Me

Me

wtorek, 28 maja 2013

Somewhere in between 20

Przyglądam się jej i szukam tego, o czym mówił mi Blake podczas naszej pierwszej rozmowy. Pamiętam, ze nazwał ją wyjątkową, ale mówił, że wszyscy uważali ją za przeciętną. Jest niewysoka, choć wyższa ode mnie, dość szczupła. W jej twarzy faktycznie nie ma nic wyjątkowo pięknego, ale nie mogę nazwać jej brzydką. Jest… przeciętna, faktycznie, ale wzrok Blake’a mówi coś innego. Widzę w nim zachwyt i uwielbienie i… prośbę, chyba o wybaczenie całego tego zamieszania, które się teraz zrobiło, o wybaczenie obecności dziewcząt, które ewidentnie czegoś od niego chcą… czegoś, czego nie powinien dawać żadnej oprócz taj, która stoi teraz z nim twarzą w twarz…
Blake robi krok do przodu, a kobieta cofa się. Na jego twarzy maluje się najpierw zdziwienie, a potem znów niema prośba o wybaczenie. Po chwili bezradnie wyciąga rękę w jej kierunku, ale ona znów robi krok w tył. Na jego twarzy widać ból, kiedy opada na kolana.
Pierwszy raz widzę, jak jego pewność siebie i umiejętność bajerowania dziewczyn chowają się gdzieś. Pierwszy raz widzę, jak jego zawadiacki uśmiech zamienia się w lekkie rozchylenie warg, jakby w oczekiwaniu na choć jedno słowo, jakby nie śmiał sam się odezwać jako pierwszy.
Podbiegam do niego i klękam przy nim. Słyszę, jak wymawia jej imię, powtarza je jak w transie, wzrok ma utkwiony w jej twarzy, wydaje się, że mnie nie zauważa.
- Mary, żyjesz… Mary… - Jego głos jest jak nieobecny szept, jakby nie wierzył własnym oczom…
Nie umiem wyczytać z jego twarzy czy jest szczęśliwy, choć wiem, że powinien. Nie widzę też przerażenia, jest tylko ból…  Chce mi się płakać, bo wiem, że spotkanie jej to było jego marzenie, ale chyba nie przewidział, że to ponowne spotkanie będzie przebiegało dokładnie w ten sposób.
Próbuję go zmusić, żeby wstał, ale nie daję rady. Dopiero Robin stawia go na nogi. Patrzy na mnie pytająco.
- O co chodzi? – pyta tak cicho, że tylko ja to słyszę. Blake pewnie tez by usłyszał, gdyby nie to, że chyba nic do niego teraz nie dociera.
- Blake właśnie zobaczył coś, jakby ducha… - szepczę.
Robin wskazuje ruchem głowy rudowłosą panią architekt, a ja kiwam głową. Marszczy czoło i przygląda się na zamianę jej i jemu. Widzi to samo, co ja. Wie, że nawet jeśli starają się sobie nie przyglądać, to ich spojrzenia co chwilę się krzyżują. Unosi lekko kącik ust, jakby właśnie sobie coś uświadomił, ale zaraz potem spogląda na mnie i całuje mnie w czubek głowy. 
Kobieta wciąż patrzy na Blake’a, przestała już udawać, że go nie zauważa. Oczy ma szeroko otwarte, usta rozchylone tak, jak on, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie miała na to odwagi. Jej twarz zmienia się jak w kalejdoskopie. Raz widzę na niej radość, raz wściekłość, raz chyba rozczarowanie. Nie umiem jej rozgryźć. Marszczę czoło, a ona oddycha głęboko i prostuje się nagle robiąc krok do przodu.
- Mary… - Blake odzyskuje w końcu głos. – Mary! – krzyczy do niej.
Na dźwięk własnego imienia przechodzą ją dreszcze i chwieje się lekko. Jeden z mężczyzn przychodzi jej z pomocą i szepcze jej coś na ucho, ale ona macha ręką, odchrząkuje i odzywa się po raz kolejny.
- Jak już mówiłam, mam na imię Mary i tak jak obiecałam pomogę wam zbudować domy – zwraca się do wszystkich ignorując całkowicie obecność Blake’a, który chwiejnym krokiem, podtrzymywany przeze mnie i przez Robina, zbliża się do niej z wyciągniętą ręką, ale ona odsuwa się od niego, po czym omija mnie szerokim łukiem, podchodzi do Jacka i zaczyna z nim rozmawiać półgłosem. Przez chwilę wymieniają uwagi, ale nie wiem o czym rozmawiają, bo moja uwaga skupiona jest na Blake’u, który wciąż nie może się otrząsnąć. Jack pokazuje w stronę Robina, a ten pochyla się w moim kierunku.
- Rozmawiają o naszym domu – mówi – Musze iść. – słyszę, że mówi to niechętnie – Poradzisz sobie z nim? – wskazuje Blake’a.
Kiwam głową.
Pewnie, że sobie poradzę. Muszę. Zawdzięczam mu tak wiele, że nie mogę go w tej chwili zostawić.
Staję przed nim o łapię jego ręce, opuszczając je w dół wzdłuż jego ciała, żeby nie były tak idiotycznie zawieszone w powietrzu, w połowie błagalnego gestu. Odwracam jego twarz od Mary i zmuszam, żeby spojrzał na mnie.
- Ona mnie nie poznaje… - szepcze.
Spoglądam w jej kierunku i widzę jak jej wzrok co chwilę ucieka w naszym kierunku. Jestem pewna, że ona doskonale wie z kim ma do czynienia, tylko z jakiegoś niewiadomego powodu nie chce się do tego przyznać. Widzę, że jej wzrok prześlizguje się z jego twarzy na nasze splecione dłonie i wtedy odwraca  się wściekła do Jacka i wlepia w niego wzrok na tak długo jak potrafi.
Ona jest zazdrosna! Krzyczę w duchu z radości. Tylko o to jej chodzi. Doskonale wie, kim on jest i wciąż czuje do niego to, co ponad dwieście lat temu…
- Blake… - zaczynam, jego wzrok jest dalej nieobecny.
Kładę mu ręce na ramionach i potrząsam nim.
- Blake! – krzyczę.
Wlepia we mnie wzrok. Marszczy czoło.
- Jolie? – przez chwilę jeszcze jest zdezorientowany. – Jolie… to jest… Ona… Mary… Moja Mary… Dlaczego? – znów opada na kolana i ukrywa twarz w dłoniach.
Klękam koło niego i zmuszam go, żeby na mnie spojrzał.
- Pamiętam co dla mnie zrobiłeś, Blake. – mówię cicho – Nigdy ci tego nie zapomnę i nigdy ci się za to nie odwdzięczę, ale… - przyglądam się Mary spod przymkniętych powiek – Zwrócę ci ją, choćbym miała… - urywam, waham się chwilę – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, Blake… - podnoszę na niego wzrok i uśmiecham się zachęcająco.
Kąciki jego ust unoszą się lekko, ale widzę, że nie wierzy w powodzenie mojej misji, bo ten uśmiech jest ewidentnie wymuszony i wiem, że robi to tylko, żeby poprawić mi humor. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że muszę dać radę. Nie mogę go znieść w takim wydaniu. Uosobienie pogody ducha nagle przeszło na ciemną stronę depresji. Tak nie może być!
Wstaję i idę do Robina, bo widzę, że mnie woła. Mary odsuwa się nieco ode mnie, kiedy do nich podchodzę. Widzę, że spogląda to na mnie, to na Blake’a, to na tłumek dziewcząt w drzwiach hotelu, ewidentnie zszokowany obrotem sprawy i zachowaniem swojego męskiego idola.
- To jest Mary – zaczyna Robin – Okazało się, że została odnaleziona jako jedna z ocalałych ze trzy lata temu, w Underground, które sąsiadowało z naszym. Chwilę później wyszli na powierzchnię i okazało się, że wykształcenie Mary, mimo, że niepełne, bardzo im pomoże.  – uśmiecha się. – Ciekawe prawda?
Jego słowa docierają do mnie połowicznie. Zastanawiam się, jak skierować rozmowę na Blake’a.
Robin szturcha mnie w ramie, bo zauważa, że jestem nieobecna. Kiwam głową. To wszystko jest bardzo ciekawe. A jeszcze ciekawsze jest to, że ona miała nie żyć. Jakim cudem przetrwała katastrofę, skoro Blake widział, jak osuwa się na ziemię i umiera. Jak to możliwe?
- Mary ma kilka pomysłów na dom dla nas, chciałem sprawdzić, czy wybierzesz ten sam projekt, który mi się spodobał… – mówi Robin wyrywając mnie z zamyślenia i obejmując mnie w pasie.
Mary marszczy czoło i podnosi wzrok na Robina. Potem uważnie przygląda się mojej twarzy i znów patrzy na niego.
- To jest twoja Jolie? – pyta z niedowierzaniem, a jej wzrok ucieka do byłego ukochanego.
Robin kiwa głowa uśmiechając się szeroko.
- A myślałaś, że jest dziewczyną Blake’a? – pyta.
Mary kiwa głową i znów z niepokojem spogląda na Blake’a, który wciąż klęczy ukrywając twarz w dłoniach. 
Kopię Robina lekko w kostkę, żeby dać mu do zrozumienia, że powinien zakończyć ten temat, ale on ciągnie dalej.
- Oni są tylko przyjaciółmi, choć łączy ich dość specyficzna zażyłość… - urywa na chwilę – Czasem nawet jestem o niego zazdrosny… - szukam prześmiewczej nuty w jego głosie, ale on mówi zupełnie poważnie.
Uśmiecham się w duchu, bo wiem, że kiedyś jego zazdrość była dla mnie przeszkodą niemal nie do przeskoczenia, a teraz mówi o tym dość swobodnie, przyznaje się, że czasem nie czuje się komfortowo z tym, co robię, ale nie stara się mnie powstrzymywać.
Marszczę czoło i przyglądam mu się uważnie jeszcze raz. Widzę, że patrzy raz na Blake’a, raz na mnie i widze, ze nie umie ukryć niepewności, strachu, że kiedyś mnie i Blake’a połączy coś więcej.
Obejmuję go mocno i całuję w policzek.
- Przecież wiesz… - zaczynam, ale przerywa mi gestem i zaczyna się śmiać.
Ponownie kopię go w kostkę. Czuję jak jego dłoń zaciska się na mojej, jakby chciał mnie uspokoić... A może chce dać wyraźny znak, ze należę do niego…
Puszcza do mnie oko.
- Blake lubi dziewczyny, lubi z nimi przebywać i ma w sobie chyba jakiś magnes, bo lgną do niego niesamowicie… - uśmiecha się lekko – Boję się, że i ty kiedyś okażesz się podatna na jego urok. – Znowu mówi poważnie, a mi robi się głupio, bo przypominam sobie z czego wynikają jego obawy. Kiedyś powiedziałam mu, że Blake mi się podoba. I wtedy tak było… ale od tamtego czasu zmieniło się niemal wszystko, poza tym, że wciąż kocham tego samego mężczyznę.
- Robin… - znowu próbuje mnie uciszyć gestem, ale nie daję się.
Wspinam się na palce i prosto do ucha szepczę mu to, co przed chwilą pomyślałam, że moje uczucie do niego jest jedyną stałą rzeczą w moim życiu. – To z tobą chcę spędzić resztę życia, nie z nim, ani z nikim innym.
- Dziękuje – szepcze mi prosto do ucha i przyciska usta do mojego czoła.
Mary wciąż nam się przygląda, chyba z lekką zazdrością…
Robin pogodnieje i przełącza się z powrotem w tryb ratowania związku przyjaciela.
- Ale wiesz co, Mary, mam wrażenie, że te wszystkie dziewczyny to dla niego nic poważnego. On chyba czeka na kogoś wyjątkowego. Może na kogoś, kogo już poznał…  bo jakoś żadnej jeszcze nic nie obiecał, mimo, że wszystkie się do niego garną… – uśmiecha się wskazując grupkę wciąż zdezorientowanych fanek Blake’a.
- Zauważyłam – cedzi przez zęby Mary.
Zazdrosna, jak cholera…
Patrzę na Robina, a on uśmiecha się szeroko.
- No nie, Mary… Ty też? – ironizuje – Jeszcze słowa z nim nie zamieniłaś, a już się zakochałaś.
Ale Mary nie reaguje na zaczepkę, jakby jej nie słyszała. Przygląda się Blake’owi, a ja wspinam się na palce i całuję lekko Robina. Wiem, że dobrze zrobił. Wiem, że jak zwykle doskonale wie, co należy zrobić, żeby poskładać wszystko do kupy. Udaje, że nie ma pojęcia kim jest Mary, choć tak naprawdę już wszystkiego się domyślił.
- Mary, możesz nam pokazać te plany? – prosi przesadnie przesłodzonym głosem przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie.
Jestem na niego trochę zła, że przerywa jej w takim momencie, bo mam wrażenie, że mogłaby się wreszcie przekonać do posłania Blake’owi choć jednego uśmiechu.
Mary wyciąga w naszą stronę plany i drżącym głosem opisuje mi różnice pomiędzy poszczególnymi domami. Niektóre są ogromne, ale boję się, że zgubię się na takiej przestrzeni. Nie podobają mi się też piętrowe domy. Wolę coś mniejszego. Razem z Robinem wyciągamy ręce do najprostszego projektu – parterowego domku z trzema sypialniami i salonem połączonym z kuchnią. Jego rozkład jest znajomy i przypomina mi jedne z najwspanialszych chwil mojego życia. Nasze dłonie stykają się i oboje pokazujemy Mary wybrany plan.
- To jeden z częściej wybieranych – mówi. – Przypomina rozkład pomieszczeń w boksach na poziomie czerwonych.
Uśmiechamy się do siebie z Robinem, a Mary przygląda nam się przez dłuższą chwilę i marszczy brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
- Ty byłeś jednym z przywódców, prawda? – mierzy Robina wzrokiem – Pamiętam cię...
- Najwyższy sędzia Underground US15, do usług – kłania się w pas.
- US15? – marszczę czoło.
- Tego was nie uczą, ale każdy Underground miał swój… eeeee… kod. – wzrusza ramionami – musieliśmy je jakoś rozróżniać.
Uśmiecham się szeroko. No tak, kolejna rzecz, o której „zapomnieli”  nam powiedzieć. Już mnie to nie dziwi, ani nie denerwuje. Po prostu poznałam kolejny fakt.
Mary odwraca się do mężczyzn, którzy z nią przyjechali i podaje im plan domu.
- Robin pokaże wam gdzie jest działka, a potem pojedziecie po drewno. – dyryguje. – Ja niedługo do was przyjdę.
Blake drży na dźwięk jej głosu, ale nie ośmiela się podnieść wzroku.
Robin wskakuje z mężczyznami na wóz i pokazuje im gdzie mają kierować konia. Ja chcę pójść razem z nim, ale Mary łapie mnie za łokieć tak nagle, że aż podskakuję.
- Możemy porozmawiać? – pyta spoglądając z niepokojem na Blake’a.
Kiwam głową, a ona prowadzi mnie wzdłuż hotelu. Siadamy na czymś, co wygląda jak zwalone drzewo. Z radością dotykam dłonią chropowatej powierzchni mojego nowego krzesła. Poznaję kolejną fakturę, wchodząc co raz głębiej w ten świat. Oczy mam utkwione daleko, w okolicach wodospadu. Obserwuję jak mężczyźni rysują coś patykami na ziemi w miejscu, gdzie ma stanąć nasz dom.
- Dobrze go znasz? – pyta Mary wyrywając mnie z zamyślenia.
Marszczę czoło, bo przez chwilę nie wiem o kogo mu chodzi, ale zaraz się domyślam.
- Blake’a? – pytam dla porządku.
Kiwa głową i wpatruje się we mnie badawczo, jakby szukała oznak, ze kłamię.
- Od czasu, kiedy go odnaleźli, od kilku miesięcy… - spoglądam w jego kierunku, dalej klęczy na ziemi i nie rusza się. – Pracowałam przy szkoleniu ocalałych. On był moim pierwszym podopiecznym, ale zaraz wszystko się posypało… - urywam, bo myślę, że ona może chcieć coś powiedzieć, ale ona milczy wpatrując się w dal.
- Mary… - kładę jej dłoń na ramieniu – Blake… to dobry facet, on uratował mnie i Robina. Gdyby nie on, nie bylibyśmy parą. Zrobił dla mnie wiele dobrego, opiekował się mną i parę razy powstrzymał mnie przed głupotą, która mogła zakończyć moje życie… - wzdycham – Mam u niego ogromny dług wdzięczności.
Mary uśmiecha się lekko.
- Jesteś podobna do jego siostry, wiesz? – spogląda na niego.
- Mówił mi. – patrzę w jej brązowe oczy – Mówił też o tobie…
Skanuję jej twarz, ale nie zdradza żadnych emocji, jakby to jej w ogóle nie wzruszyło.
- To takie trudne… - szepcze – Patrzeć teraz na niego po tylu latach… Myślałam… - głos jej się załamuje.
- Opowiadał mi co dla niego zrobiłaś… - chrypię, bo wzruszenie ściska mi gardło – Jak go uratowałaś… Był przekonany, że nie żyjesz. Mówił, że widział jak umierasz…
Mary wybucha płaczem. Uważam, że i tak długo się trzymała…
Widzę, że Robin spogląda na nas zaniepokojony, ale macham, żeby nie podchodził. Dam sobie radę sama.
- Majaczył… był ranny, więc o wiele bardziej zadziałało na niego promieniowanie. Ja miałam jeszcze mnóstwo czasu, on był na granicy. – mówi urywanymi zdaniami, jakby nie mogła pozbierać myśli – Kiedy nie mogli go znaleźć, byłam przekonana, że mu się nie udało, że… - urywa.
Obejmują ją mocno i przyciągam do siebie. Przez chwilę łka w moich ramionach i to daje mi nadzieję na szczęśliwe zakończenie między nią i Blake’em.
- Jaki on teraz jest? – pyta Mary po dłuższym czasie.
- Był załamany, kiedy go odkopaliśmy, mówił, że nie chce tak żyć… - urywam i odczekuję chwilę – Teraz jest taki, jak był kiedyś… Lubi dziewczyny i ich towarzystwo.
Mary krzywi się i odwraca wzrok i syczy pod nosem coś w rodzaju „on się nigdy nie zmieni”.
Łapię ją za podbródek i zmuszam do spojrzenia mi w oczy.
- To nie tak. – mówię stanowczo – On jest… był załamany, był przekonany, że cię stracił, że… - przerywam i spoglądam na niego. – śnił o tobie przez ponad dwieście lat. Był na granicy rozpaczy, kiedy uświadomił sobie, że te sny się nie skończą i że to jedyne, co mu pozostało…
Opowiadam jej jak pierwszy raz z nim rozmawiałam. Mówię, że od niego dowiedziałam się czym jest miłość, powtarzam jego słowa, kiedy cierpliwie tłumaczył mi coś, co ja uświadomiłam sobie dopiero później, a o czym on już wtedy wiedział.
- To był pierwszy raz, kiedy ratował mnie i Robina, choć jeszcze nie musiał. Uświadomił mi wtedy, że go kocham, choć dotarło to do mnie dopiero później…
Mary patrzy w dal, jakby w stronę Blake’a, ale chyba nie na niego, tylko ponad nim, w dal.
Opowiadam jak uratował mnie i Robina, kilkukrotnie. Nie ukrywam, że miał wiele kobiet, ale tego ona się pewnie domyśla. Specjalnie mówię chaotycznie, nie po kolei, żeby nadać wiarygodności temu, co mówię, żeby to nie było jak ułożona przemowa przygotowana na taką ewentualność.
- Mówił, że przestał żyć, kiedy ciebie zabrakło, ze jego świat się zawalił… - patrzę jej w oczy – Mówił, że… że mało nie zwariował zamartwiając się przez dwieście lat, że oddałaś za niego życie… - Przenoszę wzrok na Blake’a – On cię kocha, Mary… - urywam i znów patrzę na nią. Widzę, że chce wstać i pobiec do niego, ale boi się, żeby jej nie zranił.
Musze wytoczyć ciężkie działa. Najcięższe.
- Pamięta wasz pierwszy pocałunek, niedaleko kapsuł, tuż przed wybuchem… Pamięta, że zgodziłaś się wtedy zostać jego dziewczyną... – ściskam jej dłoń – Nie czujesz już tego samego?
Mary kręci głową, a ja czuję, że odniosłam porażkę, że zawiodłam go, że nigdy nie dam mu tego, co on dał mnie…
- Nie wiem… - szepcze w końcu Mary, a ja ocieram wilgoć z oczu i uśmiecham się lekko, bo widzę nadzieję.
- Daj mu szansę… - proszę cicho – Myślę, że jest tego wart… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!