Ciepło, ogień, gorąco… tylko to teraz czuję. Dotyk dłoni
wystarcza, żeby moje serce przyspieszało, szalało ze szczęścia i próbowało
wyskoczyć z piersi. Lodowy błękit, to wszystko, co teraz widzę i to mi
wystarcza. Nie docierają do mnie żadne obrazy poza tym jednym kolorem, poza
błękitem jego oczu utkwionych w mojej twarzy. Czuję delikatny uścisk jego reki,
powolne, miękkie ruchy jego kciuka, kiedy kreśli kółka na wierzchu mojej dłoni.
Szczęście. Inaczej nie umiem tego nazwać. Jestem po prostu szczęśliwa, bo
jestem koło niego, bo mogę go snów dotknąć i poczuć tę niesamowitą siłę
uczucia, które jest pomiędzy nami.
Radość ni trwa długo, bo kat boleśnie przypomina mi dlaczego
tu stoję, daje mi do zrozumienia, że to nie jest miejsce na czułości. Odrzuca
mnie w tył kiedy on zaciska na mojej szyi pętlę. Moja dłoń wyślizguje się z
uścisku Robina więc nagle zaczynam co raz mocniej odczuwać skutki swojej
decyzji, skutki tego, że nie posłuchałam Simona, skutki swojej głupoty i tego,
że jestem zdecydowanie za bardzo uparta, że nie miałam odwagi zmierzyć się z
problemem, stanąć oko w oko z kimś kogo miałam zabić. Sznur przesuwa się po
mojej szyi paląc moją skórę, boli. Boli tym dotkliwiej, że kojący dotyk Robina
został mi siłą odebrany.
Podnoszę wzrok na niego, szukając pocieszenia w jego
jasnobłękitnych oczach, ale nie znajduję go, znajduję gniew, którego jeszcze
nie widziałam. Kątem oka widzę poruszenie w tłumie. Joe szarpie się z kilkoma
policjantami, Kane też. Simon idzie w stronę platformy, mimo, że kilku
policjantów okłada go pięściami i długimi drągami, a kolejnych kilku ciągnie go
za ręce, żeby go zatrzymać. On jednak idzie do przodu i nie przejmuje się tym,
że ktoś próbuje go powstrzymać. W jego oczach widzę tę samą złość, którą
widziałam u Robina. Jego oczy są utkwione w czymś za mną, albo w kimś, pewnie w
kacie.
Czuję kolejne szarpnięcie, kiedy Kat zaciska linę jeszcze
ciaśniej na mojej szyi, a potem prowadzi mnie do przodu, żeby ustawić mnie na
zapadni. Podnoszę wzrok na Robina, żeby prosić go o wybaczenie. Lina dusi mnie,
ledwo oddycham, ale nie mogę myśleć o niczym innym tylko o tym, że go
zawiodłam, ze teraz już nic nas nie uratuje.
Robin wyrywa się z uścisku policjantów i łokciem uderza kata
w nos. Jego ręce są zaciśnięte na linie wokół mojej szyi, wiec kiedy on upada,
ja też lecę w dół, a lina szarpie moją szyję. Przeszywa mnie okropny ból,
którego nie mogę przezwyciężyć, nie mogę się podnieść, stanąć na nogach. Lina
ciągnie i ciągnie, a ja się szarpię. Mam mroczki przed oczami i czuję, ze tracę
oddech, tracę przytomność, chcę krzyknąć, ale nie umiem. Słyszę tylko co się
dzieje, jest ogromne poruszenie, Robin dopada do mnie i podnosi mnie na rekach
na chwilę przed tym jak tracę przytomność. Ktoś luzuje pętlę i mogę zaczerpnąć
trochę powietrza, ale zanim zdołam się nim nacieszyć, widzę jak kat dopada do
dźwigni od zapadni i pociaga za nią. Już wiem co zaraz nastąpi, więc zaczerpuję
dużo powietrza. Lecę w dół. Robin wypuszcza mnie z objęć, a pętla ponownie
zaciska się na mojej szyi nie pozwalając mi oddychać.
Słyszę ryk Simona, który nagle wyrywa się policjantom. Widzę,
jak obok mnie Robin miota się na stryczku, jak walczy o oddech, jak sięga
rękoma w moją stronę. Podaję mu dłoń, a on przyciąga mnie do siebie, przytula
mocno i podnosi do góry. Nie wiem skąd ma na to siłę. Obejmuje mnie ramionami
tuż poniżej pupy, podciągając mnie ponad swoją głowę, żeby poluzować linę na
mojej szyi, żeby mnie ratować. Widzę jak jego oczy zachodzą mgłą i wiem, że mój
ciężar dodatkowo przyspiesza nieuniknione dla niego, szarpię się, żeby
wyswobodzić się z jego uścisku, żeby dać mu odetchnąć, ale on ściska jeszcze
mocniej. Patrzy mi w oczy i uśmiecha się moim ulubionym uśmiechem. Bezgłośnie
szepcze „kocham cię”, a ja zaczynam krzyczeć z bezsilności i wplatam palce w
jego włosy.
Nagle wszystko zaczyna się chwiać, to znaczy ja się chwieję,
bujam się na linie. Rozglądam się i widzę, że Simon napiera z całej siły na
podstawę szubienicy, ale nie daje rady, nie może dać rady, jest solidna,
wielka… Każdy ruch powoduje, że lina na szyi Robina zaciska się co raz mocniej.
- Simon, nie! – krzyczę, ale on nie słucha.
Kręci głową i po raz kolejny napiera na słup.
- Zabijesz go! – wrzeszczę, ale on kręci głową i po raz
kolejny napiera, huśtamy się co raz wyżej. Zaczynamy się obijać o boki dziury w
podłodze, o brzegi zapadni. Boli, ale nie tym się martwię. Patrzę błagalnie na
Simona, bo chcę, żeby przestał. To jest zły pomysł. Czemu on chce zabić tego,
kogo kocham, czemu mi to robi?
- Kane! – wrzeszczy w końcu Simon – Joe!
Obaj są zajęci szamotaniną, obaj są zakrwawieni, obaj
wyglądają okropnie, ale kiedy odwracają się w stronę Simona nagle jakby dostali
dodatkowych sił, Wyrywają się policji i pędzą na platformę.
Czuję jak uścisk Robina rozluźnia się, widzę, że za chwilę
straci przytomność.
- Nie! – krzyczę i zaciskam palce na jego włosach – Zostań
ze mną! Nie możesz się poddać.
Robin otwiera na chwilę oczy. Kane i Joe dopadają do
podstawy szubienicy i popychają ją razem z Simonem, słyszę trzask i nagle zaczynam
rozumieć o co im chodzi. Nie mogą nas wyciągnąć. Nie dadzą rady, nie ma takiej
opcji, ale to też nie jest dobry pomysł. Robin zaraz straci przytomność. Nie
mogą tego robić, bo go zabiją. Ocalą mnie, ale zabiją jego.
Moja głowa ledwo wystaje ponad powierzchnię podestu. Coś
widzę, więc rozglądam się. Kat leży nieprzytomny, bo widocznie któryś z moich
przyjaciół sprzedał mu porządnego kopa i raz na zawsze wykluczył z gry. Policja pozbawiona przywódcy stoi bez ruchu i
przygląda się całej scenie, a chłopcy pracują nad słupem uderzając w niego raz
po raz i napierając całym ciężarem trzech umięśnionych, potężnych ciał.
- Robin, trzymaj się, jeszcze tylko chwila – szepczę cicho,
ale widzę, że dla niego ta chwila to może być za długo, że może nie dać rady. –
Kocham cię, nie możesz mnie zostawić... – zaczynam płakać. – Puść mnie,
będziesz miał większe szanse.
Ściągam pętlę z szyi szybkim ruchem i ponownie patrzę mu w
oczy.
- Puść mnie. Teraz możesz mnie puścić.
Widzę jak kątem oka spogląda w dziurę pod nami, jest
głęboko, wiem to, bo platforma była wysoka. Wiem o co się boi. Podnosi na mnie
wzrok i już wiem, co powie.
- Nie – chrypi ostatkiem sił i wtedy wszystko nagle dzieje
się na raz…
Głośny trzask, brzdęk metalu kiedy pękają mocowania
szubienicy, Drugi głośny brzdęk kiedy ona uderza o ziemię. Chłopcy opadają na
platformę, wycieńczeni. Tłum wiwatuje. Nie wiem dlaczego, przecież przed chwilą
chcieli mnie zabić. Joe wstaje i wyciąga zdjęcie przedstawiające mnie i Robina,
kiedy całujemy się na poziomie fioletowych, podnosi je do góry, żeby wszyscy
widzieli. Wiwaty są co raz głośniejsze. Bezwładne ramiona Robina puszczają
mnie, jego ciało opada bezwładnie na ziemię z głuchym łoskotem, a ja ląduję
zaraz obok niego. Boli mnie kolano, bolą mnie ręce i biodro, ale to nie jest
ważne. Patrzę tylko na niego. Jego klatka piersiowa się nie unosi. Leży
nieruchomo w idiotycznej pozie.
Nie…. Nie wiem czemu pozwoliłam, żeby tyle czasu mnie
trzymał. Wyłączyło mi się myślenie, w sytuacji zagrożenia życia mojego i jego
przestałam się zachowywać racjonalnie. Jestem na siebie wściekła.
Dopadam do niego i wyplątuję go z liny. Przykładam palce do
jego szyi, ale nie czuję tętna. Zaczynam krzyczeć i płakać. Nie mogę się
powstrzymać. Obejmuję go i całuję mocno. Nie mogę uwierzyć, że go nie ma, że
odszedł, że zostawił mnie samą, samą z tym wszystkim.
Simon zeskakuje z platformy, żeby do mnie dołączyć. Szybko
ocenia sytuację.
- Szybko! – wrzeszczy, po czym bierze Robina na ręce i wchodzi
po zamontowanej z boku drabinie. Chcę wejść za nim, stoję tuż obok, kiedy on podnosi
Robina góry.
- Zostaw go. Daj mi choć tę chwilę! – krzyczę przez łzy, ale
on się mną nie przejmuje, tylko podaje bezwładne ciało w ręce Kane’a i Joego.
Ponownie zeskakuje na dno zapadni, a ja zaczynam okładać go
pięściami.
Łapie mnie za ramiona i przyciska mocno do siebie. Obejmuje
mnie tak ciasno, że nie mogę się ruszyć. Nic nie mówi tylko mnie unieruchamia.
Nie pozwala mi się wściekać, chce mnie uspokoić, ale ja się wciąż szarpię.
- Puść mnie – sapię – Umarł. Zabiłeś go. Mówiłam, żebyś
przestał.
Simon wzdycha ciężko, ale nie puszcza mnie, tylko ściska
jeszcze mocniej.
- O to ci chodziło? Chciałeś się go pozbyć? Chciałeś mieć
mnie dla siebie? – to oskarżenie pali moje gardło, ale nie umiem tego
powstrzymać. Żal i złość są zbyt silne.
- Jolie… - szepcze cicho. – Przecież…
Wyswabadzam jedną rękę i uderzam go w twarz.
- Daj mi się chociaż
z nim pożegnać, potem będziesz mógł zrobić ze mną co chcesz – głos mi się
załamuje – Ale daj mi chociaż tę chwilę.
Simon kręci głową a ja krzyczę z bezsilności. Słyszę
poruszenie na górze, ale nie wiem co się dzieje, bo Simon nie pozwala mi tam
spojrzeć. Trzyma mnie z daleka od drabiny i nie odzywa się, a ja wciąż się
szarpię. Walczę o swoje prawo jako zony, walczę o to, żeby pozwolił mi się
pożegnać z mężem.
W końcu, po długim czasie, zrezygnowana opadam na ziemię i
ukrywam twarz w dłoniach.
- Przepraszam, Robin, przepraszam, że cię zawiodłam,
przepraszam, że nie poszłam z tobą porozmawiać, przepraszam… – szepczę mając
nadzieję, że nikt tego nie słyszy.
Nie chcę, żeby ktoś to słyszał. To moja prywatna sprawa,
moje pożegnanie z kimś, kto był mi najdroższy na świecie, a kogo już nigdy
pewnie nie zobaczę.
- Nigdy nie chciałam ci zrobić krzywdy, a wielokrotnie cię
raniłam. Nigdy nie dałeś mi powodu, żebym w ciebie zwątpiła, ale wielokrotnie
wystawiałam cię na próbę. Nigdy nie chciałam niczego innego, niż spędzić z tobą
resztę mojego życia… - urywam – Nigdy nie chciałam, się z tobą rozstawiać, a
teraz już nigdy cię nie spotkam. I sama jestem sobie winna. Zabiłam cię, Robin
i nigdy sobie tego nie wybaczę…
Zaciskam ręce na kolanach i pochylam się do przodu opierając
głowę o lodowatą, skalną podłogę. Miałam świadomość tego, że to wszystko moja
wina. Miałam, a jednak uderza mnie to jeszcze bardziej, kiedy mówię o tym na
głos, kiedy sama przed sobą się do tego przyznaję. Ogarnia mnie żal tak głęboki,
że jest prawie nie do zniesienia. Nie mogę przestać myśleć o tym co mu
zrobiłam, nie mogę wygonić gniecenia z piersi, tych szpilek które ktoś teraz
wbija w moje serce powodując, że krwawi ciężej niż kiedykolwiek, powodując, że
zaraz wykrwawi się na śmierć.
Przywołuję po raz ostatni wspomnienie jego oczu, jego
uśmiechu, jego dotyku, jego ognia i ogarnia mnie co raz większa rozpacz.
Przypominam sobie jego głos, kiedy szeptał moje imię…
- Jolie?…
Jego głos jest jak żywy, jakby stał tuż obok mnie, ale
przecież wiem, że to niemożliwe. Jest ze mną co raz gorzej. Już kiedyś, będąc
na granicy przytomności myliłam Robina z Simonem, myliłam ich głos, myliłam ich
dotyk, tylko moje serce zawsze wiedziało co i jak. Tylko ono nigdy nie dało się
nabrać, ale teraz nie czuję nic poza pustką, poza wszechogarniającym uczuciem
klęski, winy, rozpaczy… Rozpaczy, bo nigdy więcej nie poczuję tego, do czego
podświadomie tęskniłam nawet wtedy, kiedy nie pamiętałam kim był.
Czyjeś dłonie dotykają moich ramion, ale odtrącam je, bo
wiem, że tu jest tylko Simon. Puszcza mnie i wzdycha ciężko, a moim ciałem
wstrząsa histeryczny szloch. Nie mogę powstrzymać łez i krzyku rozpaczy, nie
umiem nad sobą zapanować. Słyszę jak on opada na kolana i jeszcze raz dotyka
mojego ramienia, ale ja nie mogę teraz znieść żadnego dotyku, żaden nie jest
właściwy, bo żaden nie jest tym, którego pragnę.
Potrzebuję przestrzeni, potrzebuję powietrza, żeby oddychać.
Mam wrażenie, że coś mnie dusi, że w powietrzu nie ma tlenu, że nie ma ty
składników do zycia, jakby to jego oddech był zawsze moim powietrzem. Jego
dłonie delikatnie przesuwają się po moim ramieniu aż do szyi i znowu szepcze
moje imię.
- Jolie…
Duszę się!
- Odejdź! – warczę.
Podnosi się powoli i zgodnie z moim życzeniem odsuwa się ode
mnie. Wzdycha ciężko, i odchodzi bardzo powoli, niepewnie…
Miałam nadzieję, że to pomoże, że to pozwoli mi oddychać,
pozwoli mi zaczerpnąć powietrza, ale jest jeszcze gorzej, jakby już nie było
dla mnie ratunku, jakby tylko świadomość jego obecności, nawet gdzieś, daleko
ode mnie trzymała mnie przy życiu, jakby on był mi bardziej niezbędny niż
powietrze i woda, jakbym tylko dla niego zaczerpywała każdego następnego
oddechu, jakby bez niego wszystko nagle straciło sens. Odcinam się od świata,
bo on mnie kompletnie nie interesuje, nic mnie już nie obchodzi.
Przed oczami miga mi jego twarz, nasze wspólne chwile,
chwile radości i uniesienia, chwile pełne wzajemnego uczucia, którego żadne z
nas nie było pewne, ale za które oboje byliśmy gotowi oddać życie. Nie mogę się
pogodzić z tym, że on to zrobił, że oddał życie w imię miłości, że nie próbował
ratować siebie, tylko mnie. Tylko i wyłącznie mnie…
Podkulam nogi i obejmuję je ramionami przyciągając kolana do
klatki piersiowej. Nie otwieram oczu, bo po co, nie martwię się o oddech, chcę
umrzeć, bo życie bez niego nie ma sensu i wtedy to się dzieje…
To przypomina mi o niezwykłym darze, jaki dał mi Robin, o
cząstce jego samego, która jest we mnie.
Delikatne muśnięcie po wewnętrznej stronie brzucha,
delikatny ruch, który przypomina mi, że nie jestem sama, że muszę walczyć dla
niego, nie dla siebie. Nie mogę się załamać, nie mogę go zawieść, nie mogę
zawieść ich obu. Muszę być silna i muszę
walczyć.
Biorę głęboki wdech i uspokajam rytm serca. Daję sobie
chwilę na przeżycie żałoby, ale wiem, że za chwilę muszę stać i walczyć dalej,
walczyć o swoje życie, dla niego, dla mojego malutkiego synka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!