Kiedy odzyskuję świadomość wciąż leżę na podłodze. Simon
klęczy obok mnie i gładzi mnie po włosach. W ręku trzyma szklankę z wodą.
- Przepraszam… - szepcze. – Myślałem, że to pamiętasz…
Podnoszę się powoli do siadu. Próbuj wstać, ale kręci mi się
w głowie, więc opadam z powrotem na podłogę. Podpieram się rękoma, żeby nie
leżeć na płasko tylko chociaż siedzieć. Simon siada koło mnie.
- Nie pamiętam – mówię słabym głosem. – Niewiele pamiętam…
Nie wiem co się dzieje…
Simon zaczyna mi się uważnie przyglądać. Patrzy mi w oczy. W
boksie jest ciemno, więc na pewno zaraz zauważy to, co ja. Z moimi źrenicami
jest coś nie tak. W ciemności powinny się rozszerzać, a one tego nie robią. W
półmroku widzę Simona tylko dzięki temu, że jego twarz jest ledwie kilka
centymetrów od mojej. Widzę, ze jego błękitne oczy są pełne niepokoju.
- Ian też tak wyglądał… - mówi jakby do siebie – Kiedy był
pod jej wpływem…
Marszczę czoło, bo nie wiem o czym on mówi, ale nie to w tej
chwili zaprząta moją głowę, tylko to, co spowodowało, że zemdlałam.
- My naprawdę jesteśmy małżeństwem? – pytam patrząc na niego
niepewnie.
Jego oczy są pełne smutku, kiedy na mnie patrzy. Przez
chwilę milczy jakby się zastanawiał ile może mi powiedzieć, a co powinien
zachować dla siebie.
- Powiedz mi co pamiętasz…
- prosi wyciągając nieśmiało dłoń w stronę mojego policzka.
Kiedy tylko mnie dotyka natychmiast przysuwam się do niego
bliżej, siadam mu na kolanach, opieram głowę na jego ramieniu i wtulam się w
niego. Przez chwilę chyba nie wie co ma zrobić, ale w końcu obejmuje mnie, a
moje dłonie wędrują na jego szyję i zaczynam rysować delikatne linie na jego
skórze. Chcę się nacieszyć jego obecnością. Czuję, jak pod wpływem mojego
dotyku jego mięśnie napinają się, żeby za chwilę całkowicie się rozluźnić.
- Ile pamiętasz, Jolie? – pyta ponownie po jakimś czasie.
Biorę głęboki wdech i próbuję sięgnąć pamięcią tak daleko
jak potrafię, ale wszystko co widzę to fragmenty, urywki rozmów, jego wzrok,
jego twarz, jego słowa, kompletnie wyrwane z kontekstu. Właściwie dobrze
pamiętam tylko rozmowę w tunelu chwilę przed tym jak Simon powinien zginąć.
Mówię mu o wszystkim co sobie przypominam, kiedy dochodzę do
mojego pożegnania, dokładnie powtarzam mu wszystko, co chciałam mu wtedy
powiedzieć i widzę jak ogarnia go wzruszenie, kiedy mnie słucha. Czuję, jak
jego ręce delikatnie się trzęsą, kiedy kładzie dłoń na moim policzku i zaczyna
go pocierać kciukiem. Spuszczam wzrok, bo nie wiem co mam jeszcze powiedzieć.
- Naprawdę mnie kochasz? – pyta.
Kiwam głową, bo to prawda. Kocham go, ale kocham go inaczej
niż mojego ducha, inaczej niż Kane’a czy Joego. Kocham ich wszystkich, ale
każdy znaczy dla mnie co innego.
- Oczywiście, że cię kocham – mówię cicho – Prawie mi serce
pękło kiedy myślałam, że już cię nie zobaczę… - zanoszę się szlochem, a on
przyciska mnie mocno do siebie i szepcze mi coś do ucha.
Zapewnia mnie, ze nigdy mnie nie zostawi, że rozumie
wszystko, że teraz, kiedy wie, że mi też na nim zależy, nigdy się nie podda i
nigdy więcej nie zaryzykuje życia.
Wtulam się w niego i przyciskam usta do miękkiej skóry w
zagłębieniu jego szyi.
- Simon… - zaczynam, ale on mnie ucisza.
- Ciiicho, rozumiem, naprawdę. Nie musisz mi nic tłumaczyć.
Wiem, że nigdy nie będę dla ciebie znaczył tyle, co on… - nuta goryczy
pobrzmiewa w jego głosie, ale szybko odchrząkuje i przyciska usta do mojego
czoła. – Naprawdę rozumiem, że są różne stopnie kochania.
Podnoszę na niego wzrok i uśmiecham się szeroko.
- Jesteś niesamowity. – mówię. – Po prostu niemożliwy, aż
nierealny…
Uśmiecha się szeroko i całuje mnie lekko w policzek.
- Dziękuję – szepcze mi prosto do ucha. – Nawet nie wiesz
ile to dla mnie znaczy…
Ja także chcę się uśmiechnąć, ale nie mogę, bo ciągle nic
nie rozumiem. Są dwie osoby, które teraz wymagają mojej uwagi. On zdaje się
wiedzieć także o tej drugiej, która jest dla mnie z jakiegoś powodu ważniejsza,
ale ja chcę zrobić coś dla niego i dla jego przyjemności zacznę od drugiej
strony.
- Simon… - zaczynam cicho, bo w sumie nie wiem czy on ma
ochotę o tym rozmawiać. – Co się z tobą działo.
Patrzy na mnie długo, jakby doszukiwał się drugiego dna w
moim pytaniu. Słusznie w sumie. Pewnie wyczuwa, że najchętniej najpierw
zapytałabym go o Rob…, no, o ducha. Miałam nadzieję, że na szybko to imię do
mnie wróci, ale niestety nie udało mi się przechytrzyć mojej amnezji, jest
czujna jak zawsze.
Simon wzdycha i bez słowa wstaje. Idzie do kuchni i zaczyna
parzyć herbatę. Obserwuję go, jak porusza się po pomieszczeniu, jak szuka w
szafkach tego, co mu jest potrzebuje. Łapię się na tym, że mimowolnie porównuję
go do zjawy, którą już widziałam w tym miejscu. Nie mogę nie zauważyć, że
ruszają się w podobny spokój. Ich mięśnie napinają się i rozkurczają w takim
samym tempie, jakby mieli ze sobą dużo więcej wspólnego niż przypuszczam, jakby
byli niemalże tą samą osoba. Wpatruję się w niego zafascynowana i wtedy
zauważam jedną różnicę. Simon jest mniej pewny siebie, jakby dużo gorzej
orientował się w tym miejscu. Zastanawiam się jak to możliwe, ale po pewnym
czasie dochodzę do wniosku, że to wszystko ma sens.
Przypominam sobie jak się zdziwił, że tu mieszkam, bo to
boks, który kiedyś należał do ducha. To by wyjaśniało dlaczego zjawa poruszała
się tu pewniej i doskonale wiedziała czego gdzie szukać.
Po dłuższej chwili Simon stawia dwa kubki z herbatą na stole
i siada na jednym z krzeseł ewidentnie czekając aż ja zajmę to drugie. Powoli
podnoszę się z podłogi obserwując jego twarz częściowo ukrytą za parą unoszącą
się z gorących napojów. Podchodzę do niego i staję niepewnie przy stole. Nie
chcę siadać naprzeciwko niego, potrzebuję jego bliskości, chcę się nią
nacieszyć póki mogę, póki wiem, że jest przy mnie, ale nie chcę go też do
niczego zmuszać. Przez chwilę stoję więc niepewnie bliżej niego niż pustego
krzesła i patrzę mu w oczy, czekając aż może zrozumie, ale on wydaje się
ignorować to, że jestem tuż obok niego i że czekam tylko na pozwolenie…
Już mam odejść, odwracam od niego wzrok, a on wtedy łapie
mnie za rękę i ciągnie w swoją stronę. Po chwili jego dłonie są na moich
biodrach i sadza mnie na swoich kolanach. Wtula nos w moje włosy i delikatnie
całuje mnie w szyję. Czuję na karku jego gorący oddech.
- Tak bardzo mi tego brakowało, wiesz? – mruczy – to dlatego
nie potrafiłem się poddać i po prostu zginąć… To dlatego czołgałem się ile sił,
żeby schować się za skalnym załomem, to dlatego użyłem całej siły woli, żeby
wybudzić Iana z hipnozy…
Urywa i odsuwa się ode mnie. Patrzy mi w oczy, a potem
zamyka powieki i przyciąga mnie tak, że moje czoło styka się z jego czołem.
- Tak mi ciebie brakowało… - szepczę – Nie wiem kim dla mnie
jesteś. Nie umiem tego określić, nie umiem tego nazwać. Jesteś więcej niż
przyjacielem, ale…
- Nie jestem nim… - wzdycha
- Rozumiem…
Całuje mnie w czoło.
Ale cieszę się, że
choć trochę dla ciebie znaczę.
- Wszystko… - to słowo nie miało się wydostać na zewnątrz,
ale stało się.
Simon uśmiecha się, czuję to na moim policzku, czuję jego
oddech i jego uśmiech. Moje serce skacze z radości, cieszę się tą reakcją, tak rzadko
zdarzało mi się zrobić cokolwiek, co sprawiało, że on się cieszył, tak rzadko
dawałam mu odczuć jak bardzo wazny jest dla mnie. Tak mało czasu mieliśmy dla
siebie, a on tak dużo dla mnie zrobił.
Jego ramiona obejmują
mnie ciasno i przyciska mnie do siebie jak najmocniej potrafi, jakby bał się,
ze mu ucieknę albo, że nigdy więcej nie będzie mógł mnie trzymać przy sobie i
cieszyć się moją bliskością.
- Ja wiem, że nigdy nie będę tak ważny jak on. Wiem i
rozumiem to i nigdy nie stanę na drodze do twojego szczęścia… - chrypi – Ale
proszę cię, daj mi tyle ile możesz, tyle ile chcesz. Zgodzę się na wszystko…
Ból w jego głosie i jednoczesne błaganie są prawie
namacalne. A ja po raz kolejny przypominam sobie skalę poświęcenia, na które
chciał się zdecydować i łzy napływają mi do oczu. Wtulam się w niego, bo nie
umiem nic powiedzieć, nie chcę nic mówić, chcę po prostu być przy nim.
- Ian mnie leczył – mówi w końcu wciąż wtulając twarz w moje
włosy i co jakiś czas głośno wciągając powietrze, żeby wypełnić płuca zapachem,
który widocznie jest dla niego przyjemny. – Ale nie potrafił tego zrobić
dobrze. – tłumaczy – Nie jest lekarzem i nie mógł zabierać ze szpitala leków
dla mnie, dlatego tyle czasu się ukrywałam, dlatego nie poszedłem za tobą,
dlatego nie wiedziałaś co się ze mną dzieje.
Znowu się w niego wtulam. Ciepło jego ciała ogrzewa mnie
znacznie szybciej niż przypuszczałam, jego delikatne ruchy dodają mi sił, jakby
mnie budziły do życia. Co jakiś czas jego dłoń prześlizguje się delikatnie po
moim brzuchu a na jego twarzy pojawia się zagadkowy uśmiech. Skądś wiem, że on
zawsze wspierał mnie i podnosił na duchu, kiedy byłam załamana ciążą.
- Dlaczego to zrobiłeś? – pytam głaszcząc jego prawą dłoń i
bawiąc się obrączką - przecież
wiedziałeś, że on żyje i że…
Wzdycha ciężko.
- Wiedziałem, że jeśli tylko go zobaczysz, wrócisz do niego.
Teraz też to wiem. – szepcze – I zrobiłbym to wszystko jeszcze raz, tylko po
to, żeby chronić ciebie i twoje dziecko…
Uśmiecham się.
- Zrobiłbym wszystko, żebyś nie wpadła w łapska Jeleny.
Jeleny? Jelena… Hipnoza, no tak!
Nagle wracają mi kolejne obrazy. Przypominam sobie jak
wróciłam teraz do Underground. Przypominam sobie zdradę Ethana i jego śmierć.
Przypominam sobie słowa Jeleny, że zabierze mi mojego ukochanego, że nigdy
więcej go nie spotkam...
Nie mogę powstrzymać łez. Wstaję i idę do swojej sypialni,
bo nie chcę płakać przy nim, nie powinnam. To nie o niego chodzi tylko o kogoś,
kogo obecność, kogo istnienie sprawia mu najwięcej bólu. Nie mam prawa go tym
obarczać, nie powinnam.
Przez chwilę jestem sama i mogę się zatracić w żalu, że
nawet nie znam jego imienia. Zabrała mi wszystko z wyjątkiem jakichś
fragmentów, urywków wspomnień. Przestaje
zauważać co się dzieje dookoła mnie i podświadomie próbuję przywołać obraz
ducha. Chcę zobaczyć jego uśmiech, jego wyciągniętą dłoń, albo chociaż
ściągnięte od gniewu brwi i charakterystyczne V pomiędzy nimi, ale nic do mnie
nie przychodzi. Nie ma go od kiedy poszłam za nim do tunelu za szafą. Nie ma
go, zostawił mnie. Zaczynam histerycznie płakać.
Nie wiem ile czasu mija, ale budzi mnie pukanie. Ktoś
otwiera drzwi do mojego boksu.
- Co ty tu robisz?! – słyszę zdenerwowany głos Simona, a po
chwili odgłosy szamotaniny.
- Nie oddam ci jej! – wrzeszczy Kane. – Tyle czasu na to
pracowałem… Tyle lat…
Słyszę uderzenie i cichy jęk ale nie wiem kto uderzał, a kto
krzyczał.
Zrywam się z łóżka i biegnę do drzwi sypialni. Wpadam do
salonu i w ostatniej chwili uchylam się przed lecącym krzesłem, które rozpada
się na kawałki na ścianie za mną.
Wszyscy zamierają, a ja patrzę na pobojowisko w salonie i
wzbiera we mnie wściekłość. Prawie każdy mebel jest zniszczony albo uszkodzony,
mimo, że są tu sami tylko przez chwilę.
Simon i Kane stoją naprzeciwko siebie. Simon ma lekko
rozciętą wargę, a Kane wygląda strasznie, krew sączy mu się z obu łuków
brwiowych, pod oczami pojawiają się powoli ogromne sińce. Pod ścianą koło
wejścia stoi Joe. Jego wyciągnięte ręce i przerażona twarz sugerują, że to on
rzucał krzesłem.
Cała się trzęsę z wściekłości i za wszelką cenę próbuję
odzyskać głos, który więźnie mi gdzieś głęboko w gardle.
- Przestańcie natychmiast! – warczę w końcu. – Macie się
uspokoić!
- Ale… - zaczyna Kane, ale urywa widząc moja minę.
- Siadać! – warczę – wszyscy trzej! Natychmiast!.
Posłusznie opadają na podłogę tam gdzie stali, a ja idę do
łazienki po apteczkę i wracam po chwili, żeby opatrzyć ich rany. Idę po kolei
od najbliższego. Pierwszy jest Kane.
- Wszyscy jesteście dla mnie ważni... – mówię – Może się wam
to podobać albo nie, ale tak jest. Możecie się nie lubić, nie zabronię wam tego,
ale macie się tolerować w mojej obecności i macie się nie bić.
- Ale… - zaczyna tym razem Joe, ale uciszam go ruchem ręki.
- Nie obchodzi mnie kto zaczął i dlaczego. Nic mnie nie
obchodzi. Ma być porządek. – mówię z naciskiem. – Jeśli któryś z was nie może
tego znieść, albo myśli, że nie da rady, może teraz wyjść i już nie wracać.
Patrzę na nich po kolei. Wszyscy trzej spuszczają wzrok i
wpatrują się we własne dłonie, zaciśnięte na kolanach. Czekam chwilę, żeby się
upewnić, ze to ich ostateczna decyzja i dopiero wtedy się odzywam.
- Wszystkich was chcę mieć przy sobie, bo bardzo mi na was
zależy. Jesteście moimi przyjaciółmi, a może kimś więcej, nie umiem powiedzieć…
- urywam – Ale…
Simon podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się lekko. Tylko on
wie, co powinno teraz nastąpić, tylko on wie, co powinnam teraz powiedzieć,
tylko on z nich trzech rozumie przez co tak naprawdę przechodzę.
- Ale co? – pyta po dłuższej chwili Kane.
Patrzę mu w oczy, ale tylko przez chwilę, bo na jego twarzy
maluje się mieszanka niepokoju i strachu. Wbijam wzrok w ziemię i wzdycham
ciężko…
- Ale żaden z was nie jest tak ważny jak… - urywam.
Ciągle nie pamiętam jego imienia, a jednak wiem, że to on
jest tym, który znaczy dla mnie najwięcej.
Cisza dzwoni mi w uszach. Wiem, ze Kane i Joe zatrzymali
powietrze w płucach, bo słyszę tylko swoje walące serce i miarowy oddech
Simona, którego teraz opatrywałam.
- Jak kto? – chrypi w końcu niepewnie Kane.
Patrzę na Simona z rozpaczą w oczach, bo ja po prostu nie
wiem i wiem, że on wie…
- Jak pierwszy rewolucjonista, jak człowiek, którego zdjęcie
nosicie przy sobie… - odzywa się w końcu przenosząc wzrok na nich.
- Co?! – warczy Joe wyciągając zdjęcie i stukając w nie. –
To jest…
- To jest dowód niewyobrażalnej miłości, miłości, która nie
poddała się niczemu, miłości, która mimo przeciwności losu, zawsze pomaga im
odnaleźć drogę do siebie… - patrzy mi w oczy, a ja zaczynam płakać. – Miłości, która przezwycięża wszystko…
- Prawie – szepczę wciąż wściekła na to, ze mimo takiej
wiary Simona nie potrafię sobie przypomnieć nawet tej jednej rzeczy.
Simon podnosi się z ziemi i kładzie mi dłonie na policzkach.
- Wszystko… - szepcze, a ja płacze jeszcze mocniej.
- Nie pamiętam… Nie potrafię… - chrypię.
Jego prawa dłoń przenosi się na moją lewą pierś. Przyciska
ją mocno.
- Poczuj go. – mówi cicho. – Pamiętasz.
Zamykam oczy i pozwalam sobie odczuć to wszystko, o czym
wcześniej zapomniałam. Moje serce go pamięta, pamięta go doskonale i nigdy go
nie zapomniało i nigdy go nie zapomni. To niemożliwe.
Za zasłoną powiek widzę pochyłe, niedbałe pismo, widzę jego
uśmiech, widzę jego lodowo błękitne, pełne ciepła oczy, czuję jego ciepło, jego
oddech, jego zapach, jego ogień we mnie, czuję jego całego…
Widzę fragmenty naszego wspólnego życia. Przypominam sobie
jak wiele razy cos nas rozdzielało i jak zawsze walczyliśmy o to, żeby znowu
być razem.
Pierwszy jego twarz nie jest rozmazana…
Widzę! Widzę wszystko…
Na mojej twarzy pojawia się triumfalny uśmiech, a moje usta
same układają się w to słowo, którego tak mi brakowało.
- Robin… - szepczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!