K.
Jesteśmy już wszyscy. Prawie. Wiatr w drodze, za chwilę tu
będą, więc ich nie liczę. Nie ma jednego, tego, kogo się spodziewałem. Nie znam
ich, ale podejrzewałem, że to on będzie sprawiał problemy. Próbowałem to
wyjaśnić Omali, ale niestety, nie zrozumiała. Próbowałem jej powiedzieć, że
czuję, że Ogień to będą problemy, że on ma to wszystko gdzieś, głęboko, że
będzie się martwił tylko o siebie, o swoje interesy, że może nas wszystkich
zgubić. Wszystkich. Spojrzałem w czarne oczy rudowłosej dziewczyny i już
wiedziałem, że ona chce, bardzo chce pomóc, ale nie potrafi, nie nadaje się do
podejmowania decyzji. Będzie pomocnikiem, nie decydentem.
Na przywódców mam na razie dwóch kandydatów. Jednym jestem
ja, z oczywistych dla mnie względów, o których inni wiedzieć nie muszą. Drugim
jest kobieta, dziewczyna lód, rozsądna, inteligentna, choć nieco roztrzepana,
ale o niesamowitych zdolnościach planistycznych. Potrafi ogarnąć ten bajzel,
który teraz, nagle zwalił się do nich do zamku. Przewiduje wszystko i o
wszystkim myśli. Może nie działa w sposób zorganizowany, może nie robi
wszystkiego w należytej kolejności, ale to, czego się dotknie, zamienia w złoto.
Zauważyłem, że doskonale się uzupełniają z Assanem. On porządkuje po niej
wszystko, co trzeba, ona jest kreatywna, ma milion pomysłów na minutę. Jest po
prostu nieziemska!
Siedzimy we czwórkę przy lodowym stole, na zimnych
krzesłach. Nalani gdzieś zniknęła, bo znowu przypomniała sobie o czymś co
jeszcze musi zrobić. Znika tak co chwilę. Assan siedzi przy nas i dba o to,
żeby na stole było jedzenie i picie. Najpierw uczta, potem zabierzemy się do
planowania. Zastanawiam się przez chwilę gdzie partner ognistej dziewczyny,
dlaczego nie przyjechali razem. W jej myślach widzę jego, jak naprawia motor.
Jest niedaleko, więc pewnie zaraz przyjedzie. Nie mam czasu więcej się nad tym
zastanawiać, bo coś odciąga moją uwagę. Omala wierci się niespokojnie. Łapię
jej dłoń i ściskam, spoglądam jej w oczy.
- Zimno mi – mówi od razu, nie muszę zadawać pytania, ona
zawsze wie o co chodzi, zawsze prowadzi nasze dialogi sama. Jestem jej za to
wdzięczny, bo ja nie umiem przemawiać, nie lubię składać słów. – W sumie to
mógłbyś mi pomóc… - szepcze – Jesteś lepszy z roślinami. Zrób jakąś wyściółkę z
mchu, proszę.
Uśmiecham się, ona wstaje na chwilę. Materiałowe pokrycie,
które dostarczyła Nalani najwyraźniej jej nie wystarcza, więc dotykam jej
krzesła tworząc na nim miękkie, ciepłe posłanie z mchu i liści.
- Dziękuję, jesteś niesamowity, uwielbiam cię! – zarzuca mi
ręce na szyję i całuje mnie mocno.
Sztywnieję automatycznie. Uwielbiam, kiedy to robi, ale nie
powinna tu, nie w gościach, nie przy innych Żywiołach. To są nasze osobiste
sprawy, nasze osobiste odczucia i chcę, żeby pozostały między nami, bo tylko
wtedy będą wyjątkowe i niepowtarzalne. Łapię jej przedramiona i odsuwam od
siebie. Patrzę jej w oczy i widzę w nich zawód i chcę jej o tym wszystkim
powiedzieć, o tym, o czym przed chwilą pomyślałem. Otwieram usta, ale nic się z
nich nie wydostaje, kompletnie nic. Omala spuszcza wzrok i zaczyna wykręcać
sobie palce. Łapię jej dłonie, żeby ją pocieszyć, żeby jej pokazać, że chcę
tego, co ona, że uwielbiam jej dotyk i pocałunki, ale że nie powinniśmy, bo nie
taka jest nasza misja, nie po to tu przyjechaliśmy, chcę jej powiedzieć, że
chętnie wrócą do tego w naszym zamku, ale nie tu.
- Zrób posłanie i dla siebie… - mówi cicho – też marzniesz,
widzę to. – wciąż na mnie nie patrzy. Łapię jej podbródek i zmuszam do
spojrzenia na siebie.
- „Chcę, żebyś taka
była, uwielbiam wszystko, co dotyczy ciebie, jesteś… niesamowita” – to
wszystko chcę jej powiedzieć, ale nic z tego nie opuszcza moich ust. Tak jest
zawsze, zawsze, kiedy chcę się przyznać do swoich uczuć, coś mnie blokuje.
- Powiedz. – proszę cicho.
- Co mam powiedzieć? – jej oczy są smutne, ciemna, brązowa
skóra szarzeje, widzę, że powoli gaśnie jej podekscytowanie związane z wyprawą
do innego zamku, z naradą, z tym, że w końcu coś zaczniemy robić. Patrzy na
mnie, a ja ściskam jej dłoń i kiwam lekko głową.
– Przyjechaliśmy tu, jest fajnie, jest inaczej, podoba mi
się – zaczyna słowotok, a ja przymykam oczy, bo lubię jej po prostu słuchać. –
Dobrze, że wreszcie coś zrobimy, bo świadomość tego jak długo nic się nie
działo, trochę mnie irytuje… - urywa, bo otwierają sie drzwi komnaty.
Wchodzi Nalani, a zaraz za nią Tadi i Erion. Tadi jest
nieobecna, to jedyna osoba, której nie mogę rozszyfrować. Wiem, co myśli, ale
nic mi to nie mówi. Nie mam pojęcia w jakim języku porozumiewają się ona z
Erionem, ale on rozumie ją doskonale.
- Cichy wieczorny szept
liści… - Tadi patrzy na mnie niewidzącym wzrokiem, a potem spogląda na
Omalę. – Świergot porannych ptaków na drzewach…
- Witajcie, Żywioły ziemi – Erion podchodzi do nas obejmując
ją w pasie i podając nam rękę. Marszczę czoło. Chyba tłumaczył to, co ona
mówiła.
Erion przygląda mi się uważnie, jakby mnie badał. Ja przez chwilę
odwzajemniam to spojrzenie, ale widzę, że Tadi zaczyna się trząść, więc staram się
uśmiechnąć zachęcająco i kiwam jej głową. Chcę jej podać rękę, chcę pocałować wierzch
jej dłoni, ale ona cofa się, kuli się przerażona w ramionach Eriona.
- Wybaczcie Tadi,
jest nieśmiała.
- Raczej nieufna, - odzywa się Omala – Mam nadzieję, że
kiedyś zrozumiesz, że od żadnego z nas nic ci nie grozi. – szepcze cicho do
niej. Nie wyciąga ręki, nie próbuje jej dotknąć, tylko patrzy tymi swoimi
ciepłymi oczyma prosto na nią. Tadi uśmiecha się nieco i rozluźnia.
Erion z wdzięcznością kiwa do Omali, odwraca się i prowadzi
Tadi dalej.
- Przyjemne ciepło kominka…
Phoenix uśmiecha się szeroko.
- Miło, że nie kojarzysz mnie z poparzeniami. – śmieje się, a Tadi na chwilę się rozjaśnia.
Widzę, że nawet Erion jest zdziwiony. Rozglądam się, Nalani znowu gdzieś
zniknęła. Wzdycham.
- Woda, która spada z wysoka… - szepcze znowu Tadi.
Erion uśmiecha się szeroko.
- Tak, Tadi, to Assan, wodospad.
Assan kiwa do nich i pokazuje im, żeby usiedli. Prawie to
robią, kiedy Tadi spogląda na drzwi wejściowe do komnaty.
- Wulkan... – szepcze – Ogień wybuchnie, kiedy spotka lód… -
Tadi opada na krzesło.
Ściągam brwi i spoglądam na Eriona, ale on też chyba
niewiele zrozumiał, bo tylko wzrusza ramionami.
- Ogień przyszedł – mówi i siada dokładnie w momencie, kiedy
drzwi otwierają się z hukiem, a w drzwiach staje on.
Ma dokładnie tę samą postawę, jaką sobie wyobrażałem. Myśli
tylko o sobie, o nikim innym. Jest cały umazany jakimś smarem. Nie uśmiecha
się, spogląda na nas po kolei, jakby nas oceniał, a potem robi krok do przodu i
staje.
- Jestem Val. – oznajmia.
Przedstawiamy się po kolei. Phoenix odsuwa krzesło obok
siebie gestem zapraszając go, żeby usiadł. Waha się chwilę, ale potem to robi.
Rozkłada na krześle jakąś dziwną płachtę. Phoenix zrobiła to samo. Wyczytałem w
jej myślach, że to zapobiega stopieniu krzeseł przez ich ciało. Faktycznie,
kiedy ściskałem jej dłoń, była wyjątkowo gorąca. Erioa prawie nie czułem, był
jak powietrze, Assan, chłodny i wilgotny. Omala ma szorstkie dłonie, jak kora
drzewa. Ja też. Taka nasza uroda.
Ogień siada na krześle, a właściwie rozpiera się na nim,
zakłada nogę na nogę i wyciąga je do przodu, ręce krzyżuje na piersi i wbija
wzrok w czubki czarnych butów.
Drzwi otwierają się po raz kolejny, Żywioły wody i lodu wnoszą
jedzenie, zaczyna się właściwa uczta. Przepyszne, pachnące jedzenie, aż nam
wszystkim ślinka cieknie…
Na końcu wchodzi Nalani. Wszyscy patrzą na to z zachwytem.
Wszyscy oprócz niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!