Me

Me

czwartek, 20 czerwca 2013

Overhead 6

Kiedy odzyskuję świadomość wciąż leżę na podłodze. Simon klęczy obok mnie i gładzi mnie po włosach. W ręku trzyma szklankę z wodą.
- Przepraszam… - szepcze. – Myślałem, że to pamiętasz…
Podnoszę się powoli do siadu. Próbuj wstać, ale kręci mi się w głowie, więc opadam z powrotem na podłogę. Podpieram się rękoma, żeby nie leżeć na płasko tylko chociaż siedzieć. Simon siada koło mnie.
- Nie pamiętam – mówię słabym głosem. – Niewiele pamiętam… Nie wiem co się dzieje…
Simon zaczyna mi się uważnie przyglądać. Patrzy mi w oczy. W boksie jest ciemno, więc na pewno zaraz zauważy to, co ja. Z moimi źrenicami jest coś nie tak. W ciemności powinny się rozszerzać, a one tego nie robią. W półmroku widzę Simona tylko dzięki temu, że jego twarz jest ledwie kilka centymetrów od mojej. Widzę, ze jego błękitne oczy są pełne niepokoju.
- Ian też tak wyglądał… - mówi jakby do siebie – Kiedy był pod jej wpływem…
Marszczę czoło, bo nie wiem o czym on mówi, ale nie to w tej chwili zaprząta moją głowę, tylko to, co spowodowało, że zemdlałam.
- My naprawdę jesteśmy małżeństwem? – pytam patrząc na niego niepewnie.
Jego oczy są pełne smutku, kiedy na mnie patrzy. Przez chwilę milczy jakby się zastanawiał ile może mi powiedzieć, a co powinien zachować dla siebie.
- Powiedz mi co pamiętasz…  - prosi wyciągając nieśmiało dłoń w stronę mojego policzka.
Kiedy tylko mnie dotyka natychmiast przysuwam się do niego bliżej, siadam mu na kolanach, opieram głowę na jego ramieniu i wtulam się w niego. Przez chwilę chyba nie wie co ma zrobić, ale w końcu obejmuje mnie, a moje dłonie wędrują na jego szyję i zaczynam rysować delikatne linie na jego skórze. Chcę się nacieszyć jego obecnością. Czuję, jak pod wpływem mojego dotyku jego mięśnie napinają się, żeby za chwilę całkowicie się rozluźnić.
- Ile pamiętasz, Jolie? – pyta ponownie po jakimś czasie.
Biorę głęboki wdech i próbuję sięgnąć pamięcią tak daleko jak potrafię, ale wszystko co widzę to fragmenty, urywki rozmów, jego wzrok, jego twarz, jego słowa, kompletnie wyrwane z kontekstu. Właściwie dobrze pamiętam tylko rozmowę w tunelu chwilę przed tym jak Simon powinien zginąć.
Mówię mu o wszystkim co sobie przypominam, kiedy dochodzę do mojego pożegnania, dokładnie powtarzam mu wszystko, co chciałam mu wtedy powiedzieć i widzę jak ogarnia go wzruszenie, kiedy mnie słucha. Czuję, jak jego ręce delikatnie się trzęsą, kiedy kładzie dłoń na moim policzku i zaczyna go pocierać kciukiem. Spuszczam wzrok, bo nie wiem co mam jeszcze powiedzieć.
- Naprawdę mnie kochasz? – pyta.
Kiwam głową, bo to prawda. Kocham go, ale kocham go inaczej niż mojego ducha, inaczej niż Kane’a czy Joego. Kocham ich wszystkich, ale każdy znaczy dla mnie co innego.
- Oczywiście, że cię kocham – mówię cicho – Prawie mi serce pękło kiedy myślałam, że już cię nie zobaczę… - zanoszę się szlochem, a on przyciska mnie mocno do siebie i szepcze mi coś do ucha.
Zapewnia mnie, ze nigdy mnie nie zostawi, że rozumie wszystko, że teraz, kiedy wie, że mi też na nim zależy, nigdy się nie podda i nigdy więcej nie zaryzykuje życia.
Wtulam się w niego i przyciskam usta do miękkiej skóry w zagłębieniu jego szyi.
- Simon… - zaczynam, ale on mnie ucisza.
- Ciiicho, rozumiem, naprawdę. Nie musisz mi nic tłumaczyć. Wiem, że nigdy nie będę dla ciebie znaczył tyle, co on… - nuta goryczy pobrzmiewa w jego głosie, ale szybko odchrząkuje i przyciska usta do mojego czoła. – Naprawdę rozumiem, że są różne stopnie kochania.
Podnoszę na niego wzrok i uśmiecham się szeroko.
- Jesteś niesamowity. – mówię. – Po prostu niemożliwy, aż nierealny…
Uśmiecha się szeroko i całuje mnie lekko w policzek.
- Dziękuję – szepcze mi prosto do ucha. – Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy…
Ja także chcę się uśmiechnąć, ale nie mogę, bo ciągle nic nie rozumiem. Są dwie osoby, które teraz wymagają mojej uwagi. On zdaje się wiedzieć także o tej drugiej, która jest dla mnie z jakiegoś powodu ważniejsza, ale ja chcę zrobić coś dla niego i dla jego przyjemności zacznę od drugiej strony.
- Simon… - zaczynam cicho, bo w sumie nie wiem czy on ma ochotę o tym rozmawiać. – Co się z tobą działo.
Patrzy na mnie długo, jakby doszukiwał się drugiego dna w moim pytaniu. Słusznie w sumie. Pewnie wyczuwa, że najchętniej najpierw zapytałabym go o Rob…, no, o ducha. Miałam nadzieję, że na szybko to imię do mnie wróci, ale niestety nie udało mi się przechytrzyć mojej amnezji, jest czujna jak zawsze.
Simon wzdycha i bez słowa wstaje. Idzie do kuchni i zaczyna parzyć herbatę. Obserwuję go, jak porusza się po pomieszczeniu, jak szuka w szafkach tego, co mu jest potrzebuje. Łapię się na tym, że mimowolnie porównuję go do zjawy, którą już widziałam w tym miejscu. Nie mogę nie zauważyć, że ruszają się w podobny spokój. Ich mięśnie napinają się i rozkurczają w takim samym tempie, jakby mieli ze sobą dużo więcej wspólnego niż przypuszczam, jakby byli niemalże tą samą osoba. Wpatruję się w niego zafascynowana i wtedy zauważam jedną różnicę. Simon jest mniej pewny siebie, jakby dużo gorzej orientował się w tym miejscu. Zastanawiam się jak to możliwe, ale po pewnym czasie dochodzę do wniosku, że to wszystko ma sens.
Przypominam sobie jak się zdziwił, że tu mieszkam, bo to boks, który kiedyś należał do ducha. To by wyjaśniało dlaczego zjawa poruszała się tu pewniej i doskonale wiedziała czego gdzie szukać.
Po dłuższej chwili Simon stawia dwa kubki z herbatą na stole i siada na jednym z krzeseł ewidentnie czekając aż ja zajmę to drugie. Powoli podnoszę się z podłogi obserwując jego twarz częściowo ukrytą za parą unoszącą się z gorących napojów. Podchodzę do niego i staję niepewnie przy stole. Nie chcę siadać naprzeciwko niego, potrzebuję jego bliskości, chcę się nią nacieszyć póki mogę, póki wiem, że jest przy mnie, ale nie chcę go też do niczego zmuszać. Przez chwilę stoję więc niepewnie bliżej niego niż pustego krzesła i patrzę mu w oczy, czekając aż może zrozumie, ale on wydaje się ignorować to, że jestem tuż obok niego i że czekam tylko na pozwolenie…
Już mam odejść, odwracam od niego wzrok, a on wtedy łapie mnie za rękę i ciągnie w swoją stronę. Po chwili jego dłonie są na moich biodrach i sadza mnie na swoich kolanach. Wtula nos w moje włosy i delikatnie całuje mnie w szyję. Czuję na karku jego gorący oddech.
- Tak bardzo mi tego brakowało, wiesz? – mruczy – to dlatego nie potrafiłem się poddać i po prostu zginąć… To dlatego czołgałem się ile sił, żeby schować się za skalnym załomem, to dlatego użyłem całej siły woli, żeby wybudzić Iana z hipnozy…
Urywa i odsuwa się ode mnie. Patrzy mi w oczy, a potem zamyka powieki i przyciąga mnie tak, że moje czoło styka się z jego czołem.
- Tak mi ciebie brakowało… - szepczę – Nie wiem kim dla mnie jesteś. Nie umiem tego określić, nie umiem tego nazwać. Jesteś więcej niż przyjacielem, ale…
- Nie jestem nim… - wzdycha  - Rozumiem…
Całuje mnie w czoło.
 Ale cieszę się, że choć trochę dla ciebie znaczę.
- Wszystko… - to słowo nie miało się wydostać na zewnątrz, ale stało się.
Simon uśmiecha się, czuję to na moim policzku, czuję jego oddech i jego uśmiech. Moje serce skacze z radości, cieszę się tą reakcją, tak rzadko zdarzało mi się zrobić cokolwiek, co sprawiało, że on się cieszył, tak rzadko dawałam mu odczuć jak bardzo wazny jest dla mnie. Tak mało czasu mieliśmy dla siebie, a on tak dużo dla mnie zrobił.
 Jego ramiona obejmują mnie ciasno i przyciska mnie do siebie jak najmocniej potrafi, jakby bał się, ze mu ucieknę albo, że nigdy więcej nie będzie mógł mnie trzymać przy sobie i cieszyć się moją bliskością.
- Ja wiem, że nigdy nie będę tak ważny jak on. Wiem i rozumiem to i nigdy nie stanę na drodze do twojego szczęścia… - chrypi – Ale proszę cię, daj mi tyle ile możesz, tyle ile chcesz. Zgodzę się na wszystko…
Ból w jego głosie i jednoczesne błaganie są prawie namacalne. A ja po raz kolejny przypominam sobie skalę poświęcenia, na które chciał się zdecydować i łzy napływają mi do oczu. Wtulam się w niego, bo nie umiem nic powiedzieć, nie chcę nic mówić, chcę po prostu być przy nim.
- Ian mnie leczył – mówi w końcu wciąż wtulając twarz w moje włosy i co jakiś czas głośno wciągając powietrze, żeby wypełnić płuca zapachem, który widocznie jest dla niego przyjemny. – Ale nie potrafił tego zrobić dobrze. – tłumaczy – Nie jest lekarzem i nie mógł zabierać ze szpitala leków dla mnie, dlatego tyle czasu się ukrywałam, dlatego nie poszedłem za tobą, dlatego nie wiedziałaś co się ze mną dzieje.
Znowu się w niego wtulam. Ciepło jego ciała ogrzewa mnie znacznie szybciej niż przypuszczałam, jego delikatne ruchy dodają mi sił, jakby mnie budziły do życia. Co jakiś czas jego dłoń prześlizguje się delikatnie po moim brzuchu a na jego twarzy pojawia się zagadkowy uśmiech. Skądś wiem, że on zawsze wspierał mnie i podnosił na duchu, kiedy byłam załamana ciążą.
- Dlaczego to zrobiłeś? – pytam głaszcząc jego prawą dłoń i bawiąc się obrączką  - przecież wiedziałeś, że on żyje i że…
Wzdycha ciężko.
- Wiedziałem, że jeśli tylko go zobaczysz, wrócisz do niego. Teraz też to wiem. – szepcze – I zrobiłbym to wszystko jeszcze raz, tylko po to, żeby chronić ciebie i twoje dziecko…
Uśmiecham się.
- Zrobiłbym wszystko, żebyś nie wpadła w łapska Jeleny.
Jeleny? Jelena… Hipnoza, no tak!
Nagle wracają mi kolejne obrazy. Przypominam sobie jak wróciłam teraz do Underground. Przypominam sobie zdradę Ethana i jego śmierć. Przypominam sobie słowa Jeleny, że zabierze mi mojego ukochanego, że nigdy więcej go nie spotkam...
Nie mogę powstrzymać łez. Wstaję i idę do swojej sypialni, bo nie chcę płakać przy nim, nie powinnam. To nie o niego chodzi tylko o kogoś, kogo obecność, kogo istnienie sprawia mu najwięcej bólu. Nie mam prawa go tym obarczać, nie powinnam.
Przez chwilę jestem sama i mogę się zatracić w żalu, że nawet nie znam jego imienia. Zabrała mi wszystko z wyjątkiem jakichś fragmentów, urywków wspomnień.  Przestaje zauważać co się dzieje dookoła mnie i podświadomie próbuję przywołać obraz ducha. Chcę zobaczyć jego uśmiech, jego wyciągniętą dłoń, albo chociaż ściągnięte od gniewu brwi i charakterystyczne V pomiędzy nimi, ale nic do mnie nie przychodzi. Nie ma go od kiedy poszłam za nim do tunelu za szafą. Nie ma go, zostawił mnie. Zaczynam histerycznie płakać.
Nie wiem ile czasu mija, ale budzi mnie pukanie. Ktoś otwiera drzwi do mojego boksu.
- Co ty tu robisz?! – słyszę zdenerwowany głos Simona, a po chwili odgłosy szamotaniny.
- Nie oddam ci jej! – wrzeszczy Kane. – Tyle czasu na to pracowałem… Tyle lat…
Słyszę uderzenie i cichy jęk ale nie wiem kto uderzał, a kto krzyczał.
Zrywam się z łóżka i biegnę do drzwi sypialni. Wpadam do salonu i w ostatniej chwili uchylam się przed lecącym krzesłem, które rozpada się na kawałki na ścianie za mną.
Wszyscy zamierają, a ja patrzę na pobojowisko w salonie i wzbiera we mnie wściekłość. Prawie każdy mebel jest zniszczony albo uszkodzony, mimo, że są tu sami tylko przez chwilę.
Simon i Kane stoją naprzeciwko siebie. Simon ma lekko rozciętą wargę, a Kane wygląda strasznie, krew sączy mu się z obu łuków brwiowych, pod oczami pojawiają się powoli ogromne sińce. Pod ścianą koło wejścia stoi Joe. Jego wyciągnięte ręce i przerażona twarz sugerują, że to on rzucał krzesłem.
Cała się trzęsę z wściekłości i za wszelką cenę próbuję odzyskać głos, który więźnie mi gdzieś głęboko w gardle.
- Przestańcie natychmiast! – warczę w końcu. – Macie się uspokoić!
- Ale… - zaczyna Kane, ale urywa widząc moja minę.
- Siadać! – warczę – wszyscy trzej! Natychmiast!.
Posłusznie opadają na podłogę tam gdzie stali, a ja idę do łazienki po apteczkę i wracam po chwili, żeby opatrzyć ich rany. Idę po kolei od najbliższego. Pierwszy jest Kane.
- Wszyscy jesteście dla mnie ważni... – mówię – Może się wam to podobać albo nie, ale tak jest. Możecie się nie lubić, nie zabronię wam tego, ale macie się tolerować w mojej obecności i macie się nie bić.
- Ale… - zaczyna tym razem Joe, ale uciszam go ruchem ręki.
- Nie obchodzi mnie kto zaczął i dlaczego. Nic mnie nie obchodzi. Ma być porządek. – mówię z naciskiem. – Jeśli któryś z was nie może tego znieść, albo myśli, że nie da rady, może teraz wyjść i już nie wracać.
Patrzę na nich po kolei. Wszyscy trzej spuszczają wzrok i wpatrują się we własne dłonie, zaciśnięte na kolanach. Czekam chwilę, żeby się upewnić, ze to ich ostateczna decyzja i dopiero wtedy się odzywam.
- Wszystkich was chcę mieć przy sobie, bo bardzo mi na was zależy. Jesteście moimi przyjaciółmi, a może kimś więcej, nie umiem powiedzieć… - urywam – Ale…
Simon podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się lekko. Tylko on wie, co powinno teraz nastąpić, tylko on wie, co powinnam teraz powiedzieć, tylko on z nich trzech rozumie przez co tak naprawdę przechodzę.
- Ale co? – pyta po dłuższej chwili Kane.
Patrzę mu w oczy, ale tylko przez chwilę, bo na jego twarzy maluje się mieszanka niepokoju i strachu. Wbijam wzrok w ziemię i wzdycham ciężko…
- Ale żaden z was nie jest tak ważny jak… - urywam.
Ciągle nie pamiętam jego imienia, a jednak wiem, że to on jest tym, który znaczy dla mnie najwięcej.
Cisza dzwoni mi w uszach. Wiem, ze Kane i Joe zatrzymali powietrze w płucach, bo słyszę tylko swoje walące serce i miarowy oddech Simona, którego teraz opatrywałam.
- Jak kto? – chrypi w końcu niepewnie Kane.
Patrzę na Simona z rozpaczą w oczach, bo ja po prostu nie wiem i wiem, że on wie…
- Jak pierwszy rewolucjonista, jak człowiek, którego zdjęcie nosicie przy sobie… - odzywa się w końcu przenosząc wzrok na nich.
- Co?! – warczy Joe wyciągając zdjęcie i stukając w nie. – To jest…
- To jest dowód niewyobrażalnej miłości, miłości, która nie poddała się niczemu, miłości, która mimo przeciwności losu, zawsze pomaga im odnaleźć drogę do siebie… - patrzy mi w oczy, a ja zaczynam płakać.  – Miłości, która przezwycięża wszystko…
- Prawie – szepczę wciąż wściekła na to, ze mimo takiej wiary Simona nie potrafię sobie przypomnieć nawet tej jednej rzeczy.
Simon podnosi się z ziemi i kładzie mi dłonie na policzkach.
- Wszystko… - szepcze, a ja płacze jeszcze mocniej.
- Nie pamiętam… Nie potrafię… - chrypię.
Jego prawa dłoń przenosi się na moją lewą pierś. Przyciska ją mocno.
- Poczuj go. – mówi cicho. – Pamiętasz.
Zamykam oczy i pozwalam sobie odczuć to wszystko, o czym wcześniej zapomniałam. Moje serce go pamięta, pamięta go doskonale i nigdy go nie zapomniało i nigdy go nie zapomni. To niemożliwe.
Za zasłoną powiek widzę pochyłe, niedbałe pismo, widzę jego uśmiech, widzę jego lodowo błękitne, pełne ciepła oczy, czuję jego ciepło, jego oddech, jego zapach, jego ogień we mnie, czuję jego całego…
Widzę fragmenty naszego wspólnego życia. Przypominam sobie jak wiele razy cos nas rozdzielało i jak zawsze walczyliśmy o to, żeby znowu być razem.
Pierwszy jego twarz nie jest rozmazana…
Widzę! Widzę wszystko…
Na mojej twarzy pojawia się triumfalny uśmiech, a moje usta same układają się w to słowo, którego tak mi brakowało.

- Robin… - szepczę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!