Me

Me

czwartek, 29 sierpnia 2013

Żywioły: Powietrze 5 - Pierwsze spotkanie


K.
Jesteśmy już wszyscy. Prawie. Wiatr w drodze, za chwilę tu będą, więc ich nie liczę. Nie ma jednego, tego, kogo się spodziewałem. Nie znam ich, ale podejrzewałem, że to on będzie sprawiał problemy. Próbowałem to wyjaśnić Omali, ale niestety, nie zrozumiała. Próbowałem jej powiedzieć, że czuję, że Ogień to będą problemy, że on ma to wszystko gdzieś, głęboko, że będzie się martwił tylko o siebie, o swoje interesy, że może nas wszystkich zgubić. Wszystkich. Spojrzałem w czarne oczy rudowłosej dziewczyny i już wiedziałem, że ona chce, bardzo chce pomóc, ale nie potrafi, nie nadaje się do podejmowania decyzji. Będzie pomocnikiem, nie decydentem.
Na przywódców mam na razie dwóch kandydatów. Jednym jestem ja, z oczywistych dla mnie względów, o których inni wiedzieć nie muszą. Drugim jest kobieta, dziewczyna lód, rozsądna, inteligentna, choć nieco roztrzepana, ale o niesamowitych zdolnościach planistycznych. Potrafi ogarnąć ten bajzel, który teraz, nagle zwalił się do nich do zamku. Przewiduje wszystko i o wszystkim myśli. Może nie działa w sposób zorganizowany, może nie robi wszystkiego w należytej kolejności, ale to, czego się dotknie, zamienia w złoto. Zauważyłem, że doskonale się uzupełniają z Assanem. On porządkuje po niej wszystko, co trzeba, ona jest kreatywna, ma milion pomysłów na minutę. Jest po prostu nieziemska!
Siedzimy we czwórkę przy lodowym stole, na zimnych krzesłach. Nalani gdzieś zniknęła, bo znowu przypomniała sobie o czymś co jeszcze musi zrobić. Znika tak co chwilę. Assan siedzi przy nas i dba o to, żeby na stole było jedzenie i picie. Najpierw uczta, potem zabierzemy się do planowania. Zastanawiam się przez chwilę gdzie partner ognistej dziewczyny, dlaczego nie przyjechali razem. W jej myślach widzę jego, jak naprawia motor. Jest niedaleko, więc pewnie zaraz przyjedzie. Nie mam czasu więcej się nad tym zastanawiać, bo coś odciąga moją uwagę. Omala wierci się niespokojnie. Łapię jej dłoń i ściskam, spoglądam jej w oczy.
- Zimno mi – mówi od razu, nie muszę zadawać pytania, ona zawsze wie o co chodzi, zawsze prowadzi nasze dialogi sama. Jestem jej za to wdzięczny, bo ja nie umiem przemawiać, nie lubię składać słów. – W sumie to mógłbyś mi pomóc… - szepcze – Jesteś lepszy z roślinami. Zrób jakąś wyściółkę z mchu, proszę.
Uśmiecham się, ona wstaje na chwilę. Materiałowe pokrycie, które dostarczyła Nalani najwyraźniej jej nie wystarcza, więc dotykam jej krzesła tworząc na nim miękkie, ciepłe posłanie z mchu i liści.
- Dziękuję, jesteś niesamowity, uwielbiam cię! – zarzuca mi ręce na szyję i całuje mnie mocno.
Sztywnieję automatycznie. Uwielbiam, kiedy to robi, ale nie powinna tu, nie w gościach, nie przy innych Żywiołach. To są nasze osobiste sprawy, nasze osobiste odczucia i chcę, żeby pozostały między nami, bo tylko wtedy będą wyjątkowe i niepowtarzalne. Łapię jej przedramiona i odsuwam od siebie. Patrzę jej w oczy i widzę w nich zawód i chcę jej o tym wszystkim powiedzieć, o tym, o czym przed chwilą pomyślałem. Otwieram usta, ale nic się z nich nie wydostaje, kompletnie nic. Omala spuszcza wzrok i zaczyna wykręcać sobie palce. Łapię jej dłonie, żeby ją pocieszyć, żeby jej pokazać, że chcę tego, co ona, że uwielbiam jej dotyk i pocałunki, ale że nie powinniśmy, bo nie taka jest nasza misja, nie po to tu przyjechaliśmy, chcę jej powiedzieć, że chętnie wrócą do tego w naszym zamku, ale nie tu.
- Zrób posłanie i dla siebie… - mówi cicho – też marzniesz, widzę to. – wciąż na mnie nie patrzy. Łapię jej podbródek i zmuszam do spojrzenia na siebie.
- „Chcę, żebyś taka była, uwielbiam wszystko, co dotyczy ciebie, jesteś… niesamowita” – to wszystko chcę jej powiedzieć, ale nic z tego nie opuszcza moich ust. Tak jest zawsze, zawsze, kiedy chcę się przyznać do swoich uczuć, coś mnie blokuje.
- Powiedz. – proszę cicho.
- Co mam powiedzieć? – jej oczy są smutne, ciemna, brązowa skóra szarzeje, widzę, że powoli gaśnie jej podekscytowanie związane z wyprawą do innego zamku, z naradą, z tym, że w końcu coś zaczniemy robić. Patrzy na mnie, a ja ściskam jej dłoń i kiwam lekko głową.
– Przyjechaliśmy tu, jest fajnie, jest inaczej, podoba mi się – zaczyna słowotok, a ja przymykam oczy, bo lubię jej po prostu słuchać. – Dobrze, że wreszcie coś zrobimy, bo świadomość tego jak długo nic się nie działo, trochę mnie irytuje… - urywa, bo otwierają sie drzwi komnaty.
Wchodzi Nalani, a zaraz za nią Tadi i Erion. Tadi jest nieobecna, to jedyna osoba, której nie mogę rozszyfrować. Wiem, co myśli, ale nic mi to nie mówi. Nie mam pojęcia w jakim języku porozumiewają się ona z Erionem, ale on rozumie ją doskonale.
- Cichy wieczorny szept  liści… - Tadi patrzy na mnie niewidzącym wzrokiem, a potem spogląda na Omalę. – Świergot porannych ptaków na drzewach…
- Witajcie, Żywioły ziemi – Erion podchodzi do nas obejmując ją w pasie i podając nam rękę. Marszczę czoło. Chyba tłumaczył to, co ona mówiła.
Erion przygląda mi się uważnie, jakby mnie badał. Ja przez chwilę odwzajemniam to spojrzenie, ale widzę, że Tadi zaczyna się trząść, więc staram się uśmiechnąć zachęcająco i kiwam jej głową. Chcę jej podać rękę, chcę pocałować wierzch jej dłoni, ale ona cofa się, kuli się przerażona w ramionach Eriona.
 - Wybaczcie Tadi, jest nieśmiała.
- Raczej nieufna, - odzywa się Omala – Mam nadzieję, że kiedyś zrozumiesz, że od żadnego z nas nic ci nie grozi. – szepcze cicho do niej. Nie wyciąga ręki, nie próbuje jej dotknąć, tylko patrzy tymi swoimi ciepłymi oczyma prosto na nią. Tadi uśmiecha się nieco i rozluźnia.
Erion z wdzięcznością kiwa do Omali, odwraca się i prowadzi Tadi dalej.
- Przyjemne ciepło kominka…
Phoenix uśmiecha się szeroko.
- Miło, że nie kojarzysz mnie z poparzeniami.  – śmieje się, a Tadi na chwilę się rozjaśnia. Widzę, że nawet Erion jest zdziwiony. Rozglądam się, Nalani znowu gdzieś zniknęła. Wzdycham.
- Woda, która spada z wysoka… - szepcze znowu Tadi.
Erion uśmiecha się szeroko.
- Tak, Tadi, to Assan, wodospad.
Assan kiwa do nich i pokazuje im, żeby usiedli. Prawie to robią, kiedy Tadi spogląda na drzwi wejściowe do komnaty.
- Wulkan... – szepcze – Ogień wybuchnie, kiedy spotka lód… - Tadi opada na krzesło.
Ściągam brwi i spoglądam na Eriona, ale on też chyba niewiele zrozumiał, bo tylko wzrusza ramionami.
- Ogień przyszedł – mówi i siada dokładnie w momencie, kiedy drzwi otwierają się z hukiem, a w drzwiach staje on.
Ma dokładnie tę samą postawę, jaką sobie wyobrażałem. Myśli tylko o sobie, o nikim innym. Jest cały umazany jakimś smarem. Nie uśmiecha się, spogląda na nas po kolei, jakby nas oceniał, a potem robi krok do przodu i staje.
- Jestem Val. – oznajmia.
Przedstawiamy się po kolei. Phoenix odsuwa krzesło obok siebie gestem zapraszając go, żeby usiadł. Waha się chwilę, ale potem to robi. Rozkłada na krześle jakąś dziwną płachtę. Phoenix zrobiła to samo. Wyczytałem w jej myślach, że to zapobiega stopieniu krzeseł przez ich ciało. Faktycznie, kiedy ściskałem jej dłoń, była wyjątkowo gorąca. Erioa prawie nie czułem, był jak powietrze, Assan, chłodny i wilgotny. Omala ma szorstkie dłonie, jak kora drzewa. Ja też. Taka nasza uroda.
Ogień siada na krześle, a właściwie rozpiera się na nim, zakłada nogę na nogę i wyciąga je do przodu, ręce krzyżuje na piersi i wbija wzrok w czubki czarnych butów.
Drzwi otwierają się po raz kolejny, Żywioły wody i lodu wnoszą jedzenie, zaczyna się właściwa uczta. Przepyszne, pachnące jedzenie, aż nam wszystkim ślinka cieknie… 
Na końcu wchodzi Nalani. Wszyscy patrzą na to z zachwytem. Wszyscy oprócz niego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!