Me

Me

poniedziałek, 20 maja 2013

Somewhere in between 13

Stoimy tak przez chwilę. Nie ruszam się, bo boję się, że to wszystko to tylko sen i że on zaraz zniknie. Palce mi drętwieją od kurczowego ściskania jego koszuli, ale nie puszczam. Wdycham powietrze z radością, bo pachnie nim, czuję to przyjemne mrowienie, które towarzyszy jego dotykowi.
Dopiero po dłuższym czasie dociera do mnie, że to co się dzieje to rzeczywistość. Robin jest przy mnie. Znów jesteśmy razem i znów nie wiemy jak długo to potrwa…
- Kocham cię – szepcze mi do ucha.
Kochasz? Jesteś pewien? To dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego chciałeś, żebym myślała, że mnie nie chcesz? Dlaczego uznałeś, że tak będzie lepiej? Dlaczego…
W głowie kłębi mi się tysiąc pytań. Muszę to wszystko wiedzieć, musimy sobie wiele wyjaśnić, muszę mu powiedzieć, że nie może więcej tak robić, bo nie wiem czy przeżyję kolejne odrzucenie…
Odsuwam się od niego.
- Musimy porozmawiać.
Kiwa smętnie głową i siada razem ze mną na łóżku. Łapie moje ręce i odczepia je delikatnie od swojej koszuli jedną z nich zamyka w swoich dłoniach i pociera lekko, rozgrzewając mnie. Dopiero teraz orientuję się, że w drugiej ręce wciąż ściskam pomięty list. Kładę go na łóżku pomiędzy nami i niezgrabnie rozprostowuję jedną ręką.
Robin ściąga brwi i przymyka oczy, jakby go coś bolało. Krzywi się, a potem podnosi na mnie wzrok. W jego oczach widzę cierpienie.
- Jak mogłeś? – pytam. Nie jestem w stanie wydusić z siebie nic więcej, bo samo pytanie o to mnie boli.
Robin spogląda na list i wzdycha ciężko.
- Jolie... – zaczyna, ale potem tylko kręci głową, puszcza moją rękę i siada obok mnie opierając plecy o wezgłowie łóżka.
Przesuwa palcem po liście jakby go czytał.
- Ja… - znów urywa – Miałem nadzieję, że przeczytasz to, co napisałem między wierszami… że może Nie uwierzysz…. – wbija wzrok we własne dłonie – z jednej strony nie chciałem być dla ciebie ciężarem jako kaleka, a z drugiej… Miałem nadzieję, że mimo wszystko wrócisz do mnie i że będziemy razem i jakoś to wszystko rozwiążemy.
Patrzy się na mnie jakby czekał aż się odezwę, ale ja nie chcę nic mówić, chcę wysłuchać co ma mi do powiedzenia, chcę zrozumieć ten list, jego drugie dno, którego ewidentnie nie zauważyłam.
- Spróbuję ci to wyjaśnić… - mówi i zaczyna czytać swój list.  - Droga Jolie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że żyjesz i że nic Ci nie jest. Spadł mi z serca ogromny kamień i nareszcie mogę znowu oddychać pełną piersią. – tu zatrzymuje się na chwilę i spogląda na mnie, a potem bierze głęboki oddech i czyta dalej. -  Jest jeszcze coś o czym muszę Ci powiedzieć, Jolie. Nie będzie to dla mnie łatwe, bo kiedyś coś Ci obiecałem, a teraz będę musiał złamać dane Ci słowo... – ściąga brwi jak zawsze, kiedy się denerwuje, przełyka ślinę i czyta dalej, tym razem jego głos jest pełen bólu - Proszę Cię o cierpliwość i o to, żebyś nie wysnuwała pochopnych wniosków. Nie chcę Cię skrzywdzić. – chrypi, głos mu się załamuje.
Patrzy mi w oczy i kładzie mi rękę na policzku, pocierając go kciukiem. Próbuję się uśmiechnąć, ale nie mogę, bo wiem jaka jest dalsza treść listu, ona mnie zraniła najbardziej. Nie wiem jak zareaguję, kiedy on będzie to czytał…
- Naprawdę nigdy nie chciałem cię skrzywdzić… - mówi niskim głosem. – Nigdy, Jolie.
Mrugam, żeby powstrzymać łzy.
- Ale… - urywam na chwilę, żeby zebrać odwagę i powiedzieć mu to wprost – skrzywdziłeś…
Nie patrzę na niego, ani on nie patrzy na mnie. Wzrok ma wbity we własne dłonie i nerwowo tłamsi nimi kawałek papieru, który narobił tylu kłopotów. Wzdycha i zaczyna czytać dalej.
- Na wstępie proszę Cię, żebyś się nie denerwowała, bo to nie ma nic wspólnego z Tobą. Problemem jestem ja. – urywa i przenosi wzrok na mnie  - Ja byłem problemem Jolie, nie ty, tylko ja. Ja i moje przekonanie, że nie jestem wiele wart, a jako kaleka straciłem resztki przydatności…
Chce go przytulić i zapewnić, że zawsze uważałam, że jest jednym z najwartościowszych ludzi, jakich znam, ale dochodzę do wniosku, że nie powinnam mu przerywać, że to jego monolog. Powstrzymuję się przed wyciągnięciem do niego ręki, a on wzdycha ciężko i czyta dalej.
- Zacznijmy od tego, że naprawdę Cię kochałem. NIGDY wcześniej Cię nie okłamałem. Wszystko co Ci do tej pory mówiłem i pisałem było i w dalszym ciągu jest prawdą. WSZYSTKO. – wciąga głośno powietrze i powoli je wypuszcza, jakby musiał uspokoić za szybko bijące serce. – Widzisz, Jolie, tu zaczyna się drugie dno, tu przestałem wierzyć w to, że będę w stanie cię okłamać i powiedzieć wprost, że cię nie kocham i nie chcę…
Wzdrygam się kiedy wypowiada te słowa. Nie kocham i nie chcę… Dźwięczy mi to w uszach chociaż wiem, że zaprzeczył tym słowom, to serce mnie od nich boli.
- Zauważyłaś to?
Marszczę czoło i patrzę na niego pytająco.
- Wszystko co DO TEJ PORY ci powiedziałem… - kładzie nacisk na „do tej pory”, a ja zaczynam rozumieć…
- Chciałeś powiedzieć… - urywam, a on kiwa głową.
- Że dalej w tym liście będę kłamał…
Próbuję powstrzymać napływające łzy, ale nie umiem. Nie wiem jak mogłam tego nie zauważyć. Nie wiem jak mogłam uwierzyć w to, co napisał w kolejnych linijkach. Robin delikatnie ociera moje łzy i znów przenosi wzrok na papier.
- Moje uczucia zawsze były prawdziwe. – jego głos jest niski i zmysłowy, kiedy to czyta… jest przepełniony takim samym uczuciem jak kiedyś - Kochałem Cię najmocniej na świecie i za nic nie chciałem Cię stracić, - teraz głos mu się zmienia i znowu jest pełen bólu -  ale zawsze uważałem, że mężczyzna powinien być oparciem dla swojej kobiety, a nie ciężarem… - wzdycha - Wiedz, że jeśli nie wracałem po Ciebie i Cię nie szukałem to nie dlatego, że o Tobie zapomniałem, tylko dlatego, że chciałem mieć pewność, że wcześniej będziesz w pełni sił.
Patrzy na mnie. Kiwam głową. Tu chyba wszystko rozumiem.
Jestem tylko zafascynowana tym jak bardzo może się zmienić treść listu, kiedy czyta ci go ktoś, kto go pisał. Zupełnie inaczej teraz na to patrzę. Ton jego głosu zmienia się z każdą linijką dopowiadając to, czego nie napisał słowami.
- Niestety teraz nie wszystko jest tak, jak bym chciał. – ciągnie -  Nie mogę już być tym, kim byłem wcześniej. Nie jestem nim fizycznie i nie jestem nim mentalnie. Nie wolno mi teraz czuć tego, co czułem... – jego ból i żal jest niemal namacalny. Nie mogę się powstrzymać i wyciągam do niego rękę, ale cofa się przed tym gestem i uparcie wpatruje się kartkę czytając dalej. W jego oczach pojawiają się łzy. Dziwi mnie ten widok, bo on rzadko się otwierał, prawie nigdy nie pokazywał, że się czegoś boi lub że coś go boli, teraz dokładnie widzę jego emocje. Kamienna twarz i opanowany głos i wyważone odpowiedzi zostały gdzieś z tyłu, a przede mną siedzi on w najczystszej postaci, odarty ze wszystkich swoich pancerzy i osłon, odkrywający najbardziej intymną część ciebie, którą skrywał do tej pory nawet przede mną.
Przyglądam mu się wzruszona, bo wiem, że to dla niego ogromne poświęcenie tak się otworzyć... Może nie poświęcenie, ale na pewno nowość. Nie wiem jak to nazwać, ale wiem, że jest to dla niego niekomfortowa sytuacja, nowa sytuacja, nie jest do tego przyzwyczajony…  
 -  Ty zasługujesz na coś innego, lepszego. – chrypi, słyszę szczerość i prawdziwy ból, kiedy sam próbuje sobie wytłumaczyć dlaczego musi mnie zostawić. Zaczynam rozumieć, że ten fragment napisał dla siebie, a nie dla mnie. - Zasługujesz na kogoś, kto będzie w stanie spełnić Twoje potrzeby.  Jeśli medycyna w Underground nie może pomóc, a tak twierdzi Simon, to jestem bez wyjścia… Jestem zmuszony do podjęcia decyzji, której podejmować nie chcę…
Patrzy na mnie i próbuje się uśmiechnąć, a ja nie wiem co mam zrobić.
- Jak mogłeś pomyśleć, że to, że nie możesz chodzić jest jakąkolwiek przeszkodą? Jak mogłeś pomyśleć, że nie będę cię przez to kochać? – wiem, że robię mu wyrzuty, choć być może nie powinnam, ale nie rozumiem…
- Jolie, ja… - znów ma zbolały głos – Ja nie wierzyłem i chyba dalej nie wierzę, że ktoś taki jak ty może mnie kochać…
Wbija wzrok we własne dłonie, a ja po chwili zaczynam je pocierać.
- To lepiej uwierz – mówię cicho.
Nie potrafię teraz powiedzieć, że go kocham, choć to prawda. Nie wydaje mi się, żeby to był właściwy moment, jeszcze ciągle czuję lekki ból w sercu.
Robin wzdycha i znów wraca do czytania. 
To jest to na co czekałam najbardziej… ona…
 - No i jest ona. Ona jest doskonalsza od Ciebie. Jest ideałem, którego kiedyś szukałem… - podnosi wzrok – Kiedyś, Jolie, nie teraz…
Kręcę głową.
- Ale…
- Nie jesteś ideałem, wiem, bo znam cię dobrze, ale… - podnosi na mnie wzrok – Właśnie dlatego jesteś idealna dla mnie… i właśnie dlatego ona nie była w żadnym stopniu  - waha się jakby szukał słowa – odpowiednia.
Marszczę czoło i uświadamiam sobie coś. Nie da się kochać ideału. Po prostu się nie da, bo… bo to by było zbyt łatwe … nie umiem tego wyjaśnić nawet samej sobie, nie potrafię tego opisać, ale teraz czuję, że tak jest. Każdy jest niedoskonały i każdy szuka kogoś podobnego, szuka miłości, na którą uważa, że zasługuje, a jak można zasługiwać na miłość ideału?
Teraz rozumiem dlaczego nie potrafię pokochać Simona, rozumiem dlaczego uważam, że nie powinien do mnie czuć tego, co czuje. Nie zasługuję na to, nie zasługuję na jego miłość i poświęcenie.
Nie wiem czy zasługuję na Robina, ale jakoś łatwiej mi go zaakceptować, dużo łatwiej, bo znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie jest idealny… Jest trochę za bardzo zamknięty w sobie, trochę za bardzo niepewny własnej wartości, a jednocześnie zaborczy i nerwowy, ale… Kocham go. No właśnie, kocham go mimo tego wszystkiego… a może właśnie dlatego?
Robin patrzy na mnie pytająco, a ja nic nie mówię tylko uśmiecham się lekko i kiwam głową, żeby kontynuował. Chcę to mieć za sobą. Wzdycha i pochyla się znów nad listem. 
 - Jolie, zapomnij o mnie i spróbuj sobie ułożyć życie z kimś innym, z kimś lepszym ode mnie. – przerywa. – Wiesz kogo miałem na myśli?
Kiwam głową.
- Nie potrafiłabym poczuć do niego tego samego – mówię cicho – Nie wiem czemu…
Robin uśmiecha się w odpowiedzi, ale nie komentuje, tylko czyta dalej.
-  Próbowałem się nie poddawać, ale widzę, że to nie ma sensu. Nie mam szans. Próbowałem walczyć z przeciwnościami losu, próbowałem oszukać medycynę i wszystko, ale nie udało mi się. Zawiodłem Cię, Jolie i za to przepraszam Cię z całego serca. – przełyka nerwowo ślinę -  Nie chcę być dla Ciebie ciężarem, nie chce Cię obarczać problemami, które nie powinny Cię dotyczyć. Nie mogę teraz dotrzymać obietnicy, którą Ci kiedyś złożyłem, więc wybacz, ale nie mogę być Twoim mężem. Przesyłam Ci obrączkę, którą mi kiedyś dałaś. Oddaj ją komuś, kto pokocha Cię tak mocno, jak ja kiedyś Cię kochałem, komuś, kto będzie mógł się Toba opiekować. Robin.
Nie podnosi wzroku, tylko trzęsącymi rękami trzyma lekko uniesiony list i patrzy się na niego. Ostatnie słowo, jego imię, wisi w powietrzu. Wypowiedział je tak, jakby mówił o zmarłym, jakby mówił o zapomnianym przyjacielu, o kimś, kogo już nie ma…
Zabieram list z jego dłoni. Nie musi mi tłumaczyć ostatniego fragmentu. To, co widzę teraz na jego twarzy jest wystarczające, widzę, że było to dla niego największe poświęcenie na jakie zdecydował się w całym życiu.
Robin przesuwa wierzchem dłoni po mojej szyi tak, jakby odgarniał moje włosy.
- Wiem, że odrosną… - szepcze – Ale brakuje mi ich… - uśmiecha się – Lubiłem je…
Kiwam głową.
- Ja też.
Uśmiecham się lekko i wplatam palce w jego czuprynę. Jego włosy są dłuższe niż pamiętałam, jakby ich nie obcinał od czasu wybuchu. Wchodzą mu w oczy i co chwilę je odgarnia. Teraz ja to robię. Drży pod wpływem mojego dotyku, więc zabieram rękę, ale on łapie moją dłoń i wtula w nią policzek.
- Jolie, ja… - znowu urywa – Nigdy nie czułem takiej pustki i takiego smutku. Prawie tu przyszedłem, żeby ci od razu wytłumaczyć ten list… - prycha – przyszedłem… dużo powiedziane… wtedy mogłem się tylko czołgać… 
Marszczę czoło.
- Blake uświadomił mi jak na to zareagujesz. I miałem takie wyrzuty sumienia ze chciałem tam pójść i natychmiast zabrać ci ten list i wszystko wyjaśnić… Wiedziałem, że w przeciwnym razie będę musiał czekać aż Simon wróci i że ty…  - urywa.
- A co by to dało, gdybyś tu przyszedł? – pytam –Wiesz co zrobiłby Ian.. – urywam bo sobie coś uświadamiam.
Zrywam się z łóżka i wybiegam do salonu. Simon siedzi przy stole nad kubkiem herbaty ze zwieszoną głową. Podrywa się, gdy mnie widzi.
- Ian – dyszę – Co, jeśli… - urywam.
- Po ślubie mamy trzy dni dna siebie. Nikt nie będzie nam przeszkadzał. – kładzie mi ręce na ramionach – Jesteście bezpieczni, jeśli nie będziecie wychodzić z boksu…
Przyglądam mu się, ale on unika mojego wzroku. Widzę, jak bardzo go ta sytuacja męczy, jak bardzo cierpi… Chcę mu jakoś ulżyć, chcę go zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że znajdzie kogoś, kogo pokocha tak jak mnie i że ona jego też pokocha, ale wiem, że to by było kłamstwo. Wiem, bo to tak samo, jakby ktoś próbował mi udowodnić, że mogę kiedyś przy kimś czuć to, co przy Robinie…
Wzdycham tylko i opieram głowę o jego ramię. Simon obejmuje mnie i oddycha głęboko.
- Jolie, nawet nie wiesz… - urywa.
Wiem, oczywiście, że wiem…
- Naprawdę myślisz, że nie wiem? – uśmiecham się do niego lekko.
Po chwili odwzajemnia uśmiech.
- Wiesz… - wzdycha, a po chwili sztywnieje i spogląda w stronę sypialni.
Odwracam się. W drzwiach stoi Robin i przygląda się nam, ale nic nie mówi.
Simon pochyla się nade mną i szepcze mi do ucha.
- Mnie to boli, ale najważniejsza jesteś ty… - mówi, a ja zaczynam płakać, bo w tym jednym zdaniu jest więcej miłości i poświęcenia niż kiedykolwiek widziałam.
- Simon… - tylko tyle potrafię powiedzieć. Nie umiem go pocieszyć, myślę, że nikt nie umie. Moje serce jest rozdarte między Robinem, którego kocham całą sobą, a Simonem, który jest tak niesamowicie dobry i pełen poświęcenia, że cały czas zastanawiam się jak mogę go nie kochać choćby za to, co dla mnie robi, za to jak się dla mnie poświęca.
Z zamyślenia wyrywa mnie pukanie do drzwi. Zamieram. Pukanie powtarza się. Patrzę z niepokojem na Simona, a on podchodzi do drzwi, rozpinając górne guziki koszuli. Zdejmuje marynarkę i rzuca ją na podłogę, wyciąga koszulę ze spodni i mierzwi sobie włosy. Nie rozumiem po co to wszystko robi. Patrzę z niepokojem na Robina i widzę jak chowa się za otwartymi drzwiami sypialni. Nie powinno go tu być, jeśli ktokolwiek odkryje jego obecność, będzie źle. Widzę, że zostawił kule, widać je, jeśli ktoś je zauważy, to będzie o nas. Biegnę do sypialni i wciągam kule za drzwi, kładę je na podłodze koło Robina, bo boję się, żeby nie upadły i nie narobiły hałasu… Słyszę, że Simon otwiera drzwi. Robin pochyla się i podnosi z ziemi moją perukę, zakłada mi ją na głowę i zmierzwia trochę włosy, a potem przyciąga mnie do siebie, grzebie przy Samku sukni i rozpina go lekko. Zsuwa mi jedno ramiączko.
- Idź – szepcze – Przeszkodzili wam w... – uśmiecha się znacząco – wiesz w czym…
Bezwiednie dotykam brzucha, ale szybko cofam ręce, bo to nie moment na to, żeby mu powiedzieć. Robin chyba nie zauważył, przygląda się tylko mojej twarzy. 
Robię wkurzoną minę, a on dusi śmiech i kiwa głową. Wychodzę zza drzwi i staję jak wryta. Naprzeciwko mnie Ian trzyma Simona za przedramię. Nie widzę ich twarzy, bo Simon stoi tyłem do mnie i zasłania mi Iana, nie wygląda to dobrze.
Przez głowę przebiega mi tylko jedna myśl.

No to po nas… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!