Me

Me

piątek, 24 maja 2013

Somewhere in between 18

Przez kolejnych kilka dni nie pozwalają mi wyjść z pokoju, bo jestem jeszcze osłabiona. Tak się czuję, więc siedzę grzecznie tam, gdzie mi każą i łykam niezbędne pigułki. Mówią, ze dziecku nic się nie stało, nie wiedzą jakim cudem. Cieszę się, bo bardzo się o to bałam. Nie chciałam go stracić, nie chciałam go narażać na niebezpieczeństwo, chciałam je chronić.
Robin wygląda na szczęśliwego, chodzi uśmiechnięty od ucha do ucha i co chwila zagaduje mnie na różne tematy. Wiem, że nie może się doczekać aż mnie stąd wypuszczą, aż będziemy mogli spokojnie się pocałować czy nawet przytulić nie ryzykując, że ktoś znowu nam przerwie, żeby pobrać mi krew do badania, albo po prostu pogadać. Praktycznie się tu przeprowadził. Łóżko obok mnie jest wolne, więc on na nim śpi, bo nie mieścimy się na jednym. Trochę nie do końca tak to powinno wyglądać, bo Robin jest już całkowicie zdrowy, wrócił do formy i powinien zamieszkać w hotelu dla powracających, razem ze Scottem i resztą, ale nikt się nie czepia, wszyscy przymykają na to oko.
Znowu łapię się na tym, że budzę się w środku nocy i patrzę w sufit. Myślę o tym co się stało i co się mogło stać.
Ponoć byłam nieprzytomna kilka dni. Ponoć to Blake nas znalazł i zaprowadził na górę. Mówił, że usłyszał jak krzyczałam, ale inni się z nim sprzeczali, bali się, że to mógł być Ian, więc zszedł na dół sam. Najpierw ukrył mnie i Robina za ścianą, żeby niedobitki policji nie mogły nas znaleźć. Miałam rację było takie same ukryte przejście jak do Beneath czy jak do schronów koło Beneath.
Mówią, że co jakiś czas miewają takich pacjentów jak ja. Jest w szpitalu oddzielne skrzydło dla tych, którzy wrócili na powierzchnię. Często rozmawiam z psychologami o tym, co zobaczę za oknem kiedy wyjdę. Przypominają mi, że cały świat został zniszczony i że teraz powoli odbudowuje się kolejne budynki. Powoli… tego słowa używają najczęściej. Wnioskuję z tego, że za oknem jest krajobraz jak po bitwie, choć nikt otwarcie o tym nie mówi.
W moim pokoju okna są nieprzezroczyste, oklejone białą folią, która przepuszcza dużo światła, ale nie pozwala zobaczyć niczego na zewnątrz, trochę mnie to denerwuje, bo chciałabym już zobaczyć ten nowy świat, którego od kilku dni jestem częścią...
- Znowu nie śpisz? – chrypi koło mojego ucha Robin.
Dziś przysunął swoje łóżko tak blisko, że praktycznie styka się z moim. Śpi na łączeniu, bo mówi, że nie może już znieść tego, że jestem tuż obok, a on nie może mnie dotknąć. Wiem, że jest mu niewygodnie bo wierci się co chwila, ale najwyraźniej bardziej niż wygody potrzebuje mojej bliskości.
- Myślę… - spoglądam na niego. – Zastanawiam się jak to jest tam, na zewnątrz… Jak wygląda świat…
Robin uśmiecha się tajemniczo i unosi się na łokciu. Przesuwa nosem po moim policzku, a potem przyciska do niego usta.
- Chcesz zobaczyć? – szepcze mi na ucho.
Patrzę na niego zdumiona. Nigdy nie zachowywał się nieodpowiedzialnie, a teraz wygląda jakby miał to zrobić. Lekarze wyraźnie mówią, że nie mogę jeszcze wyjść, więc ich słucham, a on próbuje mnie namówić do złamania ich zakazów… Coś mi tu nie gra.
- Myślałam, że nie powinnam wychodzić…
Robin wzdycha i unosi oczy do nieba.
- Oni uważają, że jesteś na to za delikatna, że przerazi cię ten widok, że przerazi cię przestrzeń i pustka.  – przewraca oczami – tłumaczę im, że jesteś silna, silniejsza niż kiedykolwiek przypuszczałem… – kładzie mi dłoń na policzku, a potem wplata ją we włosy, które są tak gęste i tak długie jak przed wybuchem. Przestały już tak strasznie szybko rosnąć, ale faktycznie w ciągu kilku dni osiągnęły długość, na którą normalnie musiałabym czekać kilka lat. Wygląda na to, że maść Iana miała dokładnie taki skutek, jak obiecywał. Pierwszy raz nie skłamał. Blizna pod okiem już mi nie przeszkadza, polubiłam ją tym bardziej, że Robin za każdym razem, kiedy tylko się zbliża całuje ją z taką delikatnością i czułością, na jaką nie zasłużyła żadna inna część mojego ciała. Blizny na głowie całkowicie schowały się pod włosami. Nic mnie już nie boli ani nie ciągnie. Czuję się doskonale.  
Podnoszę wzrok na Robina.
- Mówiłem im, że widziałaś i doświadczałaś o wiele gorszych rzeczy…  - widzę ból w jego oczach i podnosze rękę, żeby go pocieszyć, ale kręci głową, jakby tego nie chciał. Stoję tak przez chwilę z ręką zawieszoną w powietrzu i zastanawiam się o co mu chodzi...
– Nie powinno do tego wszystkiego dojść… - urywa – Powinienem… - spuszcza wzrok – powinienem cię przed tym ochronić…
No nie, znowu ma wyrzuty sumienia… Znowu się zamartwia tym, co sobie ubzdurał, że zadaniem mężczyzny jest chronienie kobiety. Zawsze i przed wszystkim.
- Robin, przestań wreszcie. – mówię stanowczo – Nic mi nie jest. Jestem cała i zdrowa. – uśmiecham się do niego, żeby potwierdzić to, co mówię.
Pochylam się i całuję go lekko. Chcę, żeby to było lekko, ale nie mogę się powstrzymać i napieram na niego całym ciężarem ciała. Opada na plecy i wzdycha głęboko, oddaje pocałunek z takim samym głodem, jakby od miesiąca mnie nie widział. Nie możemy się od siebie oderwać. Czuję jego dłonie na mojej talii, w moich włosach, na mojej twarzy i na ramionach, wszędzie. Obejmuję go mocno i przyciskam swoje ciało jeszcze bliżej niego. W tej chwili nie potrzebuję niczego, poza jego bliskością.
Przez dłuższy czas napawamy się swoją bliskością. Jest mi niesamowicie dobrze, do czasu aż on gwałtownie mnie odpycha i przygląda mi się przestraszony dysząc ciężko. Marszczę czoło.
- Co ja znowu zrobiłam? – głos mi się łamie.
Jego oczy ześlizgują się w dół po moim ciele i zatrzymują  się na brzuchu. Jego ręka też tam wędruje.
- Nie chcę mu zaszkodzić… - szepcze.
Przewracam oczami.
- Nie możesz! – odpowiadam z naciskiem – Nie w ten sposób. – Obejmuję go za szyję i znowu przyciągam mocno do siebie. Całuje mnie, ale nie pozwala mi się zbliżyć tak, jakbym chciała. Utrzymuje miedzy nami dystans.
- Będziesz się tak zachowywał przez kolejnych kilka miesięcy? – pytam wkurzona.
Spuszcza wzrok. To znaczy, że taki dokładnie ma plan.
- Nie zrobimy mu w ten sposób krzywdy… - szepczę – Nie bój się…
Opieram głowę na jego ramieniu. Czuję, że się usztywnia. Muszę coś zrobić, żeby przestał, muszę odwrócić jego uwagę. Uczepiam się ostatniej myśli, jaką pamiętam. Myśli, która krąży mi po głowie już od dawna, a dzisiaj mam szansę, bo on podjął temat..
- To co z tym wyjściem? Pokażesz mi jak wygląda świat? – uśmiecham się lekko. Jestem pewna, że moje oczy aż świecą z podniecenia.
Robin przygląda mi się podejrzliwie, przez chwilę, ale potem wyskakuje z łóżka i bierze mnie na ręce. Staram się stłumić okrzyk zaskoczenia i zachwytu, ale mi się nie udaje. Zaczynam się śmiać.
- Ciiii – szepcze i zamyka mi usta pocałunkiem.
Wplatam palce w jego włosy. Nie chcę, żeby przestawał, ale on po chwili właśnie to robi. Uśmiecha się zawadiacko.
- Muszę coś widzieć, jak będę cię wynosił na dwór. – całuje mnie w czoło – A kiedy mnie całujesz, świat przestaje istnieć…
Znowu trafił w dziesiątkę. Po raz kolejny spontanicznie mówi coś, co sprawia, że moje serce staje na chwilę, a potem zaczyna bić kilka razy mocniej.
Robin powoli podchodzi do drzwi. Otwiera je cicho i wygląda na korytarz.
- Zamknij oczy – prosi.
Wtulam twarz w jego szyję. Nic nie widzę.
 Korytarz chyba jest pusty, bo po chwili puszcza się biegiem, szybko dopada dużych metalowych drzwi przez które parę razy widziałam jak wchodzi ł i wychodził. Popycha je. Otwierają się z łoskotem. Sztywnieję, bo boję się, żeby nas nikt nie przyłapał, ale on się nie przejmuje. Idzie spokojnym krokiem.
Nie otwieram oczu, ale już wiem, że tu jest zupełnie inaczej niż w Underground. Jest gorąco, goręcej niż w szpitalu. Pamiętam, że wspominali coś o klimatyzacji, która chłodzi pomieszczenia. Teraz rozumiem dlaczego muszą je chłodzić.
Robin idzie szybko, pewnym krokiem człowieka, który dobrze zna okolicę. Mam wrażenie, że mija mnóstwo czasu, ale on wciąż nie zwalnia, a ja dalej nie otwieram oczu. Chcę poznać ten świat po kawałeczku, żeby móc go docenić.
Coś łaskocze moją twarz i sprawia, że moje włosy poruszają się. Babcia jakoś to nazywała… Wiatr? Chyba tak. Mówiła, że go lubi, a ja jej nie rozumiałam. Teraz rozumiem. Powietrze jest gorące, a jego delikatny dotyk pozwala skórze odpocząć od upału. Uczucie jest niesamowite, jakby wszędzie, po całym ciele muskały mnie najdelikatniejsze na świecie dłonie. Na calutkim ciele czuje dotyk. Moja koszulka przykleja się do ciała ze strony z której pochodzi wiatr. Uśmiecham się lekko i znowu opieram głowę na jego ramieniu. Czuję gorący dotyk jego warg na policzku, tak wyraźnie kontrastujący z chłodnym powiewem wiatru, otrzeźwia mnie to.
Stajemy.
- Chcesz usiąść? – pyta – Czy mam cię postawić na ziemi?
Waham się. Robin całuje mnie lekko i opuszcza moje nogi na ziemię.
- Może być trochę nierówno, uważaj. – szepcze.
Moje stopy dotykają ziemi. Nie, to nie jest ziemia. Nie wiem co to jest, ale to nie ziemia, to nie piasek, który znajdował się w niektórych tunelach Underground. To jest coś innego, ta dziwna ziemia jest znacznie miększa niż podłoga w Underground czy w szpitalu, jakby trochę uginała się pod moimi nogami. Podnoszę powoli jedną stopę, trochę się chwieję, ale Robin kładzie mi ręce na talii, żeby mnie asekurować. Wciąż nie otworzyłam oczu, wiec po omacku znajduję jego ramiona, żeby czegoś się trzymać. Opuszczam nogę z powrotem. Nie mam butów, Robin o nich zapomniał, albo specjalnie ich nie wziął. Podłoże jest chłodniejsze niż powietrze i kłuje mnie lekko w stopę tysiącami malutkich igiełek. Cofam nogę lekko przestraszona. Robin zaczyna się śmiać.
- Nie bój się, możesz tu stanąć.
Zachęcona jego słowami opieram stopę mocniej na podłożu, a ono ugina się pode mną. Uczucie jest niesamowite, to coś zachowuje się trochę jak materac, kiedy się po nim chodzi, ugina się, ale wciąż daje podporę, wciąż jakoś w magiczny sposób podtrzymuje stopę. Robię jeszcze kilka kroków zafascynowana chłodem i delikatnym łaskotaniem tego niesamowitego podłoża. Dochodzę do wniosku, że lubię to uczucie.
- Mogę dotknąć? – pytam, choć w sumie nie wiem czemu. Jeśli mogę po tym chodzić, to pewnie mogę też dotykać.
Robin wybucha śmiechem i ciągnie mnie lekko w dół, żebym ukucnęła. Zanurzam dłonie w tym niesamowitym tworze. Odkrywam, że składa się z krótkich, kilkucentymetrowych, płaskich paseczków jakiejś materii, która odgniata się pod wpływem ciężaru, aby potem powoli, niespiesznie wrócić do swojego starego kształtu.
- Co to jest? – pytam.
- Trawa. – mówi cicho.
Przesuwam palcami po jej powierzchni. Nasze dłonie spotykają się gdzieś na jej powierzchni. Otwieram oczy, musze to zobaczyć.
Jest zielona, tak mi się wydaje, światła jest niewiele, bo jest środek nocy.
- Trawa… - powtarzam cicho. – Lubię po niej chodzić…
Robin uśmiecha się lekko.
- Tak, Blake mówił, że ci się to spodoba… - słyszę nutę zazdrości w jego głosie, a nie chcę, żeby ona zepsuła ten wieczór, ten nastrój tajemniczości i nowości i… samotności we dwoje, której ostatnio mieliśmy niewiele.
- Ale to ty mnie tutaj przyprowadziłeś… - szepczę – Dlaczego? Nie wierzę, że tylko ze względu na trawę... – podnoszę na niego wzrok starając się nie zauważać niczego innego. Boję się tych wszystkich kolorów i kształtów, które mogę  zobaczyć, boję się, że będzie tego za dużo.
Robin siada wygodnie na ziemi i poklepuje miejsce obok siebie, Opuszczam się na trawę i przytulam bok do jego boku. Obejmuje mnie ramieniem i wyciąga rękę przed siebie.
- Zobacz… - mówi cicho.
Patrzę we wskazane miejsce. Zapiera mi dech w piersiach.
Dopiero teraz słyszę znajomy szum wody. Wcześniej ze zdenerwowania zapomniałam, że oprócz dotyku i wzroku mam też zmysł słuchu, wyłączyłam go kompletnie. Przede mną jest ogromny wodospad i jezioro. W nim odbijają się malutkie, świecące punkciki. Są jak lampki, jest ich mnóstwo. Wyglądają przepięknie tak nieregularnie rozsiane po całej powierzchni. Jest też jedna większa, świetlista kula, podnoszę wzrok, żeby zobaczyć skąd się biorą te srebrzyste refleksy.
- To jest niebo – szepcze mi Robin pokazując granatowo niebieskie sklepienie.
Dawniej nazwałabym je sufitem, ale to jest na otwartym powietrzu, więc chyba takie określenie nie pasuje.
- Te małe kropki, to gwiazdy, a to duże to księżyc. – spoglądam na niego. – Zauważyłaś, że odbijają się w wodzie?
 Kiwam głową, ale spoglądam na coś innego. Jesteśmy na jakimś płaskim terenie. Przed nami w niedużej odległości jest to jezioro, na prawo i lewo nie widać prawie nic. Pustka jest trochę przygnębiająca. Odwracam się za siebie i widzę parę budynków, w których świecą się światła. Niewiele tego. W Underground było tłoczno, tu wydaje się, że jest nieograniczona ilość przestrzeni dla każdego. Trochę mnie to przeraża.
Znów patrzę na Robina i wsłuchuję się w szum wody spadającej z wysoka i uderzającej o taflę jeziora.
- Dlaczego przyprowadziłeś mnie akurat tutaj? – pytam cicho.
- To chyba oczywiste… - uśmiecha się lekko – Wodospad ma dla mnie ogromne znaczenie, Jolie. Kojarzy mi się z tobą... - urywa – Raz cię odzyskałem nad wodospadem, nad wodospadem zgodziłaś się zostać moją żoną, przy wodospadzie powiedziałaś mi po raz pierwszy, że mnie kochasz… - urywa, kładzie mi rękę na policzku i swoim zwyczajem pociera go kciukiem. – Wodospady zawsze będę dla mnie szczególne. Zawsze będę mi się kojarzyły z tobą i z najwspanialszymi chwilami mojego życia…
- A ten?
- Ten znalazłem, kiedy myślałem, że nie ma już szansy, żebyś doszła do siebie, kiedy byłem przekonany, że po raz ostatni trzymałem twoją dłoń… - głos mu się łamie - wyszedłem ze szpitala i nie poszedłem tam, gdzie wszyscy, poszedłem w przeciwną stronę i znalazłem go. Uznałem, że to znak. On dał mi nadzieję… – uśmiecha się – Wróciłem i okazało się, że się budzisz.
Wtulam się w jego dłoń i przymykam oczy.
- Dziękuję, że znalazłeś coś, co jest nowe, a jednocześnie znajome… - szepczę – Dziękuję, ze znalazłeś coś, co jest takie szczególne i tylko nasze. – tak, kocham wodospady tak samo jak on, z dokładnie tego samego powodu. To jest takie tylko nasze miejsce i tylko my wiemy dlaczego oboje tak strasznie je kochamy.
Przesuwam dłoń po jego ramieniu aż do karku i wplatam we włosy. Nie robię nic więcej bo nie muszę, wiem, jak lubi ten gest i wiem, że nie będzie w stanie się powstrzymać.
- Och, Jolie… - wzdycha i pochyla się, żeby mnie pocałować.
Nasze usta łączą się w jedno, nasze ciała opadają na miękkie posłanie z trawy, jest wspaniale. Obejmuję go mocno i przyciągam do siebie, a on całuje moją szyję. Zdejmuję mu koszulkę, on robi to samo z moją.
- Nie powinniśmy… – sapie mi do ucha.
Znowu przyzwoity.
-  I masz zamiar przez kolejne sześć miesięcy to powtarzać? – pytam, choć znam odpowiedź. Pytam, żeby sobie uświadomił na co próbuje się porwać, na co się próbuje zdecydować i do czego próbuje mnie namówić. – Ja nie mam zamiaru się poddać – dodaję zniżając głos do głębokiego szeptu, bo wiem jak to na niego działa.
Czuję, że waha się przez chwilę, jakby rozważał moje stwierdzenie.
- Chrzanić to! – chrypi i przesuwa się nade mnie.
To chyba będą moje ulubione słowa, bo zawsze oznaczają, że jego idiotyczny opór słabnie i za chwilę dostanę to, czego chcę. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. On też się uśmiecha.
- Nie umiem ci się oprzeć. – szepcze.
- I dobrze. – śmieję się. Jego oddech łaskocze mnie w policzek. 
Zamykam oczy i znowu jest tak jak dawniej, kiedy mieszkaliśmy w Beneath i dzieliliśmy łóżko co noc. Jestem tylko ja i on i jest cudownie, jak zawsze. Nasze ciała pasują do siebie idealnie, jak zawsze. Nasze usta są gorące, moja skóra płonie żywym ogniem wszędzie, gdzie on mnie dotyka, czyli… wszędzie.
Opadam zdyszana na trawę. Robin leży obok mnie. Patrzymy w niebo, na gwiazdy, które, wydaje mi się lśnią słabiej niż przed chwilą, a może to niebo zrobiło się bardziej niebieskie, a mniej granatowe? Nie wiem i nie obchodzi mnie to…
Niebo… Kiedyś odnalazłam je w nim, teraz chyba mam już dwa nieba. Jedno migocze nade mną tysiącem srebrnych lampek, a drugie, to ważniejsze, bardziej mi drogie jest tuż obok. Obracam głowę i spoglądam na niego. Widzę jak srebrzyste światło gwiazd współgra z jasnym błękitem jego oczu. To jest dokładnie to miejsce w którym powinien być. A skoro on powinien, to ja też. To transakcja wiązana. Uśmiecham się i przysuwam odrobinę bliżej do niego.
Robin ściska moją dłoń.
- Musimy iść – mówi cicho. – Zaczyna świtać. Wstaje dzień.
Podnoszę się i ubieram szybko. On robi to samo. Potem bierze mnie na ręce. I niesie z powrotem do szpitalnego pokoju. Nie protestuję, przyzwyczaiłam się. Pozwalam mu się wykazać, skoro aż tak tego chce. Zamykam oczy. Mam dość wrażeń na dziś, muszę się jeszcze chwilę przespać.
- Jolie… - zaczyna.
- Hmmmmm? – mruczę prawie uśpiona lekkim kołysaniem jego kroków.
- Będziesz chciała tam zamieszkać?
Ożywiam się. Podnoszę głowę i patrzę mu w oczy. Widzę tylko lodowy błękit, jakby otaczał mnie ze wszystkich stron.
- Gdzie?
Robin przełyka nerwowo ślinę.
- No… tam… - stawia mnie na chwilę na ziemi i łapie mnie za ręce. Jesteśmy tuż koło szpitala. Poznaję drzwi w budynku obok którego stoimy, choć do tej pory widziałam je tylko od drugiej strony.
- O czym ty mówisz? – pytam.
Robin wzdycha, ręce mu się trochę trzęsą. Zawsze tak reaguje, kiedy robi coś po swojemu, a uważa, że ja też powinnam mieć udział w decyzji. Ściskam jego ręce i kciukami rysuję kółka na wierzchu jego dłoni, żeby się rozluźnił i uspokoił, ale to nie pomaga. Dalej jest niepewny siebie. Marszczy brwi. Na środku jego czoła jak zawsze w takiej sytuacji pojawia się charakterystyczne V.
- Wczoraj była narada. Jest dużo nowych powracających. Zaczyna brakować miejsc w hotelu. Będziemy budować domy dla każdej rodziny, wspólnymi siłami. Tu ma powstać nowa osada. Pierwsza, bardzo duża w tej okolicy jest po drugiej stronie tego pagórka.. – wskazuje wzgórze za budynkiem szpitala, mówi trochę chaotycznie. – Wczoraj  przydzielali działki. Wszyscy chcieli mieć tutaj, blisko tak zwanego centrum, tu gdzie będzie najwięcej ludzi, blisko szpitala, hotelu, sklepu… - pokazuje kolejno budynki – a ja… pomyślałem…
Wiem do czego zmierza i kompletnie nie rozumiem czemu się tego boi. Tam właśnie jest idealne dla nas miejsce
 - A można zamieszkać nad wodospadem? – pytam z miną niewiniątka, żeby nie wiedział, że wszystkiego się domyślam.
Robin uśmiecha się szeroko i oddycha z ulgą.
- Tamtą działkę zarezerwowałem. – mówi radośnie. – Tam gdzie siedzieliśmy będzie nasz dom. Chcę go postawić na brzegu działki, jak najbliżej wodospadu…
Zarzucam mu ręce na szyję i całuję go mocno. Jestem taka szczęśliwa, że czuję, że mogłabym nawet latać.
- Jesteś niesamowity. Zawsze wiesz dokładnie co zrobić… - szepczę z ustami przyklejonymi do jego szyi powtarzając to, co wiele razy myślałam, ale nie jestem pewna czy mu mówiłam.
- Naprawdę się cieszysz? – pyta – Będziemy trochę na uboczu…
Przyciągam go do siebie.
- Z tobą mogę mieszkać na kompletnym odludziu – szepczę – Kocham cię!
Robin całuje mnie mocno, a potem bierze na ręce. Wchodzi do szpitala, kierując się w stronę mojego pokoju.
- Ja ciebie też kocham. – mówi otwierając drzwi – Ale teraz musimy się przespać.
Wchodzimy do pokoju. Zauważam, że drzwi szafy naprzeciwko łóżka są lekko uchylone. Jestem prawie pewna, że były zamknięte, kiedy wychodziliśmy. W pokoju dziwnie pachnie stęchlizną, a wcześniej nie zauważałam tego zapachu.
Coś mi się tu nie podoba, to wszystko układa się zbyt logicznie. Serce mi przyspiesza, nadchodzi atak paniki. Popadam w paranoję. Jest tylko jedna rzecz, a właściwie jedna osoba na świecie, której się boję, a to wszystko właśnie może świadczyć o jego powrocie, o tym, że mnie znowu znalazł i że znowu zniszczy moje życie. Ian…
Zaczynam podejrzewać, że ktoś tu był... Mówię o tym Robinowi, a on  kładzie mnie ma łóżku, po czym podchodzi do szafy i dopycha drzwi.
- One się czasem otwierają – wyjaśnia opadając na posłanie koło mnie. – Ian nas tu nie znajdzie. Nie martw się.
Ziewa i opada na łóżko wyciągając rękę tak, żebym mogła położyć na niej głowę. Przytulam się do niego i ogarnia mnie spokój. Jego ręka oplata moją talię, czuję jego gorący oddech na karku. Moje  powieki same opadają. Jestem strasznie zmęczona. Tylko z tyłu głowy kołacze mi imię człowieka, którego nienawidzę jako jedynego na świecie…
Drzwi szafy znowu uchylają się lekko skrzypiąc nieprzyjemnie, woń stęchlizny staje się co raz lepiej wyczuwalna.

Próbuję otworzyć oczy, walczę z sennością, ale przegrywam. Zasypiam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!