Przez kolejnych kilka dni nie pozwalają mi wyjść z pokoju,
bo jestem jeszcze osłabiona. Tak się czuję, więc siedzę grzecznie tam, gdzie mi
każą i łykam niezbędne pigułki. Mówią, ze dziecku nic się nie stało, nie wiedzą
jakim cudem. Cieszę się, bo bardzo się o to bałam. Nie chciałam go stracić, nie
chciałam go narażać na niebezpieczeństwo, chciałam je chronić.
Robin wygląda na szczęśliwego, chodzi uśmiechnięty od ucha
do ucha i co chwila zagaduje mnie na różne tematy. Wiem, że nie może się
doczekać aż mnie stąd wypuszczą, aż będziemy mogli spokojnie się pocałować czy
nawet przytulić nie ryzykując, że ktoś znowu nam przerwie, żeby pobrać mi krew
do badania, albo po prostu pogadać. Praktycznie się tu przeprowadził. Łóżko
obok mnie jest wolne, więc on na nim śpi, bo nie mieścimy się na jednym. Trochę
nie do końca tak to powinno wyglądać, bo Robin jest już całkowicie zdrowy,
wrócił do formy i powinien zamieszkać w hotelu dla powracających, razem ze
Scottem i resztą, ale nikt się nie czepia, wszyscy przymykają na to oko.
Znowu łapię się na tym, że budzę się w środku nocy i patrzę
w sufit. Myślę o tym co się stało i co się mogło stać.
Ponoć byłam nieprzytomna kilka dni. Ponoć to Blake nas
znalazł i zaprowadził na górę. Mówił, że usłyszał jak krzyczałam, ale inni się
z nim sprzeczali, bali się, że to mógł być Ian, więc zszedł na dół sam.
Najpierw ukrył mnie i Robina za ścianą, żeby niedobitki policji nie mogły nas
znaleźć. Miałam rację było takie same ukryte przejście jak do Beneath czy jak
do schronów koło Beneath.
Mówią, że co jakiś czas miewają takich pacjentów jak ja.
Jest w szpitalu oddzielne skrzydło dla tych, którzy wrócili na powierzchnię.
Często rozmawiam z psychologami o tym, co zobaczę za oknem kiedy wyjdę. Przypominają
mi, że cały świat został zniszczony i że teraz powoli odbudowuje się kolejne
budynki. Powoli… tego słowa używają najczęściej. Wnioskuję z tego, że za oknem
jest krajobraz jak po bitwie, choć nikt otwarcie o tym nie mówi.
W moim pokoju okna są nieprzezroczyste, oklejone białą
folią, która przepuszcza dużo światła, ale nie pozwala zobaczyć niczego na
zewnątrz, trochę mnie to denerwuje, bo chciałabym już zobaczyć ten nowy świat,
którego od kilku dni jestem częścią...
- Znowu nie śpisz? – chrypi koło mojego ucha Robin.
Dziś przysunął swoje łóżko tak blisko, że praktycznie styka
się z moim. Śpi na łączeniu, bo mówi, że nie może już znieść tego, że jestem
tuż obok, a on nie może mnie dotknąć. Wiem, że jest mu niewygodnie bo wierci
się co chwila, ale najwyraźniej bardziej niż wygody potrzebuje mojej bliskości.
- Myślę… - spoglądam na niego. – Zastanawiam się jak to jest
tam, na zewnątrz… Jak wygląda świat…
Robin uśmiecha się tajemniczo i unosi się na łokciu. Przesuwa
nosem po moim policzku, a potem przyciska do niego usta.
- Chcesz zobaczyć? – szepcze mi na ucho.
Patrzę na niego zdumiona. Nigdy nie zachowywał się
nieodpowiedzialnie, a teraz wygląda jakby miał to zrobić. Lekarze wyraźnie
mówią, że nie mogę jeszcze wyjść, więc ich słucham, a on próbuje mnie namówić
do złamania ich zakazów… Coś mi tu nie gra.
- Myślałam, że nie powinnam wychodzić…
Robin wzdycha i unosi oczy do nieba.
- Oni uważają, że jesteś na to za delikatna, że przerazi cię
ten widok, że przerazi cię przestrzeń i pustka.
– przewraca oczami – tłumaczę im, że jesteś silna, silniejsza niż
kiedykolwiek przypuszczałem… – kładzie mi dłoń na policzku, a potem wplata ją
we włosy, które są tak gęste i tak długie jak przed wybuchem. Przestały już tak
strasznie szybko rosnąć, ale faktycznie w ciągu kilku dni osiągnęły długość, na
którą normalnie musiałabym czekać kilka lat. Wygląda na to, że maść Iana miała
dokładnie taki skutek, jak obiecywał. Pierwszy raz nie skłamał. Blizna pod
okiem już mi nie przeszkadza, polubiłam ją tym bardziej, że Robin za każdym
razem, kiedy tylko się zbliża całuje ją z taką delikatnością i czułością, na
jaką nie zasłużyła żadna inna część mojego ciała. Blizny na głowie całkowicie
schowały się pod włosami. Nic mnie już nie boli ani nie ciągnie. Czuję się
doskonale.
Podnoszę wzrok na Robina.
- Mówiłem im, że widziałaś i doświadczałaś o wiele gorszych
rzeczy… - widzę ból w jego oczach i
podnosze rękę, żeby go pocieszyć, ale kręci głową, jakby tego nie chciał. Stoję
tak przez chwilę z ręką zawieszoną w powietrzu i zastanawiam się o co mu
chodzi...
– Nie powinno do tego wszystkiego dojść… - urywa – Powinienem…
- spuszcza wzrok – powinienem cię przed tym ochronić…
No nie, znowu ma wyrzuty sumienia… Znowu się zamartwia tym,
co sobie ubzdurał, że zadaniem mężczyzny jest chronienie kobiety. Zawsze i
przed wszystkim.
- Robin, przestań wreszcie. – mówię stanowczo – Nic mi nie
jest. Jestem cała i zdrowa. – uśmiecham się do niego, żeby potwierdzić to, co
mówię.
Pochylam się i całuję go lekko. Chcę, żeby to było lekko,
ale nie mogę się powstrzymać i napieram na niego całym ciężarem ciała. Opada na
plecy i wzdycha głęboko, oddaje pocałunek z takim samym głodem, jakby od
miesiąca mnie nie widział. Nie możemy się od siebie oderwać. Czuję jego dłonie
na mojej talii, w moich włosach, na mojej twarzy i na ramionach, wszędzie.
Obejmuję go mocno i przyciskam swoje ciało jeszcze bliżej niego. W tej chwili
nie potrzebuję niczego, poza jego bliskością.
Przez dłuższy czas napawamy się swoją bliskością. Jest mi
niesamowicie dobrze, do czasu aż on gwałtownie mnie odpycha i przygląda mi się
przestraszony dysząc ciężko. Marszczę czoło.
- Co ja znowu zrobiłam? – głos mi się łamie.
Jego oczy ześlizgują się w dół po moim ciele i
zatrzymują się na brzuchu. Jego ręka też
tam wędruje.
- Nie chcę mu zaszkodzić… - szepcze.
Przewracam oczami.
- Nie możesz! – odpowiadam z naciskiem – Nie w ten sposób. –
Obejmuję go za szyję i znowu przyciągam mocno do siebie. Całuje mnie, ale nie
pozwala mi się zbliżyć tak, jakbym chciała. Utrzymuje miedzy nami dystans.
- Będziesz się tak zachowywał przez kolejnych kilka
miesięcy? – pytam wkurzona.
Spuszcza wzrok. To znaczy, że taki dokładnie ma plan.
- Nie zrobimy mu w ten sposób krzywdy… - szepczę – Nie bój
się…
Opieram głowę na jego ramieniu. Czuję, że się usztywnia.
Muszę coś zrobić, żeby przestał, muszę odwrócić jego uwagę. Uczepiam się ostatniej
myśli, jaką pamiętam. Myśli, która krąży mi po głowie już od dawna, a dzisiaj
mam szansę, bo on podjął temat..
- To co z tym wyjściem? Pokażesz mi jak wygląda świat? –
uśmiecham się lekko. Jestem pewna, że moje oczy aż świecą z podniecenia.
Robin przygląda mi się podejrzliwie, przez chwilę, ale potem
wyskakuje z łóżka i bierze mnie na ręce. Staram się stłumić okrzyk zaskoczenia
i zachwytu, ale mi się nie udaje. Zaczynam się śmiać.
- Ciiii – szepcze i zamyka mi usta pocałunkiem.
Wplatam palce w jego włosy. Nie chcę, żeby przestawał, ale
on po chwili właśnie to robi. Uśmiecha się zawadiacko.
- Muszę coś widzieć, jak będę cię wynosił na dwór. – całuje
mnie w czoło – A kiedy mnie całujesz, świat przestaje istnieć…
Znowu trafił w dziesiątkę. Po raz kolejny spontanicznie mówi
coś, co sprawia, że moje serce staje na chwilę, a potem zaczyna bić kilka razy
mocniej.
Robin powoli podchodzi do drzwi. Otwiera je cicho i wygląda
na korytarz.
- Zamknij oczy – prosi.
Wtulam twarz w jego szyję. Nic nie widzę.
Wtulam twarz w jego szyję. Nic nie widzę.
Korytarz chyba jest
pusty, bo po chwili puszcza się biegiem, szybko dopada dużych metalowych drzwi
przez które parę razy widziałam jak wchodzi ł i wychodził. Popycha je.
Otwierają się z łoskotem. Sztywnieję, bo boję się, żeby nas nikt nie przyłapał,
ale on się nie przejmuje. Idzie spokojnym krokiem.
Nie otwieram oczu, ale już wiem, że tu jest zupełnie inaczej
niż w Underground. Jest gorąco, goręcej niż w szpitalu. Pamiętam, że wspominali
coś o klimatyzacji, która chłodzi pomieszczenia. Teraz rozumiem dlaczego muszą
je chłodzić.
Robin idzie szybko, pewnym krokiem człowieka, który dobrze
zna okolicę. Mam wrażenie, że mija mnóstwo czasu, ale on wciąż nie zwalnia, a
ja dalej nie otwieram oczu. Chcę poznać ten świat po kawałeczku, żeby móc go
docenić.
Coś łaskocze moją twarz i sprawia, że moje włosy poruszają
się. Babcia jakoś to nazywała… Wiatr? Chyba tak. Mówiła, że go lubi, a ja jej
nie rozumiałam. Teraz rozumiem. Powietrze jest gorące, a jego delikatny dotyk
pozwala skórze odpocząć od upału. Uczucie jest niesamowite, jakby wszędzie, po
całym ciele muskały mnie najdelikatniejsze na świecie dłonie. Na calutkim ciele
czuje dotyk. Moja koszulka przykleja się do ciała ze strony z której pochodzi
wiatr. Uśmiecham się lekko i znowu opieram głowę na jego ramieniu. Czuję gorący
dotyk jego warg na policzku, tak wyraźnie kontrastujący z chłodnym powiewem
wiatru, otrzeźwia mnie to.
Stajemy.
- Chcesz usiąść? – pyta – Czy mam cię postawić na ziemi?
Waham się. Robin całuje mnie lekko i opuszcza moje nogi na
ziemię.
- Może być trochę nierówno, uważaj. – szepcze.
Moje stopy dotykają ziemi. Nie, to nie jest ziemia. Nie wiem
co to jest, ale to nie ziemia, to nie piasek, który znajdował się w niektórych
tunelach Underground. To jest coś innego, ta dziwna ziemia jest znacznie
miększa niż podłoga w Underground czy w szpitalu, jakby trochę uginała się pod
moimi nogami. Podnoszę powoli jedną stopę, trochę się chwieję, ale Robin
kładzie mi ręce na talii, żeby mnie asekurować. Wciąż nie otworzyłam oczu, wiec
po omacku znajduję jego ramiona, żeby czegoś się trzymać. Opuszczam nogę z
powrotem. Nie mam butów, Robin o nich zapomniał, albo specjalnie ich nie wziął.
Podłoże jest chłodniejsze niż powietrze i kłuje mnie lekko w stopę tysiącami
malutkich igiełek. Cofam nogę lekko przestraszona. Robin zaczyna się śmiać.
- Nie bój się, możesz tu stanąć.
Zachęcona jego słowami opieram stopę mocniej na podłożu, a
ono ugina się pode mną. Uczucie jest niesamowite, to coś zachowuje się trochę
jak materac, kiedy się po nim chodzi, ugina się, ale wciąż daje podporę, wciąż
jakoś w magiczny sposób podtrzymuje stopę. Robię jeszcze kilka kroków
zafascynowana chłodem i delikatnym łaskotaniem tego niesamowitego podłoża.
Dochodzę do wniosku, że lubię to uczucie.
- Mogę dotknąć? – pytam, choć w sumie nie wiem czemu. Jeśli
mogę po tym chodzić, to pewnie mogę też dotykać.
Robin wybucha śmiechem i ciągnie mnie lekko w dół, żebym
ukucnęła. Zanurzam dłonie w tym niesamowitym tworze. Odkrywam, że składa się z
krótkich, kilkucentymetrowych, płaskich paseczków jakiejś materii, która
odgniata się pod wpływem ciężaru, aby potem powoli, niespiesznie wrócić do
swojego starego kształtu.
- Co to jest? – pytam.
- Trawa. – mówi cicho.
Przesuwam palcami po jej powierzchni. Nasze dłonie spotykają
się gdzieś na jej powierzchni. Otwieram oczy, musze to zobaczyć.
Jest zielona, tak mi się wydaje, światła jest niewiele, bo
jest środek nocy.
- Trawa… - powtarzam cicho. – Lubię po niej chodzić…
Robin uśmiecha się lekko.
- Tak, Blake mówił, że ci się to spodoba… - słyszę nutę
zazdrości w jego głosie, a nie chcę, żeby ona zepsuła ten wieczór, ten nastrój
tajemniczości i nowości i… samotności we dwoje, której ostatnio mieliśmy
niewiele.
- Ale to ty mnie tutaj przyprowadziłeś… - szepczę –
Dlaczego? Nie wierzę, że tylko ze względu na trawę... – podnoszę na niego wzrok
starając się nie zauważać niczego innego. Boję się tych wszystkich kolorów i
kształtów, które mogę zobaczyć, boję
się, że będzie tego za dużo.
Robin siada wygodnie na ziemi i poklepuje miejsce obok
siebie, Opuszczam się na trawę i przytulam bok do jego boku. Obejmuje mnie
ramieniem i wyciąga rękę przed siebie.
- Zobacz… - mówi cicho.
Patrzę we wskazane miejsce. Zapiera mi dech w piersiach.
Dopiero teraz słyszę znajomy szum wody. Wcześniej ze
zdenerwowania zapomniałam, że oprócz dotyku i wzroku mam też zmysł słuchu,
wyłączyłam go kompletnie. Przede mną jest ogromny wodospad i jezioro. W nim
odbijają się malutkie, świecące punkciki. Są jak lampki, jest ich mnóstwo.
Wyglądają przepięknie tak nieregularnie rozsiane po całej powierzchni. Jest też
jedna większa, świetlista kula, podnoszę wzrok, żeby zobaczyć skąd się biorą te
srebrzyste refleksy.
- To jest niebo – szepcze mi Robin pokazując granatowo
niebieskie sklepienie.
Dawniej nazwałabym je sufitem, ale to jest na otwartym
powietrzu, więc chyba takie określenie nie pasuje.
- Te małe kropki, to gwiazdy, a to duże to księżyc. –
spoglądam na niego. – Zauważyłaś, że odbijają się w wodzie?
Kiwam głową, ale
spoglądam na coś innego. Jesteśmy na jakimś płaskim terenie. Przed nami w
niedużej odległości jest to jezioro, na prawo i lewo nie widać prawie nic.
Pustka jest trochę przygnębiająca. Odwracam się za siebie i widzę parę
budynków, w których świecą się światła. Niewiele tego. W Underground było
tłoczno, tu wydaje się, że jest nieograniczona ilość przestrzeni dla każdego.
Trochę mnie to przeraża.
Znów patrzę na Robina i wsłuchuję się w szum wody spadającej
z wysoka i uderzającej o taflę jeziora.
- Dlaczego przyprowadziłeś mnie akurat tutaj? – pytam cicho.
- To chyba oczywiste… - uśmiecha się lekko – Wodospad ma dla
mnie ogromne znaczenie, Jolie. Kojarzy mi się z tobą... - urywa – Raz cię odzyskałem
nad wodospadem, nad wodospadem zgodziłaś się zostać moją żoną, przy wodospadzie
powiedziałaś mi po raz pierwszy, że mnie kochasz… - urywa, kładzie mi rękę na
policzku i swoim zwyczajem pociera go kciukiem. – Wodospady zawsze będę dla
mnie szczególne. Zawsze będę mi się kojarzyły z tobą i z najwspanialszymi
chwilami mojego życia…
- A ten?
- Ten znalazłem, kiedy myślałem, że nie ma już szansy, żebyś
doszła do siebie, kiedy byłem przekonany, że po raz ostatni trzymałem twoją
dłoń… - głos mu się łamie - wyszedłem ze szpitala i nie poszedłem tam, gdzie
wszyscy, poszedłem w przeciwną stronę i znalazłem go. Uznałem, że to znak. On
dał mi nadzieję… – uśmiecha się – Wróciłem i okazało się, że się budzisz.
Wtulam się w jego dłoń i przymykam oczy.
- Dziękuję, że znalazłeś coś, co jest nowe, a jednocześnie
znajome… - szepczę – Dziękuję, ze znalazłeś coś, co jest takie szczególne i
tylko nasze. – tak, kocham wodospady tak samo jak on, z dokładnie tego samego
powodu. To jest takie tylko nasze miejsce i tylko my wiemy dlaczego oboje tak
strasznie je kochamy.
Przesuwam dłoń po jego ramieniu aż do karku i wplatam we
włosy. Nie robię nic więcej bo nie muszę, wiem, jak lubi ten gest i wiem, że
nie będzie w stanie się powstrzymać.
- Och, Jolie… - wzdycha i pochyla się, żeby mnie pocałować.
Nasze usta łączą się w jedno, nasze ciała opadają na miękkie
posłanie z trawy, jest wspaniale. Obejmuję go mocno i przyciągam do siebie, a
on całuje moją szyję. Zdejmuję mu koszulkę, on robi to samo z moją.
- Nie powinniśmy… – sapie mi do ucha.
Znowu przyzwoity.
- I masz zamiar przez
kolejne sześć miesięcy to powtarzać? – pytam, choć znam odpowiedź. Pytam, żeby
sobie uświadomił na co próbuje się porwać, na co się próbuje zdecydować i do
czego próbuje mnie namówić. – Ja nie mam zamiaru się poddać – dodaję zniżając
głos do głębokiego szeptu, bo wiem jak to na niego działa.
Czuję, że waha się przez chwilę, jakby rozważał moje
stwierdzenie.
- Chrzanić to! – chrypi i przesuwa się nade mnie.
To chyba będą moje ulubione słowa, bo zawsze oznaczają, że
jego idiotyczny opór słabnie i za chwilę dostanę to, czego chcę. Nie mogę
powstrzymać uśmiechu. On też się uśmiecha.
- Nie umiem ci się oprzeć. – szepcze.
- I dobrze. – śmieję się. Jego oddech łaskocze mnie w
policzek.
Zamykam oczy i znowu jest tak jak dawniej, kiedy
mieszkaliśmy w Beneath i dzieliliśmy łóżko co noc. Jestem tylko ja i on i jest
cudownie, jak zawsze. Nasze ciała pasują do siebie idealnie, jak zawsze. Nasze
usta są gorące, moja skóra płonie żywym ogniem wszędzie, gdzie on mnie dotyka,
czyli… wszędzie.
Opadam zdyszana na trawę. Robin leży obok mnie. Patrzymy w
niebo, na gwiazdy, które, wydaje mi się lśnią słabiej niż przed chwilą, a może
to niebo zrobiło się bardziej niebieskie, a mniej granatowe? Nie wiem i nie
obchodzi mnie to…
Niebo… Kiedyś odnalazłam je w nim, teraz chyba mam już dwa
nieba. Jedno migocze nade mną tysiącem srebrnych lampek, a drugie, to
ważniejsze, bardziej mi drogie jest tuż obok. Obracam głowę i spoglądam na
niego. Widzę jak srebrzyste światło gwiazd współgra z jasnym błękitem jego
oczu. To jest dokładnie to miejsce w którym powinien być. A skoro on powinien,
to ja też. To transakcja wiązana. Uśmiecham się i przysuwam odrobinę bliżej do
niego.
Robin ściska moją dłoń.
- Musimy iść – mówi cicho. – Zaczyna świtać. Wstaje dzień.
Podnoszę się i ubieram szybko. On robi to samo. Potem bierze
mnie na ręce. I niesie z powrotem do szpitalnego pokoju. Nie protestuję,
przyzwyczaiłam się. Pozwalam mu się wykazać, skoro aż tak tego chce. Zamykam
oczy. Mam dość wrażeń na dziś, muszę się jeszcze chwilę przespać.
- Jolie… - zaczyna.
- Hmmmmm? – mruczę prawie uśpiona lekkim kołysaniem jego
kroków.
- Będziesz chciała tam zamieszkać?
Ożywiam się. Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Widzę tylko
lodowy błękit, jakby otaczał mnie ze wszystkich stron.
- Gdzie?
Robin przełyka nerwowo ślinę.
- No… tam… - stawia mnie na chwilę na ziemi i łapie mnie za
ręce. Jesteśmy tuż koło szpitala. Poznaję drzwi w budynku obok którego stoimy,
choć do tej pory widziałam je tylko od drugiej strony.
- O czym ty mówisz? – pytam.
Robin wzdycha, ręce mu się trochę trzęsą. Zawsze tak
reaguje, kiedy robi coś po swojemu, a uważa, że ja też powinnam mieć udział w
decyzji. Ściskam jego ręce i kciukami rysuję kółka na wierzchu jego dłoni, żeby
się rozluźnił i uspokoił, ale to nie pomaga. Dalej jest niepewny siebie.
Marszczy brwi. Na środku jego czoła jak zawsze w takiej sytuacji pojawia się
charakterystyczne V.
- Wczoraj była narada. Jest dużo nowych powracających.
Zaczyna brakować miejsc w hotelu. Będziemy budować domy dla każdej rodziny,
wspólnymi siłami. Tu ma powstać nowa osada. Pierwsza, bardzo duża w tej okolicy
jest po drugiej stronie tego pagórka.. – wskazuje wzgórze za budynkiem
szpitala, mówi trochę chaotycznie. – Wczoraj przydzielali działki. Wszyscy chcieli mieć tutaj,
blisko tak zwanego centrum, tu gdzie będzie najwięcej ludzi, blisko szpitala,
hotelu, sklepu… - pokazuje kolejno budynki – a ja… pomyślałem…
Wiem do czego zmierza i kompletnie nie rozumiem czemu się
tego boi. Tam właśnie jest idealne dla nas miejsce
- A można zamieszkać
nad wodospadem? – pytam z miną niewiniątka, żeby nie wiedział, że wszystkiego
się domyślam.
Robin uśmiecha się szeroko i oddycha z ulgą.
- Tamtą działkę zarezerwowałem. – mówi radośnie. – Tam gdzie
siedzieliśmy będzie nasz dom. Chcę go postawić na brzegu działki, jak najbliżej
wodospadu…
Zarzucam mu ręce na szyję i całuję go mocno. Jestem taka
szczęśliwa, że czuję, że mogłabym nawet latać.
- Jesteś niesamowity. Zawsze wiesz dokładnie co zrobić… -
szepczę z ustami przyklejonymi do jego szyi powtarzając to, co wiele razy
myślałam, ale nie jestem pewna czy mu mówiłam.
- Naprawdę się cieszysz? – pyta – Będziemy trochę na uboczu…
Przyciągam go do siebie.
- Z tobą mogę mieszkać na kompletnym odludziu – szepczę –
Kocham cię!
Robin całuje mnie mocno, a potem bierze na ręce. Wchodzi do
szpitala, kierując się w stronę mojego pokoju.
- Ja ciebie też kocham. – mówi otwierając drzwi – Ale teraz
musimy się przespać.
Wchodzimy do pokoju. Zauważam, że drzwi szafy naprzeciwko
łóżka są lekko uchylone. Jestem prawie pewna, że były zamknięte, kiedy
wychodziliśmy. W pokoju dziwnie pachnie stęchlizną, a wcześniej nie zauważałam
tego zapachu.
Coś mi się tu nie podoba, to wszystko układa się zbyt
logicznie. Serce mi przyspiesza, nadchodzi atak paniki. Popadam w paranoję.
Jest tylko jedna rzecz, a właściwie jedna osoba na świecie, której się boję, a
to wszystko właśnie może świadczyć o jego powrocie, o tym, że mnie znowu
znalazł i że znowu zniszczy moje życie. Ian…
Zaczynam podejrzewać, że ktoś tu był... Mówię o tym
Robinowi, a on kładzie mnie ma łóżku, po
czym podchodzi do szafy i dopycha drzwi.
- One się czasem otwierają – wyjaśnia opadając na posłanie
koło mnie. – Ian nas tu nie znajdzie. Nie martw się.
Ziewa i opada na łóżko wyciągając rękę tak, żebym mogła
położyć na niej głowę. Przytulam się do niego i ogarnia mnie spokój. Jego ręka
oplata moją talię, czuję jego gorący oddech na karku. Moje powieki same opadają. Jestem strasznie
zmęczona. Tylko z tyłu głowy kołacze mi imię człowieka, którego nienawidzę jako
jedynego na świecie…
Drzwi szafy znowu uchylają się lekko skrzypiąc
nieprzyjemnie, woń stęchlizny staje się co raz lepiej wyczuwalna.
Próbuję otworzyć oczy, walczę z sennością, ale przegrywam.
Zasypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!