Me

Me

niedziela, 23 czerwca 2013

Overhead 8

Ciepło, ogień, gorąco… tylko to teraz czuję. Dotyk dłoni wystarcza, żeby moje serce przyspieszało, szalało ze szczęścia i próbowało wyskoczyć z piersi. Lodowy błękit, to wszystko, co teraz widzę i to mi wystarcza. Nie docierają do mnie żadne obrazy poza tym jednym kolorem, poza błękitem jego oczu utkwionych w mojej twarzy. Czuję delikatny uścisk jego reki, powolne, miękkie ruchy jego kciuka, kiedy kreśli kółka na wierzchu mojej dłoni. Szczęście. Inaczej nie umiem tego nazwać. Jestem po prostu szczęśliwa, bo jestem koło niego, bo mogę go snów dotknąć i poczuć tę niesamowitą siłę uczucia, które jest pomiędzy nami.
Radość ni trwa długo, bo kat boleśnie przypomina mi dlaczego tu stoję, daje mi do zrozumienia, że to nie jest miejsce na czułości. Odrzuca mnie w tył kiedy on zaciska na mojej szyi pętlę. Moja dłoń wyślizguje się z uścisku Robina więc nagle zaczynam co raz mocniej odczuwać skutki swojej decyzji, skutki tego, że nie posłuchałam Simona, skutki swojej głupoty i tego, że jestem zdecydowanie za bardzo uparta, że nie miałam odwagi zmierzyć się z problemem, stanąć oko w oko z kimś kogo miałam zabić. Sznur przesuwa się po mojej szyi paląc moją skórę, boli. Boli tym dotkliwiej, że kojący dotyk Robina został mi siłą odebrany.
Podnoszę wzrok na niego, szukając pocieszenia w jego jasnobłękitnych oczach, ale nie znajduję go, znajduję gniew, którego jeszcze nie widziałam. Kątem oka widzę poruszenie w tłumie. Joe szarpie się z kilkoma policjantami, Kane też. Simon idzie w stronę platformy, mimo, że kilku policjantów okłada go pięściami i długimi drągami, a kolejnych kilku ciągnie go za ręce, żeby go zatrzymać. On jednak idzie do przodu i nie przejmuje się tym, że ktoś próbuje go powstrzymać. W jego oczach widzę tę samą złość, którą widziałam u Robina. Jego oczy są utkwione w czymś za mną, albo w kimś, pewnie w kacie.
Czuję kolejne szarpnięcie, kiedy Kat zaciska linę jeszcze ciaśniej na mojej szyi, a potem prowadzi mnie do przodu, żeby ustawić mnie na zapadni. Podnoszę wzrok na Robina, żeby prosić go o wybaczenie. Lina dusi mnie, ledwo oddycham, ale nie mogę myśleć o niczym innym tylko o tym, że go zawiodłam, ze teraz już nic nas nie uratuje.
Robin wyrywa się z uścisku policjantów i łokciem uderza kata w nos. Jego ręce są zaciśnięte na linie wokół mojej szyi, wiec kiedy on upada, ja też lecę w dół, a lina szarpie moją szyję. Przeszywa mnie okropny ból, którego nie mogę przezwyciężyć, nie mogę się podnieść, stanąć na nogach. Lina ciągnie i ciągnie, a ja się szarpię. Mam mroczki przed oczami i czuję, ze tracę oddech, tracę przytomność, chcę krzyknąć, ale nie umiem. Słyszę tylko co się dzieje, jest ogromne poruszenie, Robin dopada do mnie i podnosi mnie na rekach na chwilę przed tym jak tracę przytomność. Ktoś luzuje pętlę i mogę zaczerpnąć trochę powietrza, ale zanim zdołam się nim nacieszyć, widzę jak kat dopada do dźwigni od zapadni i pociaga za nią. Już wiem co zaraz nastąpi, więc zaczerpuję dużo powietrza. Lecę w dół. Robin wypuszcza mnie z objęć, a pętla ponownie zaciska się na mojej szyi nie pozwalając mi oddychać.
Słyszę ryk Simona, który nagle wyrywa się policjantom. Widzę, jak obok mnie Robin miota się na stryczku, jak walczy o oddech, jak sięga rękoma w moją stronę. Podaję mu dłoń, a on przyciąga mnie do siebie, przytula mocno i podnosi do góry. Nie wiem skąd ma na to siłę. Obejmuje mnie ramionami tuż poniżej pupy, podciągając mnie ponad swoją głowę, żeby poluzować linę na mojej szyi, żeby mnie ratować. Widzę jak jego oczy zachodzą mgłą i wiem, że mój ciężar dodatkowo przyspiesza nieuniknione dla niego, szarpię się, żeby wyswobodzić się z jego uścisku, żeby dać mu odetchnąć, ale on ściska jeszcze mocniej. Patrzy mi w oczy i uśmiecha się moim ulubionym uśmiechem. Bezgłośnie szepcze „kocham cię”, a ja zaczynam krzyczeć z bezsilności i wplatam palce w jego włosy.
Nagle wszystko zaczyna się chwiać, to znaczy ja się chwieję, bujam się na linie. Rozglądam się i widzę, że Simon napiera z całej siły na podstawę szubienicy, ale nie daje rady, nie może dać rady, jest solidna, wielka… Każdy ruch powoduje, że lina na szyi Robina zaciska się co raz mocniej.
- Simon, nie! – krzyczę, ale on nie słucha.
Kręci głową i po raz kolejny napiera na słup.
- Zabijesz go! – wrzeszczę, ale on kręci głową i po raz kolejny napiera, huśtamy się co raz wyżej. Zaczynamy się obijać o boki dziury w podłodze, o brzegi zapadni. Boli, ale nie tym się martwię. Patrzę błagalnie na Simona, bo chcę, żeby przestał. To jest zły pomysł. Czemu on chce zabić tego, kogo kocham, czemu mi to robi?
- Kane! – wrzeszczy w końcu Simon – Joe!
Obaj są zajęci szamotaniną, obaj są zakrwawieni, obaj wyglądają okropnie, ale kiedy odwracają się w stronę Simona nagle jakby dostali dodatkowych sił, Wyrywają się policji i pędzą na platformę.
Czuję jak uścisk Robina rozluźnia się, widzę, że za chwilę straci przytomność.
- Nie! – krzyczę i zaciskam palce na jego włosach – Zostań ze mną! Nie możesz się poddać.
Robin otwiera na chwilę oczy. Kane i Joe dopadają do podstawy szubienicy i popychają ją razem z Simonem, słyszę trzask i nagle zaczynam rozumieć o co im chodzi. Nie mogą nas wyciągnąć. Nie dadzą rady, nie ma takiej opcji, ale to też nie jest dobry pomysł. Robin zaraz straci przytomność. Nie mogą tego robić, bo go zabiją. Ocalą mnie, ale zabiją jego.
Moja głowa ledwo wystaje ponad powierzchnię podestu. Coś widzę, więc rozglądam się. Kat leży nieprzytomny, bo widocznie któryś z moich przyjaciół sprzedał mu porządnego kopa i raz na zawsze wykluczył z gry.  Policja pozbawiona przywódcy stoi bez ruchu i przygląda się całej scenie, a chłopcy pracują nad słupem uderzając w niego raz po raz i napierając całym ciężarem trzech umięśnionych, potężnych ciał.
- Robin, trzymaj się, jeszcze tylko chwila – szepczę cicho, ale widzę, że dla niego ta chwila to może być za długo, że może nie dać rady. – Kocham cię, nie możesz mnie zostawić... – zaczynam płakać. – Puść mnie, będziesz miał większe szanse.
Ściągam pętlę z szyi szybkim ruchem i ponownie patrzę mu w oczy.
- Puść mnie. Teraz możesz mnie puścić.
Widzę jak kątem oka spogląda w dziurę pod nami, jest głęboko, wiem to, bo platforma była wysoka. Wiem o co się boi. Podnosi na mnie wzrok i już wiem, co powie.
- Nie – chrypi ostatkiem sił i wtedy wszystko nagle dzieje się na raz…
Głośny trzask, brzdęk metalu kiedy pękają mocowania szubienicy, Drugi głośny brzdęk kiedy ona uderza o ziemię. Chłopcy opadają na platformę, wycieńczeni. Tłum wiwatuje. Nie wiem dlaczego, przecież przed chwilą chcieli mnie zabić. Joe wstaje i wyciąga zdjęcie przedstawiające mnie i Robina, kiedy całujemy się na poziomie fioletowych, podnosi je do góry, żeby wszyscy widzieli. Wiwaty są co raz głośniejsze. Bezwładne ramiona Robina puszczają mnie, jego ciało opada bezwładnie na ziemię z głuchym łoskotem, a ja ląduję zaraz obok niego. Boli mnie kolano, bolą mnie ręce i biodro, ale to nie jest ważne. Patrzę tylko na niego. Jego klatka piersiowa się nie unosi. Leży nieruchomo w idiotycznej pozie.
Nie…. Nie wiem czemu pozwoliłam, żeby tyle czasu mnie trzymał. Wyłączyło mi się myślenie, w sytuacji zagrożenia życia mojego i jego przestałam się zachowywać racjonalnie. Jestem na siebie wściekła.
Dopadam do niego i wyplątuję go z liny. Przykładam palce do jego szyi, ale nie czuję tętna. Zaczynam krzyczeć i płakać. Nie mogę się powstrzymać. Obejmuję go i całuję mocno. Nie mogę uwierzyć, że go nie ma, że odszedł, że zostawił mnie samą, samą z tym wszystkim.
Simon zeskakuje z platformy, żeby do mnie dołączyć. Szybko ocenia sytuację.
- Szybko! – wrzeszczy, po czym bierze Robina na ręce i wchodzi po zamontowanej z boku drabinie. Chcę wejść za nim, stoję tuż obok, kiedy on podnosi Robina góry.
- Zostaw go. Daj mi choć tę chwilę! – krzyczę przez łzy, ale on się mną nie przejmuje, tylko podaje bezwładne ciało w ręce Kane’a i Joego.
Ponownie zeskakuje na dno zapadni, a ja zaczynam okładać go pięściami.
Łapie mnie za ramiona i przyciska mocno do siebie. Obejmuje mnie tak ciasno, że nie mogę się ruszyć. Nic nie mówi tylko mnie unieruchamia. Nie pozwala mi się wściekać, chce mnie uspokoić, ale ja się wciąż szarpię.
- Puść mnie – sapię – Umarł. Zabiłeś go. Mówiłam, żebyś przestał.
Simon wzdycha ciężko, ale nie puszcza mnie, tylko ściska jeszcze mocniej.
- O to ci chodziło? Chciałeś się go pozbyć? Chciałeś mieć mnie dla siebie? – to oskarżenie pali moje gardło, ale nie umiem tego powstrzymać. Żal i złość są zbyt silne.
- Jolie… - szepcze cicho. – Przecież…
Wyswabadzam jedną rękę i uderzam go w twarz.
-  Daj mi się chociaż z nim pożegnać, potem będziesz mógł zrobić ze mną co chcesz – głos mi się załamuje – Ale daj mi chociaż tę chwilę.
Simon kręci głową a ja krzyczę z bezsilności. Słyszę poruszenie na górze, ale nie wiem co się dzieje, bo Simon nie pozwala mi tam spojrzeć. Trzyma mnie z daleka od drabiny i nie odzywa się, a ja wciąż się szarpię. Walczę o swoje prawo jako zony, walczę o to, żeby pozwolił mi się pożegnać z mężem.
W końcu, po długim czasie, zrezygnowana opadam na ziemię i ukrywam twarz w dłoniach.
- Przepraszam, Robin, przepraszam, że cię zawiodłam, przepraszam, że nie poszłam z tobą porozmawiać, przepraszam… – szepczę mając nadzieję, że nikt tego nie słyszy.
Nie chcę, żeby ktoś to słyszał. To moja prywatna sprawa, moje pożegnanie z kimś, kto był mi najdroższy na świecie, a kogo już nigdy pewnie nie zobaczę.
- Nigdy nie chciałam ci zrobić krzywdy, a wielokrotnie cię raniłam. Nigdy nie dałeś mi powodu, żebym w ciebie zwątpiła, ale wielokrotnie wystawiałam cię na próbę. Nigdy nie chciałam niczego innego, niż spędzić z tobą resztę mojego życia… - urywam – Nigdy nie chciałam, się z tobą rozstawiać, a teraz już nigdy cię nie spotkam. I sama jestem sobie winna. Zabiłam cię, Robin i nigdy sobie tego nie wybaczę…
Zaciskam ręce na kolanach i pochylam się do przodu opierając głowę o lodowatą, skalną podłogę. Miałam świadomość tego, że to wszystko moja wina. Miałam, a jednak uderza mnie to jeszcze bardziej, kiedy mówię o tym na głos, kiedy sama przed sobą się do tego przyznaję. Ogarnia mnie żal tak głęboki, że jest prawie nie do zniesienia. Nie mogę przestać myśleć o tym co mu zrobiłam, nie mogę wygonić gniecenia z piersi, tych szpilek które ktoś teraz wbija w moje serce powodując, że krwawi ciężej niż kiedykolwiek, powodując, że zaraz wykrwawi się na śmierć.
Przywołuję po raz ostatni wspomnienie jego oczu, jego uśmiechu, jego dotyku, jego ognia i ogarnia mnie co raz większa rozpacz. Przypominam sobie jego głos, kiedy szeptał moje imię…
- Jolie?…
Jego głos jest jak żywy, jakby stał tuż obok mnie, ale przecież wiem, że to niemożliwe. Jest ze mną co raz gorzej. Już kiedyś, będąc na granicy przytomności myliłam Robina z Simonem, myliłam ich głos, myliłam ich dotyk, tylko moje serce zawsze wiedziało co i jak. Tylko ono nigdy nie dało się nabrać, ale teraz nie czuję nic poza pustką, poza wszechogarniającym uczuciem klęski, winy, rozpaczy… Rozpaczy, bo nigdy więcej nie poczuję tego, do czego podświadomie tęskniłam nawet wtedy, kiedy nie pamiętałam kim był.
Czyjeś dłonie dotykają moich ramion, ale odtrącam je, bo wiem, że tu jest tylko Simon. Puszcza mnie i wzdycha ciężko, a moim ciałem wstrząsa histeryczny szloch. Nie mogę powstrzymać łez i krzyku rozpaczy, nie umiem nad sobą zapanować. Słyszę jak on opada na kolana i jeszcze raz dotyka mojego ramienia, ale ja nie mogę teraz znieść żadnego dotyku, żaden nie jest właściwy, bo żaden nie jest tym, którego pragnę.
Potrzebuję przestrzeni, potrzebuję powietrza, żeby oddychać. Mam wrażenie, że coś mnie dusi, że w powietrzu nie ma tlenu, że nie ma ty składników do zycia, jakby to jego oddech był zawsze moim powietrzem. Jego dłonie delikatnie przesuwają się po moim ramieniu aż do szyi i znowu szepcze moje imię.
- Jolie…
Duszę się!
- Odejdź! – warczę.
Podnosi się powoli i zgodnie z moim życzeniem odsuwa się ode mnie. Wzdycha ciężko, i odchodzi bardzo powoli, niepewnie…
Miałam nadzieję, że to pomoże, że to pozwoli mi oddychać, pozwoli mi zaczerpnąć powietrza, ale jest jeszcze gorzej, jakby już nie było dla mnie ratunku, jakby tylko świadomość jego obecności, nawet gdzieś, daleko ode mnie trzymała mnie przy życiu, jakby on był mi bardziej niezbędny niż powietrze i woda, jakbym tylko dla niego zaczerpywała każdego następnego oddechu, jakby bez niego wszystko nagle straciło sens. Odcinam się od świata, bo on mnie kompletnie nie interesuje, nic mnie już nie obchodzi.
Przed oczami miga mi jego twarz, nasze wspólne chwile, chwile radości i uniesienia, chwile pełne wzajemnego uczucia, którego żadne z nas nie było pewne, ale za które oboje byliśmy gotowi oddać życie. Nie mogę się pogodzić z tym, że on to zrobił, że oddał życie w imię miłości, że nie próbował ratować siebie, tylko mnie. Tylko i wyłącznie mnie…
Podkulam nogi i obejmuję je ramionami przyciągając kolana do klatki piersiowej. Nie otwieram oczu, bo po co, nie martwię się o oddech, chcę umrzeć, bo życie bez niego nie ma sensu i wtedy to się dzieje…
To przypomina mi o niezwykłym darze, jaki dał mi Robin, o cząstce jego samego, która jest we mnie.
Delikatne muśnięcie po wewnętrznej stronie brzucha, delikatny ruch, który przypomina mi, że nie jestem sama, że muszę walczyć dla niego, nie dla siebie. Nie mogę się załamać, nie mogę go zawieść, nie mogę zawieść ich obu.  Muszę być silna i muszę walczyć.

Biorę głęboki wdech i uspokajam rytm serca. Daję sobie chwilę na przeżycie żałoby, ale wiem, że za chwilę muszę stać i walczyć dalej, walczyć o swoje życie, dla niego, dla mojego malutkiego synka… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!