O.
Od dłuższego czasu łazimy, jeździmy po całym świecie w
poszukiwaniu oznak zniszczenia. Są miejsca, gdzie ludzka interwencja niszczy
planetę, to prawda, ale mimo wszystko natura jakoś sobie radzi. Drzewa rosną
wszędzie, gdzie tylko znajdą kawałek niewybetonowanej ziemi, a ptaki budują
gniazda na dachach wieżowców, jeśli zachodzi taka potrzeba. Wkurza mnie to, ze
zwierzęta i rośliny mają co raz mniej przestrzeni do życia, ale jedyne
rozwiązanie, jakie widzę, na obecną chwilę, to wybicie ludzi. Wszystkich, do
nogi. Inaczej dalej będą robić to, co robią, dalej będą niszczyć planetę, dalej
będą powiększać swoją przestrzeń życiową, zabierając ją wszystkim innym
stworzeniom. Taka ich natura i niewiele możemy z tym zrobić poza próbami
powstrzymania ich przed niszczeniem.
Idziemy, spacerujemy powoli przez las na obrzeżach jakiegoś
dużego miasta, koło strefy przemysłowej chyba. Mech ugina się pod naszymi
nogami. Śmieję się z Phoenix, która męczy się w swoich szpilkach na niestabilnym gruncie. Ja oddycham
spokojnie. W końcu! Bo wreszcie po tylu dniach wyszliśmy z betonu na łono
natury. Jestem u siebie. Chłonę zapach mokrej ziemi i rozkładających się liści.
Mój ulubiony aromat tak charakterystyczny dla okolic naszego zamku. Wyciągam
rękę do Keba, ale on zdaje się tego nie zauważać. Podchodzę do niego, chcę się
przytulić, ale trzyma jak zawsze trzyma mnie na dystans, nie pozwala mi na
bliskość. Zaczynam podejrzewać, że go irytuję, że nie lubi mojego gadulstwa i
tej ciągłej potrzeby bliskości, że po prostu go wkurzam, ale toleruje mnie, bo
musi, nie ma wyboru. Denerwuję się tym i, jak zawsze, zaczynam gadać.
- Nie wiem co my tu robimy. Wszystko jest takie, jak
powinno. Mech się ugina pod naszymi stopami, tak jak to robił zawsze. Ptaki
śpiewają, jeden przez drugiego tak, jak powinny,. – rozglądam się po koronach
drzew i jak na zawołanie, odzywa się kukułka - Zwierzęta uciekają przed ludźmi,
przed nami, chowają się głębiej w lesie. Chmury płyną po niebie, a czasem
pojawia się słońce, jak zwykle. Jest tak, jak było, kiedy ten świat powstawał,
mogę się założyć... – spoglądam na Keba, ale on się nie odzywa. Chyba w ogóle
mnie nie słucha. Ma zamknięte oczy i idzie przed siebie po omacku. Cudem
powstrzymuję się, żeby go nie objąć i nie prowadzić między drzewami, żeby się
nie potknął. Podejrzewam jednak, że on by tego nie chciał, więc zaciskam zęby i
gadam dalej, jak to ja… - Wszystko jest
tak, jak być powinno. Więc jaki jest sens naszej misji? Jak myślicie, o co im właściwie chodzi? –
pytam odsuwając się od partnera. Odprowadza mnie jego spojrzenie. Przez chwilę
mam wrażenie, że próbuje mnie za coś przeprosić, ale nie wiem za co, a jego
twarz zmienia się w ciągu sekundy i uznaję, że to tylko moje przywidzenie.
Patrzę po wszystkich twarzach, ale nikt nie odpowiada na
moje pytanie, nikt nie chce ze mną rozmawiać. Muszę chyba bardziej personalnie wciągnąć
ich w rozmowę.
- Phoenix, jak myślisz, po co nas wezwali?
- Nie wiem – wzrusza ramionami. – Ja tu nie widzę nic, co
moglibyśmy zrobić. Nie widzę jak nasza moc ma w tym pomóc… - rozgląda się
bezradnie dookoła – W ogóle nie wiem czego my tutaj konkretnie szukamy.
Przecież tu nie ma czego chronić…
Zatrzymuję się nagle, bo nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.
- Tu niczego nie ma?! – warczę, a ona opada z wysiłkiem na
kamień i po raz kolejny ściąga mech i liście z obcasów i rozmasowuje obolałe
stopy. Uśmiecham siew duchu i spoglądam na swoje trapery. Tak, one są
wygodniejsze. Nawet klapki Assana
znacznie lepiej nadają się na taką wycieczkę.
Podchodzę do niej i czekam na odpowiedź, ale ona nie ma
zamiaru mi nic powiedzieć. Jest zajęta sobą. Kucam koło niej i wbijam wzrok w
jej twarz. Czekam aż na mnie spojrzy i jednocześnie się jej przyglądam. Jest
ładna, czerwono rude włosy nadają jej charakteru, ciemne oczy patrzą z
nieoczekiwanym spokojem. Jest zgrabna, zabójco zgrabna i doskonale wie jak się
ubrać. Nie to, co ja. Porusza się szybko, ale przemyślanie. Jej ruchy są
precyzyjne, nie to, co moje. Podnoszę wzrok na Keba i zauważam, że się nam
przygląda, a właściwie nie nam, tylko jej, chyba z zachwytem. No tak, ona jest
ideałem, a ja… spuszczam wzrok, oglądam swoje brudne od ziemi ręce, którymi
przed chwila pocierałam twarz. Wiem, że mam na niej ślady palców. Nie czeszę
włosów, bo i tak za chwilę skręcają się w sprężynki i wplatają mi się w nie jakieś
liście czy patyczki. Przestałam się tym przejmować już dawno, a teraz myślę, że
może nie powinnam i jeśli chcę, żeby on kiedyś spojrzał na mnie tak, jak na
nią, to powinnam zacząć się sobą zajmować, dbać o siebie.
Keb przenosi na chwilę wzrok na mnie, nasze spojrzenia się
krzyżują, ale tylko na chwilę, bo Phoenix zrywa się z kamienia, a Keb znów
wpatruje się w nią.
- Niedobrze – krzyczy dziewczyna wpatrując się w horyzont. –
Jeśli uważasz, że jest tu co ratować – łapie mnie za ramię – to zaraz będziesz
miała okazję to udowodnić!
Marszczę czoło i patrzę na nią, bo nic nie rozumiem, ale ona
wskazuje przed siebie, wbijam wzrok w mrok lasu i nagle zauważam coś dziwnego,
jaśniejąca łuna, prześwitująca gdzieś przez najgęstszy mrok między drzewami.
- Ogień! – krzyczę.
- Brawo, Sherlocku – ironizuje Phoenix. – Jakiś człowiek go
podłożył, czuję jego źródło.
- Czemu? – pytam zrozpaczona – Czemu ktoś chciałby coś
takiego zrobić? – pytam zanosząc się płaczem, bo już słyszę przerażone piski
zwierząt i lament roślin, już czuję ich ból, kiedy płomienie liżą ich ciała.
Wiem ile już jest ofiar. Nie wiem ile jeszcze będzie.
Ktoś opiera dłonie na moich ramionach, odwracam się i wtulam
się w niego. Pachnie jak las, jego silne dłonie gładzą uspokajająco moje plecy,
pochyla się.
- Zobacz – szepcze i odwraca mnie od siebie. Rozglądam się
zdezorientowana, bo nie wiem czego mam szukać. Nagle zauważam, jak Phoenix
biegnie przez las, w stronę ognia wlokąc za sobą Assana. Prawie zapomniałam ,że
szedł z nami. Podejrzewam, że martwi się o Nalani, o to, że została z Valienem,
ale jakoś mam przeczucie, że Valien jej nic nie zrobi, że wszystko będzie w
porządku. Nie wiem dlaczego, ale polubiłam Ogień. Jest gburowaty i niemiły, ale
jakimś cudem czuję do niego sympatię, której nie umiem uzasadnić. Nie chodzi o
jego wygląd, na pewno nie. Podobają mi się zupełnie inni faceci - niezbyt wysocy,
ale barczyści, opaleni, ale o bardzo jasnej karnacji, z blond włosami,
związanymi niedbale w kucyk. Pewni siebie, ale nie wynoszący się ponad innych,
silni, ale nie gwałtowni i porywczy. No tak, pięknie. Właśnie opisałam Keba,
ale prawda jest taka, że to właśnie Keb jest tym facetem, z którym chciałabym
być, z którym mogłabym spędzić całe życie.
Keb ściska moje ramiona i powracam z sennych marzeń do rzeczywistości.
Puszczam się biegiem za nimi, słyszę, że on biegnie koło mnie, choć mógłby
szybciej. Dopadam do Ognia i Wody, ona zatrzymuje mnie.
- Wy zostajecie – mówi. Kiwam głową, choć mam ogromną ochotę
wskoczyć w ogień, żeby ratować te wszystkie niewinne istoty, które mają jeszcze
chociaż cień szansy na przeżycie. Poruszam się niespokojnie, ale Keb łapie mnie
mocno w pasie i przyciąga do siebie.
- Zostaw.
Jak zwykle, pojedyncze słowa. Jego dłonie zaciskają się na
moich biodrach, moje plecy przylegają płasko do jego brzucha, czuję jego oddech
na swoich plecach i barkach, czuję jego gorąco, jego zapach robi się coraz
intensywniejszy. Serce mi przyspiesza i na ułamek sekundy zapominam o tym, co
się właśnie dzieje, ale potem znów dopadają mnie krzyki mordowanych istot i
zaczynam się szarpać. Keb oplata ramionami moje ciało i siłą powstrzymuje mnie
przed ruszeniem naprzód. Phoenix przygląda mi się badawczo, ale w końcu uznaje,
że może się zająć czymś innym. Wyciąga sprzed siebie rękę, płomienie zmniejszają
się. Wtedy do akcji wkracza Assan, niebo zasnuwają ciężkie chmury i po chwili
pada ulewny deszcz. Mokniemy, ale ja się tym nie przejmuję, bo widzę jak ich
wspólne działanie pomaga. Ogień przygasa, żeby w końcu całkowicie zaniknąć.
Widać jeszcze tylko pojedyncze strużki dymu unoszące się z niektórych miejsc.
Wyrywam się z uścisku Keba i idę szukać ocalałych. Nie znajduję wielu, tylko
jednego poparzonego lisa. Biorę go na ręce i wynoszę na polanę.
- Zioła – zwracam się do Keba krótko, jego systemem. Wiem, że
zrozumie. Widział już wiele razy, jak leczę zwierzęta, wie co jest potrzebne.
Ja wstaję, żeby zebrać trochę liści. Keb przynosi
odpowiednie składniki, a ja rozkładam je na płaskim kamieniu i miażdżę innym
kamieniem na papkę. Assan przygląda mi się w milczeniu. Phoenix chodzi po lesie
i gasi to, co jeszcze dymi.
- Woda, potrzebuję wody – zaczynam rozglądać się w panice,
bo widzę, ze papka jest za gęsta.
Assan uśmiecha się i wyciąga przed siebie rękę. Kilka kropli
spada na kamień.
- Jeszcze! – proszę, a kiedy widzę, że mam już wystarczająco
dużo, odsuwam jego dłoń. – Dziękuję – szepczę, a on kiwa głową.
Podchodzę do lisa i smaruję go maścią zdziwiona tym, jak
spokojnie poddaje się moim zabiegom. Zauważam, że patrzy się w stronę
zgliszczy. Na koniec owijam jego rany zebranymi liśćmi.
- Musimy go zabrać… - mówię trochę do siebie, trochę do
Keba, a trochę do nikogo.
Ocieram ręką czoło i dopiero teraz zauważam, że jestem cała
mokra. Phoenix też. Właśnie wchodzi na polanę, miotając wściekłe spojrzenia w
kierunku Assana.
- Mogłeś ograniczyć zasięg tego cholernego deszczu! – warczy
– Nie musisz się popisywać, Valiena tu nie ma!
Oczyma wyobraźni widzę, jak las staje się polem bitwy między
rozjuszonym Ogniem, a broniącą się wodą. Ona już podnosi rękę i wtedy dzieje
się na raz tyle rzeczy, że ledwo to ogarniam. Assan unosi dłonie w obronnym
geście, lis wstaje i podchodzi do Phoenix, ocierając się o jej stopy, jej dłoń
opada wzdłuż ciała, a kula ognia uderza tuż obok nóg Assana, który jednak nie
odskakuje, tylko opada na kolana ukrywając twarz w dłoniach i krzycząc coś.
Podbiegam do niego i butem gaszę ognisko które powstało tuż
koło jego stóp.
- Wiedziałem! – wrzeszczy
- powinienem zostać.
Phoenix z wtulonym w nią lisem podchodzą do nas.
- Coś z Valienem? – pyta przyglądając się badawczo Wodzie, a
ten kręci głową.
- Ten palant mnie nie obchodzi. – warczy – I lepiej, żeby go
tam nie było, jak ja przyjdę, bo… - urywa i zaciska pięści w bezsilnej złości.
Patrzę pytająco na Keba bo nic nie rozumiem.
- Wyczuł niebezpieczeństwo? – pytam, a Keb kiwa głową – Jak?
- Miłość… - szepcze w odpowiedzi patrząc na mnie w jakiś
dziwny sposób, którego jeszcze do tej pory nie znałam i którego nie umiem
rozszyfrować. Wygląda, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie wiem, dlaczego
nie robi tego normalnie, dlaczego po prostu tego nie powie, dlaczego mi tego
wszystkiego nie wyjaśni. Najpierw mnie odpycha, potem przyciąga do siebie, a ja
czuję, że jego serce szaleje, teraz patrzy na mnie tak, jakby to słowo, które
przed chwilą wypowiedział nie było tylko o Assanie, że może mówił o nas, o mnie
i o sobie. Wzdycham, bo za dużo sobie wyobrażam, znowu…
- Nalani! - Krzyk Assana wyrywa mnie z sennych marzeń. -
Gdzie on jest? Miał cię chronić… - głos mu się załamuje.
- Idziemy – zarządza Phoenix, a Keb odrywa ode mnie wzrok i
pomaga Assanowi wstać.
Kiedy wracamy co jakiś czas towarzyszy nam krzyk rozpaczy
Wody. Przeciągłe „Nieeeee!” odbija się kilka razy od ściany lasu, żeby w końcu
zniknąć w jego nieprzeniknionej ciemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!