Szczęka mi opada. W głowie kłębi mi się tysiąc pytań, albo i
więcej.
Co on powiedział? Że Robin to brat Simona? Skąd on to wie? Jak
to możliwe? Jakim cudem? Jak udało się komuś po raz kolejny obejść wszelkie
zakazy i ukryć ten fakt? Przecież, jeśli ktokolwiek by się zorientował, zlikwidowałby
na pewno Simona, a prawdopodobnie też Robina. Co się do cholery dzieje?
Obaj wchodzą do pokoju. Patrzę się na nich.
- O czym wy mówicie? – pytam – Jak to brat?
Simon rzuca wściekłe spojrzenie Ethanowi i podchodzi do
mnie.
- Nie denerwuj się, Jolie, nic się nie dzieje. To
zamierzchłe czasy… - podnosi na mnie
wzrok i urywa.
Jestem wściekła.
- Jak to nic się nie dzieje!? – wrzeszczę – Macie mi
natychmiast wszystko powiedzieć!
- Jolie – Simon gładzi mnie po policzku – Nie powinnaś się
denerwować. – wyciąga rękę w stronę mojego brzucha, ale odtrącam ją.
- Jeśli mam się nie denerwować, musicie mi wszystko
powiedzieć. – biorę głęboki oddech.
Simon siada obok mnie na łóżku, Ethan staje naprzeciwko.
- Podejrzewałem to od
samego początku – zaczyna Ethan – są do siebie strasznie podobni…
Kiwam głową. Ma rację.
- Dlaczego nikt tego nie zauważył? – pytam
- Bo nikt nie interesuje się policją. Nikt na nas nie
patrzy, nie spodziewają się niczego takiego – mówi – to przecież było zakazane.
Uśmiecham się smutno
- Wiele rzeczy było zakazanych. – wzdycham – Na przykład
tworzenie z ludzkiej krwi…
Ethan kiwa głową.
- Ta lekarka, która tu była, sprawdziła to dla nas. Robin
został stworzony z krwi jednego z ocalałych, którzy już nie żyją…
Kiwam głową. To już wiem. Nie obchodzi mnie kim był ten
człowiek, wiem tylko, że Robin został stworzony z czyjejś krwi.
- A Simon? – pytam.
Ethan patrzy na niego z niepokojem, jakby bał się jego
reakcji, ale w końcu się odzywa.
- Simon jest doskonalszą wersją Robina.
Marszczę czoło.
Doskonalszą? To przecież śmieszne. Robin jest niemal
ideałem. Nie da się go poprawić. Jest opiekuńczy, czuły…
- Jest pozbawiony nerwowości.. – kontynuuje Ethan
Tak, z tym Robin faktycznie miał problem.
- nie ma tak wysoko rozwiniętej potrzeby kontrolowania
wszystkiego. - ciągnie
To akurat udało mu
się zwalczyć… Tak myślę. Po jakimś czasie zrozumiał, że wszelkie próby
kontrolowania mnie kończą się moim buntem i przestał, tak po prostu przestał.
Patrzę na Simona, ale on unika mojego wzroku.
- Simon jest znacznie bardziej cierpliwy i nie boi się
zmian.
Cierpliwość faktycznie nie jest mocną stroną Robina, choć
powtarzał mi wiele razy, że jeśli będę tego potrzebowała, to on poczeka na mnie
tyle, ile będzie trzeba.
Analizuję to wszystko w głowie.
- Czyli Simon jest stworzony tak jakby na bazie krwi Robina?
Ethan kiwa głową.
- Dokładnie. – potwierdza – Jego stwórczyni zorientowała się
jakie popełniła błędy i zmieniła trochę Robina, tworząc Simona. Nie dała mu też
możliwości pracy u czerwonych, bo wiedziała, że wtedy się zorientują. Dlatego
Simon jest nieco potężniejszy.
Wzdycham ciężko i patrzę na Simona. Nie mogę oderwać od
niego wzroku. Jest bardzo podobny do Robina, teoretycznie, jest jego
doskonalszą wersją. Teoretycznie, bo jakoś nie mogę zmusić się , żeby patrzeć
na niego tak jak na Robina. Nie potrafię, choć teoretycznie powinnam.
Obiektywnie rzecz biorąc jest lepszym kandydatem na męża, na kochanka, na ojca…
Dziecko, właśnie…
- Czy dlatego tak się interesujesz dzieckiem? – pytam –
Dlatego, ze wiesz, że będzie do ciebie podobne?
Simon wstaje. Przyciska palce do skroni zupełnie jak Robin
kiedy zaczyna się denerwować.
Proszę, proszę, jego też umiem wyprowadzić z równowagi? Co jest ze mną nie tak?
- Jolie… - chrypi – Nie…
Patrzę na niego uparcie.
- Nie, to nie dlatego. Nie o to mi chodzi. – mówi – Nie
obchodzi mnie czyje to jest dziecko. Jest twoje – mówi – Jego ojciec nie będzie
mógł się nim zająć, więc pomyślałem…
- Pomyślałeś, że zajmiesz jego miejsce i że to będzie w
porządku bo jesteś jego bratem? – staram się zachować spokój, ale nie umiem,
mój głos drży.
Po raz kolejny dostaję sygnał, że Robin nie żyje i że nigdy
go już nie zobaczę. Nie umiem tego znieść. Moje serce przepełnia żal i smutek.
Nie potrafię go zapomnieć. Co chwila staje mi przed oczami jego twarz, czuję
dotyk jego dłoni na sobie, przypominam sobie jak wiele razy zapewniał mnie o
swoim oddaniu, o tym, że mnie kocha… przypominam sobie jak się zmienił, jak
walczył ze swoją naturą… dla mnie…
Nie wiem co mam teraz zrobić. Nie potrafię zapełnić pustki w
sercu, nie umiem przejść nad tym do porządku dziennego.
Simon… Simon jest podobny, ale nie jest nim. Jego dotyk,
jego obecność daje mi chwilową iluzję, chwilowe wrażenie, że jestem z Robinem,
ale kiedy tylko się ode mnie odsuwa, czuję, że to jednak nie było to i pustka,
samotność uderza mnie dwa razy mocniej. Zaciskam mocno oczy, żeby wygonić łzy,
które znowu same napływają mi do oczu. Ta świadomość jest tak bolesna, że
niemal nie mogę tego znieść.
Ktoś wchodzi do pokoju i podaje mi jakieś pigułki. Nie
zastanawiam się nad niczym, tylko je łykam. Przyzwyczaiłam się już do pigułek.
Patrzę na zegarek, bo widzę, że tam spogląda lekarka. Wiem,
że zbliża się noc. Wiem, że powinnam iść spać, ale sen przychodzi jakby za
szybko…
- Co mi daliście? – pytam ostatkiem sił.
Widzę, że Simon podchodzi do mnie i przykłada mi rękę do
czoła.
- Jolie? Co się dzieje? – pyta.
Słyszę go, ale jak przez mgłę. Oczy same mi się zamykają, a
moje ciało staje się bezwładne i opadam na poduszkę. Nie mogę nic odpowiedzieć,
bo nie mam kontroli nad ciałem.
- Co jej dałeś?! – słyszę przytłumiony głos Simona. Nie
słyszę już odpowiedzi, bo odpływam.
…….
Ktoś podchodzi do mnie od tyłu i oplata mnie rękami.
Odgarnia moje włosy i całuje mnie w szyję. Jego dotyk jest delikatny, czuję go
całą sobą. Szepcze mi do ucha, że mnie kocha i że nigdy mnie nie zostawi.
Odwracam się do niego, choć nie jest mi łatwo się poruszać. Przeszkadza mi
rosnący brzuch. Obejmuję go mocno i zatapiam się lodowym błękicie jego oczu.
Jego wzrok jest utkwiony w mojej twarzy. Całuje mnie lekko. Jego dłonie
przesuwają się po moim ciele, z ramion w dół na talię, a potem na brzuch. Ta
delikatna pieszczota jest dokładnie taka, jaka powinna być, pełna ciepła i
uczucia, pełna zrozumienia…
Uśmiecham się lekko, a znów mnie całuje. Jest cudownie. Jego
dłonie są wszędzie na mnie, a ja staram się mu dorównać poznając na nowo jego
ciało. Przypominając sobie każdy zakamarek, każde zagięcie…
Dopiero po dłuższym czasie orientuję się, że tego ciała jest
jakby za dużo przyglądam mu się ponownie. Marszczę czoło.
To nie on…
- Nieeeee!!!!
Mój własny krzyk budzi mnie. Otwieram oczy. Jestem w tym
samym pokoju, w którym byłam. Jest mi gorąco i jestem zlana potem.
Ktoś mnie obejmuje. Jego dotyk jest taki, jak we śnie, który
przed chwilą śniłam. Odpycham go.
- Jolie, uspokój się. Nic ci nie jest. – mruczy mi do ucha –
To tylko zły sen.
- Co się stało? – pytam patrząc mu w oczy.
Nie chcę mówić mu o śnie. Nie chcę, żeby wiedział, że
powodem mojego przerażenia był on. A właściwie to nie do końca on. Powodem było
to, że znowu pomyliłam go z Robinem i ta świadomość o mało mnie nie zabiła. Nie
wiem co się ze mną dzieje.
- Ian kazał cię uśpić. – mówi – próbowali ci zlikwidować
bliznę… - głos mu się załamuje. Próbowałem ich powstrzymać, ale...
Wzdycham cicho.
- Nie mogłeś ryzykować… - mówię.
Kiwa głową.
- Lekarka przekonała go, że mogą spróbować laserem i jakimiś
nowymi kremami. – uśmiecha się – Trochę pomogło, blizna się zmniejszyła.
Uśmiecham się.
- Dasz mi lusterko? – pytam.
Podaje mi je bez słowa.
Przyglądam się sobie. Faktycznie, blizna jest mniejsza, ale
mam wrażenie, że bardziej czerwona, bardziej widoczna. Szpeci mnie strasznie.
Nie wiem kto mnie taką zechce.
Simon chyba zauważa mój nastrój, bo kładzie mi dłoń na
policzku i głaszcze go lekko.
- Jesteś tak samo piękna jak byłaś… - mówi cicho.
Denerwuje mnie to. Nie jestem tak samo piękna, a on nie ma
prawa mi tego mówić. Nie jest moim mężem i nie powinien próbować zająć jego
miejsca… A może powinien? Może sama tego chciałam?
Tak, już pamiętam, chciałam tego. Chciałam, żeby zaopiekował
się mną na czas nieobecności Robina. Chciałam, żeby dbał o nasze dziecko. Chciałam,
żeby ktoś się o nas troszczył, a on się zgłosił.
To dobry człowiek i powinnam mu być wdzięczna za to, że
wciąż jest przy mnie. Musze zmienić temat, żeby się nie popłakać.
- Długo byłam nieprzytomna? - pytam.
- Kilka dni. – odpowiada. – W tym czasie udało nam się
wykopać kolejny kawałek tunelu do Overhead.
- A co z Beneath – pytam nie mogąc ukryć nadziei w głosie.
Simon odwraca się, jakby nie chciał rozmawiać na ten temat.
Drzwi się otwierają z hukiem. Wchodzi przez nie Ethan.
- Słyszałem, że krzyczałaś. – podchodzi do mnie. – Co ci się
śniło?
Łzy zaczynają mi lecieć po policzkach, patrzę z niepokojem
na Simona. Ethan nachyla się tak, żeby mogła mu powiedzieć na ucho.
- Robin… - łkam – Ale to nie był on, tylko…
Nie potrafię skończyć tego zdania.
- Nie mogę uwierzyć, że go nie ma – szlocham – To jest taka
pustka, że…
Ethan kiwa głową.
- Nie da się jej zapełnić, prawda?
Kiwam głową.
- On ci nic nie powiedział jeszcze? – pyta i wskazuje głową
Simona.
Wzruszam ramionami. Co miał mi powiedzieć? Że już nigdy nie
zobaczę Robina? Wiem to i bez tego…
- Nie…
Jego twarz się zmienia. Już nie jest łagodna i współczująca.
Ethan odwraca się.
- Simon, dość tego! – warczy. – Musisz jej powiedzieć.
Patrzę na nich obu pytająco.
- Ale on nie może… - zaczyna Simon – Ona będzie potrzebowała
pomocy, a on… - urywa.
Marszczę czoło.
Jaki on? Robin? Przecież on nie żyje…
- jeśli ty jej nie powiesz, ja to zrobię – grozi Ethan. –
Czy ty masz pojęcie co to znaczy stracić kogoś, kogo się kocha? Co to znaczy
czuć, że już nigdy go nie zobaczysz? – głos mu się załamuje. Przypominam sobie,
ze niedawno stracił żonę. Musiał ją kochać. Simon ewidentnie nie kochał swojej.
Nie mówi o niej. Ethan ciągle do tego wraca, ciągle gdzieś wplata swój ból…
Simon waha się przez chwilę ale w końcu zaczyna grzebać w
kieszeni i wyciąga z niej pomięty zwitek papieru. Podaje mi go.
- Co to jest? – pytam, ale on nie odpowiada.
Przenoszę wzrok na kartkę i przez chwilę obracam ją w
rękach. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że ona jest ważna. Podnoszę ją do góry i
patrzę na nią pod światło. Widzę, że jest tam dużo tekstu. Muszę go przeczytać,
ale nie mogę się zdobyć na odwagę, żeby ją otworzyć. Boję się, że się rozpadnie
i że już nigdy nie dowiem się co na niej było. W końcu jednak udaje mi się
przezwyciężyć strach. Ciekawość bierze górę. Siadam na łóżku i rozkładam kartkę
na kolanach. Przez chwilę przyglądam się zapisanemu na niej tekstowi . Nie
docierają do mnie słowa. Widzę tylko charakterystyczne pochylone, niedbałe
pismo. Wiem kto to napisał. Doskonale wiem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!