Me

Me

piątek, 10 maja 2013

Somewhere in between 4

Opadam plecami na poduszkę. Pewnie gdybym stała, osunęłabym się na ziemię. Nie jestem w stanie zidentyfikować myśli, nie wiem co i jak, nie wiem co mam ze sobą zrobić, nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać, nie wiem… Nic nie wiem.
Ciąża… nie mam o tym pojęcia, nikt mi nie mówił z czym to się wiąże, nie wiem co mam robić. Nikt w Underground nie miał prawa zajść w ciążę, było to niemożliwe… Zdarzały się pojedyncze przypadki, kiedy ocalali wymykali się spod kontroli, ale to było bardzo sporadyczne i nie wiem co się później działo z tymi kobietami, bo nagle znikały i pojawiały się dopiero po dłuższym czasie. Przeraża mnie ta myśl. Nie chcę zostać odseparowana od społeczeństwa. Nie chcę siedzieć sama w szpitalu, nie chcę… Jestem przerażona.
Jedyne co wiem, to to, że we mnie, gdzieś w moim brzuchu rozwija się dziecko. Machinalnie gładzę brzuch, nie wiem dlaczego, to po prostu wydaje się naturalne. 
- Po co jej powiedziałeś? – syczy Ethan, ale jego głos dociera do mnie jak przez ścianę, jakby był przytłumiony.
- Ma prawo wiedzieć  - odpowiada Simon siadając obok mnie na łóżku. – Powinna wiedzieć co się z nią dzieje.
Kładzie mi rękę na policzku i pociera go lekko, ociera moje łzy, ale w ogóle mi w ten sposób nie pomaga. Brakuje mi jedynej osoby, która powinna być teraz ze mną, brakuje mi Robina. Potrzebuję go. To jest tak samo jego sprawa, jak i moja. Nasze wspólne dziecko. Wciąż pocieram brzuch. Nawet nie wiem czy Robin jeszcze żyje, nie mam pojęcia co się z nim dzieje, nie wiem gdzie jest i nie mam jak się do niego dostać, a w tej chwili jest mi potrzebny bardziej niż kiedykolwiek…
Nie miałam pojęcia, że to się może stać tak szybko… Nie wiedziałam, że kilka spędzonych razem nocy na chwilę po ucieczce z Underground i odstawieniu choć części łykanych codziennie pigułek może skutkować ciążą. Jak to może się dziać tak szybko?
Odsuwam dłoń Simona i patrzę na lekarkę.
- Macie pojęcie co z tym robić? – pytam.
Ciąże były rzadkie, jaką mam szansę, że z dzieckiem będzie wszystko w porządku, jaką mam szansę, ze będzie zdrowe, że nie skrzywdzą mnie ani dziecka. Boję się, bardzo się boję…
Lekarka uśmiecha się lekko.
- Wiemy, Jolie. – uspokaja mnie – Jeszcze trochę się uczymy, ale nasza wiedza poszerza się z każdym dniem. Nie jesteś pierwsza.
Marszczę czoło.
- Jelena? – pytam.
Kiwa głową.
- Między innymi. – wyjaśnia – Jelena straciła pierwszą ciążę, ale teraz znów spodziewa się dziecka.
Milion myśli przemyka mi przez głowę.
Blake nie jest ojcem, nie będzie ojcem. Dobrze, bo wyglądał na przerażonego. Ale… Straciła pierwszą ciążę? Jak to straciła? Co się stało? 
Narasta we mnie panika. Łapię się za brzuch. Nie wiem czy cieszę się z dziecka, ale nie chcę go stracić. W tej chwili jest jedynym, co łączy mnie z Robinem, z moją przeszłością z nim. Jest jedyną rzeczą, która przypomina mi o tym, że kiedyś byliśmy razem i że coś nas łączyło. Jestem co raz bardziej przekonana, że Robin nie przeżył wybuchu, bo w przeciwnym razie Simon i Ethan powiedzieliby mi po prostu, że żyje i nic mu nie jest.
Biorę głęboki wdech. Nie mam wyboru. Muszę komuś zaufać. Nie mogę słuchać ich wszystkich, bo w którymś momencie okaże się, że ich zdania są rozbieżne. Muszę wybrać jedną osobę, na której się oprę. Wcześniej był to Robin, ale teraz go nie ma, więc muszę znaleźć kogoś innego. Patrzę na nich wszystkich. Lekarki nie znam. Nie podejrzewam, żeby chciała dla mnie źle, ale z niewiadomego powodu nie umiem się zmusić do całkowitego zaufania jej. Poza tym ona i tak będzie próbowała wpływać na moje decyzje, jest lekarką. Potrzebują kogoś, kto trzeźwo spojrzy na sytuację. Ja się teraz do tego nie nadaję. Nie jestem w pełni sił, jestem roztrzęsiona i nie do końca wiem czego właściwie chcę. Jestem w kompletnej rozsypce.
Potrząsam głową. Miałam nie myśleć o sobie tylko o dziecku, o jego bezpieczeństwie i o kimś kto może mi pomóc. Patrzę najpierw na Ethana, bo wiem, że jemu kiedyś ufał Robin. Wiem, że jest po właściwej stronie, ale wiem też, że jest zdruzgotany po śmierci żony i że nie jest najlepszym kandydatem na podporę w chwili obecnej.
Zostaje mi jedna osoba. Siedzi obok mnie i przygląda mi się z troską. Patrzy na mnie tak, jak Robin, wygląda podobnie do niego. To niebezpieczne, ale nie mam wyboru. Jest jedyną osobą, której mogę teraz zaufać. Widzę, że mu na mnie zależy i że nie da mnie skrzywdzić. Nie wiem czy dobrze odczytuję jego intencje, jego gesty i spojrzenia, ale mam wrażenie, że czuje do mnie coś więcej, że być może mnie kocha, choć tak na prawdę prawie się nie znamy. Pamiętam, że często widywałam go na piętrze czarnych. Pełnił tam wartę tak często, że musiał się sam zgłaszać. Prawie zawsze  kiedy wracałam ze szkoły, przechodził koło windy i kłaniał mi się na dzień dobry, ale nigdy nie zamieniliśmy nawet słowa. Pierwszy raz odezwał się do mnie kiedy kazał mi uciekać do Beneath. Podnoszę wzrok i patrzę mu w oczy i przestaję mieć jakiekolwiek wątpliwości. Zależy mu na mnie. Widzę to. 
Przymykam oczy i biorę głęboki wdech. Czekam aż sam mnie dotknie albo się odezwie. Nie chcę wykonywać zbędnych ruchów, nie chcę, żeby myślał, że czuję do niego to samo, bo tak nie jest. Czekam na jego ruch.
Dopiero po dłuższej chwili muska moje ramię.
- Chcesz porozmawiać Jolie? – pyta cicho.
Cholera, to będzie trudniejsze niż myślałam. Nawet głos ma podobny do Robina.
Zaczynam płakać, choć nic mnie nie boli. Doskwiera mi samotność i boję się przyszłości. Boję się tego, co może się stać, jeśli Ian się dowie…
Simon ociera łzy z moich policzków.
- Jolie, nie bój się. Wszystko będzie dobrze… - pociesza mnie.
Otwieram oczy i patrzę na niego przez łzy.
- Skąd wiesz? – pytam. – Skąd wiesz, że będzie dobrze?!
Wzdycha ciężko.
- Jestem w ciąży, a nie mam o tym pojęcia! Jestem w miejscu, z którego uciekłam! Jestem zdana na łaskę człowieka, który wyłącznie mnie krzywdzi! – krzyczę, zaczynam się krztusić słowami.– Robin… - urywam i zaciskam mocno powieki. Nie umiem powiedzieć, że on nie żyje, nie potrafię.
Przez dłuższy czas nie mogę opanować histerycznego szlochu. Krztuszę się i rzucam. Zauważam tylko ,że lekarka szepcze cos Simonowi na ucho i wychodzi. Po chwili wraca ze strzykawką. Chcę zapytać co to jest, ale nie zdążam. Podaje mi lek i natychmiast ogarnia mnie spokój. Mój oddech się wyrównuje, serce zwalnia, a pierś przestaje się spazmatycznie unosić.
- Jestem z tym wszystkim zupełnie sama… - szepczę.
Simon pochyla się nade mną. Czuję jego oddech na policzku.
- Nie jesteś sama, Jolie. – chrypi mi do ucha – Nigdy nie byłaś sama i nigdy nie będziesz… - wzdycha ciężko – Nie pozwolę na to.
Patrzę mu w oczy. Błękitne, prawie jak te, które kocham najmocniej na świecie, prawie jak te, których tak strasznie mi brakuje i prawie znajduję w nich to, czego szukam… Prawie…
- Nie jesteś sama – kładzie rękę na moich dłoniach, które wciąż trzymam na brzuchu.
No tak, mówi o dziecku…
- Tym bardziej się boję… - chrypię.
Uśmiecha się lekko, a mi miękną kolana. Czuję to, mimo, że leżę. Nie mogę uwierzyć, że jego usta układają się dokładnie tak samo jak usta Robina. Nie mogę uwierzyć, że są do siebie aż tak podobni. To się nie zdarzało w Underground!
- Nie mówię tylko o dziecku, Jolie. – przełyka nerwowo ślinę. – Mówię o sobie…
Marszczę czoło i czekam aż powie to, co ewidentnie ma do powiedzenia, choć nie jestem pewna czy chcę to usłyszeć. Skupiam wzrok na jego twarzy. Kątem oka widzę, że Ethan i lekarka wychodzą z pokoju i zamykają za sobą drzwi.
Simon bierze głęboki oddech i łapie moją dłoń.
- Jolie… - zaczyna.
Widzę, że się denerwuje więc delikatnie pocieram kciukiem jego rękę. Był dla mnie dobry i cały czas starał się mi pomóc. Chyba mogę dla niego zrobić choć tyle.
Przez jego twarz przebiega cień uśmiechu.
- Ja od zawsze… - znów urywa – Od kiedy pamiętam… - bierze głęboki wdech – Ty pewnie nie kojarzysz…
Uśmiecham się.
- Pamiętam cię. – mówię cicho – Często brałeś wartę na poziomie czarnych.
Kiwa głową.
- Dlaczego? – marszczę czoło.
Po co ja to powiedziałam? Wcale nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie, ona może wszystko skomplikować i zepsuć. Nie chcę!
Simon patrzy na mnie przez dłuższy czas nic nie mówiąc. Ręce mu się trzęsą.
- Dla ciebie… – szepcze w końcu.
W gardle rośnie mi gula. Właśnie tego nie chciałam słyszeć. To wszystko komplikuje. Nie dość, że on jest niesamowicie podobny do Robina, nie dość, że dotyka mnie w ten sam sposób, delikatnie, ostrożnie, jakby bał się mi zrobić krzywdę, to jeszcze…
Co oni wszyscy we mnie widzą? Czy nie może być prościej? Ja kocham Robina a on mnie. Żadnych dodatków, żadnych dodatkowych komplikacji. Tylko nas dwoje…. Byłoby idealnie, ale nie jest, bo jest jeszcze Ian, który wiecznie próbuje nas rozdzielić i za każdym razem mu się to w mniejszym lub większym stopniu udaje, a teraz doszedł jeszcze on… Simon, cudowny facet, opiekuńczy i troskliwy, facet, który posiada jedną wadę… Dosłownie jedną. Nie jest Robinem.
 - Simon, ja… - zaczynam, ale on kładzie mi palec na ustach.
- Wiem – uśmiecha się smutno – Za wcześnie. Nic nie mów.
Biorę głęboki oddech i przymykam oczy. Simon porusza się niespokojnie, a po chwili puszcza moją dłoń i wstaje.
- Nie odchodź… - chrypię i siadam na łóżku. Opieram plecy o wezgłowie.
Co mnie podkusiło, żeby to powiedzieć? Nie powinnam tego mówić! Nie mogę go zachęcać. Nie kocham go, nic do niego nie czuję, nie mogę mu dawać nadziei.
Siada obok mnie i patrzy mi w oczy.
- Boję się zostać sama… - mówię – Nie wiem co mam robić…
Obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Moja głowa opada na jego ramię.
- Jeśli chcesz, zostanę z tobą. – szepcze.
- Tak…
Pociera delikatnie moje ramię.
- Chcesz porozmawiać? – pyta cicho.
Wzruszam ramionami.
- O czym tu rozmawiać? – pytam. – Jestem w ciąży, za kilka miesięcy urodzę dziecko, o ile Ian się nie dowie w międzyczasie i nie zabije mnie albo… - głos mi się załamuje.
Oplatam rekami brzuch i przyciągam go mocno do siebie, jakbym mogła go w ten sposób ochronić.
- Nie pozwolę cię skrzywdzić. – mówi spokojnie Simon. – Ani ciebie, ani dziecka. – kładzie mi rękę na brzuchu i pociera go kciukiem. – Przy mnie jesteś bezpieczna.
Wierzę mu. Patrzę mu w oczy i widzę, że nie kłamie. Naprawdę chce mi pomóc  w każdy możliwy sposób. Zależy mu też na dziecku, na tym, żeby nic mu się nie stało. Jestem mu niesamowicie wdzięczna.
- Dziękuję. – szepczę cicho i opieram głowę na jego ramieniu.
Jego dłoń prześlizguje się z mojego brzucha na talię, drugą obejmuje mnie w pasie i przyciąga mnie blisko do siebie. Przymykam oczy i wtulam nos w jego szyję, bo potrzebuję odrobiny spokoju i ciepła, które może mi dać tylko jego ciało. Palcami kreśli delikatne kółka na moich plecach powodując, że powoli się rozluźniam. Przysuwam się bliżej do niego, a on unosi mnie lekko i sadza sobie na kolanach. Zamyka mnie w ciasnych objęciach ramion i przyciska usta do mojego czoła. Jego delikatny dotyk jest tak znajomy, tak upragniony i pożądany, tak wytęskniony, że zapominam o otaczającym świecie i oddaję się temu uczuciu bez reszty...
Przez dłuższą chwilę po prostu kontempluję jego bliskość. Jego ręce zapewniają mi oparcie, którego potrzebuję i dają mi niezbędne poczucie bezpieczeństwa. Jego zapach jest obezwładniający, słodki i przyjemny…
Tak, tego właśnie potrzebuję…

Potem nie mogę się powstrzymać. Moje usta wędrują w górę po jego szyi, aż odnajdą miękkie wargi. Wydaje się być zaskoczony, ale po chwili oddaje pocałunek. Jego usta są miękkie, a ruchy delikatne. Czuję się bezpieczna…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!