Przyglądam się jej i szukam tego, o czym mówił mi Blake
podczas naszej pierwszej rozmowy. Pamiętam, ze nazwał ją wyjątkową, ale mówił,
że wszyscy uważali ją za przeciętną. Jest niewysoka, choć wyższa ode mnie, dość
szczupła. W jej twarzy faktycznie nie ma nic wyjątkowo pięknego, ale nie mogę
nazwać jej brzydką. Jest… przeciętna, faktycznie, ale wzrok Blake’a mówi coś
innego. Widzę w nim zachwyt i uwielbienie i… prośbę, chyba o wybaczenie całego
tego zamieszania, które się teraz zrobiło, o wybaczenie obecności dziewcząt,
które ewidentnie czegoś od niego chcą… czegoś, czego nie powinien dawać żadnej
oprócz taj, która stoi teraz z nim twarzą w twarz…
Blake robi krok do przodu, a kobieta cofa się. Na jego
twarzy maluje się najpierw zdziwienie, a potem znów niema prośba o wybaczenie.
Po chwili bezradnie wyciąga rękę w jej kierunku, ale ona znów robi krok w tył.
Na jego twarzy widać ból, kiedy opada na kolana.
Pierwszy raz widzę, jak jego pewność siebie i umiejętność
bajerowania dziewczyn chowają się gdzieś. Pierwszy raz widzę, jak jego
zawadiacki uśmiech zamienia się w lekkie rozchylenie warg, jakby w oczekiwaniu
na choć jedno słowo, jakby nie śmiał sam się odezwać jako pierwszy.
Podbiegam do niego i klękam przy nim. Słyszę, jak wymawia
jej imię, powtarza je jak w transie, wzrok ma utkwiony w jej twarzy, wydaje
się, że mnie nie zauważa.
- Mary, żyjesz… Mary… - Jego głos jest jak nieobecny szept,
jakby nie wierzył własnym oczom…
Nie umiem wyczytać z jego twarzy czy jest szczęśliwy, choć
wiem, że powinien. Nie widzę też przerażenia, jest tylko ból… Chce mi się płakać, bo wiem, że spotkanie jej
to było jego marzenie, ale chyba nie przewidział, że to ponowne spotkanie
będzie przebiegało dokładnie w ten sposób.
Próbuję go zmusić, żeby wstał, ale nie daję rady. Dopiero
Robin stawia go na nogi. Patrzy na mnie pytająco.
- O co chodzi? – pyta tak cicho, że tylko ja to słyszę. Blake
pewnie tez by usłyszał, gdyby nie to, że chyba nic do niego teraz nie dociera.
- Blake właśnie zobaczył coś, jakby ducha… - szepczę.
Robin wskazuje ruchem głowy rudowłosą panią architekt, a ja
kiwam głową. Marszczy czoło i przygląda się na zamianę jej i jemu. Widzi to
samo, co ja. Wie, że nawet jeśli starają się sobie nie przyglądać, to ich
spojrzenia co chwilę się krzyżują. Unosi lekko kącik ust, jakby właśnie sobie
coś uświadomił, ale zaraz potem spogląda na mnie i całuje mnie w czubek głowy.
Kobieta wciąż patrzy na Blake’a, przestała już udawać, że go
nie zauważa. Oczy ma szeroko otwarte, usta rozchylone tak, jak on, jakby
chciała coś powiedzieć, ale nie miała na to odwagi. Jej twarz zmienia się jak w
kalejdoskopie. Raz widzę na niej radość, raz wściekłość, raz chyba rozczarowanie.
Nie umiem jej rozgryźć. Marszczę czoło, a ona oddycha głęboko i prostuje się
nagle robiąc krok do przodu.
- Mary… - Blake odzyskuje w końcu głos. – Mary! – krzyczy do
niej.
Na dźwięk własnego imienia przechodzą ją dreszcze i chwieje
się lekko. Jeden z mężczyzn przychodzi jej z pomocą i szepcze jej coś na ucho,
ale ona macha ręką, odchrząkuje i odzywa się po raz kolejny.
- Jak już mówiłam, mam na imię Mary i tak jak obiecałam
pomogę wam zbudować domy – zwraca się do wszystkich ignorując całkowicie
obecność Blake’a, który chwiejnym krokiem, podtrzymywany przeze mnie i przez
Robina, zbliża się do niej z wyciągniętą ręką, ale ona odsuwa się od niego, po
czym omija mnie szerokim łukiem, podchodzi do Jacka i zaczyna z nim rozmawiać
półgłosem. Przez chwilę wymieniają uwagi, ale nie wiem o czym rozmawiają, bo
moja uwaga skupiona jest na Blake’u, który wciąż nie może się otrząsnąć. Jack
pokazuje w stronę Robina, a ten pochyla się w moim kierunku.
- Rozmawiają o naszym domu – mówi – Musze iść. – słyszę, że
mówi to niechętnie – Poradzisz sobie z nim? – wskazuje Blake’a.
Kiwam głową.
Pewnie, że sobie poradzę. Muszę. Zawdzięczam mu tak wiele,
że nie mogę go w tej chwili zostawić.
Staję przed nim o łapię jego ręce, opuszczając je w dół
wzdłuż jego ciała, żeby nie były tak idiotycznie zawieszone w powietrzu, w
połowie błagalnego gestu. Odwracam jego twarz od Mary i zmuszam, żeby spojrzał
na mnie.
- Ona mnie nie poznaje… - szepcze.
Spoglądam w jej kierunku i widzę jak jej wzrok co chwilę
ucieka w naszym kierunku. Jestem pewna, że ona doskonale wie z kim ma do
czynienia, tylko z jakiegoś niewiadomego powodu nie chce się do tego przyznać.
Widzę, że jej wzrok prześlizguje się z jego twarzy na nasze splecione dłonie i
wtedy odwraca się wściekła do Jacka i
wlepia w niego wzrok na tak długo jak potrafi.
Ona jest zazdrosna! Krzyczę w duchu z radości. Tylko o to
jej chodzi. Doskonale wie, kim on jest i wciąż czuje do niego to, co ponad
dwieście lat temu…
- Blake… - zaczynam, jego wzrok jest dalej nieobecny.
Kładę mu ręce na ramionach i potrząsam nim.
- Blake! – krzyczę.
Wlepia we mnie wzrok. Marszczy czoło.
- Jolie? – przez chwilę jeszcze jest zdezorientowany. –
Jolie… to jest… Ona… Mary… Moja Mary… Dlaczego? – znów opada na kolana i ukrywa
twarz w dłoniach.
Klękam koło niego i zmuszam go, żeby na mnie spojrzał.
- Pamiętam co dla mnie zrobiłeś, Blake. – mówię cicho –
Nigdy ci tego nie zapomnę i nigdy ci się za to nie odwdzięczę, ale… -
przyglądam się Mary spod przymkniętych powiek – Zwrócę ci ją, choćbym miała… -
urywam, waham się chwilę – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, Blake… - podnoszę
na niego wzrok i uśmiecham się zachęcająco.
Kąciki jego ust unoszą się lekko, ale widzę, że nie wierzy w
powodzenie mojej misji, bo ten uśmiech jest ewidentnie wymuszony i wiem, że
robi to tylko, żeby poprawić mi humor. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu,
że muszę dać radę. Nie mogę go znieść w takim wydaniu. Uosobienie pogody ducha
nagle przeszło na ciemną stronę depresji. Tak nie może być!
Wstaję i idę do Robina, bo widzę, że mnie woła. Mary odsuwa
się nieco ode mnie, kiedy do nich podchodzę. Widzę, że spogląda to na mnie, to
na Blake’a, to na tłumek dziewcząt w drzwiach hotelu, ewidentnie zszokowany
obrotem sprawy i zachowaniem swojego męskiego idola.
- To jest Mary – zaczyna Robin – Okazało się, że została
odnaleziona jako jedna z ocalałych ze trzy lata temu, w Underground, które
sąsiadowało z naszym. Chwilę później wyszli na powierzchnię i okazało się, że
wykształcenie Mary, mimo, że niepełne, bardzo im pomoże. – uśmiecha się. – Ciekawe prawda?
Jego słowa docierają do mnie połowicznie. Zastanawiam się,
jak skierować rozmowę na Blake’a.
Robin szturcha mnie w ramie, bo zauważa, że jestem
nieobecna. Kiwam głową. To wszystko jest bardzo ciekawe. A jeszcze ciekawsze
jest to, że ona miała nie żyć. Jakim cudem przetrwała katastrofę, skoro Blake
widział, jak osuwa się na ziemię i umiera. Jak to możliwe?
- Mary ma kilka pomysłów na dom dla nas, chciałem sprawdzić,
czy wybierzesz ten sam projekt, który mi się spodobał… – mówi Robin wyrywając
mnie z zamyślenia i obejmując mnie w pasie.
Mary marszczy czoło i podnosi wzrok na Robina. Potem uważnie
przygląda się mojej twarzy i znów patrzy na niego.
- To jest twoja Jolie? – pyta z niedowierzaniem, a jej wzrok
ucieka do byłego ukochanego.
Robin kiwa głowa uśmiechając się szeroko.
- A myślałaś, że jest dziewczyną Blake’a? – pyta.
Mary kiwa głową i znów z niepokojem spogląda na Blake’a,
który wciąż klęczy ukrywając twarz w dłoniach.
Kopię Robina lekko w kostkę, żeby dać mu do zrozumienia, że
powinien zakończyć ten temat, ale on ciągnie dalej.
- Oni są tylko przyjaciółmi, choć łączy ich dość specyficzna
zażyłość… - urywa na chwilę – Czasem nawet jestem o niego zazdrosny… - szukam
prześmiewczej nuty w jego głosie, ale on mówi zupełnie poważnie.
Uśmiecham się w duchu, bo wiem, że kiedyś jego zazdrość była
dla mnie przeszkodą niemal nie do przeskoczenia, a teraz mówi o tym dość
swobodnie, przyznaje się, że czasem nie czuje się komfortowo z tym, co robię,
ale nie stara się mnie powstrzymywać.
Marszczę czoło i przyglądam mu się uważnie jeszcze raz.
Widzę, że patrzy raz na Blake’a, raz na mnie i widze, ze nie umie ukryć
niepewności, strachu, że kiedyś mnie i Blake’a połączy coś więcej.
Obejmuję go mocno i całuję w policzek.
- Przecież wiesz… - zaczynam, ale przerywa mi gestem i
zaczyna się śmiać.
Ponownie kopię go w kostkę. Czuję jak jego dłoń zaciska się
na mojej, jakby chciał mnie uspokoić... A może chce dać wyraźny znak, ze należę
do niego…
Puszcza do mnie oko.
- Blake lubi dziewczyny, lubi z nimi przebywać i ma w sobie
chyba jakiś magnes, bo lgną do niego niesamowicie… - uśmiecha się lekko – Boję
się, że i ty kiedyś okażesz się podatna na jego urok. – Znowu mówi poważnie, a
mi robi się głupio, bo przypominam sobie z czego wynikają jego obawy. Kiedyś
powiedziałam mu, że Blake mi się podoba. I wtedy tak było… ale od tamtego czasu
zmieniło się niemal wszystko, poza tym, że wciąż kocham tego samego mężczyznę.
- Robin… - znowu próbuje mnie uciszyć gestem, ale nie daję
się.
Wspinam się na palce i prosto do ucha szepczę mu to, co
przed chwilą pomyślałam, że moje uczucie do niego jest jedyną stałą rzeczą w
moim życiu. – To z tobą chcę spędzić resztę życia, nie z nim, ani z nikim innym.
- Dziękuje – szepcze mi prosto do ucha i przyciska usta do
mojego czoła.
Mary wciąż nam się przygląda, chyba z lekką zazdrością…
Robin pogodnieje i przełącza się z powrotem w tryb ratowania
związku przyjaciela.
- Ale wiesz co, Mary, mam wrażenie, że te wszystkie
dziewczyny to dla niego nic poważnego. On chyba czeka na kogoś wyjątkowego.
Może na kogoś, kogo już poznał… bo jakoś
żadnej jeszcze nic nie obiecał, mimo, że wszystkie się do niego garną… –
uśmiecha się wskazując grupkę wciąż zdezorientowanych fanek Blake’a.
- Zauważyłam – cedzi przez zęby Mary.
Zazdrosna, jak cholera…
Patrzę na Robina, a on uśmiecha się szeroko.
- No nie, Mary… Ty też? – ironizuje – Jeszcze słowa z nim
nie zamieniłaś, a już się zakochałaś.
Ale Mary nie reaguje na zaczepkę, jakby jej nie słyszała. Przygląda
się Blake’owi, a ja wspinam się na palce i całuję lekko Robina. Wiem, że dobrze
zrobił. Wiem, że jak zwykle doskonale wie, co należy zrobić, żeby poskładać
wszystko do kupy. Udaje, że nie ma pojęcia kim jest Mary, choć tak naprawdę już
wszystkiego się domyślił.
- Mary, możesz nam pokazać te plany? – prosi przesadnie
przesłodzonym głosem przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie.
Jestem na niego trochę zła, że przerywa jej w takim
momencie, bo mam wrażenie, że mogłaby się wreszcie przekonać do posłania
Blake’owi choć jednego uśmiechu.
Mary wyciąga w naszą stronę plany i drżącym głosem opisuje
mi różnice pomiędzy poszczególnymi domami. Niektóre są ogromne, ale boję się,
że zgubię się na takiej przestrzeni. Nie podobają mi się też piętrowe domy.
Wolę coś mniejszego. Razem z Robinem wyciągamy ręce do najprostszego projektu –
parterowego domku z trzema sypialniami i salonem połączonym z kuchnią. Jego
rozkład jest znajomy i przypomina mi jedne z najwspanialszych chwil mojego
życia. Nasze dłonie stykają się i oboje pokazujemy Mary wybrany plan.
- To jeden z częściej wybieranych – mówi. – Przypomina
rozkład pomieszczeń w boksach na poziomie czerwonych.
Uśmiechamy się do siebie z Robinem, a Mary przygląda nam się
przez dłuższą chwilę i marszczy brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
- Ty byłeś jednym z przywódców, prawda? – mierzy Robina
wzrokiem – Pamiętam cię...
- Najwyższy sędzia Underground US15, do usług – kłania się w
pas.
- US15? – marszczę czoło.
- Tego was nie uczą, ale każdy Underground miał swój… eeeee…
kod. – wzrusza ramionami – musieliśmy je jakoś rozróżniać.
Uśmiecham się szeroko. No tak, kolejna rzecz, o której
„zapomnieli” nam powiedzieć. Już mnie to
nie dziwi, ani nie denerwuje. Po prostu poznałam kolejny fakt.
Mary odwraca się do mężczyzn, którzy z nią przyjechali i
podaje im plan domu.
- Robin pokaże wam gdzie jest działka, a potem pojedziecie
po drewno. – dyryguje. – Ja niedługo do was przyjdę.
Blake drży na dźwięk jej głosu, ale nie ośmiela się podnieść
wzroku.
Robin wskakuje z mężczyznami na wóz i pokazuje im gdzie mają
kierować konia. Ja chcę pójść razem z nim, ale Mary łapie mnie za łokieć tak
nagle, że aż podskakuję.
- Możemy porozmawiać? – pyta spoglądając z niepokojem na
Blake’a.
Kiwam głową, a ona prowadzi mnie wzdłuż hotelu. Siadamy na czymś,
co wygląda jak zwalone drzewo. Z radością dotykam dłonią chropowatej
powierzchni mojego nowego krzesła. Poznaję kolejną fakturę, wchodząc co raz
głębiej w ten świat. Oczy mam utkwione daleko, w okolicach wodospadu. Obserwuję
jak mężczyźni rysują coś patykami na ziemi w miejscu, gdzie ma stanąć nasz dom.
- Dobrze go znasz? – pyta Mary wyrywając mnie z zamyślenia.
Marszczę czoło, bo przez chwilę nie wiem o kogo mu chodzi,
ale zaraz się domyślam.
- Blake’a? – pytam dla porządku.
Kiwa głową i wpatruje się we mnie badawczo, jakby szukała oznak,
ze kłamię.
- Od czasu, kiedy go odnaleźli, od kilku miesięcy… -
spoglądam w jego kierunku, dalej klęczy na ziemi i nie rusza się. – Pracowałam
przy szkoleniu ocalałych. On był moim pierwszym podopiecznym, ale zaraz
wszystko się posypało… - urywam, bo myślę, że ona może chcieć coś powiedzieć,
ale ona milczy wpatrując się w dal.
- Mary… - kładę jej dłoń na ramieniu – Blake… to dobry
facet, on uratował mnie i Robina. Gdyby nie on, nie bylibyśmy parą. Zrobił dla
mnie wiele dobrego, opiekował się mną i parę razy powstrzymał mnie przed
głupotą, która mogła zakończyć moje życie… - wzdycham – Mam u niego ogromny
dług wdzięczności.
Mary uśmiecha się lekko.
- Jesteś podobna do jego siostry, wiesz? – spogląda na
niego.
- Mówił mi. – patrzę w jej brązowe oczy – Mówił też o tobie…
Skanuję jej twarz, ale nie zdradza żadnych emocji, jakby to
jej w ogóle nie wzruszyło.
- To takie trudne… - szepcze – Patrzeć teraz na niego po
tylu latach… Myślałam… - głos jej się załamuje.
- Opowiadał mi co dla niego zrobiłaś… - chrypię, bo
wzruszenie ściska mi gardło – Jak go uratowałaś… Był przekonany, że nie żyjesz.
Mówił, że widział jak umierasz…
Mary wybucha płaczem. Uważam, że i tak długo się trzymała…
Widzę, że Robin spogląda na nas zaniepokojony, ale macham,
żeby nie podchodził. Dam sobie radę sama.
- Majaczył… był ranny, więc o wiele bardziej zadziałało na
niego promieniowanie. Ja miałam jeszcze mnóstwo czasu, on był na granicy. –
mówi urywanymi zdaniami, jakby nie mogła pozbierać myśli – Kiedy nie mogli go
znaleźć, byłam przekonana, że mu się nie udało, że… - urywa.
Obejmują ją mocno i przyciągam do siebie. Przez chwilę łka w
moich ramionach i to daje mi nadzieję na szczęśliwe zakończenie między nią i
Blake’em.
- Jaki on teraz jest? – pyta Mary po dłuższym czasie.
- Był załamany, kiedy go odkopaliśmy, mówił, że nie chce tak
żyć… - urywam i odczekuję chwilę – Teraz jest taki, jak był kiedyś… Lubi
dziewczyny i ich towarzystwo.
Mary krzywi się i odwraca wzrok i syczy pod nosem coś w
rodzaju „on się nigdy nie zmieni”.
Łapię ją za podbródek i zmuszam do spojrzenia mi w oczy.
- To nie tak. – mówię stanowczo – On jest… był załamany, był
przekonany, że cię stracił, że… - przerywam i spoglądam na niego. – śnił o
tobie przez ponad dwieście lat. Był na granicy rozpaczy, kiedy uświadomił
sobie, że te sny się nie skończą i że to jedyne, co mu pozostało…
Opowiadam jej jak pierwszy raz z nim rozmawiałam. Mówię, że
od niego dowiedziałam się czym jest miłość, powtarzam jego słowa, kiedy
cierpliwie tłumaczył mi coś, co ja uświadomiłam sobie dopiero później, a o czym
on już wtedy wiedział.
- To był pierwszy raz, kiedy ratował mnie i Robina, choć
jeszcze nie musiał. Uświadomił mi wtedy, że go kocham, choć dotarło to do mnie
dopiero później…
Mary patrzy w dal, jakby w stronę Blake’a, ale chyba nie na
niego, tylko ponad nim, w dal.
Opowiadam jak uratował mnie i Robina, kilkukrotnie. Nie
ukrywam, że miał wiele kobiet, ale tego ona się pewnie domyśla. Specjalnie
mówię chaotycznie, nie po kolei, żeby nadać wiarygodności temu, co mówię, żeby
to nie było jak ułożona przemowa przygotowana na taką ewentualność.
- Mówił, że przestał żyć, kiedy ciebie zabrakło, ze jego
świat się zawalił… - patrzę jej w oczy – Mówił, że… że mało nie zwariował
zamartwiając się przez dwieście lat, że oddałaś za niego życie… - Przenoszę
wzrok na Blake’a – On cię kocha, Mary… - urywam i znów patrzę na nią. Widzę, że
chce wstać i pobiec do niego, ale boi się, żeby jej nie zranił.
Musze wytoczyć ciężkie działa. Najcięższe.
- Pamięta wasz pierwszy pocałunek, niedaleko kapsuł, tuż
przed wybuchem… Pamięta, że zgodziłaś się wtedy zostać jego dziewczyną... –
ściskam jej dłoń – Nie czujesz już tego samego?
Mary kręci głową, a ja czuję, że odniosłam porażkę, że
zawiodłam go, że nigdy nie dam mu tego, co on dał mnie…
- Nie wiem… - szepcze w końcu Mary, a ja ocieram wilgoć z
oczu i uśmiecham się lekko, bo widzę nadzieję.
- Daj mu szansę… - proszę cicho – Myślę, że jest tego
wart…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!