Me

Me

wtorek, 21 maja 2013

Somewhere in between 15

- Jolie, poczekaj! – słyszę przez zamknięte drzwi rozpaczliwe wołanie Robina – Pozwól mi wyjaśnić!
Zastanawiam się, czy mogłam go źle zrozumieć, ale dochodzę do wniosku, ze nie. To naturalna reakcja. Zaprzecza, nie chce, nie lubi. Tego się właśnie spodziewałam po facecie. Nie przyjmie tego spokojnie, neutralnie, nie będzie próbował wspierać, tylko zwali winę na mnie.
Wzdycham.
Słyszę, że idzie za mną, ale zaraz potem następuje jakieś głuche uderzenie i jęk bólu Robina. Po raz pierwszy nie mam ochoty iść mu z pomocą, po raz pierwszy nie wzrusza mnie jego ból. Jestem na niego tak zła, że już nic mnie nie obchodzi. Słyszę szarpaninę. Podejrzewam, że Simon próbuje go powstrzymać przed niepokojeniem mnie. Cieszy mnie to. Nie chcę go teraz oglądać. Muszę pobyć sama, musze odzyskać równowagę, musze wreszcie stanąć na nogi, bo mam wrażenie, że od dłuższego czasu wyłącznie się miotam.
Cała się trzęsę. Jestem wściekła na Robina za to jak zareagował i na Simona za to, że się próbował wtrącić. Biorę kilka głębokich wdechów i siadam na łóżku. Dochodzę do wniosku, że z nich dwóch mogę wybaczyć tylko Simonowi, bo on w sumie nie zrobił nic złego. On tylko chciał mnie pocieszyć, za to Robin… Jak on mógł tak zareagować?! Jak on mógł w ogóle nie spróbować przyjąć tego spokojnie, jak mógł mnie nie wesprzeć, tylko odepchnąć, jak mógł od razu uznać, że…  Nie wiem co on właściwie uznał, że zrobiłam to specjalnie? Że zaszłam w ciążę, żeby zrobić mu na złość? Nie wiem…
To nie tak, że ja skaczę ze szczęścia. Ja też tego nie chciałam, nie jestem na to gotowa, nie spodziewałam tego i przeraża mnie ogromna odpowiedzialność jaka na mnie spoczywa. Przeraża mnie tak bardzo, że prawie mnie paraliżuje, ale teraz już nie mam wyboru. Za późno, żeby cokolwiek zmienić. We mnie rozwija się nowe życie i ja jestem za nie odpowiedzialna. Ja, nikt inny.
To mi daje do myślenia. Skoro to ja jestem odpowiedzialna za dziecko, to nie dziwne, że on nie czuje się zobowiązany do wspierania mnie. Tak był skonstruowany też świat Underground. Kobiety nie rodziły dzieci, ale kiedy rodzina dostawała pod opiekę dziecko, to kobieta była za nie odpowiedzialna i musiała się nim zajmować i zapewnić mu bezpieczeństwo i rozrywkę i odpowiednią ilość zabawy z innymi dziećmi. Mężczyźni musieli pracować. Ich praca zawsze była ważniejsza, wyżej ceniona, dlatego zajmowali się tym, co robili na co dzień, nie mogli porzucić swoich zwyczajowych zajęć dla dziecka. Nie powinni…
Zaczynam się zastanawiać czy mogę mieć do niego pretensje. Czy mogę go winić za to jak został wychowany? Mogę. Wiem, że mogę. Zakochałam się w nim bo był inny, bo nie chciał podążać wyznaczonym szlakiem, tylko samodzielnie wydeptywać nowe ścieżki, iść pod prąd, a teraz, kiedy przyszło mu się zmierzyć z czymś naprawdę dużym, postanowił płynąć z nurtem. Niech to szlag!
Wzdycham ciężko i uświadamiam sobie jeszcze jedną ważną rzecz. Simon zareagował znacznie lepiej, mimo, że to nawet nie jest jego dziecko… Przyjął je pozytywnie, niemal z uśmiechem mimo, że wcale nie musiał, a ja nie oczekiwałam od niego niczego poza słowem pocieszenia.
Za drzwiami słyszę odgłosy kłótni, dochodzą do mnie tylko urywki, ale one wystarczają mi do rozeznania się w sytuacji. Robin nie chce dziecka, Simon próbuje mu coś wytłumaczyć, ale do Robina nic nie trafia. Kłócą się tak głośno, ze jestem pewna, że słychać ich na całym policyjnym piętrze.
- Nie mogę! – warczy Robin.
- … twoje dziecko.. – odparowuje mu Simon. – zrozum...
- To nie jest właściwy czas! – upiera się Robin.
- Czas nie jest ważny! Nie cofniesz nic co się już stało. – krzyczy Simon - Ona potrzebuje wsparcia.
Robin pyta o coś zrozpaczony, ale nie wiem o co.
Simon uchyla drzwi do sypialni, a ja trzęsę się co raz bardziej.
On nie chce dziecka. Jest na mnie zły, że jestem w ciąży. Powtarzam to jak mantrę, nie umiem zwrócić swoich myśli w inną stronę.
Uświadamiam sobie, że Robin nie potrafi mnie pocieszyć, nie jest dla mnie takim oparciem, jakim miał być, nie jest taki, jak obiecywał...
- Jesteś za to tak samo odpowiedzialny. – wzdycha ciężko - Ona – wskazuje na mnie – nosi w sobie twoje dziecko, a twoim obowiązkiem jako jej męża jest ją wspierać we wszystkim!  
- Nie powinniśmy… - słyszę załamujący się głos Robina. Wiem, że powiedział coś jeszcze, ale jego słowa już do mnie nie dotarły.
Simon macha zrezygnowany ręką i podchodzi do mnie. Siada na łóżku, obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Nic nie mówię, bo nie wiem co mam powiedzieć. Jestem wściekła, nie załamana, a wściekła. Wrócił tu, opowiadał bajki o tym, że mnie kocha o tym, że ten cały list to był pic na wodę, a teraz ucieka ode mnie, znowu odmawia mi swojej bliskości, bo stało się coś, czego żadne z nas nie przewidziało, choć oboje powinniśmy się tego spodziewać.
Wzdycham ciężko. Simon pociera moje ramię,  ale nie odzywa się. Cieszę się, że jest przy mnie, cieszę się, że przynajmniej on mnie w tym wszystkim wspiera, że rozumie jakie to jest trudne, także dla mnie.
- Boję się… - mówię w końcu.
- Nie dziwię ci się. – odpowiada – Ja też byłbym przerażony… To trudne czasy…
Zdumiewa mnie to co mówi. Nie używa słowa ‘jestem’ tak jakby nie miał prawa odczuwać tego co ja, tak jakby uważał, że nie może współodczuwać tego strachu, jakby uważał, że skoro nie jest ojcem, to nie ma prawa do tych uczuć… Martwi mnie to trochę, ale postanawiam się tym teraz nie zajmować. Boli mnie co innego.
Kiwam głową, choć już nie pamiętam co mówił.
- Robin go nie chce… - szlocham.
Tylko to jest teraz dla mnie ważne. To mnie boli, gdzieś głęboko w sercu czuję, że tak nie może być.  
- A ty jesteś zachwycona?
Wiem, że to pytanie retoryczne, więc nie odpowiadam na nie. Oboje wiemy co myślę.
Oczywiście, że nie jestem zachwycona, ale co się stało, to się nie odstanie i musimy się nauczyć z tym żyć. Ja już przywykłam do tej myśli, zaakceptowałam fakt, że za kilka miesięcy będę miała pod opieką maleńkie, bezbronne niemowlę i będę musiała się nim zająć czy tego chcę czy nie.
Wzdycham ciężko.
- Przejdzie mu… - urywa i patrzy mi w oczy jakby sprawdzając czy może powiedzieć to, co myśli – Choć ja chyba wolałbym, żeby nie przeszło…
Zaczynam się śmiać, choć to wcale nie jest śmieszne.
- Dlaczego? – pytam, choć myślę, że znam odpowiedź.
Simon wzdycha ciężko i ściska moją rękę.
- Bo to moja jedyna szansa – mówi tak cicho, że ledwo to słyszę.
To kolejne wyznanie, kolejna deklaracja i kolejna oznaka tego, że on doskonale zna swoje miejsce, że wie, że jest drugi w kolejce.
Nie wiem co mam mu odpowiedzieć.
- Tak prawda… – chrypi.
Widzę teraz, że on czuje to, co ja właśnie sobie uświadomiłam. Wie, że jeśli Robin nie zmieni swojego zachowania, jeśli nie zacznie mnie wspierać, to nie odejdę z nim tylko zostanę tutaj, zostanę z tym, który kocha moje dziecko i który opiekuje się nim już teraz, mimo, że żadne z nas nie ma pojęcia nawet jakiej będzie płci.
Spoglądam mu w oczy. Nie powiem tego na głos, ale istnieje duża szansa, że on to wyczyta z mojej twarzy. Do tej pory jakby czytał mi w myślach, więc może i teraz da radę.
Tak. Właśnie tak, Simon… Jeśli on nie podoła, jeśli się nie weźmie w garść, jeśli nie stanie na wysokości zadania, to z tobą spędzę resztę życia. Z tobą, dla jego dobra, dla dobra dziecka.
Ale najpierw będę o niego walczyć. Będę walczyć o nasze wspólne szczęście. Wierzę w to, że dla mnie zrobi wszystko, że dla mnie pogodzi się z tym co się stało. Wierzę, że nasza miłość jest silniejsza niż wszystkie przeciwności losu. Te myśli chcę zachować dla siebie, ale nie wiem czy mi się udaje.
Pocieram lekko brzuch. Simon uśmiecha się i wyciąga rękę w jego kierunku patrząc na mnie pytająco. Kiwam głową pozwalając mu na ten gest. Nasze dłonie spotykają się i ogarnia mnie spokój. Wiem, że on nie da skrzywdzić dziecka. Wiem to, tak po prostu to wiem.
- Jolie, co jeśli… - urywa i patrzy mi w oczy – jeśli Robin… 
Wzruszam ramionami próbując zachować obojętny wyraz twarzy, ale wiem, że mi się to nie udaje, bo kiedy tylko on zadał to pytanie wyobraziłam sobie Robina, który definitywnie zrywa naszą znajomość z powodu ciąży. Próbuję wygonić te obrazy z głowy, ale nie potrafię, mimo, że wydają mi się nierealne. W moim głosie słychać ból, kiedy się odzywam.
- Będę musiała to przeżyć – mówię trochę szczerze, a trochę po to, żeby poprawić mu humor, żeby dać mu sygnał, że miałby może szansę. – Teraz najważniejsze jest dziecko. Jestem za nie odpowiedzialna i muszę zrobić wszystko, żeby jego życie było lepsze niż moje.
Wzdycham bo właśnie uświadamiam sobie, że jeśli faktycznie nie uda mi się zawalczyć o Robina, jeśli jego uczucie okaże się słabsze niż myślałam, to zrobię dokładnie to, na co liczy Simon.  Dociera do mnie, że oto postanowiłam, że jeśli Robin się nie zmieni, to poświęcę swoje szczęście, poświęcę miłość dla dziecka. Zaczynam rozumieć, że chcę zrobić dokładnie to, co zrobił dla mnie Simon…
- Nie poddawaj się… - szepcze Simon.
Nie poddam się, nie tak łatwo jak myślisz. Nie mówię mu tego na głos, bo nie chcę go zranić. Wiem już doskonale co muszę zrobić.
Nie rozumiem jednak zupełnie dlaczego Simon to mówi, przecież to dla niego szansa, jeśli Robinowi podwinie się noga, będę jego na zawsze. Podnoszę na niego wzrok i przyglądam mu się badawczo, a on wzdycha ciężko.
- Jolie, wiem, że nigdy nie pokochasz mnie tak, jak jego… - urywa i znowu przygląda mi się jakby sprawdzał ile może mi powiedzieć - Wiem, że bez względu na wszystko będę zawsze tym drugim wyborem, a ja… - urywa – Chcę, żebyś była jak najszczęśliwsza.
Kiwam głową i obejmuję go mocno.
- Kochasz go? – patrzy na mnie tak jak Blake, kiedy o to pytał. Pyta, choć doskonale zna odpowiedź. To nie jest pytanie, to jest bodziec, który mam nie skłonić do zastanowienia się nad opcjami. Simon nie wie, że już wszystko rozważyłam i że wiem co zrobię. Mimo to, rozważam to jeszcze raz, żeby upewnić się w decyzji.
Przypominam sobie rozmowę z Blake’em. Przypominam sobie co mówił o miłości.
Kiedy go nie ma myślę tylko o nim. Kiedy jest, czuję, że tu właśnie powinnam być. Kiedy mnie całuje, czuję jakbym była w niebie. Kiedy myślałam, że już go nie zobaczę, mój świat przestał istnieć, straciłam chęć do życia… Kocham Robina. Kocham go nad życie i zrobię wszystko, żebyśmy byli razem. Jeśli on nie ma siły udźwignąć tego wszystkiego, ja musze to zrobić za niego, muszę wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności i utrzymania naszego związku tak, jak on to robił wiele razy wcześniej otwierając przede mną całego siebie i wielokrotnie narażając się dla mnie, zmieniając swoje życie, żeby dostosować  je do mnie, a wreszcie poddając się Ianowi, żeby odwrócić uwagę od mojej ucieczki. Teraz moja kolej. Zrobię wszystko, żeby kochał mnie tak, jak dawniej, mimo, że tak wiele się od tego czasu zmieniło. Ja się zmieniłam i on się zmienił. On jest jeszcze bardziej nerwowy, ja z kolei bardziej uparta. Przez chwilę straciłam grunt pod nogami i miotałam się kompletnie nie wiedząc co robić, teraz już dość tego. Przestaję się bać Iana i całego świata. Wiem, bo Abby zawsze powtarzała mi, że jeśli tylko umiesz coś sobie wyobrazić, wyśnić, to możesz to zrobić. Teraz śnię o tym, że kiedyś będziemy szczęśliwi, we trójkę, z dzieckiem, na powierzchni ziemi. To jest moje marzenie, to jest mój sen i to mam zamiar osiągnąć. Dowolnym kosztem.  
Nasza miłość była do tej pory jedyną podporą, jedyną rzeczą, której byłam pewna, choć nie doceniałam jej potęgi… Wiedziałam tylko, że on mnie kocha i tylko to się dla mnie liczyło, na tym mogłam oprzeć wszystko, całe moje życie. Dlaczego teraz to ma się zmienić? Dlatego, że zaszłam w ciążę? Nie. Nie mogę się poddać z powodu dziecka. Kiedyś walczyłam o to, co było dla mnie ważne. Kiedyś poszłam na pewną śmierć, żeby go odzyskać, kiedyś…
Kiedyś nie byłam w ciąży – tłumaczę się sama sobie w myślach, ale zaraz odrzucam tę myśl.
To niczego nie zmienia. Mogę dbać o dziecko i jednocześnie walczyć o to, żeby on je zaakceptował. Jestem pewna, że kiedy je zaakceptuje, zrozumie jakim jest darem, jakim cudem w świecie gdzie dziecko nie miało prawa się pojawić, kiedy dotrze do niego, że to będzie jedyny, namacalny dowód naszej miłości, to także będzie chciał je chronić. Będzie chciał tylko jego dobra. Tak, jak ja.
Tak. Wierzę w to. Kiedyś mu powiedziałam, że ma moje ciało, moją dusze i moje serce… Oddałam mu wszystko i nie mogę mu tego teraz zabrać. Musimy jakoś przez to przejść. Razem.
Wstaję. Nie patrzę na Simona, bo wiem, że by mnie rozproszył. Podchodzę do drzwi i kładę rękę na klamce i biorę głęboki wdech. Zamykam oczy, żeby się uspokoić. Nie wiem co mam mu powiedzieć, żeby to się nie przerodziło w kłótnię. Podskakuję z przerażeniem, kiedy drzwi się otwierają. Cofam się kilka kroków. Robin podchodzi do mnie o obejmuje mnie mocno.
- Przepraszam – szepcze – ja… - urywa i patrzy na mnie. Pociera kciukiem mój policzek.
- Nie chcesz go, wiem… - mówię przełykając gorzkie łzy. – Ale… - urywam, bo on odsuwa mnie od siebie i kręci energicznie głową.
- To nie tak, Jolie…
Marszczę czoło i staram się uspokoić. Kątem oka widzę, że Simon niespokojnie się porusza, ale ignoruję go i wpatruję się wyczekująco w Robina. Wzdycha.
- Przestraszyłem się. Nie wiem jak damy radę. Nie ma tu warunków. Mnie nie powinno tu być, a ty… Nie wiadomo co Ian za chwilę zrobi. To nie są odpowiednie warunki.  – wyrzuca te słowa jednym tchem – To nie jest miejsce ani czas dla dziecka. Co możemy mu teraz dać? Niepewność i wieczną ucieczkę?  Nie powinniśmy go tutaj sprowadzać. Nie możemy go na to narażać. Nie mamy prawa…
Wzdycham ciężko, bo zaczynam rozumieć, że źle go oceniłam, że jego reakcja nie była taka, jak mi się wydawało, wszystko wyolbrzymiłam. Ostatnio jestem strasznie nerwowa, on też i to chyba nam nie pomaga…
- To nie tak, że ja… - widzę, że bardzo uważa na słowa, że boi się coś palnąć. – Jolie, a co ty czujesz?
- Jestem przerażona – mówię cicho – Nie chciałam tego, ale stało się i teraz… - podnoszę na niego wzrok – teraz muszę zrobić wszystko, żeby ono było szczęśliwe.
Robin przygląda mi się przez chwilę, a ja czekam na jego reakcję. Czekam na to, że będzie tak jak kiedyż, że znowu powie mi dokładnie to, co muszę usłyszeć, żeby się rozluźnić i poczuć bezpiecznie.
- Musimy – mówi w końcu, a ja marszczę czoło, bo już zdążyłam zapomnieć co wcześniej powiedziałam. – My musimy zrobić wszystko… - uśmiecha się do mnie – To nasze dziecko.
Nie pyta o pozwolenie, tylko kładzie mi dłoń na brzuchu. Podnoszę się na palcach i całuję go mocno. Nie było tak źle jak się spodziewałam. Robin jest jednak dojrzalszy niż mi się wydawało. Nie wiem dlaczego tak odebrałam jego reakcję. Była gwałtowna, owszem, ale w sumie to musiał być dla niego szok, dla mnie też był, ale ja już miałam czas, żeby się do tego przyzwyczaić. W sumie Simon pewnie też jakiś czas to przetrawiał, a nie od razu skakał ze szczęścia.
Kątem oka widzę, że Simon podnosi się i ze zwieszoną głową wychodzi z sypialni. Wiem, że jest nieszczęśliwy i wiem, że to moja wina, moja i Robina, ale wiem, że nic na to nie poradzę. Nie poświęcę siebie, nie poświęcę Robina i nie poświęcę dziecka dla niego. Lubię go i cenię jego pomoc, ale nie mogę…
Posyłam mu przepraszające spojrzenie, a on kiwa głową i wychodzi.
Wsuwam się pod kołdrę, a Robin kładzie się koło mnie. Opieram głowę na jego ramieniu i chłonę znajome ciepło i zapach, którego mi tak bardzo brakowało. Teraz, kiedy on wie, kiedy opanował strach i pogodził się z tym co nieuniknione, kiedy znowu jest mój, mogę spać spokojnie.
…..
Budzi mnie Simon szarpiący mnie za rękę. Za nim stoi Ethan. Robin zrywa się na równe nogi.
- Musimy uciekać! – krzyczy Simon i ciągnie mnie za rękę.
Łapię Robina, ale po chwili jego dłoń wyślizguje się z mojego uścisku.
- Ian wie… - sapie zdyszany Ethan – zamontował kamerę… Chciał was zastać we śnie, chciał was zabić… Zbiera policję, zaraz tu będzie.
Simon biega po boksie pakując do plecaka wodę, pigułki i ubrania, bierze też kilka kawałków ciasta, które dostają policjanci za każdy nocny patrol. Robin dorzuca tam ubranie, które znalazł w łazience, Simon podaje mu coś jeszcze, to chyba laski dynamitu i zapałki i zamyka plecak. Zakłada go na ramię. I bierze mnie za rękę ciągnąc do drzwi. Simon idzie u mojego drugiego boku. Słyszę odgłosy biegnących policjantów.
- Wyjście skończone – wrzeszczy za nami Ethan. – Jesteście ostatni!
Nie rozumiem co chciał nam powiedzieć, ale Simon chyba pojął, bo kiwnął głową i puścił się biegiem. Pędzi przodem ciągnąc mnie za jedną rękę, kieruje nas korytarzami do klatki schodowej, wbiega na nią i kieruje się w dół.
- Myślałam, że idziemy do Overhead.
Simon odwraca się na chwilę.
- Tak, ale wejście jest ukryte. – mówi dopadając do drzwi i wypadając na poziomie zielonym.
Biegnie na przełaj, jakby się nie bał, że go zobaczą, ale ktoś nas zauważa i krzyczy za nami. Padają strzały. Odruchowo kulę głowę, kule świszczą obok mnie. Słyszę zduszony jęk, ale nie jestem w stanie zarejestrować z której strony dochodził, więc nie wiem czy to Simon, czy Robin. Biegniemy zygzakiem przez korytarze. Pościg nas nie widzi.  Dobiegamy do ślepego zaułka. Zaczynam wpadać w panikę, ale Simon rozgląda się dysząc ciężko i otwiera jedne z drzwi. Wpadamy do sali szpitalnej. Simon wskazuje szafę i razem z Robinem odsuwają ją. Ja stoję na straży. Słyszę, że policjanci dopadają do właściwego korytarza i przez dziurkę od klucza widzę, że zaglądają do każdej sali.
- Szybciej – syczę.
Ktoś łapie mnie za ramię i wciska do ciemnego korytarza za szafą. Robin zrzuca plecak. Chłopcy szarpią się z szafą, aż w końcu zasłaniają nią wejście. Zamykają skobel przytwierdzony do tych prowizorycznych skalno-szafowych drzwi. Łapią mnie za rękę i ciągną w górę, w ostatniej chwili zabieram plecak, chyba o nim zapomnieli. Zakładam go na ramiona. Czuję, że jeden z nich nierówno oddycha i co chwilę się potyka.
- Zostawcie mnie – chrypi. – Nie dam rady.
Zatrzymuję się i wyciągam latarkę. Świecę mu w twarz. Błękitne oczy patrzą na mnie przepraszająco, a twarz wykrzywia grymas bólu. Oglądam jego ciało. Jest postrzelony w kilku miejscach, krew sączy się z jego boku i z kilku otworów w ciele. Cholera! Nie jest dobrze, szybko się wykrwawia. Jedna plama jest ciemniejsza. Wątroba. Już po nim.
- Zostawcie mnie, ratujcie siebie… - mówi.
W korytarzu na dole słyszę uderzenia. Policjanci odkryli wejście, próbują wywarzyć drzwi. Myślę szybko. Ściągam plecak i wyjmuję dynamit.
- Mamy to wysadzić, tak? – upewniam się.
Simon kiwa głową.
- Uciekajcie w górę, ja odpalę lonty i dobiegnę do was.
- Nie masz szans – odpowiada – nikt nie ma. Tak musiało być. Uciekajcie! – krzyczy wyrywając mi dynamit i zapałki i przyciskając plecak do mnie, jakby kazał mi go założyć, ale ja trzymam go tylko kurczowo, przyciskam do brzucha.
Nie chcę iść, nie chcę go zostawiać, nie mogę… Mam łzy w oczach.
- Kocham cię, Jolie. Zrób to dla mnie i uciekaj… - prosi.
Czuję, że ktoś mnie ciągnie.
- Wiej! – wrzeszczy.
Prawie zagłusza go okropny trzask. Drzwi puściły, jestem tego pewna. Widzę jak odpala zapałkę, ale jestem już prawie za załomem skalnym. Wiem, że nie mam innego wyjścia. Puszczam się biegiem przed siebie na oślep. Daleko słyszę policjantów ich krzyki i strzały. Nie wiem czy mu się uda, nie wiem czy ich powstrzyma, nie wiem czy jego poświęcenie i ofiara będzie miała sens, ale nie wiem też czy to ma w tej chwili jakiekolwiek znaczenie. 
Za sobą słyszę kroki. Nie biegnie przodem, biegnie za mną, żeby w razie czego ochronić mnie przed skutkami wybuchu. Kroki, tup, tup, tup tuż za mną. Wdech, wydech – jego przyspieszony oddech na moim karku.  Po chwili zagłusza je okropny huk. Upadam na podłogę, bo wiem, że i tak za chwilę upadnę. Wszystko cichnie. Przez chwilę staram się coś usłyszeć, ale w końcu dociera do mnie, ze policjanci są odcięci. Nie dostaną mnie, nie dostaną nas. Kulę się na podłodze i zaczynam szlochać. Prawda kłuje mnie boleśniej niż myślałam, czuję to w każdej komórce ciała, rozdzierający żal i tęsknota. Okropna świadomość, której wcale nie chcę mieć, której nie chcę doświadczać i nie chcę odczuwać przytłacza mnie.
Uratował nas, uratował mnie. Kochał mnie ponad życie i właśnie to udowodnił.
Żegnam się z nim po cichu. Wiem, że mnie nie słyszy, bo nie może, ale robię to dla siebie, bo moja dusza i moje serce krwawią tak mocno, że ledwo mogę to znieść.
 - Dziękuję ci za wszystko… Dziękuję, że byłeś ze mną zawsze, kiedy cię potrzebowałam... Dziękuję, że się mną opiekowałeś… Dziękuję, że nigdy nie przestałeś we mnie wierzyć… że oddałeś mi wszystko co miałeś… - urywam – Nigdy cię nie zapomnę i zawsze będę cię kochała…

Odszedł bezpowrotnie, już nigdy więcej go nie zobaczę...  Zanoszę się szlochem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!