Me

Me

czwartek, 23 maja 2013

Somewhere in between 17

- Simon! Simon! – krzyczę do niego, biegnę.
Simon podnosi dłoń i zatrzymuje mnie gestem. Staję jak wryta.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest… - mówię cicho, a on nie odpowiada tylko uśmiecha się do mnie i macha, żebym wracała tam skąd przyszłam. Nie mam zamiaru. Chcę się do niego przytulić, chcę mu powiedzieć co odkryłam, chcę mu powiedzieć, że go kocham. Nie tak jak on mnie, ale kocham go, jak najlepszego przyjaciela, jak kogoś, kto jest mi niezbędny do życia, jakbym nie mogła bez niego oddychać.
- Tracimy ją – słyszę jak przez mgłę.
To nie Simon to mówił, ale tylko on tu jest. Wszyscy inni zniknęli. Nie mam pojęcia co się dzieje, mam jakieś urojenia.
- Jolie… - teraz to on, jestem pewna.
Podchodzę bliżej do niego, bo słabo go słyszę, ale znowu zatrzymuje mnie gestem.
- Nie… - mówi.
Co nie? Kręcę głową i podchodzę jeszcze bliżej.
Pik-pik-pik-pik, jak przez mgłę.
- Jest szansa? – znowu przytłumiony głos, trochę jakby Robin.
- Nie wiem – odpowiedź ledwo do mnie dociera. Nie kojarzę głosu, chyba nie znam tej osoby.
Simon odwraca się do mnie plecami i macha mi na pożegnanie, ale ja nie chcę, żeby odchodził, nie chcę, żeby się ze mną żegnał.
- Poczekaj! – krzyczę i biegnę za nim.
Piiiiiiip. Długi, przeciągły, przeraźliwy pisk wypełnia moje uszy. Simon zatrzymuje się i odwraca gwałtownie. Podchodzi do mnie i łapie mnie za ramiona. Potrząsa mną.
- Nie! – wrzeszczy mi prosto w twarz i pokazuje za moje plecy – Tam!
Mówi pojedynczymi wyrazami, jakby nie mógł powiedzieć nic więcej.
- Jolie… nie… - Robin zawodzi, jakby za ścianą. – Nie zostawiaj mnie… - błaga – Wróć…
Wrócę, wrócę, tylko przekonam Simona, żeby poszedł ze mną.
Łapię go za rękę. Jest koszmarnie zimna, lodowata. Chcę go zaciągnąć w stronę, z której dochodzi głos Robina, ale on stoi jak wryty i nie rusza się. Kręci głową.
- Ja… nie… mogę… - wyrzuca z trudem trzy proste słowa.
 Co się z nim dzieje.
- Idź… do… niego… - sapie i popycha mnie w stronę Robina.
- A co z tobą? – pytam.
Nie chcę przy nim płakać, a to brzmi jak pożegnanie. Nie lubię pożegnań, zawsze wtedy płaczę.
- Nie chcę, żebyś odchodził… - głos mi się łamie. – Kocham cię, Simon…
Widzę, jak jego twarz rozjaśnia się. Robi się nienaturalnie biała, a potem świetlista. Nie mam pojęcia co się dzieje.
- Dziękuję Jolie – uśmiecha się szeroko. – Teraz jestem szczęśliwy, teraz mogę odejść szczęśliwy…
- Ale gdzie? – pytam.
- Mam nadzieję, że gdzieś, gdzie jeszcze kiedyś się spotkamy… - przesuwa dłonią po mojej twarzy. Palce ma zimne, ale i tak wywołuje przyjemny dreszcz. – Będę na ciebie czekał. A teraz wracaj do niego. Nie możesz zostać ze mną. 
Popycha mnie znów w stronę Robina. Tym razem się nie opieram tylko idę w stronę drzwi na końcu korytarza. Kładę dłoń na klamce i obracam się, żeby ostatni raz na niego spojrzeć, ale jego już nie ma, jest tylko świetlista postać, która macha mi na pożegnanie. Ja też macham i otwieram drzwi.
Pik-pik-pik-pik.
- Wróciłaś… - czyjeś łzy kapią na mój policzek, a ja tracę przytomność.
…..
Budzę się cała zdrętwiała.  Wszystko mnie boli i strasznie chce mi się pić. Powoli otwieram oczy i natychmiast je zamykam. Jest okropnie jasno, a ja nigdy nie byłam w tak jasnym miejscu. Tu jest więcej światła niż w całym Underground razem wziętym…
- Ach! – krzyczę.
Czuję, że ktoś koło mnie gwałtownie się porusza. Dotyka mojej twarzy, po czym odchodzi na chwilę, zwilża mi usta. Nigdy nie piłam tak smacznej wody. TO coś niesamowitego, że woda może tak smakować. Znów próbuję otworzyć oczy, ale natychmiast je zamykam.
- Poczekaj… - mówi i nasuwa mi coś na nos. – Teraz możesz otworzyć oczy.
Robię co mi karze. Światło jest przytłumione. Dotykam swojej twarzy. Założył mi okulary, ale nie wiem dlaczego dzięki nim wszystko jest ciemniejsze, a światło mniej razi. Okulary zawsze służyły do poprawiani wzroku, a nie jego zaciemniania. Coś mi tu nie pasuje, próbuję je zsunąć z nosa, ale n mnie powstrzymuje. Jego dotyk pali moją skórę. Przesuwa palcami od mojego nadgarstka do łokcia i dalej aż do ramienia. Drugą rękę wplata mi we włosy i przyciska mnie do siebie.
- Jolie… - szepcze cicho, a ja próbuję sobie przypomnieć jego imię.
Wiem, że go kocham, wiem, bo jego dotyk powoduje, że cała drżę, że wszystko we mnie płonie, ale nie mogę sobie przypomnieć jego imienia.
- Tak się bałem, że cię straciłem, że było za późno, że… - głos mu się łamie. – Bałem się, że nigdy cię nie zobaczę…
 Przyciska mnie jeszcze mocniej do swojej piersi, a ja wtulam się w niego całym ciałem, bo nagle, kiedy jestem przy nim czuję się bezpieczna. Całuję go w policzek i wszystko sobie przypominam.
- Ale dlaczego miałeś mnie nie zobaczyć? – pytam odsuwając się nieco od niego, żeby lepiej widzieć jego twarz.
- Umierałaś, Jolie… - mówi cicho – przez chwilę myśleliśmy, że już po tobie, ale wróciłaś…
Marszczę czoło.
Umierałam? Nie…
- Musiałeś coś pomylić… - szepczę – Byłam z Simonem, kazał mi tu wracać. – widzę wdzięczność i wzruszenie na jego twarzy i kompletnie tego nie rozumiem. – O co chodzi?
Oddycha przez chwilę głęboko, a potem kładzie mi dłonie na ramionach.
- Jolie, Simon nie żyje. – wyjaśnia – Widziałaś…  - waha się chwilę – Nie widziałaś go. Majaczyłaś…
- Był tak samo realny jak ty teraz… - odparowuję, a on delikatnie dotyka mojego policzka i pociera go. Nic nie mówi, tylko mi się przygląda.
Wkurza mnie, że nie pamiętam jego imienia. Jakaś czarna dziura? Czemu pamiętam Simona, a nie jego… Może to on jest Simonem? Nie, to niemożliwe Simon był znacznie potężniejszy. Jak on się…
- Robin? – ktoś wchodzi do pokoju.
Robin, właśnie! Wiedziałam, że lubię to imię.
Robin odwraca się i spogląda na przybysza. To wysoki, barczysty chłopak o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Nie jest przystojny, ale coś sprawia, że mu ufam. Nie pamiętam co… Wytężam umysł i nagle już wiem. Brat… On jest moim bratem. Muszę mu ufać, muszę go kochać. 
- Obudziła się? – pyta Scott przecierając oczy, jakby nie wierzył własnym oczom.
 Robin uśmiecha się szeroko i kiwa głową.
- Hej! – wrzeszczy Scott wybiegając przez drzwi – Chodźcie!
Po chwili wraca, a za nim cała grupa ludzi. Poznaję Jill, moją przyjaciółkę. Podchodzi do Scotta i obejmuje go w pasie, on przyciąga ją do siebie i całuje w czoło. Jill uśmiecha się do mnie i kiwa mi głową na powitanie, puszcza do mnie oko. Śmieję się na ten widok, bo wiem, że nigdy nie witała się w ten sposób, mimo, że tak wyglądało zwyczajowe powitanie w Underground. Jej ojciec zajmował się szkoleniem ocalałych i ona przejmowała od nich wiele zachowań właściwych dla dawnych mieszkańców ziemi.
Za nią wchodzi moich dwóch ojców. Ta myśl pojawia się sama w mojej głowie i jakoś mnie nie dziwi fakt, że obu z nich uważam za swoich ojców. Uśmiechają się do mnie.
 - Witaj Jolie - - pierwszy odzywa się Jack.
Aaron kładzie mu rękę na ramieniu. Uśmiechają się do siebie.
Wiele musiało się zmienić, kiedy ich nie widziałam, myślę, kiedyś by się pozabijali…
- Miło cię znowu widzieć – dodaje Aaron.    
Poprawiam się na łóżku, zwieszam nogi tak, że bujają się teraz kilka centymetrów nad podłogą. Do Jacka podchodzi Adele, a on obejmuje ją ramieniem i przyciąga do siebie. Uśmiecham się widząc w jaki sposób na siebie patrzą. Mam wrażenie, że coś się z tego spojrzenia może zrodzić. Może zaczęło się już w dniu naszego ślubu, kiedy tańczyli ze sobą. Ściskam dłoń Robina. Zauważam, że znalazł swoją obrączkę w moim ubraniu, ja swoją wciąż mam na palcu. Zakładano mi ją dwa razy, dwa razy obiecywali mi miłość mężczyźni, których kochałam. Moja dłoń bezwiednie wędruje do szyi, nie wiem czemu. Natrafiam palcami na coś dziwnego, na mojej szyi, na łańcuszku wisi okrągły pierścień, dużo za duży, żeby mógł być mój… Podnoszę wzrok na Robina, ale on nie patrzy na mnie, tylko na drzwi wejściowe. Odwracam wzrok tam, gdzie on.
- Blake! – nie mogę powstrzymać radosnego okrzyku, tak się cieszę, że też tu jest.
Zrywam się z łóżka i biegnę do niego. Nawet na Robina nie zareagowałam tak entuzjastycznie. Łączy mnie z Blake’em niezwykła więź, mamy wspólną tajemnicę. Ja znam jego pragnienia, a on czyta mi w myślach i opiekuje się mną i Robinem. Jest naszym aniołem stróżem.
- To moja zasługa – mówi cicho, kiedy wpadam w jego objęcia. Przyciska mnie mocno do piersi.
Pokój wypełnia gwar rozmów. Mam wrażenie, że gadają o mnie, bo co chwila słyszę swoje imię.
Podnoszę wzrok i spoglądam na Blake’a.
- Bałem się o ciebie… - urywa.
Nigdy nie słyszałam, żeby głos mu drżał. Nigdy do dziś… Odsuwam się od niego, a on łapie obrączkę wiszącą na mojej szyi.
- Zmusiłem go, żeby ci pozwolił ją nosić… - wyznaje.
Dopiero teraz kojarzę fakty. To jego obrączka, ta, którą dałam mu, kiedy mówił, że zawsze będzie się o mnie troszczył… dałam mu ją nie obiecując w zamian nic, a on ją przyjął, przyjął ją, mimo, ze nic nie znaczyła…
- Simon… - zaczynam płakać, bo wiem, że to jedyna rzecz, która mi po nim została, jedyny dowód ogromnego oddania i miłości zdolnej do poświęceń, których nawet ja nie mogłam zrozumieć.
Cieszę się, ze powiedziałam mu co do niego czułam, cieszę się, że odszedł spokojny, kochany, doceniony, nawet jeśli to miało miejsce tylko w moim śnie. Wierzę, że on to wszystko wiedział, że rozumiał... że wiedział, że tylko ja nie mogę dojść do ładu ze swoimi uczuciami, że sama nie wiem czego chcę i co właściwie czuję.
Blake ściska mnie za rękę. Dopiero teraz zauważam, że wszyscy umilkli i wpatrują się we mnie, a ja wciąż obracam w dłoniach jego obrączkę.
- Byłeś prawdziwym przyjacielem… - zaczyna Robin.
- I bratem, dla nas wszystkich, bez względu na krew… - dodaje Blake, który chyba pierwszy raz wyczuł powagę sytuacji i dostosował się do niej.
- I nigdy cię nie zapomnimy… - szlocha Jill i wtula się Scotta.
- Byłeś najlepszy z nas wszystkich… - szepnął Jack.
- Jedyny, który zawsze wiedział po której stronie stoi… - mruknął Aaron i spuścił wzrok.
Zapada cisza. Przez kilka minut wszyscy patrzą w podłogę i nie odzywają się. Ja wciąż miętoszę obrączkę, jakby była talizmanem, który może nam go zwrócić.
Czuję się na pogrzebie i myślę, ze oni też tak to traktują.
- Żegnaj Simon, nigdy cię nie zapomnę i zawsze będę cię kochała…
Mówię to głośno, przerywając milczenie, ale nikt się nawet nie porusza, myślę, że każdy żegna go po swojemu… 

- Simon, Simon… Simon… - powtarzają jak echo głosy wszystkich zgromadzonych, moich przyjaciół, mojej rodziny… tych, którym się udało…  tych, którzy  mają szansę na nowe, pełne światła życie… tych, za których on oddał życie…  tych, którzy dotarli do jasnego świata Overhead… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!