Siedzimy razem na werandzie naszego domu. Ona przy moim
boku, wtulona we mnie, oddycham jej powietrzem, jej zapachem… Moje serce bije
teraz równym rytmem, bo choć wciąż nawiedzają mnie koszmary przeszłości, choć
wciąż nie umiem sobie wybaczyć tego, że nie potrafiłem być jej wierny tak, jak
tego pragnąłem, choć zostawiłem ją samą w najgorszym, najtrudniejszym dla niej
momencie, ona mi to wszystko wybaczyła i jest teraz ze mną. Nie uciekła, nie
zostawiła mnie, wspiera mnie i każdego dnia powtarza mi jak bardzo mnie kocha.
Chyba mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy.
Długo zbierałem się do tej rozmowy, bo to trudny temat, ale
ona chce to wszystko wiedzieć, chce wiedzieć wszystko o sobie i o mnie, o nas,
a ja chyba w końcu dojrzałem, zrozumiałem, że przed nią mogę się otworzyć, że
przed nią nie muszę mieć tajemnic. Ściskam w dłoni pamiętnik, który pisałem,
kiedy byłem sparaliżowany i czekałem na nią.
- Jolie… - zaczynam cicho, mój gardło zaciska się ze
zdenerwowania, kiedy ona podnosi na mnie spojrzenie głębokich,
ciemnogranatowych oczu, zupełnie w kolorze kwiatów, które mnie ocaliły.
- Hmmmm? – mruczy cicho przykładając usta do moje szyi.
Zalewa mnie fala ciepła, a jednocześnie poczucie winy kłuje
mnie w piersi, bo kiedyś pozwalałem na takie gesty komuś, komu nie powinienem.
Odchrząkuję nerwowo, a ona znów podnosi na mnie wzrok.
- Jestem gotów… - mówię – Chcę ci opowiedzieć o sobie…
Jolie uśmiecha się lekko i ściska mocno moją dłoń. Kładzie
mi głowę na ramieniu i przymyka oczy.
- Dziękuję… - szepcze.
Czekam chwilę napawając się jej bliskością i słuchając szumu
wodospadu, który tak wiele znaczy dla nas obojga, dla każdego z osobna i dla
naszego wspólnego ja.
Biorę głęboki oddech, wiem, że te rozmowy nie będą łatwe, że
będziemy roztrząsali to, co sobie zrobiliśmy, ale chcę, żeby ona wiedziała
dlaczego… Chce, żeby zrozumiała, chcę spełnić jej życzenie, bo kiedyś
powiedziała mi, że chciałaby wiedzieć co ja czuję, co czułem… a ja nigdy nie
potrafiłem się otworzyć, nie potrafiłem zaufać jej w stu procentach i pokazać
siebie takiego, jakim jestem, bez maski, którą nosiłem na co dzień, bez
kontroli, bez udawania kogoś, kim nie jestem, kim nigdy nie chciałem być.
- Widzisz, kiedyś wszystko było inaczej. – zaczynam, wiem ,że brzmię gorzej niż
większość nauczycieli, ale nic na to nie poradzę, nie potrafię mówić, nie umiem
rozmawiać o uczuciach, o przeszłości która rani - Kiedy sie urodziłem, a raczej
powstałem wszystko trwało dłużej niż ty pamiętasz... - urywam na chwilę i
patrzę w jej ciemne oczy, teraz pełne oczekiwania, widzę, że jest zaciekawiona,
że chce usłyszeć moja historię, że chce
wiedzieć co sie ze mną działo. Zawsze tego chciała...
Pocieram kciukiem jej dłoń, a ona odpowiada tym samym.
Doskonale wie, co zrobić, żeby mi pomoc, żeby mnie zachęcić, żebym powiedział
jej o tym wszystkim, o czym nigdy nikomu nie mówiłem.
- Przez osiemnaście lat mieszkałem z moją matką, z kobietą,
która miała wiele zalet i której jestem wdzięczny za to, że mnie wychowała, ale
miała też wady, widzę to dopiero teraz… - urywam na chwilę ,żeby zaczerpnąć
powietrza. Jolie lekko ściska moje palce, jakby chciała mi dodać otuchy, chcę
się uśmiechnąć, ale nie mogę.
- Widzisz, ona wmawiała mi zawsze cos, co nie mogło być
prawdą... – przełykam nerwowo ślinę – coś, co wiedziałem, że musi być
kłamstwem, ale ona powtarzała to tak wiele razy ze w końcu w to uwierzyłem.. a
kiedy uwierzyłem moje życie stało sie koszmarem...
Jolie patrzy na mnie i wiem, że czeka aż na nią spojrzę,
wiem czeka aż jej powiem co dalej, czeka aż się w końcu przyznam jaki byłem
próżny i jakim kompletnym idiota byłem kiedyś, dopóki jej pierwszy raz nie
zobaczyłem… Czeka aż wyjawię jej swoje
sekrety tak jak ona zrobiła ze swoimi jakiś czas temu Powiedziała mi o wszystkim,
co tym co czuła, czemu tak uparcie mnie odpychała na początku, o swoim
panicznym strachu związanym z pojawieniem się Blake’a i z wyrzutami sumienia,
kiedy ten ją pocałował, a ja na to wszystko patrzyłem. Powiedziała mi kiedy mnie pokochała i kiedy to zrozumiała,
powiedziała, że to Blake jako pierwszy próbował ej jto uświadomić, ale wtedy
jeszcze była głucha na jego rady... Opowiadała mi o swoich załamaniach, które
przychodziły falami, kiedy jej świat się walił, kiedy okazywało się, że
wszystko, co wie, o czym pamięta, jest kłamstwem, nieprawdą, fikcją, ale także
o tym, ze kiedy te chwile załamania przychodziły, miała oparcie we mnie, a
potem, kiedy mnie zabrakło, w końcu znalazła dla siebie punkt zaczepienia,
znalazła coś o co chciała walczyć i dla czego była gotowa poświęcić wszystko. Tym
czymś byłem ja... Pamiętam moje uczucie wtedy. Nie umiem go opisać, nie
potrafię, wiem tylko ze właśnie wtedy zrozumiałem, że sięgnąłem nieba. Ona mi
je dala, tak jak zawsze, ona mi go uchyliła i uchyla mi go codziennie, każdym
dotykiem, każdym gestem, każdym słowem wypowiedzianym do mnie, tym, że po prostu jest. Tu. Ze mną. I mnie
kocha. To wszystko czego mi potrzeba do szczęścia - ona.
- Robin? - ponagla mnie, ale kocham kiedy wymawia moje imię,
bo zawsze zawiera w tym tyle uczucia, tyle niesamowitej miłości, aprobaty i wybaczenia..
wybaczenia, na które ją stać, ale mnie nie...
Podnoszę na nią wzrok i napotykam ciemnoniebieskie, chabrowe
spojrzenie. Jej dłoń wędruje w górę po mojej ręce, od dłoni, przez przedramię
do ramienia, wywołując przyjemne dreszcze i powodując, że na moim ciele zaczyna
się pojawiać gęsia skórka. Przymykam oczy, a ona przykłada dłoń do mojej szyi i
delikatnie pociera skórę kciukiem.
- co ci powiedziała? - pyta delikatnie, bez nacisku,
bardziej mając nadzieję niż wymuszając odpowiedź. Nie umiem jej sie
oprzeć.
- Mówiła, ze jestem ideałem, że zostałem stworzony jako
ideał i że mogę się otaczać tylko ideałami. Dlatego nie miałem przyjaciół, bo u
każdego widziałem wady, nie byli idealni. Nikt nie był. Wtedy tylko nie
rozumiałem, że ja sam też nie jestem ideałem… - wzdycham – Matka twierdziła
też, że takiego ideału muszę szukać na żonę... – zaciskam powieki, bo ciężko mi
przyznać to, co za chwilę powiem - ty jesteś... - urywam i patrzę na nią
niepewnie. Uśmiecha się zachęcająco.
- Jestem... - szepcze - jestem i zawsze będę twoja. – jej
dłoń zaciska się na moim ramieniu.
Uśmiecham się, bo nie umiem się powstrzymać. Moje marzenie
spełnia się każdego dnia.
Po chwili otrząsam się z zamyślenia
- nie o to mi chodziło... - mówię
- wiem, ale to jest jedyna prawda jaka znam... - całuje mnie
lekko - jaka jest twoja?
- twój pierwowzór to tak naprawdę nie moje wyobrażenie. To
cos, co zaszczepiła we mnie matka. Jasne włosy, ciemne oczy, drobne ciało,
delikatność, czułość, ufność, opiekuńczość … Jesteś wszystkim, czym ja nigdy nie byłem.
Niedawno do tego doszedłem - patrzę na nią z niepokojem, bo nie wiem jak
zareaguje na kolejna rewelacje, na kolejne kłamstwo w swoim życiu. Czekam na
jej odpowiedź, czuję jak wali mi serce, jak przyspiesza mi oddech, jak trzęsą
mi sie dłonie. Chce krzyczeć żeby tylko mnie nie zostawiała, żeby była ze mną
mimo wszystko, żeby...
A ona ściska moja dłoń i przykłada ją do swoich ust.
- Jesteś moim przeciwieństwem… - szepczę – Nie wiem jak… -
urywam i patrzę w jej oczy – Nie wiem jak ze mną wytrzymujesz…
- Nie jestem twoim przeciwieństwem – szepcze.
Kręcę głową.
- Zobacz…
Bierze moją dłoń i kładzie sobie na policzku, wtula się w
nią. Pocieram jej policzek kciukiem.
- Delikatność – mruczy.
Gardłowe brzmienie jej głosu powoduje, że muszę to zrobić.
Pochylam się i całuję ją lekko w policzek.
- Czułość…
Bierze leżący na stole nóż, podnosi go i przykłada ostrze do
mojej szyi. Nie ruszam się, bo wiem, ze nic mi nie zrobi.
- Ufność…
Przenosi nóż nóż i delikatnie przesuwa nim po skórze na
swoim ramieniu. Natychmiast wstaję i idę po bandaże, obmywam jej ranę i
przykrywam opatrunkiem, choć wiem, że cięcie jest płytkie, że niczemu nie
zagraża.
- opiekuńczość… – uśmiecha się do mnie, odkłada nóż i
wyciąga do mnie rękę. Siadam obok niej, a ona przysuwa się bliżej i już po
chwili jest na moich kolanach.
- Jesteś wszystkim tym, co ja, a ja jestem wszystkim tym, co
ty, bo jesteśmy jednością. Nie ma ciebie, nie ma mnie… Jesteśmy tylko my.
Uśmiecham się i drżącymi rekami. Wciąż boję się, że ona nie
widzi mnie, a jakieś dziwne swoje wyobrażenie o mnie.
- Jolie, ja nie…
- nie denerwuj się... - szepcze - jestem twoja. Bez względu
na wszystko... Kocham cię. – patrzy mi w oczy – Jesteś dokładnie taki, jak
przed chwilą widziałeś. Dokładnie… Zawsze taki byłeś, tylko nie potrafisz
patrzeć na siebie przez pryzmat zalet, zawsze widzisz swoje wady.
- ja…
- Ty – przerywa mi – Jesteś dla mnie idealny. Nie jesteś
ideałem, ja też nim nie jestem, ale jesteś idealny dla mnie.
Jej słowa ogrzewają mnie, ale wciąż jestem zdenerwowany, dla
mnie byłoby to szokiem, to co powiedziałem o jej stworzeniu.
- kolejna rzecz sie wali... - mowie - kolejny pewnik...
Ona uśmiecha sie lekko
- Jeśli myślisz, że opierałam swój światopogląd na fakcie,
że zrodziłam się w twoich snach, to się mylisz.
Ściągam brwi i patrzę na nią zaskoczony.
- juz ci kiedyś mówiłam - wzdycha lekko - nie obchodzi mnie
jak powstałam i kto mnie stworzył. Co z tego ze nie byłam dziewczyna z twoich
snów? - pyta, a ja sie uśmiecham, bo widzę, że ona widzi i wie to, czego ja nie
umiem zaakceptować, że nie liczy sie to co było, liczy sie to, co jest tu i
teraz.
- nie byłaś - potwierdzam - ale teraz jesteś.
Jej usta odnajdują drogę do moich i juz wiem ze oboje mamy
dość rozmów na dziś, juz wiem jak to sie skończy. Wiem bo wiem czego pragnę i
czuje to, co ona mówi mi bez slow. "Kocham cie i wiem ze ty mnie kochasz.
Stańmy sie znowu jednością. "
Niczego bardziej nie pragnę. Przyciągam ja do siebie i
zatapiam sie w jej pocałunkach, w cieple jej ciała w zapachu jej skóry i w
niesamowitej delikatności jej dotyku i w ogromnej mocy szeptanych slow miłości,
akceptacji i przebaczenia.
- wybacz sobie i zapomnij – prosi cicho kobieta moich snów,
kładąc głowę na moim ramieniu, żeby raz jeszcze, jak co dzień zasnąć w moich
objęciach. Nie wiem nawet kiedy znaleźliśmy się w sypialni, kiedy zdążyliśmy tu
przejść, skoro cały czas byliśmy zajęci pocałunkami, dotykiem, chłonięciem
siebie nawzajem…
- staram sie... - odpowiadam choć nie wiem czy ona to
jeszcze słyszy - dziękuję ze zostałaś ze mną, że...
Mruczy w odpowiedzi i wtula sie mnie. Podnosi głowę, żeby na
mnie spojrzeć. Jednak nie spała jeszcze.
- nie umiem cię zostawić. Nie umiem sie na ciebie gniewać.
Jedyne co potrafię to wybaczyć ci wszystko i przyjąć cie takim, jakim jesteś....
- nie wiem jak... - chrypie ledwo wypychając słowa przez
ściśnięte poczuciem winy gardło. - nie wiem jak możesz mi wybaczyć to, co
zrobiłem.
Jolie uśmiecha sie i pochyla sie niżej nade mną. Jej usta
prawie muskają moje wargi. A ja znów pluję sobie w brodę, bo widzę, że nie
jestem teraz dla niej oparciem, którym zawsze chciałem, być. Nie jestem i nie
będę nim dopóki jej tego wszystkiego nie powiem, dopóki nie zrzucę tego ciężaru
z piersi…
- kocham cie. Jak mogłabym ci nie wybaczyć? - niski, głęboki
glos wola do mnie. Lekka chrypka, którą ona przywołuje zawsze kiedy mówi coś
takiego, cos co po raz kolejny pozwala mi uwierzyć, że jestem największym
szczęściarzem na ziemi. Bo mam ją.
Nie wytrzymuję, bo nie chcę wytrzymać, nawet nie próbuję się
hamować, Wiem, że ona tego chce, wiem, bo właśnie przesuwa nosem po mojej
szczęce. Przyciągam ja mocno do siebie, ramionami obejmuję ją tak, jakbym
chciał ją odciąć od świata i naprawdę zostawić tylko dla siebie. Stykam nasze
usta i po chwili przenoszę się do świata bez poczucia winy, bez tragicznej
historii. Przenoszę się dokładnie tam, gdzie byłem kiedy pierwszy raz ją
całowałem. Do namiastki mojego prywatnego nieba. Tu, na ziemi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!