Stoimy tak przez chwilę. Nie ruszam się, bo boję się, że to
wszystko to tylko sen i że on zaraz zniknie. Palce mi drętwieją od kurczowego
ściskania jego koszuli, ale nie puszczam. Wdycham powietrze z radością, bo
pachnie nim, czuję to przyjemne mrowienie, które towarzyszy jego dotykowi.
Dopiero po dłuższym czasie dociera do mnie, że to co się
dzieje to rzeczywistość. Robin jest przy mnie. Znów jesteśmy razem i znów nie
wiemy jak długo to potrwa…
- Kocham cię – szepcze mi do ucha.
Kochasz? Jesteś pewien? To dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego
chciałeś, żebym myślała, że mnie nie chcesz? Dlaczego uznałeś, że tak będzie
lepiej? Dlaczego…
W głowie kłębi mi się tysiąc pytań. Muszę to wszystko
wiedzieć, musimy sobie wiele wyjaśnić, muszę mu powiedzieć, że nie może więcej
tak robić, bo nie wiem czy przeżyję kolejne odrzucenie…
Odsuwam się od niego.
- Musimy porozmawiać.
Kiwa smętnie głową i siada razem ze mną na łóżku. Łapie moje
ręce i odczepia je delikatnie od swojej koszuli jedną z nich zamyka w swoich
dłoniach i pociera lekko, rozgrzewając mnie. Dopiero teraz orientuję się, że w
drugiej ręce wciąż ściskam pomięty list. Kładę go na łóżku pomiędzy nami i
niezgrabnie rozprostowuję jedną ręką.
Robin ściąga brwi i przymyka oczy, jakby go coś bolało.
Krzywi się, a potem podnosi na mnie wzrok. W jego oczach widzę cierpienie.
- Jak mogłeś? – pytam. Nie jestem w stanie wydusić z siebie
nic więcej, bo samo pytanie o to mnie boli.
Robin spogląda na list i wzdycha ciężko.
- Jolie... – zaczyna, ale potem tylko kręci głową, puszcza
moją rękę i siada obok mnie opierając plecy o wezgłowie łóżka.
Przesuwa palcem po liście jakby go czytał.
- Ja… - znów urywa – Miałem nadzieję, że przeczytasz to, co
napisałem między wierszami… że może Nie uwierzysz…. – wbija wzrok we własne
dłonie – z jednej strony nie chciałem być dla ciebie ciężarem jako kaleka, a z
drugiej… Miałem nadzieję, że mimo wszystko wrócisz do mnie i że będziemy razem
i jakoś to wszystko rozwiążemy.
Patrzy się na mnie jakby czekał aż się odezwę, ale ja nie
chcę nic mówić, chcę wysłuchać co ma mi do powiedzenia, chcę zrozumieć ten
list, jego drugie dno, którego ewidentnie nie zauważyłam.
- Spróbuję ci to wyjaśnić… - mówi i zaczyna czytać swój
list. - Droga Jolie. Nawet nie wiesz jak
się cieszę, że żyjesz i że nic Ci nie jest. Spadł mi z serca ogromny kamień i
nareszcie mogę znowu oddychać pełną piersią. – tu zatrzymuje się na chwilę i
spogląda na mnie, a potem bierze głęboki oddech i czyta dalej. - Jest jeszcze coś o czym muszę Ci powiedzieć,
Jolie. Nie będzie to dla mnie łatwe, bo kiedyś coś Ci obiecałem, a teraz będę
musiał złamać dane Ci słowo... – ściąga brwi jak zawsze, kiedy się denerwuje,
przełyka ślinę i czyta dalej, tym razem jego głos jest pełen bólu - Proszę Cię
o cierpliwość i o to, żebyś nie wysnuwała pochopnych wniosków. Nie chcę Cię
skrzywdzić. – chrypi, głos mu się załamuje.
Patrzy mi w oczy i kładzie mi rękę na policzku, pocierając
go kciukiem. Próbuję się uśmiechnąć, ale nie mogę, bo wiem jaka jest dalsza
treść listu, ona mnie zraniła najbardziej. Nie wiem jak zareaguję, kiedy on
będzie to czytał…
- Naprawdę nigdy nie chciałem cię skrzywdzić… - mówi niskim
głosem. – Nigdy, Jolie.
Mrugam, żeby powstrzymać łzy.
- Ale… - urywam na chwilę, żeby zebrać odwagę i powiedzieć
mu to wprost – skrzywdziłeś…
Nie patrzę na niego, ani on nie patrzy na mnie. Wzrok ma
wbity we własne dłonie i nerwowo tłamsi nimi kawałek papieru, który narobił
tylu kłopotów. Wzdycha i zaczyna czytać dalej.
- Na wstępie proszę Cię, żebyś się nie denerwowała, bo to
nie ma nic wspólnego z Tobą. Problemem jestem ja. – urywa i przenosi wzrok na
mnie - Ja byłem problemem Jolie, nie ty,
tylko ja. Ja i moje przekonanie, że nie jestem wiele wart, a jako kaleka
straciłem resztki przydatności…
Chce go przytulić i zapewnić, że zawsze uważałam, że jest
jednym z najwartościowszych ludzi, jakich znam, ale dochodzę do wniosku, że nie
powinnam mu przerywać, że to jego monolog. Powstrzymuję się przed wyciągnięciem
do niego ręki, a on wzdycha ciężko i czyta dalej.
- Zacznijmy od tego, że naprawdę Cię kochałem. NIGDY
wcześniej Cię nie okłamałem. Wszystko co Ci do tej pory mówiłem i pisałem było
i w dalszym ciągu jest prawdą. WSZYSTKO. – wciąga głośno powietrze i powoli je
wypuszcza, jakby musiał uspokoić za szybko bijące serce. – Widzisz, Jolie, tu zaczyna
się drugie dno, tu przestałem wierzyć w to, że będę w stanie cię okłamać i
powiedzieć wprost, że cię nie kocham i nie chcę…
Wzdrygam się kiedy wypowiada te słowa. Nie kocham i nie
chcę… Dźwięczy mi to w uszach chociaż wiem, że zaprzeczył tym słowom, to serce
mnie od nich boli.
- Zauważyłaś to?
Marszczę czoło i patrzę na niego pytająco.
- Wszystko co DO TEJ PORY ci powiedziałem… - kładzie nacisk
na „do tej pory”, a ja zaczynam rozumieć…
- Chciałeś powiedzieć… - urywam, a on kiwa głową.
- Że dalej w tym liście będę kłamał…
Próbuję powstrzymać napływające łzy, ale nie umiem. Nie wiem
jak mogłam tego nie zauważyć. Nie wiem jak mogłam uwierzyć w to, co napisał w
kolejnych linijkach. Robin delikatnie ociera moje łzy i znów przenosi wzrok na
papier.
- Moje uczucia zawsze były prawdziwe. – jego głos jest niski
i zmysłowy, kiedy to czyta… jest przepełniony takim samym uczuciem jak kiedyś -
Kochałem Cię najmocniej na świecie i za nic nie chciałem Cię stracić, - teraz
głos mu się zmienia i znowu jest pełen bólu - ale zawsze uważałem, że mężczyzna powinien być
oparciem dla swojej kobiety, a nie ciężarem… - wzdycha - Wiedz, że jeśli nie
wracałem po Ciebie i Cię nie szukałem to nie dlatego, że o Tobie zapomniałem,
tylko dlatego, że chciałem mieć pewność, że wcześniej będziesz w pełni sił.
Patrzy na mnie. Kiwam głową. Tu chyba wszystko rozumiem.
Jestem tylko zafascynowana tym jak bardzo może się zmienić
treść listu, kiedy czyta ci go ktoś, kto go pisał. Zupełnie inaczej teraz na to
patrzę. Ton jego głosu zmienia się z każdą linijką dopowiadając to, czego nie
napisał słowami.
- Niestety teraz nie wszystko jest tak, jak bym chciał. –
ciągnie - Nie mogę już być tym, kim
byłem wcześniej. Nie jestem nim fizycznie i nie jestem nim mentalnie. Nie wolno
mi teraz czuć tego, co czułem... – jego ból i żal jest niemal namacalny. Nie
mogę się powstrzymać i wyciągam do niego rękę, ale cofa się przed tym gestem i
uparcie wpatruje się kartkę czytając dalej. W jego oczach pojawiają się łzy.
Dziwi mnie ten widok, bo on rzadko się otwierał, prawie nigdy nie pokazywał, że
się czegoś boi lub że coś go boli, teraz dokładnie widzę jego emocje. Kamienna
twarz i opanowany głos i wyważone odpowiedzi zostały gdzieś z tyłu, a przede
mną siedzi on w najczystszej postaci, odarty ze wszystkich swoich pancerzy i
osłon, odkrywający najbardziej intymną część ciebie, którą skrywał do tej pory
nawet przede mną.
Przyglądam mu się wzruszona, bo wiem, że to dla niego
ogromne poświęcenie tak się otworzyć... Może nie poświęcenie, ale na pewno
nowość. Nie wiem jak to nazwać, ale wiem, że jest to dla niego niekomfortowa
sytuacja, nowa sytuacja, nie jest do tego przyzwyczajony…
- Ty zasługujesz na coś innego, lepszego. –
chrypi, słyszę szczerość i prawdziwy ból, kiedy sam próbuje sobie wytłumaczyć dlaczego
musi mnie zostawić. Zaczynam rozumieć, że ten fragment napisał dla siebie, a
nie dla mnie. - Zasługujesz na kogoś, kto będzie w stanie spełnić Twoje
potrzeby. Jeśli medycyna w Underground
nie może pomóc, a tak twierdzi Simon, to jestem bez wyjścia… Jestem zmuszony do
podjęcia decyzji, której podejmować nie chcę…
Patrzy na mnie i próbuje się uśmiechnąć, a ja nie wiem co
mam zrobić.
- Jak mogłeś pomyśleć, że to, że nie możesz chodzić jest
jakąkolwiek przeszkodą? Jak mogłeś pomyśleć, że nie będę cię przez to kochać? –
wiem, że robię mu wyrzuty, choć być może nie powinnam, ale nie rozumiem…
- Jolie, ja… - znów ma zbolały głos – Ja nie wierzyłem i
chyba dalej nie wierzę, że ktoś taki jak ty może mnie kochać…
Wbija wzrok we własne dłonie, a ja po chwili zaczynam je
pocierać.
- To lepiej uwierz – mówię cicho.
Nie potrafię teraz powiedzieć, że go kocham, choć to prawda.
Nie wydaje mi się, żeby to był właściwy moment, jeszcze ciągle czuję lekki ból
w sercu.
Robin wzdycha i znów wraca do czytania.
To jest to na co czekałam najbardziej… ona…
- No i jest ona. Ona
jest doskonalsza od Ciebie. Jest ideałem, którego kiedyś szukałem… - podnosi
wzrok – Kiedyś, Jolie, nie teraz…
Kręcę głową.
- Ale…
- Nie jesteś ideałem, wiem, bo znam cię dobrze, ale… - podnosi
na mnie wzrok – Właśnie dlatego jesteś idealna dla mnie… i właśnie dlatego ona
nie była w żadnym stopniu - waha się
jakby szukał słowa – odpowiednia.
Marszczę czoło i uświadamiam sobie coś. Nie da się kochać
ideału. Po prostu się nie da, bo… bo to by było zbyt łatwe … nie umiem tego
wyjaśnić nawet samej sobie, nie potrafię tego opisać, ale teraz czuję, że tak
jest. Każdy jest niedoskonały i każdy szuka kogoś podobnego, szuka miłości, na
którą uważa, że zasługuje, a jak można zasługiwać na miłość ideału?
Teraz rozumiem dlaczego nie potrafię pokochać Simona,
rozumiem dlaczego uważam, że nie powinien do mnie czuć tego, co czuje. Nie
zasługuję na to, nie zasługuję na jego miłość i poświęcenie.
Nie wiem czy zasługuję na Robina, ale jakoś łatwiej mi go zaakceptować,
dużo łatwiej, bo znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie jest idealny…
Jest trochę za bardzo zamknięty w sobie, trochę za bardzo niepewny własnej
wartości, a jednocześnie zaborczy i nerwowy, ale… Kocham go. No właśnie, kocham
go mimo tego wszystkiego… a może właśnie dlatego?
Robin patrzy na mnie pytająco, a ja nic nie mówię tylko
uśmiecham się lekko i kiwam głową, żeby kontynuował. Chcę to mieć za sobą.
Wzdycha i pochyla się znów nad listem.
- Jolie, zapomnij o
mnie i spróbuj sobie ułożyć życie z kimś innym, z kimś lepszym ode mnie. –
przerywa. – Wiesz kogo miałem na myśli?
Kiwam głową.
- Nie potrafiłabym poczuć do niego tego samego – mówię cicho
– Nie wiem czemu…
Robin uśmiecha się w odpowiedzi, ale nie komentuje, tylko
czyta dalej.
- Próbowałem się nie
poddawać, ale widzę, że to nie ma sensu. Nie mam szans. Próbowałem walczyć z
przeciwnościami losu, próbowałem oszukać medycynę i wszystko, ale nie udało mi
się. Zawiodłem Cię, Jolie i za to przepraszam Cię z całego serca. – przełyka
nerwowo ślinę - Nie chcę być dla Ciebie
ciężarem, nie chce Cię obarczać problemami, które nie powinny Cię dotyczyć. Nie
mogę teraz dotrzymać obietnicy, którą Ci kiedyś złożyłem, więc wybacz, ale nie
mogę być Twoim mężem. Przesyłam Ci obrączkę, którą mi kiedyś dałaś. Oddaj ją
komuś, kto pokocha Cię tak mocno, jak ja kiedyś Cię kochałem, komuś, kto będzie
mógł się Toba opiekować. Robin.
Nie podnosi wzroku, tylko trzęsącymi rękami trzyma lekko
uniesiony list i patrzy się na niego. Ostatnie słowo, jego imię, wisi w
powietrzu. Wypowiedział je tak, jakby mówił o zmarłym, jakby mówił o
zapomnianym przyjacielu, o kimś, kogo już nie ma…
Zabieram list z jego dłoni. Nie musi mi tłumaczyć ostatniego
fragmentu. To, co widzę teraz na jego twarzy jest wystarczające, widzę, że było
to dla niego największe poświęcenie na jakie zdecydował się w całym życiu.
Robin przesuwa wierzchem dłoni po mojej szyi tak, jakby
odgarniał moje włosy.
- Wiem, że odrosną… - szepcze – Ale brakuje mi ich… -
uśmiecha się – Lubiłem je…
Kiwam głową.
- Ja też.
Uśmiecham się lekko i wplatam palce w jego czuprynę. Jego
włosy są dłuższe niż pamiętałam, jakby ich nie obcinał od czasu wybuchu.
Wchodzą mu w oczy i co chwilę je odgarnia. Teraz ja to robię. Drży pod wpływem
mojego dotyku, więc zabieram rękę, ale on łapie moją dłoń i wtula w nią
policzek.
- Jolie, ja… - znowu urywa – Nigdy nie czułem takiej pustki
i takiego smutku. Prawie tu przyszedłem, żeby ci od razu wytłumaczyć ten list…
- prycha – przyszedłem… dużo powiedziane… wtedy mogłem się tylko czołgać…
Marszczę czoło.
- Blake uświadomił mi jak na to zareagujesz. I miałem takie
wyrzuty sumienia ze chciałem tam pójść i natychmiast zabrać ci ten list i
wszystko wyjaśnić… Wiedziałem, że w przeciwnym razie będę musiał czekać aż
Simon wróci i że ty… - urywa.
- A co by to dało, gdybyś tu przyszedł? – pytam –Wiesz co
zrobiłby Ian.. – urywam bo sobie coś uświadamiam.
Zrywam się z łóżka i wybiegam do salonu. Simon siedzi przy
stole nad kubkiem herbaty ze zwieszoną głową. Podrywa się, gdy mnie widzi.
- Ian – dyszę – Co, jeśli… - urywam.
- Po ślubie mamy trzy dni dna siebie. Nikt nie będzie nam
przeszkadzał. – kładzie mi ręce na ramionach – Jesteście bezpieczni, jeśli nie
będziecie wychodzić z boksu…
Przyglądam mu się, ale on unika mojego wzroku. Widzę, jak
bardzo go ta sytuacja męczy, jak bardzo cierpi… Chcę mu jakoś ulżyć, chcę go
zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że znajdzie kogoś, kogo pokocha tak jak
mnie i że ona jego też pokocha, ale wiem, że to by było kłamstwo. Wiem, bo to
tak samo, jakby ktoś próbował mi udowodnić, że mogę kiedyś przy kimś czuć to,
co przy Robinie…
Wzdycham tylko i opieram głowę o jego ramię. Simon obejmuje
mnie i oddycha głęboko.
- Jolie, nawet nie wiesz… - urywa.
Wiem, oczywiście, że wiem…
- Naprawdę myślisz, że nie wiem? – uśmiecham się do niego
lekko.
Po chwili odwzajemnia uśmiech.
- Wiesz… - wzdycha, a po chwili sztywnieje i spogląda w
stronę sypialni.
Odwracam się. W drzwiach stoi Robin i przygląda się nam, ale
nic nie mówi.
Simon pochyla się nade mną i szepcze mi do ucha.
- Mnie to boli, ale najważniejsza jesteś ty… - mówi, a ja
zaczynam płakać, bo w tym jednym zdaniu jest więcej miłości i poświęcenia niż
kiedykolwiek widziałam.
- Simon… - tylko tyle potrafię powiedzieć. Nie umiem go
pocieszyć, myślę, że nikt nie umie. Moje serce jest rozdarte między Robinem,
którego kocham całą sobą, a Simonem, który jest tak niesamowicie dobry i pełen
poświęcenia, że cały czas zastanawiam się jak mogę go nie kochać choćby za to,
co dla mnie robi, za to jak się dla mnie poświęca.
Z zamyślenia wyrywa mnie pukanie do drzwi. Zamieram. Pukanie
powtarza się. Patrzę z niepokojem na Simona, a on podchodzi do drzwi,
rozpinając górne guziki koszuli. Zdejmuje marynarkę i rzuca ją na podłogę,
wyciąga koszulę ze spodni i mierzwi sobie włosy. Nie rozumiem po co to wszystko
robi. Patrzę z niepokojem na Robina i widzę jak chowa się za otwartymi drzwiami
sypialni. Nie powinno go tu być, jeśli ktokolwiek odkryje jego obecność, będzie
źle. Widzę, że zostawił kule, widać je, jeśli ktoś je zauważy, to będzie o nas.
Biegnę do sypialni i wciągam kule za drzwi, kładę je na podłodze koło Robina,
bo boję się, żeby nie upadły i nie narobiły hałasu… Słyszę, że Simon otwiera
drzwi. Robin pochyla się i podnosi z ziemi moją perukę, zakłada mi ją na głowę
i zmierzwia trochę włosy, a potem przyciąga mnie do siebie, grzebie przy Samku
sukni i rozpina go lekko. Zsuwa mi jedno ramiączko.
- Idź – szepcze – Przeszkodzili wam w... – uśmiecha się
znacząco – wiesz w czym…
Bezwiednie dotykam brzucha, ale szybko cofam ręce, bo to nie
moment na to, żeby mu powiedzieć. Robin chyba nie zauważył, przygląda się tylko
mojej twarzy.
Robię wkurzoną minę, a on dusi śmiech i kiwa głową. Wychodzę
zza drzwi i staję jak wryta. Naprzeciwko mnie Ian trzyma Simona za przedramię.
Nie widzę ich twarzy, bo Simon stoi tyłem do mnie i zasłania mi Iana, nie
wygląda to dobrze.
Przez głowę przebiega mi tylko jedna myśl.
No to po nas…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!