Me

Me

środa, 28 sierpnia 2013

Żywioły: Powietrze 2 - Inaczej


V.

Obudziłem sie nagle, bo było mi gorąco. W głowie kołatała mi niejasna myśl, że od dziś wszystko jest inaczej. Otworzyłem oczy i usiadłem. Byłem dokładnie tam, gdzie zasnąłem, byłem tym, kim pamiętałem. Wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętałem, ale ciągle miałem wrażenie, że coś jest nie tak...
Rozejrzałem się. Otoczenie się nie zmieniło. Ściągnąłem brwi. Czarne ściany, wszędzie kominki i trzaskający ogień. Dokładnie tak, jak zapamiętałem. Spojrzałem w dół. Dotknąłem piersi, bo czułem tam lekkie pieczenie. Podniosłem się i podszedłem do lustra. Czarny tusz układał się w płomienie, otoczone jakimś napisem, którego nie umiałem odczytać w lustrzanym odbiciu. Wiedziałem tylko jedno, wiedziałem ,że to znak przynależności do Żywiołów, znak mojej władzy nad ogniem.
- „Nie ważne” -  pomyślałem i pstryknąłem palcami, wzniecając ogień na środku pokoju, a potem z łatwością gasząc go gestem. 
Tak, zawsze to lubiłem. Odrobina rozluźnienia przy trzaskających płomieniach na zawołanie. To jest cos! Super!  Fajnie mieć władzę i to nad najfajniejszym, najlepszym i najważniejszym żywiołem. 
Nagle mój znak zaczął piec, boleć, palić. Miałem wrażenie, że zaraz mnie rozerwie. Przed oczami stanął mi lodowy pałac i droga do niego. Wściekłem się, bo nie podobało mi się to ograniczenie. Nigdy nie lubiłem tych cholernych praw, tego ,ze mieliśmy jakby kaganiec, że nie mogliśmy nigdy nic zrobić z własnej woli. My, ja i Phoenix – moja partnerka, przywódczyni Żywiołów Ognia. Te cholerne ograniczenia doprowadzały mnie do szału! Czasem miałem ochotę zrobić coś dla siebie – podłubać przy motocyklu albo pobawić się z jakąś dziewczyną, niezobowiązująco, bo byłem pewien, że nigdy się nie zakocham. Po prostu wiedziałem, że nie ma tak zwanej „tej jedynej”, skoro nawet Phoenix nie była dla mnie odpowiednia, mimo, że dzieliliśmy ze sobą pasję motoryzacyjną, to kto mógł być? Kto, pytam się?!
Znowu pieczenie. Aż wykręcało mnie z bólu. Wiedziałem, że to wezwanie, którego nie mogę olać. Wiedziałem, że lodówki chcą koniecznie widzieć nas natychmiast u siebie, żeby ustalić co robimy. Żałosne! A co mamy niby robić? Udawać, jak zwykle, że staramy się wypełnić misję, której wypełnić się nie da. Cholera, muszę tam pojechać, bo inaczej to wszystko się nie uspokoi. Będzie paliło i piekło dopóki nie wsiądę na motor i nie pojadę do tych zimnych idiotów i nie wytłumaczę im gdzie ich miejsce i gdzie konkretnie mam tę ich cholerną misję!
Założyłem podarte jeansy, wsunąłem nogi w glany, po raz kolejny uświadamiając sobie, że cały czas chodzę po rozżarzonych węglach. Uwielbiałem tę podłogę. Była klimatyczna. Całe zamczysko było w dechę! Totalny odjazd! Serio!
Nie sznurowałem butów. Złapałem skórzaną kurtkę motocyklowa i zszedłem do warsztatu. Doskonale znalem rozkład zamczyska, znałem wszystkie tajemne i mniej tajemne przejścia. Poruszałem się po nim szybciej niż ktokolwiek inny. Nawet Phoenix nie znała tylu przesmyków, co ja. 
W garażu zobaczyłem ją. Elegancka, szczupła, wysoka. Jej czerwone włosy opadały falami na plecy. Dłubała coś przy swoim motorze, szykując go do jazdy. Kiedy wszedłem wstała, wytarła dłonie ze smaru i zapięła kombinezon pod szyję. 
- Cześć Phoenix. – mruknąłem udając, że w ogóle nie wkurza mnie jej lśniący, wypucowany motocykl.   
Uśmiechnęła sie i skinęła głową zakładając ostentacyjnie kask i siadając na swojego ścigacza. 
- Widzę, że też masz znak – powiedziała, wskazując na moją pierś i podciągając odrobinę rękaw kombinezonu, żeby pokazać mi swój, na nadgarstku. – Jak myślisz, co to oznacza? – zapytała.
Wzruszyłem ramionami i niespiesznie podszedłem do mojego czarnego, matowego (jak trzeba!) Bellagio.  Założyłem po drodze kurtkę i okulary przeciwsłoneczne. Dotknąłem rozrusznika i z dumą obserwowałem minę Phoenix, kiedy silnik mojego motocykla ryknął i całkowicie zagłuszył żałosne gwizdanie jej czterocylindrowca. Pokręciła głową. 
- Val, jesteś niemożliwy...
Uśmiechnąłem sie szeroko. Uwielbiałem ją! To była jedyna dziewczyna na świecie, którą tolerowałem na dłużej niż szybki numerek.  To mój typ. Dziewczyna na motorze, która nie boi sie smaru. Byliśmy zgraną parą!
Kiedy ruszyliśmy, kiedy wiatr rozwiał moje włosy cala złość wyparowała. Nie ważne gdzie, ważne, że mogę sie cieszyć wolnością, jaką daje mi tylko motocykl. Dodałem gazu śmiejąc sie na cale gardło, a Phoenix śmignęła obok mnie na tylnym kole. Odkręciłem mocno manetkę. Nie dam sie wyprzedzić, o nie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!