miała jakiś barometr jego uczuć zainstalowany gdzieś głęboko w sercu, jakbyśmy byli w jakiś magiczny sposób połączeni. I wiem, że to nie przez niezaprzeczalne podobieństwo do Robina, ale przez to, że naprawdę jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Dochodzę do wniosku, że łączy nas coś więcej niż mnie i Robina, przynajmniej na tej płaszczyźnie. Nigdy nie odczuwałam nastroju Robina jak swojego własnego, a uczucia Simona towarzysza mi nieustannie, jakby były moimi własnymi.
Simon opowiada nam też trochę o Ianie. Wyjaśnia się dlaczego od zawsze bał się Jeleny, dlaczego nie potrafił przezwyciężyć chemii i hipnozy i że w końcu dzięki Simonowi mu się to udało, bo przypomniał mu o mnie, a Ian wtedy postanowił mu pomóc, postanowił go uratować, wyleczyć ryzykując własnym życiem. Pomogli sobie nawzajem…
Simon prawie płacze na wieść o tym, że Ian nie żyje, że Jack go zabił przez pomyłkę wtedy, kiedy powinien był zabić Ethana. Nie wini Jacka, ale nie może odżałować straty człowieka, który rozumiał go lepiej niż ktokolwiek inny bo zmagał się z tym samym problemem. Boli mnie myśl, że tym problemem byłam… jestem ja…
- To był dobry człowiek – mówi – tylko nieszczęśliwy…
Z trudem tłumię łzy i powstrzymuję się, żeby nie powiedzieć, że to ich właśnie łączyło. Wiem, że nie musze tego mówić, bo Simon doskonale o tym wie, ale jakoś chciałabym, żeby wiedział, że ja też zdaję sobie z tego sprawę. Jednak dochodzę do wniosku, że nie powinnam, nie teraz, teraz jest chwila tylko dla Iana i nie powinnam jej przerywać, nie powinnam mu jej odbierać.
Milczymy chwilę, żeby uczcić jego pamięć, a potem znów zaczynamy snuć wspomnienia.
W trakcie tych opowieści dochodzę do wniosku, że Kane’owi nic nie będzie. Wygląda jakby już powoli leczył się ze szczeniackiego zauroczenia, jakby nagle moje stanowcze „nie” uświadomiło mu, że poza mną są jeszcze inne dziewczyny, że można szukać poza okręgiem najbliższych przyjaciół, który w jego przypadku zawierał dokładnie jedna dziewczynę.
W boksie od dłuższego czasu jest ciemno, ale nikomu nie chce się wstać i zapalić światła. Robi to dopiero przysłany lekarz. Kiedy widzi pobojowisko w salonie trochę się waha czy powinien wejść czy nie, ale zapraszam go gestem i wyjaśniam ,ze mieliśmy małe nieporozumienie, ale już wszystko jest ok. i że jutro to wszystko posprzątamy.
 - Chyba dzisiaj… - szepcze podając Kane’owi leki.
Jak na zawołanie w boksie zapalają się światła.
- Właśnie wstał nowy dzień.  Super- kwituje ironicznie Joe, po czym ziewa przeciągle i wstaje. – Muszę w końcu wracać do siebie.
Kiwam głową i wstaję, żeby otworzyć mu drzwi. Żegnamy się krótko.
- Niesamowite, że to ty jesteś na tym zdjęciu. – mówi na odchodne – Jesteś moja idolką. Dasz mi autograf? – szturcha mnie w ramię.
Wiem, że się ze mną droczy, jak zawsze. Śmieję się i zatrzaskuję mu drzwi przed nosem, a on kopie w nie, jakby był wściekły, ale zaraz potem też zaczyna się śmiać. Wracam do pozostałych.
- W dobrym towarzystwie czas szybko mija, co nie? – pytam klepiąc Kane’a i Simona po ramionach.
Miałam nadzieję, że wrogość im minęła, ale najwyraźniej się myliłam bo obrzucają się nienawistnymi spojrzeniami po czym odwracają od siebie wzrok.
- Kto idzie ze mną do pracy? – pytam klaszcząc w dłonie, żeby trochę rozluźnić atmosferę.
Obaj podrywają się na równe nogi, a lekarz sadza Kane’a z powrotem.
- Nic ciężkiego – ostrzega.
Kane przytakuje i puszcza do mnie oko, a ja grożę mu palcem.
- Masz być grzeczny.
Kiwa głową i uśmiecha sięszeroko.
- Oczywiście, kochanie – patrzy na Simona, jakby oczekiwał od niego jakiejś reakcji na tak zuchwałe nazywanie mnie, ale Simon staje na wysokości zadania i tylko wzrusza ramionami.
- Idę się myć – mówi i rusza do sypialni po prawej.
Kane natychmiast idzie do tej na środku i już po chwili słyszę, że obaj się kąpią. Lekarz wstaje i wychodzi powtarzając jeszcze raz, że Kane musi się oszczędzać i że przekaże, że musi dziś dostać oprócz zwyczajowych pigułek, dodatkowe leki. Kiwam głową i zamykam za nim drzwi po czym tez idę się wykąpać.
Spotykamy się z chłopakami w salonie. Łykamy pigułki i popijamy wodą i idziemy do mojego gabinetu. Tam, podobnie jak poprzedniego dnia przerzucam papiery i znudzona wpatruję się w zegarek. Chłopcy krążąco gabinecie nie wiedząc co ze sobą zrobić.
W końcu ożywia nas pukanie do drzwi. Otwieram i widzę policjanta. Przyglądam mu się. Jest szczupły, nawet chudy i wysoki, ma orzechowe włosy i bladozielone oczy o nieładnym, zgniłym odcieniu. Jego usta rozciągają się w nieprzyjemnym uśmiechu. Nie wiem czemu, ale nie lubię go.
- Jolie, musisz wydać wyrok… - przypomina mi machając mi przed oczami Kodeksem Nowego Underground. – Dziś jest ostateczny termin.
Kiwam głową i już chcę zamknąć drzwi, ale policjant robi krok do przodu i wpatruje się we mnie.
- Coś jeszcze? – pytam
- Więzień twierdzi, że jeśli z tobą porozmawia, to zmienisz zdanie. Żąda przesłuchania.
- Czy muszę mu je dać? – pytam grzebiąc w pamięci i usiłując sobie przypomnieć kodeks, który czytałam nie dalej jak wczoraj. Patrzę z niepokojem na Kane’a
- Nie musisz. – oznajmia – Możesz, ale nie musisz.
Kiwam głową.
- Tak mi się wydawało. – mruczę do siebie, a potem zwracam się do przybyłego – Powiedz więźniowi, że się zastanowię.
Kiwa głową i wychodzi, a ja podchodzę do biurka i opadam na swój fotel. Opieram łokcie o blat i ukrywam twarz w dłoniach.
- I co ja mam zrobić? – pytam zrozpaczona.
- Olej go – warczy Kane. – Chciał nas skrzywdzić. Po co z nim gadać?
Podnoszę wzrok na Simona, bo mam nadzieję, że potwierdzi zdanie Kane’a, ale on wydaje się niepewny.
- Co to za więzień? – pyta.
Opowiadam im więc jak się na niego natknęłam. Mówię, że poszłam na spacer i że znalazłam sale szpitalna i tę dziurę i tunel i że tam weszłam i że on chciał, żebym z nim poszła. Simon drapie się po głowie.
- Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać. – mówi.
- Ale on chciał mnie skrzywdzić… - zaczynam.
- Jesteś pewna? – przekrzywia głowę i przygląda mi się. – Uderzył cię?
Kręcę głową. Nie, nie jestem. Nie mam pojęcia o co mu chodziło.
- To z nim porozmawiaj. – wzdycha ciężko – Moim zdaniem to pomoże twojemu sumieniu, a nie zaszkodzi.
- Ale… - zaczynam
- Jeśli będzie musiała go i tak skazać, to lepiej, żeby nie wiedziała kto to… - tłumaczy mnie Kane – Jolie jest wrażliwa – kładzie mi dłoń na ramieniu – Nie będzie w stanie nieść tego brzemienia, a nie chce się zgodzić, żebym ja to robił.
Kiwam głową, a Simon wzdycha i rozkłada bezradnie ręce.
- Moim zdaniem powinnaś pójść z nim porozmawiać. To może być ktoś kogo znasz. To była droga do Overhead, to może być Blake, Scott, Aaron, ktokolwiek.
Ignoruję ostatnią uwagę. Mój znajomy nie chciałby mnie krzywdzić, a jeśli chciałby, to nie jest już moim znajomym.
Podnoszę wzrok i drżącą ręką biorę do ręki kartkę i piszę wyrok.
Odmawiam rozmowy z więźniem. Nie chce mieć z nim nic wspólnego. Nie interesują mnie jego tłumaczenia.
Zeznania dwojga świadków są spójne i jednakowe. Nie ma podstaw do ich podważenia.
Za napaść na mieszkańców Underground skazuję więźnia na karę śmierci przez powieszenie.
Jolie
Nie wiem, może powinnam napisać więcej, ale nie potrafię. Serce bije mi tak mocno, że to aż boli, kiedy podaję wyrok policjantowi, który wciąż czeka przy drzwiach.
Czyta szybko co napisałam, a potem kiwa głową i patrzy na mnie.
- Egzekucja za 15 minut koło windy na tym poziomie. Nie spóźnijcie się. – oznajmia i już chce odejść, ale łapię go za ramię.
- Mam tam być? – pytam z trudem pokonując niemoc – Mam patrzeć na jego śmierć?
Kiwa głową.
- Takie jest prawo. – wzrusza ramionami – Muszą być świadkowie, a jednym z nich musi być przywódcza Underground, a to ty…
Cofam się o krok, bo o tym nie pomyślałam podpisując wyrok. Miałam nadzieje, że powieszą go gdzieś w jego celi, że nie będę musiała w tym uczestniczyć, że tak skończą się moje wszelkie myśli o nim, a tu…
- Mogę zmienić wyrok? – pytam
Policjant kręci głową.
- Nie, jeśli już komuś go pokazałaś.
Patrzę na niego błagalnie, ale jest niewzruszony.
- A jeśli mimo wszystko chcę? – pytam przekornie
- To znaczy, że ciebie tez należy powiesić. – warczy ostrzegawczo – Zmiana wyroku, próba zmiany wyroku jest w Nowym Underground przestępstwem karanym śmiercią.
Kane podchodzi do mnie i szepcze mi na ucho, że to faktycznie jest w prawie, a ja sobie przypominam, że gdzieś to czytałam. Znów patrzę na policjanta, choć wiem, że nic dla mnie nie zrobi.
– Jedyne co możemy zrobić, to zasłonić jego twarz czarnym workiem, żebyś go nie widziała. – mówi w końcu policjant pod naciskiem wrogich spojrzeń Simona i Kane’a.
Kiwam głową.
- Zróbcie to. – szepczę cicho, a Simon na wszelki wypadek to powtarza i pomaga mi usiąść znowu za biurkiem. Podaje mi szklankę wody i wachluje mnie plikiem kartek. Siedzę tak dość długo, za długo.
- Musisz być silna. – mówi i podnosi mnie do pionu. Nie mogę uwierzyć, że to już.
Kane podtrzymuje mnie z drugiej strony. Razem prowadzą mnie do windy, gdzie już stoi ustawiona szubienica. Mam ściśnięte gardło, moje serce szaleje boleśnie w piersi, prawie nie oddycham. Simon co jakiś czas musi mi przypominać o zaczerpnięciu powietrza, ale i tak czuję, jakbym od dłuższego czasu nie łykała tlenu. Z trudem zmuszam się do patrzenia na podest i ustawione na nim urządzenie.
Jestem gotowa przysiąc, że moje serce staje, kiedy winda przywozi kogoś z dołu, z piętra więzień.
Prowadzi go dwóch policjantów. Jest wysoki, dość ładnie zbudowany, porusza się z gracją, choć wygląda na zmęczonego. Nie widzę jego twarzy, bo na głowie ma czarny worek, tak jak obiecał policjant. Cieszę się. Wchodzi na podest z szubienicą. Zatrzymują go tuż koło zwisającego sznura. 
Mój oddech przyspiesza kiedy podchodzi do niego policjant w czarnym stroju. Rozpoznaję w nim tego, który odbierał ode mnie wyrok.  Bierze w dłonie pętlę i lekko ją poluzowuje, a potem wsuwa na głowę więźnia. Robi to niedbale, tak, że worek zsuwa się do tyłu i widzę twarz skazanego. Usta ma zaklejone czarną taśmą, ale ja poznaję go po oczach. Czuję jak dłonie Simona zaciskają się na moich ramionach, kiedy wydaje z siebie zduszony krzyk. Zamieram, a moje serce przestaje bić. Jego oczy skanują tłum ludzi przed szubienicą, choć tłum to dużo powiedziane, jest nas może piętnaścioro. Na końcu zawiesza wzrok na mnie i już nigdzie indziej się nie patrzy. Nasze spojrzenia się krzyżują, a ja czuję ogromny ból w piersi, kiedy on nieznacznie się do mnie uśmiecha, jakby chciał mi pokazać, że rozumie, że wie i że akceptuje to, co zrobiłam.
Problem w tym, że ja nie potrafię tego zaakceptować, wyrywam się z uścisku Simona i podbiegam do szubienicy.
- Zostawcie go! – krzyczę. – Natychmiast go uwolnijcie.
Policjant, kat, jak zwał tak zwał, patrzy na mnie ostrzegawczo i kiwa ręką, żebym się cofnęła, ale ja tego nie robię. Jego oczy się zwężają i otwiera usta. Wiem, co za chwilę powie.
- Bierzcie i ją!
Dopada mnie kilku policjantów i prowadzą mnie na podest. Kat zrywa taśmę z ust więźnia, ale ten się nie odzywa, nie patrzy na mnie tylko uparcie wpatruje się w tłum. Policjanci przywiązują drugą pętlę do tej samej szubienicy, zakładają mi ją na szyję, ale mnie to nie obchodzi. Jedyne co mnie teraz interesuje to to, że po tak długim czasie stoję w końcu obok niego. Łapię go za rękę i ściskam mocno rozkoszując się wszechogarniającym ciepłem. Uśmiecham się, kiedy w końcu odwraca głowę i jego lodowo błękitne oczy napotykają moje. Ściąga brwi i próbuje mi dać do zrozumienia, że jest zły, , że zrobiłam coś nie tak, ale ja widzę jak jego twarz rozjaśnia się na mój widok.

To idiotyczne, ale czuję, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być i czuję się bezpieczna. Moje serce skacze z radości. Jestem z nim. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!